Było to lekko zachmurzone,
poniedziałkowe popołudnie. Rozleniwione psy wylegiwały się beztrosko po
kanapach i fotelach. Cezary wziął się za sprzątanie stajni Augiasza, czyli
naszej samobałaganiającej się drewutni. Ja natomiast przysłuchując się zawsze
aktualnym pieśniom obywatela GC oraz nucąc ulubioną z nich – „Pytanie o Polskę”
zaczęłam przygotowywać ciasto na pierogi. Nie przepadam za tą czynnością,
ponieważ nie dość, że jest ona wielogodzinna, tojeszcze monotonna i dla nóg oraz dłoni
męcząca. Jednak w lodówce spoczywał od jakiegoś czasu pokaźny kawał białego
sera, który trzeba było jakoś zagospodarować, by się nie zmarnował. Padło na
pierogi ruskie, które to mąż mój uwielbia tak więc i tego dnia wieść o
upragnionym smakołyku wywołała u niego wielce radosny uśmiech na twarzy. Farsz
miałam już gotowy, zatem zabrałam się za wyrabianie ciasta. Właśnie
odpoczywałam kapkę, drapiąc się umączoną ręką w czoło, zapatrzona w pięknie kwitnąco
na bordowo malwy przy płocie, gdy wtem rozległ się ostry dzwonek telefonu. No wprost
uwielbiam, gdy ustrojstwo to dzwoni w najmniej odpowiedniej chwili! A odzywa
się ono przeważnie zawsze wówczas, gdy mam dłonie mokre od mycia naczyń, tłuste
od karmienia psów kawałkami korpusów kurzych, pokryte kurzem i psimi kłakami
podczas czyszczenia dywanu albo oblepione proziakowym ciastem podczas
wyrabiania tych podkarpackich placuszków. Ale mus to mus! Obtarłam się szybko i
byle jak w stary fartuszek i odebrałam wreszcie natrętnie przyzywający mnie
telefon.
- Wiozę zamówione drewno z Bieszczad. Będę za około pół
godziny! Jak tam do Was dojechać? – usłyszałam w słuchawce grzecznie brzmiący męski
głos i poczułam coś w rodzaju ulgi i lęku jednocześnie. Ulgi, bo czekaliśmy na
to drewno już od dość dawna. Gromadziliśmy zapasy opału od wczesnej wiosny a wciąż
było nam go mało. Zważywszy, jak ciężką mieliśmy ostatnią zimę i że dwukrotnie
byliśmy zmuszeni dokupywać bukowe klocki oraz paskudnie mokry węgiel postanowiliśmy
tym razem naszykować tyle drewna, żeby na pewno nam go nie zabrakło i żeby
nareszcie rozgrzać na dobre nasz wyziębiający się momentalnie dom. A lęku? Cóż,
robota przy drewnie to straszna robota! Jako wieloletni pomocnik drwala wiem to
aż za dobrze. Niczym jest przy niej wyrabianie ciasta i lepienie setek pierogów
oraz wykonywanie mnóstwa codziennych, gospodarskich prac.
Wzdychając ciężko i potykając się o śpiące w
przedpokoju psy porzuciłam na poły wyrobione, pierogowe ciasto i pobiegłam z
telefonem do drewutni. Zastałam tam męża umęczonego dźwiganiem stukilowego
silnika od traktora, którego uparł się umieścić w jakimś kącie, kichającego przy
tym rozgłośnie, umorusanego kurzem, wapnem i błotem, oblepionego pajęczynami i
resztkami siana po kozach. Spojrzał na mnie półprzytomnie i z nadzieją
skazańca, któremu na chwilę odracza się wykonanie wyroku zapytał czy pierogi już
gotowe.
- A gdzież tam do pierogów jeszcze! Drewno do nas jedzie.
Bierz telefon i wytłumacz facetowi jak się tu dostać, bo ja znowu coś poplączę!
– sapnęłam wręczając mu aparat i obserwując postępującą metamorfozę na jego
obliczu. Oczy Cezarego zalśniły, przygarbiona sylwetka wyprostowała się, a kurz
bitewny po sprzątaniu opadł i oto w try miga miałam przed sobą gotowego do
wielkich wyzwań drwala na schwał. Mój mąż bowiem, choć narzeka (bo lubi
narzekać!), choć stęka (bo lubi stękać!), to jednak w głębi serca lubi chyba tę
pracę z drewnem. To rżnięcie, rabanie siekierą albo kilofem, wbijanie klina w
uparte klocki i słuchanie jak poddają się woli człowieka, to piłowanie
rozgłośne spalinową albo elektryczną pilarką – wszystko to dziwną mu jakąś
sprawia satysfakcję. Oto nadchodziło nowe, wielkie wyzwanie. Dwanaście metrów
mieszanego drewna liściastego zbliżało się do nas wytrwale a Cezary już szykował
się mentalnie do nowego boju!
Kilkadziesiąt minut
potem w otoczeniu rozszczekanych psów obserwowałam zza firanki jak wtacza się na
teren naszego podwórza ogromniasta ciężarówka z wysięgnikiem załadowana po
brzegi drewnem osikowym, brzozowym, wierzbowym, olchowym i grabowym. Nigdy
jeszcze tak wielki wehikuł nie zajeżdżał do jaworowego siedliska. Ba! Pewnie i
maleńki, pogórzański przysiółek nie widział tu dotąd takiego potwora! Między nieuważnym
lepieniem kolejnych pierogów, chodząc od okna do okna, zafascynowana tym widowiskiem
pstrykałam zdjęcie za zdjęciem. Psy natomiast nie przestając ujadać oraz wyć
biegały tuż mną, nie mogąc odżałować tego, iż nie dane im jest wylewnie
przywitać kierowcy i jego pomocnika, obsikać olbrzymiego pojazdu, pokazać kto tu
rządzi i obejścia pilnuje a potem wylecieć przez szeroko otwartą bramę gdzieś w
bezmiar łąk i wyhasać się do woli.
A tymczasem
kosmiczny ów, prawie jak z filmu „Avatar” pojazd ulokował się zgrabnie w
najdogodniejszym miejscu podwórza i wielka, żelazna łapa wysięgnika zgrabnie i
bez wysiłku umieszczała kolejne wiązki drewna na trawniku koło kuchennego okna.
Po kilkunastu
minutach dzieło było zakończone. Góra różnej wielkości metrowych bali spoczęła w
jaworowym siedlisku a bieszczadzcy przewoźnicy polecając się na przyszłość i
miło żegnając odjechali w siną dal. Psy natychmiast zostały wypuszczone na dwór
aby mogły się zapoznać z ową górą i nareszcie wybiegać oraz pozbyć się nadmiaru
rozsadzającej je energii. Ja kończyłam gotować kolejną partię mocno nieforemnych
pierogów a Cezary wyniósłszy roboczy stół na podwórze oraz przygotowawszy
wszelkie potrzebne narzędzia zamierzał zabrać się bez zwłoki do pracy.
- Nie ma na co czekać! – orzekł spoglądając z mieszaniną
podziwu i determinacji na piętrzące się przed nim bale.
- Im prędzej to
potniemy, tym szybciej robota będzie za nami! A drewno musi jak najszybciej
zacząć schnąć żeby do zimy doschnąć! Pomożesz mi trochę Oluniu? – zapytał retorycznie,
wiedząc przecież, że zawsze to robię. Sam nie dałby ze wszystkim rady a poza
tym to drewno dla nas obojga – dlaczegóż więc sam miałby przy tym tyrać?
- Dobra, ale najpierw zjemy pierogi! Trzeba się wzmocnić
przed tym wiekopomnym dziełem – zarządziłam i postawiłam na stole wielką misę
pełną smakowicie pachnących pierogów. Polałam je roztopionym masełkiem a potem zajadaliśmy
aż się nam uszy trzęsły. Nażarci i herbatką miętową napojeni wytoczyliśmy się na
podwórze aby zacząć to ,co musiało być zaczęte i skończyć to, co musiało być
zakończone.
- Bój to jest nasz ostatni! – zawołał Cezary i wziąwszy do
rąk piłę zabrał się za rżnięcie pierwszego kawałka. Ja zaś podawałam mu dzielnie
kolejny i kolejny aż nadszedł zmrok i uwolnił nas od tego kieratu. Lecz następnego
dnia praca trwała nadal. I następnego. I jeszcze następnego. Góra pociętego drewna
rosła a niepociętego malała. Dziesiątki taczek wywieźliśmy pod wiatę. Drewniane wióry coraz większym stosem zalegały i zalegają wszędzie. Są na podwórzu, w psiej sierści, na dywanach, we włosach i nosach a nawet w śniadaniowej jajecznicy! Po pożywnych
pierogach zostało już tylko dalekie wspomnienie i trzeba nam było wzmacniać się
wysmażonym naprędce leczo, kanapkami albo i zupkami chińskimi. W końcu okazało
się, że drewna jest tak dużo, iż konieczne stało się dobudowanie kolejnej
zagródki na jego suszenie. Pełna deszczów i burz pogoda zesłała nam w tygodniu jeden
błogosławiony dzień odpoczynku, kiedy mogliśmy powylegiwać się nieco dłużej, wyskoczyć na
grzyby, cudnym zachodem słońca się zachwycić. A potem znowu trzeba było dźwigać,
ciąć, rąbać i zwozić, dźwigać, ciąć, rąbać i zwozić….Namawiam drwala Cezarego
by opisał w kolejnym tekście to niezwykłe połączenie znoju i radości, tę specyficzną
magię pracy z drewnem. Powiedział, że jak już skończymy z nim (bo zostało nam
jeszcze ponad dwa metry do pocięcia i zwiezienia) i jak trochę odpocznie, to może
i napisze...Ale póki co, bój trwa a chmury jak to chmury nadal kłębią się i płyną:-)!
Podziwiam zapal Cezarego, tym bardziej jak patrze na zawartosc tej ciezarowki. Toz mozna zawalu dostac na taki widok, a on sie pali do roboty:)) Wiem, potrzeba jest najbardziej motywujaca.
OdpowiedzUsuńOlenko, ciasto na pierogi robie w food processor i trwa to doslownie kilka sekund, a potem juz tylko ze tak powiem doglaskanie i walkowanie. Walkowania tez nie lubie, bo to tez "silowe" zajecie wiec jak zachorowalam to Wspanialy zanabyl maszynke, ktora to robi za mnie.
Owszem troche to trwa, ale juz nie meczy i podluzne platy ciasta sa zawsze idealnie rowne. A potem juz tylko klejenie na dwie pary rak, bo Wspanialy sie nauczyl i bardzo mu sie to zajecie podoba.
Szkoda, ze nie robimy tego czesciej, ale moze sie poprawimy:)))
Jak czytam o Twoich pierogach to juz sobie obiecuje, ze na pewno zrobie... tylko kiedy?
No wlasnie tego nie potrafie przewidziec:) Na pewno nie wczesniej niz wrzesien, pazdziernik...
Pozdrowienia serdeczne i calusy dla Was obojga dzielnych drwali przesylam z upalnego NYC.
Myslę, iż to dzięki zapałowi Cezarego jesteśmy oboje w stanie zrobić wiele wymagających wysiłku rzeczy. Ten zapał na szczęście bywa zaraźliwy! Lecz po takiej harówce z drewnem zawsze jesteśmy przez parę dni mocno obolali i snujemy się niczym zombie, skarżąc sie wzajemnie na strzykanie w kościach i zakwasy w mięśniach. Jednak w trakcie pracy człowiekowi udaje sie zmienic w coś w rodzaju robota i wykonywać mechanicznie wciaz te same czynności.Na szczęście w tym roku to ostatnia nasza robota z drewnem.Pociesza nas to, że dzięki temu zimą będzie cieplej.A jesli zima będzie łagodna to może drewna starczy jakimś cudem na dwie zimy?!
UsuńFajna ta Twoja maszyna do wyrabiania ciasta na pierogi a jeszcze fajniejszy Wspaniały, który Ci w pierogowym zajęciu dzielnie pomaga.Mnie Cezary pomaga zawsze przy grzybowikach, których lepię przeważnie multum. Ja lepię a on ładnie je smaży na złoto. Przez pół roku miałam kuchenną, nowoczesną maszynę pożyczoną od szwagierki i też cuda niewidy w tym zmyslnym ustrojstwie robiłam.Zwłaszcza konfitury! Mam maszynkę do wałkowania ciasta, ale nie lubie jej używać. Stoi gdzieś zapomniana w spiżarce i pokrywa sie kurzem.
Wszelkie pierogi pyszne są, ale ich robota trwa za długo a poza tym nie da sie ich mało zjeść. Uzależniają i przysiągają jakby magnesi narkotyk jakowyś w sobie miały! A boczki i przyległosci niestety wciaż rosną. Dlatego lepiej dla nas, że robie je dość rzadko!:-)
Uściski serdeczne Marylko zasyłamy Tobie i Wspaniałemu życząc Wam mniej upalnego lipca a więcej ochoty do lepienia pierogów. Moze dla Tatki na urodziny?!:-))
Olenko, pierogi na Tatkowe urodziny??? Nie, za nic na swiecie, bedziemy mieli na imprezie 72 osoby to masz pojecie ile tych pierogow musialabym nalepic:)))
UsuńBedzie catering, ja tez chce byc gosciem, chociaz obiecalam i zrobie polska salatke jarzynowa.
To prawda pierogi uzalezniaja, ale jesienia znow sie skusze na ich lepienie, potem zamrazam i mamy na dluzszy czas.
Tak, tak! Pamiętam, że u Was szykuje się wielka impreza i żeby nalepić pierogów dla każdego musiałabś chyba tydzień lepić!:-) Sałatka jest zdecydowanie lepszym pomysłem.
UsuńZamrażanie pierogów to dobry pomysł, ale u nas by sie nie sprawdził, bo wszystko jesteśmy w stanie pożreć w ciagu góra trzech dni. A jak jeszcze psy nam pomogą, to w try miga tylko wspomnienie po pierogach zostaje!:-)
Tez od czasu do czasu slucham G.Ciechowskiego, lubie jego piosenki i te pierwsze i te ostatnie, i zal mi ze tak mlodo umarl. Pierogi ruskie uwielbiam, sama nie robie, nigdy sie nie nauczylam, czasami odwiedzam polska restauracje o nazwie 'Kluska' wtedy zamawiam podwojna porcje i tak sie najadam ze mam spokoj na jakis czas.
OdpowiedzUsuńPieknie opisalas zapal Cezarego jako drwala i cala historie z dostarczonym drewnem, imponujaca ilosc. Byla kiedys jakas piosenka o drwalu, dzisiaj juz nie pamietam, ale na pewno o milosci, bo mialam lekka awanture z kolezanka, ktora uwierzyc nie mogla ze jest za zakochaniem sie w drwalu.
Serdecznie pozdrawiam.
Czytałam niedawno artykuł Ciechowskim. Nie ma Go wśród nas już szesnaście lat. Umierając miał tylko 44 lata! Jednak przecież nawet w takim wieku zdarzaja sie choroby serca. Pamiętam jako pełnego energii młodzieńca występującego z zespołem "Republika" w katowickim Spodku w latach osiemdziesiątych.I te jego piosenki, pełne poezji, pełne energii i buntu, nie do zapomnienia...
UsuńPo przeczytaniu Twego komentarza na temat piosenki o drwalu zaczęłam szukać w necie i znalazłam parę piosenek o drwalu. Najbardziej przypadł mi do gustu utwór Wojciecha Gęsickiego pt."Obrazki z życia drwala". Oto jej początek:
"W lesie często słychać drwala,
Słychać drwala nawet z dala,
Jak się w gąszczu drwal wydziera,
Gdy mu omsknie się siekiera.
Drwal w jodełkę nosi palto,
Czasem zrobi w palcie salto,
A gdy wyrżnie głową w korzeń,
To się zaraz czuje gorzej."
I my pozdrawiamy Cię oboje serdecznie, Teresko!:-)
I ja polecialam po internecie, niesamowicie duzo jest piosenek o drwalach,
Usuńniektore takie nastrojowe, balladowe, troche posluchalam.
Moze juz skonczyliscie ta ciezka prace, wtedy jeszcze przyjemniej sie odpoczywa.
Zycze duzo, duzo odpoczynku.
Tak, skończyliśmy nareszcie! Teraz troszkę odpoczniemy, zregenerujemy się,znowu trochę do lasu z pieskami pochodzimy, grzybów poszukamy, znajomych odwiedzimy, grilla sobie zapalimy przy okazji fajnych piosenek słuchając, w cieniu posiedzimy bo u nas wielkie upały nastają.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Teresko!:-)
Ojej, ilez tego drewna! Az mnie miesnie bola na sama mysl o cieciu i rabaniu tego wszystkiego! Za to pierogi..... no pierogow to by sie sprobowalo! :D
OdpowiedzUsuńTak, ilośc tego drewna była przerażajaca!Największa, z jakaą przyszło nam sie naraz zmierzyć. Ale, o dziwo, z większoscią daliśmy radę. Człowiek czasem nie wie, na jak wiele go stać, gdy trzeba!:-)
UsuńPierogi były pyszne! Zrobione na ostro - z pieprzem ziołowym i duża ilościa smazonej cebulki, bo oboje z Cezarym właśnie takie lubimy!:-)
Pozdrowienia ciepłe, Maju!:-)
Aż mi ślinka pociekła na myśl o pierogach. A zapas drewna naprawdę imponujący. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie dziwię Ci się Karolino, że dostałaś smaka na pierogi, bo torzeczywiście pychota wielka. Tyle, że rzadko chce sie je człowiekowi robić, skoro czasu wciąz na nie i sił szkoda a mozna przecież zrobić cos na szybko i równie dobrze sie najeść a potem znowu do roboty, np. przy drewnie lecieć!
UsuńPozdrawiam!:-)
A co bedzie, kiedy Wam sil zabraknie do tej znojnej pracy? Ja z przerazeniem zauwazam, ze moge juz coraz mniej i prace, ktore dotychczas wykonywalam z palcem w nosie, sprawiaja mi coraz wiecej trudnosci.
OdpowiedzUsuńMysleliśmy o tym, Aniu. Dobrze wiemy, że siły z wiekiem maleją a nie rosną.Dlatego staramy si ew naszym gospodarstwie ograniczać ilosc niezbędnych prac i obowiazków.A co do sprawy z drewnem, to planujemy w przyszłosci, gdy już sił zabraknie kupować gotowe pocięte i najlepiej już wysuszone. Nam pozostanie wówczas tylko zwiezienie go taczkami do drewutni. Teraz porywamy sie jeszcze na cięcie i rąbanie, bo drewno w metrówkach jest o wiele tańsze niż pocięte.Kiedys jednak trzeba będzie przełknąc ten wydatek, bo po prostu nie będzie wówczas innego wyjścia.
UsuńTak, latka lecą...I ja to coraz wyraźniej u siebie czuję...
Uwielbiam ruskie pierogi :))
OdpowiedzUsuńIlość drewna mnie poraziła .... jesteście naprawdę niesamowici, że to prawie przerobiliście :))
Siłacze :)
Nie znam chyba nikogo, kto by nie lubił pierogów! A zwłaszcza ruskich!Tu, na Podkarpaciu nieomalże tradycją jest lepienie ich co piątek (dzień bezmięsny). Ja się, niestety, nie wpisuję w tę tradycję!Ale jeść je mogłąbym na okrągło!:-)
UsuńNajwazniejsze, że daliśmy radę z drewnem i za chwilę dzieło będzie ukończone. Sama sobie sie dziwię, że nie padłam, ale widocznie nie jest ze mną jeszcze tak źle!:-))
Ja nie lubie ruskich pierogow:)) Nie znalam ich nigdy w Polsce, pierwszego ruskiego pieroga zjadlam w Ameryce i jakos nie zapalalam miloscia.
UsuńZiemniaki i do tego ciasto... nie przemawia to do mnie, za bardzo tuczace.
Najbardziej lubie pierogi z kiszonej kapusty z grzybami ale pod warunkiem, ze jest duzo grzybow tak prawie pol na pol z kapusta i do farszu dodaje wysmarzony mocno bekon.
Lubie raczej ostre smaki, fakt, ze ziemniaki tez mozna przyprawic na ostro, ale dla mnie to jednak za duzo skrobi w jednym kawalku:)))
U mnie w domu rodzinnym też nie robiło sie ruskich pierogów, tylko grzybowiki(pierogi smazone z grzybami suszonymi w środku) oraz czasem pierogi z owocami. Ruskich nauczyłam się dopiero tutaj i wciąz eksperymentuję, oddalajac sie coraz bardziej od klasyki.A ziemniaczki lubię, niestety, pod każdą postacią, co dla figury jest naprawdę zgubne!:-)Jak sobie teraz pomyslę, to nawet na śniadanie zjadłabym placuszków ziemniaczanych albo ziemniaczków z koperkiem i masełkiem...Mniam!:-)))
UsuńRuskie trzeba umieć zrobić :)) Dobrze przyprawić i odpowiednią proporcję dobrać sera, ziemniaków, cebulki.
UsuńU mnie w domu też się pierogów nie robiło ...żadnych właściwie. Ale poznańskie pyzy na parze to i owszem.
Osobiście pierogów nie robię, bo mi się nie chce, może kiedyś zacznę tak na większą skalę, żeby zamrozić i mieć "na zaś". Za ziemniakami nie przepadam, jakiem rodowita poznańska pyra ;) ot, taki paradoks :)) Ale placki ziemniaczane dobre są.
Pyzy? Oj, dawno juz ich nie jadłam. Też są niestety, dosć pracochłonne. Jednak pamiętam ich smak jako niebiański. Zwłaszcza polane truskawkowym sosem wywoływały u mnie ekstazę kubków smakowych!-)
UsuńNo i jeszcze te placki ziemniaczane...Poezja, na szczęście łątwiejsza do zrobienia, kiedy zmiksuje się ziemniaki w blenderze zamaist trzeć je na tarce razem z paznokciami i czubkami palców!:-)
I powiedz Lidko, no jak tu sie odchudzać?!:-))
Kawał ciężkiej pracy za Wami, ale i satysfakcja. Pierogi lubię jeść, lepić nie.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że juz prawie całosc tej znojnej roboty za nami. Będzie czas na inne roboty - znacznie mniej męczące i absorbujące.
UsuńA pierogi kiedyś tam znowu ulepię, jak najdzie mnie ochota. Na razie króluje leczo!:-)
nas czeka nawiezienie drewna, mamy taki stosik dwuletni..... (suszony dwa lata)
OdpowiedzUsuńnie zmarzną nóżki zimą...
:)
O! Jak drewno schło dwa lata, to jest wspaniale wysuszone!I do tego o wiele lżejsze, niz to surowe. Zwiezienie takiego drewna to już nieomalże pestka! :-))
UsuńCzyżby wszystkie drewutnie się samobałaganiły???
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu dla Waszej pracy, zarówno tej przy lepieniu pierogów, jak i cięciu drewna :)
Zdaje się, że wszystkie drewutnie maja tę właściwość! Zwłąszcza jak robia za składzik wszystkich przydasi!:-))
UsuńJak już odhaczymy wykonanie pracy z drewnem, to naprawdę kamień spadnie mi z serca.I będzie można bardziej cieszyc sie latem. A lada dzień pewnie ogórki nadadzą sie już do zrywania. Oj, marzą mi się takie swojskie, małosolne! :-)
U mnie dopiero trzeci rzut ogórków przeżył najazd ślimaków. Nie wiem tylko, czy się ich doczekam przed końcem wakacji :(
UsuńU Ciebie tez grasują ślimaki?! Mnie ostatnio zaczęły zżerać cukinie,a tak na nie czekałam, bo to dodatek do leczo wprost idealny! A ogórki mam jeszcze maleńkie.Jakos powoli w tym roku rosną. Może nadchodzące upały uchronią je przed inwazją ślimaków, bo na razie strasznie mokro!
UsuńKiedyś jechałam za takim samochodem chyba z 50 km bo nie było jak wyprzedzić, bałam się, że się rozsypie i nas pozabija!
OdpowiedzUsuńZ robienia pierogów zrobiłam bardzo miłe rodzinne spotkania - umawiamy się na sobotnie czy niedzielne popołudnie i działamy całą rodziną, ciasto wyrabiam malakserem, potem najsilniejszy czyli syn wałkuje i wycina, wszyscy lepimy, ktoś stoi przy garze, gotuje i wyjmuje, jednocześnie pilnując patelni z boczkiem - ruskie posypujemy wytopionymi skwarkami. Co się przy tym nagadamy, nawygłupiamy!
Przesyłam serdeczności. Podziwiam pracowitość, wiem co to praca z drewnem bo w domu moich rodziców do dziś pali się wyłącznie nim.
My też z Cezarym boimy sie jeździc za ciezarówkami wiozącymi drewno. Przecież nigdy nie wiadomo, czy się jakis bal nie wymsknie i nie rabnie nam w przednią szybę. Zdarzały sie takei wypadki!
UsuńFajnie masz z tym rodzinnym lepieniem pierogów, Klarko! I nawet nie pierogi są w tym najwazniejsze, ale ta miła wspólnota, ta wesoła atmosfera rodzinna. Takie lepienie pierogów to ja rozumiem!:-)
A co do drewna, to jego gromadzenie zajmuje nam pół roku a drugie pół roku trwa jego spalanie.Wszystko się wokół niego kręci. Szkoda, że trzeba spalać to ,co sie w takim trudzie pozyskało, i że te wszystkie piekne kawałki, te słoje, te barwy rozmaite, ta zaklęta w nich historia wzrastania, myśli lasu, doświadczenia codzienne, drzew obracają sie w try miga w popiół... Hm...I my, ludzie jesteśmy jako to drewno....
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Klarko!
Praca drwala i jego pomocnika godna podziwu:) A pierogi ruskie też bardzo lubię:)
OdpowiedzUsuńPraca to cięzka, ale konieczna, niestety. A drwale żeby długo pracować musza solidnie jeść. Te pierogi bardzo nam wtedy sie przydały!:-)
UsuńJejku, jestem pelna podziwu, ze daliscie rade takiej ilosci drewna, bo mam nieco doswiadczenia w tym "sporcie".
OdpowiedzUsuńNarobilas mi smaka tymi pierogami. Moze nastepnym razem w stolicy uda mi sie upolowac cos podobnego do bialego sera. Twaróg, jaki znamy w Polsce, tutaj praktycznie nie istnieje, a w moim grajdolku osiagalny zamiennik jest wylacznie owczy, z posmakiem który nie bardzo mi odpowiada :(.
Wczoraj wieczorem skończyliśmy z rżnięciem i rąbaniem. Uff!Dzisiaj ledwie zyjemy a trzeba by jeszcze posprzątać te wióry, żeby w domu zaczęło wyglądać jak w domu a nie jak w drewutni!:-)
UsuńBędąc w Au jako zamiennika naszego twarogu używałam Ricotty. Zakwaszałam ją jogurtem naturalnym albo sokiem z cytryny i właściwie w smaku nie było róznicy. Nawet sernik mi sie ricottowy udał!
Posmak owczy też by mi chyba nie odpowiadał ,bo nawet jagnięcina jakos mi do smaku nie przypadła. Może będziesz miałą okazje Moniko wybrać sie do jakiegos miastowego supermarketu i tam wypatrzeć cos podobnego choć troche do naszego białego sera? Szkoda, że białego sera nie da sie mrozić. Próbowałam, ale po rozmrożeniu tragedia...
Jak tylko uda mi sie wreszcie doczolgac sie do urlopu, zajme sie sprawa :). Jagniecine, której tutaj dostatek, wcinam z zapalem, ale swiezy ser zupelnie mi nie pasuje :(.
UsuńZatem do urlopu, Moniko!Do wolności, do radości, do pyszności i do tego, za czym sie tęskni w kieracie codziennym!:-) Buziaki!:-)
UsuńOhhh ileż to pracy.Chyba tylko Wam brawo bić. Bardzo przyjemny tekst. Czytało się przyjemnie, jak taką swojską, pełną uroku książkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Na wsi trzeba imać siewielu zajęć, jednak "drwalowanie" jest zdecydowanie najcieższym z nich. Ot, opowieśc z życia. Musze mieć czas i nastrój by takie opowieści wieść. A latem tyle zajeć, że mało kiedy mogę siąść i dłuższego postat napisać. Dziekuję za miłe słowa Agnieszko i pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
UsuńOlu, Ty jesteś tytanem pracy. Patrząc na to jak ciężko pracujesz jestem pełna podziwu i już nigdy nie będę jęczała i stękała, że jestem zmęczona. Patrząc na ogrom pracy jaką wykonaliście, kłaniam się w pas. Podziwiam Was nieustannie, tyle w Was jest zapału a ta ilość drzewa była przeogromna do obrobienia, ułożenia, pocięcia. Życzę Wam aby drewna wystarczyło przynajmniej na dwie zimy.
OdpowiedzUsuńMy nie przepadamy za pierogami, jednak ostatnio skusiłam się i kupiłam w znajomej pierogarni właśnie ruskie. Ugotowałam, podpiekłam na boczku z cebulką, czosnkiem i ziołami, były pychota.
p. stwierdził, że zrobiłam najlepsze pierogi jakie w życiu jadł dzięki magicznym przyprawom:))
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie:)
Och!Gdzież tam tytanem! Lubię tez zwyczajnie poleniuchować. A taka praca z drewnem nie jest żadnym wyczynem tutaj na wsi, tu prawie wszyscy tak pracują a nawet jeszcze usilniej, bo muszą jeszcze to drzewo w lesie ściąć a potem przywieźć i samodzielnie rozładowaćj. Ludzie od dzieciństwa przyzwyczajeni do harówki nie narzekają i robią swoje codziennie, wytrwale, zgodnie z porami roku, potrzebami,przyzwyczajeniami, możliwościami i tradycją. Podziwiam ich i szanuję. My, jako osiedleńcy nigdy nie osiągniemy poziomu ich wytrzymałosci i pracowitości. Jednak nie predestynujemy nawet do tego. Robimy, co możemy, robimy to, co trzeba zrobić a czego nikt przecież za nas nie zrobi.
UsuńFajny miałaś pomysł na pierogi z magicznymi przyprawami! Bo ruskie same w sobie potrafia byc mdłe, dopiero odpowiednie przyprawy i dodatki dodają im smaku. My z Cezarym też lubimy ostre przyprawy i zioła. Z byle jajecznicyczy makaronu potrafią one uczynić niebo w gębie!
Pozdrawiamy Was serdecznie, kochani!:-)
teraz już wiem ile to pracy i wysiłku, ale też wiem jaka potem radość kiedy robota skończona :-)
OdpowiedzUsuńTak, wiele rzeczy poznać, zrozumieć, ocenić właściwie można dobrze tylko posiadając włąsne doswiadczenie...A po takiej robocie jest po prostu ulga, ogromna ulga, że już, że nareszcie ta sprawa za nami. A przynajmniej na ten rok!:-)
UsuńIleż to sił trzeba,,fajnie się tu z mojej strony to czyta a Wy tam ledwo żyjecie...W następnym roku daj znać to choć Wam podam te pierogi...bo drewna rąbać nie dam rady:):):)
OdpowiedzUsuńJaka to musi być przyjemna chwila kiedy tak ciężka pracę się już ukończy..
Tak, trzeba przy takiej robocie dać z siebie wszystko. Chyba długo jeszcze będziemy czuli w kościach i mięśniach ten wysiłek.A co do robienia pierogów oraz innych smakowitych a czasochłonnych posiłków, to marzą mi sie czasem krasnoludki, które by sie tym u nas zajęły a my tylko przychodzilibyśmy na gotowe!:-)
UsuńGdybym tylko miała wysłałabym Wam całą rzeszę takich krasnali:):)
UsuńWiem ,że mając tyle pracy to trudne ale odpoczynku Wam życzę
Całus
Serdeczności!:-))
UsuńJak cudnie wyglądają stosy pociętego drewna, to bezpieczeństwo i dostatek. A ja dopiero zamówiłam i przywiozą mi w przyszłym tygodniu. Czy zdąży doschnąć do jesieni? Tyle że ja, ze względu na kondycję kupuję już pocięte i porąbane, tylko je układam w stosy przy południowej ścianie chatty.
OdpowiedzUsuńA pierogi robię zawsze dla wnuków, duuużo i lubię robić ciasto, ale już kleić i gotować nie za bardzo. Farsz robię dzień wcześniej, ruski, mięsny, kapuściany, gryczany, serowy, szpinakowy .....
Tak, cudnie to drewno wygląda i pachnie też cudnie. Czy zdązy wyschnąc do zimy? Mam nadzieję, że tak (na początek zimy mamy drewno przygotowane wczesną wiosną). W końcu przed nami jeszcze dwa albo i trzy miesiące ciepłej pogody- tylko, niestety, te deszcze co chwila i wilgoć tropikalna w powietrzu spowalniają proces wysychania.
UsuńNa pewno przy południowej ścianie chatty podeschnie Ci ładnie Twoje drewno. Zresztą nawet gdyby nie całkiem, to nic strasznego sie przecież nie stanie.
Smakowite na pewno Twoje pierogi z tymi wszystkimi różnościami w środku. Mniam, i jeszcze raz mniam. Fajnie mieć taką babcię, jak Ty, Krystynko!:-)
Hi !!jak milo przezytac co robicie !smuci mnie ta ilosc kleszczy szok ............
OdpowiedzUsuńmy wrocilismy z nad kanalu La manche-i tu smiech w dniu przyjazdu wody bylo po sam brzeg na drugi dzien odplyw i tyle widzielismy wode,widac ale chen daleko))pozdrawiam serdecznie sciskam zpraowane lapki ( p.Gosia
Hi, Gosiu! Teraz już kleszczy zdecydowanie mniej. Za to mnóstwo jest gzów i much gryzących oraz innych, znacznie wiekszych stworzeń leśnych!
UsuńPrzypływy, odpływy - natura rządzi sie swoimi prawami i robi nam ludziom niespodzianki!
Pozdrawiamy Cię serdecznie i miłęgo dalszego ciągu wakacji życzymy!:-)
Mój Mąż pociął i porąbał 23 kubiki drewna, choć zmęczony, to szczęśliwy, że dał radę sam.
OdpowiedzUsuńWielkie brawa i słowa uznania dla Twojego Męża, Basiu! Obrobienie takiej ilosci drewna to ogromny wysiłek i trzeba naprawdę dużo siły oraz wytrwałosci by mu sprostać!:-)
Usuń