poniedziałek, 23 października 2017

Od mgły do…mgły, cz. 1





…Nigdy drugi raz nie jest taki, jak pierwszy. Choć oczekujesz tego, choć powtarzasz coś właśnie po to by znowu odczuć to samo, co odczułeś kiedyś. Ciągnie Cię niewidzialna nitka jak lunatyka, który podąża ku magicznemu światłu księżyca, ale ten księżyc świeci już inaczej, o czymś innym chce Ci szeptać, nieznane jeszcze mgły rozgarniać, a zamiast przedłużać dawny sen, czymś odmiennym owiewa, budzi. Budzi nowe myśli i uczucia, ku którym nie dążyłeś, ale które były i czekały jako kolejny zakręt na Twojej ścieżce, jako głębia o nowej wymowie i kolorycie, jako całkiem odmienna karta opowieści…

   Piątkowy świt powitał nas gęstą mgłą. Nie widać było od nas domu sąsiadów ani nawet górki po drugiej stronie drogi. Wszędzie tylko mgła, niczym gęsto pleciona, mleczno - siwa kurtyna oddzielająca nas od barw świata i realizacji kolejnego marzenia. A tym marzeniem było ponowne wyruszenie w Bieszczady, zdobycie kolejnego szczytu, poczucie znowu tej radości, wolności, uskrzydlenia i mocy. Jednak rozciągająca się dookoła mgła kazała nam zwątpić w możliwość realizacji tego pragnienia. Kazała się zatrzymać i zastanowić nad sensem wyprawy oraz zrewidować zupełnie swoje plany. No bo jakże tu jechać w góry, skoro po pierwsze przy braku widoczności szalenie niebezpieczna to będzie jazda a po drugie, po cóż tam jechać, skoro na miejscu też pewnie niczego nie da się zobaczyć? Mocno rozczarowani mglistą pogodą (a jak wynikało z prognoz miał to być ostatni pogodny dzień przed zmianą aury) poczuliśmy się jakby ktoś spuścił z nas powietrze. Zamiast się pakować i szykować do podróży, jak było zaplanowane, siedliśmy przy komputerach i zaczęliśmy wertować strony z prognozami pogody na ten dzień, wpatrywać się w szarą nicość widoczną z zainstalowanych na bieszczadzkich stokach kamerek, wychodzić do ogrodu w oczekiwaniu na najmniejsze choćby przejaśnienie, na nadzieję…
   Ale nie, wszechwładna mgła trwała w najlepsze i tylko ciemność wczesnego świtu ustąpiła jaśniejszym odcieniom budzącego się dnia. Jak zupełnie inna była to pogoda niż ta słoneczna wczorajsza i przedwczorajsza, gdy wędrowaliśmy w towarzystwie psów po naszym lesie i wystawialiśmy twarze ku słońcu rozpinając bluzy i zdejmując mokre od potu czapki!


 Jak szybko i bez zapowiedzi jesień przebrała wielobarwną, lekką sukienkę i odziała się w gruby, szarością mgły, nagłą nagością gałęzi w ogrodzie, nieustępliwym dżdżem i przenikliwym chłodem tkany płaszcz…



   I tak minęło kilka godzin. Psy spały pokotem na kanapach i fotelach a my popadając w coraz silniejszą niemoc i usiłując się z niej wyrwać popijaliśmy kawę, potem herbatę z miodem i imbirem, słuchaliśmy muzyki, oglądaliśmy zdjęcia z poprzedniej wyprawy, zjedliśmy po zupce chińskiej, krzątaliśmy się niemrawo po domu oddając się oraz bardziej we władanie pajęczyny zniechęcenia…A tak inny miał to być dzień…

- Czarek! Jedźmy gdziekolwiek, bylebyśmy jechali! Przecież to nie muszą być Bieszczady. Zresztą na nie chyba już za późno, bo dziesiąta dochodzi. Wybierzmy się na jakąś krótką wycieczkę. Może przynajmniej uda nam się zrobić jakieś ciekawe zdjęcia na naszym Pogórzu? Może nad Sanem będzie ciekawie? W końcu i mgła może być przecież interesująca – zawołałam wreszcie stoczywszy pierwej w sobie walkę z wszystkimi za i przeciw.
- No dobrze, jedźmy! Mnie też się chce gdzieś z domu ruszyć! – zgodził się skwapliwie mój mąż – Zerknę tylko na mapę i pomyślę, w którą stronę najlepiej byłoby pojechać.
- A ja zrobię nam w tym czasie trochę kanapek na drogę. Zapakuję plecak i hajda na spotkanie nowej przygody! – odparłam zadowolona z takiego obrotu sprawy i z nową energią zabrałam się do roboty.

   Kilkanaście minut potem, pożegnawszy rozżalone naszym odjazdem psy, powoli staczaliśmy się srebrnym autkiem krętą i stromą dróżką w dół wsi. Stamtąd natomiast wzięliśmy kierunek na Dynów. Z niego zaś nieznaną nam dotąd szosą podążyliśmy na Starą Birczę. Mgła w tamtych okolicach to rzedła, to gęstniała na zmianę. Nie była jednak tak nieprzenikniona jak w naszym górskim przysiółku. I nie jechało się tak źle, jak można się było spodziewać. Cieszyliśmy się, żeśmy mimo wszystko z domu się jednak wyrwali. Wpatrywaliśmy się w mgliste przestrzenie i rosła w nas ciekawość, co jeszcze się zdarzy, co zobaczymy i jakie refleksje będą naszym udziałem tego dnia…

  W pewnym momencie ujrzawszy z daleka otulone mglistym oparem ruiny jakiegoś zamku postanowiliśmy przy nim właśnie zrobić pierwszy postój i dowiedzieć się czegoś o tym tajemniczym miejscu, sfotografować je jak najlepiej…



   Były to ruiny dworu obronnego Starzeńskich, jak głosiła umieszczona przy wjeździe na zamkowy parking tablica. Ród ten był w posiadaniu zamku od dziewiętnastego wieku. Natomiast wcześniej budowla ta, wraz z przyległym do niej parkiem i wsią należała do Kmitów (XV w.), potem od połowy XVI w. do Stadnickich, następnie Ossolińskich, Podolskich i Parysów. Zamczysko to rozbudowywano przez wieki. Każdy zamieszkujący go ród dodawał coś od siebie. Dbał o park, powiększał zasoby biblioteki i archiwum, dokładał kolejną kartę w historii tego miejsca, przetykając ją nićmi fascynujących legend i mrożących krew w żyłach opowieści o niesnaskach, zemstach i krwawych zatargach między sąsiadami, o wojnach przewalających się przez okolice, o powstaniu styczniowym, w czasie którego ukrywali się tu jego przywódcy – generałowie Marian Langiewicz i Ludwik Mierosławski. 


   A propos ciekawych legend…Podobno zamek wybudowała królowa Bona dla swego kochanka wojewody Firleja. Przez długie lata tu właśnie spotykali się w tajemnicy przed wszystkimi. Na pamiątkę tych czasów dwie baszty zamkowe do dziś noszą ich imiona…Kolejna legenda opowiada o jednym z właścicieli zamku, Stanisławie Stadnickim, zwanym diabłem łańcuckim. Był on typem awanturnika, zbójnika i pieniacza znanym w całej okolicy a nawet w Małopolsce. Nieustępliwie  dokuczał swemu sąsiadowi Wapowskiemu, który niebacznie opowiedział się przeciw niemu w sporze z innym sąsiadem. Stadnicki mścił się raz po raz i najeżdżał dobra tamtego w Dynowie. Natomiast syn Stadnickiego, zwany diablątkiem łańcuckim wymyślił jeszcze perfidniejszą formę zemsty. Kazał zbudować bowiem ogromną tamę na płynącym nieopodal Sanie. Na skutek tego rzeka kompletnie zalała dobra do Wapowskiego należące…



   Oglądałam tajemnicze ruiny z mieszaniną fascynacji i smutku dumając jak zwykle w takich miejscach o tym, iż kiedyś trwało tu i tętniło życie, zwykłe, codzienne, przezwyciężające wichry historii i wyroki Losu. Wyobrażałam sobie jak wielkie przetaczały się tu huragany ogromnych namiętności i romantycznych miłości. Myślałam też, iż swą nitkę wiła tu nieustannie codzienna, nieraz pewnie nudna dla ówczesnych, ale dająca złudzenie trwałości, powtarzalność. Ówcześni panowie, podkręcając zawadiacko wąsy wyjeżdżali na polowanie w okoliczne, obfitujące w płową zwierzynę bukowe lasy albo strzelali do kaczek w mokradłach nadsańskich. Bladolice, wytworne panie, ubrane w długie, ciężkie suknie dostojnie przemierzały zamkowe krużganki, spoglądając w dal i marząc o poznaniu tajemnic przyszłości. A może nosząc pod sercem swe dzieciątka pragnęły dla nich tylko spokoju i niezmienności? A potem te maleństwa otulone w atłasy i koronki spały bezpiecznie w drewnianych kołyskach w komnatach na piętrze pod opieką nianiek, które nuciły im do snu stare,  znane tu przez wszystkich kołysanki i bajanki pogórzańskie…? Gdzieś tam w dole panny służące kucając nad brzegiem Sanu wytrwale tłukły pranie drewnianymi pałkami a następnie wieszały je gdzieś przy zamku od południowej strony, żeby szybko wyschło w życzliwych promieniach słonka. Pachołkowie przekomarzali się ze sobą wesoło opowiadając o rumianych dziewkach kuchennych, dając obroku zadbanym koniom i przeczesując ich piękne grzywy. Kupcy z dalekiego świata przekraczali bramy zamku przywożąc ze sobą zamorskie przyprawy, mieniące się złotem tkaniny i dużo ciekawych opowieści. Kowal mocno bił w kowadło a echo niosło ten dźwięk po całej okolicy. Dzwony kościoła odmierzały kolejne godziny zwyczajnego trwania. Chmury różnej wielkości i barwy przepływały nad tym miejscem przynosząc poprawę albo pogorszenie pogody.  Komuś nadzieję dając a komuś odbierając. Rozmowy, szepty, śmiechy, westchnienia, nawoływania, dziecięce  gaworzenia, śpiewy, żarty i szlochy – te odgłosy zwyczajnego życia trwały tu od setek lat i nic nie zapowiadało by miało się to nagle zmienić…




    A jednak wszystko skończyło się nieodwołalnie wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. Najpierw zamek zawłaszczyli Niemcy, potem Rosjanie, profanując, grabiąc i niszcząc tutejsze skarby bez opamiętania. W proch rozwiało się ogromne archiwum i bogata biblioteka zamkowa. A w 1947 roku bandy UPA  ostatecznie dokończyły dzieła dewastacji wysadzając wszystkie tutejsze budowle i zamieniając je w kupę ruin. I chyba nie pozostała po zamku nawet żadna fotografia, żaden szkic mogący oddać prawdziwą urodę tej wspaniałej budowli…Tylko pracujący tu od kilkunastu lat archeolodzy, odkopując pracowicie kamień po kamieniu próbują domyślić się rzeczywistego kształtu zamczyska i wszystkich przylegających doń budynków. A miejscowi włodarze oraz pasjonaci i wielbiciele regionalnej historii usiłują ochronić posiadłość przed postępującym nadal zniszczeniem oraz rozsławić to unikalne miejsce i zdobyć fundusze na jego utrzymanie. Na przykład w 2013 roku zorganizowano w ruinach zamku wspaniałą imprezę plenerową, w której brało udział mnóstwo miejscowej młodzieży oraz przyjezdnych, zainteresowanych krzewieniem wiedzy o dawnych dziejach. Można na ten temat poczytać tutaj. Dla mnie i Cezarego dodatkowym smaczkiem tej historii jest fakt, iż jeden z organizatorów tejże imprezy, pan Zbigniew Rojek, odwiedził nas niespodziewanie w styczniu 2015 roku w Jaworowie, opowiadając wówczas o swoich zainteresowaniach i dotychczasowych kolejach losu. O tych odwiedzinach przeczytać można tutaj



   Ale wróćmy teraz do jesieni 2017 roku. Mgliste, tajemnicze pejzaże wokół zamku zdawały się wymarzonym miejscem dla nakręcenia jakiegoś horroru czy napisania powieści grozy. W zupełnej ciszy chodziliśmy jak zaczarowani po tym pełnym cmentarnego nastroju miejscu. Brodząc w mokrych, jesiennych trawach i oglądając marne resztki dawnej świetności tego dworu obronnego fotografowaliśmy co się dało, wydobywając z mgły pozostałości ceglastych baszt, murów i porastających je chaszczy, podziwiając nadal prezentującą się wspaniale, skąpaną we mgle aleję grabową…



- I co teraz? – zapytałam po kilkunastu minutach uciekając przed chłodnym, melancholijnym dotykiem mgły i pakując się z ulgą do przytulnego, ciepłego wnętrza naszego samochodu. Zmarzłam trochę a moje ulubione, stare trampki były prawie zupełnie przemoczone. Wcisnęłam szybko nogi pod siedzenie samochodu, żeby Cezary nie dojrzał owych mokrych butów i aby w trosce o mój stan zdrowia nie zadecydował o zbyt szybkim końcu dzisiejszej przygody…
- Możemy jechać dalej. Mam wrażenie, że mgła zaczyna powoli zanikać. Zobaczysz, że zaraz zrobi się piękny, ciepły dzień. To co, Oleńko? Jedziemy? – odparł dziarskim głosem mój mąż i z apetytem skonsumowawszy kanapkę z żółtym serem odpalił silnik naszego starego rumaka.
- Jedziemy! Byle dalej przed siebie! – westchnęłam po raz ostatni oglądając się na ukryte we mgle ruiny zamku Starzeńskich.  I już za moment zostawiając za sobą posępne mury zamczyska a zanurzając się w kolejny, mleczny opar mknęliśmy odważnie w kierunku nieodkrytych jeszcze miejsc, w stronę falującego nieustannie woalu mgły a przede wszystkim w stronę upragnionego słońca…

 c.d.n.
  

41 komentarzy:

  1. Zazdroszcze Wam mozliwosci takich spontanicznych wycieczek. U mnie raczej wszystko musi byc zaplanowane, glownie z powodu korkow na drogach. Zeby wyjechac z miasta potrzebujemy godzine i to poza szczytem ruchu na drogach i tylez samo zeby do tego miasta a wiec do domu wrocic.
    Jak wyjezdzamy to zwykle o 4-5 rano bo o 6tej to juz grozi utkniecie w korkach i wyjazd z miasta moze sie przeciagnac z godziny do nawet dwoch.
    To jest ta bardzo ujemna strona mieszkania w ogromnej metropolii, ale sie pocieszam, ze jak sie przeprowadzimy (kiedykolwiek to nastapi) to wlasnie tak bedziemy mogli spontanicznie wsiasc do samochodu i jechac gdzie oczy poniosa:)))

    Olenko, podziwiam niezmiennie i nieustannie te Twoja wyobraznie. Jak Ty potrafisz malowac w glowie obrazy przeszlosci, jak potrafisz ozywic miejsca, ktore juz dawno w sumie umarly, albo chociaz sa wyciszone. Serio powinnas pisac jesli nie powiesci to chociaz opowiadania.. oj tak, wiem, kazda Twoja notka tu na blogu to opowiadanie, ale chodzi o to zeby zebrac to wszystko i wydac w formie ksiazki, taki zbior opowiadan Jaworowej Oli:)))

    Bardzo rzadko mam okazje widziec mgly, ostatnio wlasnie jak jechalismy do Finger Lakes i wlasnie wyjechalismy o godzinie 4:30 to w czasie podrozy juz w terenie, poza miastem jechalismy przez gorzyste tereny i w dolinach byla mgla, ktora wielokrotnie siegala do polowy wysokosci gor.
    Cos pieknego...
    Dziekuje i buziam:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I my do niedawna nie wycieczkowaliśmy prawie wcale - zawsze cos przeszkadzało, a to praca, a to koniecznosc opieki nad zwierzakami. Teraz postanowiliśmy chociaż trochę pojeździć, bo okazuje się, iż jednodniowe wycieczki są całkiem przyjemne a do wielu miejsc mamy blisko.
      Pewnie i Ty tak będziesz robic, gdy już zamieszkasz na wymarzonych peryferiach!:-)
      W górach mgła to częste zjawisko. Trwa nawet po parę dni. Ma sie wtedy wrażenie zupełnego odcięcia od świata, co jest i piękne i troche straszne. Mgła jest bardzo malownicza i fotogeniczna, ale trudno jej zrobic dobre zdjęcie.
      A co do pisania to robie to dla przyjemnosci, dla zachowania w pamięci jakiejś chwili. I blog chyba całkowicie zaspokaja moje potrzeby w tej kwestii. A ksiązka własnego autorstwa? Jakos już mi to marzenie odeszło. Na pewno taka ksiązka fajna rzecz, ale równie dobrze mogę się bez niej obyć. Tym niemniej dziekuję Ci kochana Marylko za życzliwe słowa!♥)
      Pozdrawiam Ci gorąco z deszczowego, pogórzańskiego przysiółka!:-)))

      Usuń
  2. Oleńko, dziękuję, czytam jak piękną książkę, Twoje opowieści są niezwykłe. A miejsce też niezwykłe...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Nic dwa razy się zdarza...." dlatego musimy cieszyć się chwilą,tą niepowtarzalną.Wasza spontaniczna wyprawa znalazła nową CHWILĘ,która Twoim słowem,obrazem przenosi w "zaczarowanych bajek{legend}świat"Czytam{słucham}jak niezwykłą snujesz opowieść po raz wtóry....i ja tam jestem:)Przebieram nóżkami w oczekiwaniu na cdn.dziękując za doznania Basia zza mgieł:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dwa razy sie nie zdarza...Tak, i w pewnym sensie to dobrze, bo zdarzyć sie może za każdym razem coś nowego. Jednak człowiek - wiadomo - tęskni i wspomina, porównuje, przewartościowuje...
      Wszędzie mozna znaleźć coś ciekawego. Blisko i daleko. W słońcu i wśród mgły. Grunt to móc ruszyć sie gdzieś z domu a jeśli ruszyc sie nie da, to chociaż przeczytac relacje z jakiej interesującej podrózy, z odwiedzin jakiegoś miejsca albo spotkania z kimś, kto ma coś ciekawego do powiedzenia. Tyle opowieści drzemie dookoła. Tylko trzeba trafic na ich ścieżki, tylko je obudzić i z mgły choć na chwilę wydobyć...
      Pozdrawiam Cię z ciepłym usmiechem, Basiu zza mgieł!:-)

      Usuń
  4. I pieknie, i smutno. Jesien nastraja malo optymistycznie, pol biedy, kiedy swieci slonce, ale to niestety rzadkosc o tej porze roku.
    Dzieki turystycznym wpisom na blogach czlowiek zwiedza sobie Polske i swiat (Stardust), nie ruszajac sie z domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesień to zmienna pogoda i zmienne nastroje. To czas na snucie nieco dłuższych opowieści. A że nie zawsze mają one optymistyczny wydźwięk? No cóz, c'est la vie...
      Ściskam Cię tak delikatnie Aniu, żeby Twe lumbago sie nie odezwało boleśnie!

      Usuń
  5. Nie można wejść dwa razy do tej samej wody (rzeki), czyli powroty w to samo miejsce nie zawsze się udają. Spontaniczna wycieczka może się okazać wspaniałą przygodą.
    Czeka,na ciąg dalszy, co Wam jeszcze odsłoni mgła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano nie mozna, choć nieraz tak bardzo by sie chciało. Życie płynie naprzód i trzeba jakoś korzystać z tego, z czego sie da - nawet z mglistej pogody...

      Usuń
  6. Bardzo miło się czyta :)
    Czekam na dalszy ciąg!
    PS. Udało się Netflixa jakoś odpalić? Pierwszy miesiąc jest za free :)
    Pozdrawiam ciepło!
    I pisz, pisz, bo choć ja mam "Przygody kocie domowe" (i dentystyczne, ale o tym milczmy bo to dentystow nikt nie lubi) to o wyprawach takich chętnie poczytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mnie ostatnio zafascynowały Bieszczady, Pogórze Dynowskie i tutejsze okolice, że tylko o nich czytam, tylko reportaże o nich oglądam, tylko piosenek bieszczadzkich słucham. Dlatego, prawdę powiedziawszy, Netflix wraz ze swymi serialami odpłynał na razie na inną planetę. Może przyjdzie czas i przypłynie z powrotem...
      Cieszy mnie, że czytasz moje opowieści, Kocurku, że mam sie z kim dzielić moimi fascynacjami!:-)

      Usuń
  7. Jak zwykle opisałaś wszystko tak, że się to widzi, słyszy, czuje, a świetne zdjęcia pomagają przenieść się w te miejsca. Masz dar pobudzania wyobraźni, byłam tam razem z Wami, widziałam tych ludzi, ich krzątaninę, słyszałam ten gwar życia. Pozostały tylko kamienne ściany, swiadkowie ich życia i przemijania.
    Dziękuję za piękną wycieczkę!
    I czekam na ciag dalszy:-)
    A tak nawiasem mówiąc nie przepadam za mgłą, ma w sobie coś czego nie lubię, zimna, lepka i nic nie widać brrr...
    Słoneczka wytęsknionego życzę :-)
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chciałam by w mojej opowieści tamte czasy, tamci ludzie choć na moment ożyli. Te kamienie i ruiny po nich pozostałe zawierają w sobie mnóstwo ich uczuć, marzeń i tamtej dawnej codzienności. Na pewno więcej jest w nich tego, niż gdyby ktos ów zamek odbudował. Niż gdyby przebrałsie w jakieś krasne szatki dla turystów i stał sie hotelem, restauracją, czy czymś w tym stylu - jak to sie z wieloma obiektami zabytkowymi teraz dzieje.Taki nietknięty współczesnością, taki nagi i surowy w swym ceglasto-mglistym wcieleniu przemawiał do mnie bardzo mocno...
      I dzisiaj u nas mgła, jakby to juz listopad był a nie październik. Ale to jesień przecież...
      Uśmiech serdeczny zasyłam Ci Marytko!:-)

      Usuń
    2. Dziękuję Olu :-) A wiesz, że nie pomyślałam o tym. I wiesz co? Po zastanowieniu przyznaję Ci rację, przerabianie takich ruin na hotele to jakby tworzenie...no przyszła mi do głowy jedna myśl, to jakby tworzenie zombi. A skąd taka myśl? :-)
      Marytka

      Usuń
    3. Myslę, ża bardzo dobrze Ci sie takie przerabianie skojarzyło z tworzeniem zombie. Czegoś takiego jak piękne opakowanie, zapowiadajace z zewnątrz cuda niewidy, ale nie zawierajace w sobie duszy, głębi, uczuć, prawdy.Tak w ogóle, to duzo takich rzeczy dostrzegam w wytworach obecnej kultury, w krajobrazie. Przewaga formy nad treścią. Króluje, niestety, odpustowość, landrynkowatosć, tandeta a do tego jeszcze irytujący snobizm i hałaśliwa reklama. A tymczasem człowiek łaknie ciszy pełnej znaczeń i zapachów przeszłosci, wyjątkowości, szeptu historii, wzruszenia i pokrytego patyną czasu, unikalnego, prawdziwego piękna...
      Uściski serdeczne ślę Ci, Marytko z nadal zamglonego przysiółka!:-)

      Usuń
  8. Ciekawa, nastrojowa opowieść, dziękuję i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mgła znowu do nas przypłynęła dzisiaj w towarzystwie przenikliwego chłodu i wiatru. W czas takiej mgły dobrze siedzi sie w cieple pieca, słucha muzyki i pisze...

      Usuń
  9. Piękne zdjęcia i magiczna opowieść. Dobrze, że ciąg dalszy nastąpi, bo jestem ciekawa dokąd jeszcze zaprowadził Was dzień tak piękną mgłą rozpoczęty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mgła nadaje zupełnie inny nastrój otoczeniu i opowieściom niż blask słońca. A więc i mgła jest czasami potrzebna, bo choć jedno zakrywa, to drugie na jaw wydobywa...
      Dziękuję za życzliwe słowa, Anno!:-)

      Usuń
  10. Też tak mam, zwłaszcza w takie niepewne pogody, wybieram się niemrawo a jak już wypalę to nigdy nie żałuję. Mieliście tajemniczą wyprawę a to tylko I część. Zdjęcia cudne i melancholijne a nie jest łatwo uchwycić ten klimat. Najbardziej mi się podoba to okno i aleja grabowa.
    Świat jest jednak mały, pamiętam dobrze ten post z odwiedzin Pana Zbyszka u Was.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie, Krystynko! Nieraz cięzko się człowiekowi wyrwać a jak już pofrunie, to nie chce sie wracać. Jakąś magnetyczną moc ma droga, przyciąga kolejny zakręt, nowy widok, tajemniczy zarys czegoś we mgle.
      Też mi sie to okno spodobało najbardziej. A i stara aleja grabowa ma swój urok. Na jej końcu jest odnowiona kaplica rodu Starzeńkich, ale nie dotarliśmy tam ze względu na te nieprzyjemnie mokre trawy i liście...
      Ciekawa jestem, czy Pan Zyszek czyta jeszcze naszego bloga...

      Usuń
  11. Taka mglista pogoda powoduje, że nie mam chęci na nic... moim motorem jest słońce. Ale Twoja opowieść przełamuje mój opór :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze sie w taką pogodę siedzi w domu, ale okazuje się, że dobrze jest też gdzieś wyruszyć i zobaczyć coś poprzez mgłę...
      Pozdrawiam serdecznie, Wietrzyku!:-)

      Usuń
  12. Cieszę się niezmiernie, że i Was "zawirusowało" pogórzańskimi wędrówkami, tyle jest ciekawostek, że naprawdę warto, a jeszcze w Twoich opisach odnajduję tyle ciekawostek, bo przecież każdy wpis opatrzony jest bogatą historią, a to trzeba znaleźć w przepastnych czeluściach, czy to netu, czy gdzie indziej; czekam, gdzie Was oczy poniosły dalej; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano "zawirusowało" i to bardzo. Zwłaszcza mnie! Dużo teraz czytam o pogórzu i Bieszczadach. Oglądam filmy, słucham piosenek Bieszczadzkich, interesuję sie ludźmi gór. Wchodzę w to głębiej i głebiej. Tyle jest jeszcze nieodkrytych ścieżek!
      Serdeczne myśli zasyłam, Marysiu!:-)

      Usuń
  13. Tak nastrojowo, pieknie wszystko opisujesz. Zamek i ruiny bardzo tajemniczo wygladaja we mgle. Smutne ze takie piekne kiedys miejsca zostaly zniszczone przez ludzi. Dobrze ze znajdujecie czas na takie podroze i dobrze jest tak dojechac do ciekawego miejsca i powloczyc sie, nie ma to jak natura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze lubiłam zwiedzać ruiny, ale nigdy jeszcze nie było mi to dane w czasi mgły. ta mgła bardzo potęgowała doznania.
      Tak, szkoda że to miejsce jest zniszczone, bo napewno w czasach swej świetnosci było piękne i monumentalne. Jednak lepiej, że stoi tak w postaci ruin, niż gdyby ktos miał to odbudować i wypacykować. Te ruiny, takie jakie są, przemawiają bardzo mocno do człowieka...
      Pozdrawiam Cie serdecznie, Teresko!:-)

      Usuń
  14. W takim mglisty dniu wszystko sie wydaje jeszcze bardziej tajemnicze :). Czytajac, mialam wrazenie, ze to Pajeczyca snuje swoja opowiesc... ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię ten nastrój tajemniczosci. Mgła nadal u mnie króluje a więc nierealny świat za oknem dziwnei mnie nieco nastraja...
      A Pajęczyca? Czas by ją było wkrótce obudzić bo śpi sobie w najlepsze niby zaklęta królewna, tylko gdzie sie znajdzie jaki królewicz, co by jej buziaka chciał dać?!:-))

      Usuń
  15. "Jedziemy gdziekolwiek, byleśmy jechali" - skąd ja to znam? Kochana, tak wspaniale opisałaś wycieczkę do ruin dworu obronnego Starzeńskich, iż miałam wrażenie, że sama w niej uczestniczę. Bardzo ciekawa ta legenda o tym, że zamek został wybudowany przez królową bonę dla swojego kochanka. Ach, cóż to były za czasy...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czasem człowieka gdzieś gna, prawda? Za nic nie moze na miejscu usiedzieć.Byleby przed siebie...
      Ja dopiero zaczynam odkrywać ciekawostki z mojego Pogórza. Myslę, że podobnie interesujących miejsc jak zamek Starzeńskich jest więcej. A więc wszystko przed nami!:-)
      Pozdrawiam Cie ciepło Karolinko, dziekując za odwiedziny!:-)

      Usuń
  16. Takie spontaniczne wyjazdy to dreszczyk emocji, a później radość z odkrywania nowych miejsc pełnych swoich historii :) Osobiscie bardzo lubię oglądać ruiny, maja te swoją tajemniczość, człowiekowi pracuje wyobraźnia. Zawsze gdy jestem w takich miejscach mam wrażenie, ze nie jestem tam sama :) Serdecznosci Oleńko zasylam z mojego mglistego polskiego Orszulkowa, gdzie wiatr snuje poranne opowieści ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę sie zasiedzieliśmy w naszym Jaworowie przez lata i zachciało sie nam w końcu nadrobić braki, znowu zamienic sie w wędrowców. A tyle jest ciekawych miejsc do obejrzenia, że aż sie człowiek pali by podróżować i zwiedzać. Byleby zdrowie jako takie było, no i pogoda.A ruiny, tak jak piszesz, rzeczywiście maja swoją tajemniczość i coś do człowieka szepczą, trzeba sie uważnie wsłuchać...
      Pozdrawiam Ciebie Orszulko i Twój wiatr z zamglonej wioseczki pogórzańskiej!:-)♥

      Usuń
    2. Zajrzalas na bloga Aleksandry ? :) Ola odwiedziła mnie wczoraj i zrobiła śliczne zdjęcia mojej wsi :)

      Usuń
    3. Właśnie przed momentem tam zajrzałam, zachwyciłam się i wzruszyłam. Piekne miałyście spotkanie z Aleksandrą. A zdjęcia Twojej naprawdę są prześliczne!:-))

      Usuń
    4. Ups! Zjadłam słowo! Chodziło mi o zdjęcia Twojej wsi Urszulko, rzecz jasna! Górskie wioski mają niezwykły urok. Zdaje się, jakby czas mniej w nich na gorsze zmieniał a ludziom po swojemu zyć pozwalał...

      Usuń
  17. Proszę, nawet nie trzeba daleko wyjeżdżać, a coś ciekawego można zwiedzić i miejscem się zachwycić :)
    Pogoda pasowała do ruin, w sumie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Lidko! Nieraz całkiem blisko mozna znaleźć fascynujące miejsca. A określona pogoda może stać sie ciekawym dopełnieniem, dodatkowym smaczkiem takiej wycieczki!:-)

      Usuń
  18. Sam początek mnie wzruszył. Czuję się, jakbyś mnie znała od lat i wiedziała czego akurat mi potrzeba. Wspaniała historia. Będę teraz zupełnie inaczej patrzeć na stare budowle. Jesteście świetni. Nie poddajecie się aurze. Ruszać w świat, odkrywacie i tym inspirujecie, by robić to samo. Ty naprawdę bardzo dużo mnie uczysz na temat życia. Zawsze piszesz to, czego ja akurat potrzebuję. Dziękuję. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest, że ludzkei myśli, skojarzenia i potrzeby idą podobnymi torami. Chyba jest tak dlatego, bo wszyscy jesteśmy do siebie podobni, z jednej nici uwici, a tylko drogi nasze rozeszły sie na chwilę...
      Nie ma co poddawać się aurze. Życie jest za krótkie by to robić. Świat jest ciekawy a jego tajemnice wabiące. I tak nie ze wszystkim sie zdązy.Więc póki ma siew sobie zapas energii i ciekawosci świata trzeba poznawać ten świat. Robić to albo na własnych nogach albo czytajac o nim, oglądajac filmy, słuchajac muzyki...Jest tyle pięknych dróg!
      Pozdrawiam Cię ciepło, Agnieszko i dziekuje za Twe życzliwe słowa!:-)*

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost