„ W życiu piękne są tylko chwile” – jako
rzecze jeden ze współczesnych bardów ludowych. Owóż zgadzam się z nim w
zupełności. Czasem zdarza mi się tylko nie zauważyć tych chwil w czasie ich
trwania. Dostrzegam, że były długo, długo po nich, żałując iż nie doceniłam,
przegapiłam. Jednak w ostatnim czasie doznałam zupełnie świadomie i pełną
piersią kilku takich cudownych momentów. Dzięki nim przeżyłam swego rodzaju
katharsis, co było mi szczególnie potrzebne po lipcu pełnym zmartwień, niewesołych
zamyśleń i zwątpień.
Każda z tych chwil wiąże się z moją wielką
łąką. Opowiem Wam o tej łące i o czasie na niej spędzonym. To niecały hektar na lekkim spadku terenu. Wokół rozciagają się lasy mieszane, głownie bukowe. W oddali przebiegają niteczki polnych dróg i wznoszą się malownicze wzgórza. Tej wiosny wydarliśmy łące kilkanaście arów i urządziliśmy tam warzywnik, który już kilka razy Wam tutaj pokazywałam. Póki był czas siania, plewienia, przycinania i podlewania mało miałam czasu by zwracać uwagę na łąkę i poświęcać jej więcej czasu. Ot, wyprowadzałam na nią niekiedy kozy albo mijałam ją w drodze do lasu. Wciąż w zabieganiu i napięciu. Wciąż daleka duchem. A łąka była i czekała cierpliwie...
Jak wiadomo w gospodarstwie zawsze jest mnóstwo roboty. A robota ta zabiera każdą sekundę, zaprząta umysł i ręce, odbiera siły i ochotę na inne działania. Takoż stało się i ze mną. Wessana w codzienny młyn nie pozwalałam sobie na chwile wytchnienia i zatrzymania, odejścia w rejony mniej praktyczne, przestrzenią swą wabiące a zarazem odstraszające.
Jak wiadomo w gospodarstwie zawsze jest mnóstwo roboty. A robota ta zabiera każdą sekundę, zaprząta umysł i ręce, odbiera siły i ochotę na inne działania. Takoż stało się i ze mną. Wessana w codzienny młyn nie pozwalałam sobie na chwile wytchnienia i zatrzymania, odejścia w rejony mniej praktyczne, przestrzenią swą wabiące a zarazem odstraszające.
Na dodatek ostatnio było potwornie gorąco, czego
każdy z nas zapewne doświadczył na własnej skórze i wie, jak taki upał
wyciska z człowieka ósme poty i siły.I naprawdę mało sie wówczas chce.Jak tu wykrzesać z siebie dodatkową energię i ochotę na beztroski spacer?
Jednak ja w jeden z tych upalnych dni przed
południem, gdy Cezary zajęty był kładzeniem dachówek na naszej wiecznie
rozrastającej się altanie w ogrodzie wybrałam się na zbiory ziół i kwiatów na
pobliskie łąki. Nagle poczułam w sobie ten zew, tę przemożną potrzebę. I porzucając wszelkie pilne zajecia po prostu poszłam przed siebie. Kóz ze sobą nie wzięłam, bo spokojnie pasły się w cieniu pod
dębem. Także Zuzia wolała zostać w budynku gospodarczym, gdzie jest zawsze
przyjemny chłodek. Byłam więc pierwszy raz od bardzo dawna sama. Dobrze jest niekiedy pobyć tylko ze sobą, o czym często zapominam a może powodowana wyrzutami sumienia wobec męża i zwierzątek, nie chcę nawet pamiętać? Tamtego sierpniowego przedpołudnia wzięłam ze
sobą duży kosz wiklinowy oraz nożyk i po prostu wyruszyłam na te pachnące, kolorowe przestrzenie
pól i łąk skąpane w południowym, palącym słońcu.
Szłam sobie
nieśpiesznie. Tu nacięłam dziurawca, tam kocanki, gdzie indziej skrzypu
polnego. Koszyk miałam już prawie pełen ziół a wciąż jeszcze chciało mi się buszować
między wysokimi trawami i badylami. Weszłam na naszą łąkę za ogrodem. Narwałam tam
dzikiego rumianu, chabrów, ostów i błękitnej cykorii. Spod nóg wyskakiwały mi
spłoszone koniki polne i świerszcze. Nad głową unosiły się gdzieś het wysoko jakieś malutkie, świergotliwe ptaszki. W oddali kołował bocian. Pachniało upojnie i słodko.
Wówczas zatrzymałam się i westchnęłam głęboko a wraz z tym westchnieniem
napłynęło do moich piersi poczucie zupełnego spokoju i dawno nie odczuwanego
niezmąconego niczym szczęścia. Aż w głowie zakręciło mi się od tego
zdumiewającego doznania.
- Przecież
wszystko jest takie proste. Wszystko potrafi być takie piękne i dobre. Jestem
częścią tej łąki a ona daje mi odrodzenie… - pomyślałam, a w oczach pojawiły mi
się łzy wielkiej ulgi. I uśmiechnęłam się do tego, co mnie otaczało, dziękując
za tę niezwykle błogą, błogosławioną chwilę jedności z naturą. A jednoczesnie, jak to zwykle ja poczułam lęk, że ten czarodziejski, rzadki u mnie stan uszczęśliwienia przeminie szybko jak żywot ostatnich, sierpniowych chabrów i maków.
W obrębie warzywnika zebrałam do koszyka kilka dorodnych cukinii, kabaczków, patisonów, pomidorów i ogórków. Dorzuciłam też wiązkę kopru.Potem wróciłam nieśpiesznie do ogrodu.
Pokazałam mężowi imponującą zawartość mojego kosza i pochwaliłam go za postępy
w robocie. Wygłaskałam Zuzię i koty. Zaprowadziłam kózki do ich chłodnego
pomieszczenia. Rozniosłam kurom wodę do poideł. Wstawiłam kwiaty do wazonów po czym część ziół rozłożyłam na płachtach na strychu, inną zaś część, przeznaczoną na suche bukiety zebrałam w pęczki i powiesiłam do wyschnięcia na sznurkach od prania. Wewnątrz
mnie trwała nadal ciepła słodycz i spokojna radość z tego, że jestem i mogę
kochać to wszystko, co mnie otacza.
Minęło kilka dni. Nadeszła pora sianokosów.
Na drugi dzień po nich w pocie czoła przewracaliśmy z mężem siano na naszej
łące by przeschło zupełnie i by na następny dzień można je było zbierać a potem
zwozić na strych budynku gospodarczego. Pracowaliśmy blisko siebie,
uzupełniając się wzajemnie i tworząc długie, puszyste węże stosów jasnozielonych,
suchych, wonnych traw. Takie właśnie sianko najbardziej lubią nasze kozy a więc
ofiarnie przygotowywaliśmy dla nich zapas jedzenia na całą następną zimę i
wiosnę. Słońce paliło niemiłosiernie, na termometrze dostrzegałam, iż słupek
rtęci przekroczył czterdzieści stopni, ale mimo to dobrze się nam pracowało.
Było nam radośnie i jakaś dziwna energia w nas buzowała. Łąka dodawała nam siły
i wiary w siebie. Od czasu do czasu popijaliśmy wodę mineralną i odpoczywaliśmy
na ławeczce w cieniu. Wspominaliśmy upały w Australii, stwierdzając, że te
polskie w niczym im nie ustępują.
- Zobacz Czarek,
wszyscy myślą, że w tej Australii, to jest nie wiadomo jak gorąco, a przecież w
Melbourne ani razu nie doświadczyliśmy takiego skwaru, jak tutaj – zauważyłam,
ocierając pot z czoła.
- No właściwie
Oluniu, to masz rację! – westchnął Cezary.
- Tylko w w South
Australii, w Adelajdzie było nam goręcej. Ileż to tam wtedy pokazywał nasz
termometr w jeepie? –mój mąż otarł czoło rękawem koszuli i na chwilę zdjął
czapkę z daszkiem by głowa mu przeschła.
- Tam było 50
stopni Celsjusza i miałam wrażenie, że zaraz wypalą mi się gałki oczne. A w
porównaniu z tak strasznym upałem dzisiejszy jest zaledwie przyjemnym
ciepełkiem! – zaśmiałam się.
- A poza
wszystkim tam nie ma takich łąk, jak tu! – uświadomiłam sobie, któryś z kolei
raz tę dziwną prawdę. Bo rzeczywiście, mało widziałam w Australii tak
ukwieconych i pachnących pól, jak tutaj. Myślę, że wynika to tam z braku
wyraźnych rozgraniczeń na pory roku, które to pory dają przyrodzie czas i powód
do odpoczynku a potem tak bujnego jak u nas odrodzenia. Idzie się
australijskimi polami a tam wciąż tylko trawa i trawa a na obrzeżach pól
eukaliptusy i jakieś nieprzebyte chaszcze.
Pogadaliśmy, odpoczęliśmy kapkę a potem wróciliśmy
na łąkę. Patrzyliśmy z dumą na ogrom wykonanej przez nas roboty i zakrywając
oczy przed promieniami słonecznymi spoglądaliśmy na to, co jeszcze przed nami.
I znowu kontynuowaliśmy nasze zbożne dzieło. Aż przyszła godzina siódma wieczorem i już wiadomo było, że nie zdążymy ze
wszystkim choćbyśmy przewracali to siano do północy. Zmartwiliśmy się. Czuliśmy
już mocno w mięśniach całodzienny wysiłek. Z powodu zapowiedzi nadciągającego deszczu
śpieszno nam było by ukończyć robotę tego dnia a następnego poranka zwieźć
wszystko pod dach. I wówczas niczym wszystkowiedzący, dobry anioł pojawił się
nastoletni chłopak z sąsiedztwa. Zaprzyjaźniony z nami sympatyczny Filip, który
za kilkadziesiąt złotych obiecał nam skończenie całej roboty i pomoc w zwózce
siana nazajutrz. Cudownie! Kamień z serca! Łąka zadzwoniła wieczornym śpiewem
świerszczy, jakby cieszyła się razem z nami, a może jakby już wcześniej wiedziała,
że wszystko będzie dobrze?
I tak, jak
chcieliśmy zwieźliśmy trzy wielkie wozy siana. A czwarty jako bonus i dodatek
do zapłaty podarowaliśmy owemu uczynnemu wyrostkowi za robotę.
Ale deszczu, jak nie było, tak nie było. Już
w całej chyba Polsce pojawiły się burze, nawałnice i ulewy. U nas nadal ziemia
sucha, jak pieprz. Kolejnego poranka wzięłam więc kozy, Zuzię oraz wielkie grabie i worki i wybrałam się na łąkę by zebrać resztki siana, które
pospadały z wozu a wciąż w ogromnej ilości zalegały tu i ówdzie. Dla kóz ta
wyprawa okazała się wspaniałą zabawą. Porywały mi na wpół napełnione worki,
nadziewały je sobie na rogi albo po prostu łapały je w pyszczki i uganiały się
z nimi po całej łące. Za kozami biegła uszczęśliwiona Zuzia, chcąc także
przyłączyć się do zabawy. Biegłam i ja za gagatkami, wygrażając huncwotom
grabiami. Dopadałam jednej czy drugiej, zabierałam worek a w tym czasie
dostrzegałam, że rozbrykane kózki oraz żyjąca z nimi w coraz lepszej komitywie
psina wyżywają się, jak mogą, rzucając kolejnymi workami, szarpiąc je, żując i
wydzierając sobie wzajemnie. Bieganina trwała tak i trwała. A ja niby to
gniewałam się na to zwariowane towarzystwo, ale śmiałam się do rozpuku i czułam
się, jakbym miała co najwyżej dziesięć lat. Łąka cichutko i łagodnie szeleściła
pod stopami, słonko życzliwie głaskało moją ogorzałą twarz.
Padłam wreszcie zmęczona na ziemię. Głowę oparłam na jedynym ocalałym worku i patrzyłam na radosny, upstrzony białymi smugami błękit, niczym z obrazków rysowanych niegdyś przeze mnie świecowymi kredkami. Kilka chmurek na niebie przybrało kształty wesołych owieczek, które zderzały się różkami. Słońce schowało się za nimi i nie raziło mnie wcale. Jakieś suche trawki kłuły mnie w bok. Jakiś badyl wlazł w sandały. Jednak było mi po prostu dobrze. Chciałam by ten moment trwał jak najdłużej, bo znowu doznawałam wewnątrz siebie poczucia zupełnego szczęścia i beztroskiej, szampańskiej wręcz radości. Przyszły jednak zaniepokojone mą pozycją horyzontalną kozy i nachyliwszy się nade mną zaczęły ciągnąć mnie za koszulkę i spodenki. Wraz z nimi pojawiła się nieodłączna Zuzia i polizała zamaszyście moją twarz, odtrącając zazdrośnie kózki. Wreszcie poganiana przez nieustępliwą menażerię wstałam, pozbierałam worki, którymi w międzyczasie moje zwierzątka zdążyły się już znudzić. I skończyłam swoją robotę, popatrując z zadowoleniem na Brykuskę i Popiołkę, które nareszcie odszedłszy polną drogą nieco na bok, zajęły się spokojnym pasieniem w cieniu naszych śliw i dębu a Zuzia spała pochrapując w ich pobliżu.
Padłam wreszcie zmęczona na ziemię. Głowę oparłam na jedynym ocalałym worku i patrzyłam na radosny, upstrzony białymi smugami błękit, niczym z obrazków rysowanych niegdyś przeze mnie świecowymi kredkami. Kilka chmurek na niebie przybrało kształty wesołych owieczek, które zderzały się różkami. Słońce schowało się za nimi i nie raziło mnie wcale. Jakieś suche trawki kłuły mnie w bok. Jakiś badyl wlazł w sandały. Jednak było mi po prostu dobrze. Chciałam by ten moment trwał jak najdłużej, bo znowu doznawałam wewnątrz siebie poczucia zupełnego szczęścia i beztroskiej, szampańskiej wręcz radości. Przyszły jednak zaniepokojone mą pozycją horyzontalną kozy i nachyliwszy się nade mną zaczęły ciągnąć mnie za koszulkę i spodenki. Wraz z nimi pojawiła się nieodłączna Zuzia i polizała zamaszyście moją twarz, odtrącając zazdrośnie kózki. Wreszcie poganiana przez nieustępliwą menażerię wstałam, pozbierałam worki, którymi w międzyczasie moje zwierzątka zdążyły się już znudzić. I skończyłam swoją robotę, popatrując z zadowoleniem na Brykuskę i Popiołkę, które nareszcie odszedłszy polną drogą nieco na bok, zajęły się spokojnym pasieniem w cieniu naszych śliw i dębu a Zuzia spała pochrapując w ich pobliżu.
„W życiu piękne
są tylko chwile…” Jak dobrze, że są. To przecież najcenniejsze podarunki od losu. A szczęście to bardzo kapryśny i trudny do okiełznania, nieprzewidywalny w swych zamiarach płomyk świecy. Raz płonie jasnym, wysokim płomieniem, ale szybko się wypala. Innym razem chybocze się niepewnie, ale pokonawszy lęki i zwątpienia pali się mocno i długo. Czym była moja łąka? Czas pokaże, lecz dzisiaj po prostu dziękuję Ci sierpniu za tę łąkę!
Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością...To by mogło być życie dla mnie gdybym była młodsza i bardziej sprawna fizycznie...
OdpowiedzUsuńTak Agato, do roboty na wsi rzeczywiście potrzeba sporo siły i zdrowia. Cieszę się, że jeszcze dajemy z mężem jakos radę.Jednak nawet schorowane staruszki pracują tu cięzko, bo przyzwyczajone są do tego od wczesnego dzieciństwa. Bez tej pracy ich zycie straciłoby sens.A jak już nie mają siły do wyjścia na pole, to siedzą na ławeczkach i przebierają, obierają warzywa, zioła, grzyby i owoce. Wciąż chcą sie czuc przydatne...
UsuńOlga nawet nie wiesz jak CI zazdroszczę tych zbiorów, tego zapachu szuszonych ziół..:)
OdpowiedzUsuńI ja się nimi cieszę Sznupciu kochana, bo jak przyjdzie zima będą mi przypominać o mojej łące i tej wspaniałej bujności roślin, która zawsze przemija, lecz która się na szczęście zawsze potem odradza!:-)
UsuńPrzez caly czas towarzyszylam Wam i Tobie na tej lace, chlonelam jej zapach i oczami duszy widzialam wszystkie te rosliny, ktorych nazw nie znam, a ktore widywalam przez cale zycie, na kazdej lace. Razem z Toba lezalam leniwie, przygladajac sie wolno plynacym po niebie chmurom. Razem doznalam tego zawrotu glowy z nadmiaru bodzcow.
OdpowiedzUsuńTwoj opis byl tak obrazowy, wystarczylo przymknac oczy, by znalezc sie tam choc na chwile. Pozniej wdychalam zapach swiezego siana, wrocilam wspomnieniami do dziecinstwa i tamtego siana, na ktorym sypialam jako dziecko u cioci na wsi. Oczy mi zwilgotnialy...
Mijamy takie laki na codzien, a malo kiedy dajemy sie poniesc emocjom i wspomnieniom, bo w pospechu nie zauwazamy ich prostego piekna.
Dziekuje, Olenko.
Sciskam Was bardzo mocno, wpadajcie do mnie czesciej poczytac.
Kochana Panterko! A ja dziękuję Ci za piękny, rozumny, poetyckim stylem napisany komentarz. Cieszę się, że powędrowałaś na łąki ze mną i odetchnęłaś przez chwilę ich atmosferą i zapachem.
UsuńCoraz częściej myslę, że takie proste chwile codzienne są najpiękniejsze. To delikatne, ale przepełniajace człowieka ciepłe szczęście wynikające z kontaktu z naturą albo z bliskimi czy przyjaciółmi. Niech te momenty pojawiają sie w naszym zyciu jak najczęściej, dając nam radosć i sens.
I my ściskamy Cię serdecznie a wpadać do Ciebie obiecuję, gdy tylko wpadnie mi jakaś wolna chwilka!:-))
Tak, to są te krótkie chwile, kiedy wszystko jest na swoim miejscu.
OdpowiedzUsuńI góra i dół i człowiek jest na swoim miejscu i niczego nie szuka i przez moment można nie myśleć, tylko czuć.
Nie potrafiłabym już tak ciężko pracować jak Wy. Ten czas już dla mnie minął. Chociaż, życie jest przygodą, więc?:)
Ściskam serdecznie!
Tak, to ważne, by nie myśleć a tylko czuć.Odnaleźć choć na moment zagubiony klucz do zrozumienia po co tu jesteśmy i czym jest dla nas to, co nas otacza.
UsuńPraca jest znojem, ale i radością. Męczy gdy staje się nieustającą rutyną i nie daje jakiejkolwiek szansy na małą choćby zmianę.A tu już niedługo zmiana pory roku, więc nie padniemy i jakoś chyba dojdziemy do jesieni! Do innej nieco pracy. Do przygody z wiatrem, deszczem, kolorowymi liśćmi, mgłami i nostalgicznymi zamysleniami.
Pozdrawiam Cię ciepło Magdo!:-)
Sierpień jest cudny. Podziwiam Twoją chęć do pracy, bo ja podobnie jak M. nie mam już siły, tak codziennie się krzątać.
OdpowiedzUsuńPosiałam fasolkę, posadziłam ogórki, cukinię i pomidory. Tyle pracy przy podlewaniu ogrodu, z powodu okrutnej suszy- wszystko wysycha.
Jestem już tym zmęczona.
Wrócę do Ciebie wieczorem, bo mam dużo pracy dzisiaj i martwi mnie ta pogoda.
Buziaczki
I moje siły czasem opadają. Wtedy czasem dopadają mnie zwątpienia albo smutki. Praca jednak nie daje czasu na takie myslenie.W tym więc sensie jest duzym dobrodziejstwem. A jak mam już potąd pracy, to mimo wszystkich konieczności zatrzymuję zegar i przysiadam czy też kładę sie w cieniu i milcząc napawam się ciepłym spokojem moich okolic.A jak i oczy sa zmęczone wówczas ucinam sobie długą drzemkę. Potem wracają siły i znowu wszystko kręci się na nowo.
UsuńA susza jest rzeczywiście teraz okrutna. Wszystko na potęgę schnie. Nie wiem czy odrodzi się nawet jesli w ciągu następnych dni nareszcie spadnie deszcz?Oby szybko przyszedł!
Trzymajmy się jakoś Zofijanko i nie dajmy się do końca temu zmęczeniu letniemu.
Uściski zasyłam serdeczne!:-)
Laki, szczegolnie te w gorach, gdzie trawy, kwiatki, ziola i chwasty rosna w zupelnej zgodzie tworzac niepowtarzalny kobierzec kolorowo-zapachowy. Mozna tez sluchac jak laka zyje: cos zacyka, cos zapiszczy, zabzyka, zaszelesci, przycupnie, wystrzeli straczkiem jak z procy, peknie od obfitosci nasion. Polaczenie zapachu z poczuciem naslonecznienia (slonce pachnie) a przykucajac uderza w nozdrza zapach ziemi, wilgoci....
OdpowiedzUsuńPamietam jak kiedys (dawno, dawno temu, gdy nazywano mnie jeszcze dziewczynka) przysiadlam na miedzy dzielacej dwie laki od siebie (sasiednie i sasiadow) w cieniu konarow wielkiej czesni, w lipcu pachnacej malymi owocami czerwonymi az do czerni, i staralam sie ogladac swiat przez lornetke. Wpatrywalam sie w dal az do zmeczenia rak. Lornetka powoli wraz z malejaca sila miesni zblizala sie do skrawka laki pod moimi stopami i nagle olsnienie - ile tam kolorow, odcieni, barwnego dziania sie. Na moment spojrzalam bez posrednictwa szkiel, poczulam cieplo, zapach i glosiki. Potem probowalam patrzec na lake wylapujac malenkie czastki ale odwrocona lornetka (moglam zajrzec tylko w jeda jej soczewke) i zobaczylam malutkie :) miniaturki przyrody.... Do tej pory w muzeach, w ramach ogladam dziela mistrzow wykorzystujac doswiadczenia poznawania laki...
Lato na lakach polskich, i polanach tez, jest cudowne cudem natury.
Fascynujaca jest ta Twoja obserwacja łąki przez lornetkę i bez niej. Mikro i makrokosmos jej kolorowego, pełnego zycia świata. Dziekuję, ze podzieliłaś sie ze mną swoim magicznym wspomnieniem.
UsuńWydaje mi się, że mało jest ludzi, którzy nie lubili by łąk. No chyba, ze jest sie alergikiem i łaka kojarzy sie z katarem i bólem gardła.Wówczas tylko na zdjęciach i filmach mozna podziwiać ich urodę a to przeciez nie jest nawet połowa doznań, bo gdzie doznania organoleptyczne i zapachowe? Dzisiaj rano rozcierałam w palcach kwiaty mięty, która kwitnie teraz w wielkiej obfitości. Och, co za mocny, cudny aromat! Także i kocaniki (zwane tez chyba wrotyczem) pachną uderzająco.A zapach siana to sama słodycz. A na obrzezach łąk wonne, dzikie oregano. Mnóstwo tego jest i żadne perfumy się do tych zapachów łąkowych nie umywają.
Uśmiech ciepły zasyłam Ci Echo:-)
:) Tez mysle, ze ludzie kochaja łąki :)
UsuńMięta - ja lubilam kolysac roslinki reka lub noga. Poczuc aksamitnosc lisci i lekki, leciutki zapaszek unoszacy sie w miare falowania rosliny aby zanikl wraz z jej uspokojeniem. Potem znow fala zapachu i moznosc zobaczenia listkow od spodu, o ton jasniejszych niz czesc wierzchnia. :):):) Do dzis czuje miętę... do mięty :)
Opis Twojego delikatnego, nietypowego postepowania z miętą rozmarzył mnie i sprawił, ze zapragnełam zrobić to samo. Niech zafaluje i roztoczy powoli swój aromat. Niech zatańczy miętowego walca i ukaże swe cuda z wnętrza i zewnętrza!:-))
UsuńBardzo dawno temu wynotowałam sobie take słowa:
OdpowiedzUsuń"Spacer.
Aby odzyskać poczucie spokoju.
Aby odzyskać poczucie wolności.
Aby odzyskać własny rytm.
Spacer jest najdoskonalszym ze wszystkich rodzajów twórczego ruchu.
Oczyszcza umysł.
Uwalnia od stresu.
Wzmacnia siły.
Ukierunkowuje duszę.
Idź sam.
Połącz siebie z ziemią."
Nie zanotowałam, niestety, autora, ale słowa te
głęboko we mnie zapadły, jako coś bardzo prawdziwego.
W Twoim przypadku też się sprawdziły :)
Fantastyczne, kolorowe, dorodne zbiory!
Cieszą oczy i podniebienie.
Trzymaj się Oleńko, jeszcze trochę a upały miną
i znów będzie chłodno, a potem zimno...
wszystko zapadnie w sen jesienno - zimowy
i nastanie pora zasłużonego odpoczynku,
i nowe marzenia o lecie... i kojących łąkach.
"W życiu piękne są tylko chwile" - ale życie
z nich właśnie się składa, jak ocean z kropli wody.
Tak wiele zależy od nas samych - czy będziemy czerpać
z tego oceanu małym kubełkiem, wiadrami czy zanurzymy się cali...
Tak, kochana Mar - pobycie samemu każdemu jest czasem potrzebne a połaczenie tego ze spacerem stanowi wspaniałe lekarstwo dla zagubionej, zmęczonej duszy.W samotności łatwiej odnajduje sie sens i słyszy sie samą siebie. A przyroda wzmacnia te doznania i prowadzi tam, gdzie serce sie z nią jednoczy.
UsuńWłasnie rzucam kątem oka na prognozę pogody w telewizji. Podobno jutro nareszcie ma padać.Oby!
A wkrótce, już za kilka miesięcy nadejdzie pora zasłużonego odpoczynku od tak intensywnej jak teraz pracy na dworze.Znajdą się jednak nowe zajęcia i powody do zmęczenia. Jak zwykle. Ale przyjdą na szczęście nowe chwile zachwyceń tym, co będzie na mojej drodze i dodadzą blasku codzienności. Będę czerpać z tego oceanu powoli, kubeczkiem, żeby się nie zachłysnąć!:-)
Dziękuję Ci Mar za ciepłe, pełne zrozumienia słowa. Uściski wieczorne przesyłam a za oknem połówka księzyca spogląda w nasze okna i czaruje żeby jutro był dobry dzień!:-)))
...mieszkasz w Raju, a Bóg się do Ciebie (Was) uśmiecha widząc jak o niego dbacie!
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
Tak, łąki są rajem.Trzeba tylko mieć czas i siły by do tego raju wejść i się nim ucieszyć.
UsuńPięknie napisałaś o tym uśmiechu Boga Meg! Poczuć ten uśmiech w sobie, to doznać ogromnej ulgi, radości i nagrody za cały znój.To być częścią tej natury i zdawać sobie sprawę z tego, że ona naprawde jest Edenem.
Dziekuję Ci Meg za te słowa!:-))
Piękne opowiadanie napisałaś o łące :-)
OdpowiedzUsuńA w życiu rzeczywiście piękne są tylko chwile...
W życiu jest wiele pieknych chwil. Prawie codzień migocze nam jakaś jak lampeczka na choince. Nie zawsze tylko mamy siłę i nastrój by ją dostrzec!:-))
UsuńUwielbiam łąki :) Dobrze, że masz obok siebie takie własne miejsce mocy, może teraz częściej będziesz zeń korzystać?
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś tę swoją łąkę.
Teraz łąka czeka na deszcz i na odrodzenie, bo sucho na niej i pusto po skoszeniu trawy. Jesli zdrowo popada, to za parę dni zabłysną tam nwe kolory a zycie rozśpiewa sie z nową mocą.I kozy znowu popasą sie na młodej trawce a bociany znajdą mnóśtwo owadów i żabek!
UsuńSerdeczne myśli zasyłam Ci Lidko z domu otoczonego wieczornym graniem świerszczy!:-))
:) świerszcze też uwielbiam :))
UsuńCyku, cyku, cyku
UsuńDzwoń mały świerszczyku
Niech ten wieczór ciemny
Stanie sie przyjemny
Cyku, cyku, cyku
Powtórz znów świerszczyku
Koncerty sierpniowe
W nocki księżycowe...!:-)
Olu, czy mogę sobie ściągnąć te Twoje martwe natury w stylu holenderskim ( czyli owoce) do celów włąsnodomowo-ozdobniczo-prezentacyjnych?
OdpowiedzUsuńznaczy w ramki na ścianę?
Ewo!Na moim blogu zablokowałam mozliwośc ściągania i nie da sie tu nic ściągnąć(a przynajmniej mam taką nadzieję) wiec prześlę Ci zdjęcia o których piszesz na Twoja pocztę!Cieszę się, że Ci się podobają!:-)
UsuńDlatego trzeba te chwile cenić, celebrować, chronić od zapomnienia. Buziaki.
OdpowiedzUsuńTo prawda, trzeba je cenić, bo sa płochliwe jak sarny. I nie przeganiać ich od razu lękiem przed ich nieuchronnym odejściem!
UsuńPozdrawiam Dorotko!
A wiesz, Olu, takiego uczucia błogostanu, tkliwości w sercu i wdzięczności doznałam
OdpowiedzUsuńw zeszłym tygodniu na swojej łące, mimo, że skoszonej; poszłam na jej skraj wczesnym rankiem, był wspaniały wschód słońca, jeszcze nie przypiekało, wyraziście, pachnąco, w dali Kopystańka ... i zachciało mi się uklęknąć i podziękować Stwórcy za te cuda i dary; pozdrawiam Cię serdecznie.
Dzisiejsze, nocne ochłodzenie odczułam jak mróz na skórze, aż plecy zmarzły mi w nocy, pewnie jeszcze zostałam w upałach, pa.
Czyli łąka jest magicznym miejscem dla wielu z nas. Daje nam radosć, spokój wewnętrzny i poczucie szczęścia oraz jednosci z naturą. Nie zapomina się tego wzruszajacego, przenikającego doznania. Nosi się je w sercu jak cudowny klejnot i rozumie sie zachwyt tych, któzy doznali tego samego.
UsuńWieczory, noce i poranki rzeczywiście są juz o wiele chłodniejsze - jak przystało na sierpień.Tylko deszczu nie ma. Czekamy na wodę, bo susza niemozliwa.
Całusy za San przesyłam Ci Marysiu!:-)
Dobrze znamy te sierpniowe błogostany... ale z poprzednich lat...
OdpowiedzUsuńWpadliśmy do UchoDyni niedawno na kilka godzin, wyrwaliśmy kilka chwastów, pobieżnie podkosił Tato kawał ogrodu i - heh - do domu... Może jutro uda nam się wpaść na dłużej. Marzy się nam choć jeden nocleg.
Uściski
Biedna UchoDynia - napewno bardzo się jej ckni za Wami i nieraz woła Was do siebie!Może się wreszcie doczeka? Może i na łaki zdązycie pójść nim do reszty się zeschną? Z całego serca Wam tego kochani zyczymy, wiedząc jak musicie być stęsknieni za tym swoim magicznym kawałkiem świata.
UsuńPozdrawiamy ciepło!:-)
fajnie oddałaś urok tego lata!
OdpowiedzUsuńTak? Dzięki serdeczne!:-)
UsuńTaki błogostan zdarza się tym, którzy są świadomi i uważni. Fajnie, że taka jesteś Olgo !
OdpowiedzUsuńWitaj na naszym blogu Krystynko!:-)Myślę,iż my, kobiety mamy w sobie cos z czarownicy, wiedźmy, wiedzącej. A to coś odzywa sie czasem właśnie na łące albo w lesie. Łączymy sie z naturą i wyraźnie czujemy jej moc.
UsuńTak realistycznie opisalas pobyt na lace, ze poczylam sie jabym tam byla i te zapachy Olu.
OdpowiedzUsuńCzesto snie o takiej lace, okwieconej pelnej przeroznych ziol.
Wiesz, ostatnio czesto zastanawiamy sie czy nie przeniesc sie gdzies na wies. Niby nie mieszkamy w miescie ale to nie jest to co prawdziwa wies, taka pachnaca lasem, laka wlasnie.
Masz racje, w zyciu wazne sa chwile wiec trzeba czerpac ile sie da, dostrzegac je, bo to jest najwazniejsze.
Sciskam serdeczenie:)
Jesli macie mozliwośc przenieśc sie na wieś, to gorąco do tego namawiam! Życie jest tu inne - spokojniejsze, prostsze, bliższe natury i zdrowsze dla ciała i ducha.A poza tym wiele ludzi w naszym wieku podejmuje decyzję o przenosinach na wsi, będąc juz zmęczonymi poscigiem za awansami, pieniędzmi, rzeczami i uznaniem znajomych. To wszystko marnośc, gdy ma sie obok siebie łakę i las.I ludzie dochodza do jakiegoś punktu, kiedy chce im sie zmienic wszystko i osiaść tam, gdzie moga być prawdziwi, spokojni i dalecy od tłumów, hałasów i pozłotki.
UsuńBedę Wam kibicować Ataner!
Ściskam was oboje serdecznie i cieszę się, że sie Wam ta mysl o przenosinach na wieś w głosach urodziła. Niech rosnie i dojrzewa!:-))
Oj rosnie i dojrzewa:))) Nie jest to jednak takie proste. Tutaj w Chicago trzyma nas praca, ale musimy cos zmienic, bo kiedy Olu, jak nie teraz.
UsuńWalke szczurow zostawilismy dla innych, cieszymy sie tym co mamy i czerpiemy lapskami z zycia co sie da, wiec podroze, wyjazdy w kazdej wolnej chwili, to jest to co sprawia nam najwieksza radosc.
Dziekuje za mile slowa:)
Właśnie! Kiedy, jak nie teraz?! Życie jest jedno i trzeba spróbować wszystkiego, póki ono trwa. Wierzę, ze uda Wam sie zrealizować to nowe marzenie i dacie radę tak wszystko poukładać, by mieć z czego zyć i mieszkać bliżej natury.Skoro nam, zwariowańcom z Australii sie udała ta sztuka, to i Wam sie na pewno uda. Żyjemy bardzo skromnie, ale na swoim i po swojemu!I to jest najwazniejsze!:-))
UsuńNam tez duzo nie potrzeba, mamy siebie a to najwazniejsze. Poki zycie w nas gra, a gra - oj gra:))) To warto marzyc i probowac cos w swoim zyciu zmienic.
UsuńTakie marzenia mielismy juz duzo wczesniej, osiedlic sie gdzies z dala od cywilizacji jednak ze wzgledu na syna trzymalismy sie blizej miasta, czy to bylo sluszne?! Nie wiem, mial wieksze mozliwosci rozwoju, czy to wykorzysta, czas pokarze.
My lubimy takie klimaty co moze wydac sie dziwne bo oboje pochodzimy z miasta.
Wies jednak kochamy oboje wiec warto spelniac marzenia bez wzgledu na wiek.
Jeszcze raz dziekuje za Twoje mile slowa ktore dla mnie wiele znacza - buziaki:)
ale byka strzelilam z tym "pokarze" i mnie pokaralo:))))))))
OdpowiedzUsuńAtaner kochana! Pal sześc z bykami ortograficznymi. Wcale nie zwróciłam na to uwagi.Cieszę sie Twoimi odwiedzinami i ozywioną korespondencją między nami.Chciałabym Cię uścisnąć jak siostrę!:-))
UsuńCieszę sie też tym podobieństwem między nami i tym, że macie z męzem nowe, piekne marzenie, które jesli wszystko dobrze pójdzie, stanie sie rzeczywistością.
Do pewnego czasu patrzy sie na dzieci i robi wiekszosc dla nich, ale potem trzeba popatrzeć na siebie i na czas, który jest nam dany. On nie jest z gumy. Trzeba go wykorzystac. Realizować swoje marzenia, nie patrząc na innych. Synowi dałaś wszystko, czego potrzebował i od niego zalezy jak to wykorzysta. Na pewno wychowaliscie go dobrze i poradzi sobie w wielkim świecie. A jego rodzice maja prawo być szczęsliwi i pójśc swoją drogą, nie oglądając sie na nic. Wy będzicie szczęsliwi i spełnieni, to i syn bedzie to czuł i doceniał. Jesteście młodzi duchem a duch ten łaknie nowych doznań, osiedlenia z dala od miasta i swojego miejsca na ziemi.To jest Wasze zycie, Wasza młodość oraz dar miłości, zrozumienia i przyjaźni małżeńskiej. Bezcenne to rzeczy! Najwazniejsze! Takie rzadkie przeciez!Jesli to macie, to wszystko sie uda! Wierzę w to mocno!:-))
No Olu takie chwile jak ta opisana trzeba łapać i trzymać tak dlugo jak się da,trzeba napawać się ciszą i chocby chwilowym spokojem bo nigdy nie wiadomo?
OdpowiedzUsuńMasz rację, Krysiu!:-)
Usuń