No tak, mamy nie tylko jesień kalendarzową, ale
i w sercach zaczyna kiełkować pędami lenistwo. Jako usprawiedliwienie powtarzamy,
jak mantrę:
Nic nie musimy
Nic nie musimy dzisiaj (poza oczywiście koniecznym, codziennym obrządkiem gospodarstwa! - Olga.J.)
Nikt nam nic nie każe
Nikt nam nie może nic kazać
Robimy wedle nastroju
Robimy wedle naszego widzimisię
... a że nastrój mamy przeważnie „kiepski”,
więc „przekładki” są na porządku dziennym.
Początki były entuzjastyczne. To nic, że
dojście do drzwi wejściowych trzeba było wycinać maczetą, to nic, że sad
wyglądał, jak najdzikszy busz australijski.
To nic...
To nic – te słowa, co chwilę znajdowały nowe
implikacje. W desperacji tłumaczone na wszystkie języki świata grzmiały w
naszych głowach, jak dzwony na trwogę. To nic, to nic...
W niedzielę pamiętnego dnia zajechaliśmy
załadowanym po brzegi samochodem z przyczepą. Były tam rzeczy z dwóch walizek oraz
zdobyte dobra - dla początkujących na wagę złota. Uff..
Wszystko było fajnie do czasu, kiedy
musieliśmy przenieść do domu materac. Pomimo wielu podejść nie dawaliśmy rady.
I wtedy na drodze ku naszej chałupie pojawił się człowiek. Szedł z rękoma w
kieszeniach kurtki i oczywiście w czapce z daszkiem. Zapytał – pomóc? Kiwnąłem
tylko głową na znak aprobaty. Był to jeden z dwóch naszych sąsiadów. Uścisk
jego dłoni wyrażał nieprawdopodobną siłę, cechującą ludzi żyjących z pracy rąk.
W nie tak odległym czasie czekało na mnie wiele podobnych doświadczeń. Nazwałem takich
ludzi „żylaści” i słowo to przyjęło się w naszym otoczeniu.
Małomówny i
życzliwy, przyjaznym wyrazem twarzy wrażał niedowierzanie na moje utyskiwania.
A narzekać lubię nawet, jak nie mam do tego powodu. Przekrętna natura daje o
sobie znać w sytuacjach najmniej spodziewanych. Do dzisiaj o mojej Pani wyrażam
się „moja obecna żona. W ten sposób szukam dla siebie tych małych rzeczy, które
mogą rozjaśnić szarość polskiego nieba.
Przywiezionymi gratami zawaliliśmy jeden z
pokoi. To właśnie nimi zakryliśmy dziury w podłodze.
Zmęczeni, lecz pełni desperacji zdecydowaliśmy
po długich targach, gdzie złożymy nasze członki. Wybór padł na pokój tuż przy
kuchni. Mecyje! Był w nim stojak do grzania, a w kuchni stylowe wiejskie meble
pełne mysich odchodów i kuchnia kaflowa z dziurami wielkości głowy. Ale była!
Był też zdobyczny stół i cztery krzesła. Na stole wyszczerbiony krzyż i dwie
nadpalone świeczki.
Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy znaczenia tych eksponatów.
I na to przyjdzie czas.
Pośpiesznie zmontowaliśmy łóżko. Zaraz potem zapaliliśmy
w kuchni resztkami drewna. Herbaty, herbatki... najlepiej smakują w takich
okolicznościach. Nigdy wcześniej i potem nie piłem tak orzeźwiającego napoju.
Powoli umysł wracał na swoje miejsce, lecz nieuchronnie zbliżał się czas na
wypoczynek. Pierwsza noc w nieznanym domu... dziwne uczucia zagłuszał trud
minionego dnia. Potem okazało się, że nie tylko pierwsza...
Cezary Jawor
jak człowiek narzeka to znaczy ,ze jest nadzieja, światełko w tunelu. Jak człowiek narzeka to znaczy, że ma czas i zdrowie na to. Jak cżłowiek nie widzi nadzieji, nie ma sił i zdrowia to milknie..:) Więc drogi Cezary narzekaj ile wlezie...:) Pieknie sobie żyjecie..:)
OdpowiedzUsuńA więc narzekam i marudzę! Sznupkowie! Ale to długie nazwisko i niemożliwie trudne do wyartykułowania - bo język ojczysty sprawia mi kłopoty. Język wpadł mi go gardzieli i od teraz Sznupkowie są ino na migi. W tym miejscu chciałbym zaprzestać narzekania, ale gdzie widzicie nasze piękne życie? Słowa i zdjęcia nie zawsze są odbicim rzeczywistości. Czy biedne życie na życzenie może być piękne? Czy łosoś na śniadanie i gruby stek na obiad może o tym swiadczyć? Poza tym kurczak w curry przyprawia mnie do mniam mniam!
OdpowiedzUsuńDość narzekania i pytam czy ten kurczak dobrze smakuje? Zapraszam się na degustację! Drodzy Sznupkowie pięknie sobie żyjecie. Przynajmniej moja obecna żona tak uważa.
Uściski dla rodzinki Sznupków.
Heh, jakże byśmy chcieli na stałe dołączyć do narzekających i robiących ?przekładki"...
OdpowiedzUsuńNasz "pierwszy raz" w UchoDyni wypadł w listopadzie, obrana na legowisko kuchnia do dziś służy nam za główne lokum.
Tęsknimy.
A nasz "obecnie całoroczny dom" nadal nie znalazł kupca.
Przynajmniej mamy solidny powód do narzekań.
Jakże pięknie tam musi być tej jesieni!!! Pewnie wpadniemy na chwilę w połowie listopada, ale to tak mało, mało mało.
Pzdr.
Żurawim kluczem otwieramy drzwi jesiennej już dojrzałości, a sercu przecież umajona wciąż wiosna. Jeśli wydziergaliście klucz, to nie zawahajcie się użyć go. Tu nic nie zgrzyta, tu czas już nie niepokoi nikogo.
UsuńJa tam nie narzekam, a może narzekam, bo narzekam. Wpisowe do Klubu Przekładających Narzekaczy, w skrócie KPN będzie z pół UchoDyni. Jak Wam zazdroszczę zapiecka w tej kuchni! Podobno w czasie snu myśli zaplatają się w warkocze i obiegają cały Świat, w tym też Australię.
To naprawdę smutne, że obecna sytuacja obecnie całorocznego domu jest zawieszona. A daliście przynajmniej ogłoszenie? Jesteście rozwieszeni pomiędzy dwoma domami i tu i tam. Rozdzielenie pomiędzy dwoma kontynentami przypomina paryję w Kosztowej. Nie da się przeskoczyć, a i suchą nogą nie przejdzie. Wy macie dobrze, jedną nogą w Kosztowej, a drugą w obecnie całorocznym domu. Piękne wypośrodkowanie i też bym tak chciał. Staramy się trzymać się nasze tęsknoty na uwięzi, ujesiennione kolorami płonących kolorów.
Będziecie w połowie listopada w Kosztowej? Sołtys z Kosztowej to nasz znajomy, da znać. A Wy spodziewajcie się napadu w zaiście podkarpackim najeździe, a i odwet będzie miły
Uściski dla rodziny Barłowskich.
Wreszcie! Całe lato czekaliśmy na ten najazd. Co tam sołtys, damy znać w sieci, że przybywamy, (planujemy gdzieś po 18-tym, ale co będzie, czas pokaże).
OdpowiedzUsuńOgłoszenia były, teraz nie mamy parcia, bo jak tu się w zimie wyprowadzać, taż tu już mchem obrośliśmy, tyle rzeczy i przydasiów po kątach, strychach i piwnicach do remanentu...
Ale rozkrok osiemdziesięciokilkukilometrowy nam doskwiera. Od stycznia znów planujemy sprzedawać agresywnie :DDD
Oby do zobaczyska
Pzdr.
„Oby do zobaczyska” zdecydowanie dołożyło się do koloru jesiennego już nieba. Po pierwsze rozumiem Was troszeczkę, po drugie też troszeczkę. Poza tym ten nieustający młyn. Pomiędzy rozhulanymi skrzydłami wiatraka jest potrzeba rozmyślnego lawirowania by czystą i jednolitą mąkę dawał, choć wysublimowane postępowanie niejednokrotnie odbiera posmak spontaniczności. Przy Waszym zwielokrotnionym zapale na pewno wszystko się uda, bo Kosztowa to przecież „Wszystko”. A jak już zrealizujecie osiedleńcze marzenia, to pamiętajcie o życzliwych i chętnych do pomocy sąsiadach.
UsuńUwielbiam sposob w jaki piszesz. Zanurzajac sie w lekture Twojego bloga na chwile przenioslam sie do twojego swiata i wyobrazilam sobie atmosfere panujaca tego dnia. Swietny blog. Gratuluje!
OdpowiedzUsuńWitaj lśniący kolorami Pawiu, a właściwie Pawiczko!Piękna masz ikonkę w profilu. Czy jesteś jej autorką?
OdpowiedzUsuńCieszę się że podoba Ci się to pisanie. Nie wiem tylko czy moje, czy Cezarego?
Pozdrawiamy Cię serdecznie i zapraszamy byś często w naszym świecie zagaszczała!
Pięknie piszecie... :))))
OdpowiedzUsuńSiedzę i dumam jaka była nasza pierwsza noc... i pustka... pewnie nowo wybudowany dom nie daje tyle odczuć co stary :D
Stary dom kryje w sobie wiele dziwnych dźwięków, tajemnic, nieznanych zakamarków, zapachów, historii. Stary ale jednoczesnie nowy, bo z nowymi mieszkańcami, z nowymi marzeniami...Chyba dobrze spalismy, bo byliśmy bardzo zmęczeni!:-))
UsuńByłam ale nie skomentuję.
OdpowiedzUsuńSkoro Ty byłaś, to i ja jestem!:-)
Usuń