Jakby ktoś myślał, że Jaworowie żyją w tej
swojej chałupie w jakichś wygodach i luksusach to by się bardzo pomylił. Tak po
prawdzie, to jakby spojrzeć nawykłymi do pewnych standardów miejskich oczami na
Jaworowy dom, to rzec by można, iż właściwie to skromnie i wciąż nie
najpiękniej w tym naszym wymarzonym siedlisku pod lasem. Ponieważ tyle jest
pilnych prac na zewnątrz, w ogrodzie, przy zwierzętach i na polu, to dom
zazwyczaj stoi odłogiem i dużo u nas tymczasowości, niepozbierania, zaczętych i
nie dokończonych prac remontowych oraz używania w najlepsze kilkudziesięcioletnich
sprzętów po poprzednim właścicielu tego domostwa - Staszku. Jak się tu
wprowadziliśmy, to myśleliśmy naiwnie, że ze wszystkim uwiniemy się w rok. A
wszelkie graty po Staszku wywalimy czym prędzej, kupując sobie nowe i ładne
mebelki. O, naiwni optymiści! Do tej pory wyremontowaliśmy samodzielnie trzy
pokoje. Pozostały do zrobienia jeszcze trzy oraz łazienka i kuchnia, które
wciąż czekają na swój czas.
- Po co był nam
taki duży dom? Chyba po to, by było co sprzątać i co ogrzewać – marudzę nieraz.
A Cezary kiwa głową, bo szukając miejsca na
osiedlenie, chciało nam się czegoś przestrzennego, jak w Australii i otoczonego
dziką przyrodą a oddalonego od dużych skupisk ludzkich. No to mamy, czegośmy
chcieli! Ale co innego wyobrażenia i marzenia a co innego rzeczywistość.
Szczególnie, jak się wszystko chce zrobić we dwoje, unikając jak ognia korzystania
z pomocy niby to fachowców i miejscowych złotych rączek. Po początkowym,
kilkumiesięcznym okresie wzmożonych prac remontowo-budowlanych i po wyjściu z
naszego domu tabunu speców i rzemieślników, po olbrzymich, znacznie
przekraczających nasze oczekiwania wydatkach, odetchnęliśmy z ulgą, zarzekając
się, że odtąd wszystko już postaramy się robić we własnym zakresie.
Wlecze się więc ta robota i wlecze. A czasem kompletnie stoi. Bo nas zniechęcenie wzięło albo co innego zajęło czas i ręce. A bywa też, iż zamiast pracować w pocie czoła idziemy na długi spacer z psem lub dodatkowo z kozami a wracamy zbyt zmęczeni, by opłacało się za roboty remontowe zabierać. Znacie te gierki ze sobą samym? To naiwne i szyte zbyt grubymi nićmi wyszukiwanie sobie pilniejszych zajęć, niż te, których macie już stanowczo potąd? Jeśli nie znacie, toście herosy, mróweczki pracowite oraz godni pozazdroszczenia osobnicy z żelaza i marmuru. Nam się czasem po prostu nic nie chce, do czego się bezwstydnie niniejszym przyznajemy!
Wlecze się więc ta robota i wlecze. A czasem kompletnie stoi. Bo nas zniechęcenie wzięło albo co innego zajęło czas i ręce. A bywa też, iż zamiast pracować w pocie czoła idziemy na długi spacer z psem lub dodatkowo z kozami a wracamy zbyt zmęczeni, by opłacało się za roboty remontowe zabierać. Znacie te gierki ze sobą samym? To naiwne i szyte zbyt grubymi nićmi wyszukiwanie sobie pilniejszych zajęć, niż te, których macie już stanowczo potąd? Jeśli nie znacie, toście herosy, mróweczki pracowite oraz godni pozazdroszczenia osobnicy z żelaza i marmuru. Nam się czasem po prostu nic nie chce, do czego się bezwstydnie niniejszym przyznajemy!
Mamy dwie lodówki. Jedną dużą i nowoczesną,
załadowaną zwykle jajkami zielononóżek a stojącą we wciąż nie wyremontowanej
jeszcze kuchni na parterze. A drugą w tymczasowej kuchni na piętrze, małą,
starą, żrącą prąd jak smok i uprzykrzającą nam życie koniecznością jej rozmrażania
przynajmniej raz na trzy tygodnie. Więcej z nią problemów i pracy, niż pożytku,
ale nie wywozimy jej na śmietnisko, bo nadal wygodniej nam jest jej używać, niż
latać po byle co na dół. Szczególnie, jak się człowiekowi zachce o dziesiątej
wieczorem coś wziąć na ząb. A często się chce, niestety. Wszystko, co trzeba
jest w niej po prostu pod ręką.
Ale znowu ostatnio doszłam do kresu
wytrzymałości widząc, że zamrażalnik już się nie zamyka, tak wiele w nim szronu
i lodu a poza tym cieknie z niego i zalewa to, co poniżej. Zgrzytnęłam zębami i
wzięłam się za odmrażanie tego dziadowskiego zabytku, czyli za przenoszenie
wszystkiego do tej większej lodówki na dół, za skrobanie lodu, wstawianie
kolejnych garnków z wrzątkiem do wnętrza łakomej paszczy zamrażalnika, podstawianie
miednic, wyżymanie ścierek i ręczników z zalewającej podłogę wody. Radio
ryczało na cały regulator głosem dziennikarza z „Lata z radiem” oraz natrętnymi
reklamami parafarmaceutyków. Potem, na
szczęście, umiliła nam ten domowy czas Irena Santor, śpiewając tę starą,
przedwojenną piosenkę „O czym marzy dziewczyna”.
- …O czym marzy
dziewczyna, gdy rozmrażać zaczyna
Gdy z lodówki jej sypie się grad?
Kiedy w kuchni jej zima, lodem, śniegiem
zacina
Czego chce, aby dał jej świat? – darłam się
razem z nią, rozwijając nieco literacko nieśmiertelny, przedwojenny przebój.
- Obiorę w końcu
te kabaczki, patisony i cukinie – mój
ukochany mąż zignorował zupełnie moje wycia oraz wyrażone poprzez nie tęsknoty
i wypaliwszy kolejnego papierosa oraz dopiwszy kawę wziął się raźno za
wymagającą silnej, męskiej ręki robotę. Nie miał dzisiaj siły i ochoty na kontynuację budowy naszej kuchni letniej, natyrawszy sie przy niej przez cały poprzedni dzionek, wożąc po wielekroć ciężkie taczki z piaskiem i robiąc na klęczkach, aż do zmroku betonową posadzkę.
Sierpniowe kabaczki obiera się ciężko, bo
skórkę mają twardą i grubą. Dlatego od kilku dni nie mogły się doczekać aż
wreszcie zdecyduję się coś z nimi począć.
I oto, ku mej
uldze i radości, zgłodniały oraz złakniony kuchennej krzątaniny Cezary zabrał
się za przygotowywanie jednej z naszych ulubionych ostatnio potraw, czyli lecza
z warzyw, które wciąż obficie owocują w warzywniku za ogrodem. Cezary potrafi
świetnie gotować i widzę, że nieraz sprawia mu to dużą frajdę. A ja się cieszę,
że mnie wyręcza, bo mogę w tym czasie zrobić coś innego, a równie pożytecznego.
Dorzucam tylko wtedy często Cezaremu parę drobnych, cennych, kulinarnych
pomysłów, doprawiam na koniec potrawę kilkoma magicznymi ziołami i wreszcie we
dwoje zajadamy ze smakiem kolejną pyszotę.
- Podsmaż do tego
parę cebulek! Ale tylko je zrumień. Nie spal! – sapnęłam, znad miednicy pełnej
lodu, gdy już małżonek uporał się z krojeniem a pełne wiadro obierek i
smakowitych pesteczek czekało na wyniesienie ich dla naszych łakomych kóz i
kur.
- A idziesz może
na dół? – zapytał Cezary, pracowicie mieszając łyżką w rondlu ogromną górę
kolorowych, grubo pociętych kawałków warzyw.
- Mogę iść, jak
trzeba. Przynajmniej się ogrzeję przez chwilkę na słońcu – odparłam, szczekając zębami – A coś ci trzeba przynieść, tak?
- Pomidorków
trzeba więcej do smaku. I większy garnek by się jaki zdał! – zauważył mój luby,
widząc, z jakim trudem idzie mu to mieszanie.
- Dobra! Ale ten
duży, najlepszy gar jest teraz zajęty przez kompot z jabłek. Musisz poczekać aż
napełnię nim wszystkie dzbanki a kurom dam jabłkową pulpę! Ale wpierw daj buzi
na drogę!– zażądałam, podnosząc się z kucek, podchodząc do męża i obejmując go
serdecznie a dotykając przy okazji jego szyi swymi zgrabiałymi z zimna łapkami.
Cezaremu aż wielka łycha wyleciała z wrażenia z ręki.
- No wiesz co? –
pisnął wstrząśnięty - Mogłaś mnie
ostrzec – poskarżył się, oddając od niechcenia buziaka i otrząsając się od swej
trupio zimnej żony, niczym od natrętnej muchy.
- …Ogrzej mnie!
Wspólniku mej pracowitości
Kucharzu mój i twórco sierpniowych pyszności
Radości ma nie marudź, okaż więcej mi miłości
Ogrzej mnie! – zachichotałam, podśpiewując
znowu do melodii znanej piosenki Michała Bajora i zbiegając po schodach do
pomieszczenia gospodarczego, gdzie stygł sobie spokojnie od rana aromatyczny
kompot jabłkowy.
Nakarmiwszy owocami i miąższem po warzywach
kury oraz kozy pobiegłam do warzywnika i narwałam wiaderko dojrzałych pomidorów
paprykowych. Zapatrzyłam się w sekretów pełne niebo, które chociaż zaciągnięte
od rana chmurami, wcale na pewno nie zwiastowało kolejnego deszczu. Ten, który
był parę dni temu kapnął wprawdzie suto na grządki, ale teraz ziemia znowu
domagała się pilnie nawodnienia. Skubnęłam kilka gałązek lubczyku i pietruszki,
gdyż to moje ulubione zioła i dodaję je prawie do wszystkiego poza kompotem,
rzecz jasna!
Wreszcie poleciałam
z powrotem do domu, czując już w przedsionku boski aromat cebulowo –czosnkowo -
paprykowy. Z zamrażalnika tej nowej lodówki porwałam w przelocie kostkę mięsa
mielonego, z kuchni na dole wielki gar i już wspinałam się po wąskich schodach
na piętro.
- …My z
podkarpackich wsi
My z australijskich miast
Za lód, za szron, zimowe kry
Już zemsty nadszedł czas! – nucił pod nosem
Cezary, wyskrobując ogromne kawały lodu z zamrażarki i zamiatając te, które
rozleciały się dopiero na podłodze.
- Zobacz, ile
zrobiłem przez ten czas, jak ciebie nie było – pochwalił się mój duży,
pracowity chłopiec, zerkając na mnie w oczekiwaniu hymnów pochwalnych na swoją
cześć.
- Och, świetnie
Czarek. I widzę, że dorobiłeś nareszcie brakujący uchwyt do drzwiczek? – skomplementowałam
zadowolonego z siebie męża, który po trzech latach mocowania się z drzwiczkami
od zamrażalnika za pomocą noża przymocował zgrabnie kawał jakiegoś plastiku.
- A zobacz, co ja
przyniosłam! – pochwaliłam się i ja – Z mięsem leczo będzie smaczniejsze i
pożywniejsze – zdecydowałam, pomagając Cezaremu w przeflancowaniu kopiastej
zawartości z małego rondla do wielkiego gara.
- A wiesz, jak
cudownie pachnie w domu? – szepnęłam, dając mu tęgiego buziaka – Już jestem
głodna!
- No to jeszcze z
pół godzinki, może trochę dłużej i będziemy jeść! – zawyrokował mój osobisty
kucharz.
Po piętnastu minutach pyrkania na małym ogniu
aromatycznej potrawy oraz moich końcowych walkach z wciąż nie poddającymi się
ostatecznej eliminacji kawałkami lodu radio zagrało jeden z naszych ulubionych
przebojów Kayah – „Prócz Ciebie nic”. Popatrzyliśmy na siebie z pełnym
rozrzewnienia uśmiechem, jaki zawsze ta piosenka w nas wywołuje a następnie
otrząsając się z przyjemnych wspomnień kontynuowaliśmy nasze kuchenne dzieła.
- Tylko czegoś by
mi jeszcze jakby w smaku brakowało Oleńko! Pewnie soli, ale jeszcze czegoś!
Zresztą spróbuj sama – Cezary ze zmarszczonymi brwiami podawał mi do oblizania
dużą, drewnianą łychę.
- Tak, czegoś
zdecydowanie brakuje i zdziwisz się, czego! – zawołałam tajemniczo i znowu
zbiegłam na dół, przynosząc stamtąd już po chwili miseczkę dojrzałych śliwek.
- No coś ty,
śliwki?! – skrzywił się nieprzyjemnie mój małżonek, usiłując zakryć i ocalić
przed zakusami szalonej kucharki zawartość gara.
- Nie bój
się! Zobaczysz, te owoce będą idealnie
pasować! – odparłam, przepychając się i zatapiając w pomarańczowej głębi lecza
wypestkowane, pełne soku śliwki.
- Nie zaszkodzi
też parę gałązek ziół z naszego ogródka. I dosypiemy jeszcze odrobinę soli,
chili i słodkiej papryki – wymamrotałam, mlaszcząc i delektując się kwaśnym
smakiem lecza.
- Ale nie
przesadź proszę z tą ilością przypraw. Pamiętaj, że czasem mniej znaczy więcej!
– poprosił z bolesnym jękiem Cezary, obserwując moje radosne poczynania.
- Wiem o tym, mój
kochany. Przecież nasze życie tutaj plecie się właśnie zgodnie z ową zasadą. I
co, źle nam tu? – zapytałam retorycznie.
Cezary nic nie odrzekł, uśmiechnął się tylko
po swojemu i zabrał za ostateczne wycieranie wnętrza naszej stareńkiej lodówki.
Ugotowałam
jeszcze szybko ryżu i już wkrótce raczyliśmy się naszą wonną potrawą i
popijaliśmy ją kompotem z jabłek.
- Będzie tego co
najmniej na trzy obiady – skonstatował wreszcie najedzony mężczyzna mego życia,
zajrzawszy do wnętrza gara i zaciągając się z lubością dymkiem ze skręcanego
osobiście papierosa.
Wreszcie najedzeni, ociężali, ale zadowoleni zeszliśmy na dół, słysząc, że rozpuszczone jak dziadowski bicz kozy domagają się usilne kolejnego dziś spaceru, na jeżyny do naszego lasu.
Rzeczywiscie kuszaco pachnie. Poczulam! Naprawde! I zglodnialam. Wprawdzie sliwek do leczo nigdy nie uzywalam, ale skoro twierdzisz, ze dodaja smaku, to pewnie sprobuje. Nie mam tylko dostepu do zdrowych i w pelni ekologicznych warzyw, wszystko musze kupowac, a na bioprodukty nas nie stac.
OdpowiedzUsuńBardzo przypadly mi do gustu Wasze przerobki znanych piosenek, dowcipne i trafne.
Dobrego weekendu, Kangurki.
Często sobie śpiewamy piosenki w tym stylu. Wazne jest by jak najdłużej improwizować do znanych melodii i bawic sie tym we dwoje.Zwłaszcza na spacerach w lesie dobrze nam to wychodzi. A leczo jeszcze dojadamy. Fajnie tak mieć czegos w zapasie i nie musieć kombinować co by tu ugotować znowu na obiad!
UsuńI Tobie Panterko udanego weekendu zyczymy!:-))
a gdzie jest zapisane co jest miarą bogactwa i zamożności - dla jednych będzie to kryształowy wazon i czerwone róze z najlepszej kwiaciarni, dla mnie świeżo zerwane polne kwiaty w starym słoiku po kompocie z wiśni.
OdpowiedzUsuńMnie tez Olga nie przeszkadza stara lodówka, czy brak zmywarki w domu - ja mam inne priorytety, za cięzko pracuję, aby martwe przedmioty miały zdominować moje życie...:)
Spacer z kozami po lesie to jest bogactwo!
Pozdrawiam i następnym razem dodam śliwek do leczo albo immej potrawki bo brzmi smacznie:)
Bardzo się ciesze, że mamy podobne zdanie, co do bogactwa. Tez uwazam, ze pewne rzeczy są bezcenne i zadne luksusy tego nie zastapią. A zdrowie i pozytywne uczucia wzajemne najwazniejsze.
UsuńFajnie napisałas, że martwe przedmioty nie moga zdominowac Twojego zycia. Tez tak uwazam, a szczególnie po śmierci kogos bliskiego, gdy przedmioty zostają, tylko nie ma juz komu z nich sie cieszyc i kontynuowac gromadzenia.
Śliwki pasują do wielu rzeczy. Mamy ich teraz dużo więc eksperymentuję ile sie da!:-))
kusząco, kusząco...
OdpowiedzUsuńLeczo jest dobre na każdy czas a do tego chyba zdrowe!:-)
UsuńAle czasem kłócicie się, co? Nie może być przecież tak pięknie zawsze... :)
OdpowiedzUsuńAż serce rośnie, kiedy się czyta Twoje teksty, Olgo.
Przeczytałam też opowiadanie od Magdy Kordel, bo dostałam właśnie w prezencie książkę z waszymi tekstami i jestem pod wrażeniem. Pięknie Ci wyszło, jak zawsze.
Pozdrawiam
Pewnie, że sie czasem kłocimy! Przeciez nie jesteśmy pomnikami z brązu, tylko normalnymi ludźmi, którzy przeżywają swoje pogody i niepogody oraz niekiedy nawet burze z piorunami!:-)
UsuńBardzo dziękuję Ci Aniu za Ciepłe słowa o moim pisaniu (ale mi sie zrymowało). Moze nie wiesz, ale ja wciąż nie dowierzam w dobrą jakość tego, co piszę. Dlatego potrzebuję cudzych, szczerych opinii oraz konstruktywnej krytyki.
I ja pozdrawiam Cię serdecznie!:-)
co za apetyczny post!aż zgłodniałam:)
OdpowiedzUsuńTo szykuj Olqo jakąś smaczną kolacyjkę. Najlepiej przy użyciu pomidorów. To w sierpniu smakuje najlepiej a potem ani się obejrzymy będzie addio pomidory!:-)
UsuńOleńko dobrze,że jestem po sutej kolacji i inaczej musiałabym iść do kuchni coś zjeść.Oj jak dawno mnie nie było, ile mam zaległości. Z wielką przyjemnością przeczytałam Twój smakowity post.Po0zdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAlina
Rzeczywiscie, dawno Cię na blogu nie było. Ale czasem trzeba od internetu odpocząć i pozyc rzeczywisty, pełnym zapachów i temperatury zyciem. To przeciez najwazniejsze. To własnie napełnia nas siłą i jest naszym zyciem a blogi to tylko rozrywka, dodatek, erzatz właściwie.
UsuńMysle, ze leczo jest idealną potrawą na koncówke lata. Warzyw jest obfitośc.i to zarówno na włanych grządkach, jak i w sklepie. Nic, tylko korzystać!
Uśmiech zasyłam ciepły!:-))
Olu, widze, ze i podobne smaki zielarskie mamy ( jak to my, czarownice), mam tu na mysli lubczyk i pietruszke ktore namietnie dodaje do wszystkich potraw.
OdpowiedzUsuńCzytajac jak przyrzadzaliscie leczo jakbym o nas czytala, p. jest od grubszej roboty a ja dosypuje moje magiczne przypawy - tak jak Wy, lubimy to nasze wspolne kucharzenie.
Sliwki wegierki , to rarytas i ja uzywam sliwek do wielu potraw takich jak sosy a bigos bez sliwek to dla mnie nie bigos.
Teraz jestesmy na etapie robienia nalewek i oczywiscie sliwkowej nie zabraknie.
Pieknie na Waszym Pogorzu, wiadomo jednak, ze to nie tylko same przyjemnosci a ciezka praca.
Dom faktycznie olbrzymi ale co tam, dacie rade pomalutku sukcesyfnie prace posuwaja sie do przodu a to najwazniejsze.
Pozdrawiam Was serdecznie i moc usciskow przesylam:)
Wcale mnie juz nie dziwi, ze znajdujemy miedzy nami kolejne podobieństwa Ataner!:-) Po prostu jest miedzy nami jakaś siostrzana więź i obie czujemy to mocno, ciesząc sie tym i z przyjemnościa odwiedzajac nasze bliskie sobie a przeciez geograficznie tak dalekie światy.
UsuńMoże jak w końcu kiedyś wyremontujemy nasz domek, to bedzie mozna do niego zaprosic kogoś tak fajnego, jak Ty, albo moze i jaką działalnosc agroturystyczną otworzyć i wówczas nareszcie przydadzą sie te jego gabaryty?
A jak się robi nalewkę sliwkową? Śliwki uwielbiam pod każda postacia a mam ich teraz od groma. Moze i ja bym zrobiła takiej naleweczki pewnie bardzo pasujacej i rozgrzewajacej na długie zimowe wieczory?
Serdecznosci mnóstwo zasyłam czarownicy Ataner oraz lubczkiem pachnącego całusa!:-))
NALEWKA ŚLIWKOWA I
UsuńSkładniki:
1 kg śliwek węgierek
3 dkg rodzynek
10 dkg suszonych śliwek
0,4 kg cukru
0,5 l spir 95%
0,5l wódki 40%
1 laska wanilii
Sposób wykonania:
Śliwki umyć, wydrylować (10% pestek dodać do nalewki), zasypać cukrem i zalać spirytusem na 3 tygodnie, dodając rodzynki i suszone śliwki.
Po tym czasie nalew zlać, a śliwki z dodaną wanilią zalać wódką. Po 2 tygodniach zlać wódkę, a owoce odcisnąć.
Połączyć oba nalewy, odstawić do klarowania.
Przefiltrować i rozlać do butelek.
Nalewka powinna dojrzewać w chłodnym ciemnym pomieszczeniu przez pół roku.
Olu, ja nie dodaje suszonych sliwek i wanilii.
NALEWKA ŚLIWKOWA II - wytrawna
Składniki:
1 kg śliwek węgierek
1 l spirytus 70%
0,5 kg cukru - dla uzyskania likieru
Sposób wykonania:
Dojrzałe śliwki umyć (nie drylować) i zalać spirytusem. Postawić w ciepłym miejscu. Po 2 miesiącach można nalewkę zlać, ale lepiej przetrzymać 6-12 miesięcy. Po zlaniu, przefiltrować i rozlać do butelek. Dojrzewa minimum 6 miesięcy, w chłodnym ciemnym pomieszczeniu.
Na owoce pozostałe w słoju można nasypać 0,5 kg cukru i postawić w ciepłe miejsce, częto wstrząsając, aż do rozpuszczenia cukru. Uzyskamy w ten sposób delikatny likier śliwkowy.
Wytrawna nalewka śliwkowa zwana jest czasem, błędnie "śliwowicą". Prawdziwa śliwowica jest jednak destylatem, uzyskiwanym na bazie przefermentowanych śliwek.
NALEWKA ŚLIWKOWA II - wytrawna
Składniki:
1 kg śliwek węgierek
1 l spirytus 70%
0,5 kg cukru - dla uzyskania likieru
Sposób wykonania:
Dojrzałe śliwki umyć (nie drylować) i zalać spirytusem. Postawić w ciepłym miejscu. Po 2 miesiącach można nalewkę zlać, ale lepiej przetrzymać 6-12 miesięcy. Po zlaniu, przefiltrować i rozlać do butelek. Dojrzewa minimum 6 miesięcy, w chłodnym ciemnym pomieszczeniu.
Na owoce pozostałe w słoju można nasypać 0,5 kg cukru i postawić w ciepłe miejsce, częto wstrząsając, aż do rozpuszczenia cukru. Uzyskamy w ten sposób delikatny likier śliwkowy.
Wytrawna nalewka śliwkowa zwana jest czasem, błędnie "śliwowicą". Prawdziwa śliwowica jest jednak destylatem, uzyskiwanym na bazie przefermentowanych śliwek.
Olenko, powodzenia w robieniu nalewek :)
Ataner kochana! Serdecznie dziekuję Ci za te przepisy. Najbardziej podoba mi sie ten pierwszy i chyba własnie go wykorzystam. Nie jest tak mocny (bo i wódka i spirytus) a wydaje sie najsłodszy z tych trunków. A słodkie własnie bardzo lubię.Śliwek mam mnóstwo, tylko alkohole musze jeszcze kupić i cała resztę a potem do dzieła, czarownico Olgo!
UsuńGorące pozdrowienia zasyłam z domu przy sadzie sliwkowym!:-))
Moj ojciec mowil, ze najwieksze i najwazniejsze bogactwo da sie zabrac do trumny, bo jest w nas. I mysle, ze mial racje:)
OdpowiedzUsuńA narobilas mi ochoty na leczo takie wlasnie warzywne, musze jutro poczynic jakies zakupy pod tym katem:)))
Dodatek sliwek wcale mnie nie dziwi, bo ja daje sliwki czesto do roznych potraw np. gulaszu i zawsze dodaja tego nienamacalnego smaku potrawie. A teraz sezon na wegierki i jest ich od groma i ciut ciut, wiec kto wie?
Podpisuję sie obiema rękami pod maksymą Twojego ojca Star! A chciałam napisac w poscie o tym, że zyjemy skromnie, a nie chwalic sie wielkością domu, jak pewnie niektórzy to odebrali. (A dom był bardzo, wręcz podejrzanie tani, co nas skusiło. Potem wyszło szydło z worka - kto by chciał kupowac wielki dom z duchem, jako stałym wyposażeniem?. Stąd i śmieszna cena kupna!:-)No i do tej pory dom pochłonął juz tyle kasy,czego w ogóle po nim nie widac, bo to studnia bez dna!)
UsuńLeczo jest wspaniała, zdrową i łatwo robiacą sie potrawą, wiec tylko jeść i sie nim cieszyc, póki składników w warzywniku i w sklepach pod dostatkiem!
Ściskam gorąco!:-))
Sliwki koniecznie nalezy dodawac... do wszystkiego. Podobno poprawiaja doskonale samopoczucie, nie tylko smak 'leczo' :) ale 'leczą' zle humory zamieniajac w wesole. Ja juz od dwu tygodni poprawiam sobie nimi humor z dobrego na jeszcze lepszy, czego i Wam zycze. Nie mam na mysli sliwek w plynie ale takie prosto z drzewa wlasnie takie z nalotem.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia usmiechem sliwki.
Trzeba jeść śliwki, póki są! W każdej mozliwej postaci, a najlepiej te świeże, oczywista. Ja mam w sadzie mnóstwo śliwek, ale ponieważ niczym ich nie pryskam, to w wiekszosci są robaczki. Cóz, dodatkowe źródło białka zwierzęcego!No i jakie dobre trawienie po takich sliweczkach!
UsuńI ja zasyłam fioletowe od sliwek usmiechy!:-))
Wiem coś o domu, który jest studnią bez dna. Zbudowany z miłością i nadzieją, później wyciśnięty do cna jak cytryna.
OdpowiedzUsuńPodobno mamy duży dom i sądząc po tym jak go nie ogarniamy, widać, że to prawda. Tylko wschodnią część przystosowaliśmy do zamieszkania, zachodnia leży odłogiem i nic się nie zmienia.
A jednak wciąż nam brakuje przestrzeni! Mogłabym mieć dwukrotnie większy dom, ale wtedy bałagan (jesteśmy potwornymi bałaganiarzami!) by nas pochłonął całkowicie. Teraz jeszcze nam wystaje czubek nosa :)
Ha, a więc myślicie o przyjmowaniu gości? To fascynujące, ale bardzo ciężkie zajęcie. I z tego, czego doświadczyłam, wiem, że dla większości przyjezdnych najważniejsza jest atmosfera i dobre jedzenie. Myślę, że w obydwóch sprawach jesteście mistrzami! Ci, którzy szukają sterylnych hotelowych wnętrz i otoczenia całkowicie wyizolowanego z dzikiej przyrody, znajdą miejsce gdzie indziej.
Leczo wygląda fantastycznie! Nigdy nie dodawałam do żadnej potrawy świeżych śliwek, zawsze suszone. Muszę spróbować.
Ściskam serdecznie!
Też jesteśmy bałaganiarzami Magdo, a co gorsza sklerotykami i wciaz cos w tym naszym bałaganie nam się zawierusza.A duzy dom to radość ale i przekleństwo. Bo masz rację, mozna dowolna powierzchnię domu zawalic gratami i manelami, no i już po chwili brakuje miejsca na cokolwiek. Stajnia Augiasza i tyle! Remonty wykańczaja nas nerwowo i fizycznie (nie mówiac o kosztach finansowych). Postanowilismy więc rozłozyc to sobie na lata. I pewnie na długo nam tej roboty wystarczy, o ile zdrowie tylko dopisze. Tak czy siak dobrze nam z tym ,co jest. Człowiek do wszystkiego przywyka i nie zauważa już nawet czegos, co zaszokować moze lub zrazic kogos z zewnątrz. Ale przeciez nie zyje się dla kogos, tylko dla siebie. A dom to nie muzeum, nieprawdaż?
UsuńCzy bedziemy kiedykolwiek przyjmowac gosci? Czas pokaze.Tak, czy siak dom ma potencjał, no i otoczenie piekne. Tylko nie wiem czy znaleźli by sie amatorzy tych porosniętych łakami wzgórz,srebrzystych lasów bukowych, głebokich dolin i szemrzących potoków?Bo tylko takie są w pobliżu atrakcje. No i są zawsze świeże jajka od kur a będzie w przyszłosci mleko kozie.Do Sanu stąd około 10 km a poza tym 70 km stąd zaczynaja sie juz Bieszczady i wszytko wali tam, jak w dym.Tutaj cisza i spokój. Turystów jak na lekarstwo.
Dziekuję Ci serdecznie za ciepło wyrazoną opinię o dobrej atmosferze w naszym domu i jedzeniu.A jeść rzeczywiscie uwielbiamy oraz częstować gosci pyszną jajecznicą oraz ostatnio ciastem ze śliwkami!Stąd i kilogramy są tu i ówdzie i nie zamierzaja nigdzie zmykac.
Ciepłe pozdrowienia Ci zasyłamy wdzięczni za dobre słowo!:-))
Czy Was nie ma lodowni czyli ziemianki? zwykle w takich starych gospodarstwach bywała właśnie do jajek warzyw owoców, potem na zimę?
OdpowiedzUsuńjeśli nie ma albo jest gdzieś ukryta (zasypana? może starzy sąsiedzi pamiętają)to warto o niej pomyśleć - dobry stary ekologiczny bezkosztowy stan wyposażenia. Czy ja przegapiłam zdjęcia waszego domu i sadu? może pokażesz... A remont w takich starych domach trwa permanentnie, to taki stały element jak odkurzanie i trzeba go pokochać, bo inaczej jest wściekłogenny. ważne, że masz sad.
ps. śliwki do leczo? świeże śliwki do mięsa? hm... sprobuję.
Ewuś! Nie ma tu nawet zwykłej piwnicy.Taki dziwny to dom. A na budowę ziemianki, pełniacej role lodówki nie mamy na razie siły, kasy i pomysłu, gdzież by taka mozna wykopać.
UsuńA remont jest, był i będzie. Constans i tyle!
Mamtakże sad z przeważajacą iloscią śliwek. Są także trzy jabłonie i dwie wielkie grusze. Wszystko pyszne, ale i często robaczywe, bo niczym nie pryskane.
Chyba nie pokazywałam tutaj jeszcze zdjec sadu (chyba, że były to zimowe zdjecia). A dom, tylko z daleka.Z bliska nie bardzo mam na razie chęc i odwagę, bo wielkie toto, ale póki co, szare i odrapane gmaszysko.
A sliwki pasują do wielu rzeczy, tak samo jak jabłka i gruszki zresztą!
Uwielbiam dania, które można jeść kilka dni ... bo nie lubię gotować :) Za to powidła, dżemy mogłabym robić całymi dniami. Różnorakie, kombinowałabym ze smakami, dodatkami :)
OdpowiedzUsuńNa temat remontu starego domu to bym książkę napisała. I domu za dużego dla dwojga osób :) Remont starego domu to studnia bez dna, tak finansowa jak i czasowa :) :) :) I jak się powie komuś ile już wydaliśmy, to nam się w głowę puka, że to niemożliwe!!!
Ale jak ma dwa pokoje w bloku to co on wie o remoncie :)
Żadna z córek nie mieszka i raczej nie zamieszka z nami. Ale z tego to się cieszę, bo nie jestem "matką kwoką" ... może jesteśmy z mężem egoistami ... ale co tam ... kochamy swoją samotność. Ludzie we wsi nawet stwierdzili, że żyjemy jak za betonowym murem. Nie pojęliśmy o co chodzi, przecież mamy ogród ogrodzony siatką :) Potem zrozumieliśmy, że im chodzi o to, że wolimy żyć sami, bez wścibskich sąsiadów. A my mamy kilku znajomych od trzydziestu paru lat i oni nam wystarczą :)
Czasami się zastanawiamy, że już nie gonimy za nowymi znajomościami ... no chyba, że "pokochamy kogoś" od pierwszego wejrzenia ... bo już na drugie nie dajemy szansy :) Mamy swoje zaprzyjażnione duszyczki i to one nam w pełni zaspakajają potrzeby obcowania z bliżnimi.
Oleńko, zdjęcia w plenerze cudowne. Na jednym wygladasz jak piękny, błękitny motyl. Zazdroszczę odwagi, bo jak napisałaś w komentarzach, że własna samoocena najbardziej podcina nam skrzydła to tak właśnie pomyslałam o sobie. Może i bym zrobiła sobie takie zdjęcia ale bym ich nie pokazała. Zaraz bym pomyslała, ze takie to mogą sobie tylko smukłe panny robić a nie ja ze swoją nadwagą, która tak się do mnie przyczepiła, że świata po za mną nie widzi :) :)
I mam takie same chodaczki ... różowe i zieloniutkie ... tak mi się wydaje :)
Całuski przesyłam ... a i przepis na słodką nalewkę ze śliweczek wykorzystam bo uwielbiam wszelakie słodkości :)
No własnie! Też nie przepadam za wielogodzinnym wystawaniem codziennie w kuchni, wiec odpowiadaja mi dania jednogarnkowe, ugotowane na zapas. Potem tylko odgrzać i gotowe. Moze to nie za zdrowe, bo jednak świeze, to świeże, ale jakie wygodne i energoszczędne!
UsuńCo do poznawania nowyc ludzi to rozumiem wasze podejscie Mirko! Macie starych, dobrych, sprawdzonych przyjaciół i po co Wam wikłać sie w jakieś nowe, ryzykowne znajomości?Człowiek z wiekiem staje sie ostrozniejszy, co tylko wychodzi mu na zdrowie. Jednak z własnego doswiadczenia wiem, że niekiedy mozna spotkać zupełnie przypadkiem fantastycznych, pasujacych nam jak ulał ludzi i oni przełamują wszelkie bariery. I chce się goscic ich u siebie jak najczęsciej i gadać godzinami, bo oni jakby z tej samej gliny ulepieni.I poczucie humoru podobne i zainteresowania i wrażliwośc. No sama radosc po prostu z takiego obcowania! Mysle, że z niektórymi osobami z blogów mogłabym sie poczuc w ten sposób, ale co z tego, skoro tak, jak Ty mieszkają na drugim końcu Polski czy świata???
Te chodaczki wygodniaczki są dobre jako obuwie do ogrodu, na pole, do kurnika i do domu tez. Tylko trzeba je porządnie wytrzeć. Ale i tak sie przecież zaraz naśmieci, bo na wsi tak to już jest, że nigdy nie jest sterylnie. I ja lubię tę swobodę, te wiecznie otwarte drzwi i słomę z sianem pałętajacą sie zawsze na progu!
A słodkosci są naszą radoscią i zgubą Mireczko!Własnie teraz pisząc podjadam sobie małe co nieco.Sliwki w czekoladzie. Mniam!
Usmiech serdeczny i słodki rzecz jasna zasyłam!:-))
W końcu dotarłam do Twojego bloga, Olu :) zostawiłam go sobie na wieczorny deser ;)
OdpowiedzUsuńŚliwek do leczo nigdy nie dodawałam, ale jest to ciekawy pomysł, skoro z mięsem się dobrze komponują, to z warzywami również :)
Co do rozmrażania lodówki, ostatnio czynię to wspomagając się suszarką do włosów. Plusem jest to, że zamrażalnik można ładnie wysuszyć, szybko go rozmroziwszy przedtem. Minusem - trzeba przy tym być ;)
Remonty są uciążliwe, mam nadzieję, że w końcu się ze swoim uporacie, a i tak pewnie jest w nim lepiej aniżeli w czarnogórskich pensjonatach ;)
Mój mąz preferuje sposób z szuszarką, no ale wtedy, jak sama napisałaś, trzeba wciaz stać przy lodówce a ja lubie robić sto rzeczy naraz!:-)
UsuńDo remontów potrzeba wytrwałosci, siły fizycznej, no i przede wszystkim kasy. A jeśli brak wszystkiego, co powyzej, to sobie na jakis czas odpuszczamy i przywykamy do tego, co jest, bo nam niewiele do szczęścia potrzeba.
Może rzeczywiście ciut lepiej w tym naszym domiszczu niż w czarnogórskich pensjonatach. Przede wszystkim pyszna, zdrowa woda z własnej studni jest!Tereny wokół też niezgorsze. Tylko takich zapierających dech w piersiach, czarnogórskich widoków z okna brak!:-)
Właśnie, czysta woda to podstawa, zapomnieliśmy już, jakie to ważne.
UsuńCo do widoków, to te Twoje, Olu chyba też w niczym nie ustępują tym zagranicznym :)
Zalezy co sie komu podoba, rzecz jasna!Ładnie tu jest, bo dziko i zielono a przede wszystkim cicho i spokojnie. Turystów brak i dobrze!:-)
UsuńTeż tak mam, remonty porozpoczynane tu i tam, właściwie to tylko łazienka i sypialnia jako tako. W kuchni bardzo stare szafki od sasa do lasa, co komu zbywało, jeden palnik, zlew na zewnątrz, lodówka stareńka w schowku na narzędzia. Ale ważniejsze spacery po lesie, fotografowanie łąki i ogródka, niespieszne śniadanko pod lipką, gapienie się w niebo i wieczorne ogniska. Remont nie zając, najważniejsze, że dach zrobiony. Pozdrawiam i będę kibicować
OdpowiedzUsuńTo fajnie, ze rozumiesz takie rzeczy i prowadzisz podobny do naszego styl zycia!:-)
UsuńCzłowiek juz sie dosc w zyciu nabiegał. na opinię ludzka zważał.Gromadził. Troskał sie o byle co. Napędzał sam siebie stresami i koniecznosciami.A przecież zycie nie jest z gumy i wreszcie zabraknie nam czasu na takie proste przyjemnosci, jak gapienie sie w niebo tudzież spacery i fotografowanie.
Żyjmy zatem i cieszmy sie tym, co jest Krystynko. Bo nareszcie mozemy!
Serdecznosci zasyłam!:-))
Oj zjadlabym Waszego lecza,ze śliwkami jeszcze nie robiłam ale latem spróbuję.
OdpowiedzUsuńJa też bym zjadła!:-)
Usuń