…Czyli nas, bo
taką właśnie ksywę nadano nam na wsi, gdzie mieszkamy. Któż by tam spamiętał
nazwisko? Przecież drugich takich wariatów, co by się sprowadzili do małej,
podkarpackiej wsi z samego końca świata, tutaj nie ma. Czy jesteśmy tu akceptowani
i uznawani za swoich? Nie sądzę, bo te trzy lata, które dane nam było tu
spędzić są niczym w porównaniu z wieloletnią ciągłością pokoleń osiadłych tu z
dziada pradziada tubylców. Jesteśmy obcy i wciąż budzimy jakieś zainteresowanie,
zdziwienie, kpiący uśmieszek a może nawet zgorszenie! Czy nam to przeszkadza? Nie bardzo! No chyba, że ktoś złośliwą obmową robi nam zwyczajną krzywdę, co sie już w przeszłosci zdarzało.
Cóż my takiego dziwacznego tu wyprawiamy? Ano
na ten przykład dwa leżaki w ogrodzie posiadamy, na których w wolnych chwilach
lubimy polegiwać i gapić się na niebo i ogród. Jak na złość, co poniektórzy
właśnie w takich pozach widzą nas najczęściej. Stąd fama o nas, żeśmy pewnikiem
lenie patentowane a w gospodarstwie wszystko chochliki robią albo duch Staszka,
byłego właściciela domu, nocami za nas tyra! U nikogo z naszych sąsiadów
bliższych i dalszych leżaków nie widziałam. Tu odpoczywa się w przelocie albo w zaciszu domowym a to
na schodkach przysiadając, a to przy płocie sąsiedzkie pogawędki godzinami
tocząc.
Swego czasu
Cezary miał tutaj quada i pomykał na nim niekiedy dla czystej przyjemności niczym beztroski nastolatek. A
jego najlepszym kolegą i towarzyszem takich przejażdżek stał się wtedy jeden z
naszych nastoletnich sąsiadów, sympatyczny Filip. Fakt posiadania takiego pojazdu nie jest
jeszcze niczym dziwnym, ale żeby w tym wieku?! No a poza tym robota przecież
czeka!
Co jeszcze? Z kozami codziennie rano chodzimy teraz na długie spacery po lesie. W lasach jest jeszcze wielka obfitośc krzewów i traw a na łąkach wszystko poschło. Na takim spacerze szczęśliwe kozy biegną bez żadnych postronków a Zuzię traktują jako przewodnika stada. Uwielbiają paść się wśród jeżyn. A my razem z nimi! Niekiedy spotykamy okolicznych mieszkańców, którzy znowu przystają zadziwieni tym nietypowym traktowaniem bydła hodowlanego. Kozy mają stać na uwięzi i paść się przez cały dzień. A że wciąż meczą rozpaczliwie i nas w ten sposób przyzywają? Po to są przecież kozami, by meczeć. Któż by się tym przejmował?!
Co jeszcze? Z kozami codziennie rano chodzimy teraz na długie spacery po lesie. W lasach jest jeszcze wielka obfitośc krzewów i traw a na łąkach wszystko poschło. Na takim spacerze szczęśliwe kozy biegną bez żadnych postronków a Zuzię traktują jako przewodnika stada. Uwielbiają paść się wśród jeżyn. A my razem z nimi! Niekiedy spotykamy okolicznych mieszkańców, którzy znowu przystają zadziwieni tym nietypowym traktowaniem bydła hodowlanego. Kozy mają stać na uwięzi i paść się przez cały dzień. A że wciąż meczą rozpaczliwie i nas w ten sposób przyzywają? Po to są przecież kozami, by meczeć. Któż by się tym przejmował?!
I tak jest stale.
Co się jakoś u nas uśredni życie i jako tako upodobni do tutejszych standardów,
to znów wpadnie nam do głowy coś nowego, co w jakiś sposób poruszy opinię tutejszej
społeczności.
Jednak nie napisałabym tego tekstu, gdyby
nie fakt, że ostatnio zadziwiłam samą siebie swym niezwykłym, jak dla mnie,
zachowaniem. A zadziwiwszy siebie zupełnie niechcący rzuciłam się w oczy
miejscowym, co zapewne wywoła nową falę plotek na nasz temat.
Otóż zachciało mi się niedawno wyjść z mojej
zwykłej roli gospodyni wiejskiej i przeistoczyć się w kobietę eteryczną,
powabną, rozmarzoną i nieco rusałkę przypominającą. Zapomnieć się po prostu i spontanicznie zaszaleć! A co? Raz się żyje przecież!
Któregoś słonecznego popołudnia ubrałam na siebie zupełnie niepraktyczną, bo długą aż do ziemi powiewną, romantyczną sukienkę w kwiatki. Rozpuściłam zebrane zazwyczaj w kitkę włosy. Wzięłam aparat fotograficzny i pobiegłam do Cezarego zajętego właśnie oczyszczeniem naszego szamba, by prosić go o wykonanie mi serii zwariowanych zdjęć na łące.
Któregoś słonecznego popołudnia ubrałam na siebie zupełnie niepraktyczną, bo długą aż do ziemi powiewną, romantyczną sukienkę w kwiatki. Rozpuściłam zebrane zazwyczaj w kitkę włosy. Wzięłam aparat fotograficzny i pobiegłam do Cezarego zajętego właśnie oczyszczeniem naszego szamba, by prosić go o wykonanie mi serii zwariowanych zdjęć na łące.
- Kochany mężu! –
zagadnęłam głosem lekko uroczystym i przejętym, stojąc za drewnianą bramką,
zakrywającą prawie całkiem moją niewielką postać.
- Chciałabym cię
prosić byś przerwał na chwilę tę chwalebną robotę i udał się ze mną na nasze
pole – rzekłam, rumieniąc się od stóp do głów. Nie byłam pewna, czy aby mój
Cezary nie odburknie mi czegoś w stylu:
- A co ty znowu
wymyślasz?! Lepiej chodź tu do mnie i mi pomóż.
Cóż, nie bardzo
byłoby mi na rękę taplanie się wówczas w szlamowatych nieczystościach. Stałam
więc niepewna i zmieszana, zaczynając już żałować, iż wpadłam na głupi pomysł z
sesją fotograficzną. Jednak Cezary zareagował, o dziwo, bardzo pozytywnie.
Widocznie coś niezwykłego było w moim głosie. A może wiatr uniósł nieco rąbek
kwiecistej sukienki a ujrzawszy go zaintrygowany małżonek postanowił ulec
ciekawości i pójść za swą nieobliczalną nieco żoną? Może też być, iż sam miał
już dość gmerania widłami w szambie i z ulgą powitał moje nadejście, gdyż dałam
mu odpowiedni pretekst do oddalenia się z miejsca nie bardzo pachnącego
fiołkami?
- O! – zdziwił
się przyjemnie Cezary, ujrzawszy mnie w całej mej kwiecistej okazałości.
- Skąd masz tę
sukienkę?
- Jak to skąd?! –
obruszyłam się – Przecież razem kupowaliśmy ją w przeddzień naszego wyjazdu z
Australii.
- Wisiała sobie
dotąd w szafie nie oglądając światła słonecznego, bo przecież nie mam tutaj
okazji, by coś takiego na siebie włożyć – wyjaśniłam, wyobrażając sobie siebie,
jak człapię po błocie do kurnika, odziana w nieodłączne gumowce i w ową
australijską sukienkę właśnie, niosąc w dłoniach ciężkie wiadro z karmą dla
kur. Pominąwszy absurdalność ubrania do obrządku w gospodarstwie takiego
ciuszka, to przecież idąc tak z obiema rękami zajętymi niesieniem wiadra, z
miejsca rymnęłabym na twarz, przydeptując sobie niechybnie rąbek tej obfitej,
rozkloszowanej sukni. Na samo wyobrażenie tej scenki zachichotałam.
- Czyś ty się aby
winka jakiegoś w domu nie napiła? – zagadnął z troską mój mąż, idąc za mną
posłusznie w stronę łąki.
- Jeszcze nie! –
zawołałam wesoło – Ale wieczorem, czemuż by nie?! – dodałam wyzywająco i ni
stąd ni zowąd okręciłam się wokół własnej osi.
- Upiłam się
chyba tym latem, tym wiatrem i niepowstrzymaną chęcią by stać się jeszcze raz,
choć na moment, młodą, beztroską dziewczyną – szepnęłam bardziej do siebie
samej, niż do Cezarego, dostrzegając kątem oka, że memu mężowi zaczyna chyba
podobać się ta zabawa, bo ustawił aparat na robienie szybkich, sportowych zdjęć
i pstrykał mi je raz za razem komenderując jak za dawnych, australijskich
czasów:
- Potrząśnij włosami!
Stań tutaj! Twarzą do słońca! Unieś ramiona! Zakręć się!I jeszcze raz! Nie przestawaj!
W to mi było graj. Śmiałam się, szalałam,
tańczyłam, podskakiwałam i kręciłam się jak dziecięcy bączek. A sukienka
powiewała wokół mnie pięknie i łopotała niczym żagle okrętu. Czułam się radośnie
i swobodnie, gdyż wiedziałam, iż małe są szanse by ktoś niepowołany mnie
zobaczył. Łąka znajduje się bowiem między naszym ogrodem a lasem i rzadko
uczęszczaną, polną drogą. Na zupełnym skraju wsi.
Cezaremu oczy
śmiały się do mnie. Wokół nas uganiała się szczęśliwa i jak zwykle skora do
igraszek Zuzia. Natomiast łąka grała nam głosami świerszczy, ptaszków polnych i
poszumem sierpniowego wiatru.
I gdy tak beztrosko zabawialiśmy się w tę
szaloną sesję fotograficzną na łonie natury, ni stąd ni zowąd podjechał tam na
swoim hałaśliwym, szybkim quadzie Filip. Ten sam wyrostek, który niedawno
pomógł nam przy sianie, a który ogólnie jest dość z nami zaprzyjaźniony i
odwiedza nas często, aby wymądrzać się i droczyć z nami.
I oto tamtego
popołudnia ujrzał szacowną, stateczną dotąd gospodynię podskakującą na łące niczym koza,
co to się szaleju objadła! Gospodyni na jego widok w okamgnieniu zniknął szampański nastrój,
pęknąwszy jak delikatna, tęczowa bańka mydlana. Najchętniej by się gdzieś
schowała. Jednak skoszona łąka nie dawała teraz żadnego schronienia i trwała
pogrążona w swych pogodnych poszumach i wirowaniach rozgrzanego upałem powietrza.
Tymczasem Cezary
zupełnie nie straciwszy rezonu, jak gdyby nigdy nic kontynuował fotografowanie
i w dalszym ciągu zachęcał gospodynię do zmiany póz i ruchu.
- Filip, przyjedź
potem! – rzekł do młodzieńca, który z otwartą ze zdziwienia buzią i, jak mi sie zdawało, z nieco
kpiarskim wyrazem twarzy obserwował zaskakującą dla siebie scenkę.
- Teraz chcę
zrobić żonie jeszcze parę zdjęć, póki jest dobre światło! – oznajmił jeszcze
Cezary zdecydowanym głosem, po czym nie zwracając już na tamtego uwagi zawołał
tonem zawodowego fotografa:
Przemogłam zatem
swoje idiotyczne zawstydzenie i już bez większego entuzjazmu dałam się namówić na kolejne
zdjęcia. Dla mnie, niestety, magia tamtego sierpniowego, szalonego popołudnia
zniknęła bezpowrotnie. I czułam się teraz jak nieco śmieszna, egzaltowana,
starsza pani z lekką nadwagą, której zachciało się nagle poudawać elfa.
Wieczorem tego
dnia siedzieliśmy sobie z mężem na ławeczce w ogrodzie. Było spokojnie i cicho
a nadciągający chłód sprawił, że kury poszły wcześniej niż zwykle spać. My zaś
mieliśmy trochę czasu dla siebie.
Cezary, widząc że
mi zimno przytulił mnie i pocałował serdecznie.
- Powinnaś Oluniu
częściej wpadać na takie, jak dzisiaj pomysły – rzekł ciepłym, rozmarzonym
głosem.
- Pamiętasz jak w
Australii lubiliśmy fotografować się w przeróżnych miejscach i sytuacjach? A
poza tym na pewno masz jeszcze kilka ładnych sukienek – szepnął mi do ucha
czule mój równie jak ja zmarznięty małżonek.
- Jakieś sukienki
by się znalazły – odrzekłam – Tylko nie wiem, czy bym się w nie teraz
zmieściła! – dodałam z przekąsem, dobrze zdając sobie sprawę, iż na pysznym,
polskim jedzeniu przybrałam zanadto tu i ówdzie.
- Czas się za
siebie wziąć – westchnął Cezary – Mój brzuch też mi już przeszkadza! - Trzeba
nam porzucić chrupiący chlebek ze smalczykiem na rzecz pomidorów, kapusty i kabaczków.
- Ale póki co,
chodźmy do domu na gorącą herbatę i na kieliszek czerwonego wina – rzekłam
kusząco, podnosząc się z ławki.
- Bardzo chętnie!
A czy ostał się jeszcze chociaż kawałeczek tego pysznego ciasta ze śliwkami,
które ostatnio piekłaś? – zapytał mój niepoprawny łakomczuch, wędrując za mną
do domu w szybko zapadających ciemnościach.
- Jest go całkiem
sporo – zaśmiałam się – Ja zaparzę herbatę a ty w tym czasie skopiujesz zdjęcia
z aparatu na komputer. A potem sobie razem pooglądamy. Dobrze?
- Dobrze Oleńko!
Bardzo jestem ciekawy, jak wyszły – odrzekł Cezary, po czym przywoławszy Zuzię,
która lubi ostatnio spać w domu, zamknął za nami drzwi.
Podczas oglądania fotografii z łąkowej sesji z bólem serca dostrzegłam, że choćbym nie wiem jak chciała i tak już nastu lat mieć nie będę.
- A tak bym chciała jeszcze dobrze wyglądać! - westchnęłam, spoglądając z nadzieją na mężczyznę mego życia i naiwnie oczekując od niego czegoś w rodzaju:
- Dla mnie zawsze jesteś piękna!
lub
-Dziesięć lat temu też tak marudziłaś a dzisiaj, ogladając stare zdjęcia nadziwić się nie możesz jak młodo i szczupło wtedy wyglądałaś!
Jednak Cezary, opychając się kolejną porcją ciasta ze śliwkami mruknął tylko z bezwzględną szczerością:
- To się odchudź!
- Wiśta wio! Łatwo powiedzieć! - parsknęłam i zerkajac z zazdrością na jedzącego z wielkim smakiem męża i ja, pewnie z rozpaczy, dołożyłam sobie malutki kawałeczek słodkiego wypieku.
Post scriptum
Do dzisiaj boli mnie pięta po owych skokach na łące. Cóż, nie w moim wieku już chyba takie kozie brykania. A co z Filipem? Otóż odwiedza nas nadal i wydaje mi się, że o dziwo, jego sympatia dla dziwacznych Australijczyków wzrosła. Hmm...Ciekawe dlaczego?!
Podczas oglądania fotografii z łąkowej sesji z bólem serca dostrzegłam, że choćbym nie wiem jak chciała i tak już nastu lat mieć nie będę.
- A tak bym chciała jeszcze dobrze wyglądać! - westchnęłam, spoglądając z nadzieją na mężczyznę mego życia i naiwnie oczekując od niego czegoś w rodzaju:
- Dla mnie zawsze jesteś piękna!
lub
-Dziesięć lat temu też tak marudziłaś a dzisiaj, ogladając stare zdjęcia nadziwić się nie możesz jak młodo i szczupło wtedy wyglądałaś!
Jednak Cezary, opychając się kolejną porcją ciasta ze śliwkami mruknął tylko z bezwzględną szczerością:
- To się odchudź!
- Wiśta wio! Łatwo powiedzieć! - parsknęłam i zerkajac z zazdrością na jedzącego z wielkim smakiem męża i ja, pewnie z rozpaczy, dołożyłam sobie malutki kawałeczek słodkiego wypieku.
Post scriptum
Do dzisiaj boli mnie pięta po owych skokach na łące. Cóż, nie w moim wieku już chyba takie kozie brykania. A co z Filipem? Otóż odwiedza nas nadal i wydaje mi się, że o dziwo, jego sympatia dla dziwacznych Australijczyków wzrosła. Hmm...Ciekawe dlaczego?!
Wiesz, Olenko, wlasnie takie spontaniczne szalenstwa najlepiej okreslaja Twoj, Wasz wiek, ktory nijak sie ma do tego metrykowego. Bo przeciez dorosli ludzie nie hopsaja po lace ot tak, w dzien i bez powodu.
OdpowiedzUsuńKiedy bylam mala, zawsze musialam miec sukienki "krecace" i na pewno bylabym wniebowzieta, gdybym tak mogla pokrecic sukienka taka jak Twoja "do samych paznokci". Czy tak zachowuja sie matrony? Tylko ludzie mlodzi duchem pozwalaja sobie na szalenstwa, ktore czynia szczesliwymi. Nie ma sie czego wstydzic, trzeba bylo porwac Filipka w tany i pokazac mu, ze do szczescia tak niewiele potrzeba.
Hopsajcie, Kangurki, poki jeszcze stawy na to pozwalaja...
Buziaczki
Bardzo ciekawa byłam Waszych reakcji na ten mój post. Bo to, co widać powyżej moze być uznane za nieco ekshibicjonistyczne i śmiałe a poza tym pewnie i kontrowersyjne odsłonięcie się. Dlatego cieszę się Panterko, że tak pozytywnie zareagowałaś i sama być chętnie poskakała na łące.Człowiekowi tak niewiele czasem potrzeba do szczęścia - ot czuć sie dobrze we własnej skórze i widzieć miłość oraz odcień podziwu w oczach najbliższych.
UsuńI nie zszarzeć. Nie wpędzić sie na zawsze w jakieś koleiny steteotypów i ograniczeń. Żyć, póki się da!
Żyjmy zatem i chwytajmy chwilę. Niech takie sierpniowe, magiczne stany nawiedzają nas i przeistaczaja choć na moment w zwariowane motyle.
Serdecznie ściskam!:-)
A, przepraszam bardzo, co to znaczy
OdpowiedzUsuń"w moim wieku"????
Bo ja starsza jestem od Ciebie, kóz nie mam,
a brykam stale i to bez żadnych skrupułów ;D
I powiem Ci, Olu, więcej: największej magii dostarcza nam pełna akceptacja siebie,
bo wtedy dobrze czujemy się we własnej skórze
i "to widać, to słychać, to czuć"...
Jesteś jedyna i niepowtarzalna właśnie taka, jaka jesteś.
Sesja fantastyczna, bo taka właśnie jest modelka!
Reakcja Cezarego też fantastyczna ;)
Napisałam kiedyś wiersz, który dedykuję teraz
właśnie Wam, zwariowanym dzieści-latkom :)
zawsze chciałam być starsza
teraz jestem
już wiem czego nie chcę i czuję
dokąd warto biec
odróżniam dotyk pełnych słów
od dźwięku pustych obietnic
znam cenę wyróżnienia
wino spokojniej uderza do głowy
ale mocniej
fale płyną wolniej, docierają głębiej
wciąż jeszcze pozwalam
na ujęcia z bliska
by potem dojrzeć wszystko
z pewnego oddalenia
gdy jest osiem guzików
na ogół rozpinam trzy
na czworo drzwi
lekko uchylam jedne
nie mówię nie, nie mówię tak,
wiem, nie wiem, potem, tu i tam
kiedyś, być może, zresztą
z resztą będziesz musiał
poradzić sobie sam...
(Mar Canela)
Zatem, Oleńko, tańcz, skacz, szalej
i na nic nie zważaj.
Niech wiruje Twoja sukienka!
Bo jak nie teraz, to kiedy?
A z resztą poradzi sobie Cezary :D
Pewnie Cezaremu będzie coraz trudniej poradzic sobie teraz z tą resztą!:-)
UsuńBo we mnie jest niesamowita mieszanka spokoju i statecznosci z dziecięcym rozbrykaniem i chęcią zupełnej swobody. Mieszanka smiałości z niesmiałością. Na szczęście jestesmy z mężem w wielu rzeczach do siebie podobni. Nikt nikogo za spontanicznosć nie beszta i tylko wspieramy sie w nowych, zwariowanych pomysłach.
I to prawda - najwiekszej magii dostarcza nam akceptacja samych siebie.Kiedy zdarza mi sie odczuć to w pełni jestem po prostu szczęsliwa. I tak, jak piszesz w swym cudnym wierszu - do tego dojrzewa sie z latami.Zmieniamy się, ale jak wino - tylko na lepsze! Więcej sie na pewno z wiekiem rozumie.I wie się, co jest naprawdę ważne a co przelotne i mało znaczące.
Chcę sie umieć cieszyć życiem i widzieć w nim tyle kolorów, ile sie da.Bo radosc też jest teraz inna - pełniejsza, wielowarstwowa i wieloodcieniowa - jak stary witraż.Malujmy zatem ten witraż własnymi myslami, działaniami i marzeniami. I nie bójmy się nabierać smiałych barw ze swej palety codziennosci.
Ach, Mar - ściskam Cię mocno za to zrozumienie i ciepło, które mi zawsze tak szczodrze dajesz!:-))
A wiesz, Olu, że ja często opowiadam mężowi o moich blogowych znajomościach, i kiedy zdarza nam się przejeżdżać dynowską drogą, obok drogowskazu Kosztowa, często pyta mnie, a co tam u Australijczyków? nowi mieszkańcy, a zwłaszcza tacy z miasta, zazwyczaj wzbudzają ciekawość u tubylców, czasami podśmiechy, podżarty, i masz rację, wszystko dobrze, dopóki nas nie krzywdzi; ślicznie Ci w tych modrościach;
OdpowiedzUsuńserdeczności ślę za San.
A wiesz Marysiu, do nas wcale nie skręca się w tę drogę przy drogowskazie do Kosztowej a w tę, która wiedzie przez przedmieście Dubieckie na Drohobyczkę.Bo Kosztowa jest bardzo rozległa z powodu gór i dolin a my mieszkamy tuż przy granicy z Drohobyczką.Jak byś chciała kiedyś tu wpaść, to odezwij sie na pocztę. Jakos się umówimy!:-)
UsuńA co do krzywdy, wyrządzanej czasem przez ludzi z powodu czystej złosliwości czy też zazdrosci, to niestety, doświadczyłam już tego tutaj i wiem, jak to boli i jak ta krzywda zabiera na jakis czas poczucie bezpiecznego osiedlenia w sielskiej krainie szczęsliwosci. Oby nigdy więcej nie dosiegły nas żadne złosliwe żądłaludzkiej obmowy!
Ściskam Cie serdecznie Marysiu i dziękuję za dobre słowo!:-))
Olgo , rusałka z Ciebie niesamowita :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się , że tak spacerujecie z kozami , też bym tak robiła , ja spaceruję z kurą moją arakuanką , łazi za mną wszędzie do sklepu też by poszła , tylko co by ludzie powiedzieli ?
Macie wspaniałe życie , blisko przyrody , choć wiem że i zarazem ciężkie , zawsze się będę dziwić , że z tak pięknej Australii , żeście tu przybyli.
Uściski Olgo ślę serdecznie :)))
Dla mnie tez ta chwila rusałkowatosci byłą niezwykła! I że odwazyłam sie tutaj pokazać te zdjęcia, to naprawdę wymagało ode mnie dużej odwagi i samoakceptacji.
UsuńOch, Ilonko! W Australii też potrafi być ciężko.Wszędzie trzeba pracować by jakos zyć i wszędzie ma się lepsze i gorsze momenty. A ludzie spotykani na naszej drodze bywają rózni niezaleznie od położenia geograficznego.
Dlatego też tak lubię kontakt ze zwierzętami.W nich jest sama prostota i szczerość. Gdy kochaja, to kochają z całego serca, odwdzieczając się za opiekę, za chwilę uwagi i pieszczoty wdzięcznoscią, wiernoscią i zaufaniem.
Fajnie, że masz tak oswojoną kurę. Poznała sie na swej pani i wie, że przy Tobie piórko jej najmniejsze z ogona nie spadnie!
Uśmiech zasyłam Ci serdeczny dziewczyno z mojego ukochanego Śląska!:-))
Piękna sesja i takie radosne zdjęcia!:)
OdpowiedzUsuńBardzo sie cieszę, że zdjęcia się podobają Olqo!
UsuńSerdecznie Cię pozdrawiam i miłego wieczoru życzę!:-))
Oj tam, lokalny folklor;)Życiem trzeba się cieszyć w każdym wieku i nie ma się czego wstydzić. Spontaniczność z lekką nutką wariacji:) A spacerów z kozami zazdroszę strasznie!
OdpowiedzUsuńWitaj na tym blogu Weroniko! Pewnie, że w kazdym wieku trzeba sie w zyciu cieszyć. Czasem tylko cos tę radość zaćmiewa i na jakiś czas szarzejemy, kurczymy sie w sobie pod masą problemów i zmartwień. Ale potem,na szczęśćie, znowu rozkwitamy kolorami.Kozy uwielbiają spacery po lesie, nasz pies oraz my takoż!:-)
UsuńCzlowiek nigdy nie jest za stary zeby byc dzieckiem.
OdpowiedzUsuńI co w tym zlego?
Ja z moim mezem bedac na spacerze przechodzilismy obok placu zabaw dla dzieci, a ze byl juz wieczor i dzieci tam nie bylo to poszlismy na hustawki. W centrum miasta, wcale nie malego;) I nawet nikt nie zwrocil uwagi, a ludzi przechodzilo calkiem sporo. Owszem kilka osob zerknelo w nasza strone i na tym koniec.
A my mielismy swietna zabawe.
W mieście i to w tak duzym, jak twoje, jakos łatwiej jest nie zwracać uwagi na opinię publiczną. Zreszta w mieście jest sie wszędzie anonimowym, obcym, niezauwazalnym. I prawie nikogo nie obchodzi człowiek obok.To jest złę i dobre zarazem. Bo mozna byc sobą, ale jest się przeźroczystym dla innych. Tu na wsi każdy zna każdego i chce wiedzieć o nim jak najwięcej.
UsuńTym niemniej chcę zachować w sobie to dziecko jak najdłużej i umieć sie cieszyc drobnymi rzeczami.
A propos placu zabaw, to żyjąc jeszcze w mieście też sie często hustałam albo kręciłam na karuzeli i nie przejmowałam sie niczym!:-)
Witaj, przeczytałam jednym tchem, tak jakbym czytała o moim mężu i o mnie :)Tak trzymajcie. Ja, to jeszcze latam i zbieram zioła i kwiaty polne( dla sąsiadów to chwasty), więc możesz sobie wyobrazić, co o mnie gadają:)Pozdrawiam serdecznie Monika
OdpowiedzUsuńWitaj Anthony, pokrewna duszo na moim, naszym blogu! I ja zbieram zioła i kwiaty polne (poprzedni post jest m.in o tym).Fajnie, że nie dajecie sie z męzem wcisnąc w schematy i stereotypy. Życie jest jedno i trzeba je przezyc po swojemu a nie pod linijkę, prawda?
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Z Twoich komentarzy u mnie, zawsze "podejrzewałam", że jesteśmy jakoś do siebie podobne. Ten post mi to potwierdził. Z tą różnicą, że jesteś odważniejsza ode mnie, bo ja takie i różne inne sesje fotograficzne, przeżyłam tylko w wyobraźni ...
OdpowiedzUsuńPiękna sesja i świetny mąż!
Ściskam bardzo serdecznie!
Wyobraź sobie Magdo, że ja także wyczuwałam w nas obu jakieś podobieństwo. Nie potrafie nawet wyjaśnic na czym ono polega. Moze na podobnej wrażliwosci? Moze na jakimś smutku, noszonym głeboko w duszy? A może jeszcze na czymś głebszym i tak delikatnym, że aż nienazywalnym.
UsuńStaram sie być odważna i przezwycięzać swoja niesmiałośc, dzikosć oraz neurotycznosć.A mnóstwo tego we mnie. Nie zawsze mi sie to udaje, ale jeśli juz mi sie uda, to czuję się wolna i euforyczna, jakbym na chwilę wyszłą z klatki, w która sama siebie wciskam.
Mąż bardzo zadowolony z komplementu i dziękuje Ci serdecznie Magdo!Zawsze to miło przeczytac o sobie takie słowa. Cieszę sie, że sesja Ci sie podobała i że taka zabawa jest jednym z Twoich cichych marzeń.
(A może spróbuj przezwycięzyc jakoś siebie i tez kiedys zaszalej? Czasem lęki i wyobrażenia tego, co może sie stać wyolbrzymiamy bez potrzeby, podcinając sobie skrzydła a rzeczywistość okazuje sie o wiele prostsza niż mysleliśmy.Już wiele razy sie o tym przekonałam!)
Uściski ciepłe zasyłam Ci Magdo!:-)
NIe sztuką szaleć gdy ma się lat dwadzieścia. Sztuką jest szaleć gdy ma się dużo, duzo więcej i jeszcze czerpać z tego przyjemność. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo prawda Basiu! Im jest sie starszym, tym więcej do tych szaleństw trzeba odwagi i umiejętności odgrzebania w sobie wewnętrznego dziecka wraz z jego prostotą i uśmiechem. Ale gdy sie juz do tego dziecka dotrze to czuje sie, że to jest właśnie najwazniejsze. To jest nasza prawda przyćmiona na chwilę przez lata, doświadczenia i przykre przezycia.
UsuńAle nic to wszystko! Póki zycie trwa wszystko jest przecież mozliwe i od nas w dużej mierze zależy!
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-)
Ot, szałaputka po prostu, w kwiecistej roztańczonej podfruwajce. Ja się przytulam do drzew i sąsiedzi chyba się już przyzwyczaili.
OdpowiedzUsuńJakie fajne słowo "szałaputka"! Nie znałam go! A do drzew też sie przytulam i czuję sie wtedy spokojnie i bezpiecznie!:-)
UsuńJaka piękna chabrowa dama:):) Cudności:):)Teraz jest czas na szaleństwa, własnie takie, jeszcze łapać to, co za chwilę przestanie nam być dane.
OdpowiedzUsuńOjej! Jaskółko! Jakie sliczne miano "chabrowa dama"!Troszkę jak makowa panienka!
UsuńTak, wiem że teraz jeszcze mogę poszaleć, bo zdrowie dopisuje póki co i jeszcze się człowiekowi duzo chce. Jak długo to potrwa? Chciałabym by było tak w nieskończoność, ale czas robi przecież swoje.Jednak, gdy mieszka sie tak blisko natury, jak mnie jest to dane, to jest nadzieja, ze od tej natury bedę czerpać siły witalne.
Ściskam Cię mocno!:-)
To jeszcze koniecznie zimą orła wyklepać trzeba w śniegu:):)I zjechać na misce:):)Dzisiaj moczyłam łepetynę na deszczu szczęśliwa, że w końcu pada. Susza była niemiłosierna. Nie wzięłam parasola i nie założyłam kaptura.
UsuńJak przyjdzie zima to będziemy pamiętać o orle i misce. Te proste, dziecięce przyjemności są najcenniejsze i najfajniejsze. Nie chcemy sie ich wyzywać, póki mamy na takie zabawy ochotę.
UsuńA co do suszy, to nadal nie pada, lecz wieje mocno. Czy to zapowiedź upragnionego deszczu? Czas pokaże.Zazdrościmy Ci deszczu Jaskółko i tego radosnego kontaktu z nim. Oby popadało zdrowo u nas i u Was, bo ziemia spragniona straszliwie.Moze tym razem i Podkarpacie będzie napojone?! Please!!!
Jesteees szalonaaaa..:) Piękna sukienka Olga i piękna modelka..:)
OdpowiedzUsuńTylko bywam, Sznupciu kochana! Ale kiedy już uda mi sie zaszaleć,przełamac własne bariery i po prostu cieszyc sie zyciem, to jest to naprawde piekny, magiczny stan. Polecam Ci go z całęgo serca!:-)
UsuńOlenko, cudna sesja zdjeciowa! Jestes niezwykla rusalka i pieknie wygladasz w tej niebieskiej sukience a Twoj osobisty fotograf oddal to co wtedy czulas. Takie wlasnie spontaniczne zdjecia, niepozowane na sile sa najfajniejsze.
OdpowiedzUsuńWiesz, szkoda mi takich ludzi ktorzy zaszufladkowali sie i wszystko robia tak jak wypada, bo wiek juz nie ten albo co sasiesiedzi pomysla i moglabym mnozyc przyklady.
Mysle, ze jestesmy juz na tyle dorosle i mozemy robic co chcemy. Ja ciagle mam zwariowane pomysly i na szczescie mojego p. tak jak Twojego Cezarego to nie dziwi.
Usciski:)
Dobry wieczór, kochana Ataner! A wiesz, że to po ujrzeniu Twoich slicznych, syrenich zdjęc w jeziorze Michigan nabrałam odwagi czy pokazać tu część swojej rusałkowej sesji fotograficznej?:-))
UsuńI nie żałuję decyzji o pokazaniu tych śmiałych fotografii, bo okazuje się, że wiekszosc z nas pragnie takiej chwili szaleństwa i spontaniczności.Dowiedziałam sie z komentarzy, że nie jestem odbierana jako egzaltowana wariatka, ale jak pozytywnie zakręcona, odważna kobieta. Bardzo mnie to cieszy! Bo przecież możemy być syrenami, rusałkami, czarownicami czy po prostu zwyczajnie szczęśliwymi kobietami, jesli akceptujemy i lubimy siebie, swój los, jesli wciąz chce sie nam rozpościerać szeroko skrzydła oraz jak w Twoim i moim przypadku,posiadamy przy sobie wspierającyh nas partnerów.
Ściskam Cię gorąco droga Ataner, wielu szalonych, radosnych i niezapomnianych chwil życząc Tobie oraz Twemu ukochanemu p.!:-))
Ha, to ja moglam miec obiekcje czy pokazac moje zdjecia z nad jeziora, a nie Ty Olenko:)
UsuńUwazam, ze najwazniejsze jest to co w duszy nam gra, a nam gra i nasz wiek i to jak wygladamy (czy mamy mniej kilogramow, czy wiecej) nie ma znaczenia.
Milo mi, ze moj post byl inspiracja dla Slicznej Rusaleczki.
Buziaki serdeczne dla Was, i duzy cmok dla Zuzi:)
Pewnie, ze to, co w duszy jest najwazniejsze, ale nie kazdy przeciez umie to dostrzec i docenić. Miło jest też podobać sie samej sobie i akceptować siebie taką, jaka sie jest.I ni bać się krytyki innych oraz tego najsurowszego sędziego - czyli naszego wewnętrznego "ja", co to najlepiej potrafi nie raz skrzydła podcinać.
UsuńOdtąd już zawsze, gdy wspomnę sobie Ciebie, pomyślę - piekna, odważna, bliska sercu Syrenka z turkusowego jeziora Michigan!:-))
Ola - Rusałka z podkarpackiej łąki!***
Olu, to nie nasze wewnetrze "ja" nas ogranicza. Ograniczaja nas ludzie, ich spojrzejnia, krytyka ktorej sie troszke boimy - ale dlaczego?!
UsuńDlatego, ze kochamy zycie, swiat ktory nas otacza, dlatego, ze nie zyczymy innym zle, ze jestesmy szczesliwe i chcemy sie tym szczesciem dzielic, ze nie narzekamy (bo, wszyscy narzekaja).
Pieknym przykladem jest to, jak zachecilas Cezarego do zrobienia tej sesji zdjeciowej - usmiech, milosc w oczach i co wiecej potrzeba - to jest wlasne to, co maja Ci ktorzy sie kochaja.
Rusalko z Pogorza Dynowskiego tez jestes mi bardzo bliska - i Ty o tym Wiesz:)
Myślę Ataner kochana, że obie czujemy podobnie i ciągnie nas do siebie. A ta odległośc między nami nic nie znaczy, bo sercami jestesmy blisko jak siostry!:-))
UsuńOlga i Cezary! Ja Was po prostu kocham!
OdpowiedzUsuńJesteście cudowni i bron was boże, abyście się zmieniali i przystosowywali do panującego świata!
Serdeczności Wam przesyłam!
Och, dzięki Dorotko za taką cudną deklarację!:-)Nie chcemy sie zmieniać! Nawet nie umielibyśmy. Zresztą w naszym wieku już chyba wolno być sobą i nie bać się surowej oceny.Życie jest jedno a więc pijmy je aż do zawrotu głowy. I wszystkim tego samego życzymy, bo strach przed tym co inni powiedzą potrafi zabic w ludziach radosć życia, spontanicznośc i młodosć. Nie i jeszcze raz nie!:-))
UsuńJestescie wariaci! Jestescie zakreceni i pokreceni. Jestescie jeszcze mlodzi wiekiem nie mowiac o wieku ducha. Jestescie na wlasciwym miejscu. Jestescie razem, czasem zmeczeni ale nadal zmeczeni szczesliwie. A ludzie. Zawsze beda gadali, to ich rola: stac z boku i sie przygladac (i sie uczyc: przyjmowac lub odrzucac wzorce innych). Inny jest zawsze inny ale nie znaczy ani lepszy ani gorszy ale wlasnie INNY. Czasem innosc przyciaga a innym razem budzi strach, niezrozumienie. Najwazniejsi w tym wszystkim jestescie Wy i to co czujecie. Jesli to w czastce chocby jest spelnieniem jakiegos marzenia to juz sukces i powod do radosci. No i jestescie u siebie i na swoim!
OdpowiedzUsuńNa koniec: suknia jest czadowo australijska a jej zawartosc jakas taka slowianska :)
Świetne okreslenie! Czadowo australijska suknia!Naprawdę fajnie to brzmi, Echo!:-))
UsuńSpecjalnie patrzyłam wtedy na metkę kupujac, czy przypadkiem nie "made in China"! Ale nie! Australijska i mająca mi sie z Australią własnie kojarzyć. Z jej wolnością, przetrzenią, kolorytem oceanu i nieba.
Jestesmy wariaci, to prawda! Słowianie z domieszką australijskiej wolności i hartu ducha. Niech nam to wariactwo trwa jak najdłużej, bo ono właśnie utrzymuje nas przy zyciu, wierze w nas i w ludzi, nieustannym poszukiwaniu róznych odmian szczęścia i spełnienia.
Tak mysle, ze Filip jest trochę podobny do nas duchem. Jeszcze nie zdązył skapcanieć. Jeszcze mu sie gęba do życia i jego nowości smieje.To nie dziwota, że mu Australijczycy jakos przypasowali.A z innymi tubylcami bywa róznie. Niektórzy przyjmuja nas bardzo pozytywnie i czujemy, ze to jest szczere. Inni udają, ze niby wszystko jest OK a za plecami obmawiają. Łatki dziwaczne przylepiają i niestworzone historie wymyslają. Ale ludziska sie nudzą i potrzebują jakis nowych tematów do dyskusji przypłotowych i pokościelnych.Trzeba sie z tym pogodzić.I już.
A odchudzić sie swoją droga to bym jeszcze chciała, bo w szafie wisi jeszcze kilka fajnych, czadowych kiecek.Tyle, ze trudno mi teraz schudnąc, bo jak człowiek tak ciezko haruje, to mu sie wciąż jeść chce i koło sie zamyka!
Ach, najwazniejsze, że zdrowie wciaz jest. Bez niego byłaby kicha!
A więc wciąz żagle łopocą! Płyniemy!
(Bardzo lubię Twoje komentarze Echo, wiesz? Nietuzinkowe, wnikliwe i po prostu ciekawe!Dzięki serdeczne!:-))
A ja wiem kto to jest Echo , ha:)))) I nie powiem:) moze Echo kiedys zdradzi kim jest:))))
OdpowiedzUsuńI tak sobie mysle, ze Ty Olu tez wiesz.
I ja sie tego rzecz jasna, domyślam droga Ataner!:-)) Ale lubię tę nutkę tajemniczosci u naszego drogiego Echa. Fajna i pełna fantazji z niej dziewczyna!I niech tak trzyma! A my razem z nią:-)
UsuńJestem, tak jak obiecałam.
OdpowiedzUsuńDlaczego myślałam, że masz ciemniejsze włosy ?
Jesteś mistrzynią w zestawianiu szamba i nimfy. To tak na marginesie.
Moja uwaga, może błędna:
- Od kiedy Nimfy noszą chodaczki?
Sadziłam, że wyłaniają się z mgły na bosaka, boso.
To o czym piszesz budzi także moje obawy. Nigdy nie mieszkałam na wsi i nie lubię zainteresowania moja osobą. W mieście jest się anonimowym, a na wsi zawsze coś zauważą, usłyszą, podadzą dalej. Tego właśnie się boję.
Z drugiej strony zauważą i pomogą w razie potrzeby i to jest wspaniałe.
Na spotkanie z Tobą też założę sukienkę- nawet wiem-którą. Ktoś mi powiedział, widząc mnie w niej
-Nimfa w bieli, wyłoniła się z kwiatów.
Zatańczyć czas !
Serdeczności
Myslałas, ze mam ciemniejsze włosy, bo na moim zdjęciu profilowym takie widać. Z natury jestem rudzielcem, ale mi od słonca włosy bardzo zjaśniały. Ostatnio też posiwiały, wiec je sobie dodatkowo rozjasniłam jakimś ekologicznym specyfikiem bez amoniaku.
UsuńChodaczki-klapeczki sa najwygodniejszym obuwiem, jakie kiedykolwiek na sobie miałam. a łaka po skoszeniu ma bardzo ostre, krótkie źdźbła trawy. Nimfa pokaleczyłaby sobie stópki, tancząc na niej boso!:-)
Rozumiem w pełni te Twoje zastrzeżenia, co do utraty anonimowosci na wsi. Tak jest w istocie, ale nie ma co sie tym przejmować, jak się mieszka na takim uboczu jak my. Wprawdzie ubocze mogłoby być jeszcze większe - wówczas w ogóle bylibyśmy niewidoczni i nie tak czsto odwiedzani przez przejeżdżajacych czy przechodzacych obok sąsiadów.Ale to przecież przeważnie miłe odwiedziny!
czekam na Twoje pojawienie się Nimfo w tej cudnej, białej sukni, o której piszesz. I pełna jestem ciekawości jak to będzie, gdy sie wreszcie spotkamy (od prawie roku to spotkanie planujemy przeciez!!!).
Tanczmy i radujmy sie tym latem, póki trwa, doceniajac jego urodę i ciepło!
Całusy zasyłam!:-))
O przepraszam- od jakiego roku ?
UsuńW tej głuszy w Kosztowej zegar szybciej bije ?
Bezczasowo zazwyczaj tu żyję. Nie wiem często jaki jest dzień tygodnia, o dacie nawet nie wspominając. Moze mi sie więc rok z pół rokiem mylić!:-))
UsuńTo tak, jak ja...
UsuńA więc sie rozumiemy!:-)
UsuńOlga kocham takie sukienki !!! miałam kilka takich cudeniek w odległej młodości.Pamiętam jak w szkole budziłam zazdrość tymi kieckami :)
OdpowiedzUsuńteraz mi z nimi nie po drodze, bo ani do obory ani do samochodu ich nie założę.
Od zawsze miałam w głębokim poważaniu opinię o mojej skromnej osobie. Nie raz moja mama suszyła mi głowę - " zmień się trochę żeby ludzie nie gadali", zawsze odpowiadałam to samo " a co mnie ludzie obchodzą".
bardzo niepokorna dusza za mnie, ale tylko tak potrafię żyć.
I bardzo lubię " najeść się szaleju" i żyć pełną piersią:))
buziaki piękna nimfo :***
I ja od zawsze uwielbiałam takie sukienki. Styl hippisowski, lub a la Marynia Połaniecka to jest to, co Rusałki podkarpackie kochają. A że nie mają okazji tak tutaj paradowac, to juz inna kwestia. Trzeba sobie czasem zainscenizować samemu takie parady wobec tego i urozmaicić codziennosć.Póki w zielone gramy, póki do reszty z sił nie opadłysmy a marudzeni nie zrobiło z nas przedwcześnie staruszek - szalejmy Artambrozjo i łapmy we włosy blaski!:-))
UsuńZa buziaki pieknie dziękuję i odbuziaczowuję z ogromną serdecznoscią dla pokrewnej duszy!:-))
...tańcz, szalej, delektuj się życiem...w sukience lub bez:)
OdpowiedzUsuńŻycie jest krótkie, zbyt...
Serdeczności:)
Ocho, jak to zabrzmiało, w sukience lub bez sukienki!:-) Śmiałe to wyzwanie, ale przeciez blizsze jeszcze natury!
UsuńŻycie jest pełne przeróznych odcieni. Rozjasniajmy zatem szarosci dnia barwami nie chcącej sie nigdy zestarzeć duszy!I bądźmy blisko duchem i ciałem naszych łak i wzruszeń serdecznych.
ściskam gorąco!:-)
Piękne te zdjęcia, sukienka doczekała się w końcu swojego wielkiego dnia :) Wasz młody sąsiad był z pewnością zdziwiony Twoim brykaniem po łące, ale skoro nadal do Was przychodzi, to uznał widocznie, że w tym domu trzeba być na wszystko przygotowanym ;)
OdpowiedzUsuńNawet na leżaki w ogrodzie i spacery z kozami ;)
Tłamsimy to nasze wewnętrzne dziecko, ale ono i tak potrafi się pokazać i to chyba dobrze? Ostatnio też zaskoczyłam siebie swoim zachowaniem, stojąc w morzu, pozując do zdjęć z "dzióbkami" - a co, nie wolno? ;) czy też biegając boso po deszczu, nieważne, że po ulicy pełnej obcych bakterii ;) A jakie ciepłe stopy potem miałam...
Mysle, ze Filipowi potrzeba troche rozrywki i niesztampowości w tym wiejskim poukładaniu, tradycyjnym podejsciu do obowiązków i obowiązujacyh norm i zachowań.
UsuńTak, czas był juz najwyzszy na wyciągniecie sukienki z szafy, bo jeśli nie teraz, to kiedy?!
Czasem zupełnie niepotrzebnie same wtłaczamy sie w jakis schemat, w przyciasne ramy, kierując sie przy tym cudzą opinią, własnymi lękami i silnymi kompleksami. A tyle radosci potrafi dać bycie sobą - wolnym, spontanicznym i nieokiełznanym człowiekiem umiejącym cieszyc sie życiem i nie bojacym sie tego okazać.
Bieganie po deszczu też uwielbiam - kojarzy mi sie to z beztroskim, dobrym dzieciństwem u boku kochanej mamy, która nie raz razem ze mną po deszczu brykała, śmiejac się zaraźliwie i ciesząc sie tą piękną chwilą.
Droga Lidko! Nie tłamśmy więc tego dziecka w sobie, póki ono tam wewnątrz nas ciągle jeszcze jest i domaga sie wypuszczenia na wolność!Potem zostaja wspaniałe wspomnienia!:-))
Niech się chłopak uczy, że nie wszyscy są tacy sami ;)
UsuńTak, wspomnienia zostają, czasem zdjęcia, jak już się te lęki i kompleksy pokona ...
No własnie - każde doświadczenie jest wazne dla takiego młodego chłopaka. A dla nas jak najwiecej odwagi i dobrych wspomnień!:-))
UsuńBo w końcu pokazałaś jakiś pazur,oj nie znamy Ci Oleńko.
OdpowiedzUsuńOj, w człowieku różne rzeczy siedzą...
UsuńCiekawy artykuł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń