... I już lipiec śpiewa, oddycha, paruje
Wachlarz barw rozkłada, uczuciem pulsuje
Daje z siebie wszystko, daje jak co roku
Niech trwa jak sen złoty jego ciepło, spokój...
I już lipiec! Szast-prast! Zaczął się kolejny odcinek
serialu o pogórzańskim życiu w zgodzie z naturą oraz pogodą. A ta pogoda nadal
zwariowana, wietrzno-deszczowa, co np. nie służy praniu na sznurkach, ale jak
najbardziej sprzyja już naszemu nie wysychającemu w tym roku stawikowi
ogrodowemu, roślinom na grządkach oraz grzybom w lasach. Ślimaki, póki co,
przestały nawiedzać jaworowe siedlisko. Sporo jest natomiast gzów i much
a wieczorową porą świetlików, od kilku lat już tu niewidzianych. Jeden z nich wleciał nam ostatnio do sypialni i leciutko zatańczył pod sufitem niczym wróżka Dzwoneczek.Może zapraszał nas do wspólnych zabaw na wysokościach, ale chyba brakowało Piotrusia Pana, który pokazałby nam jak wzbić się w powietrze i jak potem odlecieć do Nibylandii...
Z jabłoni zaczynają opadać pierwsze jabłka a na krzewach dojrzewają pierwsze maliny, porzeczki i agrest. Podjadam sobie te kwaśne owocki wieczorami prosto z krzaka.Częstuję łakome sunie, które przepadają za owocami a szczególnie za malinami. Na łąkach pośród dojrzewających łanów rzepaku dostrzec można jeszcze ostatnie, miotane wichrem maki. Dużo jest dziurawca i krwawnika. Wszystko kwitnie na potęgę. Zaprasza do fotografowania, wąchania i zbierania. Powietrze pachnie czystością, wilgocią, igliwiem i gliną. Kałuże i rozlewiska pełne wody. Żaby i komary mają raj.
Prawie co dnia wędrujemy z Cezarym oraz psią ferajną na grzyby, których mamy w bród i potąd a mimo to wciąż maniacko chce się je zbierać a przede wszystkim wędrować, grzyby jako pretekst do tych wędrówek tylko wykorzystując. Zabieramy dwa koszyki, nożyki, napój domowy z sokiem z czarnego bzu oraz czasami telefon, którym można pstryknąć zdjęcia, o ile w amoku zbieractwa pamięta się o jego użyciu. Ubrani w byle jakie, znoszone, ale wygodne ciuszki, odziani w gumiaki czy gumofilce wspinamy się po zboczach albo zbiegamy w doliny, dostrzegłszy tam jakiś ponętny, grzybowy kształt. Czasem, niestety, ów kształt jest wielce zwodniczy i z bliska okazuje się zwykłym listkiem, pniem albo borowikiem szatańskim prężącym swe wdzięki na rumianej nodze. Wówczas idzie się z westchnieniem dalej a już za moment znowu się oczy rozświetlają bo oto tam, za pniem uśmiecha się do nas zachęcająco pomarańczowa kurka czy też zielona gąska lub czerwony kozaczek.
Z jabłoni zaczynają opadać pierwsze jabłka a na krzewach dojrzewają pierwsze maliny, porzeczki i agrest. Podjadam sobie te kwaśne owocki wieczorami prosto z krzaka.Częstuję łakome sunie, które przepadają za owocami a szczególnie za malinami. Na łąkach pośród dojrzewających łanów rzepaku dostrzec można jeszcze ostatnie, miotane wichrem maki. Dużo jest dziurawca i krwawnika. Wszystko kwitnie na potęgę. Zaprasza do fotografowania, wąchania i zbierania. Powietrze pachnie czystością, wilgocią, igliwiem i gliną. Kałuże i rozlewiska pełne wody. Żaby i komary mają raj.
Prawie co dnia wędrujemy z Cezarym oraz psią ferajną na grzyby, których mamy w bród i potąd a mimo to wciąż maniacko chce się je zbierać a przede wszystkim wędrować, grzyby jako pretekst do tych wędrówek tylko wykorzystując. Zabieramy dwa koszyki, nożyki, napój domowy z sokiem z czarnego bzu oraz czasami telefon, którym można pstryknąć zdjęcia, o ile w amoku zbieractwa pamięta się o jego użyciu. Ubrani w byle jakie, znoszone, ale wygodne ciuszki, odziani w gumiaki czy gumofilce wspinamy się po zboczach albo zbiegamy w doliny, dostrzegłszy tam jakiś ponętny, grzybowy kształt. Czasem, niestety, ów kształt jest wielce zwodniczy i z bliska okazuje się zwykłym listkiem, pniem albo borowikiem szatańskim prężącym swe wdzięki na rumianej nodze. Wówczas idzie się z westchnieniem dalej a już za moment znowu się oczy rozświetlają bo oto tam, za pniem uśmiecha się do nas zachęcająco pomarańczowa kurka czy też zielona gąska lub czerwony kozaczek.
Wspinamy się ciężko
dysząc pod kolejną górę. Zagłębiamy się między paprocie i buczynę. Zrywamy
pojedyncze poziomki czy jagody. Nawołujemy psy, które pełne nieskończonej
energii odbiegają nieraz bardzo daleko. Kapią się w kałużach. Piją z
nich mętną, gliniastą wodę, która bardzo im zawsze smakuje i pewnie przy okazji
dostarcza jakichś naturalnych mikroelementów. Zawsze gdy na te ich leśne spa patrzę
przypomina mi się śpiewana kiedyś przez Piotra Machalicę piosenka – „Najlepsza
jest woda z kałuży. Najlepsza woda dla psa. Pies mały i piesek duży pije ją,
pije ją i łka…”. Tymczasem nasze psiska mają błogie miny i uśmiechnięte
spojrzenia. Oj, gdzie im tam do łkania! Napiwszy się i brzuchy błotem do cna
umorusawszy tarzają się wesoło w
ubiegłorocznych, bukowych liściach albo w zdechłych żabach i kretach. Tak upięknione
i intensywnie upachnione pędzą do nas aby się przytulić, łby do pogłaskania
podstawić, oprzeć się brudnymi łapami o nasze piersi i twarze spocone serdecznie
wylizać. Jednak to Misia pierwsza przychodzi na wołanie – choć coraz odważniejsza,
coraz śmielsza, to nadal najpewniej czuje się w naszej bliskości. Przybiega uśmiechnięta
od ucha do ucha, poliże, ogonkiem radosnym pomacha, przysiądzie na chwilę zziajana a potem znowu poleci do
siostrzyczki Hipci, gdzieś tam z Jacusiem dokazującym albo do mateczki – Zuzi,
na czułe polizanie pyszczka, na serdeczne wyiskanie. Młode sunie za chwilę
skończą pierwszy rok życia. Ależ szybko te dwanaście miesięcy przeleciało! Ileż
się w tym czasie zmieniło…
Po kilku godzinach zmęczeni, ale zadowoleni
docieramy do domu. Psy napiwszy się wody ze swego wiadra padają jak nieżywe gdzie bądź
i śpią snem sprawiedliwych przez kilka dobrych godzin. My mamy wtedy czas na
oprawienie grzybów, na wyłożenie ich do suszarki i na aluminiowe tacki, które się na słońce wynosi albo przy piecu umieszcza, na gotowanie grzybowych obiadów dla nas i mięsnych dla zwierzyńca, pracę w ogródku,
wyskoczenie na jakieś zakupy do miasteczka a
wreszcie na powrót i poleżenie w zaciszu sypialni, bo tak dobrze jest wyciągnąć choć
na pół godziny zmęczone członki a nawet uciąć sobie krótką drzemkę…
Ot i tyle w
telegraficznym skrócie o początkach lipcowej egzystencji Jaworów. Czy wszystko się zawsze tak bajecznie i
bezproblemowo u nas plecie? Czy są w naszym życiu jakieś smutki, tęsknoty i zgryzoty?
Tak, są oczywiście – jak w życiu każdego człowieka, jedne z nich uwiły sobie wygodne gniazdko w sercu i pewnie nigdy go nie opuszczą a inne, te błahsze zazwyczaj przemijają,
przepływają jako te deszczowe chmury na niebie, łagodnie znikają w oddali i
znowu słonko każe ruszyć się, odetchnąć, pobiec do swoich obowiązków i radości,
zaśpiewać, zażartować, spojrzeć na siebie z uśmiechem, a przede wszystkim
działać bo w działaniu sens i pociecha. Trzeba łapać dobre chwile, póki są, póki człowiek ma siły i ochotę na ich łapanie…
Ano lipiec i za moment będzie już połowa lipca ....
OdpowiedzUsuńGrzybów zazdraszczam Wam okrutnie i nie lubię Was przez to bardzo ;)))) Chociaż obieranie, suszenie jest monotonne i żmudne, bo zbiera się fajnie i miło :) Ale co tam, zimą fajnie się te dobra zjada.
A z wierzbówki robisz czaj, Olu? Niedawno na fejsie znalazłam, że to niesamowita roślina na herbatę :)
Ściskam Was mocno ♥ I zwierzaki też ♥
Dzień dobry w sobotni poranek, Lidko! Jak fajnie, ze się odezwałaś po przerwie, że jesteś!:-)♥
UsuńA co do grzybów, to jeszcze nigdy nie udało nam się nazbierać ich tyle, co w tym roku. Ale jak tu ich nie zbierać, skoro same pod nogi się pchają? Będę mogła przez okres jesienno-grzybowy na okrągło robić zupy grzybowe i grzybowiki litewskie. Aż do przesytu! Obieranie tych darów lasu jest rzeczywiście bardzo żmudne, tym bardziej, że na razie mnóstwo jest robaczywych i nadjedzonych przez ślimaki.Na szczęście większosc tej roboty wykonuje zawsze Cezary!Uff!:-)
Nie wiedziałam o czaju z wierzbówki, wiec po przeczytaniu Twego komentarza zajrzałam do netu i sie douczyłam. Rzeczywiscie wygląda to bardzo ciekawie!Herbata ma byc i smaczna i zdrowa. Kiedyś Rosja słyneła z jej eksportu na cały świat.Niesamowite - człowiek całę zycie dowiaduje sie czegos nowego. Dzięki za podpowiedź, kochana! Nie wiem jednak czy zrobię sobie taki czaj, bo tej wierzbówki u mnie nie ma za duzo. Rośnie jej trochę na wzgórku na łące, naprzeciw domu i pięknie ten wzgórek ozdabia. Żal by mi było ją rwać w pełni rozkwitu!Jeśli zobaczę gdzieś jej wiecej, to pewnie sie skuszę na zbiory liści na czaj, bo lubię takie ciekawostki i eksperymenty!
I my ściskamy Cię serdecznie, dziękując za pamięc i serdecznosć oraz pięknego, dającego odpoczynek i spokój lipca Ci życząc!:-)♥
:)
UsuńCo do wierzbówki, to myslałam, że jest jej u nas więcej, a tu nic ;) A na razie co chwilę pada i z zielarstwa nici ;) W naszej okolicy też chyba trochę grzybków się pojawiło, bo mężu paru zbieraczy dzisiaj widział w lesie.
No nic, niech te grzyby do Was wrócą i zbierajcie sobie dalej :))))
No tak,i tutaj ciezko znaleźć tego lata dzień odpowiedni do zbierania ziół.W chwili gdy to piszę też wieje i leje. Może przynajmniej znowu sie grzybki pokażą, bo na razie schowały sie sprytnie i grają Jaworom na nosie!
UsuńUśmiech serdeczny ślę Ci o poranku, Lidko!:-)))
http://choplifter.wrzuta.pl/audio/9oXhgwc9qvX/fasolki_-_magda_kacprzynska_i_kasia_murawska_-_tak_zaczynam_dzien
OdpowiedzUsuńZ pewnością spodoba Ci się ta piosenka, pasuje do Waszych klimatów. My też w niedzielę wyjeżdżamy trochę bliżej natury. 333:)
Rzeczywiscie - pogodna i ciepła ta piosenka. Taka wakacyjna!Dziękuję za nią! Kiedyś, jak byłam na koloniah w Gdyni nauczyłam się podobnej i lubię nucić ją do dziś. Leciało to jakoś tak:
Usuń"Słoneczko dzisiaj późno wstało
I w takim bardzo złym humorze
I świecic też mu się nie chciało
Bo mówi, że zimno na dworze
Słoneczko nasze rozchmurz buzię
Bo nie do twarzy Ci w tej chmurze
Słoneczko nasze rozchmurz się
Maszerować z Tobą będzie lżej!"
Pewnie znasz tę piosenkę, Iwonko? Życzę Tobie i Hani by Wasz wakacyjny wyjazd przebiegał Wam śpiewnie, pogodnie i beztrosko. Odpoczywajcie dziewczyny do syta i cieszcie sie zielenią, przestrzenią i wolnością! Ściskam Ws serdecznie!:-))333
Cudowny jaworowy lipiec pełen wszelkich dóbr którymi obdarza natura. Sielski, anielski oraz pracowity- zapewniający jednak relaksujący odpoczynek wśród odgłosów, zapachów i wszelkich kojących sprzymierzeńców Waszej przystani. Tegoroczne grzybki miałam okazje spróbować początkiem czerwca, gdy byłam dosłownie na kilka dni w Polsce w sprawach zdrowotnych. Cóż za smak, w trójkę z Mama i Tata wcinalismy aż nam się uszy trzęsły ;) obecnie jest tam bardzo sucho wiec z rozmów telefonicznych Tato zdał relacje, ze nawet żadnego trujaka nie uświadczysz w lesie. A z problemami to tak jest Olu, one nigdy nie dadzą nam spokoju, zawsze się coś pojawi znienacka tak jak i te pozytywne rzeczy. I trzeba to wziąć na barki, najważniejsza jest świadomość, ze nie jesteśmy w tym sami, mamy się do kogo przytulić, porozmawiać czy tez pomilczec. Serdeczności kochani ❤️
OdpowiedzUsuńTak, Orszulko! Jaworowy lipiec jest bardzo bliski natury - zresztą jak i reszta miesiecy. Ale lipiec to szczyt rozkwitu kwiatów na łące oraz bujności zieleni w ogrodzie i w lesie.Zimą czeka sie bardzo na taki własnie czas. A ponieważ mieszkamy tuz przy lesie, to możemy korzystać z jego darów kiedy tylko mamy czas i ochotę by zagłębic się pośród szum listowia, oddalic się od dróg i cywilizacji, od spraw tego świata. Bardzo to lubimy. A nasze psy wprost żyć bez tych wędrówek nie mogą!
UsuńU Was teraz sucho po lasach? Mysle, że i u Was popada i od grzybów sie zaroi. To lato ma być podobno całe takie ciepło-deszczowe. Może akurat na Twój przyjazd smakowite grzybki postanowią ukazać swe ponętne kapelusze?
Tak, w życiu są dobre i złę chwile, mysli radosne, myśli smutne, czas bezradności i czas mocy. Tak to jest i trzeba umieć sobie z tym radzić, bo inne to zycie nie będzie a najwiecej zależy własnie od naszego nastawienia, od tego, co chcemy dostrzegać, co w sobie pielęgnować a co wyciszać.I tak jak napisałaś - bardzo ważne, a może najwazniejsze jest to by mieć kogoś bliskiego.Być sobie nawzajem potrzebnym, rozumiejącym.
Ciepłe uściski i życzliwe myśli zasyłamy Ci oboje Orszulko!:-)♥
Lipiec - kiedys zawsze wakacyjny, radosny i beztroski. Teraz jak kazdy inny miesiac, tylko ciezszy do przezycia w czasie upalow. Wasz lipiec przypomina mi moje dawne lipce i nijak ma sie do obecnych, wiec z tym wieksza przyjemnoscia dalam sie poniesc jego urokowi, barwom, smakom i zapachom.
OdpowiedzUsuńWiesz Aniu, zdaje się, że każdy lipiec ma swój urok. Nawet w mieście oko ma na czym spocząć, nawet w mieście jest sie czym zachwycić, co sfotografować, opisać, zapamiętać. A już w takim mieście jak Twoje - otoczonym ciekawymi, zielonymi terenami, bliskim wzgórzom i lasom, jeziorkom i rzeczkom - na pewno nie jest to trudne. A zwłaszcza teraz, gdy masz kipiącego energią piesunia spragnionego wędrówek i nowych doznań. To samo z naszymi psami.Nawet jak sie człowiekowi nigdzie iść nie chce, to i tak idzie bo te nasze namolne, kochane potwory domagają się tego z całych sił. I chwała im za to, tym nieznośnym huncwotom!:-)
UsuńBuziaki lipcowe ślę Ci, Aniu!:-)
Ladnie u Was w lipcu:) A na widok grzybow zanimowilam, ja nie uzbieralam jednej setnej tego przez cale zycie. Zupelnie nie znam sie na grzybach, a chcialabym. No i nie potrafie ich zbierac, moj Tato mowil, ze dla mnie grzyb musi miec 180 cm wysokosci zebym go zobaczyla. Taka jestem zdolna:)))
OdpowiedzUsuńU nas z kolei juz drugi rok nie ma zadnych much ani komarow, w tym roku widzialam jedna doslownie muche jak siedzialam na balkonie. Za komarami nie teskinie, bo one mnie bardzo kochaja, ale to ciekawe, ze ich nie ma. Widocznie cos rozpylaja, bo to niemozliwe, zeby tak nagle zniknely. Co prawda jest sucho, wiec to tez ma znaczenie, ale mimo wszystko.
Za to sa swietliki, bardzo lubie siedziec na tarasie jak jest ciemno i przypatrywac sie jak tancza i migaja.
Och, Marylko - ja też kiedyś grzybów zbierać nie umiałam wcale (jak zresztą wielu innych rzeczy, których tutaj się dopiero nauczyłam) a teraz idzie mi to całkiem nieźle.Człowiek całe zycie sie czegoś uczy i sam siebie nieraz pozytywnie zdumiewa!I to jest fajne! A w ogóle, to od niedawna mam nowe okulary, dzięki którym o wiele ostrzej widzę - oj, teraz żaden grzybek nie umknie mej uwadze!:-)
UsuńDziwne, że nie ma u Was much i komarów. Zwłaszcza much - bo przecież one lęgną sie w każdą pogodę. Nie wiaodmo, czy cieszyć sie z tego czy martwić, bo jesli coś rozpylają, to na pewno nie jest to zupełnie obojętne dla zdrowia człowieka.
Niesamowite, że u Was, w wielkim mieście są świetliki! Nie miałam pojęcia, że one mogą życ z dala od natury! To takie naturalne, pełne delikatnej poezji spektakle.Lipcowe zachwycenia...Niech trwają!
Sciskamy Cię mocno, Marylko!:-)
Ot, leci ten czas... Pięknie u Was.... Serdecznie pozdrawiam z suchej Małopolski :))))
OdpowiedzUsuńCzas leci tak szybko, trzeba wyłuskiwać z niego piekne chwile, jak pestki ze słonecznika bo inaczej zwiędną, wypadną, przepadną, zmarnują się nie zauważone.
UsuńMałopolska, wydawałoby się, całkiem od nas niedaleko a tymczasem u nas wilgoci w tym roku dostatek a u Was sucho. Te chmury deszczowe to bardzo kapryśne stworzenia!:-)Życzę, by i u Was nareszcie popadało i by lasy małopolskie grzybami się zapełniły!
Pozdrawiamy Cię Zuzo z usmiechem i dziękujemy za odwiedziny!:-)
Oj tak, komarzyce w tym roku są wyjątkowo uciążliwe. Na Kaszubach nie mogłam się od nich odpędzić. a co do uciekającego czasu, to podobno z roku na rok przemija on coraz szybciej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWszystko chce żyć i korzysta z krótkiego, sprzyjającego rozwojowi czasu.Komary, muchy, gzy, grzyby, jagody i maliny, zioła na łące... Lato przeleci w try miga. Trzeba ze wszystkim zdązyć.I zachwycić się, oczywiście - na teraz i na zapas!
UsuńPozdrawiam ciepło Karolino!:-)
Lasy polskie sa piekne, bardzo mi ich brakowalo, teraz to juz nie ma znaczenia. Bylam od dziecka zaprawiona w szukanie grzybow i bardzo to lubilam, niesamowita przyjemnosc mi sprawialo grzybobranie, ten moment ze jest, widze, nawet grupke, byl cudowny. W Polsce czesto chodzilismy do lasu, i nie tylko na grzyby, bo byly tez jagody, borowki, nawet maliny. Jak przyjechalam tutaj to tylko rydze i w country w rowach przydroznych, w wysokich trawach znajdowalismy maslaki.
OdpowiedzUsuńJa też tęskniłam w Australii za za wielkimi, pełnymi róznorodnych drzew i rośliności lasami. Tak trudno było znaleźc tam lasy, do których mozna było wejsc swobodnie, nie będąc posądzonym o naruszanie czyjejś prywatnej własności. Wszędzie napotykało się płoty albo tabliczki z napisem "private property"...
UsuńI też znajdowaliśmy w Au rydze i maslaki. Tak, jak piszesz - najczęsciej przy drogach albo w trawie. Duzo ich było zawsze w pobliżu Flinders albo Mount Marthy.Nieraz wracaliśmy do domu z pełnym bagażnikiem grzybków. Suszyliśmy je potem na suszarce do prania i było potem z czego zupę grzybową na świeta uwarzyć!:-)
Tak! Grzybobranie to duża przyjemnosć!Człowiek cieszy sie jak dziecko, widząc kolorowe kapelusiki w mchach albo pośród liści. To rodzaj bezkrwawego polowania i radosnej rywalizacji między grzybiarzami.No i ważne jest obcowanie z ciszą lasu, z jego zapachem, zielenią i przestrzenią.Człowiek czuje sie częścią tego wszystkiego...
Ciepłe pozdrowienia do Melbourne zasyłamy Ci Teresko!:-)
Przez jakis czas mieszkalismy w Rosebud, wiec mniejwiecej w tych samych miejscach zbieralismy grzyby, moze tez blisko truskawkowej farmy, lubilam tez jezdzic do Red Hill, wiec moze i w tamtych okolicach. Olenka, pozdrowienia dla Ciebie i Cezarego, tym razem z zimnego Melbourne, szczegolnie noce sa zimne.
UsuńNo tak - zbieraliśmy grzyby w tych samych chyba okolicach - znanych wszystkim Polakom i Słowianom zamieszkującym Mornington Peninsulę!:-) Nie przypominam sobie tylko, gdzie była tam farma truskawkowa? Pamiętam za to inną, w górach dandenonskich, zdaje się, że gdzieś w okolicach rezerwuaru Silvan.Mozna tam było kupić truskawki i samemu je rwać. Te sklepowe nie umywały sie do nich wcale! Byliśmy kilka razy przejazdem w Rosebud. Poza tym mieszkała tam moja ulubiona nauczycielka Gwen, wiec miło mi sie to miejsce kojarzy.
UsuńTeresko i my z Cezarym pozdrawiamy Cię serdecznie a do tego gorąco, żeby ogrzać Ci choc troche te zimowe noce w Melbourne!:-))
Olenka, te truskawki to Sunny Ridge Strawberry Farm, taka wioseczka Main Ridge, niedaleko Rosebud, kupowanie poprzez zrywanie, ale tez mieli juz swiezo zerwane zeby kupic, troche warzyw, dzemy, soki, lody domowej roboty i jest mala kawiarenka. Dosc tloczno od turystow, ale dla lokalnych, wtajemniczonych, tak lekko ukryte mieli maliny i tam zwykle sie zaszywalam. Dzisiaj to tylko wspomnienia. Trzymajcie sie zdrowo.
UsuńZ tego, co sobie przypominam to tylko przejeżdżaliśmy obok tej farmy w Main Rigde, ale nigdy nie zajechaliśmy do środka. A szkoda, skoro tam takie atrakcje były!Ale cóz, było minęło. Dobrze, że innych miłych wspomnień z Au jest masa, choć i one zaczynają sie już zacierać, bo lata, niestety, robią swoje a poza tym siła nowych, codziennych przeżyć przysypuje nową, grubą warstwą stare przeżycia. Hmmm...Człowiek jest jak ziemia, która przekrojona ukazuje mnóstwo odcieni gleby pod spodem. Do tych głebszych ciężko po czasie dotrzeć.
UsuńDlatego dziękuję Ci Teresko za odświeżające pamięc wspomnienia i pozdrawiam Cię ciepło!:-)
Jak ja nie znoszę obierać grzybów...gdyby były gotowe zaraz po zbieraniu...bo zbierać uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz o tym Waszym lipcu :)
Gdyby prawdziwki były bez robaków - tak, jak zazwyczaj jest jesienią - to obróbka skrawaniem by odpadła a tak to przeważnie dwie trzecie ląduje w koszu! (ostatnio byliśmy na targu w Przemyslu, gdzie zaobserwowaliśmy jak kobiecina sprzedaje bez żadnej krępacji robaczywe grzyby. A zapytana czemu to robi odpowiedziała, że ludzie wszystko kupią!!!!) Tylko domyslać sie należy jakie są grzyby suszone kupowane w sklepach- obawiam się, że ze sporym dodatkiem naturalnego białka!:((
UsuńDlatego nie ma to, jak mieć własne grzyby - przynajmniej na pewno się wie, co sie je!Nieprawdaż?!:-)
Ostatnio kuzynka opowiadała mi jakie grzyby przyjmują na skup...wszystkie robaczywe jeszcze nie rozpadające się...okropne :(
UsuńTak, to okropne! Obawiam się, że coraz mniej ludzi przestrzega etyki zawodowej czy też zwykłej uczciwości.A coraz wiecej jest w bliżnich chęci zysku osiąganego w każdy możliwy sposób, bylejakości, braku odpowiedzialności i emaptii. To widać w tylu dziedzinach życia...
Usuńprzysiadam!!!!
OdpowiedzUsuńna grzyby patrzę z wywieszonym językiem....
:) pozdrowienia dla Was letnie zostawiam :)
Pięknie grzybami pachnie w jaworowym domu, bo znowu suszy sie następna partia naszych znalezisk!Zagrzybieni jesteśmy do imentu!:-) Toteż rzecz jasna, grzybowe pozdrowienia zasyłam Ci Alis z prawdziwkowego zagłębia Polski!:-))
UsuńJakie piekne zdjecia :) Tyle slonca i radosci i psiego usmiechu na puchatym pyszczku! A ile grzybow! marynowane kurki mi sie marza..... takie marynowane ekologicznie a nie ze sklepu z paskudztwami w srodku :) Usciski z krainy o 101 odcieniach szarosci!
OdpowiedzUsuńŁadnych zdjęć można tu natrzaskać pełno, bo okolice urokliwe a pyszczki psie są wspaniałymi obiektami do uwieczniania - tylko potem zawsze mam problem, co z tego opublikować na blogu żeby nie zamęczyc czytelników!:-)
UsuńMarynowane kurki? Na pewno pychota! Nigdy ich nie robiłam, bo nigdy tak duzo kurek tu nie było. Dopiero w tym roku sie obficie wysypały. Ale i tak głównie smażyłam je i przyrządzałam w sosie własnym.A zdaje się, że już po wysypie. Teraz pojawiają sie już gdzieniegdzie, pojedynczo.Za chwilę zacznie się za to okres maślakowy. Mniam!:-)
Maju! Podoba mi sie nazwa krainy o 101 odcieniach szarosci!Nieba i wody w tych barwach mają w sobie pewną tajemniczosć i szlachetność! :-)
A ja pozdrawiam Cie serdecznie z porannego, miotanego wiatrem Pogórza!:-)
Lasów i grzybów zazdraszczam najszczerzej :). To jest to, czego w moim grajdolku brak mi najbardziej. Niestety, nie ten klimat... ;).
OdpowiedzUsuńHa! Pochwaliliśmy sie grzybami a one chyba to usłyszały, bo w tym tygodniu zrobiły psikusa Jaworom i sie tak sprytnie poukrywały, że znaleźliśmy tylko jakieś małe, pojedyncze. Trzeba poczekać aż znowu zechce sie im wystawić kolorowe kapelusze do słonka i ujawnić grzybiarzom swe istnienie!Grzyby to kapryśne i nieprzewidywalne stworzenia. A do tego tajemnicze - bo to przecież ani zwierzeta ani rośliny, tylko całkiem odmienne królestwo istnień!
UsuńPiszesz, że portugalski klimat nie sprzyja grzybom a np. australijski, tak odmienny od polskiego klimat im nie wadził. Po rowach, wśród traw, w pobliżu drzew iglastych tam obficie maślaki i rydze - zarodniki grzybni przywleczone chyba były kiedys przez Europejczyków i chyba im sie w kraju koali spodobało!Moze wiec i do Portugalii kiedys zawitają?!:-)
Pozdrowienia serdeczne, Moniko!:-)
Zawsze mam niedosyt oglądając Wasze zdjecia:) Wszystko mnie zachwyca, i grzybki, i krzaczki, a przede wszystkim psinki cudne. One naprawdę mają u Was raj na ziemi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie:)
Cieszę się, że lubisz oglądać zdjecia z naszych stron. Ja mam zawsze problem z ich wyborem na bloga, bo tyle ich pstrykam i wszystko chciałoby się pokazać a przecież w każdej sprawie potrzebny jest umiar. A naszym psinkom rzeczywiscie jest tu dobrze, bo mogą sie do syta wybiegać, wyszaleć, być całe dnie na powietrzu, no i przede wszystkim żyć razem w rodzinie-stadzie.
UsuńŚciskamy Cię serdecznie, Renatko i pozdrowienia dla Twego P. załączamy!:-)
Na lipiec czekam zawsze głównie ze względu na wakacje i czereśnie :)
OdpowiedzUsuńTak. Lipec to pełnia lata. Tak wyczekany przez chłodne miesiące czas. Chyba dla każdego lipiec trzyma w zanadrzu coś dobrego - ciepłe wspomnienie, słodką chwilę obecną, ulubione smaki, kojące zapachy, długie, pełne cykania świerszy wieczory, miłe skojarzenia...
UsuńPozdrawiam lipcowo, Agnieszko!:-)
Dobrze do Was zaglądnąć :)! Pozdrawiam gorąco... :*
OdpowiedzUsuńCieszę się Lucynko, ze lubisz wpadać do naszego Jaworowa! Zawsze miło nam Cię tu goscić. Uściski ślemy serdeczne!:-)*
UsuńJak fajnie jest zaglądnąć w znajome kąty po takim czasie...jak sielsko..jak dobrze, jak znajomo, jakbym odwiedziła własnie dawno nie widzianych dobrych znajomych....Cieszy mnie ta wizyta
OdpowiedzUsuńSerdeczności ślę..kiedyś z różowej chmurki..dziś stąd:):)
Serdecznie witam Cię Jolu w naszych starych kątach!Tak, rozumiem to, że dobrze jest po czasie znaleźc niezmienione miejsca, tak własnie jakby czas w miejscu stanął. To trochę jak powrót do krainy dzieciństwa...
UsuńŚciskam cię gorąco!:-))
Samych dobrych chwil, nie tylko w lipcu, życzę:)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękujemy, Arteńko za pamięć i serdeczne zyczenia. Tobie również zyczymy pięknych, letnich miesięcy!:-)
UsuńUwielbiam zbierać grzyby ,ale nie koniecznie je jeść :):)
OdpowiedzUsuńPewnie , że po takim spacerku psiaki zadowolone , wyhasały się !!
Zbieranie grzybów ma w sobie cos z radosnej rywalizacji i magii!Ale ich obieranie potem już niekoniecznie!:-))
UsuńPieski uwielbiają wędrówki po lesie, po łąkach i polnych drogach. W naszych stronach, na szczęście mają sie gdzie wylatac!
Pozdrawiam Cię serdecznie Beato i witam na blogu!:-)
Takich ilości grzybów to jeszcze nie widziałam.
OdpowiedzUsuńLas w tym roku szczodry nad podziw!:-)
UsuńPiękne zdjęcia, i te dania z grzybkami, ahhh :)
OdpowiedzUsuńByło w tym roku naprawdę mnóstwo grzybów w naszych lasach. Teraz nie ma ich wcale, ale jest nadzieja, że jesienią znowu sie pojawią i będą cieszyć nasze oczy i podniebienia!:-)
Usuń