czwartek, 26 października 2017

Od mgły do...mgły., cz.2




…Jechaliśmy dalej rozkoszując się ciepłem i przytulnością panującą w naszym samochodzie, który brnął przed siebie wytrwale, niczym okręt rozgarniając  nieustępliwe, kolejne fale mgły. Momentami wąska i dziurawa droga kazała poruszać się wolno i ostrożnie, niczym w tunelu, którego szerokości mogliśmy się tylko domyślać. Przemierzaliśmy jakieś uśpione wioski, gdzie z ledwością rozpoznawaliśmy zarysy budynków, ale nie byliśmy w stanie dostrzec żadnych szczegółów otoczenia. Od czasu do czasu mignęła nam niewyraźnie zielona tabliczka z nazwą nieznanej nam miejscowości. Zaraz brałam do rąk atlas, sprawdzając na mapie nasze położenie i tylko dzięki temu mogłam upewnić się, iż znajdujemy się w jakimś rzeczywistym miejscu drogi ku konkretnym punktom wiodącemu . Nieraz miało się wrażenie jakby płynęło się w chmurach, jakby to sen jakiś był albo film a nie zwyczajna jawa. Jednak nie baliśmy się niczego. Bezpiecznie nam tak było i dobrze. Moje przemoczone buty powoli wysychały a stopy rozgrzewały się, odganiając w dal czyhającą na sposobną chwilę znaną mi od dawna, ale dawno nie widzianą potworzycę – królową przeziębień i zapaleń jesienno-zimowych. Miłe ciepełko wspaniale rozleniwiało nic więc dziwnego, iż nie chciało się nam tego snu pośród mglistej aury przerywać i wysiadać w mokrą, chłodną rzeczywistość...

   W końcu jednak zwyczajne, ludzkie potrzeby kazały nam zatrzymać się przy jakimś spowitym mgłą lasku i ulżyć sobie na łonie natury. Omalże niemożliwością jest bowiem znalezienie w Polsce przy drogach, szlakach, w centrach turystycznych czy ustroniach miejsc stworzonych dla króla, gdzie mógłby się udać piechotą. Dlatego też wszelkie sposobne krzaczki i laski skrywają w sobie wiele brzydkich skarbów, przez ludzi do ich pozostawienia tamże zmuszonych. Teraz te wątpliwej jakości „precjoza” ukrywała litościwa mgła, ale wolałam nie myśleć, co odsłoni się, gdy słońce zajrzy wreszcie w te zakamarki…Mógłby się ktoś w tej chwili zdziwić i zniesmaczyć. No bo jakże to tak, dopiero co opisywałam romantyczne historie i pełne poezji legendy aż tu nagle o absolutnie niepoetycznych miejscach ustronnych wspominam? Jednak mniemam, iż nic, co ludzkie nie jest obce ani mnie, ani czytelnikom, ani turystom wszelakim, ani też obce nie było Starzeńskim, Stadnickim oraz królowej Bonie. Życie ma swoje prawa oraz potrzeby. Przydałoby się aby obyczaje w drażliwej kwestii  cywilizowanych toalet oraz stosunek do nich nieco się unowocześniły i oby królewskie przybytki czymś normalnym i nader często spotykanym być mogły. A przy tym czystym, przyjaznym i tak pospolitym jak znaki drogowe przy drodze. 



   Tak się złożyło, iż w kilkanaście minut potem, gdy jechaliśmy w uwitym przez mgłę labiryncie, postanowiła ona ni z gruszki ni z pietruszki pierzchnąć w wyższe partie wzgórz a na zachmurzonym dotąd niebie zaczęły nieśmiało pobłyskiwać pierwsze promienie wydobywając z okolicznych drzew ukryte tam dotąd barwy oraz głębie. Znajdowaliśmy się oto w miejscowości o wdzięcznej nazwie Malawa. Dostrzegliśmy posadowiony w oddali kościół, który wybijał akurat godzinę dwunastą. Usłyszeliśmy też muczenie krów i szczekanie psów. Zapachniały nam jesienne liście, zabłyszczał w oddali strumień, serdecznie zaszeptał wiatr. A w nas coś się jakby wówczas ożywiło. I raptem powzięliśmy śmiałe postanowienie, że jednak dojedziemy tam, gdzie nam się marzyło. Pogoda zaczęła sprzyjać, czasu było jeszcze dość. Dlaczegóż by więc nie pojechać w wymarzone Bieszczady a konkretnie do Mucznego, gdzie będzie można zdobyć wspólnie jeden z piękniejszych bieszczadzkich szczytów?

   Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy i już niebawem wspinając się po górskich serpentynach i przełęczach mijaliśmy Birczę, Roztokę, Jureczkową, Krościenko, Ustrzyki Dolne, Rabe, Lutowiska i Smolnik. Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie chcąc jak najszybciej dojechać w miejsce, skąd będziemy mogli rozpocząć wspinaczkę. Jednak w prześwitach między pojawiającą się jeszcze znienacka firaną mgły nie omieszkaliśmy zauważyć po drodze urokliwych widoków, napisów informujących o miejscowych atrakcjach i szlakach turystycznych. Obiecywaliśmy sobie, że kiedyś przyjdzie czas na poznanie także tych miejsc, że skoro zaczęliśmy eksplorację Bieszczadów, to i tutaj pewnego dnia może nas wiatr przywieść. Niech tylko dobry czas sprzyja, jako takim zdrowiem obdarza i ciekawości świata nadal duszy nie skąpi!


   Wejście na Bukowe Berdo, umiejscowione w pobliżu wielkiego hotelu w Mucznem rozpoczęliśmy za piętnaście druga. Wręczający nam bilety wstępu na szlak pracownik bieszczadzkiego parku poinformował nas, iż mgła w tych okolicach utrzymywała się tylko wczesnym rankiem, natomiast już od kilku godzin trwała tu wspaniała, słoneczna pogoda. Spojrzeliśmy na siebie z Cezarym porozumiewawczo żałując, żeśmy się naszej pogórzańskiej mgle zwieść dali i że nie wyruszyliśmy tu tak wcześnie, jakeśmy zamierzali. Czasu nie mieliśmy teraz na zdobycie szczytu wiele, ale grunt, żeśmy we właściwe miejsce dotarli. Grunt, że bieszczadzkie słońce nam sprzyjało i do nowej wędrówki zapraszało. Cezary obiecał sobie, że tym razem choćby nie wiem co, da radę, pójdzie ze mną, nie podda się zmęczeniu. Ciesząc się jego pozytywnym uporem  wędrowałam spokojnym tempem, towarzysząc mężowi na prowadzącym najpierw przez świerkowy, potem przez bukowy las aż do szczytu.



    Ale cóż, łatwo czasem postanowić, trudniej dotrzymać słowa. Były momenty, iż zasapani skwapliwie korzystaliśmy z każdego przystanku by nabrać nowego oddechu. Takimi przystankami były przeważnie rozmowy z mijanymi po drodze turystami, z których wielu pocieszało nas, iż do szczytu już całkiem niedaleko a wielu zniechęcało, że to jeszcze przerażający szmat drogi. Zwłaszcza pewien pan apetycznie konsumujący pomidora z ogromnym przekonaniem informował Cezarego, iż na połoninę z całą pewnością dziś nie dotrzemy, bo w górach szybko się zmierzcha i perswadował by zawrócić póki czas i póki jeszcze okoliczne niedźwiedzie oraz wilki z ciemności na żer nie wyłażą. Widać było, iż ów pomidorem raczący się osobnik świetnie się bawi tym straszeniem nas, zatem i mój mąż dostosowawszy się do tego typu czarnego humoru podjął pałeczkę i z wielką przyjemnością w podobnym tonie z żartującym mężczyzną pogawędził.



   Baliśmy się, że będziemy ostatnimi wspinającymi się w tym dniu, iż ryzyka wchodzenia na szczyt o tej porze nikt już po nas nie podejmie. Jednak ku naszej uldze od czasu do czasu mijali nas nieliczni piechurzy a na jednej z sosnowych, urokliwie umiejscowionych na szlaku ławeczek jakieś młode, sympatyczne małżeństwo odpoczywając zajmowało się karmieniem swego maleństwa w nosidełku i uśmiechając się do nas obiecywało, iż za jakiś czas na pewno spotkamy się na wierzchołku Bukowego Berda.





   Zmęczeni, lecz w doskonałych humorach posuwaliśmy się wytrwale w górę ciesząc się cudowną pogodą, widokami, aromatem lasu, kolorami jesiennych liści oraz coraz wyraźniej przebłyskującą ku nas zza drzew, położoną na wysokości prawie 1200 m. złocistą połoniną. Jeszcze tylko ostatnia, ostra wspinaczka po kamieniach, wśród suchych liści, kęp traw i wystających spomiędzy nich korzeni. Jeszcze jedno, największe wysilenie dla zmęczonych nóg i oto jest! Po półtorej godziny wspinaczki pojawił się przed nami jeden z piękniejszych widoków jakie dane nam było w życiu ujrzeć – rozległa Połonina Dźwiniacka.


   Wówczas już nie mogłam się powstrzymać i śmiejąc się z radości pobiegłam w podskokach najpierw na prawo ku skalnemu podestowi, potem na lewo w ścieżkę wśród płowych traw by zobaczyć jak najwięcej z rozciągających się w dole widoków. Oszołomił mnie ten bezkres. Zachwyciły bogate barwy położonych blisko gór i pasma dalszych, błękitno-srebrnych szczytów.



  Weszłam zatem jeszcze wyżej, na sam szczyt Bukowego Berda a właściwie na pierwszą jego kulminację, ponieważ ta góra posiada trzy wierzchołki - 1201 m, 1238 m. oraz 1311 m. Stanęłam przy słupku z oznaczeniami szlaków. Rozejrzałam się dokoła w zachwycie. Wpatrywałam w góry położone po ukraińskiej stronie. Wyglądały imponująco, tajemniczo i niedostępnie. Zerknęłam w kierunku kolejnych szczytów, które można idąc z Bukowego Berda osiągnąć. Gdzieś tam jest Tarnica, najwyższy wierzchołek Bieszczadów. Czy i tam kiedyś uda nam się dotrzeć? Wszystko jest przecież możliwe! Póki co jednak, pasłam oczy tutejszym pięknem a duszę uczuciem wolności, podobnej do tej jakiej doznałam niedawno na Połoninie Wetlińskiej.  Zauważyłam, iż uśmiechnięty Cezary zmierza w moim kierunku przytrzymując mocno czapkę, którą rozbrykany wiatr stara się mu za wszelką cenę strącić. Ale mój mąż wcale się tym nie przejął. Dostrzegłam w jego oczach taką samą radość i dumę z dojścia tutaj, jakie były teraz i we mnie. W tej cudnej chwili łączącego nas bliźniaczego wzruszenia uścisnęliśmy się mocno za ręce a potem poprzez obiektyw aparatów fotograficznych spojrzeliśmy na otaczające nas pejzaże, usiłując oddać robionymi przez siebie zdjęciami choć część tej urody, choć ułamek tych uczuć, które w nas szampańskimi bąbelkami tańczyły.




   Zdecydowaliśmy się się wejść jeszcze trochę wyżej, bo przecież żal było już schodzić, gdy wokół takie widoki, gdy tylu turystów wędrowało w każdą stronę a słońce stało jeszcze całkiem wysoko. Wąską ścieżką po grani wiodącą doszliśmy na położony kilkadziesiąt metrów wyżej kamienisty występ skalny. Wiatr świstał tu z wielką mocą i przenikał na wskroś, sprawiając iż momentalnie zmarzliśmy. Wobec tego natychmiast odzialiśmy się w zabrane ze sobą przezornie kurtki. Wcisnęliśmy mocno na głowy czapki. Rozejrzeliśmy się krążąc wokół własnej osi i co i rusz znajdując nowe obiekty do uwiecznienia, nowe pejzaże do zachwycenia. 







  Miało się wrażenie, iż dotarliśmy na sam szczyt świata. Dalecy od ziemskich spraw, bliscy tym niebiańskim.  Mali i nic nieznaczący a tak bardzo spragnieni sensu, odkrycia swojej roli w biegu wszechrzeczy… Ni stąd ni zowąd przypomniały mi się słowa słyszanej niedawno piosenki: „Bieszczad kołysze się i płynie , góry zostaną, ja przeminę…”


    Ech...Westchnęłam  spojrzawszy po raz ostatni w tonące we mgle, najodleglejsze wierzchołki gór. Kiedyś ta mgła okryje wszystko… - szepnęłam sama do siebie a potem odganiając od siebie dziwną wizję dałam Cezaremu sygnał do odwrotu. Trzeba już było koniecznie rozpocząć zejście, choć ta magiczna kraina dookoła przyciągała niczym magnes, a życie ludzkie choć tak śmiesznie krótkie i nic nieznaczące w porównaniu z wiecznym trwaniem gór, to jakże potrafiło pięknym oraz ważnym się zdawać.

   Niestety, teraz czas gonił nas gonił niemiłosiernie. Za jakąś godzinę zacząć się miał tutaj spektakularny zapewne zachód słońca. I choć cudownie byłoby to zobaczyć i przeżyć, to nie braliśmy nawet takiego szalonego pomysłu pod uwagę. Po zachodzie wszak momentalnie się ściemni i droga powrotna stałaby się w takich warunkach bardzo niebezpieczna. 



   Na Połoninie Dźwiniackiej minęło nas owo sympatyczne małżeństwo ze śpiącym teraz  oseskiem. Uśmiechnąwszy się do nas przyjaźnie i pozdrowiwszy z godną podziwu lekkością wspinali się na Bukowe Berdo, wierząc że i im uda się obejrzeć to, co najbardziej obejrzenia było warte i za kilkanaście minut udać się w drogę powrotną. I pewnie tak się stało. Młodzi byli i sprawni niczym kozice górskie. Nie to, co my z Cezarym, którzy niczym sterane woły co parę minut musieliśmy stawać i odpoczywać a wszelkie stromizny pokonywać powolutku i ostrożnie, nie raz przy tym pomagając sobie wzajemnie.


   Zejście okazało się nawet trudniejsze niż wejście. Napięte mięśnie ud bolały na skutek nieustannej walki z siłą przyciągania ziemskiego. Palce stóp piekły od dobijania do ukrytych wśród liści kamieni. A i w kręgosłupach zaczęło coś strzykać….A tymczasem za lasem niebo przybrało już barwę różową. Słońce schowało się za wierzchołkami gór...




   Dla odwrócenia myśli od trudów wędrówki zaczęliśmy nucić marszowe piosenki. Idąc w ich rytmie wyśpiewywaliśmy na głos, że my ze spalonych wsi i głodujących miast, ale jakoś do domu wrócimy i w piecu napalimy, nakarmimy psa…, psy! Albo, że bój to jest nasz ostatni, krwawy skończy się trud, przed nocą zdążymy, tylko zwyciężymy…”. Żałowałam, że nie umiem na pamięć żadnej piosenki bieszczadzkiej, a zwłaszcza jakiejś o Bukowym Berdzie. Dopiero nazajutrz, odpoczywając po wyprawie znalazłam na YT piękną pieśń autorstwa Mirosława Welza i  ś.p. Przemysława Chmielewskiego ( od tej pory stale tego typu utworów słucham, czytam historie bieszczadzkich zakapiorów, poznaję legendy związane z Bieszczadami, ich fascynujące dzieje, ale to już temat na inną być może opowieść…).
 A oto wspomniana piosenka o Bukowym Berdzie…


   Owo zejście zajęło nam prawie dwie godziny i na parking dotarliśmy w gęstniejącej szarudze. Umordowani, ale zadowoleni zapakowaliśmy się do auta i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Przez jakiś czas jechało się nieźle, ale potem znowu napłynęła znikąd gęsta mgła  a do tego szybko zrobiło się całkiem ciemno. Tymczasem my musieliśmy przemierzyć w tych warunkach ok. 130 km, zaliczając po drodze liczne zakręty, serpentyny, jazdy prawie nad przepaścią, pośród czarnych lasów i przytłaczająco wielkich masywów górskich…Przemierzaliśmy drogę z nosem prawie przy szybie, w ogromnym napięciu by nie przegapić jakiegoś ważnego dla nas drogowskazu, czy skrętu, by nie dobić do pojawiających się z naprzeciwka, oślepiających nas swymi światłami pojazdów, albo by nie potrącić wędrujących poboczem turystów, którzy nie pomyśleli o ubraniu czegoś odblaskowego czy też o latarce…Ta sama mgła, która nas przedtem tak fascynowała, życzliwie otulała i niczym dobra wróżka piękne legendy do snu opowiadała teraz stała się złośliwą czarownicą zamiatającą swą miotłą w naszą stronę wszystkie mgliste woale, tiule, firanki i zasłony jakie tylko zdołała z gór przyciągnąć…

   Wreszcie, cudem jakim chyba, udało nam się dotrzeć do domu. Było kilka minut po ósmej. Stęsknione psy omal nie przewróciły nas wybiegając z okrytego mrokiem ogrodu i skacząc ku nam na powitanie. Z trudem trafiłam kluczem do zamka wejściowych drzwi.  Dłonie drżały ze zmęczenia i na skutek niedawno doświadczonego stresu a ciemność była tak gęsta, że robiłam wszystko po omacku. Tuż za mną pchały się do środka popiskujące z radości psy. Pochód zamykał Cezary, który wnosił nasze bagaże i aparaty fotograficzne. Tymczasem na zewnątrz została samotna pani mgła, malująca w ciemności swoje niesamowite, oniryczne pejzaże i szepcząca, iż jeszcze kiedyś na pewno powędruje w naszym towarzystwie gdzieś daleko, daleko przed siebie…

48 komentarzy:

  1. Odbyliście piękną wycieczkę. Warto było zaryzykować. Jak zwykle tak to opisałaś Olu, że znowu byłam tam z Wami. No i te zdjęcia przepiękne! Cieszę się, że mogłam wejść z Wami na szczyt Bukowego Werda, ja mieszczuch skazany po operacji na chodzenie po płaskich powierzchniach dla którego wejście po schodach albo na maleńkie wzniesienie na drodze jest niemal tym samym co wspięcie się na taki szczyt.
    Usmiałam się serdecznie przy opisach dotyczących tak zwanych wygódek no i rechotałam czytając co też wyśpiewywaliście schodząc w dół :-)).
    Wiem ile daje satysfakcji radość z pokonania słabości wlasnego ciała i osiagnięcie wymarzonego szczytu, a jeśli robi się to z kimś bliskim, radość podwójna :-).
    Dziękuję za wspaniałą wycieczkę, daliście mi tyle radości na cały dzień i jeszcze nie raz wrócę do tego tekstu.
    Pozdrawiam z japą roześmianą od ucha do ucha :-))
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, przeczytałam swój komentarz i muszę dodać, zebyś nie pomyślała, ze ucieszył mnie najbardziej opis owych perturbacji wygódkowych i Waszego śpiewania :-) no nie, oczywiscie, opis całej wycieczki, zmagań z trudem podejscia na szczyt i przepięknych widoków po jego osiagnięciu to już jest i pozostanie w mojej pamięci.
      Zmiatam na zakupy unosząc ze sobą caly ten piękny tekst. To pa:-))
      Marytka

      Usuń
    2. Och, Marytko! Wszystko, co napisałaś odebrałam bardzo pozytywnie!:-))
      Pewnie, że warto było ryzykować. Dzięki tym trudom i mgle na dłużej tę wycieczkę zapamiętamy.A poza tym miałam ciekawy temat do opisania. A pisanie tygrysy lubią najbardziej!(no, może poza wędrowaniem!:-))
      Wygódek porządnych w Polsce jak na lekarstwo. W tylu dziedzinach postęp a z tym prawie jak za króla Ćwieczka - a przynajmniej na Podkarpaciu!
      Róznego rodzaju piosenki towarzyszą nam w wielu momentach zycia a przy chodzeniu szczególnie.Fajnie sie razem głośno śpiewa. Wcale nie przejmowaliśmy sie tym, że mijani ludzie patrzyli na nas z dziwnymi minami!:-)
      Cieszę sie, że wesoło Ci sie zrobiło po przeczytaniu powyższego tekstu.I że tak uważnie, z dużą życzliwoscią wszystko czytasz. Dziękuję, Marytko!:-))

      Usuń
    3. I ja dziękuję Olu :-) Niestety nie umiem dodawać serduszek więc tylko buźka, serduszko w domyśle :-))
      Marytka

      Usuń
    4. Dziękuję za buźkę oraz serduszko prosto z Twej wrażliwej duszy, Marytko!:-))
      A to serduszko z klawiatury robi się przyciskając jednocześnie ALT i trójkę z klawiatury numerycznej!:-))♥

      Usuń
  2. u nas już się zmienia, przy główniejszych drogach są parkingi, a na nich popularne niebieskie "tojki" lub tojtoje- jak kto woli. Polskiej nazwy nie mają... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, nawet parkingów w Bieszczadach jest malutko a jak już są to nie ma tam królewskich przybytków. Mogłbyby być z braku laku Toy-toye, chociaż nie cierpie teych plastikowych skrzynek, bo nie dość, że ciasno tam, brudno zazwyczaj i śmierdząco, to wody na dodatek brak!

      Usuń
  3. Cudna wycieczka. Wiadomo nogi bolą, wysiłek jest ogromny, ale za to jaka satysfakcja i radość z możliwości podziwiania takiego bajkowego otoczenia:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś tak to jest, że im bardziej sie człowiek zmęczy, tym mocniej czuje potem radosc z dostania sie na sam szczy, tym silniejsze ma doznania estetyczne i wszelakie innet. Gdyby wjechać tam kolejką górską, to niewiele by człowiek z tego pamiętał, niewiele czuł.
      Pozdrawiam serdecznie i ja, Mario!:-)

      Usuń
  4. Jak się ma taki talent literacki i wrażliwa duszę, to można z każdego zdarzenia - przeżycia stworzyć piękną baśń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Iwonko! Staram sie tak pisać, by było to ciekawe i dla mnie i dla czytelnika. Zawrzeć w banalnej na pozór historii jakąś myśl i dużo prawdziwych emocji. A jesli wychodzi mi to dobrze,jeśli mam pozytywny odzew ze strony czytających, to jest we mnie radość, prawie jak po wejsciu na szczyt!:-)

      Usuń
  5. "Nikt nie opowiada tak jak Ty..."Powiedz Oleńko cóż takiego jest w tych Bieszczadach,ze gdy raz ich dotkniesz chcesz wiedzieć o nich wszystko?Ja to pytanie zadaję sobie i odpowiedzi tak dużo jak tajemnic.Wszystkie słowa są tak maluczkie,do mocy ich przyciągania.Ta ich moc!Oddech życia ,bliskość czegoś tak nieuchwytnego....chociaż dotykam. Bardzo się cieszę,że udała się Wam wyprawa.Razem zawsze bliżej i piekniej:)Uściski dla wędrowców Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama zastanawiam sie nad tym fenomenem Bieszczad...Czemu budzą taką fascynację? Pewnie w dużej mierze dlatego, że przez wiele dzisiecioleci były dzikie, dziksze niż inne polskie góry, że zamieszkiwały je kiedyś ludy, których juz tam nie ma a zostały po nich drogi, kapliczki, legendy (Bojkowie i Łemkowie), że choć coraz bardziej skomercjalizowane, to wciaz żyje w nich duch wolności i tajemnicy, który przyciąga wielu niepokornych duchem wędrowców....No są po prostu piękne. A ta uroda do serca jak mocne wino uderza...Ach, mozna by wymieniać wiele tych powodów zachwytu nad Bieszczadami a nigdy nie wymieni sie wszystkich, bo każdy patrzy na nie po swojemu i z czym innym mu sie one kojarzą...
      Cieszę się, Basiu, że spodobała Ci sie kolejna moja opowieść. To dla mnie ważne, że mam komu opowiadać.
      Pogórzańscy oraz od niedawna bieszczadzcy wędrowcy pozdrawiaja Cię serdecznie!:-))

      Usuń
  6. Najlepiej w góry wychodzić rano, ale tutaj to był niejako wymóg chwili:-) mgła spłatała Wam psikusa, nie chcąc wypuścić dalej:-) bardzo ładna trasa, szliśmy nią kilka lat temu, i pewnie na tym samym występie skalnym zrobiliśmy sobie zdjęcia; i Tarnica doczeka Waszego trudu wspinania, może uda Wam się w dzień powszedni tam dotrzeć, w weekendy trochę za dużo ludzi; pozdrowienia ślę za San.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja koleżanka mówi, że nie chodzi po górach szybko, tylko wolno i "dokładnie":-)

      Usuń
    2. No tak Marysiu, pewnie że rano najlepiej. Jest wtedy dosc czasu na wszystko i człowiek nie musi sie denerwować, że będzie schodził po ciemku.
      Dobrze, że byliśmy na Bukowym Berdzie w piątek, bo nie było tam jakichś tłumów a mysle, że w weekend jest prawie jak na Giewoncie!:-)
      Czy Tarnica doczeka naszego wejscia? Taką mamy nadzieję - może uda sie na wiosnę przyszłego roku?
      Wolno i dokładnie chodzić po górach? Bardzo mi sie podoba. To prawie jak na grzybobranie!:-)
      Pozdrawiamy z usmiechem sąsiadkę zza pięknej rzeki górskiej!:-))

      Usuń
  7. Piekna wycieczka i po moich ostatnich wyprawach bardzo rozumiem te chec wspinania sie wyzej i wyzej. Nie wazne, ze boli, nie wazne, ze trzeba co chwile przystawac na "zlapanie oddechu" ale chec zobaczenia co dalej jest silniejsza.
    Pieknie tam u Was w Bieszczadach i cudnie to wszystko opisalas. Czytam i usmiecham sie, bo to dokladnie tak jak my ze Wspanialym, on pomaga mnie, ja jemu i tak razem pokonujemy kolejne przeszkody aby dotrzec do celu.
    Wazne w tym wszystkim, ze nam sie chce i ciagle mamy z kim wyruszac na takie podboje swiata.
    Juz sie ciesze, ze bedziecie kontynuowac takie wycieczki i czekam niecierpliwie na relacje.
    Jak to dobrze, ze ja moge zwiedzac z Wami a Wy czasem wedrujecie ze mna:))
    Pozdrowienia i usciski dla Was:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie Marylko, że mamy podobne odczucia, co do wspinania się.Jest w tym jakaś magia. Chce sie zobaczyć to, co jest wyżej, pokonać własne zmęczenie, mieć satysfakcję, że wygrało sieze słabością i bólem. No i sam szczyt- to cudowna nagroda za trudy. A w Bieszczadach te widoki na wszystkie strony tak zachwycają, tak oszałamiają, a górskie powietrze tak w każdy por skóry wnika, że człowiek czuje sie prawie jak pijany!:-)
      I tak, ważne, że sie jest razem, bo nie dosć, że można sobie pomóc, to jeszcze jest z kim dzielić zachwyty, jest z kim spostrzeżeniami sie po drodze wymienić, i z kim się pośmiać, z kim pośpiewać i podyszeć jak lokomotywa!:-))
      Bardzo chcemy jeszcze nie raz pojechać na tego typu wycieczki. Będziemy robic wszystko by było to mozliwe. Już sobie wyobrażam Bieszczady na wiosnę! Te kolory, te zapachy...
      Wędrowcy Olga i Cezary pozdrawiają miłą sercu wędrowniczkę Marylkę i cieszą sie wspólnym z Tobą wędrowaniem!:-))***

      Usuń
  8. Oleńko, tyle razy zbierałam się do posta a tych królewskich przybytkach, marzy mi się jakaś ogólnopolska akcja z marszem w brązowych kapeluszach, bo to naprawdę hipokryzja, by budować kościoły, drogi, ulice, miasta i miasteczka bez wygódek. W XXI wieku szukać desperacko, w potrzebie kibelka to po prostu - nieludzkie.
    Ale ja przecież nie o tym. Prześliczną mieliście wycieczkę i przygodę, cudne widoki i doznania. Bieszczady, choć już nie całkiem dzikie, mają swój zakapiorski, zadziorny charakter i nęcą i wabią. A kto już raz spróbował, przepadł i będzie tęsknił i wracał ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Krystynko, że warto by zrobić taką akcje w sprawie kibelków przydrożnych. Bo nie dosć, że to w ogóle wstyd i hańba, że do tej pory tego nie ma, to jakże ten brak człowiekowi życie utrudnia. No co, w pieluchach powinniśmy podrózować? A moze do restauracji sie wciskać, gdzie jak sie niczego nie je, to patrzą na człowieka wilkiem? W innych krajach, jak np w Australii już dawno nie ma tego problemu. Czyste i zaopatrzone na ogół w bieżącą wodę, mydło i papierowe ręczniki toalety są dosłownie wszędzie, na największym odludziu (czasem śmialiśmy sie z Cezarym, źe chyba tylko kangury tam z nich korzystają). A u nas - tragedyja i sromota!
      A co do Bieszczad, to cieszę się, że rozumiesz dobrze nasze zauroczenie. Jak dobrze sie tak czymś zauroczyć, jak dobrze czuć coś tak mocno. To nadaje zyciu smak, to sprawia, że chce sie żyć!:-)))

      Usuń
  9. Przy tak sprzyjajacej pogodzie i w przecudnych okolicznosciach krajobrazowych wycieczka musiala sprawic wylacznie radosc. Mnie sprawila, co najmniej dlatego, ze nie musialam sie z Wami wspinac. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wprawdzie mgła nieco nam tę wycieczke utrudniła, ale też na swój sposób uatrakcyjniła. Dzięki niej długo będziemy pamiętać te jazdy po omacku. A wspinaczka w Bieszczadach i osiagnięcie szczytu choć wiązały sie z ogromnym wysiłkiem, to dla nas duża radość, może właśnie dzięki temu zmęczeniu. No mogliśmy zrobic dużo, duzo zdjęć, a to takze bardzo cieszy!:-))

      Usuń
  10. Druga część dnia tak samo urokliwie opisana jak pierwsza. Dobrze, że Wam się udało i przyniosło radość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ta radość jest najważniejsza. Dziękuję, Ewo!:-)

      Usuń
  11. Pięknie! Na Bukowe wchodziłam trzy lata temu, zeszliśmy z mężem o przyzwoitej porze, ale syn fotograf z koleżanką uparli się na zachód słońca. Schodzili w ciemnościach, owszem mieli latarki bo Konrad niejeden raz robił plener ślubny o zachodzie, ale ja się już o nich denerwowałam, było ślisko, zimno i zero zasięgu w telefonach.A my na parkingu, w nerwach w samochodzie i tylko księżyc był z nami. Gdy w końcu zeszli odetchnęłam z ulgą. Dwa tygodnie wcześniej tak schodziliśmy w piątkę z Wetlińskiej.
    Zaskoczę Cię Oleńko, Tarnica jest bardzo łatwa do zdobycia, czysta przyjemność. I jeszcze Rawki Polecam, małą i dużą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, z Ciebie już zaprawiona, bieszczadzka piechurka, Basiu!Byłaś chyba we wszystkich najciekawszych miejscach i znasz dobrze tamtejsze szczyty. Przed nami jeszcze wiele do poznania. Późno zaczęliśmy eksplorację Bieszczadów, ale lepiej późno, niż wcale!
      Nie wyobrażam sobie schodzenia po ciemku ze szczytu, nawet z latarką. Twój syn jest odważnym i śmiałym człowiekiem.Ale młodosć własnie taka jest!
      Mówisz, że Tarnica łatwa jest do zdobycia? Tylko, że z tego co wiem podejscie jest dośc długie. Trzeba wcześnie rano zacząć, żeby bez stresu to przejsć i może jeszcze w tej wędrówce o Bukowe Berdo albo o Halicz, czy Rozsypaniec zaczepić! O Rawkach poszukam sobie informacji w necie. Dziękuje za podpowieź, Basiu!:-)

      Usuń
  12. Piekna wycieczka i choc mgla starala sie popsuc Wam plany, w sumie sprawila, ze zapamietacie ta wyprawe na dlugo :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta mgła nadała nowy wymiar tej wyprawie i chyba rzeczywiscie dzięki niej będziemy ja długo wspominać oraz marzyć o kolejnych!:-)

      Usuń
  13. Olu jak fajnie sie z Tobą wędruje....i cudnie, że i Wy się z domu wyrwaliście:)To odmiana dla serca ,oka i duszy:)
    Pozdrawiam serdecznie z daleka..ale czy ma znaczenie odległość dla dobrego słowa???:):

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogodna jesień sprzyja takim wycieczkom. Zdążyliśmy w samą porę przed pogorszeniem aury na dobre. Teraz zimno i leje a wkrótce podobno śnieg ma spaść.
      Oczywiscie, że odległosć nie ma znaczenia dla dobrego słowa. Dobre słowa nie znają granic i przeszkód. Wdzięczna Ci jestem za nie, Pati!:-))

      Usuń
  14. Uśmiechnęłam się czytając,co nuciliście wracając do domu. Nie tak dawno i my, wracając po nocy, w podobnych warunkach, śpiewaliśmy tę piosenkę :)
    Przepiękny widok z połonin :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie właśnie zołniersko-serialowe piosenki znane są człowiekowi od dziecinstwa.Wryły sie w pamięc jak tabliczka mnożenia i zawsze są na podorędziu.
      Pozdrawiam ciepło, Wietrzyku!:-)

      Usuń
  15. Ale wyprawa !? Dziękuję, że mogłam z Wami wyruszyć wirtualnie i o więcej takich wypraw proszę. Tęsknię za górami. Mam daleko i ostatnio jakoś ciągle nie po drodze. Kiedyś, gdy mieliśmy mniejsze dzieci często jeździliśmy w góry - to chyba dla nich. Teraz dzieci dorosły. Córka nie mieszka z nami, syn kończy szkołę i chyba też się wyprowadzi. A my?
    Olgo, dziękuję też za piosenkę :))) Jestem teraz uziemiona w domu, po zabiegu na nodze. Piosenka sprawiła, że obudziła się we mnie chęć sięgnięcia po gitarę - dawno już nie używaną przeze mnie. Czy teksty takich właśnie bieszczadzkich piosenek można gdzieś znaleźć w sieci? Pozdrawiam cieplutko " sterane woły " :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci dorosły czas wiec pomysleć o sobie, Ulu! My też zaczęliśmy późno te nasze wyprawy, ale lepiej późno niż wcale. W każdym razie góry to cudowna rzecz - każde, nie tylko Bieszczady!Jak Twoja noga sie wykuruje i nabierzesz siły, to kto wie, kto wie...?
      O, jak masz fajnie, że umiesz grać na gitarze! Też bym chciała umieć. I nawet gitarę juz mam, ale jakos sama nie potrafie sie grania na niej nauczyć!:-)
      Teksty turystycznych piosenek znaleźć możesz np. na stronie: http://spiewnik_turysty.republika.pl/
      Są też tam chyba chwyty na gitarę!
      Pozdrawiamy Cię serdecznie i miłego grania, śpiewania oraz w przyszłosci wędrowania życzymy!:-))

      Usuń
    2. Ja nauczyłam się grać na gitarze bardzo dawno, jeszcze w dzieciństwie. Chodziłam do szkoły muzycznej i do ogniska muzycznego. Bardzo dziękuję Olgo za ten link do tekstów piosenek :))

      Usuń
    3. No tak, w dzieciństwie wiele rzeczy przychodzi człowiekowi o wiele łatwiej a i czasu ma wtedy wiecej na naukę.Ale i wiek dojrzały ma, na szczęście, swoje plusy!:-))

      Usuń
  16. Pięknie piszesz, malujesz słowem. I zdjęcia cudowne. Nie myślałam, że będę w Bieszczadach tej jesieni, a dzięki Tobie jakbym była! Oj, miałabym niejedno do wyszeptania lasom i trochę smutków do rzucenia na wiatr. A mimo codziennej bieganiny i wysiłek fizyczny, taki wycieczkowy, też by mi się przydał. Ale to kiedyś, obiecuję sobie, przyjdzie na to czas. Tymczasem dziękuję za możliwość towarzyszenie Wam w drodze. Cudowna wyprawa od mgły do mgły! Wiele w sobie można w takiej mgle odnaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bieszczady zauroczyły mnie, obudziły coś ważnego w mej duszy, dlatego bardzo chciałam o nich napisać jak umiem najlepiej.Ogromnie sie cieszę, że udało mi sie przenieść Cię wirtualnie w te piękne góry i razem wędrować po połoninach i graniach. Ten wysiłek wycieczkowy, to zupełnie cos innego niż wysiłek codzienny. Daje człowiekowi dziwną satysfakcję, przynosi radosc i wolnosć, uwalnia masę endorfin.
      A mgła w tej opowieści wszystkiemu dodała specyficznego nastroju i dodatkowych znaczeń. W sumie, to chyba dobrze, że była i inaczej na otoczenie spojrzeć pozwoliła.
      Pozdrawiamy Cię z usmiechem, Anno!:-))

      Usuń
  17. Pięknie :)... powędrowałam z Wami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak? Cieszę sie Abi tą wspólną wędrówką z zaprawioną w bojach beskidzką wędrowniczką i poetką!:-))

      Usuń
  18. Wycieczka piekna, widoki porywajace, no cudna przygoda, mnostwo wrazen, tylko ten powrot we mgle pelen niepokoju, ale jak wtedy mozna dobrze sie poczuc ze juz w domu.
    Pozdrawiam ze slonecznego Melbourne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu fajna przygoda! Dobrze jest sieczasem z domu wyrwać i pojechać przed siebie. Doświadczyć nowych dla siebie rzeczy. Sprawdzić sie. Ucieszyć sukcesem i poczuć taką prostą radość, bez żadnych zbędnych domieszek.
      U Ciebie Teresko teraz cudna wiosna w Melbourne?! Ach, ach! Pamiętam i uśmiecham sie do tych wspomnień!:-))

      Usuń
  19. A jednak Bieszczady :))) Super :)
    Przetarliście już szlaki i teraz tylko trzeba jeździć i jeździć, wchodzić, schodzić i podziwiać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak! Wykorzystaliśmy chyba już w tym roku limit naszych wyjazdów, a i pogoda coraz gorsza. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nastepi ciag dalszy wycieczkowania!:-))

      Usuń
  20. Widoki przepiekne szkoda tylko ze musieliscie pokonywac ten szlak pod presja czasu no i ten powrot w towarzystwie mgly tez napewno stresujacy.Z reszta nawet gdyby bylo to lato i dzien dlugi to znowu moglaby na szlaku zaskoczyc jakas burza i tez nigdy nic nie wiadomo.Przeciez pogoda w gorach jest nieobliczalna o kazdej porze roku.Tak wiec niewazne jak i kiedy ale wazne ze kolejny szczyt zdobyty a kolejne Wasze marzenie spelnione.A ta wycieczka pokazuje ze czasem warto isc troche na zywiol i bez konkretnych planow bo radosc potem jest ogromna.Buziaki dla Was:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla tych widoków, dla tych doznań warto podejmować ryzyko, warto nawet jechać trochę na "wariata". Tej wyprawy nie zapomnę nigdy. Bieszczady królują w moim sercu!:-)
      Pozdrawiamy Cię oboje, Kasiu!:-)

      Usuń
  21. Cudnie się to czyta i ogląda... :)
    Fajnie tak się odciąć od rzeczywistości czytając Wasz blog :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie cieszę, że opis naszej wyprawy cieszy Twoje oczy i serce. A też myślę, iż dobrze sie czasem odciąć od tego, co dokoła, popodróżować chociaż w wyobraźni.Ja oglądam sobie na YT filmiki o Bieszczadach, bo moja fascynacja nimi wciąż się pogłębia!..Serdeczności zasyłam, Kocurku!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost