Henryk nie lubi opowiadać o swoim
dzieciństwie. Mówi, że to dla niego najgorszy okres w życiu. Po 1948 roku
zaczęły się masowe wywózki Polaków na Syberię. Na ludzi padł blady strach. Nikt
nie był pewny dnia ani godziny. Ojciec robił, co mógł by uchronić przed
wywiezieniem swą rodzinę. Jeździł do urzędów, wciskał prezenty, pił z kim należało i we wszystkim
potakiwał tym pyzatym, chamskim kierownikom kołchozu albo naczelnikom obwodu…
Bieda coraz gorsza była i nieustanny głód, który doprowadzał do tego, iż ludzie
patrzyli na siebie wilkiem. Starcy umierali. Dzieciaki płakały i błagały o cokolwiek do zjedzenia a bezradne matki zagryzały tylko usta i gotowały jakieś cienkie polewki na obierkach ziemniaków albo na pokrzywach... Sąsiedzi i znajomi żyli z dnia na dzień. Wszyscy poniżeni, stłamszeni przez
system, wyzuci z honoru i subtelnych marzeń...Bo przecież jedynym marzeniem
było poczucie bezpieczeństwa i jedzenie! Mała, codzienna kromka chleba z masłem!
- Kiedyś, jako nastoletni
chłopak wyszedłem na pole. Nade mną niebo było niebieściutkie, spokojne i wszechwładne. A
mnie tak mocno głód trzewia ściskał, że żułem koniczynę i szczaw a od tego
brzuch tylko bolał. I ukląkłem na tym polu. Dłonie jak do modlitwy
złożyłem. Oczy wzniosłem do góry i łkając, zawołałem:
- Boże, Boże
jedyny! Spraw by nadeszły kiedyś takie dobre czasy bym mógł codziennie kromkę chleba zjeść. Niczego
więcej nie chcę! Tylko tego! Błagam! Spraw to, Boże mój kochany! – głos Henryka drżał. Słyszałam
w nim ogrom ówczesnej młodzieńczej nadziei i rozpaczy. Tamtą straszliwą bezradność. A
potem zamilkł i tylko jego przyspieszony oddech świadczył o tym, że nie może
się otrząsnąć z niewesołych wspomnień. A mnie serce się ścisnęło, bo nagle
zrozumiałam dlaczego w domu Henryka zawsze musi być zapas chleba. I nigdy ani
jeden kawałek, ani jeden okruch się nie marnuje.
-Przecież nawet mocno czerstwy chleb można
rozmoczyć w mleku i zjeść ze smakiem – przekonuje czasem rodzinę, obserwującą z
jakim namaszczeniem szykuje sobie
kolejne skromne śniadanie, podczas gdy w lodówce leżą wędliny i kilka gatunków
serów.
- Ach, po co akurat
do tamtych koszmarnych czasów wracać, gdy potem było o wiele ciekawiej i weselej…?
– chrząknął wreszcie, przerywając tę pełną nabrzmiałych uczuć ciszę.
Pytam więc, czy poza tymi smutnymi wspomnieniami
ma też jakieś pogodne? Czy są takie chwile, które wywołują jego uśmiech.Czy na służbie lepiej mu było, niż w domu?
Zamyśla się,
wzdycha…
- Wiesz Olu, tam na tej służbie to byłem
ponad dwa lata. Tęskniłem za bliskimi, ale do domu wracałem tylko na święta a z tamtą rodziną zżyłem się,
jak z własną… - wzrusza się i znowu milknie.
- Jak tam u nich
było? Co takie małe dziecko mogło w ogóle robić? – zadaję pytanie, bo mimo
wszystko chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tamtych czasach.
- Gospodyni czasem gotowała nam zacierki na mleku albo ziemniaki słoniną omaszczone...Pamiętam, siadaliśmy gromadnie wokół stołu. Każdy ze swoją łyżką w dłoni. I patrzyliśmy jak zaczarowani na wielką, parującą miskę strawy, którą ta dobra kobieta stawiała przed nami. Rzucaliśmy się wszyscy do jedzenia. Nikt nic nie mówił, bo szkoda czasu było na rozmowy. Jedliśmy na wyścigi ze wspólnej misy, tylko łyżki dzwoniły...Nawet przytyłem tam trochę! Mamusia nazachwycać się nie mogła moimi pełnymi policzkami, kiedy mnie na święta w domu powitała... - Henryk zwierza się z tym charakterystycznym, kresowym zaśpiewem w głosie i uśmiecha z rozczuleniem. Chyba znowu w tej chwili jest tamtym małym, sytym i szczęśliwym Henryczkiem!
- Gospodyni czasem gotowała nam zacierki na mleku albo ziemniaki słoniną omaszczone...Pamiętam, siadaliśmy gromadnie wokół stołu. Każdy ze swoją łyżką w dłoni. I patrzyliśmy jak zaczarowani na wielką, parującą miskę strawy, którą ta dobra kobieta stawiała przed nami. Rzucaliśmy się wszyscy do jedzenia. Nikt nic nie mówił, bo szkoda czasu było na rozmowy. Jedliśmy na wyścigi ze wspólnej misy, tylko łyżki dzwoniły...Nawet przytyłem tam trochę! Mamusia nazachwycać się nie mogła moimi pełnymi policzkami, kiedy mnie na święta w domu powitała... - Henryk zwierza się z tym charakterystycznym, kresowym zaśpiewem w głosie i uśmiecha z rozczuleniem. Chyba znowu w tej chwili jest tamtym małym, sytym i szczęśliwym Henryczkiem!
- A co tam na służbie robiłem? Zimą przeważnie zajmowałem
się najmłodszymi dzieciakami gospodarzy. Bawiłem brzdące a starszym w lekcjach
pomagałem. Zwłaszcza w matematyce, bo zawsze dobrze mi szło liczenie. Zwierzęta gospodarskie też ja często karmiłem. Najbardziej lubiłem do świnek chodzić. Głaskać te ich śmieszne ryjki. Słomkami łaskotać...
- Przez ciepłe
miesiące pasałem bydło, pomagałem na polu albo przy układaniu drzewa na opał. A
raz, gdy gospodarz zostawił siekierę wbitą w pieniek i pijany poszedł spać, to
ja kupę drzewa sam porąbałem. Bo okazało się, że chociaż mały byłem i szczuplusieńki, to
bardzo silny. I potrafiłem udźwignąć takie kloce, jakim starsi ode mnie chłopcy
nie dawali rady. W bójkach też byłem niezły, ale nie ma czym się chwalić…
- Mieszkała tam w
sąsiedztwie pewna bardzo ładna dziewczynka. I to ją pamiętam z tamtych czasów
najwyraźniej.
- Miała cudownie
czarne włosy i ciemne jak smoła oczy. I tak ślicznie się uśmiechała, że wzroku
od niej oderwać nie można było – głos mężczyzny stał się tkliwy, miękki i
drżący. Czułam, że znowu przeżywa mocno tamte chwile.
- Chodziliśmy
razem do lasu na grzyby. I ja wkładałem do jej koszyka wszystko, co nazbierałem.
A potem ona dla mnie wybierała najładniejsze prawdziwki, żeby się moja
gospodyni nie gniewała…
- Marysia jej
było na imię. Czasem rozpuszczała swój długi warkocz i wplatała kwiatki we
włosy. Wiedziała, że mi się podoba. Śpiewała dla mnie takie cudne piosenki,
których ją babunia nauczyła. Nie te rosyjskie, wszechobecnie natrętne, ale
delikatne, melodyjne, stare polskie pieśni…A jak biegła do domu i który kwiatek
jej wypadł, to ja go zbierałem i do kieszeni ukradkiem wkładałem. I gdy już
wszyscy spali trzymałem go mocno do nosa przyciskając i marząc, że się kiedyś z
tą Marysią ożenię! – Henryk poważnieje nagle i znów przerywa opowieść.
- I co się stało
potem z tą dziewczynką? – nie odpuszczam, choć wiem, że pewnie zaraz dowiem się
czegoś smutnego.
- Gdzieś tak na początku lat pięćdziesiątych
Marysia wraz ze swymi bliskimi zniknęła nagle. Pewnej nocy cała jej
dziesięcioosobowa rodzina przepadła po prostu jak kamień. Została po nich pusta
chata. I moje suche kwiatki, które trzymałem potem długo w książeczce do
nabożeństwa. Nigdy więcej już Marysi nie spotkałem. Zresztą nie szukałem jej
nawet. Tyle innych rzeczy się działo…
- W jakiś czas
potem rodzice zaczęli starać się o zgodę na wyjazd do Polski.
-Wiesz, mnóstwo repatriantów wówczas wracało.
My nie mogliśmy wtedy wyjechać…
-Kiedy już wszystkie, potrzebne dokumenty były
w urzędzie repatriacyjnym złożone okazało się, że mama znowu jest w ciąży.
Zaledwie w miesiąc po przyjściu na świat mojej najmłodszej siostrzyczki
dostaliśmy pozwolenie na wyjazd. Ale to była bardzo mroźna zima. Siostrzyczka
była maleńka i chorowita, więc trzeba było odłożyć podróż.
- Wyjechaliśmy w
ostatniej turze repatriacji w 1956 czy może siódmym roku…Nie umiem sobie teraz
przypomnieć dokładnej daty.
- O wyjeździe
dowiedziałem się z listu rodziców, który wysłali do mnie do Karelska, gdzie pracowałem
jako elektromonter tuż obok granicy z Finlandią.
...Tkwiłem akurat z
dziesięć metrów ponad ziemią, mocując do drewnianego słupa druty i operując
wielkimi obcęgami, gdy usłyszałem głos brata, który pracował tam razem ze mną,
ale akurat tego dnia został w baraku, bo na coś tam niedomagał. Wokół nas była
niezmierzona, biała przestrzeń śniegów, zamarzniętych, ogromnych jezior i
wystających gdzieniegdzie spomiędzy pofalowanych zasp srebrzystych, pokrytych szronem i lodem, porostów.
Widziałem to wszystko z góry i chociaż już ponad dwa lata pracowałem w tamtych
stronach, wciąż nie mogłem się tym surowym pięknem nazachwycać.
- Heniu! Heniu –
wołał z dołu brat dziwnie podnieconym głosem.
- Złaź szybko, to
coś ci powiem!
- Gadaj teraz
Grzesiek!- odkrzyknąłem zirytowany! -
Widzisz przecież, że mam robotę!
- A rzućże już w
diabły tę całą robotę! To teraz nieważne! – wołał tamten, stojąc na mrozie bez
czapki i wymachując szaleńczo jakimś kawałkiem papieru.
Zlazłem więc
niechętnie, mrucząc jakieś niezbyt cenzuralne wyrazy pod adresem zwariowanego,
starszego brata. Tamten porwał mnie w objęcia. Wycałował serdecznie a potem
obwieścił.
- Gomułce udało
się nareszcie załatwić u władz radzieckich zgodę na wysiedlenie Polaków z
naszych stron!
- Wyjeżdżamy stąd
chłopie! Heniuś! Nareszcie wyjeżdżamy do Polski! – ryknął mi wprost do ucha a potem
odtańczyliśmy na tym karelskim śniegu niedźwiedzi taniec radości…
A to ci dopiero łaskawca z tego Gomułki!:-)))
OdpowiedzUsuńCudowna, ciepła, realistyczna opowieść. Nie zgadzam się kategorycznie, żeby to był koniec. Coś tam wymyślisz. Może Henryczek dopowie:-).
Errato!Otóż wcale nie było łatwo Gomułce wyjednać u ówczesnych władz radzieckich zgody na tak masową akcje przesiedleńczą. Razem z Cyrankiewiczem musiał w tym celu pojechac do Moskwy i długo układać sie z Chruszczowem i jego ministrami, przyjmować ich upokarzajace warunki i milczeć w sprawach, któe stały sie politycznym tabu. Poza tym wyjechac do Polski mogli tylko ci, którzy mieli obywatelstwo polskie, tymczasem w latach czterdziestych bardzo mocno "nakłaniano" Polaków do zmiany tego obywatelstwa. Ach, temat to długi i skomplikowany. Tak czy siak, owo wyjednanie zgody na repatriację było jecnym z wazniejszych osiagnięć Gomułki w okresie sprawowania przez niego rządów.
UsuńA co do pisania dalszego ciągu opowieści o Henryczku, to jeszcze nie wiem czy dam radę. Jednak cieszę sie, ze zaciekawiła Cię ta historia!
Serdecznie pozdrawiam!:-)
Mojej babci też się kiedyś "wymsknęły" wspomnienia o głodzie, ciężkie to były czasy, dla nas niewyobrażalne tak naprawdę.
OdpowiedzUsuńCzekam więc na dalsze losy Henryka. Ciekawe, jak się w Polsce odnaleźli.
Nasi bliscy i mieszkajacy w pobliżu staruszkowie mają niesamowicie dużo wspomnień i ciekawych opowieści w głowach, tylko my nie zawsze mamy ochote i czas by ich wysłuchać, by przechować ich wspomnienia aby nie przepadły wraz ze śmiercią tych osób.A to jest istna skarbnica opowieści, mogąca być podstawą niejednej ksiazki i filmu!
UsuńCiepło pozdrawiam!:-)
Ciekawa jestem dalszych losów Henryczka :) Jak też powitała ich, ta wytęskniona ojczyzna ?
OdpowiedzUsuńNo właśnie! To przecież był niesamowity przełom w ich zyciu...
UsuńBuziaki zasyłam Beatko!:-)
Ten sam szacunek i poważanie do chleba ma moja babcia - nie wyrzuci kromki chleba - zeschniety można zjeść z mlekiem i cukrem , albo z polewką z siadłego mleka - my oczywiscie kwitowaliśmy to krótkim - "oj babcia" - i łapaliśmy za ciepłą bułkę z makiem.
OdpowiedzUsuńAle to gderanie ni eposzło na marne, teraz rozumiem, teraz całkiem inaczej na pewne sprawy patrzę:)
Nasi dziadkowie i babcie uczyli nas szacunku dla wielu rzeczy - m.in. chleba. My tez usiłujemy tego uczyc nasze dzieci, jednak im, zyjącym w epoce dostatku i bezpieczeństwa, nasze nauki i ostrzeżenia wydają sie abstrakcyjne, smieszne, naiwne...Jednak czasy zawsze mogą sie zmienic i z dnia na dzień ta pogardzana dziś kromka chleba może sie stać największym skarbem!
UsuńNie ma juz takiego szacunku do chleba, znaczenia krzyzem przed odkrojeniem pierwszej kromki, zbierania okruchow z ziemi i zjadania go do konca. Ale i chleb byl wtedy inny. Ten dzisiejszy mozna wyrzucac bez zalu, bo szybko plesnieje, albo wprost przeciwnie, bo tak jest naladowany konserwantami, ze nie splesnieje nigdy.
OdpowiedzUsuńMoja babcia, ktora okres przed wybuchem wojny spedzila z rodzina na wilenszczyznie, dala rade przedostac sie do Polski. Inne zony oficerow nie mialy tyle szczescia i zostaly wywiezione na Syberie. Niewiele z nich powrocilo.
Zdradz nam, czy Henryczek to jakis Wasz sasiad?
Buziski
Tak, inny jest dzisiaj chleb, ale szacunek dla niego nie powinien maleć, bo trzeba umiec cenić to, co mamy, gdyz nie ma nic stałęgo na tym świecie. Kto wie, co stanie sie jutro? Jakie losy świat dla nas szykuje? Co stanie sie wówczas dla nas największą wartością?
UsuńSmutne i skomplikowane są losy Kresowiaków. A każda z tych historii warta jest opisania i przechowania dla potomności. Bo historię pisza nie tylko politycy, ale także zwykli, tacy, jak my ludzie, wciagnięci w jej wir i usiłujący mimo wszystko znaleźć w nim dla siebie odrobinę spokoju i szczęścia.
Na razie Aniu nie odpowiem na Twoje pytanie o to, kim jest Henryczek. Mysle jednak , iz w jego losach odbijają sie losy wielu repatriantów zza Buga.
Uściski serdeczne zasyłam!:-)
Piękna, wzruszająca opowieść!
OdpowiedzUsuńDziekuje Basiu, ze czytasz te moje opowieści! I miło mi, iż Cię one wzruszają!:-)
UsuńŻycie naznaczone wojną, wysiedleniami, strachem, głodem ... okropne to czasy, obyśmy takich nie doznali; moja ciocia pracowała u bauera, straciła zdrowie, a potem wszyscy zazdrościli jej "renty niemieckiej"; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, Marysiu - chyba jednak mimo wszystko, jesteśmy szczęściarzami mogąc zyc teraz.A swoja droga, ileż człowiek jest w stanie wytrzymać, do ilu sytuacji sie przystosować. I my tez byśmy potrafili, jesli by było trzeba, ale obyśmy nie musieli nigdy sprawdzać na sobie, jak by to było, gdyby nas dosiegły szaleństwa wielkiej historii...
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie Marysiu!:-)
Jednym tchem przeczytałam historię Henryczka. W 1956 roku- szesnaście lat po zajęciu Wileńszczyzny ?
OdpowiedzUsuńDziękuje Oluniu za Ten Kawałek historii.
Ściskam moooocno.
Chyba jednak w 1957 roku Zofijanko! Cieszę się, że mam w Tobie wierną czytelniczkę( i nie tylko!:-))
UsuńŚciskam Cię gorąco i przytulam się o słonecznym poranku!
...moi z Litwy, okolice Kowna, wyjechali w 1946...a właściwie uciekali...ale to nie miejsce na te opowieści...
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
Ciężkie to były czasyczasy, bardzo osobiste wspomnienia, drogocenne pamiątki w sercach i albumach. Tak, nie o wszystkim da się i chce opowiadać na blogu.
UsuńMeg! Ściskam Cię serdecznie!:-)
Takie historie znam jedynie z opowieści. Piękne i wzruszajace...Szkoda, że dziś nie potrafimy docenić tego co mamy, że wszystko mamy na wyciagnięcie ręki, wszystko przychodzi tak łatwo. Ludzie zatracają gdzieś wewnętrzną wrażliwość i żyją w przekonaniu, że "im się należy" A nasi przodkowie tak ciężko o wszystko musieli walczyć.
OdpowiedzUsuńWeroniko! Nigdy nie wiadomo, co przed nami? Z jakimi nam przyjdzie zmeirzyc sie problemami? Ale zważywszy na to, że nasi przodkowie dali radę, my także zrobilibysmy wszystko, co w naszej mocy, by przetrwać, by zachować człowieczeństwo i nadzieję.
UsuńTak, czy siak - doceniajmy to, co mamy, póki mamy...
Serdecznie pozdrawiam!:-)
Pamiętam z dzieciństwa powrót repatriantów nie lekko im było, późno wrócili chyba około już po 1960 roku tak jakoś.Takie to czasy były. Mama opowiadała że przed wojną głód na przednówku był straszny. A przecież nie była to uboga w ziemię rodzina. Pradziadek po 1900 do Hameryki na kilka lat nawet poleciał by jeszcze więcej niż miał dokupić. Ale on był zażarty na ziemię na jej posiadanie. Gdy zmarł w bardzo późnym wieku blisko setki miał, chowany był zimą, mama opowiadała że ziemia była strasznie zamarznięta, trumna się otworzyła i ta ziemia którą tak kochał wleciała do środka, ludzie nie mieli siły zgrabiałymi dłońmi, wyciągać trumny i wyjmować ziemie, pochowali go więc z nią. Czemu wiec był taki głód na przednówku?
OdpowiedzUsuńA ktoś napisał - łaskawca Gomółka, łatwo tak mówić, nie znając realiów tamtejszych i tego jak bardzo wiercili się nasi "towarzysze" by ugrać coś dla narodu w tamtych czasach. Nie bronię, tylko z opowieści wiem jak było ciężko za czasów Stalina cokolwiek wyrwać dla narodu.
Z ciekawością czekam na kolejną część opowieści o Henryku. Trudno było ale dziś wielu wcale nie jest lepiej. Olgo serdecznie pozdrawiam wdzięcznam za wzruszenia.
:) i buziak dla Ciebie.
Głod na przednówku wynika najczęściej z jakości i ilości zapasów, które udało sie na zime zgromadzić. Nie zawsze duza ilośc ziemi wystarczy. To, czy da sie przetrwać do nastepnych zbiorów nie zawsze zalezy od rolnika. Czasem jest nieurodzaj. Czasem niepogoda i jakies związane z nia kataklizmy. A czasem wtrąca sie jeszcze historia. Wówczas rządzący zabierają ostatnią kromke chleba, ostatnie, nawet te przeznaczone za zasiew ziarna, zostawiając gospodarzy z pustą spizarnią i widmem śmierci głodowej.
UsuńNa dzisiejszej wsi również wiele biedy...I w tym takze ma udział bezrozumnie niszcząca ludzkie starania i mozliwości historia i polityka.
Cokolwiek by nie powiedzieć o Gomułce, to uważam, ze jego wstawienie sie za pozostajacymi na terenach ZSRR Polakami i sprawienie, że mogli powrócić do Polski było jednym z wazniejszych osiągnieć jego polityki.
Ciesze się Elu, ze wnikliwie i ze zrozumieniem czytasz zarówno moje posty, jak i komentarze pod nimi.
Serdeczne uściski zasyłam Ci ze słonecznego Podkarpacia!:-)
Uważam że bycie razem to nie tylko moje zdanie i moje JA opinie. To także inne spojrzenia i inne opinie i jeśli można coś zrobić by spojrzeli ludzie szerzej to trzeba zauważać także ich i ich zdania i ich wiedzę, nie tylko dzielić się swoją. Wtedy moim zdaniem wszyscy mamy szansę weryfikacji swoich poglądów - jeśli są błędne, albo zawalczyć o swoją opinię jeśli mam wiedzę że jest ważna. Jeśli nie no to trudno każdy ma wolną wolę i wybór należy do niego.
OdpowiedzUsuńDlatego zawsze czytam komentarze, no tak mam. :)
U nas tez słonecznie i Ciebie serdecznie i ciepło pozdrawiam.
Cudownie, że tak myslisz Elu! Bardzo często czytajacy posta nie mają czasu, by zagęłebiać sie w komentarze. A przeciez w nich jest mnóstwo ciekawych dopowiedzeń, mysli, watków i opinii. Dlatego ja nie odwiedzam wielu blogów, z uwagi na niemoznośc poświęcenia im tyle czasu, ile by nalezało. Po prostu ograniczam sobie liste lektur - wole tym moim ulubionym poświęcic więcej chwil, okazac im prawdziwe zainteresowanie i szacunek.
UsuńEluniu!Cieszę się, że czytasz tak uwaznie i powaznie traktujesz te blogowe opowieści i zwierzenia. Że komentujesz w tak rozumny, pełen zaangażowania sposób.To naprawdę budujące!
Bardzo ciepło Cię pozdrawiam, wrażliwa, mądra istoto!:-))
Bardzo mało wiem o tych sprawach. Czytam z zapartym tchem. W pierwszej chwili pomyślałam, że może Henryk zostanie tam, na granicy z Finlandią. Ale nie.
OdpowiedzUsuńNo to czekamy, co dalej!
Uściski!
Najpierw myslałam, ze skończę opowieśc o Henryczku na jednym poście! Jednak tak mi sie to wszystko rozwija, tak mnie samą wciąga, że musze wchodzic w to coraz głębiej i snuc ja póki tylko się da...
UsuńI ja, Madziu, ściskam Cię serdecznie!:-)
Umknęła mi druga część, ale już znalazłam!
OdpowiedzUsuńMoja rodzina przyjechała w Polski jeszcze przed II wojną, na szczęście... w innym wypadku byłabym teraz zapewne Moskwiczanką, jak większość moich kuzynów...
pozdrawiam :)
A tak jesteś prawie Angielką!:-) Gdzież by tam Twoi przodkowie Kamphoro pomysleli, gdzie Cię wiatry wywieją!
UsuńTrzymaj się Podlasianko!:-)
Straszne to byly czasy, niestety nie wszyscy mieli tyle szczescia , chciaz slowo szczescie to moze zle okreslenie, aby przedostac sie do Polski. Tak duzo ludzi zginelo bez wiesci.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Panterka chcialam zadac pytanie czy to historia zycia ktoregos z Twoich sasiadow, ale cierpliwie poczekam na dalsze losy Henryka. Niewatpliwie jest to ktos kogo znasz osobiscie.
Serdecznosci Olu:)
Tak, straszne to były czasy a jednak nawet tam człowiek mógłwyłuskać dla siebie kilka chwil szczęścia, parę dobrych wspomnień...
UsuńKim jest Henryczek? Hmmm...To bardzo dobry, bliski sercu człowiek.
Całuje serdecznie!:-)
Bardzo optymistyczny post mimo tylu kłopotów wspomnianego Pana Henryczka.
OdpowiedzUsuńBo Henryk z natury jest optymistą, więc i jego opowieści są przeważnie pogodne!:-))
Usuń