Od dłuższego czasu zabieram się za napisanie tego posta. Odkładam to i odkładam, bo jego podmiotem mają być ludzie kryształowi a o takich najtrudniej zawsze napisać, nie ocierając się o coś w rodzaju laurki, czy wręcz panegiryku. Jednak w końcu zdecydowałam, że nie ma na co czekać. Jak napiszę, tak napiszę. Grunt, że opowiem nareszcie o tych ludziach, bo zasługują na swoją opowieść jak mało kto. Pewnych rzeczy nie można w nieskończoność odkładać, bo czas potrafi robić niekiedy przykre niespodzianki i uniemożliwić realizację czegoś, co zbyt długo czekało na zaistnienie.
Pięć lat już mieszkamy na Pogórzu Dynowskim.
Przez ten czas wielu miejscowych spotkaliśmy na swej drodze. Z niektórymi z
nich kontakt mamy sporadyczny. Z niektórymi nie ma go wcale. Jednak z Wandzią i
Władysiem nasza znajomość przerodziła się z latami w prawdziwą, sąsiedzką
przyjaźń. Cementuje ją wzajemna sympatia, zaufanie i tolerancja oraz nasza
wdzięczność za dobro, którego wciąż ze strony tej niezwykłej pary doznajemy. Mieszkają w tych okolicach z dziada pradziada.
Znają wszystkich i wszyscy ich znają oraz poważają. Jednak to my jesteśmy
specjalnie przez los wyróżnieni, bo to nasze gospodarstwo położone jest w
najbliższym sąsiedztwie! Z naszych okien widzę codziennie domek, pole i ogród
Wandzi i Władysia. Dostrzegam jak niczym mróweczki zgodnie uwijają się przy
codziennych pracach gospodarskich. A na ich balkonie wietrzy się od rana cały
zastęp kolorowych kołder i poduch. Z komina unosi się smużka dymu. Wielobarwne kury gdaczą, krocząc dostojnie po ogrodzie. A w tle
wielokolorowe pasma wzgórz otulają ciepłe promienie życzliwego słońca…
Jak się poznaliśmy? Pierwszego dnia, gdy
załadowanym po brzegi samochodem zajechaliśmy pod bramę naszego obejścia i we
dwoje usiłowaliśmy wytaszczyć zeń ciężki materac z pomocą przyszedł nam Władyś.
Szczupły, lecz pełen siły mężczyzna około sześćdziesiątki. Najpierw przedstawił
się grzecznie a potem wiele się nie namyślając chwycił niczym piórko wielgachny
materac i razem ze stękającym z ogromnego wysilenia Cezarym z łatwością wniósł
go do naszego domu. W kilka dni potem pojawił się znowu, tym razem z żoną –
drobną, ale pełną energii i zaraźliwego poczucia humoru kobietą. Widząc jak
uwijamy się na podwórku niczym w ukropie, wynosząc z domu cegły pochodzące z
rozebranego pieca chlebowego oboje zakasali rękawy i zabrali się do pomocy,
dosypując kolejną partię gruzu na powstającym podjeździe dla samochodu. I tak przez
kilka godzin i tak już, co parę dni.
Potem, ilekroć musieliśmy wnosić coś
ciężkiego zawsze niczym duch opiekuńczy pojawiał się Władyś, widząc zapewne ze
swego domu przez okienko kuchenne jak próbujemy we dwoje dać sobie radę z czymś
przekraczającym nasze możliwości. Ilekroć trzeba było u nas coś zamurować to
też Władyś przychodził i wyręczał nas w tych czynnościach. Zawsze gotów by
doradzić, wytłumaczyć, pożyczyć cokolwiek. Wandzia natomiast, niczym troskliwa
mama wiedząc, że w porze intensywnych prac remontowych nie mam kiedy zajmować
się gotowaniem często zapraszała nas na obiady albo donosiła jakichś pierogów,
fasolki po bretońsku i różnych przetworów warzywno - owocowych w słoikach. Opiekowała się troskliwie malutką Zuzią i kotami, gdy
musieliśmy na kilka dni wyjechać do rodziny. Wysłuchiwała moich zwierzeń o
trudzie i znoju tych pierwszych dni, tuląc mnie, pocieszając i rozśmieszając na
koniec, zażegnując w ten sposób łzy...
Ponieważ przez pierwsze dwa miesiące nie
mieliśmy wody w studni to właśnie od Władysiów ją sobie w wiadrach donosiliśmy,
gotując na niej herbaty oraz proste zupy a kąpiąc się wieczorami radośnie w
wielkiej miednicy polewaliśmy się wzajemnie wyszczerbionym garnuszkiem...
U sąsiadów także kilkukrotnie korzystaliśmy z prysznica oraz pralki. Naprawdę
nie wiem, jak byśmy sobie bez nich poradzili w tamtych czasach. Zresztą i
potem, kiedy już nasza znajomość pogłębiła się wiele razy byłam wdzięczna
losowi za to, że dane nam było poznać tak przyjaznych, otwartych ludzi. Ileż to
było wspólnych, rozśpiewanych biesiad! Ileż kameralnych spotkań przy grochówce
albo grzybowikach mego wyrobu lub przy Wandzinym barszczyku, bułeczkach z
mięsem i dziesiątkach rodzajów ciast, w których Wandzia jest moją
niedoścignioną mistrzynią. Jakże cudownie nastrojowe chwile listopadowe
spędziliśmy we Władysiowym lesie pomagając w zbieraniu chrustu na zimę a potem
siedząc wokół ogniska i piekąc ziemniaczki, popijając sobie księżycówkę z
przechodniego kieliszka i śpiewając pod rozgwieżdżonym niebem o tym, że tak
szybko mija życie, jak potok płynie czas…
- Ze świecą szukać można takich, jak Wy! –
wykrzyknął entuzjastycznie mój tata, gdy pełen wzruszenia mógł tego roku w czerwcu przy okazji odwiedzin u nas spotkać się ponownie z naszymi sąsiadami. Przywitał
się z nimi wylewnie, jak na rodowitego kresowiaka przystało i cały czas
uśmiechał się od ucha do ucha widząc ich szczere i serdeczne twarze. Tata był
tu ostatnio pięć lat temu, w dwa miesiące po naszym osiedleniu. Poznał wówczas Wandzię
i Władysia. Długo w noc siedzieliśmy razem w naszej prowizorycznej kuchni
serdecznie rozmawiając, jedząc i pijąc. Ciesząc się swoim towarzystwem. Na
drugi z kolei dzień zaszliśmy wraz z tatą z rewizytą do sąsiadów, mieszkających
mniej więcej dwieście metrów od nas w żółto-brązowym, parterowym domku z
oficyną, urządzonym niezwykle funkcjonalnie i gustownie. Gościnna, roześmiana Wandzia
poczęstowała nas (jak zwykle zresztą!) wędlinami, sałatkami i nalewkami
własnego wyrobu, wprawiając tym tatę w jeszcze większy zachwyt.
- Ot prawdziwy
skarb, tacy sąsiedzi! – wykrzykiwał raz po raz zauroczony tym wszystkim
żałując, iż na jego osiedlu domków jednorodzinnych, położonym w cichej,
zielonej dzielnicy jednego ze śląskich miast aż tak życzliwych ludzi nie ma.
Wandzia i Władyś są już na zasłużonej,
rolniczej emeryturze. Kiedyś w ich gospodarstwie słychać było muczenie krów,
rżenie koni, kwiki prosiąt i gulgoty indyków. Teraz, ograniczając z wiekiem
zakres obowiązków, z żywiny mają tylko kilkanaście kur, dwa koty i psa. Ale i
tak ich nieustająca pracowitość ma wciąż pole do popisu. Tuż przy domu jest
ogromny warzywnik, który zadbany i zawsze wyplewiony na czysto, co roku rodzi
mnóstwo wspaniałych owoców. Na rabatkach kwitną pięknie różnokolorowe kwiaty. Na
polu żółci się owies albo pszenica. Na czereśni, w zrobionym przez Władysia
karmniku, urzędują wesołe gromady szpaczków i sikorek. To właśnie nad Wandzino-Władysiowym domem obserwuję najpiękniejsze wschody słońca...
Nasi sąsiedzi są rodzicami dwóch dorosłych
córek. Mają także wiele wnuków a pewnie wkrótce i jacyś prawnukowie pojawią się
na tym świecie. Cała ich rodzina jest bardzo ze sobą zżyta. Spotykają się nie
tylko z okazji imienin, urodzin czy świąt. Prawie co weekend pod domem
Władysiów zatrzymują się samochody, z których wysiadają dzieci albo stęsknione,
nastoletnie czy dwudziestoparoletnie wnuki. Wszyscy oni mają już swoje sprawy,
ważne zajęcia w często bardzo odległych miastach, ale wciąż chcą odwiedzać
kochanych, pogórzańskich dziadków. Jednak nie przyjeżdżają tu wcale na
odpoczynek. Przeciwnie. Aktywnie biorą udział w różnych domowych, ogrodowych
czy polowych pracach. I wcale nie trzeba ich do tych czynności specjalnie
zachęcać czy zmuszać. Oczywiste jest dla nich, że w rodzinie trzeba sobie
wzajemnie pomagać, albowiem wszystko, co robią jeszcze bardziej ich łączy a nie
dzieli. Ilekroć to widzę jestem pełna zachwytu i wzruszenia. Niewiele jest przecież
w naszych czasach podobnej młodzieży. Tak pełnej pozytywnych uczuć i ochoty do
działania na rzecz innych. Myślę, iż kluczową rolę w jej wychowaniu stanowiły
wartości chrześcijańskie, umiłowanie tradycji, szacunek dla ziemi i związanej z
nią pracy oraz zrozumienie dla swych potrzeb i oczekiwań, a przede wszystkim mądrość
i ogrom pozytywnych uczuć płynących zawsze ze strony Wandzi i Władysia.
Jedyną wadą naszych sąsiadów jest ich honorowość
oraz nadmierna skromność. Nigdy o nic nie proszą, starając się wszystkiemu
podołać we własnym zakresie oraz być samowystarczalnymi. A ilekroć proponowaliśmy
jakąś formę pomocy przeważnie grzecznie odmawiali. Bo też prawdę mówiąc trudno
być przydatnym osobom, które są tak zgrane ze sobą jak śrubki w najlepszym,
szwajcarskim zegarku, a do tego wszystko potrafią i we wszelkich pracach
gospodarskich mają takie doświadczenie, że nigdy nie będziemy umieć nawet
jednej dziesiątej tego, co oni. A my bardzo chcielibyśmy móc się w czymkolwiek
zrewanżować za ich uczynność. Na szczęście jakiś czas temu ku mojej wielkiej
radości pojawiła się taka maleńka możliwość. Otóż okazało się, iż o dziwo, ma
umiejętność rymowania może się naszym sąsiadom przydać. Wandzia i Władyś są
osobami niezwykle rozchwytywanymi towarzysko. Uczestniczą w wielu imprezach
typu wesela i imieniny. I tutaj właśnie znaleźli pole do popisu dla skromnej
Oleńki. Zamawiają czasem u mnie napisanie wierszyka okolicznościowego a ja
staram się zawsze jak najlepiej wywiązać z powierzonego mi zadania. Potem
sąsiedzi idą w gości z odpowiednim prezentem materialnym oraz karteczką i
napisaną na niej kilkunasto wersową, pogodną rymowanką jako oryginalnym
dodatkiem.
W przeszłe lata cały tłumek bliskich pracował
zawsze na wykopkach ziemniaków u Wandzi i Władysia. W tym roku jednak czas
wykopków mocno był przez upały spóźniony. Rodzina sąsiadów zdążyła się,
niestety, porozjeżdżać po świecie i nasi przyjaciele byli pewni, iż wyjątkowo
będą musieli poradzić sobie jakoś sami. Dlatego
widząc jak uwijają się pracowicie na polu bez namysłu dołączyliśmy do nich. A
potem przez kilka godzin pracowaliśmy ramię w ramię walcząc z porywistym wiatrem
i własnym zmęczeniem. Jednak w serdecznym towarzystwie takie rzeczy nie mają
znaczenia. Panuje zgoda i harmonia. Ciężka robota okraszona uśmiechem, pogawędką, zwierzeniem,
wspomnieniem, wspólnym odpoczynkiem na workach ziemniaków robi się jakby sama,
mimochodem. Czas leci jak z bicza strzelił. Słońce niepostrzeżenie zniża się
coraz bardziej. A rozkopane pole odsłania coraz szersze swe połaci. Człowiek
posuwa się naprzód powoli. Kuca, przysiada, schyla się, podnosi, pot ociera z
czoła, wzdycha, uśmiecha się do towarzyszy i wciąż zbiera i zbiera duże,
średnie oraz zupełnie małe ziemniaczki, oddzielając je do różnych koszy. Te
będą do jedzenia dla ludzi, te dla zwierząt a tamte na przyszłoroczne sadzenie.
Ziemia pachnie spełnieniem i sytością. Wiatr zaczepnie szarpie włosami i połami koszul.
A my uparcie robimy swoje. Między nami
spacerują ciekawskie kury. Koty ocierają się o kolana. Pokładają się bezczelnie
w koszach i domagają porcji pieszczot. Pies sąsiadów poszczekuje w odpowiedzi
na pobliskie szczekania naszych psów, zamkniętych teraz na terenie naszego
obejścia. Chwilę przedtem odprowadzić musiałam gagatków do domu. Nierozważnie bowiem
wzięliśmy ze sobą na wykopki Zuzię i Jacusia. I o ile Zuzia zachowywała się bez
zarzutu, to Jacuś znowu się „popisał” i w chwili nieuwagi dopadł kurę naszych
przyjaciół z miejsca uszkadzając jej kręgosłup. Biedna kurka tego samego
wieczoru musiała dokonać żywota, będąc zaciętą przez Wandzię, gdy jej szanse na
wykaraskanie się po ataku psiego łowcy zmalały do zera. Chciałam w zamian dać
Wandzi jedną z moich zielononóżek, ale wytłumaczyła mi, że ta kura i tak w tym
roku poszłaby na rosół. Po prostu stało się to nieco wcześniej…
Po skończonych wykopkach i po zwiezieniu
kartofli do Władysiowej piwnicy otrzymaliśmy kilka worków drobniejszych
ziemniaków paszowych dla naszych kur. Przyjęliśmy je z wdzięcznością, ale i z
zawstydzeniem, bo przecież nie pracowaliśmy dla jakiejkolwiek zapłaty, ale dla
chęci bezinteresownej pomocy i chociaż częściowego odwdzięczenia się za ogrom
dobra, które wciąż od sąsiadów dostajemy.
Na koniec dnia Wandzia i Władyś zaprosili
nas do swej ciepłej kuchni, gdzie spałaszowaliśmy razem pyszną kolację a potem
pożegnaliśmy się śmiejąc, że pewnie na drugi dzień ciężko będzie z łóżka wstać
przez bóle spracowanych mięśni.
- Czarek! Koniecznie posmaruj Olę maścią
rozgrzewającą! I ty Oluniu jego też porządnie posmaruj. Mnie zaraz po kąpieli
Władyś posmaruje. Połączymy przyjemne z pożytecznym i jakoś to będzie! – śmiała
się Wandzia ściskając nas na pożegnanie, widząc jak niczym staruszkowie
wzięliśmy się pod ramię i stękając odchodzimy w cykającą ostatnimi świerszczami
chłodną ciemność wrześniowego wieczoru.
- I dziękujemy wam serdecznie za pomoc! –
zawołali jeszcze oboje a my westchnęliśmy i uśmiechnęliśmy się do siebie nic przy
tym nie mówiąc. Chwilę potem doczłapaliśmy jakoś do swego obejścia i
otwieraliśmy naszą skrzypiącą furtkę witając się ze stęsknionymi psami,
skaczącymi na nas bezlitośnie niczym wielkie piłki lekarskie…
P.S.1
Większość imion została w tej opowieści
zmieniona.
P.S.2
Wandzia i Władyś od niedawna mają Internet i
podczytują niekiedy naszego bloga. Ten tekst ma być dla nich niespodzianką.
Mamy nadzieję, że miłą!:-))
Mieć tak blisko siebie serdecznych ludzi, dobrych i mądrych to doprawdy wielkie szczęście. Dla Waszych przyjaciół zza miedzy ciepłe pozdrowienia ze środka Polski posyłam a Was jak zwykle mocno przytulam. ♥♥ :)
OdpowiedzUsuńOd początku wzięli nas pod swoje skrzydła, okazując tyle dobroci, jak gdyby najlepszą rodziną byli. Doceniamy to i nachwalic sie ich nie umiemy, bo takich ludzi naprawdę bardzo rzadko sie spotyka.
UsuńElusiu! Dziękujemy za pozdrowienia w swoim i sąsiadów imieniu!♥♥:-))
Tylko westchnąć: macie niebywałe szczęście, tacy Sąsiedzi to skarb. Jak dobrze, że są tacy ludzie.
OdpowiedzUsuńTeż pozdrawiam, z południa Polski.
Też tak uwazamy, Ewo! To po prostu bardzo kochani ludzie!
UsuńPozdrawiamy Cie serdecznie sąsiadko z południa!:-))
Pięknie opisałaś, Olu Waszych sąsiadów :) Życzyłabym sobie podobnych.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Was i dla Nich - serdeczne ♥
Każdemu bym takich zyczyła. Każdemu, kto potrzebuje wokół siebie zyczliwych, szczerych i dobrych ludzi. A chyba każdy potrzebuje...
UsuńPozdrawiamy Cie serdecznie i dziekujemy za dobre słowa!:-))♥
Przemiła niespodzianka dla Waszych serdecznych, uczynnych sąsiadów
OdpowiedzUsuńI nie troskaj się Olu, że nie można się im zrewanżować tyle samo i tak samo. Czasem to tak działa, że nie Wy nam a My wam ale Wy nam a My innym, taki łańcuszek. Żebym tylko ja o tym pamiętała martwiąc się jak się zrewanżować miłej Przyjaciółce!!!
Mam nadzieję, że przemiła...
UsuńTak, ja wiem, że nie mozna zawsze rewanzować sie tyle samo i tak samo. Ale chcielibyśmy by wiedzieli, jak bardzo ich doceniamy, jak bardzo sa nam bliscy. To tacy skromni ludzie a tacy WIELCY!
A Ty o zadnych rewanżach nie mysl nawet Krystynko. Ja nie oczekuję niczego poza dobrym słowem. To szczerozłota waluta!:-))♥
Olu, miła i pozytywna opowieść o sąsiadach. W miastach tak już nie jest :(
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Was nieustająco, a teraz i pozdrowienia dla sąsiadów :)
rena
Mysle, ze i w miastach mozna znaleźć takich ludzi, tylko trzeba mieć szczęście by na siebie wzajemnie trafić, by sie nie przegapić, by ludzi do siebie nie zrazić a wręcz przeciwnie - dawać im usmiech, miłe przywitanie, pogawędke. Od tego zwykle wszystko sie zaczyna.
UsuńDziekujemy pieknie za pozdrowienia Reno i Ciebie równiez pozdrawiamy serdecznie!:-))
Olenko, nie potrafie nawet uformowac odpowiednich slow, wiec napisze tylko, ze dobro zawsze dobro przyciaga i dobrem sie odplaca, czego dowodem jest Wasza przyjazn z Wandzia i Wladysiem.
OdpowiedzUsuńMy po prostu mamy szczęście do ludzi. Juz nie raz to zauwazyliśmy i doceniliśmy. I nadal cieszymy sie i zdumiewamy tym szczęściem jak dzieci.
UsuńŚciskamy Cie serdecznie, kochana Star i buziaki gorące zasyłamy, dziękując za Twoje zyczliwe słowa!:-))♥
Tacy Ludzie zasluguja na kazda laurke i peany. To prawdziwy skarb miec tak serdeczne dusze w sasiedztwie, bo to gatunek wymierajacy. Teraz ludzie bardziej chca brac niz dawac. To cudowne, ze znalezliscie w poblizu prawdziwych przyjaciol.
OdpowiedzUsuńMoje glebokie dla Nich uklony.
Dla Was buziaki :***
To prawda - nasi sąsiedzi zasługują na każde dobre słowo. A i tak to wszystko za mało, żeby wyrazic ogrom pozytywnych uczuć, jakie mamy w stosunku do nich. Połowa uroku tego miejsca to tacy własnie ludzie, jak oni. Bez nich byłoby dziwnie pusto. na nic piekno okolic, na nic przestrzenie, jesli nie ma sie w poblizu tak przyjaznych ludzi.
UsuńDziękujemy za ciepłe słowa, Aniu i pozdrawiamy Cię serdecznie!:-)***
Wspaniała, ciepła, pełna życia opowieść do śniadania:)). Dobrze jest mieć takich sąsiadów-opoki, na których można liczyć w każdej potrzebie.
OdpowiedzUsuńCieszę się Errato, ze spodobała Ci sie opowieśc o naszych sąsiadach. Jesteśmy szczęściarzami, mogąc sąsiadować z nimi.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło!:-))
pięknie tak podzielić się dobrym słowem o Ludziach. Pięknie, że dostrzegacie te gesty pomocy i życzliwości. Wielu ludzi przyjęło by je jako należne, czasem nawet bez słowa dziękuję. Życzę Wam i Waszym Sąsiadom dużo zdrowia i jeszcze wielu pięknych, wspólnych chwil.
OdpowiedzUsuńW życiu nigdy nie wiadomo, kto i gdzie będzie potrzebował pomocy, okazja może się trafić w każdej chwili..........
Nigdy wczesniej nie spotkaliśmy tak serdecznych i pomocnych od początku poznania ludzi. Ich nie da sie nie zauwazyć, nie zachwycić sie wyjątkowym wobec bliźnich postępowaniem. Nigdy potem sie na naszych sąsiadach nie zawiedlismy - wręcz przciewnie - nasza sympatia, szacunek i radosc, że moglismy zamieszkać blisko nich wciaz rosną.Życzymy im jak najlepiej, Niech zyją w zdrowiu, szczęściu, dostatku i spokoju, bo zasługują na wszystko, co dobre.
UsuńSerdecznie Cie pozdrawiam Alis!:-))*
Jak dobrze jest miec blisko siebie takie Osoby. Szczere, pracowite, pomocne, dajace nam sile do zmagania sie z codzienna rzeczywistoscia i sprawiajace, ze czujemy sie bezpiecznie.
OdpowiedzUsuńWiesz Olenko...coraz rzadziej sie takie sasiedztwa zdarzaja...
Pozdrowienia serdeczne dla Was Wszystkich :***
To prawda! Pomogli nam w rak wielu sytuacjach, okazali tyle serca i niespotykanej otwartości, że czujemy sie wyróznieni przez los, mogąc mieszkać w ich poblizu. Ja wiem, że coraz rzadziej mozna spotkac takich ludzi. Tym bardziej doceniam, ze własnie nam sie to zdarzyło.Dzieki nim ta kraina oprócz urody ma także ciepłą, przyjazną duszę.
UsuńDziękujemy za Ciepłe słowa Orszulko i pozdrawiamy Cie serdecznie!:-)***
To wspaniała sprawa. Ważna i na wsi i w mieście. U nas na osiedlu też istnieją takie więzi. Jedna z sąsiadek ma moje klucze i ja jej, i obie wiemy, że w razie czego możemy na siebie liczyć, że ma kto wyprowadzić psy, nakarmić koty. To jest przyjaźń, która rozwinęła się na bazie "zwierzęcej" i ogarnęła większość aspektów życia. Traktujemy się w zasadzie jak rodzina.
OdpowiedzUsuńTak, wspaniała Aniu! To cudownie, że i na Twoim osiedlu udało Ci sie znaleźc taką przyjazną duszę, wyłuskać z tego anonimowego zbiorowiska, rozpoznac w sobie dobro i pragnienie nawiązania bliższych więzi , no i móc na siebie w tak wielu sytuacjach liczyć.Mysle, że wiele ludzi pragnęłoby tego samego, ale nie maja odwagi otworzyc się, zaufać, zobaczyc w kimś godnego oswojenia i polubienia człowieka.I nas też czasem trudno oswoić, szczególnie, jesli ktos w przeszłosći nas zawiódł...Ale zycie potrafi wymazać smutne wspomnienia i uwolnic sie od lęku. trzeba szukać takich ludzi i pozwalać im zaistnieć w swoim zyciu. dajac im wiecej siebie!:-))*
UsuńW ogóle nie odczuwam mojego osiedla jako anonimowego zbiorowiska. Jest tu wielu interesujących ludzi, którzy - wierzę w to - interesują się sobą nawzajem i często wspierają. Czasem idzie to po linii "psiej" - ludzie znają się jako właściciele konkretnego psa, czasem kota. Niektórych po prostu prawie codziennie się spotyka na stałych trasach. Sklepik osiedlowy jest przyjazny, właściciele wiedzą, co kto kupuje, co lubi. Lepiej niż ja wiedzą, jakie papierosy pali mój mąż :) Jest zaufanie - czasem kurier zostawia dla mnie w sklepiku przesyłkę, jeśli akurat mnie nie ma w domu. Lubie to miejsce.
UsuńNa fajnym osiedlu mieszkasz! Mogłyby wszystkie taką miec atmosferę - o ile ludzie byliby szczęsliwsi i bezpieczniejsi. No tak, ale atmosfera zalezy przecież własnie od ludzi, od ich charakterów, zachowań, potrzeb. (A jesli gdzieś w gronie tych miłych i przyjaznych zamieszkają jacyś karaluchowaci albo zbójowaci osobnicy, to juz sie robi nieciekawie.).
UsuńWazne, że u Ciebie jest przyjaźnie. Czyli można zrobic sobie razem taka serdeczna enklawę w wielkim mieście. To bardzo budujące, Aniu!:-))
Fajnie, ciepło opisana para przyjaciół:) Podobno dobre ciągnie do dobrego. Co tam podobno... u Was to się spełnia. I oby to trwało i trwało, i trawało.....i trwało:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z pięknej późnoletniej Cieszyńskiej:)
Oni tacy własnie są. A nawet jeszcze lepsi, bo przecież w krótkim, blogowym tekście mozna zaledwie naszkicować czyjś portret.
UsuńDziękujemy za ciepłę zyczenia Jaskółko i usmiech zasyłamy z Pogórza do Cieszyńskiej ziemi!:-))*
Witajcie ,,jaworowi,, już niebawem zajrzymy do Was na dynowskie podworce ,bedziemy w pobliżu bo w Błażowej ,pozdrowcie waszych sąsiadow bo fantastyczni z nich ludzie, zresztą na podkarpaciu wszyscy tacy są pozdrawiam trejtka.
OdpowiedzUsuńBłazowa rzeczywiscie nie tak daleko! na Podkarpaciu duzo jest serdecznych ludzi. Moze wynika to z tradycji, któa tu nadal jest pielęgnowana, może z dobrego, katolickiego wychowania. sama nie wiem...
UsuńPozdrawiamy serdecznie, Krysiu!:-)
Piekna opowiesc...i mysle, ze Wy jestescie takimi ludzmi, ktorzy prowokuja takie a nie inne zachowanie otoczenia. I dlatego zawsze wokol Was bedzie dobro. Ja tez staram sie miec mile otoczenie wokol mnie, duzo zalezy od nas samych...dzieki temu w Wenezueli zostawilam caly szereg przyjaznych ludzi, ktorzy mnie tam reprezentuja..przeciez caly moj okres pracowniczy spedzilam tam, wszystko co mi tutaj pozwala funkcjonowac jest tam...bez "mojej rodziny wenezuelskiej" nie moglabym nic tutaj zrobic..
OdpowiedzUsuńwiec doskonale do mnie przemowilo to co napisalas..... ludzie sa dobrzy i zyczliwi!
]Twou sasiedzi beda Ci bardzo wdzieczni za ten sliczny wpis! Jacus znowu nabroil! buziaki przesylam !!!
Staramy się tylko zauważać i docenia dobro. Ono jest zwykle skromne, nie pcha sie na afisz, nie wymaga poklasku. Jednak nalezy mu się by je dostrzec i ucieszyć się nim. W zyciu tylko dobro sie przeciez liczy.
UsuńTo wspaniale Grazyno, ze zostawiłaś w Wenezueli przyjaciół, osoby dobre i szczere. Czyli wszedzie mozna je znaleźc - nelezy tylko umieć patrzeć i zachowywac sie tak, by dobro się nas nie bało a wręcz przeciwnie - by je ku nam cos przyciągało/
Sąsiadom sie wpis podobał. Uff! A jacus, jak to Jacuś...Oj, nie mozna mieć zaufania do niego - przynajmniej w kwestii kur.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Grazynko!:-))
To skarb tacy sąsiedzi- wielki skarb.
OdpowiedzUsuńPozdrów ich ode mnie!
Niestety nie mogę napisać posta o swoich:-) a razem się wychowaliśmy!!!!
Ale kto powiedział, że na świecie są sami święci????
Pozdrowię! Zresztą, oni to czytają, wiec wiedzą i pewnie sie cieszą, że nieznani a serdeczni ludzie mają ochote ich pozdrawiać.
UsuńTwoi sasiedzi są, jacy sa. Ludzie maja prawo byc rózni!Gdyby wszyscy byli kryształowi świat byłby nudny!
Całusy, Basiu!:-))
Piękna opowieść o pięknych, dobrych ludziach. A jest to opowieść zarówno o Waszych wspaniałych sąsiadach, jak i o Was.
OdpowiedzUsuńChciałabym umieć być dla kogoś taką sąsiadką ...
Uściski!
Madziu, może jestes dla kogoś taka sąsiadką, tylko nie spojrzałaś na to jeszcze z takiej perspektywy. Mamy przecież zazwyczaj tendencję do niedoceniania siebie samych.
UsuńUściski serdeczne!:-))
Nie będę oryginalna pisząc: tacy sąsiedzi to skarb! Wiem o tym dobrze, bo sama mam naprawdę niezłych sąsiadów, życzliwych i serdecznych i niezwykle to doceniam. I nawet nie próbujemy się im odwdzięczyć "po równo", bo zwyczajnie nie mamy szans ;-) Tak że nie kłopocz się, Oleńko, pewnie i Wasi sąsiedzi nie oczekują aptekarskiej wzajemności ;-))
OdpowiedzUsuńA Wy chyba po prostu macie szczęście do ludzi! ;-D
Fajnie, że i ty masz dobrych sąsiadów Inkwi. Rozumiesz wiec dobrze, jaka to wartość. Jakie poczucie bezpieczeństwa i ciepła.Najbliższe otoczenie jest przez to oswojone i przyjazne.
UsuńNo oczywiście, że po równo nie ma szans się odwdzieczać. Czas daje rózne mozliwosci czynienia dobra. i na pewno nieraz cos sie jeszcze zdarzy.
Chyba rzeczywiście mamy szczęście do ludzi. Bardzo nas to cieszy.
Uściski serdeczne zasyłam!:-))
Witajcie ponownie,powinnam Wam napisać, ze gdziekolwiek byśmy z moim ,,M,, nie byli na urlopie to i tak reszta tegoż urlopu upłynie w Bieszczadach, tak oboje mamy, a sami jesteśmy z kujawsko pomorskiego. Mamy na Podkarpaciu liczną rodzine a i ja swoje młode lata spędziłam w tych stronach. To są moje ukochane rewiry i tak już zostanie,zawsze do nich tęsknię pozdrawiam nocnie trejtka.
OdpowiedzUsuńAcha - ludzie z kujawsko-pomorskiego, którzy sobie w podkarpackich stronach urlopują!:-))
UsuńWypoczywajcie, zwiedzajcie póki ładna pogoda daje taką mozliwosc. My natomiast pracy mamy huk, Jak to na wsi. Trzeba zdązyc z sianem, drzewem opałowym, budą psią i wieloma innymi robotami jesiennymi...A zimą może nareszcie zdarzy się trochę odpoczynku!
Pozdrawiam porannie!:-))
Wspaniałe Oleńko to co opisałaś, aż Wam zazdroszczę. Mieszkam na niewielkim osiedlu, od ponad 40 lat, między "dziwnymi" ludźmi. Jeszcze my starzy mieszkańcy ukłonimy się sobie, zagadamy, ale jest nas coraz mniej, a młodzi? Czasem burknie pod nosem dzień dobry, a ich dzieci to już nie są tego uczeni - taka obojętność na drugiego człowieka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was i Waszych sąsiadów.
Sąsiadka Ania
W miastach takie zachowania, jak opisałas, to niestety raczej norma. Choć na szczęście zdarzaja sie wyjątki.Może ci młodzi muszą dojrzeć i zrozumieć jak wazni sa przyjaźni ludzie wokół. Na razie zyją sami dla siebie. na razie czas i pieniadze to dla nich najwazniejsze. Z wiekiem na pewno przejrzą na oczy.
UsuńTrzymaj sie, Aniu i nie trać ducha. Moze przecież jeszcze wśród tych dziwnych ludzi zdarzyc sie jakaś perełka. Może ktos ma podobne do Twoich obserwacje a nie ma z kim sie nimi podzielić?
Pozdrawiam Cie serdecznie miła sąsiadko w ten ponoc ostatni, tak pogodny dzionek!:-))*
Wiem coś o tym - moi sąsiedzi też są wspaniałymi ludźmi! :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie! :)
OdpowiedzUsuńTrzeba mówić o dobrych ludziach, że są, że jest ich duzo. Zakrzyczeć te narzekania na to, że wszyscyśmy jakoś skarleli i spodleli. Bo to przecież nieprawda!
UsuńPozdrawiam serdecznie!:-)
Świetny tekst o pięknych ludziach i zdjęcia.
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za tak miłe słowa. I cieszę się, że wpadłaś do nas Małgosiu!:-))
UsuńPieknie opisalas sasiadow, wazne jest to, ze otaczacie sie tak cudownymi ludzmi.
OdpowiedzUsuńSzczerzy, prawdziwi, bezinteresowni a takich coraz mniej.
Serdecznosci Kochani
Są naprawdę nieocenieni.Jesteśmy szczęściarzami, mogąc mieć ich za sąsiadów.
UsuńSerdeczne usciski zasyłamy Ci, kochana Ataner!:-))
Pięknie opowiedziane i wspaniali ludzie :)... !
OdpowiedzUsuńDziękuję, Abi w swoim i ich imieniu!:-))*
Usuń