Henryczek urodził się i dorastał w maleńkiej
wiosce na Wileńszczyźnie. On, trzy młodsze siostry i dwóch starszych braci. Przed
wojną rodzinie powodziło się nieźle. Był duży dom. Kilka krów, konie i świnie.
Ojciec gospodarzył całą gębą i jego dzieciakom niczego nie brakowało. Jednak
wkrótce po zajęciu terenów litewskich przez Rosjan sytuacja zmieniła się
diametralnie. Tatko Henryczka nadal ciężko pracował, lecz radziecka władza
większość z tego, co zarobił zabierała. W domu czasem ledwie trochę kapusty i
ziemniaków się uchowało a chleb często był rarytasem. Dzieci nie miały
porządnych butów i nawet zimą szły do szkoły owijając nogi onucami i wdziewając
jakieś liche łapcie. A w szkole wszechwładna propaganda wkładała im w głowy historie
o szlachetnych bohaterach armii radzieckiej, o pięknie socjalistycznych idei, o
świetlanej przyszłości oraz o elementach złych i niegodnych uczestnictwa w tej
cudownej rzeczywistości – kułakach i spekulantach. Wierzyły w to wszystko i z
zazdrością popatrywały na rówieśników- komsomolców obnoszących na szyjach dumnie swe czerwone chustki.
Tatuś Henryczka nazywany był kułakiem, bo wciąż
jak na socjalistyczne standardy miał za dużo. A na dodatek żeby było w
przyszłym roku co dzieciakom dać do jedzenia chował w chlewiku aż dwie młode
świnki. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, czyli w samą porę wykryto to
przestępstwo i świnki powędrowały do kołchozu. Ośmioletni Henryczek łkał
bezradnie w pustym chlewiku, gdy wrócił ze szkoły i odkrył, że legowisko oswojonych
przez niego zwierzątek jest puste. Tyle razy zachodził do nich żeby przenieść a
to skórkę od chleba a to trochę obierków z ziemniaków czy buraków. Świnki
witały go zawsze mądrym i czułym spojrzeniem, łasząc się do dzieciaka lepiej
niż psy. Tulił się do nich, śpiewał im świeżo wyuczone w szkole rosyjskie
piosenki, czasami zasypiał wciśnięty między ich ciepłe boki. Zdawał sobie
sprawę, że świnki hodowane były na mięso, ale mimo to przywiązał się do nich i
nie myślał o momencie, gdy trzeba będzie się z nimi pożegnać. A teraz ta nagła
pustka w chlewie tak go przejęła, że powlókł się do domu ponuro, nie potrafiąc
schować przed rodzicami łez.
Mamusia przygarnęła go do piersi i z ogromną
tkliwością, tarmosząc jasną czuprynę chłopca popatrzyła porozumiewawczo na
męża. Ten delikatnie musnął dłonią ramię synka a potem nagle zdecydowawszy się
na coś siadł na zydlu by owinąć nogi ciepłymi onucami. Wziął siekierkę i
wyszedł z domu, kierując się ku widocznemu na horyzoncie lasowi świerkowemu. A
zima 1947 roku w tamtych stronach była ostra, śnieżna i dokuczliwa poprzez
zawieje, dujawice i porosłe twardą jak kamień lodową skorupą zaspy. Ojciec
wyszedłszy na dwór zmrużył oczy od tej wszechobecnej, oślepiającej bieli.
Mocniej wcisnął lisią czapę na uszy, skurczył się w sobie i poszedł.
- Cicha noc,
święta noc… - zanuciła mama patrząc za nim i ocierając przy tym wilgotne nagle
oczy. Potem otworzyła zamknięty zwykle na kluczyk wielki kredens kuchenny i
wydobyła stamtąd słodką, twardą kostkę ciasta zanurzoną w miodzie. I zaraz dała
ją na pociechę najmłodszemu, najbardziej ukochanemu ze wszystkich synkowi. Kilka
dni temu udało jej się uszykować trochę śliżyków w wielkiej tajemnicy przed
dziećmi. Gdyby odkryły te ukochane słodkości w domu tak długo by marudziły i
błagały, aż by połowy nie zjadły. A to przecież na wigilię. Najskromniejszą od
lat ich wspólną, świąteczną wieczerzę.
- Zjedz syneczku
szybciutko a potem idź Heniuś do sióstr. One tam łańcuchy ze słomy splatają i
gwiazdki z papieru wycinają. Pomóż im, bo ja tu swoją robotę mam! - poprosiła
mama, wypychając go wreszcie do drugiej izby. I zaraz zabrała się za odcedzenie
ugotowanych wczoraj suszonych prawdziwków. Przemieli je w maszynce do mięsa,
usmaży cebulki, zamiesi ciasto i zrobi ulubione przez wszystkich smażone uszka,
zwane na Wileńszczyźnie grzybowikami.
Poszedł bez ochoty. Siostrom nie bardzo
szło. Ich małe, nieporadne rączki nie radziły sobie z tą wymagającą precyzji
pracą. Do tej pory zawsze pomagali im w tym starsi bracia. Jednak w tym roku
poszli do pracy w odległym mieście i dobrze będzie jak na wigilię do domu
zjadą. Teraz Henryczek był starszym bratem i chcąc nie chcąc musiał przejąć nad
siostrami opiekę. Zagarnął na jedną stronę stołu papier a na drugą długie nitki
słomy i uspokajając sztucznie grubym, prawie dorosłym głosem rozgadane
siostrzyczki cierpliwie pokazywał im, co trzeba po kolei robić.
Po jakimś czasie dzieci usłyszały głośne
tupanie w przedpokoju. A chwilę potem do izby wszedł w wielkiej, ośnieżonej
czapie ich tatuś, niosąc przed sobą pachnącą choinkę z kołchozowego lasu. Wiele
ryzykował, idąc po nią. Było już paru, którzy ogromne kary w tym roku za
nielegalną wycinkę świątecznych drzewek zapłacili. Jeden nawet do „tiurmy” za to
popadł. Jednak jakże to mogła się wigilia bez pachnącej choinki odbyć? Jak tu
dzieciakom przyjemności nie zrobić? Jak nie osłodzić rodzinie tych ciężkich,
coraz cięższych ostatnio chwil?
- Tatku, tatuniu
kochany! – dzieciarnia przypadła radośnie do niego. Kleiły dotąd te świąteczne
ozdoby bez entuzjazmu, bo nie było wiadomo, na czym je potem będą mogły
zawiesić. Może tylko wokół okna, jak w zeszłym roku? Ale co to za święta bez
choinki?!
Gromadna i radosna była wigilia tego roku.
Rodzina śpiewała kolędy do późna a gdy już rodzice zmęczeni przysiedli w izbie
kuchennej, szepcząc o sytuacji politycznej Polski, o wciąż niegasnącej nadziei
na lepsze jutro, dzieciaki wymknęły się z domu, żeby na ślizgawce poszaleć.
Pobiegły nad pobliskie jezioro, które od kilku tygodni skute grubym lodem
wspaniale nadawało się do tego typu zabaw. Nie miały łyżew, więc do nóg
poprzywiązywały sobie jakieś żelazne szyny, listwy czy posmarowane świeczką
deszczułki. I w jasną, bezchmurną, księżycową noc długo jeździły na ślizgawce,
ciesząc się beztroską i świątecznie pełnymi brzuchami. Starsi bracia też bawili
się z nimi, przypomniawszy sobie znowu o tym, że chociaż mają szesnaście,
siedemnaście lat, to wciąż jeszcze dziecięce igraszki są dla nich
przyjemnością.
Kiedy już wszyscy spali Heniu wstał z łóżka
i poszedł sam jeden choinką pięknie ustrojoną się nacieszyć, przez okno na
bielusieńki, skrzący iskierkami śnieżnymi świat popatrzeć.
Westchnął. Przymknął oczy. Dziwne jakieś
przeczucia go opadły i wizje. Zdało mu się, że widzi siebie samego jak brnie
gdzieś daleko, daleko po śniegu. Że źle mu i smutno na sercu, bo sam jest, samiusieńki jak palec i tylko o
swoich rodzicach w ciepłym domu zostawionych rozmyśla, o małych siostrzyczkach
i kolegach szkolnych. Wreszcie otworzył oczy i aż przetarł je ze zdumienia.
Wydało mu się, że widzi przy chlewiku dziwną postać. Mróz mu po krzyżu przeleciał.
Głos w gardle uwiązł zdławiony. Oto rozpoznał bowiem postać Najświętszej
Panienki, która ciepło otulona siedziała na osiołku i uśmiechała się do niego
łagodnie. A po chwili usłyszał w głowie jej szept. Cichy i kojący, jak szmer
strumyka. Ciepły i czuły jak kołysanka
matczyna.
- Nie bój się
Henryczku! Wszystko będzie dobrze! Nie trwóż się dziecko niczym i idź spokojnie
teraz spać.
A potem święta postać rozpłynęła się w
szarej, napływającej od wschodu mgle a Henryczek wzruszony i przejęty wsunął
się pod pierzynę do łóżka, przylgnąwszy z całej siły do gorących boków braci.
Zasnął od razu
twardo jak kamień. Rano, po przebudzeniu natychmiast chciał o swojej
niezwykłej, nocnej wizji matusi opowiedzieć, ale ona stwierdziła tylko, iż się
to wszystko zmęczonemu dzieciakowi przyśniło. A że sen był dobry, to i cieszyć
się trzeba.
I znowu popłynęły zwykłe, codzienne dni.
Zaczął się Nowy Rok a rodzinie Henryczka coraz gorzej się działo. Państwo
radzieckie takie kontrybucje na chłopów nałożyło, że ledwie zipali. Głód
ludziom w oczy zaglądał i wilkiem na siebie patrzyli, bo donosicielstwo i
obmowy szerzyły się coraz bardziej.
Pod koniec stycznia mamusia i tatuś wzięli
Henryczka na rozmowę. Wytłumaczyli mu, iż nijak inaczej być nie może tylko na
służbę musi dzieciak iść do bogatych gospodarzy w trzeciej wsi mieszkających.
- Tam ci jeść
dadzą. Spać sobie będziesz ciepło w obórce z ich parobkami. Pomożesz
gospodarzom, w czym się da a na wiosnę, jak ciepło już będzie do nas wrócisz!
- To dla Twojego
i naszego dobra synku! – dodała mamusia, widząc zbierające się w oczach
Henryczka łzy żalu i niezrozumienia.
- Heniu! Tam Ci
nie będzie źle. To dobrzy gospodarze. Ugadaliśmy się z nimi i nie pokrzywdzą
cię wcale. A tutaj, sam wiesz! Każda dodatkowa gęba do jedzenia to kłopot –
dodał ojciec udawanie surowym, twardym głosem, w którym jednak słychać było nutki
wzruszenia i wstydu.
- To kiedy mam
iść? – wyjąkał chłopczyk widząc, iż mowy nie ma, by jakoś rodziców przebłagać.
- Jutro pójdziesz
z samego rana, to przed wieczorem do nich dojdziesz. Ciepło się ubierzesz. Ojciec
ci nawet swoją czapę lisią da! – A ja już Ci na drogę zaraz pierogów z
ziemniakami zrobię. Specjalnie dla Ciebie trochę ich schowanych trzymałam –
westchnęła matka i stęknąwszy, bo bardzo bolały ją spracowane kości wstała, by
za robotę się wziąć.
I przyszedł dzień następny, gdy Henryczek
musiał pożegnać się z rodziną. Zostawić wszystko, co bliskie i kochane i pójść odważnie
w ten daleki, nieznany świat za las, za rzekę, za dolinę i za niezmierzone
połacie śnieżnych, obcych równin…
Zawsze wielka polityka uderza w najslabszych, tych najuczciwszych i malo obrotnych, nie umiejacych oszukiwac, krasc i kombinowac. Latwiej jednak wyrzekac na sowietow z tamtego ustroju, niz na wolnosc i demokracje obecnego. A wszystko to to samo, jednym wiedzie sie w kazdym ustroju lepiej, inni sobie nie radza.
OdpowiedzUsuńMniemam, Olenko, ze ciag dalszy nielatwego dziecinstwa Henryczka, nastapi niebawem.
Z wiosennej Getyngi przesylam buziaki.
Jednak mimo wszystko teraz jest o wiele łatwiej. Tamte czasy nie dawały nadziei, wyboru, ucieczki. Trzeba doceniac to, co się ma...
UsuńŚciskam mocno Aniu!
Mój Pradziadek został przez bolszewików wyrzucony z pozycji naczelnika sądu grodzieńskiego i musiał zostac leśnikiem. Nie znam dokładnych szczegółów zycia, ale wnioskując z wyrywków, nie było łatwo. Później Pradziadek utonął w Niemnie.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy historii! Pozdrawiam :)
Nasi dziadkowie, rodzice, bliscy krewni, sąsiedzi...Tylu z nich już odeszło wraz ze swoimi historiami, których nie było komu uwaznie wysłuchac, zapamiętać. I teraz ciężko je przekazać młodym, bo ich zazwyczaj takie opowieści nudzą...
UsuńPozdrawiam serdecznie Kamphoro!:-)
Smutny los Henryczka.....moja babcia w wieku 12 lat, jechała do "Niemców" na zarobek, bo bieda aż piszczała.....
OdpowiedzUsuńA dzisiaj ? Podobno jest lepiej, podobno jest zamożniej, podobno.......
Wielu "Henryczków", ma podobny los, jak ten z Twojej opowieści.
W każdej prawie rodzinie są podobne historie i opowieści. Az serce się ściska, ileż ci ludzie zniesli, jak cięzki mieli los. I dali radę! Bo człowiek, ta dziwna istota, do wszystkiego potrafi się przystosować i prawie z każdej opresji wyjść obronną ręką.
UsuńCiepłe pozdrowienia zasyłam Beatko!:-)
...smutna prawda Olgo, smutna i jakże mi znana ze wspomnień mojej śp. Cioci, która jako najstarsza także musiała pójść na służbę...miała 15 lat, na szczęście trafiła na dobrych ludzi...
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
Bo najwazniejsze to spotykać na swojej drodze dobrych ludzi. Oni potrafia osłodzić ciezki los i być dla nas wsparciem w najgorszych nawet tarapatach. A dobrych ludzi, na szczęście, spotkać mozna wszędzie!
UsuńSerdecznie pozdrawiam Meg!:-)
...dokładnie tak!
UsuńSerdeczności:)
:-))
UsuńPięknie piszesz...
OdpowiedzUsuńRodzina mojej Babci była bardzo biedna i wielodzietna a i tak sołtys przyszedł zabrał ostatnią krowę na " kontygent", mimo, że u innych gospodarzy było po 2 lub 3 krowy!
To były bardzo trudne czasy!
Trzeba o tym mówić młodym, żeby cenili to co mają!
Tak, trzeba mówic młodym. Tyle, że oni nie zawsze chcą słuchać. Jednak my też tacy bylismy. I dopiero po czasie, gdy zdajemy sobie sprawę jak ważne dla naszej tozsamości są takie opowieści usiłujemy sobie je przypomnieć albo szukać tych, którzy cos jeszcze z tamtych czasów pamietają.
UsuńSerdecznie Cię Basiu pozdrawiam!:-)
Ja też znam z rodzinnych opowieści przypadki "pójścia na służbę". To były czasy... Teraz wracają w zmienionej formie. Pięknie się czyta; czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńMnóstwo jest tych ciekawych, rodzinnych opowieści, przekazywanych zazwyczaj w formie ustnej z pokolenia na pokolenie. Tylko coraz mniej jest młodych, którzy zechcieli by ich słuchać...Dlatego dobrze jest cos spisać, póki sie cokolwiek pamięta. Póki zyją jeszcze ci, którzy chętni sa by opowiadać...
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie Errato!
Dla mnie to zawsze wstrząsające historie. Bez względu na czas i tło historyczne. Bieda i nieszczęścia dają niesamowitą twardość, ale chyba mimo wszystko, za każdym razem, są to tragedie emocjonalne dla rodziców i dzieci. A może przesadzam? Moja koleżanka, wyjeżdżając do USA, oddała swoją małą córeczkę pod opiekę dziadków. Była w Stanach kilka lat ... Znam dwóch współczesnych 'Henryczków".
OdpowiedzUsuńPięknie, wzruszająco napisałaś.
Uściski serdeczne!
To prawda, że najbiedniejsze w tym wszystkim są dzieci. A rodzice, chociaz chcą dla nich jak najlepiej, nie zawsze moga postąpić tak, by dzieci nie zranic, nie skrzywdzić.Czasem czasy, okoliczności i los decydują za nich i wszystko toczy sie jak w jakiejś okrutnej basni...
UsuńCiepłe pozdrowienia zasyłam Ci Magdo!:-)
Biedny Henryczek, mam nadzieję, że Zjawisko nie kłamało, że wszystko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńWszystko wyjasni sie w ciągu dalszym tej opowieści. Skomplikowana historia Henryczka toczy sie nadal...
UsuńCiepło Cię Lidko pozdrawiam!:-)
Czy to takie były wtedy czasy które ludzi takich rodziły? Historia Henryczka jest smutna i poruszająca i o takich ludzi chodzi których serca potrafi poruszyć a piszesz pięknie ciepło i spokojnie. Wszystkie te historie bolą i boleć powinny bo to świadczy o byciu człowiekiem.
OdpowiedzUsuńMnie porusza historia dziadka mojego męża. Dziecko któremu umarli rodzice zostawiając go samego w Wilnie, na pogrzeb przybyły dwie starsze siostry które już mieszkały w Polsce, zabrały nawet pierzynę matczyną a chłopca zostawiły na poniewierkę na ulicach miasta. Odnalazł go najstarszy brat i zabrał do Polski. I mimo że chłopiec ożenił się osiadł pobudował dom tu, to nigdy za próg żadnej swojej siostry nie wpuścił. Czy to opowieść o braku wybaczenia czy o oschłości serc ludzi tamtych czasów? Proszę napisz jak poradził sobie Henryczek i na jakiego Henryka wyrósł? No i wzruszyłam się.
Cieplutko przytulam i teraz polecę popatrzeć na Twoje kozy na spacerze te zdjęcia Twoje mnie uspokajają i wnoszą spokój w serce. :) Piękne!! :)
Wstrząsająca jest historia dziadka Twojego męża Elu. Mysle, ze są takie krzywdy, których wybaczyć sie nie da. Mozna udawać, ze sie wybaczyło, zachowywać sie poprawnie, stwarzając pozory, ale w sercu wciąz jest bolesna rana, którą jątrzą wspomnienia z dawnych lat. Poczucie bezradnosci, osamotnienia, straszliwego smutku, bólu i braku wsparcia ze strony najbliższych - to rzeczy nie do zapomnienia...
UsuńPiszę ciąg dalszy opowieści o Henryczku i z ulgą zauważam, że wbrew moim obawom, są ludzie, których to interesuje.
Ściskam Cie Elu serdecznie i dziękuję, że czytasz, że odwiedzasz moje strony!:-)
smutna historia pięknie przez Ciebie opowiedziana - aż w gardle dusi żal..
OdpowiedzUsuńCzasem takie smutne historie aż prosza sie o spisanie i opowiedzenie...Trzeba słuchać starych ludzi. Prosić ich o wspomnienia. Żeby to wszystko nie przepadło kiedys wraz z ich odejściem...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło Sznupeczko!:-)
Mnie ucieszyła w tej historii jedna rzecz: bezwarunkowa miłość i wsparcie rodziców. To cenniejsze niż wszystkie dobra materialne. Myślę, że w przyszłości Henryk będzie z tego czerpał jak ze swojej prywatnej skarbnicy z najcenniejszymi skarbami.
OdpowiedzUsuńDobrzy, kochający rodzice to ogromna wartość. I tak, mysle, ze Henryczek zawsze mógł miec w nich oparcie. Jego wspomnienia o nich są ciepłe, pełne miłości i wzruszenia...
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie Aniu!:-)
Znałam takich Henryczków- ludzi skazanych na poniewierkę po wkroczeniu wojsk radzieckich do Wilna, Grodna itd.
OdpowiedzUsuńTrzeba przypominać ich historię.
Żałuję, że kiedy byłam młodsza, nie notowałam pilnie historii ich życia i uciekła, gdzieś w niepamięci .
Dziękuję, że podzieliłaś się historia Henryczka.
Będę czekać na dalszy jej ciąg, bo nie wątpię, że taki napiszesz.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Gromadze fakty, wspomnienia, opowieści. Usiłuję skleić to w jakas całosc, wspomagajac sie własną wyobraźnią i wiedzą. Tez żałuje, ze kiedys, póki był czas, nie słuchałam uwazniej takich opowieści. Nie ma juz babć ani dziadków. Przepadły na zawsze ich wspomnienia i niepowtarzalne historie...
UsuńPiszę właśnie ciąg dalszy historii Henryczka.
I my pozdrawiamy Was serdecznie Zofijanko!:-)
Oluś proszę Cię zaglądnij do poczty
UsuńJuz to zrobiłam. Trochę jest teraz bałaganu, ale mam nadzieję, że to jakoś ogarniesz. Bardzo przepraszam!:-)
UsuńOlu! Wpadlam tylko na chwilke aby zyczyc Wam Kochani wszystkiego co najpiekniejsze na ten Nowy 2014 Rok. Trwajcie w milosci, przyjazni i rado sci - moc buziakow przesylaja Ataner i p.
OdpowiedzUsuńPS.
Opowiadanie i zalegle posty zostawiam sobie na deser:)
Kochana Ataner! Dziekuje Ci za pamięć oraz piękne zyczenia!
UsuńWam też życzymy wszystkiego dobrego! Badźcie zdrowi i szczęśliwi, szaleni podróżnicy!
Serdecznie Was pozdrawiamy!:-))
Opowiadano ostatnio o tamtch czasach w mojej rodzinie. Wspominano i przypominano tym mlodszym, aby wiedzieli, ze cos takiego bylo...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
judyta
No własnie, opowiadano kiedyś...Dzisiaj juz coraz mniej zyje tych, co pamiętają i chcą opowiadać.I coraz mniej jest niestety tych, którzy zechcieli by posłuchać tamtych historii...
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie Judytko!:-)
Poczekam na dalsze:)
OdpowiedzUsuńTo sie cieszę Jaskółeczko!:-)
OdpowiedzUsuń