Parę dni temu stało się to, cośmy sobie
kilka miesięcy temu zaplanowali. Otóż pojechaliśmy do sąsiedniej wsi i
kupiliśmy ślicznego, dwumiesięcznego koziołeczka. A jak to było?
Jam to, nie chwaląc się, wymyśliła, że naszym
kozim pannom najlepiej będzie, jak dostaną własnego kawalera, który to przy
nich się wychowa, wszystkiego od starszych nauczy a jesienią stanie na
wysokości zadania i za żony je sobie weźmie. W naszych okolicach właściwie nie ma
capów. Stare zabito i zjedzono. Młode są jeszcze niewinnymi koziołkami. Póki jeszcze
jeden zdatny dla celów prokreacyjnych cap żył w odległej o kilka kilometrów wsi
wybierałam się doń z naszymi kozami po dwakroć. Wędrowałam wytrwale po górach i
dolinach. A do czynu pchała mnie przestroga zaprzyjaźnionej gospodyni, pani
Nowakowej, że kózki z gwałtownej i nieutulonej potrzeby miłosnego tete a tete z
capkiem, z żalu sczeznąć mogą i na wiór całkiem wyschnąć!
Szłam więc ślizgając
się po śniegach, błotach i suchych, bukowych liściach. We mgłach ledwo co widząc i ulewach. Wspinałam się
na przełęcz zażarcie i uparcie a mądre kozule, nieświadome tego w jak ważnym dla nich idziemy celu, wraz z nieodłączną Zuzią biegły
wiernie przy mym boku. I cóż! Na nic te
długie wędrówki i romantyczne zamysły! Po dwakroć do niczego nie dochodziło,
gdyż kapryśne panny nie miały najmniejszej ochoty na zbliżenie z tamtym
kawalerem a u kóz tak już jest, że nic na siłę. I dobrze!
Ale nic nie nadaremno! U gospodyni,
właścicielki onego odrzuconego przez wybredne panny capa zamówiłam sobie przy
okazji koziołka. Synka jego przyszłego, co to na świat przyjść miał pod koniec
lutego.
Kilka tygodni temu pojechaliśmy tam z
Cezarym w odwiedziny i ujrzeliśmy trzy dumne mamy oraz pięcioro uroczych
koźlątek. Cztery dni zaledwie miały. Nieprzytomnie jeszcze na ten świat
patrzyły, maminych wymion się trzymając i słodko pobekując. Ojca ich widać nigdzie
nie było.
- Och! Jakie
śliczne! – zawołałam na ich widok – Co jedno to ładniejsze!
- Tyle, że to w
większości koziołki – stwierdziła nieco tym rozczarowana gospodyni. - Tylko
jedna kózka się nam urodziła. Koziołka jednego dla siebie zatrzymam. Będzie na
miejsce starego capa.
- No właśnie! A
co ze starym capem? – zapytałam, karcąc się w duchu za tę dziecinną
dociekliwość. Wszak to zrozumiałe samo przez się, co się z kozłami zimową porą
dzieje. Na ten przykład cap mieszkający w sąsiednim obok naszego gospodarstwie
jeszcze w grudniu dokonał żywota. A zapytany o niego, skolegowany z nami a pochodzący z tamtego domu wyrostek Filip
odrzekł bez najmniejszego drżenia w głosie, iż stała się normalna, gospodarska
rzecz…Na święta jego rodzina miała za to mnóstwo swojskiej kiełbasy, którą
częstowała niektórych sąsiadów, a ci nachwalić się nie mogli jak dobra i w sam
raz naczosnkowana.
Tymczasem gospodyni popatrzyła na mnie z
lekkim zdziwieniem i wzruszając ramionami stwierdziła tylko krótko.
- Zarżnelim!
- To którego dla
was koziołka zatrzymać? – zapytała po chwili i roześmiała się nieomal
dziewczęco widząc nasze zbaraniałe nieco miny..
– Po mojemu to najlepszy będzie pierworodny
tej burej kozy! Ona bardzo mleczna, to i dobre geny przekaże! – dodała cała
zapłoniona, najwidoczniej bardzo dumna ze swej erudycji.
- Zresztą jak
państwo sobie chcą! Przyjedziecie to wybierzecie i już!
- A co z resztą
koziołków? Ma pani na nie chętnych? – znowu nieopatrznie drążyłam temat.
- A gdzie ta?!
Teraz mało kto na wsi kozy trzyma. A jak już mają, to do cudzych capów w czas
koziej rui doprowadzają. Capy bardzo dokuczają się! Bo to i śmierdzą i pobodą,
kozy męczą i w osobnej komórce trzeba je czasem trzymać a wiadomo! Toć miejsca
szkoda!
- Koziołki
zarżnie się na mięso i tyle! Mięsko delikatniuchne jak cielęcina! Może by
państwo chcieli? – zagadnęła, wietrząc zapewne nowy interes.
Pokręciliśmy
przecząco głowami, coś tam bełkocąc w zmieszaniu, że nie przepadamy za
koźlęciną. Na duszach jakoś się nam dziwnie zrobiło. Bo to takie na wsi łatwe i
normalne. Szast – prast! Było zwierzątko, nie ma zwierzątka…Zwyczajna,
gospodarska rzecz…
- A co z ich
skórami pani zrobi? – zapytał Kuba, nasz młody sąsiad - przyjaciel, który towarzyszył nam w tym dniu i
zrobiwszy zakupy w pobliskim miasteczku chciał obejrzeć wraz z nami kozi
przychówek.
- Na gnojówkę
wyrzucę albo zakopię, bo mi się tam zaśmierdnie! – zawołała kobieta i poklepała
pieszczotliwie beżowe maleństwo, które podszedłszy do bramki koziarni zapatrzyło
się na nią wielkimi, ufnymi oczami a zimnym noskiem delikatnie dotknęło jej
dłoni.
- A nie dałaby mi
pani tych skór? Ja potrafię skóry dobrze wyprawiać. Potem coś z nich szyję albo
bębenki robię! – oświadczył Kuba i głośno przełykając ślinę dotknął z
tkliwością ciepłego, puszystego boku
kawowego w kolorze koźlątka.
- A ta pewnie, że
może pan sobie brać! Jak się to ma na co przydać, to czemu nie?!- przychyliła
się do jego prośby sympatyczna gospodyni a potem dała nam numer telefonu, byśmy
mogli się z nią umówić na konkretny termin odbioru naszego koziołka oraz skór
dla Kuby.
Chwilkę jeszcze staliśmy patrząc na kozią
gromadę stłoczoną w maleńkiej komórce w piwniczce. Ciepło tam zdawało się
bardzo i jasno, bo okienko spore pod sufitem było. Słońce zaglądało ciekawsko
do środka, oświetlając serdecznym promieniem tę wielobarwną, szczęśliwą, meczącą
trzódkę. Westchnęliśmy po raz ostatni a potem pożegnaliśmy się i odjechaliśmy,
wyobrażając sobie jak to będzie za dwa miesiące, gdy słodki koźlaczek zamieszka
już z nami. Samochód piął się powoli po kamienistej, stromej drodze a wokół nas rozciągały się baśniowe w nastroju, malownicze wzgórza...
Ciąg dalszy
nastąpi…
No tak! To tylko my, miastowe, roztkliwiamy sie nad smutnym losem kozioleczkow. Rzeczywistosc jest bardziej brutalna, bo capki faktycznie capia niemilosiernie, miejsce zajmuja, zra za darmo i zadnego z nich pozytku. Nie to, co kozki.
OdpowiedzUsuńTeraz Wy bedziecie dumnymi posiadaczami jedynego w okolicy capa. Juz widze te kolejki rozognionych koz przed Waszym obejsciem :)))
Dobrego weekendu, Kangurki :***
Och, zobaczymy jak to będzie, gdy koziołek w dorosłęgo capa się przekształci. Mamy nadzieje, że capi zapach capa to rzecz do wytrzymania, bo od rui kóz zależny i czystości w jakiej trzyma sie zwierzęta. Zresztą,chyba każdy zapach mozna wytrzymać, jesli pochodzi od zwierzęcia bliskiego sercu...
UsuńA czy będą do naszego capa kolejki? Zobaczymy! Ludziom nie chce się wędrować całymi kilometrami górami. Zawsze wolą poszukać czegoś bliżej.
Całusy Anusiu!***
Jeju dobrze ,że te koźlaki nie rozumieją tego o czym się wokół nich mówi.Niby szara rzeczywistość,ale tak jakoś bez odrobinki uczucia.dobrze,że chociaż jeden koziołek u Was znajdzie dom.A ta gospodyni to normalnie mnie powala swoja szczerością.
OdpowiedzUsuńAno dobrze, Brydziu! A gospodyni szczera, ale bardzo miła przy tym,prostolinijna i ciepła. Nikogo nie udaje i budzi zaufanie.
UsuńKoziołek ma u nas dom i nawet nie wie, że co z jego braćmi sie dzieje...Ale to dobrze! Niech bryka i cieszy sie zyciem, jak każdy dzieciaczek-koźlaczek!:-))
Niby to normalne, ale łzy w oczach mam... Mogłabym już dorosnąć. :(
OdpowiedzUsuńTak to już na wsi Gosiu jest...I chyba inaczej być nie może, choćby nie wiem jak nam smutno było...
UsuńJa tak jak Ty, ledwo przeczytałam i tylko ciepły ton Olgi mi na to pozwolił. A łzy przełykam... :(... Głupio ten świat urządzony....
UsuńTrzeba starać mysleć o tym, co dobre, niewinne i piekne Abi. Niech smutek i bezsilność nie obciązają niepotrzebnie naszych serc...
UsuńWychowałam się na wsi, więc takie rzeczy też mnie nie wzruszają. Zwierzęta służą człowiekowi, nie odwrotnie. Może ta moja życiowa twardość, pragmatyzm i brak litości z tego się wzięła?
OdpowiedzUsuńZwierzęta służa człowiekowi...To prawda Różo. Tak ten świat jest skonstruowany przez człowieka. Nikt nie pyta czy to sprawiedliwe i dobre. Tak już jest i niczego tu nie zmienimy, choćbyśmy byli najwiekszymi nawet idealistami. Na wsi dobrze miec podejscie pragmatyczne, Inaczej wciąz w człowieku jakieś wyrzuty sumienia, zupełnie niepotrzebne łzy i żal...
UsuńWygląda na to, że nie na darmo mówi się: "śmierdzi, jak cap":-))).
OdpowiedzUsuńAleż malowniczy opis wiejskiego życia. Czekam z niecierpliwością, co też się wkrótce wydarzy.
Tylko raz miałam okazję poczuć ten swoisty odorek capi. Ale nie pochodził on od ojca naszego koziołka. Tamten pachniał całkiem przyjemnie, z czego wnoszę, że wiele tu zalezy od poziomu hormonów capka i jego czystosci po prostu. W koziarni, z której pochodził ciasno było, ale bardzo czysto.Zreszta, wszystko jest kwestią przyzwyczajenia.Mnie już na wsi wcale nie śmierdzi.Wszystko jest naturalne i inaczej być nie może bo to nie perfumeria, ale prawdziwe zycie. i tak ma byc, nieprawdaż Errato?!:-))
Usuńsmutno mi się zrobiło ... no i już ... :(
OdpowiedzUsuńI mnie wtedy było smutno Emko...A i do tej pory jak sobie przypomne te niewinne, koźlęce oczy...Ale takie jest życie. Nic na to nie można poradzić, tylko pogodzic się, stwardnieć, żeby wciąz nie cierpieć.
UsuńTen koziołek, którego wzięliście, trafił los na loterii :)
OdpowiedzUsuńŻyje i chyba dobrze mu u nas, a to najważniejsze!:-)
Usuńniby wiem, że tak się dzieję ale... łezka zakręciła mi się w oku...
OdpowiedzUsuńZ wieloma rzeczami tak jest. Niby wiemy o nich, ale nie poruszają nas zanadto, jakby to na jakim Marsie było i nas nie dotyczyło. Czasem jednak coś do człowieka dojdzie mocniej. Jakies słowo, widok, zdjęcie i budzą się silne uczucia smutku, bezsilności, żalu...
UsuńDroga Olgo, to faktycznie prawda, że capy śmierdzą niemiłosiernie a zapaszek jest bardziej intensywny w okresie rui kóz. Wtedy bywa trudny do wytrzymania. Jest tak intensywny, że ubranie nim przesiąknięte nawet po praniu lekko zalatuje. Ja swojego nawet myłam, ale drań po tych zabiegach higienicznych sam siebie spryskiwał moczem a zadowolony był jakby to jaki Channel był albo co ;) Należał do rogatych kozłów i kiedy był w kwiecie wieku i na szczycie swych fizycznych możliwości rozwalił budynek gospodarczy. Wtedy dopiero zrozumiałam, dlaczego ludzie kiwali głowami kiedy widzieli, że nie jest uwiązany tylko chodzi swobodnie. Mur był wiekowy ale na dwie cegły:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w hodowli kóz, wiem z doświadczenia, że to bardzo inteligentne i wdzięczne zwierzęta. Czy będą zdjęcia małego koziołka?
Ściskam mocno!
Dziękuję Ci Zosiu za tę opowieśc. Ciekawa właśnie byłam, wypowiedzi osób mających w swoim gospodarstwie koziołki i capki. Och i widzę, ze naprawdę przeszłaś wiele ze swoim capkiem! Ze też taki z niego siłacz był, żeby aż budynek gospodarczy rozwalic?! Nasz budynek jest na trzy cegły - moze wytrzyma! A to, że sie capy ochoczo obsikuja wiem, bo widziałam to na własne oczy. A to paskudy!
UsuńNa razie nasz koziołeczek jest sliczniutki, pachnący niemowlęciem i niewinny, ale za parę miesiecy będziemy tu mieli do czynienia z całą paletą capich mozliwości i wybryków! Mam nadzieje, że jakos damy radę! Innego wyjścia nie ma, skoro koziołek juz jest z nami.
Oczywiście, ze będą zdjęcia koziołka. Jest wszak teraz naszym głownym modelem!:-)
Ciepłe mysli zasyłam i zyczenia dobrego dnia Zosiu!:-))
Oprócz sezonowości i kąpieli kozła, smrodek jest bardzo indywidualną sprawą. Z naszych 7-mio miesięcznych kozłów, Hans Kloss był bezwonny (może też bezpłodny?) , Herman śmierdział okrutnie, a reszta "średnio na jeża".
OdpowiedzUsuńBardzo koziołkowy ten rok. Na pięć koźlątek, mamy tylko jedną kózkę!
Zawsze smutno, zawsze. Nic nie zmienia 10 lat spędzone na wsi, może tylko spokój przy sprzedaży większy i tyle.
Gratuluję zakupu i ściskam!
Po pierwsze Madziu, to świetne imiona dajesz swoim koziołkom!:-) A po drugie dziękuje za tę informacje, że nie wszystkie capy smierdzą tak okrutnie. Wlewasz mi tym samym nadzieję do serca, że i z moim będzie podobnie. Zresztą, jak bedzie tak będzie. W kazdym przypadku będzie akceptowany i kochany.
UsuńA smutno, wiem...Dlatego tak długo sie na kozy nie decydowałam. jedno pociaga za soba nieodwołalnie drugie. Wciaz ten świetlisty awers i mroczny rewers rzeczywistosci.
I ja ściskam Cię gorąco, ciepłe mysli zasyłając dla Ciebie i Twojej trzódki kochanej!:-))
Los zwierząt na wsi taki juz jest, one służa jedynie człowiekowwi,
OdpowiedzUsuńi tylko my miastowi widzimy to inaczej, rozczulamy się...
Ja też marzę o kozach, może pózniej...
Ciekawa jestem dalszej części opowieści...
Sciskam Ciebie i małego koziołka !
I tylko my, miastowi czynimy ich los nieco innym, poświęcając zwierzakom wiecej uwagi i uczuc, bośmy do tego przyzwyczajeni. i bez róznicy, czy to kot, pies, koza, koń, krowa, czy kura. Kocha sie wszystko, bo nasze. Bo częścia jest rodziny i jesteśmy za to odpowiedzialni, jak za dzieci.
UsuńKozy sa mądrymi zwierzetami. Obserwuje to na codzień i wciaz sie dziwuję wielu ich zaskakująco rozumnym i pełnym przeróznych uczuc zachowaniom. Nigdy nie załowałam, że je mam. Wiem jednak, ze i mnie w zwiazku z ich hodowlą czeka wiele smutnych chwil. Nie da sie przed tym uciec. takie jest życie - pełne blasków i cieni. Ale mieszkanie na wsi, mimo iż trudne i tak pracowite daje jako bonus wspaniała mozliwosc obcowania ze zwierzętami. Nie zamieniłabym juz tego na zycie w wygodach w mieście.
Pozdrawiam Cie Amelio bardzo serdecznie i dziękuję, za Twoje odwiedziny!:-))*
Biedne koziołki.
OdpowiedzUsuń