Nazajutrz po śmierci Zuzi napisałam, że nie ma jej już z nami. Jednak każdy dzień, każda chwila uświadamia nam, że jest wręcz przeciwnie. Ona z nami jest w każdym jej braku. W skojarzeniach, wspomnieniach, codziennych rytuałach, w zwyczajnej codzienności, która bez żywej obecności tej suni stała się dziwna i niepełna, obca jakby. To rozdziera serce i wciąż wywołuje łzy w oczach. A płakać już nie możemy, nie powinniśmy, bo oczy mamy czerwone jak króliki a powieki spuchnięte i piekące.
Zuzia była ważnym członkiem naszej rodziny, przyjaciółką, dziecinką, bezgranicznie oddaną nam, rozumną i pełną empatii istotą, zatem ból po jej stracie nie różni się niczym od bólu po śmierci bliskiej osoby. Może to, co właśnie napisałam zda się niektórym z Was obrazoburcze, przesadne, niestosowne, bo pies, to pies a człowiek, to człowiek. Jednak my z Cezarym nie potrafimy i nie chcemy robić takich sztucznych rozróżnień. Kochaliśmy Zuzię całym sercem a ona kochała nas. I nic więcej się nie liczy.
Rozmawiamy o tej słodkiej psinie codziennie. Wspominamy te dobre i te ostatnie, już bardzo smutne chwile. Milczymy i tylko spoglądamy na siebie wiedząc, że wciąż myślami jesteśmy z Zuzieńką. Mamy w komputerach tysiące jej zdjęć, ale na razie nie możemy nawet zerknąć w stare foldery. To za bardzo jeszcze boli. Ogromnie za nią tęsknimy, my i nasze trzy psy…
Zuzia była z nami od samego początku naszego osiedlenia się tutaj. Oboje z Cezarym dobrze pamiętamy ten wrześniowy dzień, gdy w wielkim, kartonowym pudle na targu w sąsiedniej wiosce zobaczyliśmy tę grubą, piszczącą bezradnie szaro beżową kuleczkę. Pięknego, puszystego psiaka, który od razu skradł nasze serca. Krążyliśmy wówczas z godzinę po targu próbując ochłonąć z wrażenia. Przekonując samych siebie, że chęć przygarnięcia tej suni jest tylko nic nieznaczącą fanaberią. Ale nie. To nie była żadna chwilowa zachcianka, lecz mocna, nie dająca się zagłuszyć potrzeba. Przeczucie, iż ten piesek jest nam pisany. Miłość od pierwszego wejrzenia. I absolutnie nieważne było, iż sporo trzeba było za szczeniaczka zapłacić. Liczyło się tylko to, by była nasza, by była z nami. Zdecydowawszy o jej losie, o tym, że stanie się częścią naszej rodziny już wkrótce pięliśmy się autkiem stromą drogą w stronę naszego domu na górce. Trzymałam to piszczące maleństwo na rękach a ono wymiotowało raz po raz, co było objawem stresu, ale i choroby lokomocyjnej, z którą psinka zmagała się przez niemal całe swoje późniejsze, dorosłe życie.
Przez pięć następnych lat (nie licząc kotów) Zuzia była w naszym domu rozpieszczoną jedynaczką. Spała z nami w łóżku. Szarpała nasze kapcie, buty i papierowe worki do odkurzaczy. Radośnie witała przy bramie wszystkich sąsiadów i gości. Podskakiwała wysoko aby każdego polizać po twarzy. Dla zabawy, bez śladu agresji ganiała koty po podwórku. Przyjaźniła się z odważnym, mądrym kocim rudzielcem Tureckim. Pomagała nam szukać po ogrodzie albo po polu naszych kurek zielononóżek kuropatwianych a znalazłszy, nie robiąc im najmniejszej krzywdy przyciskała je do ziemi łapą i cierpliwie czekała aż podejdziemy i wyjmiemy spod jej kurateli kolejną, pierzastą uciekinierkę. Z ochotą wyżerała kurzą karmę. A znajdując w swojej budzie jajka składane tam uparcie przez jedną z zielononóżek brała je ostrożnie do pyska i wynosiła składając na naszych dłoniach. I robiła tak mimo, iż uwielbiała chłeptać surowe jajka. Jednak nauczyła się je brać tylko od nas. W swojej białej miseczce. Zaprzyjaźniła się z kozami a najbardziej z capkiem Łobuzem. Ścigała się z nim i bawiła jak z psem. Radosna, wesoła, beztroska, szelmowsko uśmiechnięta, pełna poczucia humoru, ufności i dobroci.
Początkowo
nieufnie i niechętnie przyjęła pojawienie się w naszym domu lawendowego pieska
Jacusia. Obrażona na nas wrogo łypała na tego znienawidzonego intruza Jacka. Zazdrosna
o wszystko co i rusz pokazywała mu, gdzie jego miejsce. Ustawiała go,
musztrowała i odsuwała od nas, gdy tylko zdało się psinie, że Jacuś na zbyt wiele
sobie pozwala. Po jakimś czasie ku naszej uldze zaczęły pojawiać się między
tymi psiakami dobre chwile, gdy Zuzia decydowała się zakopać topór wojenny,
kiedy znikała w niej zazdrość i napięcie. Wówczas aż miło było patrzeć jak
bawili się oboje, podgryzając się, przewracając na trawniku w ogrodzie, goniąc
wokół wiaty na drewno a potem ziając zgodnie położywszy się obok siebie łeb w
łeb. Jednak to dzisiejsze zbratanie i wzajemna akceptacja w niczym nie
przeszkadzały by na drugi dzień Zuzia zapominała o niedawnych zabawach i znowu
zabierała się za surowe musztrowanie i bezlitosne stawianie do pionu biednego
Jacka. (O pojawieniu się w Jaworowie Jacusia opowiada post z 2015 r. pt. " Towarzysz dla Zuzi")
Życie Zuzi i Jacusia zmieniło się, gdy na świat przyszły ich dzieci. Odmieniły się też ostatecznie na lepsze stosunki między nimi. Zniknęły zmienne nastroje Zuzi. Odtąd Jacuś stał się w pełni jej partnerem i towarzyszem a oboje opiekuńczymi, serdecznymi rodzicami (co rzecz jasna nie wykluczało kontynuacji wesołych zabaw i beztroskich gonitw). Ale w centrum zainteresowania tej pary stały teraz ich córeczki: niewidoma Misia i podobna z ubarwienia do swej mamy Hipcia.
Dzieci Zuzi i Jacusia dorastały, nie wiedząc nawet jakimi są szczęściarzami mając oboje rodziców przy sobie i mogąc zawsze na nich liczyć. Dla Misi i Hipci to było po prostu oczywiste i zwyczajne, że jest ich czworo, że są zawsze razem tworząc zgodne przeważnie stado, wspólnie bawiąc się, jedząc, chodząc na spacery, śpiąc na domowych legowiskach albo pokładając się w ulubionych, cienistych miejscach ogrodu.
Zuzia przez pięć lat bycia matką przejawiała ogromną czułość i troskę względem swych córeczek. Po powrocie z leśnych chaszczy zawsze czyściła im futerka, wyciągając z nich zębami wszelkie rzepy i kolce, przeczesując je cierpliwie w poszukiwaniu kleszczy, wylizując im najmniejsze choćby skaleczenia i rany. Pozwalała swym dzieciom na głowę sobie wchodzić, prawie nigdy na nie warcząc i nie odpędzając od siebie. A do tego jak cudownie się z nimi bawiła na podwórku! Porzuciwszy wszelkie nawyki wynikające z wieku i dostojeństwa szalała w radosnych gonitwach i podgryzaniach. A jej oczy, wyraz jej pyska wskazywał na to, że jest po prostu bezgranicznie szczęśliwa. I my Z Cezarym byliśmy częścią tego szczęścia. Zanurzeni w nim ufnie, nie chcieliśmy pamiętać o tym, że wszystko kiedyś się skończy, że takie wspaniałe chwile nie mogą niestety trwać wiecznie…
Zuzia z nami jest w jej dotkliwym, bolesnym braku. W każdym momencie, który z nią się kojarzy. A kojarzy się nam nieomalże wszystko. Bo przecież była we wszystkim.
Szykuję jedzenie dla Jacusia, Hipci oraz Misi i wyciągam tylko trzy a nie cztery miski. Biała miska Zuzi stoi samotnie na półce w spiżarni. Niepotrzebne już naczynie.
Wychodzimy z psami na spacer. I nie ma już jej intensywnego, wszystkowiedzącego patrzenia w oczy. I nie ma żywiołowej reakcji na hasło: idziemy do lasu. Nie ma nieokiełznanej radości Zuzi. Jej szalonych skoków i entuzjastycznych tańców. Ani swobodnego biegania po znajomych dąbrowach, łąkach, wykrotach i paryjach. Brodzenia w strumykach. Chłeptania wody z kałuży. Tarzania się w suchych liściach. I tylko na szafce na ganku leży bezużytecznie Zuzina obroża oraz smycz.
Hipcia przesypia teraz prawie całe dnie na dawnym miejscu Zuzi. Ona jedna przełamała opór co do legowiska swej mamy. Och, tak bardzo jest z umaszczenia do Zuzi podobna, że gdyby nie inny kształt jej pyska, inny kolor oczu i rodzaj spojrzenia można by ją z Zuzią pomylić. Zuzia jednak miała spojrzenie pełne słodyczy, łagodności, mądrości, ciepła i bezbrzeżnego zaufania. Hipcia natomiast ma we wzroku mieszaninę uważności i roztargnienia a także Jacusiowej, nieco wilczej ostrości. Jednak widać, iż rozumie, czuje dużo i przeżywa głęboko czas żałoby. Ostatnio w zastępstwie swojej matki przejęła troskliwą opiekę nad swoją siostrzyczką Misią. I zaczęła ją czule iskać tak, jak to do niedawna robiła w stosunku do swych córeczek Zuzia.
Misia codziennie wącha z mieszaniną nieufności, smutku i lęku legowisko Zuzi. Kiedyś uwielbiała się na nim kłaść i tylko czekała na moment, gdy Zuzia położy się gdzie indziej. Teraz to dla niej ziemia zakazana. Tak, jakby ktoś postawił tam zakaz wjazdu i ona czuje go ze wszystkich psów najmocniej. Cała jej postawa, pyszczek, ułożenie uszu wszystko to wyraża głęboki smutek i bezradność. Wskakuje na kanapę i rozkłada nóżki żeby gładzic ją po brzuszku (jakże to w niej podobne do Zuzi, obie gustowały zawsze w tego rodzaju pieszczotach). Ona oraz reszta psów potrzebują teraz znacznie więcej pieszczot, naszej bliskości, niż za życia Zuzi.
Wciąż śledzi nas spojrzenie smutnego Jacusia, jej przyjaciela, wyrażające tęsknotę, przygnębienie, zagubienie. I nadzieję, że ta bolesna, niezrozumiała dziwność w naszym domu minie jak zły sen. I znowu będzie wszystko normalnie. Był i nadal jest wiernym towarzyszem Zuzi. I ciężko mu bez niej, ciężko. Co dzień szuka ten biały psiak w naszych oczach odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Szuka też jakiejś iskry otuchy. Pieścimy go, przemawiamy czule, próbujemy się uśmiechać, ale on czuje, że w naszych sercach tkwi drzazga. Taka sama jak w jego serduszku. W końcu, w poszukiwaniu Zuzi idzie biedny Jacuś do ogrodu. Zagląda w każdy kąt...
To, że nie da się uratować Zuzi stało się dla nas jasne kilka dni przed jej odejściem. Cierpiała a środki przeciwbólowe niewiele już pomagały. Biedulka przez kilka tygodni swojej choroby schudła ponad dziesięć kilo. I nie dziwota, przecież prawie nic nie jadła i nie piła. Trzeba było dożywiać ją kroplówkami a i to niewiele dawało. Jakąś ulgę w bólu przynosiło Zuzi leżenie na mrozie, na śniegu. Dlatego po wielekroć każdej nocy prosiła o wypuszczenie do ogrodu. Przynosiliśmy ją stamtąd z Cezarym na rękach bo pod koniec już nawet nie miała sił chodzić.W planie była rychła operacja, ale czuliśmy, że Zuzia jej nie doczeka, a nawet gdyby, to jej nie przetrzyma. Sam weterynarz zakomunikował nam, iż może być tak, że gdy po otwarciu brzucha Zuzi stwierdzi, że to nieoperowalny nowotwór, trzeba będzie zdecydować, czy wybudzać psinę z narkozy, czy też nie...
Tego styczniowego,
czwartkowego wieczoru, gdy zbliżała się jej śmierć podczołgała się resztką sił
do swego legowiska pod balkonem. Zaczęła ciężko oddychać. Drżeć. Próbowała się podnieść.
W końcu dała za wygraną. Ułożyła się na boku i tylko unosiła główkę, spoglądając
na nas gasnącym wzrokiem. Zdawszy sobie sprawę, iż to ostatnie jej chwile szlochając
leżeliśmy przy niej na podłodze, głaskaliśmy ją i przemawialiśmy do niej czule.
Wreszcie przez ciało Zuzieńki przeszła fala gwałtownych konwulsji i psinka
oddała ducha. (...)
W kilka dni po śmierci Zuzi miałam sen, który przyniósł mi chwilową ulgę. Otóż śniło mi się, że razem z Cezarym szukaliśmy po wielkim osiedlu naszych psów. Byliśmy już bardzo zmęczeni tym chodzeniem i wołaniem, przerażeni ich zaginięciem. Aż w końcu jakieś dwie napotkane przypadkowo kobiety, niosące na rękach swego chorego pieska powiedziały nam, że niedawno widziały chmarę psiaków w dolinie pod lasem. Natychmiast tam pobiegliśmy. I oto ujrzeliśmy w tejże dolinie mnóstwo przeróżnych piesków. Niektóre z nich natychmiast rozpoznaliśmy jako nasze a inne zdawały nam się tylko skądś znajome. Zawołaliśmy je do siebie. I przybiegły wszystkie otaczając nas radosnym, entuzjastycznym stadem. A na czele tego stada była nasza Zuzia…
P.S.
Oboje z Cezarym serdecznie dziękujemy za wszystkie komentarze pod poprzednim postem.
Przyszła się pożegnać i powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Kochana sunia.
OdpowiedzUsuńPowoli...
Aniu. I ja w taki właśnie sposób odczułam ten sen. Zuzia gdzieś tam jest i czeka na mnie, na nas. Kiedyś się doczeka i znowu będziemy razem...
UsuńRAINBOW BRIDGE
OdpowiedzUsuńThere is a bridge connecting Heaven and Earth.
It is called Rainbow Bridge because of its many splendid colors.
Just this side of Rainbow Bridge there is a land of meadows, hills,
and valleys with lush, green grass.
When beloved pets die, they go to this place.
There is always food and water and warm spring weather.
The old and frail animals are young again.
Those who are maimed are made whole again.
They play all day with each other.
There is only one thing missing.
They are not with their special person who loved
them on earth.
So each day they run and play.
Until the day comes when one suddenly stops playing and looks up!
The nose twitches.
The ears are up!
The eyes are staring.
And this one suddenly runs from the group.
You have been seen!
And when you and your special friend meet,
you take him in your arms and embrace.
Your face is kissed again and again and again,
and you look once more into the eyes of your trusting pet.
Then you cross the Rainbow Bridge together...
Never again to be separated.
Thank you for your words, Agata. I translated them for myself and other readers of this blog and I cried out. They are so touching and beautiful ......
Usuń"TĘCZOWY MOST Istnieje most łączący Niebo i Ziemię. Nazywany jest Tęczowym Mostem ze względu na wiele wspaniałych kolorów. Zaraz po tamtej stronie Tęczowego Mostu rozciąga się kraina łąk, wzgórz i dolin porośniętych bujną, zieloną trawą. Kiedy ukochane zwierzaki umierają, idą w to miejsce. Zawsze jest jedzenie i woda oraz ciepła wiosenna pogoda. Stare i wątłe zwierzęta znów są młode. Ci, którzy zostali okaleczeni, są ponownie uzdrawiani. Bawią się ze sobą cały dzień. Brakuje tylko jednej rzeczy. Nie są ze swoją wyjątkową osobą, która kochała ich na ziemi. Więc każdego dnia biegają i bawią się. Aż nadejdzie dzień, w którym jeden z nich nagle przestanie się bawić i spojrzy w górę! Nos mu drga. Uszy są w górze! Oczy się wpatrują. I ten wybrany piesek nagle ucieka z grupy. Dostrzegł cię! A kiedy ty i twój wyjątkowy przyjaciel spotykacie się, bierzecie go w ramiona i obejmujecie. Twoja twarz jest całowana raz za razem i raz jeszcze patrzysz w oczy swojego ufnego zwierzaka. Potem razem przechodzicie przez Tęczowy Most... Nigdy więcej nie zostaniecie rozdzieleni."
Ból minie, a miłość na zawsze zostanie
OdpowiedzUsuńGdy się wypali w duszy przywiązanie
Kiedy się zwróci wolność tej istocie
By jej pomogła w jej radosnym wzlocie
A zwrotne skutki tej wspaniałomyślności
Umocnią siłę prawdziwej miłości...
Iwonko, dziękuję. To piękne, co napisałaś.
UsuńPragnę by Zuzia Zuzia czuła naszą miłość, ale by była wolna i szczęśliwa tam, gdzie jest teraz.
Olgo, to fantastyczna i ciepła opowieść, takie książki chciałabym czytać swojemu wnukowi, takie opowieści noszą miano Balsamu dla duszy.
OdpowiedzUsuńDzięki nim przekazujesz cząstkę swojej tęsknoty czytelnikom, tak myślę.
Może dzięki temu i Twoja dusza zazna spokoju:-)
Asiu. Uczucia do Zuzi, tęsknota za nią wprost wylewają sie ze mnie. Wciąż o niej myślę i w głowie mi się nie mieści, że odeszła na zawsze.Bardzo tęsknię i dlatego napisałam o niej, licząc na to, że pisanie choć trochę pomoże.
UsuńNajgorsza jest bezsilność, kiedy widzisz jak cierpi przyjaciel. Chyba nie ma nic gorszego. Utulam Was mocno.
OdpowiedzUsuńTak, Gabrysiu. Serce się kroiło, gdy patrzyliśmy na jej cierpienie. Na ból tej niewinnej, kochanej istoty, która nikomu nigdy w życiu nie zrobiła nic złego...
UsuńOlenko i znow zalalam sie lzami za Zuzienka i waszym smutkiem i bolem, ale ten post , to pozegnanie Zuzi przynioslo tez troszke ulgi i pocieszenia. Takie piekne miala zycie u was, tyle milosci dala i otrzymala, i ta milosc zostanie na zawsze. Mocno was przytulam i sciskam 💝
OdpowiedzUsuńKitty. Płakałam pisząc powyższy tekst, płaczę i teraz, czytając Wasze komentarze. Myślę, że musi minąć sporo czasu, nim coś się we mnie uspokoi. Nim te strumienie łez wyschną.Zuzia była z nami szczęśliwa a my z nią. To jest najważniejsze...
UsuńOlu, powiem ci teraz na jaka poelna historie natknelam sie wczoraj ogladajac ulubiony kanal na youtubie ( nota bene mize was zainteresuje - opisze ci w mailu co to zacwspaniali ludzie i bardzo mi przypominaja was). Tez para zyjaca sama ze zwierzakami na francuskiej wsi... Anglicy. Oni wczoraj pojechali z kotem do weta, bo kotek mial maly wypadek , na szczescie ok, ale wrocili od weta i z kotkiem... i z psem! Do weta przyszla starsza pani, ktora przyszla psa uspic, bo ma on 15 lat i jest po wylewie, ma jakiegos guza.. A ona idzie do szpitala i nie ma komu psa zostawic... A psina nie cierpi, chce zyc, jest lagodna i mila i wet miala wielki problem, aby psa uspic ... No i oni go wzieli do siebie, aby mu zapewnic godna i szczesliwa koncowke zycia , aby mial opieke i mogl jeszcze cieszyc sie zyciem... cudowni ludzie , naprawde - wysle ci linka, bo pieknie sie ich oglada - Peter potrafi w drewnie zrobic wszystko i wszystko sam remontuje , buduje - warto popatrzec. Anna mu pomaga, pracuje w ogrodzie, w domu, zajmuje sie zwierzetami...sciskam cie mocno 💝💝💝
UsuńPiękna historia z tym adoptowanym psem. Wzruszyłam się znowu. Dziękuję Ci Kitty za przesłanie mi na pocztę linka do strony tej pary. Na pewno zajrzę, bo lubie takich ludzi i takie historie.♥♥♥
UsuńCiesze sie Olu! Jak klikniesz na subskrypcje, to nowe filmiki beda sie same podrzucac na youtubie. Bardzo milo jest ich ogladac, to taki spokojny, przyjemny kanal, a znajdziesz w nim wiele powiazan z wlasnym zyciem, zobaczysz, a takze Cezary! Peter jest niesamowicie uzdolniony manualnie, potrafi pracowac w drewnie, metalu, naprawia zepsute urzadzenia mechaniczne, a przy tym jest niezwykle oczytany, zna historie, interseuje sie kultura i sztuka. Oni obje zreszta. Obejrzyj kiedys ich dawny kanal " Chateau la croix honnet" - dla samego wstepu ! Nakrecony byl genialnie , w stylu Art Deco, Wielki Gatsby w wykonaniu Leonarada Di Caprio. Kto ogladal ten film badz czytal ksiazke - bedzie zachwycony. Oni musieli niestety opuscic i sprzedaz swoje ukochane chateau , ale teraz mieszkaja w o wiele bardziej " down to earth" miejscu, i mysle, ze ten nowy dom daje im wiecej szczescia... Z kazdego ich filmiku dowiaduje sie czegos ciekaweg0
UsuńZasubskrybowałam sobie ich kanał, Kitty (wydaje mi się, że ta pani jest do mnie podobna fizycznie i mentalnie). A "Wielkiego Gatsby'ego" - i ksiązkę i film lubię (bardziej tę starą wersję z Robertem Redfordem). Uściski serdeczne Ci zasyłam!
UsuńNie jestem w stanie nic napisać. PLaczę razem z Wami....
OdpowiedzUsuńJa też. Czytam i płaczę...
UsuńAtaner, Lidko - i ja płaczę. To wszystko jest takie świeże jeszcze, takie trudne do pojęcia. I ta tęsknota...
UsuńNastał ten trudny czas by pogodzić się ze smutkiem, zaadopotować ból i żyć mimo to, a nawet z czasem zacząć się uśmiechać i znowu odczuwać radość.
OdpowiedzUsuńTo już dwadzieścia parę lat jak nie ma naszego pieska, a ja czasem płaczę z tęsknoty za nim. Kochał nas bezwarunkowo.
Czasem zabrzęczą jego rejestracyjne medaliki wiszące na kołeczku na płaszcze. Takie przypomnienie ...
Trzymajcie się moi drodzy bliscy chociaż dalecy. Przytulam.
P.S. Zuzienka już dała znać, że jest jej tam dobrze gdzie teraz jest.
Marytko. Ten czas pogodzenia musi przyjść i przyjdzie.Wiem to, bo Zuzia nie jest pierwszym moim psem, z którym musiałam sie rozstać. Nadal pamiętam te dawne pieski, nadal je kocham i tęsknię. Tak jak Ty tęsknisz za swoim pieskiem sprzed lat. A teraz, teraz jeszcze wszystko jest takie tkliwe, takie bolesne, a dodatkowo wzmocnione przez smutek naszych osieroconych po Zuzi córeczek i Jacusia...
UsuńBardzo chcę wierzyć, że Zuzieńka dała znać, że jest jej dobrze w tej dolinie. I że sie kiedyś jeszcze spotkamy...
😭 ❤️
OdpowiedzUsuńMoniko, dziękuję :(, ♥
UsuńPrzeczytałam z prawdziwym wzruszeniem :(( Doskonale rozumiem Wasz smutek, bo przed kilku laty odszedł nasz piesek, to już chyba 5 lat, a nam wciąż bardzo go brakuje i niejeden raz już się śnił. Czasami gdy nocą po ciemku idę przez dom, to łapię się na tym, że ostrożnie stawiam stopy, tak, aby nie nadepnąć na naszego Mafiego... po chwili myślę... kurczę, co ja robię :(
OdpowiedzUsuńŚciskam serdecznie, Agness<3
Agness, dziękuję.Myslę, że większość z nas przeżyło już w swoim życiu ból odejścia kochanego zwierzaka.A jeśli jeszcze nie, to przeżyje, bo to jest nieuniknione, niestety. One żyją krócej niż my i nic sie na to nie poradzi. Miejmy tylko nadzieję, że Twój Mafi razem z moją Zuzią i innymi pieskami, których już tu nie ma, gdzieś jednak są i są szczęśliwe. W jakiejś dolinie, na jakiejś łące. To byłoby piękne i sprawiedliwe.
UsuńI ja ściskam Cie serdecznie♥
Miłość to miłość,to, że kocha się psa, nie pomniejsza jej mocy. Pomyślałam czytając ze wzruszeniem Twój tekst, że Zuzia miała piękniejsze życie niż niejeden człowiek i była kochana bardziej niż niejedno dziecko. Zrobiłaś wszystko co mogłaś Olu, cieszę się, że tak pięknie Ci się przyśniła. Skoro może istnieć taki cudowny świat z milionami różnych istot, równie dobrze może istnieć równoległy, gdzie wszyscy się kiedyś spotkają. Myślę o Tobie Olu i współczuję z całego serca, jednocześnie cieszę się, że masz z kim tę żałobę przeżywać, że Twój mąż czuje to samo. To wielka pociecha dzielić razem ból. Nadejdzie czas, że będziesz z uśmiechem wspominała radosną Zuzię, a na razie musisz przejść przez trudny czas godzenia się z tym, że jej nie ma. Tulę mocno kochana.
OdpowiedzUsuńMarylko. I ja uważam, że miłośc to miłość. Każda ważna i bezcenna. A im silniejsza, tym silniejszy ból po rozstaniu z tym kimś, kto był przez nas kochany. By nie cierpieć trzeba by nie kochać. Zostać pustelnikiem oddalonym zupełnie od spraw tego świata, od wszelkich istot, które mogłyby poruszyć coś w naszych sercach. Ale czy to byłoby w ogóle życie?
UsuńTak, oboje z mężem bardzo mocno przeżywamy odejście Zuzi. To chyba pierwszy raz, odkąd jesteśmy razem, czujemy wspólnie i mocno ten sam ból. Jesteśmy w tym razem płacząc albo wspierając sie wzajemnie.Trzeba jakoś przejśc przez ten najtrudniejszy czas.
Dziękuję za Twoją bliskosć, Marylko♥
Wiesz, ona już będzie zawsze. Tak to działa. Mła ma całe stado odeszłych, nowe stworzenia są inne, nikogo nie zastępujo. Tak mła sobie egzystuje pospołu z tymi co są i tymi co troszki dalej, ot, stado ezoteryczne.
OdpowiedzUsuńTak. I ja wiem, czuję, że Zuzia będzie z nami zawsze. Jest i będzie częścią naszej rodziny i nic jej nie zastąpi. Piękne i jakże adekwatne okreslenie: "stado ezoteryczne". Dziękuję, Tabaazo!*
UsuńTwarda jestem baba i nie przeżyłam takiej straty ale przy tym poście łzy same popłynęły, rozbeczałam się na dobre, sama nie wiem czy nad Zuzią czy nad Wami czy wreszcie nad sobą. Miłość to trudna sprawa, to nie tylko: "róże i całusy małe, duże"
OdpowiedzUsuńZdaje mi się Krystynko, że czasy są teraz takie, nagromadzenie emocji i lęków tak duże, że człowiek potrzebuje się po prostu czasem wypłakać żeby trochę tego cięzaru z duszy zrzucić. A opowieśc o Zuzi wyciska łzy z oczu bo to to opowieśc o bólu utraty, o nieodwołalnym rozstaniu, o sile miłości.A takie sytuacje, takie uczucia dotykają prędzej czy później każdego z nas...
UsuńWidzialam te notke juz wczoraj, ale mialam taki kociol w glowie, ze nawet nie probowalam czytac. Po prostu czulam, ze musze to przeczytac na spokojnie, musze najpierw wyciszyc moje osobiste emocje, zeby przezyc Wasze razem z Wami.
OdpowiedzUsuńI jak sie okazuje mialam racje.
Olenko, Cezary...... nie napisze nic madrego, bo wszystko juz zostalo napisane, Zuzia na zawsze bedzie w Waszych sercach i tego nic nie zmieni i tak jest dobrze.
Mam tylko jeden pomysl, nie wiem czy wykonalny, ale z tej miski, obrozy i smyczy zrobilabym cos co bedzie zamiast gdzies w ukryciu stalo ze tak powiem "na oczach" jako pamiatka.
Jak to zrobic? nie mam pojecia....... ale jakos mi tak przyszlo do glowy.
Ech, Marylko. Też tak mam, że jak coś mocno zajmuje mój umysł i emocje, to nie potrafię sie skupić dostatecznie na niczym innym. Wolę wówczas wcale nie czytać, niz czytać po łebkach. Teraz np. w związku ze śmiercia Zuzi wiele spraw nie wywiera takiego wrażenia jak przedtem, bo jestem jak uderzona obuchem. Musi minąć czas bym normalnie reagowała.
UsuńA co do zrobienia jakiejś widocznej pamiątki z miski, obroży i smyczy, to pomyslę o tym, ale na razie nie bardzo sobie coś takiego potrafię wyobrazić. Tak czy siak dziękuję Ci z całego serca za cheć pomocy, za ciekawą podpowiedź!♥
Olu, czytajac Twoja odpowiedz tak mi nagle wpadlo do glowy:) NIe wiem czy to wykonalne, bo nie mam pojecia jak wyglada miska czy obroza albo smycz... ale gdyby tak zawiesic miske na smyczy i w misce zasadzic jakis kwiatek, obroze gdzies w to wszystko wplesc i powiesic calosc w wybranym przez Was miejscu.
UsuńNie wiem, ale doslownie taka mysl mi sie w glowie pojawila w czasie czytania wiec postanowilam na szybko ja zapisac.
Dziękuję za ten pomysł, Marylko! ♥
UsuńPrzeżyliście Oleńko piękne chwile z Zuzią i do nich trzeba Wam teraz nawiązywać, dziękować losowi, że zaznaliście tyle radości, przez tyle lat. Inni ludzie takiego szczęścia nie mają. Miłość zawsze boli, ale jest piękna...
OdpowiedzUsuńTak, Basiu. Przeżyliśmy z Zuzią piękne chwile i to jest najważniejsze. Szkoda, bardzo szkoda, że tak szybko sie one skończyły, ale dobrze, że w ogóle były.
UsuńKochamy wszystkie nasze zwierzęta, ale jednak niektóre jakoś szczególnie, mocniej, inaczej. Tak chyba jest z Waszą Zuzią. Płaczę razem z Wami...
OdpowiedzUsuńAndzia z lasu
Tak. Niektóre jakoś szczególnie, mocniej. Pamiętam jak pisałaś o odejściu swojego ukochanego pieska. Ech, Andziu. Myslę, że to jest taki smutek, który zasadza sie w sercu jak cierń i mimo upływu czasu wciąż boli...
UsuńHi !Jak to sie uklada jestesmy z WAMI mili nasi (moi )usciski serdeczne dla WAS
OdpowiedzUsuńP.Gosia
Hi, Gosiu! Tak sie to niestety w życiu układa. Bezradni jesteśmy w obliczu takich zdarzeń, wobec ostatecznego rozstania i smutku, który spowija serca na długi czas...
UsuńDziękujemy za uściski i też Was ściskamy serdecznie.
Wyjątkowe psy zawsze trafiają na wyjątkowych właścicieli. Przytulam do serca.
OdpowiedzUsuńKarolino.Dla każdego opiekuna jego pies jest wyjątkowy. I dla każdego psa jego opiekun jest wyjątkowy. Po prostu kiedy patrzymy na kogoś oczami miłości ten ktoś zawsze jest dla nas wyjątkowy.
UsuńDziękuję za przytulenie.
Olgo - przecudnie to napisałaś.
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię rozumiem.
Naszej Lassie nie ma już 13 lat a ja do dzisiaj ostrożnie wstaję z fotela i uważam żeby nie nadepnąć na jej sierść. Miała dlugą i piękną sierść bo była owczarkiem szkockim...
Piękne miała oczy ta Wasza Zuzia...
Stokrotko. Nasza Zuzia tak jak twoja Lassie też miała długą, piękną i gęstą sierść (Była mieszanką owczarka pirenejskiego i niemieckiego.Niestety w tygodniach przed śmiercią, z powodu osłabienia bardzo jej już sierść wyłaziła). Sporo można znaleźć jeszcze tej sierści w domu na dywanach i w różnych zakamarkach, tylko Zuzi jej nie ma...
UsuńTak, miała piękne oczy, a do tego bardzo rozumne i rozumiejące spojrzenie...
Oleńko bardzo Wam współczuję i rozumiem ból, który teraz przeżywacie. Miłość, jak wszystko co wartościowe, ma dużą cenę,ale żeby żyć pięknie trzeba ją zapłacić. Z czasem ból stanie się e mniej dotkiwy, a wspomnienia waszego życia z Zuzią pozostaną. Myśl o tym, że daliście Zuzi dobre, przepełnione miłością życie. Szkoda, że fizycznie jesteście teraz daleko, ale dla serca nie ma za dużych odległości, więc ciepło i miłość będzie z Wami już zawsze. Mnie było łatwiej znieść śmierć mojej Misi, gdy myślałam, że dzięki nam miała dobre życie. Do dziś mam w sercu dużo wdzięczności dla tej psinki, bo dala nam dużo radosci i pięknych wspomnień. Miski nie ma z nami ponad 14 lat, a wciąż jest w naszych rozmowach. Kochaliśmy ją całym sercem i ona kochała nas. Głupotą jest różnicować miłość na tę do ludzi, zwierząt, czy przyrody. Miłość to miłość. Pięknie napisałaś epitafium Zuzi. Dziękuję za to, że mogłam poznać jej historię. Mocno Cię przytulam i serdecznie Was pozdrawiam. Z Cezarym i resztą psinek łatwiej będzie przeżyć okres żałoby.
OdpowiedzUsuńBasiu, dziękuję za Twoje słowa, za to zrozumienie i ciepło, które z Twojej strony płynie.
UsuńTak to właśnie jest z miłością - im jest większa, tym większy jest ból utraty. Ale zyć bez miłości sie nie da. Życ bez uczuć tych radosnych i tych smutnych. Jedno nie istnieje bez drugiego. Godzimy sie więc na ten ból, który prędzej czy później przychodzi.Godzimy się, starając sie o tej nieuchronności nie pamiętać a przynajmniej mysleć, że jest ona daleko, że mamy jeszcze czas. Ale ten czas konczy się, kiedy sam uzna to za stosowne. I nic nie można poradzic.
Tak, trzeba pocieszać sie tym, że Zuzia miała naprawdę dobre, szczęśliwe życie i dała nam ogrom miłości. Jesteśmy jej za to wdzięczni. I zawsze będziemy ją kochać i czule wspominać, jak Wy wspominacie swoją Misię.
Wyrazy współczucia
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńOch jakże rozumie żal i rozpacz po utracie ukochanego pupila, długo człowiek uczy się żyć z jego fizyczną nieobecnością. Ten sen był piękny, myślę, że Zuzia chciała pokazać, że u niej dobrze:) Ja tak sobie tłumaczę sny z moimi nieżyjącymi. Dużo wsparcia wysyłam!
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twoje wsparcie i zrozumienie, Agnieszko.Każdy kto traci przyjaciela odczuwa smutek, cierpi i tęskni. Dlatego taki sen i ja odbieram jako wiadomość od Zuzi, która chce mnie pocieszyć, powiedzieć, że gdzieś tam jest i czeka na mnie. Chcę wierzyć, że tak właśnie jest, ale i tak tęsknota nie odpuszcza...
Usuństyczniowy wieczór, kilka chwil i zerkam na zaprzyjaznione blogi.... U Was tak wzruszajaca opowieść, magia serc jakby wyłaniała się z każdego zdania, tak bardzo potrzebne// to dzięki tamim postom ludzie inaczej spoją na swego psa, kota cierpliwie stojącego pod drzwiami lub sprytnie przenikającego wąskie szparki, z miłością patrzącego na ostatniej schodzie w piwnicy wpuszczają w styczniowe wieczory do domu. (Tak znalazłam ten ogrom wdzięczności kota: pod drzwiami garażowymi mniejszą mysz, pod balkonowymi większą. i oczy ze wzruszenia na mokrym miejscu się znajdują. I podziw i radość, że dane mi było trafić do Was w sieci. Zycie, czy to Ludzi czy zwierząt zatacza koło.Każdy ma swój koniec świata. pozdrawiam Was z głebi serca. bardzo wzruszona Ala
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twoje słowa, Alis i za Twoją wzruszającą opowieść o kocie.Tak, ludzi i zwierzęta powinno łączyć i łączy wiele pozytywnych i bardzo silnych uczuć. One nie wygasają, gdy któreś z nich znajdzie sie po tamtej stronie tęczowego mostu.Zawsze sie kocha i pamięta tych, którzy byli nam bardzo bliscy...
UsuńPozdrawiamy cię serdecznie, Alu.