…Łatwo było
powiedzieć – wyjeżdżamy! Jednak po początkowej fali euforii zaczęły pojawiać
się nieoczekiwane wątpliwości i przeszkody. Bo naprawdę ciężko pożegnać się na
zawsze z domem rodzinnym, dorobkiem całego żywota, z cmentarzem, na którym
leżało tylu krewnych, z bliskimi sercu zakątkami a także z pozostającymi na
miejscu przyjaciółmi. Ta daleka, nieznana Polska kusiła dostatnim, spokojnym
życiem, nowymi perspektywami zawodowymi a nade wszystko większą wolnością. Była jednak dziwnie obca…Mityczna i
nierealna. Będąca zbieraniną nieznanych sobie ludzi o dziwnych dla Kresowiaków
nawykach, tradycjach i obyczajach. Krainą z wyśnionej, lecz bardzo dalekiej
planety…
- Chciało się
jechać! Bardzo chciało! Jednak w bezsenne noce serce dudniło ni to oczekiwaniem
wielkiej odmiany losu, ni to panicznego lęku przed nią – opowiada Henryk i
widać, że trochę się nawet wstydzi tamtych uczuć i dziecinnych, jego zdaniem,
wątpliwości.
- Miałem już
prawie osiemnaście lat! Pragnąłem czegoś w życiu dokonać. Uciec od biedy,
poniżenia, tych wszystkich codziennych niemożności. Znaleźć prawdziwe szczęście!-
błękitne oczy Henryka zalśniły w rozmarzeniu. Po chwili jednak otrząsnął się ze
swych serdecznych wizji i gwałtownie spoważniał. Najwidoczniej przypomniał sobie coś, z czym
do tej pory nie umiał się pogodzić.
- Okazało się
jednak, że nie cała moja rodzina zamierza przesiedlać się za Bug. Najstarszy
brat, Eugeniusz kilka lat po wojnie ożenił się z Rosjanką i nie wiadomo, czy to pod
wpływem żony, czy też znajomych przeistoczył się w zażartego komunistę. Związek Radziecki
stał się jego prawdziwą ojczyzną a słowo Polska poza politowaniem nie wzbudzało
w nim żadnych żywszych uczuć. Ileż to razy przyjeżdżał do nas, do domu, by
agitować i przekonywać, jakaż to świetlana przyszłość czeka nas w Kraju Rad, o
ile zmienimy poglądy i podporządkujemy się we wszystkim nakazom partii! –
Henryk uśmiecha się z przekąsem i mamrocze:
- Aż wstyd
opowiadać o takim bracie! Ale tak było! Tak właśnie było!
- Jak on płakał w
1953 po śmierci Stalina! Upił się i ryczał jak osioł, że chyba przyjdzie mu
gardło sobie poderżnąć, bo nijak teraz mu żyć bez ojca narodu, bez gwiazdy
przewodniej!
- Nawet będąc na
emeryturze, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy te wszystkie niesamowite zmiany
polityczne dokonywały się w krajach byłego bloku socjalistycznego, Eugeniusz
nic nie zmądrzał! I wieszczył w listach, które czasami słał do mnie z
Leningradu, wielki powrót i ostateczny tryumf wspaniałej idei komunistycznej! W
swym mieszkaniu, na specjalnym ołtarzyku trzymał portrety Lenina i Stalina. I
chyba modlił się do nich! – żachnął się Henryk przepełniony uczuciami
nieutulonego żalu oraz irytacji w stosunku do fanatycznego brata.
- Poza Gienkiem
także młodsza ode mnie o rok siostra Felicja nie chciała, a raczej nie mogła
wtedy z nami wyjechać. Niedawno wyszła za mąż i była w dość zaawansowanej
ciąży. Jej mąż miał dobrą posadę w urzędzie i roiły mu się wielkie plany pięcia
po szczeblach kariery urzędniczej. Mimo wszystko Felusia marzyła o tym, że jak
trochę dziecko odchowa, to wkrótce do nas w Polsce dołączy. Była bardzo blisko
związana z drugą siostrą, Krysią. Papużki nierozłączki, na nie mówiono. Nie
wyobrażała sobie życia z dala od niej, od kochanych rodziców…
- Biedna Felusia!
– Henryk westchnął i otarł załzawione nagle oczy.
- Tak się z nami
żegnała długo! Tak szlochała, gdy wszyscy siedzieliśmy już na swoich tobołkach
w wagonie kolejowym! Jej zapłakana twarz to ostatnie, co pamiętam stamtąd…
- Felicja nigdy nie przyjechała za nami.
Urodziła tam kilkoro dzieci. Owdowiała. Z trudem wiązała koniec z końcem. I co
jakiś czas słała do nas pełne tęsknoty listy. A w połowie lat osiemdziesiątych
nagle zmarła na serce…
Mężczyzna oddycha ciężko. Wstaje i łyka jakieś
leki na uspokojenie. Uśmiecha się przepraszająco:
- Wszyscy w
rodzinie mamy problemy z sercem. Ja po zawale. Brat Grześ po dwóch. Krysia też
narzeka na kłucia w klatce piersiowej i kiepskie krążenie krwi. A te wszystkie
wspomnienia otwierają stare rany i budzą dawne zgryzoty – mówi ze smutkiem,
lecz niedługo potem ściskając pocieszająco moją dłoń oświadcza:
- Jednak jak obiecałem,
że wszystko ci opowiem, to opowiem! Nie martw się o mnie Oleńko! Wierz przecież, że my Kresowiacy mamy
skłonności do przesadnego roztkliwiania się i zbytniej wylewności!
- Dobrze! Wróćmy
więc do początku tamtego exodusu z 1957 roku…Jak to było? Ile czasu trwała
podróż? – pytam ponownie ośmielona i znów jak zaczarowana wsłuchuję się w
melodyjnie brzmiący, ciepły głos Henryka.
- Tamtego dnia wiele osób w wagonie
pochlipywało – przypomina sobie starszy mężczyzna - A
jakiś chłopak grał na harmonii patriotyczne, polskie melodie. Śpiewaliśmy razem
i patrzyliśmy przez okno na zmienne krajobrazy, na coraz mniej znane strony.
Żal serce ściskał, gdy mijaliśmy jakąś wioskę tak bardzo do naszej podobną albo
las zupełnie taki sam, jak ten w tyle zostawiony…
- Było nas w
wagonie około trzydziestu osób a każdy zabierał ze sobą wszystko, co miało dla
niego jakąkolwiek wartość i mogło się w nowym miejscu przydać. Ubrania, garnki,
pościel, książki, zegary, centryfugi, rowery, jakieś meble…W ostatnim składzie
pociągu, w wagonie towarowym jechały zwierzęta gospodarskie. Często dobiegało
nas stamtąd ich muczenie, beczenie, kwiki, rżenie i pianie…Nie było wśród nich
głosu naszej krowy. Ją oraz konia sprzedaliśmy przed wyjazdem, decydując się
rozpocząć w ojczyźnie zupełnie inne, niż dotąd życie. Bardziej miejskie niż
wiejskie i co ważniejsze, wolne od ograniczających nas do tej pory kajdan
kolektywizmu. A właśnie z tym kojarzyły nam się polskie PGR-y.
- I wreszcie po
mniej więcej trzech tygodniach takiej jazdy dotarliśmy do Polski! – podsumowuje
Henryczek i przenosi się w myślach do tamtych pierwszych chwil w ojczyźnie.
- To było do
niedawna niemieckie, pomorskie miasto Prabuty. Pusto jakoś i szaro mi się tam
zdawało. A może to tylko dzień był taki zachmurzony? Sam nie wiem…
-W Prabutach
zakwaterowano nas w obozie dla repatriantów, usytuowanym w jakimś dużym,
obskurnym budynku. W wieloosobowych salach. Mieliśmy czekać na ciąg dalszy podróży.
Już do ostatecznego miejsca przeznaczenia. Jedni planowali pozostanie gdzieś w
tamtych okolicach, na Pomorzu. Inni wybierali się na Śląsk albo Mazury. Tylko
my nie wiedzieliśmy, co mamy z sobą począć? Gdzie się udać? Nikogo tu przecież
nie znaliśmy…
- To władze
polskie nie wyznaczały wam miejsca osiedlenia? Nie pomagały w odnalezieniu się
w tej nowej dla was rzeczywistości? – pytam, pamiętając o filmowej sadze
Chęcińskiego opisującej dzieje Pawlaków i Kargulów.
- Owszem,
kierowały nas do miejscowości, w których istniały możliwości osiedlenia się,
przejęcia ziemi, czy całej gospodarki. Mnóstwo jeszcze było wówczas w kraju
opustoszałych po wysiedlonych Niemcach terenów. Jednak w naszym przypadku
istniał dziwny stan zawieszenia. Zaraz ci powiem, dlaczego – odrzekł tamten i zasępił
się przez moment.
- A swoją drogą,
jakaż szkoda, że nie wypytałem w swoim czasie dokładniej moich rodziców o tamte
sprawy. Teraz mam problem z poukładaniem tego wszystkiego logicznie w głowie –
dodał, wzdychając bezradnie.
… Na długo przed
wyjazdem z Wileńszczyzny moja mama rozpoczęła intensywne starania o ustalenie
miejsca pobytu jej zaginionego w czasie okupacji brata.
- To taka pełna
niejasności historia. Znam tylko jej fragmenty, marne strzępki…
- Brat mojej
mamusi, Zenek jako jeniec trafił w czasie wojny do Stalagu. Stamtąd pisywał
listy. Korespondencja trwała aż do czasu, gdy śmiertelnie obraził się na swoją
matkę, czyli babkę moją, która nie zdołała wysłać mu do obozu ciepłych ubrań i
koców.
- Nie wiem, czy babka
nie chciała mu pomóc, czy bieda taka panowała, czy po prostu nie było
możliwości wysłania takiej paczki. Wiem tylko, ze Zenek przestał pisać a babka
przestała o nim wspominać…
- Wiem, nie
powinno się źle mówić o zmarłych, ale moja babka była naprawdę dziwaczną,
kłótliwą i egoistyczną kobietą. Sprzedawała jajka a za pieniądze w ten sposób
uzyskane kupowała sobie cukierki. Potem trzymała je w zamkniętej na kluczyk
drewnianej skrzynce, która stawiała zawsze wysoko na szafie żebyśmy my,
dzieciaki nie mogły się dostać do jej bezcennej zawartości…Pod koniec lat
czterdziestych zachorowała na raka żołądka. Przechodziła niewyobrażalne
męczarnie. Dom pełen był jej krzyków, jęków i przekleństw…Jedynym, co ją
znieczulało i na chwilę uciszało był alkohol. Upijała się więc do nieprzytomności
i zasypiała w stodole na sianie.
- Pamiętam taki
dzień, gdy nie było skąd i za co zdobyć bimbru. Babka przy mojej pomocy dokaraskała
się jakoś do studni i tam, wprost z kolejnych, wyciąganych przeze mnie wiader,
piła lodowatą wodę…
- Heniuś! Heniu
kochanieńki!Wnuczusiu najmilejszy! –
zawodziła – Ja tobie wszystkie cukierki dam. I czekoladę, co ją mam schowaną na
czarną godzinę. Tylko ty zdobądź dla mnie choć butelczynę, chociaż kieliszek
gorzałki. Błagam! – jęczała, ściskając mnie mocno za rękę i nie potrafiąc
zaznać ani chwili ukojenia…
- No i co się z
nią stało? – wstrząśnięta jego zwierzeniem pytam wreszcie nieśmiało, przerywając
kolejną, dłuższą chwilę milczenia, w czasie której Henio oddychał ze
wzburzeniem i na przemian bezradnie splatał i rozplatał palce.
- Kilka dni potem
babka umarła. Pod siennikiem jej łóżka odkryliśmy zlepione w jedną, ohydną masę
ogromne ilości cukierków i czekoladek oraz zawinięte w chustę listy od Zenka.
- Parę dni po jej
pogrzebie, moja mama poprzez Polski Czerwony Krzyż rozpoczęła starania o
odnalezienie wuja. Nie wiadomo czemu wierzyła, miała wręcz pewność, że wuj żyje
i wreszcie się do niej odezwie…
- Jednak lata
mijały i wciąż nie udawało się trafić na choćby najmniejszy jego ślad …
- Wreszcie,
trzeciego dnia pobytu w obozie w Prabutach, podczas cudownie obfitego
śniadania, na które uraczono nas chlebem z masłem, rozpływającą się w ustach pasztetową
i przepysznym salcesonem dostarczono nam do stołówki tak długo wyczekiwany list.
- To cudownie
odnaleziony wuj Zenek pisał z kaszubskiego miasteczka, że zaprasza nas wszystkich do siebie…
Ilez tragedii ludzkich sie wtedy rozgrywalo, ile starych drzew zostalo powyrywanych z korzeniami, ile ukochanych wlasnych domow pozostawiono na pastwe losu... Nagle ojczyzna stala sie obcym krajem, ktorego wladza byla nieprzychylna innostrancom. Wysniona po nocach Polska tez zmagala sie z powojenna bieda, wiec nie oczekiwala "ruskich" z otwartymi ramionami. Znam wiele podobnych historii.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na ciag dalszy.
Sciskam Was mocno, Kangurki :)))
Każdy z nas zna wiele podobnych historii...Przekazywanych zazwyczaj z ust do ust. A potem powoli zapominanych. Dlatego spisałam tę opowieśc. Żeby przetrwałą dłużej...
UsuńPrababcia przyjeżdżając do Białowieży jako wdowa repartiantka z trojgiem dzieci nawet nie zostawiła za sobą grobu Pradziadka, bo cały cmentarz został przez bolszewików zrównany z ziemią... czołgami...
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część!
pozdrawiam :)
Straszne, że nawet cmentarze niszczyli! W historii Henryczka nie ma aż tak drastycznych rzeczy...
UsuńPiękna, wzruszająca opowieść. Nawet babki mi szkoda, że tak bardzo przegrała życie!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny odcinek i pozdrawiam Cię Olu bardzo cieplutko!
Tyle jest nieszczęść na świecie, tyle cierpienia, bezradności i biedy. I tak, każdego żal...A co z nami będzie kiedyś? Nie wiadomo...
UsuńWspaniała relacja. Jak każda poprzednia. Nie mogę się doczekać na ciąg dalszy. Tak żałuję, że nie nadstawiałam bardziej ucha, gdy jeszcze żyło tak wielu z tych, którzy tego doświadczyli... Jednak strasznie wstrząsnął mną ten fragment o babce. Z różnych powodów.
OdpowiedzUsuńW życiu każdego jest wiele takich wyrazistych, mocno przezywanych momentów, które potem długo sie pamięta, ale nie zawsze chce sie o nich opowiadać. To zbyt boli, zbyt mocno dotyka najintymniejszych strun wspomnień...
UsuńStraszne to były czasy i straszne ludzkie losy.....
OdpowiedzUsuńTak, Beatko. Dobrze, że minęły. Ale co przed nami...? Los pokaże...
UsuńStraszne z tymi cukierkami. To mi się kojarzy z chorobą. Potrzeba słodyczy. Teść chował cukierki wysoko ale teść był bardzo dobrym człowiekiem. Niedostępnym nie wylewnym ale pomagającym wszystkim którzy potrzebowali i kochającym rodzinę. Pamiętam jak na wczasach pracownica tkalni której szefem był teść mówiła o kierowniku że zawsze nam młodym pomagał rozumiał, mówił tylko powiedz prawdę nie uśmiercaj kolejnej babci rozumiem młodość. :) A te cukierki to jedyna słabość. Dziś myślę że związana była z chorobą, na którą zresztą zmarł. Piękny człowiek i też niełatwe życie.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne odcinki z ciekawością. Serdecznie ciepło pozdrawiam.
Słabości, to rzecz ludzka. Każdy je ma. Czasem jednak słabości przemieniają sie w dręczące obsesje. Wówczas otoczenie ocenia nas surowo, nie rozumiejąc skąd sie to bierze i dlaczego z tym nie walczymy...
UsuńZobacz Elu, jak mocno pamięta się takie rzeczy - czyjeś dziwactwa, słabości, lęki...
Hmmmm zastanawiam sie czy państwo nie mieszkacie w gminie Fredropol;)
OdpowiedzUsuńProsze poczytać kilka starszych postów. Tam piszę o naszych podkarpackich, górzystych okolicach!
UsuńGromadzenie, magazynowanie to często choroba starszych ludzi. To taka ich przypadłość....
OdpowiedzUsuńSmutna historia, ciężki los.
Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, kiedy cierpienie się skończy.... Czekam na historię wujka.
Buziaki.
Zima podobno idzie.
Tak, Zofijanko!Idzie ta zima, ale jakos bardzo wolno! Pewnikiem jednak gdy juz dojdzie, to na długo z nami zostanie. I dobrze!:-)
UsuńCierpienie jest jak fala. Przychodzi i odchodzi. A między tym chwile ulgi i prostego szczęścia. i zapomnienie o tym, co bolało i dręczyło. Jak dobrze, że są te dobre chwile, dni, tgodnie całe...
Całuję!
A pamiętacie serial "Boża Podszewka".Też losy polskiej rodziny z Wileńszczyzny.Świetna rola Danuty Stenki.z tym chowaniem np.cukierków,to
OdpowiedzUsuńludzie,którzy "przeszli" jakąś traumę np dr.w serialu "Dom" też kawałki chleba zawsze miał w kieszeni,bo w obozie niemieckim panował głód.
Zostaje "coś" w człowieku i dopiero w takich wspomnieniach się dowiadujemy jak ciężko było naszym przodkom kiedy panowała wojna,okupacja
terror.Też czekam na cdn.Pozdrawiam M
Znam oczywiście oba te seriale. A najlepsza z tego wszystkiego jest książka, na której podstawie nakręcono film "Boża Podszewka".
UsuńCięzko było ludziom. Tyle cierpienia. Tyle diametralnych zmian w ich zyciu. A oni jak zabaweczki w rękach losu, polityki, historii.
A co czeka nas w przyszłosci? Jak my sie zachowamy, gdy przyjdą cięzkie, dramatyczne nawet chwile? Obyśmy nigdy nie musieli sie o tym przekonywac!
Pozdrawiam!
Zawsze bardzo wzruszaja mnie takie historie, no zryczalam sie jak bobr. Mam tylko nadzieje, ze Henryk odnalazl sie w polskiej odmiennej rzeczywistosci i nigdy juz nie byl glodny.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciag dalszy , i mos usciskow przesylam :)
Cieszę się Ataner, ze czytasz tę opowieść i wzrusza Cię ona. Zastanawiałąm się, czy ją tu publikowac, bo kogo dziś obchodzą tamte czasy...? Ale skoro znalazło sie paru czytelników, to chyba dobrze zrobiłam publikując opowieśc o życiu Henryczka.
UsuńŚciskam mocno!:-)
Smutna,wzruszająca a jednak niosąca nadzieję na lepsze jutro.
OdpowiedzUsuńDla repatriantów Polska była nieznaną, obcą, przerażającą dość wyspą a jednoczesnie ocaleniem...
Usuń