Siedzieliśmy
tego wieczora z Cezarym dość długo w poczekalni u lekarza specjalisty w leżącym
około 20 km od nas pogórzańskim miasteczku. Cieszyliśmy się, że udało nam się
szczęśliwie doń dojechać, że lody i śniegi na naszej górce nie okazały się tak
straszne, jak się nam zdawało. Dotarliśmy do miasta już po zmroku. Przywitały
nas tam świąteczne dekoracje, szopka stojąca w centrum rynku, delikatny śnieżek
osiadający pieszczotliwie na końcach rzęs. Poczułam się jak olśnione baśniową
rzeczywistością dziecko. Z wiekiem coraz rzadziej zdarza mi się tak czuć, a więc zaskoczona i ucieszona kontemplowałam w ciszy ten miły dla mnie stan. Dawno już w żadnej miejskiej rzeczywistości po zmierzchu z mężem nie byliśmy.
Dawno nie widziałam takich lampek, ozdobionych łańcuchami latarni ulicznych i
klonów, wyłaniających się spośród kolorowych ozdób kamieniczek i błyszczących
wewnątrz mieszkań świeżo ustrojonych choinek. Patrzyłam olśniona i wzruszona na
tę odmienioną czarodziejsko rzeczywistość.Pragnęłam aby czas stanął, abym mogła tam trwać i trwać bez końca. Ale że zimno było a dujawica grudniowa wzięła we władanie ryneczek
z ulgą schroniliśmy się z Cezarym w położonej nieopodal naszej przychodni
specjalistycznej. Zdjęliśmy z siebie kurtki i czapki i rozglądając się z
ciekawością po wnętrzu (bo i tam pełno było ślicznych ozdób świątecznych)
usiedliśmy pod ścianą gabinetu lekarskiego w pogodnym oczekiwaniu na naszą
kolej.
Wraz z nami czekało
wielu innych pacjentów, którzy jak widać było z ich znękanych fizjonomii byli
tu już od dłuższego czasu a uwięzieni w korytarzu przychodni na kilka godzin
jakoś dawać musieli sobie radę z nudą, zmęczeniem, zniecierpliwieniem oraz
sennością. Jedni ziewali. Drudzy rozwiązywali krzyżówki. Trzeci coś tam
wstukiwali w telefony komórkowe. Inni próbowali nawiązywać między sobą jako
taką rozmowę. A wszyscy zdawali się przymuleni, zawieszeni w bezczasie, szarzy
i dziwnie bezosobowi. Z głośników płynęły kolędy, których zdawał się nikt nie
słuchać. Zgromadzeni nie reagowali też zbyt entuzjastycznie na jak zwykle
żartującego Cezarego. Mój mąż dwoił się i troił, ale prócz kilku bladych
uśmieszków i półsłówek ze strony zgromadzonych nie osiągnął żadnej,
wyraźniejszej reakcji. Popatrzyliśmy na siebie porozumiewawczo, z bezradnym
westchnieniem. Odechciało się nam na razie prób rozruszania tej gromadki. Wlokące
się nieznośnie minuty płynęły nadal w chorobliwej drętwocie…Lekarka co
kilkanaście minut zapraszała w czeluści gabinetu kolejnego pacjenta. Reszta
ożywiała się na moment a potem znowu popadała w mglisty stan niemocy. Gdzieś
tam na zewnątrz zmęczeni ludzie gnani wewnętrznym przymusem oraz wymogami
tradycji biegali po sklepach w poszukiwaniu prezentów gwiazdkowych oraz masy
wiktuałów koniecznych do świętowania. A tutaj, w poczekalni półsenne trwanie…
Zauważyłam w
pewnym momencie, iż pani siedząca obok z dziwnym zainteresowaniem przygląda się
moim dłoniom, jednocześnie swoje chowając w przydługich rękawach swetra.
Spłoszyłam się i poczułam, że oblewa mnie rumieniec. Co z moimi rękami jest nie
tak? Uśmiechnęłam się do sąsiadki z nieśmiałym oczekiwaniem a ona poradziła mi
życzliwie bym kostkę, która od dzieciństwa wystawała mi na prawej dłoni
masowała cierpliwie aż zniknie. Bo jej znikła. Odetchnęłam i odrzekłam wesoło,
że właściwie owa kostka wcale mi w niczym nie przeszkadza. Co więcej jestem z
niej zadowolona, bo to mój znak szczególny i w razie czego będę mogła po niej
być rozpoznana w prosektorium albo w czasie ekshumacji. A poza tym, ale tego
już kobiecinie nie powiedziałam, Cezary ma identyczną kostkę, sterczącą śmiało
na tej samej, co moja ręce! To nasz tajemny, magiczny znak. Niezwykły dowód
naszego wzajemnego przeznaczenia!
Hmmm…Zaskoczona
mą pogodną odpowiedzią kobieta wprawdzie odwzajemniła uśmiech, ale zrobiła to z
lekkim zmieszaniem i zdumieniem. Pewnie nie gustowała w czarnym humorze. A może
pożałowała, że jej własna kostka zniknęła na zawsze, bo może wcale nie była
taka zła…? Tak czy siak czułam, iż ośmielona powstałą konwersacją szukała
między nami jakiejś wspólnoty. Ot tak, z tego poczucia skazania na siebie oraz
z konieczności wypełnienia czymś czasu. Zaczęła opowiadać o swoich bolących
stawach, o problemach z chodzeniem, o nawale roboty, do której od dzieciństwa
jest przyzwyczajona i żyć bez niej nie potrafi a tymczasem człowiek coraz
starszy, coraz mniej innym przydatny. Na dowód zaraz wstała i zaczęła nieco
teatralnie kuśtykać tuż przede mną. Żebym się użaliła. Żebym swoimi bolączkami
się też podzieliła. Żebym choć głową pokiwała. No cóż…Każdy z nas nosi w sobie
wszak chęć skupienia na sobie czyjejś uwagi, cudzego zrozumienia czy odrobiny
współczucia. Każdy wprzęgnięty w swój codzienny kołowrotek ma nieraz wrażenie,
iż przeźroczysty jest dla bliskich, że codzienna rutyna wysysa z bliźnich
prawdziwe zaangażowanie, ciepło i serdeczność. Nieraz zostaje tylko taka obca
poczekalnia, gdzie przez chwilę można poczuć się kimś ważniejszym niż pyłek,
niż ten świst mroźnego wiatru za oknem…
A tymczasem
kolędy nadal niezauważone przez nikogo płynęły poprzez korytarz poczekalni. I
proste słowa o malutkim dzieciątku, co to nie miało kołdereczki a matula swoją
chustką je okryła…I jeszcze o tym maluśkim, maluśkim, kiejby rękawicka… Pacjenci
pogrążeni między sobą w szeptanych zwierzeniach o dolegliwościach,
zmartwieniach i frustracjach głusi jednak byli na dźwięki delikatnych
pastorałek. Ich naznaczone trudami życia oraz boleściami twarze zupełnie
zamknięte były na pozytywne wibracje z zewnątrz. Pewnie święta kojarzyły im się
już li tylko ze zmęczeniem, przymusem, przykrą koniecznością działania wbrew
malejącym z roku na rok siłom ducha i ciała, wbrew mizernym możliwościom
finansowym. Chyba znużeni już byli wszechobecnymi reklamami gwiazdkowymi,
natrętnymi promocjami i sztucznie optymistycznymi, nadmiernie migotliwymi
ozdobami świątecznymi. Pewnie na dobre wyrośli już z naiwnej, dziecięcej radości.
Wypaleni, zgaszeni, zniechęceni…Czując to mocno westchnęłam bezradnie sama
osuwając się pomału w obezwładniającą beznadzieję, w jakąś głęboką studnię bez
dna.
Ocknęłam się z
letargu, gdy po godzinie niemego oczekiwania w końcu mój mąż został zawołany
przed oblicze szacownej pani doktor. Westchnąwszy głęboko rozejrzałam się wtedy
raz jeszcze po twarzach zebranych. Poczułam się jak na obcej planecie albo w
rzeczywistości rodem z powieści Kafki. Wokół mnie było smutno, szaro i żadne
żywsze emocje nie poruszały siedzących obok, skazanych na swe towarzystwo
bliźnich. Wielobarwne lampeczki na
choinkach migotały niezauważone. Kolędy grały niesłyszane. Wtedy coś we mnie
pękło a może wręcz przeciwnie, posklejało się nagle do kupy. I nie wiem skąd mi
się to wzięło – taka chęć, taka odwaga, takie wariactwo nieledwie. Zaczęłam
nucić kolędę. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Zerkałam przy tym
serdecznie w twarze zgromadzonych chcąc znaleźć w nich jakiś oddźwięk, obudzić
a może nawet jakimś cudem zachęcić do wspólnego śpiewu. Niektórzy ze
zgromadzonych spojrzeli na mnie z zawstydzonym uśmiechem, ale zaraz potem
odwrócili się jakby mieli do czynienia z jakąś niespełna rozumu istotą. Inni wzruszyli
ramionami i pokiwali głowami z dezaprobatą. No bo jak to tak wypada śpiewać w
poczekalni lekarskiej? Idiotyzm i dziecinada! Tylko pani obok spojrzała na mnie
z mieszaniną podziwu i zażenowania. I jeszcze jeden pan spod ściany błysnął okiem pełnym
aprobaty oraz pozytywnego zdumienia. A ja nie przejmując się niczym po prostu
odśpiewałam odważnie kolędę do końca, dziwiąc się samej sobie skąd we mnie taka
śmiałość i potrzeba. Chwilę potem z gabinetu lekarskiego wyłonił się mój mąż.
Pozostało nam już tylko ubrać się i życząc zgromadzonym wesołych świąt wyjść na
zewnątrz. Żegnały nas zaciekawione spojrzenia zebranych, słowa zwyczajowo w
takich okazjach wypowiadanych życzeń świątecznych, skonsternowane szepty i
dziwne, spłoszone uśmieszki…
* * *
Kochani, przed
nami kolejne Święta Bożego Narodzenia! Życzymy Wam i sobie samym żeby potrafiły one raz
jeszcze obudzić w naszych sercach coś z dziecka i żeby raz jeszcze chciało nam
się chcieć, bo od tego chcenia najwięcej przecież zależy. I żeby choć na moment
ogarnęło nas podczas śpiewania kolęd autentyczne wzruszenie. Bo czymże byłoby
życie bez pozytywnych wzruszeń, bez dziecięcych zachwytów, bez radosnych chwil,
które po latach miło jest wspominać? Spróbujmy raz jeszcze rozdmuchać w sobie
tę zaczarowaną iskrę!
Jaworowie życzą Wam Wesołych Świąt pod tym samym niebem!:-))
Nie wiem, czy to znak czasow, ale mam wrazenie, ze ludzie coraz bardziej wstydza sie okazywac uczucia, byc serdecznym dla innych, nie tylko rodziny, znajomych, ale calkiem obcych na ulicy czy w poczekalni do znachora. Kiedy jestem u mamy i z usmiechem pozdrawiam napotkanych sasiadow, wprawdzie odpowiedaja, ale patrza na mnie podejrzliwie, czy wszystkie klepki mam na swoim miejscu. Tak jak patrzyli na Ciebie w poczekalni lekarskiej.
OdpowiedzUsuńTeż mam podobne wrażenie, że dzisiaj albo nie wypada okazywać uczuc albo strach je okazać. Uczucia a szczególnie wrażliwosć są jak ta moja kostka.Wielu sądzi, iż trzeba ją rozmasować, żeby zniknęła...
UsuńMoże dlatego, że ludzie mylą dziecięcość z dziecinnością. Dziecięcość jest przejawem wewnętrznej czystości, działa odświeżająco na otoczenie. Ta iskra żywego ducha jak już się w człowieku rozpali, to chce promieniować i zarażać innych radością istnienia. Niestety, otoczenie zbyt często chce ją w zarodku gasić.
UsuńMy obie z Hanią dmuchamy w Twoją iskrę dziecięcej radości, aby nigdy nie zgasła, a wręcz rozpaliła się i buchnęła płomieniem w górę...
Też mi sie zdaje, że ludzie mylą te dwa pojęcia a poza tym tacy są poblokowani wewnętrznie, tacy wtłoczeni w sztywne ramy przyzwyczajeń, uwięzieni w swoich ranach i smutkach, znieczuleni na iskry radosci, zawiedzeni życiem, zgorzkniali... Cięzko przebic sie do kogoś, kto trwa w takim stanie i często nie pragnie nawet wyjścia z niego. Tak sie zastanowiłam teraz, czy rok temu, gdy trwałam w głebokiej żałobie po śmierci mojej Mamy, czy chciałoby mi sie wówczas tak spontanicznie zaspiewać. Mysle, że tak...Nawet przez łzy...
UsuńMoja iskra płonie we mnie, nawet wtedy gdy mnie samej zdaje się, iż zniknęła, nawet gdy nie wierzę w jej moc.I w Was płonie dziewczyny. Może to dzięki tym iskrom tak się rozumiemy...
Spojrzałam na pierwsze zdjęcie i aż mnie zassało z zachwytu. Jakie ono piękne!:-)
OdpowiedzUsuńUśmiechałam się całą paszczęką kiedy czytałam to, co napisałaś. Olu, jesteś pozytywnie zwariowana zupełnie jak ja:-)) A to dopiero niespodziewajka:-)) Często łamię stereotypy w taki sposób jak Ty. Nie zawsze się udaje, ale jak się uda to dopiero jest frajda. Gdybym siedziała w tej poczekalni, zaśpiewałybyśmy na dwa głosy, ale byłoby fajnie:-)
Dziękuję za piękne życzenia z pogórzańskim, błękitnym niebem!:)
Wszystkiego co Najlepsze dla Was i Waszych bliskich z okazji nadchodzących Świąt! To już druga wigilia dla Was w tym roku. Niech będzie pełna pozytywnych doznań, radosna!:-)
Marytka
A propos pierwszego zdjęcia to tak czasem wygląda u nas księzyc, a może jakaś gwiazdka, która lubi świecić między lasem a starą renetą...Tak czy siak uznałam, że zdjęcie to będzie pasować do świątecznej tematyki posta.
UsuńTo dobrze Marytko, że usmiechałaś sie czytając, że wyłuskałaś spod wielu zdań opisu sytuacji meritum wszystkiego. Tak, jestem a raczej bywam zwariowana pozytywnie, staram sie działać intuicyjnie i niestereotypowo, bo jedno jest zycie, bo żal go strawic w przygaszeniu, w udawaniu, w dostosowywaniu sie do cudzych wymagań czy sztywnych form. Och, zaśpiewałybyśmy razem!:-) Ale bym sie ucieszyła! Ale bym w szampańskim humorze wówczas do domu wracała! Ale wiesz, cieszę się, że czujesz podobnie, że w tej sytuacji postąpiłabys podobnie.Dobrze wiedzieć, że ktos odczuwa i postępuje tak jak ja i nie wstydzi sie tego. Podajmy sobie ręce, Marytko!:-))
Dziękuję za Twoje piekne życzenia i mam nadzieję, iz jeszcze nie raz uda nam sie na blogu pokonwersować i odnajdywać podobieństwa między nami.Ściskamy Cię serdecznie i wszystkiego dobrego życzymy!:-)♥
I jak, mam zostawić bez podziękowania tak miłą sercu i duszy odpowiedź:-) Wiem, że czasami im mniej, tym więcej, więc, tylko Dziękuję!:-)
UsuńMarytka
P.S. Cieszę się, że myślisz i czujesz podobnie, bo jeżeli my dwie myślimy podobnie, to znak, że jest nas więcej:-)
No to jest nas trzy takie zakrecone:)) bo ja tez bym z Wami chetnie zaspiewala, mimo, ze strasznie falszuje:)) Ale wcale mi to nie przeszkadza w spiewaniu. Wspanialego tylko uszy i czesto nawet zeby bola jak ja spiewam, bo on taki muzyczny talent i ucho ma wrazliwe.
UsuńAle co tam taka sobie mnie wybral, taka ma :P
Rozumiem bol, rozumiem choroby, rozumiem trud zycia, rozumiem brak sil... Ale to wszystko wcale nie jest latwiejsze jak sie ma ponura mine i zaglebia w swoim cierpieniu.
Wrecz przeciwnie, jak wiesz Olu troche mialam okazje poznac bol, choroby ale nigdy nie pozwolilam aby one spowodowaly, ze usmiech zniknie z mojej twarzy.
Rozmawiam z kim sie da i kiedy oraz gdzie sie da. Niektorzy twierdza ze na bezludnej wyspie pewnie gadalabym sama do siebie albo do drzew i traw.
Nie obrazam sie o to bo taka jest prawda:))
Najgorsza kolejka, najwiekszy bol jest latwiej zniesc jesli mimo wszystko mozna sie usmiechnac.
Pamietam jak lezalam w pierwszym szpitalu i przyszedl na wizyte doktor z bardzo powazna mina. Zapytalam co mu dolega? Byl bardzo zdziwiony skad takie pytanie wiec wyjasnilam, ze z nas dwojga to ponoc ja jestem chora i powinnam byc powazna.
Wtedy sie dopiero rozesmial i od tej pory juz zawsze wchodzil na sale z usmiechem.
No bo jak to? ja jestem chora a doktor przychodzi z taka mina jak by go wlasnie bolaly zeby, to jak ja sie mam czuc:)))
Kochane moje Olenko, Marytko i oczywiscie Cezary zycze Wam wszystkiego najpiekniejszego na te swieta i nieustajacej radosci oraz usmiechu, bo to wlasnie chec do zycia.
Ale Wy akurat o tym doskonale wiecie:***
Buziaki i usciski:***
Dziękuję Star:-), no cała Ty:-)) A tak po cichutku myślę, że jest nas tu trochę więcej tych pozytywnie zakręconych:-)
UsuńMarytka
ja też, ja też zaśpiewam, i zrobił się chórek:)
UsuńDziękuję, dziewczyny! Marytko, Star i Klarko! Pośpiewałybyśmy, że hej! I nieważne jak by nam to wyszło, ale ważne, że razem, że spontanicznie i odważnie.
UsuńMarytko! Pewnie, że czasem mniej znaczy wiecej, ale ja cieszę sie każdym Twoim życzliwym słowem i w ogóle tą ciepłą bliskoscią!:-)*
Star, ja z wiekiem staję się coraz odważniejsza, ale Ty jesteś dla mnie niedoscignionym wzorcem w wyrażaniu tego, co sie myśli, w braku lęku przez cudzą oceną i krytyką. Mysle jednak, że proces osmielania sie u mnie będzie postepował, bo co mam właściwie do stracenia? Życie jest tylko jedno i na nic sie zdaje chowanie głowy w piasek albo uciszanie samej siebie na siłę. Ta iskierka w środku nie chce być przygaszana i już!:-))
Star, dziekuję w imieniu swoim i męża za piękne zyczenia!:-))***
Klarko, a tak swoją drogą to fajnie byłoby utworzyc taki blogowy chórek a moze blogową kolędę?!:-)
Ściskam Cię mocno!:-)*
Olu u Ciebie to zawsze muszą być tak normalne a jednocześnie tak poruszające serca wpisy:):):):)
OdpowiedzUsuńKochana jeszce raz życzę Wam WSZELKIEGO DOBRA na te świeta i po nich także:)
Sciskam
Wiesz Pati, opisuję tu zazwyczaj to co mi sie przydarza, to co porusza moje serce, dzielę sie swymi uczuciami, chcąc znaleźć odzew w Waszych sercach. Dziękuję, że w Twoim znalazłam!:-)
UsuńPozdrawiam Cię gorąco, dziekuję za serdeczne życzenia i ściskam mocno wszystkiego najlepszego zycząc!:-))*
A moim szwagrem, z demencją i Alzheimerem, śpiewamy kolędy i pastorałki już od grudnia. Mnóstwo zapomina, jak się siusia, jak się je zupkę, jak się ubiera, jak się otwiera czy zamyka szafki i szuflady ale kolędy pamięta.
OdpowiedzUsuńWięc śpiewajmy wesoło i wokoło bo to czas pełen magii i czułości.
Pellegrino, musze bo sie udusze:)
UsuńTo takie piekne z Twojej strony, ze uczestniczysz razem ze szwagrem w tych fragmentach zyciowych, ktore on jeszcze pamieta.
Naprawde bardzo mnie wzruszyl Twoj komentarz.
Pozdrawiam serdecznie przesylajac Wam zyczenia swiateczne.
To jest ciekawe w chorobie Alzheimera, że jest ona taka wybiórcza i pewne rzeczy każe na dobre zapomnieć a inne pozwala pamiętać. Dziwny i skomplikowany jest mózg ludzki. Mama mojej przyjaciółki ma podobnie, więc na bieżąco mam relacje z tych codziennych obserwacji zachowań, z momentami zaskakujących i mocno wzruszajacych spotkań.
UsuńTo dobrze, Krystynko, że śpiewasz ze swoim szwagrem. Jakas część jego człowieczeństwa, jego wrażliwosci przejawia sie w tym śpiewaniu, jest cennym objawem jego wrażliwosci i ludzkich potrzeb. A tym to cenniejsze, że wiadomo, iz pewnego dnia zgaśnie jak świeczka na choince...
Ale w każdym w nas kiedyś zgaśnie, dlatego śpiewajmy, dzielmy sie wzruszeniami i ciepłem, póki jestesmy, póki nam się cokolwiek chce, póki ta świateczna magia znajduje jakikolwiek odzew w naszych sercach.
Krystynko, ściskamy Cie oboje z Cezarym mocno i ciepłe myśli przesyłamy rozśpiewanemu szwagrowi!:-))***
Prawdziwa opowieść, tak właśnie bywa, bez odzewu. Zyczę Wam by nie tylko na święta spotykały Was całkiem inne serdeczne reakcje, a na drodze życia pojawiali ludzie tak samo wrażliwi i życzliwi ja Wy. Pieknych Świąt życzę.
OdpowiedzUsuńPrzez całe zycie spotykaja człowieka takie sytuacje, co to są niczym kubeł zimnej wody i na jakis czas potrafią go zniechecić do spontanicznego działania. Ale jeśli jest w nas silna potrzeba by działać w zgodzie ze sobą, to prędzej czy później znowu wyłazi szydło z worka! I znowu mówimy, piszemy, robimy to, czego pragnie nasze serce - bez przesadnego oglądania się na to, co wypada a co nie.
UsuńA swieta powinny byc takim czasem spontanicznych usmiechów, zachwytów, reakcji na bliskosc innych ludzi.
Dziekujemy za Twe zyczenia Ewo i Tobie również Pięknych, serdecznych Świąt zyczymy!:-))
Spontaniczność i serdeczność przegrywa z narzekaniem i biadoleniem. Dzisiaj w warzywniaku pan sprzedający, życzył jednej z odchodzących już pań wesołych świąt, a ona na to " a jakie tam wesołe - nie ma się z czego cieszyć". Bardzo mnie to zasmuciło - czy naprawdę nie ma z czego? Jak tam mam - pomimo... Nie żądam, nie oczekuję - po prostu dziękuję...
OdpowiedzUsuńCudnych Świąt Wam życzę w tej iście bajkowej scenerii
Tak, przegrywa...Ja to po części rozumiem, bo ludzie są tacy zmęczeni rzeczywistoscią, tacy zgorzkniali i zawiedzeni, tacy rozczarowani. Boją się zranienia, boją osmiszenia, wolą nosic przed sobą tarczę milczenia albo dołączać do chóru malkontentów i smutasów. Byleby nie wyjśc przed szereg, byleby nie dostac znowu za coś w łeb...Wiadomo, ze każdy z nas ma swoje stresy, zmartwienia i bóle, A przecież zawsze można znaleźć cokolwiek, czym można sie ucieszyć.To ucieszenie jest w zyciu potrzebne jak tlen.Docenienie tego, że sie jest...
UsuńDziękuję Gabrysiu za Twoje słowa, za ciepłe życzenia!:-)*
Jesteś Olu niesamowita :))) Sama może nie zaczęłabym śpiewać, ale dołączyć do kogoś - czemu nie :)
OdpowiedzUsuńPoczekalnie są zazwyczaj przepełnione jakimś specyficznym smutkiem i beznadzieją. Niestety, trzeba o tym pamiętać i jakoś się chronić przed oblepieniem nas przez te emocje. Ty zrobiłaś to w niesamowity i niekonwencjonalny sposób :))
Tak, miasta rozświetlone są, na rynkach stoją piękne choinki, fajnie czasem wybrać sie wieczorem do miasta i poczuć się jak dziecko.
A dzisiaj widziałam świętego Mikołaja, czy bardziej Gwiazdora na niebie :)) Latał sobie motolotnią , zaprzężoną w renifery, kiczowate toto, ale widok ten mnie rozbawił :)
Udanych Świąt Jaworowi ♥♥♥
Jestem troche zwariowana, ale to chyba takie nieszkodliwe wariactwo!:-)) Dołączyłabyś Lidusiu do śpiewu? Oj, jaka szkoda, że Cię w tej poczekalni nie było!:-))
UsuńPoczekalnia jest specyficznym miejscem, ale przecież ludzie w niej przebywajacy nadal są ludźmi i mogliby spróbowac wykrzesać z siebie jakaś iskrę, dodać nieco zycia temu nudnemu miejscu.Mnie sie w tej poczekalni przypomniał taki film polski o balu sylwestrowym na dworcu w Koluszkach. Przymusowo uwięzieni na dworcu przez zimę stulecia ludzie potrafili sie tam jakos ożywić, zachować sie spontanicznie i sprawic, że to miejsce nabrało nowego wymiaru. Ale widocznie poczekalnie lekarskie rządzą sie innymi prawami a ludzie w nich zbyt są chorzy i przygnębieni, zbyt do konwencji smętnego oczekiwania przyzwyczajeni by zrobić cokolwiek, co by ich z tej konwencji wyrwało...
Przedswiąteczne miasta są piękne! A doceniam to tym bardziej, im zadziej w nich bywam. Odwykłam od takiej baśniowej scenerii i cieszę sie, że po latach na nowo mnie ona zachwyca.
Widziałaś świetego Mikołaja z reniferami?! Och, ależ to musiał byc wspaniały widok. Pal sześć, że kiczowaty - wszak dla dzieci nie istnieje cos takiego jak kicz, a w czas świąt mozemy byc jak dzieci!:-))
Dziękujemy za Twoje zyczenia, Lidusiu i Tobie zasyłamy życzenia pięknych świąt!:-)♥♥♥
Dziękuję za życzenia, Olu :)
UsuńSama sobie odpowiedziałas na to pytanie - konwencja poczekalni nie sprzyja szaleństwom ;) Każdy chce tam się użalić, pożalić, pokazać jak strasznie jest chory, a nie weselić się jakimiś kolędami. Niestety.
Czasem jest wygodnie ulec jakiejś konwencji, podporządkować sie, nie próbować niczego zmieniać. A czasem człowieka dziwnie coś kusi by zamacic wodę w stojącym stawie, by zrobic coś po nowemu...A że nie zawsze znajduje się oczekiwany oddżwięk? Cóz, takie jest życie,zawsze istnieje ryzyko, że napotka sie na niezrozumienie albo na mur nie do przejscia... Ale nie znaczy to, że trzeba przestać próbować coś robić po swojemu, nie dawać sie wcisnąc w określone ramy! Ot, fajnie jest np. morsować, co dla niektórych pewnie jest zupełnym dziwactwem a dla jeszcze innych cudownym odnalezieniem smaku zycia!:-)***
UsuńKolęda jest dobra na wszystko, zwłaszcza taka radosna. Ale nie wiem, czy odważyłabym się ją śpiewać w poczekalni. Tam to zwykle zabieram książkę...
OdpowiedzUsuńMiłego świętowania :)
Kolęda moze być dobra na wszystko, tym bardziej, że to czas kolęd, jakiegos bratania się, zbliżania, odszukiwania ciepła międzyludzkiego. Pewnie w inny czas też bym w poczekalni czytała ksiazkę albo rozwiazywała krzyzówkę, ale w ten wyjątkowy, przedświateczny czas odważyłam sie na wiecej i nie żałuję!:-)
UsuńDziękujemy za zyczenia! I Tobie Wietrzyku, miłego świetowania życzymy oraz kolędowania - a jakze!:-))
Poczekalnie lekarskie pelne ludzi i czekanie, czekanie, pamietam, ale najbardziej zapamietalam z Polski czekanie u dentysty, przjmowal w domu, bylo to w bloku, moze i mial duze to mieszkanie, ale poczekalnia byl korytarz, siedzielismy mocno scisnieci, oj Ola tam bys nie pospiewala.
OdpowiedzUsuńCzekanie to taki zmarnowany czas, fajnie jest cos zrobic spotanicznie, wiec gratuluje.
Oj, chybabym rzeczywiście w poczekalni u dentysty nie pośpiewała! Z uwagi na obolałe zęby i stres przed spotkaniem z wiertłem! Chociaż moja dentystka jest tak miłą i bezpośrednia osobą, że zanim siadę u niej na fotelu, to tak sie nam fajnie gada i żartuje, że prawie zapominam o czekającej mnie "operacji" na fotelu dentystycznym!:-))
UsuńA czekając gdziekolwiek zawsze można pokusic sie o zrobienie czegoś nietypowego - chociażby dla poczynienia obserwacji socjologiczno-psychologicznych!:-)))
Witaj Olu, piękna i poruszająca opowieść świąteczna.
OdpowiedzUsuńŻyczmy sobie wszyscy takiej szczerości prawdziwej, radości dziecięcej, spontaniczności w wyrażaniu naszych uczuć.
Radosnych i pogodnych świąt oraz cieplej rodzinnej atmosfery.
Uściski posyłam
Tak, Amelio! Zyczmy sobie spontanicznej szczerości, ale wrażliwosci, uwazności, zyczmy czułości i troskliwości, zyczmy dobra wokół,ciepła i umiejętnosci jego odbierania.
UsuńDziękuję za pamięc i Twoje zyczenia!
oboje pozdrawiamy Cię serdecznie!:-)
Pozostaje nam dokładać starań, żeby zwyciężyła autentyczność - nie pozwoliwszy się przytłoczyć komercji tudzież skostniałej "tradycji". Może mi się wreszcie w tym roku uda. Życzę Jaworom Wszelakiego Dobra*.
OdpowiedzUsuńTeż myslę, iż autentycznosc jest ważna, a moze coraz ważniejsza w tym świecie pełnym plastiku, pustosłowia, zachowań na pokaz i strachu przed byciem soba. Może uda sie raz jeszcze ozywić tradycję. Poczuć o co w niej chodzi i przezyc to w sobie tak, jak wówczas gdy byliśmy dziećmi.
UsuńDziękujemy za Twoje zyczenia Errato i także wszystkiego dobrego życzymy!:-)*
Serdeczności Wam Olu przesyłam na te Świąteczne Dni :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam za odwagę,ja z tych co to zawsze mają w torbie książkę, ale mój mąż to gaduła zawsze i wszędzie :)
Ja też przeważnie coś sobie w poczekalni czytam, ale tego dnia niczego do czytania przy sobie nie miałam a poza tym ten nastrój świateczny, te cudne kolędy tak mnie dziwnie ośmieliły...
UsuńNasi mężowie mogliby podać sobie ręce oraz pogawędzic se sobą do syta, jak to gaduła z gadułą!
Dziękujemy za Twe ciepłe życzenia i pozdrawiamy serdecznie!:-)*
Piszę, bo zrobiło mi się przykro, bo inaczej nie potrafię. Wybacz mi Olu ten wpis, będzie długi i złamie zasady kpmentowania na blogu.
OdpowiedzUsuńOd ponad 20 lat moje życie nieustannie przeplata się z wizytami w poczekalniach lekarskich, na SORach, oddziałach szpitalnych. Związane to jest z chorobami, wypadkami, odchodzeniem bliskich. Sama już do końca życia muszę pozostać pod opieką lekarską. Musiałam jakoś oswoić te przybytki zdrowia, bo inaczej bym zwariowała. Od dawna już nie przynoszę tam książek. Wchodzę z uśmiechem i przyglądam się ludziom. Zawsze znajdą się tacy, którzy mają w sobie radość życia mimo choroby, z tymi rozmawiam. Od zwykłej okraszonej uśmiechem rozmowy często przechodzimy do żartów, dykteryjek na temat służby zdrowia. Zdarzyło się, że lekarz z zaciekawieniem wychylił głowę z gabinetu słysząc nasze smiechy i właczył się do żartów.
Opiekujący się mną lekarz i asystujące mu pielęgniarki witają mnie uśmiechem. Często żartujemy na temat mojej choroby i czekającej mnie kolejnej operacji.
Można odgrodzić się od innych i swojego strachu książką. Wolę jednak wnieść ze sobą porcję radości i uśmiechu, nawet jeżeli dostanę za to po łapach, co zresztą nieraz się zdarzyło. Zdarzyło się też, że nagle uruchomili się inni pacjenci stając po mojej stronie, a raz zareagował lekarz na oddziale szpitalnym.
Umiem już rozpoznać ludzi, którzy przychodzą tam żeby gloryfikować swoją chorobę, przerzucić na innych swoje żale, nie reaguję, nie podejmuję dyskusji.
Boimy się łamania stereotypów, bo nie chcemy dostać po łapach, bo nie chcemy wydawać się śmieszni, albo po prostu nie wiemy jak to zrobić, albo zwyczjanie nie chcemy. Ale jeżeli tak, to nie wymierzajmy innym policzka za to, że to robią, doceńmy, uśmiechnijmy się do siebie. Życie tak szybko mija i nie wiemy czy właśnie my nie będziemy nagle potrzebować pomocy, wsparcia od takich ludzi, łamiących stereotypy, bo często trzeba je złamać żeby udzielić innym pomocy czy wesprzeć.
Przepraszam mimo wszystko jesli kogoś uraziłam tym wpisem.
Marytka
Oleńko, najmocniej przepraszam za ten komentarz. To Twój blog i może nie powinnam tego napisać. Ty wiesz lepiej. Jeżeli tak, to go usuń, czasem tak trzeba, nie pogniewam się, zrozumiem.
UsuńMarytka
Marytko, po pierwsze to naprawdę nie widzę powodu by usuwać Twój komentarz a po drugie dziękuję Ci za te szczere, mocno do mnie przemawiające do mnie słowa. Zaraz Ci napiszę dlaczego. Pamietasz może mój tekst blogowy o słowach, które niechcący mogą ranić? Staram sie tak pisać by nikogo nie urazić, ale wiem, iz to niemożliwe. Każdy z nas jest inny i odbiera teksty poprzez własne doświadczenia. W jednych z nas dane słowa cos poruszaja a w innych nie. Pisząc powyższy tekst starałam sie opisać pewną sytuację a także swój stan ducha oraz zachowania napotkanych osób. Nikogo nie chciałam tu ganić, ośmieszać, potępiać ani wywyższać sie. Każdy ma prawo być jaki jest i zachowywać sie tak, jak chce sie w danej chwili zachowywać. Śmiać się albo smucić, milczeć albo mówić. Moje spontanicznie śpiewne zachowanie wynikało z wcześniejszego zachwytu dekoracjami świątecznymi na rynku, stroikami w poczekalni i pięknymi kolędami w wykonaniu braci Golców (których bardzo lubię). Poczułam sie jak dziecko a dziecko bywa czasem nadmiernie szczere, bywa spontaniczne i łamiące wszelkie konwenanse. Chciałam podzielic sie z ludźmi swoim nastrojem, sprawic by i oni poczuli odrobinę radosci świątecznej. I zrobiło mi sie troche głupio, gdy tak sie nie stało, bo naiwnie myslałam, że w życiu możliwa jest odrobina baśni...I pewnie jest, ale nie dla każdego w tym samym momencie. Życie to nie Disney z jego cukierkowatoscią, a raczej Andersen wraz w jego prawdziwością przezyc ludzkich, cierpieniem w tle i drogą poprzez te cierpienia wiodącą ku wiedzy, ku prawdzie i dobru. I o tym powinnam pamiętać.Tego sie do końca życia uczyć.
UsuńŚciskam Cię serdecznie wrażliwa, szczera dziewczyno!♥
W baśniach Andersena jest więcej prawdy o życiu i uczuciach niż we wszystkich naukowych traktatach. Szkoda, że dorośli już rzadko je czytają, mogliby zaoszczędzić sobie i innym wielu cierpień. Ciekawe, ilu ludzi zna np. baśń "Dziewczynka, która podeptała chleb"? Dla niektórych ta baśń jest okrutna, dla mnie obrazuje prawo przyczyny i skutku...
UsuńI ja uważam, że w andersenowskich baśniach jest wiele prawdy o zyciu i o naturze ludzkiej. Przeczytanie tych baśni jest wstępem dla dziecka do wiedzy o przyszłym zyciu, daje mu wyobrażenie jak jest, odkrywa mu jak ważne jest dobro i odpowiedzialność, oraz jak wiele trzeba przejsć by to zrozumieć...Znam tę baśń o "Dziewczynce, która podeptała chleb".Miałam kiedyś wypozyczone z biblioteki bardzo stare i grube wydanie basni Andersena. Nie wiem, czy w dzisiejszych wydaniach je zamieszczają, z uwagi na dość drastyczne opisy kary, jaką owa dziewczyna za zdeptanie chleba poniosła...
UsuńTę baśń można przeczytać w internecie. Ale do tego trzeba dorosnąć, bo nie każdy rozumie, że pod symbolem podeptanego chleba kryją się odrzucone wartości, które matka starała się zaszczepić u dziecka. Nie wiem, czy chodziło o Słowo - chleb Życia, ale z pewnością baśń ta potępia egoizm, próżność, nieczułość i okrucieństwo wobec innych stworzeń, którymi się ta dziewczyna w życiu kierowała.
UsuńZa Twoją radą Iwonko poszukałam sobie w Internecie tej baśni i przeczytałam...Och, naprawdę dobrze przeczytac sobie coś z czasów dzieciństwa i zrozumieć to na nowo, dostrzec coś, czego siekiedys chyba nie dostrzegało. To piękna i surowa przypowieść, z dobrym końcem, ale takim mniej wiecej jak w Małej Syrence.Nie ma odwiecznego żyła długo i szczęsliwie...Jest namysł nad człowiekiem, nad tym, co powinno byc w życiu ważne i o wybaczaniu, bez którego nic nie ma sensu...A w ogóle, to chce mi się poczytać wiecej Andersena. W wolnej chwili poszukam sobie czegosw netowych czeluściahc, bo neistety moje, a właściwie mojej córki, ksiazki z bajkami zostały, w domu rodzinnym...
UsuńBaśni Andersena można słuchać na YT, są w formie audiobuków. Zawsze to oszczędność wzroku i czasu, bo w tym samym czasie można upiec np.sernik...
UsuńTakie stare i grube wydanie tych basni bylo moja najukochansza lektura, odkad nauczylam sie czytac, ku ogromnemu zdziwieniu, i czesto desaprobacie, dalszej rodziny. To jedna z tych ksiazek, której strate odczulam najbardziej.
UsuńIwonko, czasem rzeczywiscie słucham sobie przy robocie audiobuków, ale najczęściej ulubionej muzyki...
UsuńWczoraj np. w ten sposób upiekłam pyszny makowiec!:-)
Moniko, rozumiem smutek tej straty, bo i ja tęsknie za pewnymi ksiazkami, które zagineły gdzieś w lawinie dziania, w toku przeprowadzek, pozyczek bezzwrotnych itp....Pocieszam sie tylko, że gdzieś tam te ksiązki ukochane są i ktos może sie teraz nimi cieszy...
UsuńWychowałam się na bajkach Andersena:-) Ale nie o tym chcę napisać. Trudno czasem wyrazić to, co się chce słowem pisanym. Już o tym pisałaś, pamiętam, ale chcę dokonczyć i zamknąć to co zaczęłam i juz do tego nie wracać.
UsuńOleńko, jesteś wrażliwym, pełnym taktu człowiekiem, szanującym innych ludzi. Nie zrobiłaś nic niestosownego! Przecież nie zaśpiewałaś jakiejś pijackiej czy pogrzebowej piosenki, tylko kolędę. Kolędę, która niesie ludziom nadzieję i radość! Dlatego napisałam komentarz w którym chciałam pokazać, że czasem dobrze jest złamać stereotypy, przeskoczyć konwenanse. Wiem, że czujesz się z tym niekomfortowo, tylko po co Oleńko, po co? Choćbyś na uszach stanęła wszystkim nie dogodzisz, nie dasz rady. Akceptuję Ciebie taką, jaka jesteś i już:-)
Marytka
No tak, nie da sie dogodzic wszystkim. Nie ma przecież żadnej czarodziejskiej różdżki, żeby w jednej chwili odmienic rzeczywistosć czy nastrój. Niepotrzebnie oczekuję zbyt wiele od ludzi. Muszę ich przyjmować, rozumieć i akceptować takimi jakimi są. Tak, jak Ty to robisz w stosunku do mnie, za co serdecznie dziękuję Ci, Marytko!:-)
UsuńOlu, następnym razem pójdę z Wami i jak zaśpiewam, to gwarantuję, że wejdziecie bez kolejki. Wszyscy przepuszczą lub uciekną. Ja przyjaźnię się raczej z takimi co śpiewają w poczekalni, z takimi którzy robią wszystko inaczej, więc zdziwiłabym się, gdybyście zachowywali się szaro i stereotypowo, trusiając ( siedząc jak trusie ) w kolejce bez ekscesów. Hi, hi, nie zawiedliście mnie : )))
OdpowiedzUsuńNastępnym razem pewnie już by mi się nie chciało zaspiewać w poczekalni...To był taki jednorazowy wyskok w przystepie świątecznego entuzjazmu i brawurowej wręcz odwagi.Okazało sie to, niestety, niewypałem a człowiek chcąc nie chcąc wyciąga wnioski z takich doświadczeń... No chyba, że Ty Łucjo rzeczywiscie byłabyś obok i czynnie wspierałabyś mnie w tych śpiewach! Wtedy pewnie by i śmiałość i ochota wróciła!:-))
UsuńOlenko, smutne to i straszne zarazem, ze nawet kolenda przez Ciebie spiewana tych ludzi nie ruszyla :(.
OdpowiedzUsuńRadosnych i zdrowych Swiat zycze z calego serca.
Mimo wszystko rozumiem tych ludzi, nie każdemu przecież musi sie chcieć śpiewać akurat wtedy, gdy mi sie zachciało. Ale tym niemniej fajnie byłoby gdyby zaśpiewali, gdyby choć jedna osoba sie odważyła. nie udało sie, trudno. Ale nie biadam nad tym strasznie, ot po prostu wyciągam wnioski na przyszłość...
UsuńDziękuję za życzenia Moniko i przesyłam od nas obojga życzenia wszystkiego dobrego!:-)
Spokojnych i Wesołych Świąt Wam i Waszym bliskim
OdpowiedzUsuńtakże szczególnie tym czterołapym i puchatym.
Przede wszystkim zdrowia, pomyślności i spełnienia marzeń! 🎄 🎁💝
Dziekuję Ci Kocurku za pamieć i piękne życzenia!
UsuńWszystkiego dobrego dla Ciebie, Twoich bliskich i Twych zwierzaków kochanych!:-)♥
Kochani! Zdrowych i pogodnych Świąt Wam życzymy!
OdpowiedzUsuńAtaner i p.
Drodzy Ataner i p.! Serdecznie Wam dziekujemy za życzenia i również udanych Świąt życzymy!:-)
UsuńNo bo czasami najbardziej prozaiczne rzeczy prowadzą nas do bram szczęścia. Szkoda, że tak często o tym zapominamy... O ile świat byłby piękniejszy, gdybyśmy o tym pamiętali.
OdpowiedzUsuńKochani, z okazji świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć właśnie takiego zwyczajnego radowania się z małych, niepozornych rzeczy. Zdrowia - by było, szczęście - by się mnożyło. Wesołych świąt!
Okazuje się, iż w dziesiejszych czasach właśnie o takie proste rzeczy jak usmiech, wspólne radowanie się i życzliwosc międzyludzka najtrudniej. Ale tym niemniej zdarza sie i z tego trzeba sie cieszyc, to zauważać i to wzmacniac!
UsuńDziękujemy Ci Karolinko za piękne zyczenia i również życzymy Ci cudownych, pogodnych w duszy Świąt!:-))
Drodzy Jaworowi,
OdpowiedzUsuńradości tej dziecięcej, zdrowia i sił na zamiary. Dobrego Nowego Roku!!!
Serdecznie dziekujemy Ci Owieczko za pamięć i życzenia! Ściskamy Cie mocno i wszystkiego dobrego życzymy!:-))
UsuńWszystkiego najlepszego na świąteczny czas, a w Nowym Roku samych szczęśliwych dni:)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękujemy Ci Arteńko! Wszystkiego dobrego i dla Ciebie!:-)
UsuńPiękna opowieść. Pozostaniesz na długo w pamięci tamtych ludzi. Lata wychowywania " na sztywno" powodują, że nie potrafimy być spontaniczni. Ty potrafisz i to jest cudowne.
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu za ciepłę słowa!:-)
UsuńCzy pozostanę w ich pamięci? Może i pozostanę, ale jako raczej jako kaczka-dziwaczka!:-) Ale cóz, może lepiej być pamiętana w ten sposób, niz nie pamiętaną wcale?!:-) Zdaje mi się, iz większosć nie odbiera jednak pozytywnie takich spontanicznych zachowań.
We mnie z wiekiem też już coraz mniej takich spontanicznosci, ale mimo wszystko jednak czasem sie zdarzają, z czego w sumie sie cieszę, bo mam wrażenie, iz są objawem nie dającej sie wtłoczyc w żadne sztywne młodej duszy!:-)