Obejrzawszy
niedawno w Internecie kolorowe fotografie półwyspu Wilsons Promontory,
najbardziej na południe wysuniętej części australijskiego lądu, nabrałam ochoty
by przeszukać domowe archiwum zdjęć i odnaleźć foldery poświęcone naszym
podróżom do tego pełnego urokliwych plaż i skalistych gór miejsca. Odnaleźć oraz odświeżyć sobie to, co czas
zaciera już w pamięci, wyłuskać z tego coś ważnego i ciekawego a przy okazji
wartego opisania na blogu.
I oto oglądam
zdjęcia wykonane przed dziesięcioma laty.
Przypominam sobie tamten lutowy dzień. Od świtu niebo zaciągnięte było
chmurami i lekko mżyło. Jednak to w niczym nie zniechęcało takich jak my
podróżników, którzy z doświadczenia wiedzieli, iż taka aura zapowiada w
Australii rychłe, przeważnie okołopołudniowe rozpogodzenie. W niespełna trzy godziny pokonaliśmy dystans 200
km dzielący nas od celu naszej wyprawy a zaparkowawszy jeepa na terenie parku
narodowego Wilsons Promontory wyruszyliśmy prowadzącym przez busz szlakiem w
stronę północnej, nie widzianej jeszcze nigdy dotąd plaży.
Napotkany po drodze kangur podglądał nas spoza gęstwiny traw a przycupnięta na suchej gałęzi eukaliptusa kukubara trwała w spokojnym półśnie. Wreszcie spoza gąszczu uschniętych zarośli, pożółkłych paproci, obsypanych kwitnącymi szyszkami banksji oraz imponująco dorodnych drzewotraw ukazał się nam rozległy widok na zatokę.
Leżącą przy niej plażę cechowała zupełna dzikość, bezludność, duża ilość ciekawych w kształcie i kolorystyce skał oraz kamieni i porastające jej brzegi mangrowce. Wędrowaliśmy wzdłuż wybrzeża oceanu coraz bardziej zwężającą się i coraz bardziej podmokłą ścieżką. Wdrapywaliśmy się na skały, obchodziliśmy je dookoła, gładziliśmy ich porowatą fakturę, zaglądaliśmy w zakamarki i pełne muszel schowki, spoglądaliśmy z zaciekawieniem na głazy widoczne gdzieś na widnokręgu. Ich sylwetki przypominały nam wielkie żółwie, smoki czy aborygeńskie, zamienione w kamień zwierzęce totemy.
Mieliśmy wrażenie jakbyśmy przenieśli się w czasie i jakby pęd przemijania zatrzymał się na parę chwil. Nic nas nie niepokoiło, nie popędzało, nie istniało nic poza krainą zaklętych kamieni, obmywaną łagodnymi falami odpływu. Srebrzysty odcień nieba dodawał niezwykłości temu pejzażowi i wcale nie żałowałam wówczas, że nie rozpościera się nad nami jaskrawy błękit. Także dzisiaj po latach znużona oglądaniem pocztówkowych, nieomal bliźniaczych widoków skąpanych w słońcu australijskich wybrzeży patrzę z dużo większą ciekawością na tamte nietypowe szarości, ochry, zgaszone zielenie i wyblakłe rudości. Na pełną głębi rzeczywistość cichej, ocienionej obłokami, pachnącej wodorostami i namorzynami, dalekiej od cywilizacji, nietkniętej przez nią plaży. Jak dobrze, że są jeszcze na świecie takie miejsca…
W jakiś czas potem, kiedy zwiedzaliśmy już inne rejony Wilsons Promontory a słońce zaczęło
przebijać się przez chmury w tyle rozlewiska rzeki mieliśmy okazję zobaczyć skupisko trawodrzew, czyli żółtaków
obsypanych mnóstwem drobniutkich kwiatków.
Żółtaki zwane są też drzewami trawiastymi ( w j. angielskim grass tree). Te występujące tylko w Australii rośliny mogą kwitnąć dwa albo i trzy razy w roku, jednak tym co najbardziej pobudza je do tego są…pożary. Żółtaki to rośliny pirofityczne, to znaczy, że ich budowa i ułożenie liści sprawiają, iż w czasie pożaru żar ognia jest izolowany od ich jądra. Schowane pod ziemią jądro potrafi przetrwać zupełnie nietknięte choćby nawet wokół szalały największe płomienie, choćby ich pnie ogarnięte były straszliwym żarem a trawiaste spódniczki kompletnie zwęglone. Oboje z Cezarym wiele razy podziwialiśmy żywotność australijskich drzew i drzewo-paproci, które w krótki czas po wielkiej pożodze z czarnych, osmalonych pni wypuszczały zielone listki a następnej wiosny rosły jeszcze bujniej niż poprzednio.
Dziś kojarzy mi się to z odpornością i wytrzymałością ludzi, którzy mimo ciężkich chorób, załamań ducha czy ataków depresji potrafią mimo wszystko podźwignąć się, ogarnąć i żyć dalej, znajdując nowy sens życia a nawet swoją wytrwałością i mądrością życiową dawać wsparcie innym. Także i trawodrzewa mają tę niezwykłą cechę. Podczas pożarów nasady ich liści stają wspaniałym się schronieniem dla bezkręgowców a w porze kwitnienia zastępy owadów mogą pożywić się słodkim nektarem ich kwiatów albo schronić się przed upałem czy chłodem w bezpiecznej gęstwinie trawiastych czupryn.
Żółtaki zwane są też drzewami trawiastymi ( w j. angielskim grass tree). Te występujące tylko w Australii rośliny mogą kwitnąć dwa albo i trzy razy w roku, jednak tym co najbardziej pobudza je do tego są…pożary. Żółtaki to rośliny pirofityczne, to znaczy, że ich budowa i ułożenie liści sprawiają, iż w czasie pożaru żar ognia jest izolowany od ich jądra. Schowane pod ziemią jądro potrafi przetrwać zupełnie nietknięte choćby nawet wokół szalały największe płomienie, choćby ich pnie ogarnięte były straszliwym żarem a trawiaste spódniczki kompletnie zwęglone. Oboje z Cezarym wiele razy podziwialiśmy żywotność australijskich drzew i drzewo-paproci, które w krótki czas po wielkiej pożodze z czarnych, osmalonych pni wypuszczały zielone listki a następnej wiosny rosły jeszcze bujniej niż poprzednio.
Dziś kojarzy mi się to z odpornością i wytrzymałością ludzi, którzy mimo ciężkich chorób, załamań ducha czy ataków depresji potrafią mimo wszystko podźwignąć się, ogarnąć i żyć dalej, znajdując nowy sens życia a nawet swoją wytrwałością i mądrością życiową dawać wsparcie innym. Także i trawodrzewa mają tę niezwykłą cechę. Podczas pożarów nasady ich liści stają wspaniałym się schronieniem dla bezkręgowców a w porze kwitnienia zastępy owadów mogą pożywić się słodkim nektarem ich kwiatów albo schronić się przed upałem czy chłodem w bezpiecznej gęstwinie trawiastych czupryn.
Trafiliśmy w 2009 roku na porę, gdy trawodrzewa kwitnąc bujnie ukazywały się niby feniks z popiołów, dumne, nieulękłe, a przy tym pełne delikatnego uroku i zapachu nektaru wabiącego mrówki, osy, żuczki, jaszczurki i papugi.
Wiele razy wcześniej widywałam te rośliny, ale nigdy jeszcze w fazie kwitnienia. Podziwiałam np. ich bujne, trawiaste spódnice w Górach Flindersa w Południowej Australii. Na tle tamtych pomarańczowo-żółtych gór kępy zielonych grass tree prezentowały się bardzo malowniczo. Nie przypuszczałam jednak wówczas, iż zobaczę kiedyś skupisko żółtych, wysokich na kilka metrów pałek sterczących niby złociste dzidy pośród gęstych traw porastających je dookoła, że będę mogła wędrować wśród nich, dotykać i wąchać te maleńkie, mięciutkie kwiateczki, obserwować ucztujące tam owady, doświadczać tryumfu przyrody nad siłą zniszczenia żywiołu a nawet zrozumieć, iż jedno z drugim jest nierozerwalnie ze sobą związane. I pomyślałam, iż może jest tak, że niekiedy trzeba pozornie umrzeć po to by kiedyś odrodzić się na nowo, by chcieć żyć całą pełnią, by poszerzyć swoje zrozumienie i współodczuwanie?
Mocno
zainteresowałam się światem trawiastych drzew, w ogóle dziką naturą Australii. Mam
dwie, przywiezione stamtąd książki na temat pożytecznych, rosnących w buszu
roślin. Przeszukałam też Internet w
poszukiwaniu dodatkowych informacji o nich. I oto co ciekawego znalazłam.
Aborygeni potrafili czerpać korzyści z każdej części żółtaków (zwanych przez
nich ” yakka”). Pocierając szybko łodygę potrafili w kilka chwil rozpalić ogień. Umieli też z niej pozyskiwać słodki nektar, robili
z niej włócznie. Korzenie yakki były ich przysmakiem. Natomiast z pnia drzewa
czerpali pomarańczową albo żółtą żywicę, którą wykorzystywali jako klej do
łatania pojemników z wodą. Z łusek kwiatowych po kwitnieniu ten mądry lud
wytwarzał szpice włóczni a z twardych strąków nasiennych robił narzędzia tnące.
Z kolei liśćmi drzewotraw mościł sobie posłania a także używał ich jako świetnej,
bo suchej rozpałki. Aborygeni żyli w zgodzie z naturą, wiedzieli o niej wszystko
i nie eksploatowali ponad miarę. W ich czasach każda roślina i każde zwierzę
godne było szacunku. Niestety, w dwudziestym wieku, gdy na dobre rozpanoszyła
się władza białych kolonizatorów równowaga w przyrodzie została zakłócona. Na
skalę przemysłową zaczęto pozyskiwać żywicę z grass tree. Używano jej np. do produkcji materiałów
wybuchowych, klejów, lakierów, kadzideł a nawet płyt gramofonowych. Na skutek takiego nierozważnego działania
wiele spośród trzydziestu gatunków trawodrzew uległo nieomal zupełnemu
wyginięciu. Dziś niektóre z nich znajdują się pod ścisłą ochroną, jak kilka
innych endemicznych roślin tamtego kontynentu. Natomiast zdziesiątkowani przez
choroby oraz nałogi Aborygeni żyją w rezerwatach i niewielu z nich potrafi
znaleźć sobie miejsce w nowej rzeczywistości….Ech, to temat na zupełnie inny
tekst, ale nie potrafię go tutaj ominąć. Wszak jedno z drugim się łączy, jedno
z drugiego wynika. W jednej opowieści kryje się wiele innych a w tych jeszcze
następne…
Dzisiaj wiem, iż tamta lutowa wyprawa na Wilsons Promontory, wędrówka po dzikiej plaży a potem widok kwitnących w dużej grupie trawodrzew były naprawdę wyjątkowe i znaczące. Po pierwsze dlatego, że nie znalazłam nigdzie podobnych do naszych fotografii. Może więc ta tajemnicza, skalista plaża do dzisiaj jest przez nikogo nieodkryta? Nie widziałam też na żadnych zdjęciach stamtąd takiego pola porośniętego wspaniale żółtymi pałkami grass tree. Odnoszę więc wrażenie, jakby ten cudowny spektakl kwitnienia trawiastych drzew przeznaczony był tylko dla Olgi i Cezarego… A po drugie niesamowita wewnętrzna moc tych kwitnących drzew trawiastych podpowiada mi, że przyroda potrafi przezwyciężyć wszystko, wyjść z najgorszych opresji, a dzięki temu pomóc innym odnaleźć nadzieję. Być znakiem dla ludzi, że skoro są częścią natury, to i w nich może kryć się wytrzymałe na każdy żar jądro, moc, która po pożarze pozwoli im na odrodzenie…
Dziękuję za wspaniałą wirtualną wycieczkę. Pięknie i pokrzepiająco napisałaś Olgo o wytrzymałości i odporności ludzkiej, bardzo prawdziwe słowa. Pozdrawiam serdecznie.:)
OdpowiedzUsuńTen półwysep był jednym z naszych ulubionych celów jednodniowych wycieczek, właśnie z powodu cudownie dzikiej przyrody.
UsuńCzłowiek, tak jak te trawiaste drzewa bardzo wiele potrafi znieść, mnóstwo sił z siebie wykrzesać, wybrnąc z najgorszych sytuacji a potem żyć i cieszyć się zyciem.
I ja pozdrawiam Cię serdecznie, Lenko!:-)
Piękna wędrówka... I jakaś taka motywująca. Ja widzę, że mimo wielu przeżyć potrafimy się ogarnąć i żyć dalej... Coś w tym jest. Może mamy dobrze osłonięte jądro serca? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Pięknie napisałaś Kocurku o tym dobrze osłoniętym jądrze serca!:-)* I ja podobnie to odczuwam. To jest nasz skarb, nasz wewnętrzny promień, nasza więź z wszechświatem...
UsuńUściski serdeczne zasyłam Ci, wrażliwa dziewczyno!:-)
Dziękuję za udaną wyprawę (i to z przewodnikiem) do jednego z miejsc w Australii. Umożliwiłaś poznanie ciekawej roślinności. Podpatrując naturę człowiek może się wiele nauczyć. Wystarczy umiejętnie obserwować i wyciągać wnioski.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
regian
Tak właśnie, podpatrując naturę, żyjąc blisko niej uczymy sie żyć mądrzej, uczymy sie też czegoś o sobie samych.Tylko trzeba umieć patrzeć, mysleć i czuć.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Regian.
Niesamowicie ciekawy post. Zdjęcia przepiękne. Skały pobudzają wyobraźnię, jedna wygląda jak żółw, ja nawet widziałam rodzinę kur. hehe Trawodrzewa mnie zachwycają, ich wytrzymałość, chęć do życia. Wspaniale, że mogliście je zobaczyć, to coś jedynego w swoim rodzaju. Poczytałabym więcej o aborygenach, o tym, co już zaczęłaś pisać w tym poście. Trawodrzewa rzeczywiście można porównać do ludzi, pięknie to napisałaś. Chciałbym zobaczyć te rośliny, cieszę się, że mi je przedstawiłaś, bo szkoda byłoby o nich nie wiedzieć. Będę już teraz widziała je jako prawdziwych wojowników, rośliny naprawdę chcące żyć. :)
OdpowiedzUsuńPosyłam cieplutkie pozdrowienia. <3
Mam bardzo dużo zdjęć z Australii, ale te z Wilsons Promontory są chyba najciekawsze. Trawodrzewa są niezwykłymi roślinami. Rosną bardzo wolno (od centymetra do pięciu centymetrów rocznie)dochodząc nawet do kilku metrów wysokości. Większosć z nich może życ nawet kilkaset lat.I odradzać się wciąz i wciaż po kolejnych pożarach (ale nie wszystkie gatunki grass tree są odporne na ogień, tak jak nie wszyscy ludzie nie dają rady przetrwać cało najgorszych chwil).
UsuńTemat Aborygenów jest i dla mnie fascynujący, ale i trudny, niejednoznaczny.Pisząc tego posta słuchałam muzyki granej na didgeridoo (takiej aborygeńskiej, długiej tubie).
Pozdrawiam Cię serdecznie, Agnieszko, ciesząc się, że podobał i się ten post!:-)
Niesamowite to wszystko !!! Niesamowity krajobraz i roślinność ! Żółte i białe pałki wychodzące z kępy traw - wyglądają naprawdę nieziemsko. Świat jest piękny i potrafi zaskakiwać. Przyroda - jest wspaniała, niezwykle tajemnicza i inspirująca !
OdpowiedzUsuńPięknie porównałaś człowieka do przyrody. Właściwie czemu nie ? Skoro rośliny potrafią odrodzić się po pożarze, to i człowiek może przezwyciężyć swoje wewnętrzne słabości i odrodzić się na nowo... bo przecież może !!! Uściski posyłam :)))
Naprawdę niesamowita jest przyroda - piękna i zaskakująca na całym świecie, także ta we własnym ogródku, na łące, czy w lesie. A widok tych kwitnących, żółtych pałek zachwycił nas wtedy bardzo. To taki cud natury, uśmiech natury, która po pożarze pokazała swoją moc.
UsuńTak, człowiek też może przezwyciężyć wiele słabości i problemów. Sam nie wie, na ile go stać, póki nie przyjdzie moment, w którym musi walczyć i zwycięzać, choćby i z samym soba.
I ja ściskam Cię serdecznie, Ulu!:-)))
Dziwna zaiste roslina, a jaka zmyslna, jak swietnie poradzila sobie z wlasna ewolucja, by dostosowac sie w pelni do nielatwych warunkow wegetacyjnych i czestych pozarow. Przy czym urodziwa jest i, jak piszesz, pachnaca, dajaca wielu stworzeniom dom i pokarm. Dziekuje za jej pokazanie, czlowiek cale zycie sie uczy.
OdpowiedzUsuńTak, dziwna, fascynująca i zdumiewająca. Na moich zdjęciach nie widać pni grass tree, bo zakrywają je spódnice traw, ale te pnie są całkiem grube - jak pnie zwykłych drzew. Większośc australijskich roślin cechuje duża wytrzymałość i siła przetrwania. Myslę, ze to samo dotyczy i tamtejszych ludzi. Muszą być twardzi i wytrzymali, a do tego mieć spore poczucie humoru, które także potrafi ratować z opresji.
UsuńFajnie, że spodobała Ci sie Aniu opowieść o kawałku australijskiej natury!:-)
Mnie podobaja sie wszystkie Twoje opowiesci, Olu.
UsuńCieszy mnie to, Aniu, bo cenię sobie Twoje zdanie!:-)
UsuńOlu pisze szybko , bo wlasnie telefon zadzialal i moge cos wyslac. Nadal nie moge wejsc , najczesciej sie blokuje 😂Zawsze mnie zachwyca dzika nietknieta reka czlowieka przyroda , tego sie nie da " wyhodowac" przez czlowieka. To cudownie ze takie miejsca istnieja - teraz sobie wyobraz jak to wybrzeze zostaje zaorane, jak zaczynaj stawiac na nim biurowce, klasc chodniki, wylewac asfalt... a tak jest po przeciwnej stronie Australii :)) Niesamowite te zdjecia , tree grass wyglada fantastycznie , jako dziecko pamietam w sklepach takie dluuuugie cukierki w zlotkach , takie patyczki, ktore sie wieszalo na choinke... One mi to przypomnialy 👍
OdpowiedzUsuńMnie także najbardziej zachwyca taka nietknięta ludzka ręka przyroda. Jest wtedy najpiękniejsza, bo przecież natura jest najlepszym mistrzem. Człowiek co najwyżej nieudolnie ją naśladuje a najczęściej niestety, niszczy to, co powinien chronić.
UsuńStraszne jest wyobrażenie o tym, że na tak pieknej i dzikiej plazy ktos mógłby wybudować wiezowce! Na szczęście to teren parku narodowego, więc jest chroniony przed takimi barbarzyńskimi zakusami panów świata!
Grass tree jak długie cukierki w złotkach? Masz rację, Kitty!I ja je pamiętam z dzieciństwa. Piękne były. Ciekawam czy jeszcze dzisiaj ktos takie produkuje, czy ktoś takie na choince wiesza. No i jak smakują?!:-)
Buziaki serdeczne zasyłam Ci Kitty!:-))
Mozna takie cukierki kupic w Nowym Yorku:)) nawet mam kilka z czasow kiedy wisialy na choince.
UsuńMożna je kupić w nowym Yorku? Niesamowite! Może i w Polsce mozna wobec tego, tylko mnie nie udało sie ich nigdzie wypatrzeć. Ale poszukam wobec tego uwazniej w przyszłym roku.Takie najprostsze, delikatne ozdoby są przecież najpiekniejsze!:-)
UsuńTakie długie cukierki choinkowe znów są dostępne przed Świętami, ale niestety ich smak jest gorszy :(
UsuńMają gorszy smak niż kiedyś? Nie dziwi mnie to jakoś. Zauważ, że mało co dzisiaj potrafi dorównać smakom znanym z dzieciństwa. I nie wiem, czy to wina producentów, bo robią jedzenie gorszej jakości i z chemicznymi dodatkami, czy...naszego zmysłu smaku, który z wiekiem zmienił się, stępił się a może wrecz przeciwnie - wyostrzył!:-)
UsuńStar, jakbym dobrze pogrzebala w piwnicy u moich rodzicow, to kto wie czy nie znalazloby sie pare sztuk! :) Te cukierki zniknely z mojego sklepu osiedlowego wraz z komuna, ale ponoc ktos je zaczal znow produkowac :) W kazdym wychodzi, ze ktos je zasadzil w Australii :)) Usciski
UsuńNo tak, Kitty! Ludzie czują sentyment do przedmiotów i smaków z czasu komuny (a co sprytniejsi potrafią na tym sentymencie ubuć interes produkując marne atrapy rzeczy z tam tych lat). Bo może i było siermiężnie, ale jednocześnie wszystko było jakieś barwniejsze, wyrazistsze, pod wieloma względami prawdziwsze i radośniejsze. To młodość, do dzieciństwo nasze, takie dalekie a bliskie jednocześnie.
UsuńFajnie, że ktoś zasadził polskie cukierki w Australii. Okazuje się, że nawet w najdalszych rejonach świata mamy swoje wpływy!:-)))
Olu, tamta rzeczywistosc byla tak siermiezna i szara, ze wszystko co wystawalo poza pamietam do dzis:) Zloto- srebrne cukierki byly jakby z innego swiata. Wiesz,ze nie zdawalam sobie sprawy jakie to bylo przytlaczajace, az raz uslyszalam co powiedzieli studenci z Holandii , ktorzy przyjechali na wymiane . Rozejrzeli sie dookola i jeden stwierdzil z czystym zdzieieniem : Boze, jakie tu wszystko szare?! To byly lata 80-te zaraz po Stanie Wojennym. Az mi sie nie chce wierzyc jak bardzo to sie zmienilo, jak wypieknialo. :) Australijskie cukierki wywolaly we mnie lawine wspomnien ... Usciski Olu
UsuńByła siermiężna i szara, ale nie odczuwałam tak tego wówczas. Dopiero dzisiaj, po latach, gdy mam porównanie, gdy oglądam filmy dokumentalne z tamtych lat widzę tę szarzyznę. Jako dziecku czy dziewczynie to, co było wystarczało mi najzupełniej by patrzeć na świat kolorowo, by wierzyć, że świat jest dobry i sprawiedliwy. To była naiwnosć, ale dzisiaj brakuje mi takich odczuć. Bo dzisiaj świat, owszem, kolorowy i bogaty, ale jakis taki pusty w środku - kolorowa wydmuszka.
UsuńI ja ściskam Cię mocno, Kitty!:-)
Jakże inne krajobrazy i jakie piękne... Oby pozostały nietknięte ręką ludzko - nieludzką.
OdpowiedzUsuńCały obszar Wilsons Promontory jest chroniony - to jeden z 610 parków narodowych w Australii. Mam więc nadzieję, że przetrwa taki, jaki jest przez wiele, wiele lat. I że grass tree będą co roku kwitły zachwycając sobą następnych podrózników!:-)
UsuńPięknie pokazałaś na zdjęciach i dziką plażę i miejsca, gdzie rosną trawiaste drzewa. Opisy wspaniałe. Jestem zachwycona wszystkim. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Gigo! Sporo czasu zajął mi wybór zdjeć i opisanie tego niezwykłego miejsca. Cieszę się, że tak Ci się to podoba!:-)
UsuńZostało mi tylko napisać: dziękuję.
OdpowiedzUsuńZa piękne zdjęcia, interesujący tekst i niezwykłą wycieczkę.
Dawno już nie pisałam na blogu niczego o Australii i zatęskniłam za tą tematyką. Miło mi Ewo, że spodobały Ci się zdjecia i opowieść!:-)
UsuńDuchy Przyrody wpuściły Was do tego świata, po prostu :)
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie widziałam takich trawodrzew, Australia to dla mnie kompletnie abstrakcyjny kraj, który dzięki Tobie, Olu trochę poznałam :)
Duchy Przyrody? Pewnie nam sprzyjały, pewnie czuły, że zwiedzamy tę krainę z zachwytem i szacunkiem!:-)
UsuńTrawodrzewa są częstym widokiem w Australii, ale te żółte pałki widziałam tylko raz. Podobno można w Polsce hodować sobie w doniczce te rośliny, ale nigdy nie urosną tak wspaniale i wątpię by u nas zakwitły.
A o Australii lubie raz na jakis czas napisać, bo przy okazji sporo sobie przypominam, a to bardzo fajne wspomnienia!:-)
Dziękuję. Australia. To jest miejsce które zawsze było dla mnie magiczne. Fascynowała mnie od zawsze. Przeczytałam o niej sporo książek. Twoje zdjęcia Ola, pokazują inną Australię. Cudną, bardziej prawdziwą. Nawet kangur wygląda inaczej niż w internecie :-) I te skały...podziwiam i oglądam, troszku zazdraszczam, dziękuje za to, że się podzieliłaś :-)
OdpowiedzUsuńI dla mnie Australia jest magicznym miejscem. Tak innym od Europy. Tak pełnym tajemnic i wabiących miejsc.
UsuńTo kraj o wielu obliczach - np. mało kto wie, że są tam góry, w których zimą leży tyle śniegu, że można z powodzeniem uprawiać sporty zimowe!:-) I jest tam wiele gatunków kangurów. Ten na zdjeciu to zdaje się, walabia!:-)
Lubię pisać o Australii i pokazywać zdjęcia stamtąd a dawno już tego nie robiłam. Zimowy czas sprzyja snuciu takich wspomnień sprzed lat!:-))
Brak słów.Niesamowite piękno pod każdą postacią.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Australia ma wiele urokliwych zakątków a Wilsons Promontory to jedno z piękniejszych miejsc, jakie dane mi było oglądać!:-)
UsuńPrzepieknie!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńPiekno natury zawsze mnie zachwyca, nie interesuja mnie zamki, koscioly, ale wlasnie natura.
Bardzo Ci dziekuje Olenko, ze to pokazalas, ze moge chociaz wirtualnie zobaczyc to co Ty widzialas na wlasne oczy.
Bo zdaje mi sie Marylko, iż żaden człowiek nie umiałby stworzyc czegos tak wspaniałego, jak tworzy natura - takiej róznorodności form, kolorów i piękna. Dzikość natury jest tym, co i mnie zachwyca najbardziej, może dlatego, że jest tego coraz mniej na świecie a człowiek stara sie jak może by było tego jeszcze mniej. Ech! Widziałam ostatnio zdjęcia znalezionego gdzieś na plaży wieloryba, który miał w brzuchu górę plastiku...Dlatego tym bardziej warto pokazywać, cenić i chronić czystą, niezepsutą jeszcze przez ludzkosc przyrodę. Cieszyć się nią, póki gdzieś jeszcze jest. I wierzyć, że jest jeszcze szansa na odrodzenie, że ta siła, jaka jest w grass tree drzemie w w przyrodzie i nie pozwoli na jej całkowitą zagładę.
UsuńZegar cicho tyka. Deszcz uderza o parapet. Szumi ulica. Oglądam i czytam Twój post Olu, jak zwykle rano. Jakże inne widoki od tych rodzimych. Ziemia też ma inny kolor. Zafascynowały mnie drzewa po pożarze, obrośnięte zielonymi listkami. No coś takiego! Niesamowita siła przeżycia! Co do drzewotraw czy też żółtaków to hm...jakby to napisać...dopadły mnie pewne skojarzenia...taaa... Wszystko przez mojego operatora sieciowego, który strzelił jakiegoś focha po mojej rezygnacji z korzystnego dla niego pakietu. Mam problemy z otwieraniem stron, zdjęć, umieszczeniem komentarza. A, że operator to rodzaj męski, no to mi się włączyły skojarzenia, tak po złości:-)) No, sorki Oluś***
OdpowiedzUsuńPiękna, daleka Australia. Nie zobaczę jej już, ale chociaż na co drugim, co trzecim otwartym zdjęciu na Waszym blogu. Bo oczywiście nie wszystkie się otworzyły. Wrrrr...
Serdeczne uściski i buziaki posyłam:-)*
Wzruszały i zachwycały i mnie te widoki odradzajacych sie po pożarach drzew. To wyglądało nieomal jak cud - czarne kikuty spalonych drzew i nagle jaskrawozielone listki wyrastające z tych pni. Eukaliptusy pala sie szybko ze względu na olejek zawarty w lisciach, ale jednocześnie maja cos takiego niesamowitego w pniach, że ich rdzeń często pozostaje nienaruszony.
UsuńŻółtaki kojarzą Ci sie wiadomo z czym? He, he! No pewnie, że są troche podobne. Ale mnie bardziej kojarzą sie pewne grzyby, rosnące w moim lesie. Zapomniałam ich nazwy, ale wypisz-wymaluj!:-))
Szkoda, że nie otwierają Ci sie wszystkie zdjęcia, bo wybrałam naprawdę piękne. Może udałoby Ci ise zmienic tego nieszczęsnego operatora? Teraz zaczyna byc w wielu miejscach dostępny światłowód a wraz z nim szybszy internet, telefon i telewizja. Sami też sie nad tym zastanowimy, jak i do nas to cudo techniki kiedys dotrze!Tylko musi isc ze sobą w parze wysoka jakos i niska cena - a nie wiem czy taki ideał będzie osiagalny!:-)
Buziaczkujemy i ściskamy i pozdrawiamy Cię serdecznie Marytko z owładniętego atakiem odwilży przysiółka (znowu błoto! wrr!:-))
Ach! I jeszcze zielony smok zasyła Ci swój cmok!:-)***
He, he... Weszłam jeszcze raz na Wasz blog Olu. Udało się po pięciu minutach różnych kombinacji. Tym razem otworzyło się tylko jedno zdjęcie. Zgadnij jakie. To z trzema pałkami kwiatostanów wyrastającymi z kępy traw. Zarechotałam radośnie. Najwyraźniej mój operator postanowił pokazać mi coś w rodzaju gestu Kozakiewicza:-) No wezmę pakiet, ale inny i nie teraz. W końcu operator jest dla mnie czy ja dla niego? A ogólnie nie jest najgorszy tylko mu od czasu do czasu odbija;-)
UsuńPiszesz, że masz w lesie grzybki o pewnym kształcie;-) O matuchno:-) Może lepiej nie podtrzymam dalej tego tematu, bo zaczyna mi się robić coraz weselej.
U Was błocko, a u nas marznący deszcz, ślisko. Może uda mi się wyczaić jakiś dogodniejszy moment w dzisiejszym dniu na zakupy. Coś musimy jeść. No i spróbuję jeszcze kilku podejść do otwarcia Waszego bloga. Może uda się obejrzeć wszystkie zdjęcia.
Cmoki dla Was Wszystkich, a zielony smok też dostaje cmok:-)***
Też mi sie wesoło zrobiło i rechotliwie, gdy przeczytałam powyższy Twój komentarz. Ech, mało ma człowiek z życiu śmiechu, a to takie miłe uczucie, odpręzajace i odmładzajace. I każdy powód do śmichu dobry!:-)
UsuńA propos chichotu, to mam ciekawostkę - ptaszek na zdjęciu ,które Ci sie nie otwiera - kukubara - wydaje z siebie najdziwaczniejsze na świecie odgłosy, chichocze, rechocze, rży jak osioł, od samego jego słuchania człowieka ogarnia wesołość, zwłąszcza jak słyszy go pierwszy raz!:-)
U nas błocka coraz więcej, choć i śnieg jeszcze leży na polach. Ale teraz wszystko chyba stopnieje w try miga, bo Podkarpacie jest obecnie najcieplejszym rejonem naszego kraju.Pewnie przyroda ogłupieje od tego i przedwcześnie zaczną pojawiać się pączki na drzewach i krzewach.Ale z tego co pamietam, co roku tak bywa a potem znowu roślinki zasypiaja pod śnieżną pierzynką i znowu śnią o słońcu.
Marytko! Buziaczki serdeczne zasyłam Ci o wczesnym poranku!:-))
Jak natura świetnie sobie radzi z przeciwnościami losu. Rośliny odporne na pożary... Kiedyś oglądałam film o Parku Yellowstone i o drzewach, których szyszki otwierały się dopiero pod wpływem bardzo wysokiej temperatury. Gdy opiekę nad parkiem przejęli ludzie, okazało się, że drzewostan staje się co roku coraz uboższy. Nikt nie zastąpi praw przyrody :)
OdpowiedzUsuńTak, Wietrzyku.Natura jest mądra i silna. Jedyne z czym sobie nie bardzo radzi, to "radosna" działalnośc nas, ludzi! Chyba też oglądałam ten film o Parku Yellowstone. To chyba był specjalny gatunek pirofitycznych sosen. A jeszcze a propos tych roślin, którym pożary sprzyjają doczytałam się, że wrzosy na wrzosowiskach takze rosną lepiej po pożodze.Dzięki pożarom lepiej rosna ich młode krzewinki, majac wiecej miejsca do wzrostu bo samosiejki drzew, które ograniczały ich wzrost znikają po pożarze. Niesamowite to wszystko!:-)
UsuńNiesamowita podróż. Dziękuję, że mogła to wszystko zobaczyć
OdpowiedzUsuńWilsons Promontory jest pięknym, niepodobnym do innych, pełnym dzikiej przyrody miejscem, dlatego chciałam choć trochę o nim napisać, pokazać najciekawsze jego zakatki, zwierzęta i rośliny. Miło mi, że podobała Ci sie ta podróz, Niteczko!:-)
UsuńFajna wycieczka, nie ruszając sie z fotela można tyle zobaczyć :) Przyszłam ponownie poczytać i pooglądać zdjęcia.Chciałam się zapytać o nazwę ptaszka, ale widzę, że już jest :) Kukubara ... pięknie się nazywa.
OdpowiedzUsuńSerdeczności przesyłam :)
No właśnie - też lubie sobie tak wirtualnie podróżować i powspominać dawne czasy. Zauważyłam brak w tekście nazwy tego ptaszka i zaraz uzupełniłam. Kukubara jest wielkości sroki albo wieksza, jest puszysta jak ona, ale nie płochliwa, potrafi być ciekawska i natrętna,a do tego wydaje bardzo charakterystyczne głosy - brzmiące jak szydercze chichoty, dlatego nazywa się ją czasem rechoczącym osłem!:-))
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, MIrko!:-)
Przyroda potrafi sobie radzić nawet w ekstremalnych warunkach. Piękna wycieczka i wspaniałe fotografie Oleńko.
OdpowiedzUsuńTak, przyroda jest bardzo mądra. Daje radę odrodzic się po pożarach, powodziach i mrozach. Mam nadzieję, że nawet niszczycielskie zapędy człowieka nie zrobią jej trwałej krzywdy,
UsuńDziękuję za życzliwe słowa, Basiu.
Piękny, mądry tekst Olgo.
OdpowiedzUsuńNo i te zdjęcia, które rzucają na kolana.
Bardzo Ci dziękuję.
Dziękuję, Stokrotko. Wspomnienia z Australii po latach nabieraja dla mnie innego znaczenia, odnajduję w nich czasem niewidoczne wówczas sensy.A zdjęć stamtąd mam sporo w komputerze, wiec uważam, że nie powinny sie tam marnować. Lepiej je tu pokazac a przy okazji samej jeszcze we wspomnieniach wrócic do tamtej krainy.
Usuńale cudny spacer.
OdpowiedzUsuńFajnie, że Ci się spodobał!:-)
UsuńNapisz kiedyś o Aborygenach.
OdpowiedzUsuńZdjęcia bardzo piękne.
Hm...Kusi mnie napisanie o Aborygenach czegos więcej, ale wiem, że to trudny temat, niejednoznaczny i delikatny, bardzo rozległy, a przy tym łatwo o zbanalizowanie go, spłaszczenie. Pomyślę o tym.
UsuńPiękne wspomnienia, ale masz SKARB - jest do czego wracać...
OdpowiedzUsuńDlatego Gabrysiu od czasu do czasu wracam do tych wspomnień, żeby nie uleciały, żeby móc sie nimi podzielić z innymi, bo chyba warto...
UsuńHI !To mily czas w Twoim zyciu TAKI EGZOTYCZNY
OdpowiedzUsuńNie kazdemy dane jest zobaczyc na wlasne oczy !
Wiec coz pozdrawiam jak zwyklee sciskam lapki p.Gosia
To prawda, Gosiu - czas spędzony w Australii był niezwykły i egzotyczny, dlatego lubię go czasem powspominać i przejrzeć zdjęcia z tamtego okresu, podzielić się tymi wspomnieniami z tymi, których to może zainteresować.Blogi to dobre miejsce do takiego wspominania.
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie, Gosiu, łapki Twoje ściskając mocno!:-)
Natura jest najlepszym architektem krajobrazu:-) serdeczności ślę zza Sanu.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Marysiu. Gdzież nam, ludziom do jej kunsztu!
UsuńPozdrawiam Cię ciepło.
Miałam tę przyjemność, aby zobaczyć kilka zdjęć grass tree wykonanych przez Was. Olu, nie wiem czy pamiętasz, wgrałam konkurs przez Ciebie zorganizowany. Cezary, wówczas przesłał mi dużo pięknych i niezwykłych zdjęć dzikiej Australii, między innymi właśnie grass tree. Żółtaki, też fajnie brzmi ta nazwa.
OdpowiedzUsuńMój zachwyt tymi niezwykłymi roślinami pozostał i ciągle mnie zachwyca, a ptaszek tak niepozornie wyglądający zwany kukubarą, wydaje z siebie niesamowite dźwięki. Proponuję, tym którzy nie słyszeli, odnaleźć na youtube i posłuchać rechotu tego stworzenia:)))
Pewnie Grażynka Wenezuelska będzie zainteresowana, jak i inni komentujący.
Wycztałam gdzieś, że jest jakiś ptaszor zamieszkujący Australię który wyje jak syrena strażaca, słyszeliście coś o nim?
Dziękuję za wspaniałą podróż do niezwykłego miejsca. Pozdrawiam Was serdecznie:)
Pamiętam, że wygrałaś u nas konkurs, tylko nie pamiętałam, jakie zdjęcia Ci wtedy wysłalismy. To, że miedzy innymi był tam widoczek z grass tree wcale mnie jednak nie dziwi bo oboje z Cezarym uważamy pejzaż z kwitnącymi zółtakami za jeden z piękniejszyhch, jakie dane nam było w Au oglądać.
UsuńTak, kukubary wydają z siebie niesamowitce dźwięki. Szokujące nawet, gdy słyszy sie je po raz pierwszy. Rechoczą jak osły!:-))A rzeczywiście, są na youtubie filmiki, gdzie mozna posłuchać ich chichotu.
Co do tego wyjącego niczym syrena strażacka ptaka, to niestety, nie mieliśmy okazji go słyszeć na żywo i nie wiemy jak sie ten ptaszor nazywa.
Cieszę się, że podobała Ci sie podróz na Wilsons Promontory. Oboje pozdrawiamy Cię serdecznie, Ataner!:-))
Ależ tam pięknie! Przeglądając te zdjęcia i czytając Twoją wspaniałą relację wręcz ma się wrażenie, że podróżuje się razem z Wami. Wspaniała wyprawa. Cieszę się, że po tylu latach postanowiłaś się z nami nią podzielić Olgo. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńFajnie tak sobie podrózować we wspomnieniach i dzielic sie wrażeniami z podrózy, fajnie jest mieć takie kolorowe wspomnienia, gdy na dworze szaroburo i zimno, jak u nas teraz.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Karolinko!:-)
Jak to dobrze mieć okazje do podróży, świat się wtedy powiększa, życie ubogaca. Bo niby wszystko można zobaczyć w internecie ale całkiem co innego zobaczyć to na własne oczy i poczuć i powąchać i dotknąć. I tyle materiału do wspomnień, zwłaszcza w długie zimowe dni i noce.
OdpowiedzUsuńDziękuję za tyle lata tej zimy.
W ogóle życie jest jedną wielką podróżą. Co dzień wyruszamy do jakiegos portu. Napotykamy po drodze rózne zaskoczenia, radosne i smutne.
UsuńWspomnienia z Australii odświeżam przy pomocy zdjęć. Jak dobrze, że je robiłam.
Podobno zima już sie kończy. Byłażby to prawda? Byc może mamy już wczesne przedwiośnie. Słońce od kilku dni tak pięknie rano przyswieca.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Krystynko!:-)
Cieszę się, że dowiedziałam się o cukierkowych trawach od Ciebie, dlatego, że w Twoich ustach Olu wszystko jest poezją:) Co za niezwykły widok, mieliście szczęście, że nikogo nie było a trawiaste drzewa postanowiły akurat wtedy zakwitnąć. Takie wspomnienia kolekcjonuje się jak skarb. Koniecznie pisz o swoich australijskich wspomnieniach, to nic, że minęło trochę czasu, ani pamięć nie zblakła ani natura się nie zmieniła.
OdpowiedzUsuńMoże i my ludzie mamy głęboko schowane i chronione jądro i podnosimy się po każdym pożarze, ale nie wierzę, że tak samo ufni. Oskorupiamy się, żeby kolejna pożoga nie zrobiła zbyt wielkich szkód, czasami wielkie fortyfikacje na małe podmuchy. Nie wiem też, czy rozbudzona percepcja i wrazliwość jest darem czy przekleństwem. Oznacza samotność w tłumie. Wracam powoli do zwykłego rytmu, przywiozłam sobie kawałek kaktusa i fossile. Uściski.
Fajna nazwa - cukierkowe drzewa! Żałuję, że nie spróbowałam wtedy tych kwiatków. Wiedziałabym dzisiaj jaka jest ich słodycz. Smaki i zapachy to coś, co pamiętam najlepiej.Dlatego tutaj, na łące czy w lesie próbuje róznych roślinek (nauczyłam sie tego kiedyś, gdy miałam kozy, bo kozy to znawczynie tego, co dobre). Niektóre trawki np. mają pyszne, słodziutkie łodyżki!:-)
UsuńCo do australijskich wspomnień to moja pamiec o nich zblakła, wiele rzeczy sie zatarło. Lata lecą i nowe dzianie zaciera stare. Czasem zdarza się jednak, że oglądanie zdjęc z tamtego okresu otwiera mi jakąs szufladke w pamięci.
Tak, masz rację Mario. Mamy swoje jądro, ale chowamy je coraz głębiej z lęku przed bólem, oskorupiamy się (jak o świetnie nazwałaś). Ale cierpienie jest częścia zycia. Na coś jest chyba potrzebne. Czegoś uczy, ale i cos niestety zabiera. Też nie wiem, czy rozbudzona wrażliwosc to dar czy przekleństwo. Trzeba z nią żyć, czymkolwiek jest. Nie da sie znieczulić.
Cieszę się, że wróciłaś z podrózy cała i zdrowa. Sciskam Cię mocno i serdecznie!:-)*
Ja wszystko wącham, to daje pojęcie o smaku. Kiedyś schyliłam się, żeby dobrze poczuć jakąś roslinke ( Grecja) a ona strzeliła mi wszystkimi kuleczkami czymś mokrym prosto w twarz:)
OdpowiedzUsuńChronienie przed bólem, pozbawia nas naturalności, czystej radości z kontaktów z ludzmi, ale przez lata nauczylismy się ich szufladkować i wyczuwać intencje. Nie sądzę, żeby cierpienie było do czegoś potrzebne, poza wykształceniem zdolności do empatii. Upadla. Chcę żyć w harmonii. Nie mam wpływu na zdarzenia losowe, ale na wszystko inne mniej więcej tak. Pozdrawiam i ściskam serdecznie Olu.
Tak, wąchanie, smakowanie, dotykanie jest bardzo ważne. Dodaje wielowymiarowości i znaczenia. Pomaga mocniej czuć i dłużej pamiętać swoje wrażenia.
UsuńBól to zbyt mocne, okrutne czucie, niechciane przez nas, ale niestety, często odczuwane i co gorsza w wielu przypadkach nie mamy na siłe jego odczuwania wpływu. A skoro nie mamy, to trzeba sie z nim pogodzić lub też znaleźc w nim jakiś sens. Ból to sygnał ostrzegawczy przed czymś. Stan kompletnego znieczulenia jest nienaturalny dla człowieka, choć jeśli ma do wyboru straszny, nieustępliwy ból czy nieczucie niczego na pewno wybierze to drugie.
Czy empatia upadła? Nie sądzę.Ale nie wszędzie jest w cenie a poza tym bycie zbyt empatycznym, zbyt wrażliwym człowiekiem po prostu naraża nas na ból.
I ja pozdrawiam Cię serdecznie, Mario.