Wspomnienie z dzieciństwa: Jest gorące lato.
Razem z moją przyjaciółką Adą chowając się przed namolną Grażynką chronimy się w
krzewach czarnego bzu. Klękamy na wilgotnej ziemi. Nieruchomiejemy.
Wstrzymujemy oddech, by nikt nas tu nie znalazł, nie usłyszał. Spoglądamy na
siebie z porozumiewawczym uśmiechem, wyłapując odległe nawoływania
zaniepokojonej naszym zniknięciem Grażynki. O nie! Nie ujawnimy się. Już dość
nas namęczyło sobą to hałaśliwe, uwielbiające być w centrum uwagi
dziewczynisko. A tutaj spokojny półmrok. Ostro - dławiący, lecz dziwnie słodki
zapach kwiatów czarnego bzu. Delikatny szum liści. Ćwierkanie wróbli także
mających gdzieś tu kryjówkę. Posmak przygody i tajemnicy. I my dwie, którym nie
chce się wcale wracać do zwykłego świata.
Rozsiadamy się wygodnie. Wygładzamy dłońmi
ziemię i patykami rysujemy na niej nasze imiona: Ola i Ada. I jeszcze wokół
wielkie serce. Patrzymy na siebie uszczęśliwione. Uśmiechnięte. Rozgrzebujemy
patykami mały, piaszczysty kopczyk. Może dokopiemy się do kreta? Znajdujemy
niezwykłe szkiełko. Fioletowe. Błyskające amarantowym blaskiem. Skarb, na który
obie spoglądamy pożądliwie. Chciałabym zabrać go i schować w mojej porcelanowej
szkatułce wraz z innymi cennymi dla mnie przedmiotami. Mam już tam kilka
innych, kolorowych szkiełek. Mam piórko papużki, muszlę z perłowym blaskiem,
czerwone koraliki, czarny, lśniący miką kamyk znad morza oraz pokryty zielonym
nalotem, odpustowy pierścionek... Podnoszę błyskające teraz purpurą szkiełko ku
światłu wydobywającemu się delikatną smugą spomiędzy bzowych, kwietnych
baldachów. Na twarzy Ady słońce natychmiast projektuje fioletowe zajączki.
Poruszam szkiełkiem a jego blaski skaczą w jej brązowych oczach sprawiając, iż
ta moja bliska jak siostra przyjaciółka wygląda w tej chwili niczym tajemnicza
rusałka. Długie, orzechowe w odcieniu włosy wymykają się jej z warkoczy.
Otaczają ciepłą, wibrującą aureolą twarz dziewczynki. Spontanicznie zrywam
kwiat bzu i wtykam go jej za ucho. Ada chichocze.
Z daleka słyszymy nawoływania matki Ady.
Czas na kolację. Chcąc nie chcąc trzeba wyjść z naszego bezpiecznego zacisza.
Moja przyjaciółka pochmurnieje. Nie bardzo ma ochotę wracać do domu. Na pewno
znowu czeka ją tam jakaś awantura…
- Weź sobie to
szkiełko i schowaj żeby nie zginęło! – mówię, wręczając jej nasze amarantowe
cudeńko. Bardzo chcę żeby znowu się uśmiechnęła.
- Nie! Lepiej je
tu z powrotem zakopmy. To będzie nasz wspólny skarb. Dobrze? – szepcze ona poważnie
i nie czekając na przyzwolenie z mojej strony ponownie rozgrzebuje ziemię a
potem ukrywszy w jej czeluściach szkiełko uklepuje zgrabny kopczyk…
Chwila obecna: Zrywam owoce bzu. Mimo suszy
obrodził niezwykle tego roku. Gałęzie aż uginają się pod ich ciężarem. Kury
doskakują łakomie do najniżej rosnących owoców i dziobią je ze smakiem. Rzucam
im więc na ziemię kilka dorodnych kiści a sama spokojnie napełniam nimi wiadro.
Oboje z Cezarym uwielbiamy czarny bez. Co roku robię z niego przetwory a potem
zajadamy je ze smakiem, dostarczając sobie w ten sposób w chłodniejszych porach
roku dawki witamin ukrytych w słodko-cierpkiej, wspaniałej galaretce z
chrupiącymi ziarenkami . Tak miło jest wieczorem otworzyć słoiczek konfitur i
czytając coś, czy oglądając film bezwstydnie i radośnie łasować.
Ale najpierw trzeba nazbierać pełne wiadro a
potem cierpliwie obrywać z kiści drobniutkie, czarne koraliki bzowych jagódek.
Siedzę pod budynkiem gospodarczym i od kilku już godzin obrywam, obrywam,
obrywam…Psy pchają się do mnie namolnie z obu stron. Fioletowo-różowymi dłońmi
głaskam ich pyski, zostawiając przy okazji na ich białej sierści amarantowe
plamki. One kręcą ogonami młynki i spoglądają wyczekująco w moje oczy. Już wiem.
Muszę przerwać albo szybko skończyć robotę z bzem, bo psiaki są głodne. Wyspały
się pod wiatą i doczekać już nie mogą kolacji.
Z trudem podnoszę się z ławy. Cicho
pojękuję. Kilka dni temu podczas wyrywania ostów dla kóz jakiś ból wlazł mi w
krzyże i od tej pory, mimo smarowania rozgrzewającą maścią, nie odpuszcza.
Kuśtykam niosąc przed sobą ostrożnie miednicę pełną bzowych owocków. Wyciągam z
lodówki garnek z mięsem i kośćmi. Biorę psie miski i wychodzę przed dom. Odbywa
się cowieczorny rytuał. Ustawiam naczynia na Zuzinej budzie i dzielę
sprawiedliwie smakołyki. Psiska kładą się naprzeciwko mnie na trawniku i
spoglądają niecierpliwie na moje poczynania. Wreszcie dostają swoje porcje i
zabierają się z apetytem za wcinanie. Mogę teraz wrócić do domu i wziąć się za
ciąg dalszy roboty z bzem.
Ledwo zdążyłam umyć ręce, gdy słyszę dzwonek
telefonu. Biegnąc do kuchni obcieram pośpiesznie dłonie w spodnie. Odbieram. To
Ada. Często dzwoni do mnie wieczorami. Ma wtedy chwilę czasu dla siebie i
głęboką potrzebę by nareszcie porozmawiać z kimś, wyrzucić z siebie balast trudnych
emocji, a także odetchnąć od własnych spraw i pogrążyć się choć na moment w
innej niż własna rzeczywistości…
- I co tam,
kochana u Ciebie? – pytam zasiadając przy stole. Znowu z mych ust wyrywa się
mimowolny jęk. Korzonki w części krzyżowej pleców nie dają o sobie zapomnieć. Wkładam rękę do miednicy
pełnej chłodnych owocków czarnego bzu. Ich dotyk cudownie koi…
- Ach! Wciąż to
samo! Ledwo się w tym upale dokaraskałam do rodziców. Jakieś awarie były po
drodze. Musiałam przesiadać się do innego tramwaju a potem jeszcze wlec parę
kilometrów z ciężkimi siatami wypełnionymi garnkami z obiadem dla moich
starych. Ledwo żyję! – wzdycha Ada. I ja wzdycham, bo cóż, rozumiem dobrze jej
zmęczenie. Współczuję ogromnie, ciężkiej sytuacji z jej rodzicami. Oboje starzy
i bardzo chorzy. Alzheimer i rak płuc. A przy tym matka ogromnie dokuczliwa.
Ojciec mrukliwy i zmierzły. I Ada sama schorowana a od czterech lat, dzień w
dzień pokonująca tę samą kilkudziesięciokilometrową trasę do rodziców i z
powrotem. Troszcząca się o nich ofiarnie i czule. Dogadzająca. Pamiętająca
zawsze o kupnie ulubionych batoników dla mamy i papierosów dla taty (ach, w
jego stanie już mu przecież nie zaszkodzą!). Jak maszyna wykonująca sprawnie
codzienne czynności takie jak: sprzątanie rozsianych po całym domu nieczystości,
szorowanie obsikanych podłóg, kąpanie matki, mycie ojca, przygotowywanie
kolacji i śniadania na następny dzień…
- Ale dzisiaj mój
ojciec mnie dobił! – głos Ady jest pełen bólu i goryczy.
- Pamiętasz,
mówiłam ci, że jemu ostatnio poza zupami i kluskami śląskimi nic już prawie nie
smakuje? A gdzież ja będę w tym gorącu kluski co dzień lepić?! Nie mam już siły
stać godzinami przy kuchni. No to ucieszyłam się jak w osiedlowym supermarkecie
odkryłam tanie a dobre kluski. Nakupiłam ich od razu spory zapas. Zamroziłam.
Pomyślałam, że teraz tylko będę co parę dni gotować zupy, dusić mięso i robić
sos. A robotę z kluskami nareszcie mam z głowy. I cała zadowolona podałam
dzisiaj ojcu te kluski z pysznym sosem. I wiesz co? Wściekł się na mnie! Złośliwie
wywalił wszystko na ledwo co wyczyszczony przeze mnie dywan. Ryczał, że twarde,
niedobre, że na pewno chcę go otruć a w ogóle to jestem taka i owaka, wyrodna,
leniwa córka, i że patrzeć już na mnie nie może! – wykrzyknęła moja
przyjaciółka i rozpłakała się bezradnie.
I mnie bolesna kulka natychmiast urosła w
gardle. Jak to? Za tyle dobroci i codziennego starania taka teraz moją Adę
spotyka nagroda? A przecież nie można usprawiedliwić zachowania ojca Ady
chorobą psychiczną, bo to jej matka choruje na Alzheimera a nie on. Tak bardzo
bym chciała pocieszyć przyjaciółkę, przytulić, sprawić by mogła oderwać się od
męczących ją spraw. Zaprosić znowu do siebie i jak przed kilkoma laty spędzać
razem czas na długich spacerach wśród bukowych lasów i pachnących wrotyczem pól.
Śmiać się patrząc na kozie utarczki. Śpiewać ulubione piosenki. Zbierać zioła i
jeżyny. Palić ogniska. Parzyć się wygarnianymi z popiołu ziemniaczkami.
Siedzieć wieczorami na ławie pod budynkiem gospodarczym, łuskać z lubością ziarna dyni i spoglądając w
rozgwieżdżone niebo popijać nalewkę z czarnego bzu.
Ale Ada nie może do
mnie przyjechać, bo odkąd umarła jej siostra nie ma kto jej wyręczyć w opiece
nad rodzicami. Skazana na swój kierat, coraz bardziej sfrustrowana i zmęczona
kilkaset kilometrów ode mnie przeżywa swój codzienny dramat samotnie.
Po kilku minutach spokojnej rozmowy Ada
uspokoiła się trochę. Pośmiałyśmy się nawet na wyobrażenie jej ojca, który w
następnym wcieleniu za swój brak szacunku dla pracy córki pokarany będzie rolą
gospodyni domowej. A najlepiej jeszcze żony wiecznie niezadowolonego ze
wszystkiego męża. Jak dobrze jest tak sie razem posmiać. Aż do łez...Pogadałysmy potem jeszcze trochę i ja też pożaliłam się na wszystkie moje bóle i dolegliwości.
Opowiedziałam o nowościach. O ciągnących się kłopotach. O śmiesznych sytuacjach zaobserwowanych niedawno. Wreszcie pożegnałyśmy się z westchnieniem i wzajemnym życzeniem by następny
dzień był lepszy od dzisiejszego…
Wróciłam do roboty z czekającym na mnie bzem.
Trzeba było przepłukać owoce a potem wsypać je wraz z cukrem do sokownika.
Rozpalić pod kuchnią i dokładać drewienek by sok mógł pod wpływem pary
równomiernie skapywać małym kranikiem do podstawionego obok garnuszka. W
międzyczasie musieliśmy jeszcze z Cezarym wydoić kozy. Dać im świeżą porcję
siana na noc. Wymienić wodę. Zebrać jajka z obu kurników (których ostatnio
niestety coraz mniej, bo kury zaczęły okres pierzenia).
Długo wieczorem urzędowałam jeszcze w
kuchni zlewając sok do większego garnka a potem do butelek, pasteryzując je i
ustawiając do ostygnięcia na szafce kuchennej.
W całym domu roztaczał się słodko-cierpki
zapach bzu. Cezary wziął się za czyszczenie przypalonego jak zwykle od spodu
sokownika a ja usiadłam przy uchylonym oknie i popijając gorącą herbatę ze
świeżo zrobionym przez siebie sokiem zapatrzyłam się w mrok. Wionął na mnie
jesienny już prawie chłód. W krzyżach znowu boleśnie coś zakłuło.
- Och, babuleńka
już ze mnie, bzowa babuleńka – szepnęłam sama do siebie, czując dotkliwie w
kościach ciężar przepracowanego dnia oraz smutek, że na tak wiele spraw nie mam
wpływu. Nie pomogę mojej Adzie. Nie przywrócę już dawnych, beztroskich lat. A
nasze zaczarowane, fioletowe szkiełko, zakopane i niepotrzebne nikomu marnieje gdzieś tam na
starym robotniczym osiedlu, pod zapomnianymi krzewami dzikiego bzu…
- Gdzie tam
babuleńka! Wypraszam sobie, bo jak ty babuleńka, to ja dziadziuś! – zawołał
dziarsko Cezary wkraczając do kuchni z wyczyszczoną pokrywą sokownika.
- Dno będę musiał jutro wyczyścić piaskiem, bo
przypalenizna tak przywarła, że nie da się jej w ogóle oderwać! – sapnął i
usiadł naprzeciw mnie z westchnieniem.
- Napij się
herbaty a potem nasmaruj mnie tą maścią rozgrzewającą, bo nic mi się nie
polepsza – szepnęłam nalewając mu z dzbanka herbaty.
- Oj, ty
babuleńko moja, bieduleńko... Pewnie, że cię nasmaruję! – uśmiechnął się do mnie
popijając ze smakiem bordowy napój. A psy położyły upstrzone bzowymi plamkami
pyski na naszych kolanach wzdychając uszczęśliwione…
Lubie do was zagladać pozdrawiam trejtka.
OdpowiedzUsuńDziekuję Trejtko i równiez Cię pozdrawiam!:-)
UsuńWspołczuje bo wiem jaki to bol ale dasz rade trzymam kciuki trejtka.
OdpowiedzUsuńWłasnie sobie łyknełam paracetamol, bo nie odpuszcza.Najgorzej jak zmieniam pozycję...
UsuńMam podobne wspomnienie. Z przyjaciółką Gienią przemykamy się po szkole na opuszczony plac magazynowy, gdzie stoją sterty kamieni, kostki, desek, plandek. To nasze Góry Skaliste, gdzie ja jestem Winnetou a ona Old Shatterhandem. A pod wielkim kamieniem mamy skrytkę na skarby i na listy. Ale Gieni już nie ma, nie pogadam i nie napisze, placu tez już nie ma. A ja mam wigwam z fasoli tycznej i ogniska co wieczór.
OdpowiedzUsuńDobrze być bzowa babuleńką, tylko żwawą i zdrową. Ból przejdzie, pij Olu bordowy nektar i przytulaj się często.
Piekne wspomnienie o Twojej Gieni, Krystynko. Takie wspomnienia to skarb. Wigwam z fasoli tycznej? Źywy wigwam? Ale fajnie! No i te ogniska wieczorne...Oto prawdziwa magia!
UsuńBędę zdrową babuleńką, tylko czasu potrzeba żeby do siebie dojść. Ale jeszcze chwila i będzie dobrze.Dzisiaj narobiłam konfitur bzowych. I podjadłam na gorąco przy okazji. Mniam!:-))
Słodko gorzkie to życie. Zwyczajne życie, pełne i pięknych, i trudnych chwil, a jednak łykam go jak baśń z wypiekami na twarzy. Z podziwem i przeświadczeniem, że bilans jest na plus, bardzo na plus.
OdpowiedzUsuńMyślałam o twojej przyjaciółce, Olu. W moim otoczeniu też jest osoba borykająca się z takim, trudnym, nierozwiązywalnym problemem, no i z niewdzięcznością trudnych rodziców. Widzę jej codzienną walkę i myślę o tym co spotka moje dzieci z mojego powodu. Chciałabym wierzyć, że nie będę taka, ale czy to można racjonalnie obiecać? Wiem tylko, że zrobię wszystko, aby taka nie być - jeśli to tylko będzie zależeć ode mnie, a nie od choroby. Pozdrów swoją przyjaciółkę ode mnie.
UsuńObawiam sie Gosiu, ze niczego nie możemy zrobić, by nie stać sie w przyszłosci tak chorymi, zdanymi na opiekę dzieći osobami. Choroby dopadaja zarówno tych żyjących zdrowo, jak i kompletnie nie dbających o siebie, tych dobrych i tych nieznośnych. Niektórzy mają genetycznie skłonności do pewnych schorzeń. Zapowiedzi niektórych chorób widać daleko wczesniej i zauwazywszy je w porę mozna jakos opóźnić postepy niepełnosprawnosci. Mysle, ze mojej Adzie daleko łatwiej byłoby znosić te wszystkie trudy, gdyby kiedykolwiek miała dobry kontakt z rodzicami, gdyby dali jej odczuć swoja miłosć i wdzieczność...
UsuńTak, zycie jest słodko-gorzkie. Czasem jest przewaga miodowej słodyczy, czasem dziegciu. Czasem zdaje się, ze fruniemy a kiedy indziej ledwie drepczemy albo i w ogóle tkwimy w miejscu bez mozliwosci wykonania najmniejszego ruchu. Jednak najgorszy nawet czas w koncu przemija. To jest pocieszeniem dla mojej Ady i dla mnie. I dla każdego, kto ma kłopoty, bóle, dławiące zapętlenia.
Mam nadzieje, ze jeszcze kiedyś Ada przyjedzie do mnie i znowu będziemy mogły cieszyc sie wspólnym spokojem i urokiem tutejszego zycia.
Dziękuję, Gosiu. Pozdrowię ją. A teraz pozdrawiam Ciebie. I dobrej nocy życzę!:-)*
Tyle jest owoców dla ludzi mających wysokie ciśnienie a dla niskociśnieniowców właściwie nic. Oprócz czarnego bzu mającego jeszcze dużą zawartość witaminy C, tylko jeszcze sok z owocu granatu jest silniejszy. Ponieważ przy cukrzycy jest też dobry sok z czarnego bzu, rozumiem że rozrzedza również krew z czym cukrzycy mają duże problemy. Oleńko popatrz:
OdpowiedzUsuń"Nie wolno jeść świeżych owoców (ani kwiatów) czarnego bzu, bo zawierają toksyczny składnik zwany sambunigryną. Po spożyciu jest on rozkładany do cyjanowodoru, co powoduje poczucie słabości, niekiedy wymioty. Jednak podczas przetwarzania (suszenie, gotowanie itp.) sambunigryna ulega rozkładowi i staje się zupełnie nieszkodliwa."
http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/domowa-apteczka/czarny-bez-wlasciwosci-i-dzialanie-przepis-na-sok-z-czarnego-bzu_37132.html
A i na reumatyzm jest dobry. :)
Przyjaciółka od dzieciństwa wielki to dar i takie ciepłe wsparcie. Poradziłabym dziewczynie zostawienie wywalonego jedzenia na dywanie i dawanie tatusiowi nie tego co chce, tylko co zrobienie dla niej nie będzie za trudne. Po kilku dniach głodówki po wywalonym jedzeniu, będzie jadł co mu poda. Szacunek dla siebie, nie uleganie woli innych ludzi, uczy tych ostatnich szacunku nie tylko dla osoby opiekunki ale i także serdecznych uczuć. Te ostatnie sa co prawda na początku wymuszone, ale potem pojawiają się naturalnie.
Niewolnictwo, rozwijanie w sobie cech niewolnika, jeszcze nikomu nie służyło dobrze i nie ma nic wspólnego z opiekuńczością dobrze pojętą, ta ostatnia zawsze opiera się na szacunku do siebie.
Oluś kochana ciepło tylko ciepło powinno pomóc na ten ból, niestety nie możesz położyć się na dwa dni pod ciepłym przykryciem, ale chociaż po wstaniu porannym dobrze owiń biodra.
Posyłam mocne uściski. ♥
Tak, tak! Wiem o tym ,ze nie wolno jeśc na surowo czarnego bzu. A co do jego zdrowotnych właściwości jestem pewna, iż są silne, bo od lat stosuję i prawie wcale nie choruję. Nie wiedziałam, że czarny bez dobry jest na reumatyzm! Z tym większą radoscia będę zajadać konfitury i popijać sok, bo na zmiany pogody mam straszne w kościach łamania.
UsuńA co do problemów Ady z jej rodzicami a zwłąszcza z ojcem to też doszłyśmy w ostatniej rozmowie do wniosku, że była do tej pory zbyt ustepliwa, potulna i usłuzna. On tego kompletnie nie doceniała wręcz przeciwnie - im więcej ona robiła, tym bardziej on ją lekcewazył. Ada postanowiłą co nieco zmienić w związku z tym. Na razie koniec z kluseczkami i dogadzaniem.
Co do moich korzonków to od kilku dni ubieram sie ciepło i poza smarowaniem maścią zażywam tez przeciwbólowe środki. Nie jest źle, choć mogłoby być juz lepiej!:-)♥
U nas są opiekunki ale nie wiem, kto je przydziela z jakiegoś urzędu chyba. Zgłaszają się też kobiety na opiekunki które potrzebują dorobić trochę do emerytury. Pani Ela uśmiechnięta ale jednocześnie silna kobieta, opowiadała mi o takiej podopiecznej złośliwej, chodzi z balkonikiem a w domu wielka pani, p. Ela jej pomaga, sprząta. Po kilku przełkniętych łzach. p. Ela poinformowała krótko podopieczną że z racji chamstwa i złośliwości musi się postarać o inną opiekunkę i przez kilka dni nie pojawiała się u niej. I stal się cud.
OdpowiedzUsuńW naszej rodzinie ojciec nie otworzyłby drzwi opiekunce, ale my byłyśmy z siostrą we dwie, potrafiłam też krótko i ostro ojca potraktować gdy swoje obsesje opowiadał. Zawsze pomagało. To taki dodatek do poprzedniego komentarza. :)
Takie opiekunki przychodzą z ośrodków pomocy społęcznej. Ale tam, gdzie mieszka Ada jest ich mało. Trzeba czekać w kolejce (tak samo na hospicjum). A gdy przychodzą, to nie robia wszystkiego, co zrobić trzeba. Zastrzegaja sobie, że pewnych rzeczy nie zrobią, ciezarów nie podniosą itp. Wpadną na godzine, najwyżej dwie i lecą dalej bo spieszą sie do nastepnego podopiecznego.
UsuńDziekuję Ci kochana za mądre podpowiedzi i informacje. Dobrej nocy, Elusiu!♥
Tak sie sklada ,ze ponad 8 lat temu na raka jelita odchodzila moja mama ...Mieszkam zagranica ,brat w innym wojewodztwie,daleko i jedynie moja starsza corka opiekowala sie babcia ..na nia spadla opieka ,lekarze ,szpitale i te najbardziej zwykle sprawy ..poniewaz mieszkala 45 km od mieszkania mojej mamy ,to bywala tam z poczatku 2 razy w tygodniu ,a w pozostale dni zalatwila wlasnie pania opiekunke ...Pani przychodzila codziennie na 2 godz.! ale to teoretycznie ..w praktyce bylo to ,ze albo brala piemniazki i szla po pol chlebka maselko i cos tam ,a wracala po ponad godz.a sklep pod domem ...albo umyla 2 szklanki talerzyk ..pokrecila sie i ..juz jej nie bylo ...no dobrze jak ugotowala jakas zupke ..Nie chce krzywdzic pan opiekunek ..moze nie wszystkie sa takie ? ale ja ...Przyjechalam do mamy na 2 tygodnie zeby corke odciazyc ,bo juz byla bardzo zmeczona ,dom ,praca ,w domu kilkuletni bardzo samodzielny synek ,ziec wracal z pracy o 19 stej godz...Przywitalam sie z pania podziekowalam za opieke wreczajac pol kg kawy ..pani zakrecila sie i juz chciala uciekac ,poprosilam ,zeby zrobila co ma zrobic ,a ja przywitam sie z mama ...mimo to pani zmyla dwie szklanki i...poszla sobie przed czasem ...rozgladnelam sie po mieszkaniu ...Pani opiekunka wiedziala ,ze przyjade ...dywany brudne zadeptane podlogi tez...Zakasalam rekawy i wzielam sie za sorzatanie ...w tym czasie mama moja zaczela na wszystkich wyrzekac ..kazdy byl podly ,wszyscy przeciwko niej !!! Zaczelam prosic ,zeby tak nie wojowala ,bo nikt nie przyjdzie jej pomoc ..a ja daleko ,wnuczka juz nie daje rady zyc w ciaglej podrozy do i od ...wyrwalo mi sie ,ze jak straci wszystkich wokol to bedziemy musieli ja dac do domu opieki ,bo poprostu nie bedzie mogla byc sama ,a do wnuczki nie chciala isc mieszkac ...no i sie zaczelo ....ze jestem podla ,taka siaka ,owaka !!! na to przyszla mamy kolezanka i przerazona tego sluchala ..ja mylam te podlogi ,lzy kapaly do wiadra ,kolezanka prosila moja mame ,zeby sie opamietala ...nie umialam zrozumiec jak moja mama mogla tak bardzo sie zmienic :(....mialam pisac o paniach opiekunkach ,a sie to wspomnienie wdarlo...potem jeszcze byly dwie kolejne panie i tez napewno nie z powolania opiekunki ..tlumaczyly sie tym ,ze sa bardzo slabo oplacane ..chetnie bym takiej pani sie odwdzieczyla ..finansowo tez ..ale czy to cos by dalo ? czy by zmienilo ich stosunek do mojej cierpiacej matki ?Ktos powie : o mieszka zagranica to mogla kasa sypnac ...a tu tez trzeba zyc ,w potrzebie tez sa dzieci ..ech !!! Ostatnie tygodnie juz moja corka codziennie jezdzila do babci ...Dziekuje Bogu za takie dziecko ,ze dala rade ...Ja tez nie chcialabym byc ciezarem dla swoich dzieci..i strasznie boje sie starosci :(
UsuńWitaj, Osso! To, o czym napisałaś jest straszliwą, codzienną prawdą tysiecy opiekujących sie swymi chorymi rodzicami ludźmi. Niestety, norma są te nie przykładające sie do roboty opiekunki. Nic nie wiemy o tym, jak wiele cierpienia kryje sie za firankami wielu okien. Z jakimi problemami muszą sie na codzień mierzyć ludzie. Wolimy nawet nie wiedziec, bo włos sie jeży na głowie. Ale każdy predzej czy później będzie stary i pewnie niedołężny albo będzie musiałzajac sieswymi rodzicami. I co wtedy? Straszne, niewyobrazalnie straszne to wszystko.
UsuńWspółczuję Ci Osso z całego serca tych okropnych przejsć, tego poczucia bezradności, samotności, gniewu, frustracji...
Posty traktujace o opiece nad nie do konca sprawnymi rodzicami budza we mnie strach, wrecz panike. Zawsze nachodzi mnie refleksja, co bedzie w przypadku moich rodzicow. Na razie jeszcze daja sobie sami rade, ale sa juz w wieku, ze wszystko moze sie przydarzyc. Co ja wtedy zrobie? Tam nie ma nikogo, zeby sie nimi zajal, zeby pomagal. Na oplacanie umyslnego tez nas nie stac. Pojechac moge tam na krotko, a co potem?
OdpowiedzUsuńTwoja przyjaciolka powinna tak zrobic, jak pisze Ela, na jakis czas przestac przychodzic i dokladnie rodzicom wyjasnic, dlaczego. Ja rozumiem poczucie obowiazku, ale nie wolno pozwolic sie upodlic, nawet rodzicom.
Zycze Ci, Olenko, jak najszybszego powrotu do zdrowia i formy, sciskam i caluje :*****
Rozumiem Cie Aniu. Dobrze rozumiem. Oby ten trudny czas nie nastapił. Chociaż u wiekszosci starszych osó prędzej czy później pojawia sie potrzeba opieki. Moi rodzice też mają jeszcze siebie wzajemnie. Ale mama bardzo choruje i bez pomocy taty oraz mojego brata cięzko by było...
UsuńMoja przyjaciółka nigdy nie miałą dobrego kontaktu z rodzicami a zwłąszcza z ojcem. Z pewnymi osobnikami nie da sie rozmawiać normalnie - nawet jak są zupełnie zdrowi.Ada traktuje rodziców tak, jak sama chciałąby być traktowana przez swoje dzieci, gdyby była w trudnym położeniu. Ale okazuje się, że nie każdy potrafi to włąściwie ocenić. Na razie Ada próbuje ograniczyc nieco swoje obowiązki. Nie gotować co dzień i na zyczenie. Nie usługiwać tak, jak przedtem. Ale ojciec jej czuje sie teraz w miarę dobrze, jak na osobę borykajacą sie z nowotworem. Wiadomo jednak, że ta choroba ma przypływy i odpływy. Za chwilę będzie z nim gorzej...
Problemy z korzonkami pojawiają sie w moim zyciu cyklicznie. Musze cierpliwie przetrwac tegoroczny atak i będzie dobrze, jak zwykle.Serdeczne mysli zasyłam Ci Aniu i dobrej nocy zycze!***
Jakie to smutne. Bardzo chorzy rodzice, własna choroba Twojej przyjaciółki i jeszcze złe traktowanie. Jej ojciec, z pozoru zdrowy psychicznie, z powodu raka płuc też może mieć depresję i skoki nastroju. To nie jest do końca jego wina, więc nie do końca uważam za słuszne rady, by go na parę dni zostawić czy coś podobnego. To nie jest dziecko, które ma perspektywy, że nauczy się, rozwinie, wyrośnie. Jest raczej odwrotnie. Smutne jest to, że nie ma w zasadzie dobrego wyjścia. Przychodzi mi do głowy tylko to, ze na jakiś czas przyjaciółka mogłaby się do rodziców wprowadzić - odpadłoby trudne dojeżdżanie... Bardzo współczuję.
OdpowiedzUsuńBól korzonków przejdzie, Olu. na pewno dobrze robi koktajl witamin B, choćby w zastrzykach.
A najważniejsze jest to, że z Cezarym macie siebie, to jest ponad wszystko.
Tak, sytuacja Ady jest beznadziejnie smutna. Ale jej ojciec nie wie, że ma raka. Ada chcąc mu oszczędzic cierpienia i stresu okłamuje go, ze to tylko jakieś banalne zwapnienia płuc. A jesli jej ojciec ma depresję, to raczej z powodu Alzheimera swojej zony, ogólnego poczucia niemocy z tym zwiazanego. Ada nie zostawi rodziców nawet na jeden dzień. Musi przyjsc tam codziennie, bo bez niej nie poradziliby sobie. Zwłaszcza matka, która juz zupełnie nie kontaktuje. A co do zamieszkanai z nimi, to Ada już parę razy wprowadzałą sie do nich na jakisczas, gdy z ojcem czy matka było na tyle źle, ze jej bezustanna pomoc byłą potrzebna. Jednak taki czas, mimo braku dojazdów nie przynosił jej żadnego wytchnienia.Stresy osaczały jeszcze mocniej. Mieszkajac u siebie Ada ma mozliwosc przynajmniej na chwilę odpocząc od atmosfery domu rodzinnego. Gdyby tego nie było pewnie juz dawno by zwariowała albo i co gorszego...
UsuńKupię sobie jutro witaminę B. dzieki Ci Aniu za podpowiedź.
Cezary troszczy sie o mnie jak może, jak umie. A ja to doceniam, bo i on ma swoje boleści przeciez, a mimo to w wielu pracach mnie wyręcza.
Adę rozumiem jak nikt inny na świecie, a Ty wiesz o czym mówię Oleńko.
OdpowiedzUsuńJeśli myślisz, że mój tomik by ją ucieszył, to prześlij mi na maila jej adres, a ja z radością wyślę jej taki upominek od serca.
A krzyże i kręgosłup, o nie chciałabyś widzieć jak rano wstaję z łóżka:-))))
Tak, wiem Basieńko. Co do poezji, to bardzo dziekuje Ci kochana za propozycję, obawiam sie jednak, że Ada jest w nastroju zupełnie nie wierszowym. Ciężko jest sie jej na czymkolwiek skupic. Nie jest tez osoba wierząca, wiec tym bardziej czuje sie w swym położeniu zdana tylko na siebie.No i czasu brak jej na porzadny relaks. na pójście do lekarza z włąsnymi dolegliwosciami. Nie tracę jednak wiary, że jeszcze kiedyś Ada odetchnie, dojdzie do siebie, będzie sie znowu cieszyc zyciem i ...razem znajdziemy jeszcze nasze fioletowe szkiełko.
UsuńWyobrażam sobie w jakim stanie jest Twój kręgosłup, Basiu! Po tylu latach ciezkiej pracy - nie dziwota! Mojaś ty biedulinko kochana! Przytulam Cie tkliwie do serca!:-)*♥
Mysle o mojej podrozy ale zagladam do Was -czytam i widze siebie pelna energi po codziennym pobycie na fitness center rano przed praca, awans i choroba trwa od 2013 roku niezdarnosci nadwaga galopujaca hi,hi i mysle jak Ty babulenka co do opieki nad rodzicamy pomine milczeniem !przepraszam pozdrawiam p Gosia aha sciskam lapke
OdpowiedzUsuńDobrze, ze odzyskujesz energie Gosiu. Brawo za ćwiczenia w centrum fitnessu. Wyobrażam sobie ile wysiłku i silnej woli Cie to wszystko kosztuje. Ale najwazniejsze, że czujesz sie lepiej.Niech to trwa! Pozdrawiam ściskajac Twoja łapeczkę!:-)
UsuńOch, u mnie nie dojrzał w pełni,a już boję się, że mnie ptaki ubiegną :)
OdpowiedzUsuńDzis tylko na ususzenie zebrałam trochę, ale o kant tyłka rozbić bo wilgotny :)
Taka robota, ale nie tracę humoru. Jak się tu wściekać jak taki ładny czas :)
uściski i buziaki!
No pewnie, że o byle co nie ma sie co wściekać! Na pewno troche bzu uda Ci sie zebrać. Przeciez masz troche tych krzewów wkoło domu. A jak tylko suchy będziesz miec, to tez dobrze. Pyszna jest taka bzowa herbatka zimą.
UsuńU mnie na niektórych krzewach bez jest zupełnie dojrzały a na innych zielony albo zaledwie rózowy. Ale to dobrze! Przynajmniej nie musze zrywac wszystkiego na raz i takich ogromnych ilosci przerabiac. Na koniec zbiorów mam zamiar zrobic bzowe winko.Może z dodatkiem aronii.O ile moje kury nie pozrą wiekszości owoców. A to straszne łakomczuchy!
Ściskam Cie serdecznie, Tupajko!:-)
Od kilku lat zmagam się z demencją starczą mojej mamy. Moja sytuacja nie jest tak tragiczna jak Ady, ale łatwo nie jest.
OdpowiedzUsuńMam głębokie przeświadczenie, że nie możemy się zgadzać na wszystkie kaprysy naszych rodziców. Nasze zdrowie jest równie ważne jak ich. Musimy znaleźć czas na odreagowanie trudnych sytuacji, bo stres kumuluje się w nas i grozi to po prostu tym że się rozchorujemy i wtedy już nie będziemy mogli pomóc nikomu. A sytuacja może się odwrócić, to nam potrzebna będzie pomoc. I jeszcze jedno ich agresja, kumuluje w nas także negatywne emocje, to jest samonapędzające się koło. Zrelaksowani będziemy mogli pomóc zrelaksować się naszym rodzicom.
I jeszcze jeden aspekt tej sprawy, jaka będzie nasza pamięć o takich rodzicach.
Jeśli rodzice uważają że dzieciom nie należy się szacunek, to trzeba sobie ten szacunek umiejętnie wywalczyć, bo od tego zależy jakość naszego życia, mamy je przecież tylko jedno.
Tego co napisałam nie wyczytałam w mądrych książkach, to obserwacja życia.
Dlatego własnie, by odreagowac, oderwać się i mieć jeszcze trochę swojego normalnego zycia Ada nie przeniosła sie do rodziców. Woli dojeżdżać, ale zachować cząstkę swojej niezależnosci, dobrej codziennosci.Dlatego też dzwoni do mnie często, bo jestesmy sobie bardzo bliskie i wie, że zrozumiem ja i pocieszę, rozchmurze choćby jakimś głupim żartem albo wspólnym wspomnieniem z dziecinstwa czy młodych lat.
UsuńTak, każdemu nalezy sieszacunek. A szczególnie, gdy ciezko pracuje, gdy poświeca sie dla innych i robi wszystko co w jego mocy, by im niczego nie brakowało. Są jednak osobnicy, którzy nie rozumieja takich prostych rzeczy. U którcy choroba nie obudziła żadnej empatii dla blixnich a wręcz przeciwnie - zaostrzyłą jeszcze złę cechy charakteru, uwydatniłą ich złosliwosc i egoizm.
Dziekuje Mario, że mi o tym wszystkim napisałaś. Masz na codzień do czynienia z podobnymi problemami, wiec naprawdę rozumiesz dobrze, jak to jest w sytuacji Ady. Porozmawiam o tym z Adą przy nastepnej rozmowie!:-)*
Tez mialabym troche do powiedzenia na temat opieki nad rodzicami, ale Ady problemy sa nieporownywalne z moimi...Ada ma skrajnie trudna sytuacje i wydaje mi sie,ze musi zadbac o siebie koniecznie...ale jak? szukajac pomocy w jakis spolecznych instytucjach, w przeciwnym razie dojdzie do tego, ze sama doprowadzi sie do stanu gdzie inni beda musieli sie nia zajac.
OdpowiedzUsuńA Twoj dzien ..mimo bolu korzonkow i pracy jest piekny , jest was dwoje i bardzo sie kochacie a to jest najwieksze szczescie na swiecie. Sciskam Was serdecznie
Do rodziców Ady kilka razy przychodziłą opiekunka, ale Ada nie byłą z tej pomocy zadowolona. Bo te opiekunki środowiskowe nie chcą robic wszystkiego. Ot, podac leki, zastrzyki, przetrzeć chore ciało gąbką, podac cos do jedzenia. Ewentualnie zrobić jakieś zakupy. I tyle. A tymczasem mieszkanie rodziców Ady trzba codziennie porzadnie posprzatać, umyć wszystkie pogłogi, wyczyścic dywany, odsuwac szafki, za którymi często matka Ady chowa nieprzyjemnie pachnące niespodzianki...Trzeba wykapać matkę Ady. A to ciezka, opierająca sie rekami i nogami kobieta...
UsuńAda jest czasem na granicy wytrzymałosci psychicznej i fizycznej. Myslę, iż prędzej czy później odda matke do domu opieki (o ile doczeka sie w koncu na miejsce). A ojciec? Nie wiadomo ile to z nim jeszcze potrwa. Martwie się o moją Adę. To taka dobra, wrażliwa i mądra dziewczyna, ale sił w niej coraz mniej...
Cieszę sie, że mieszkam tu, w moim cichym, bliskim naturze miejscu. Ze mam tu spokój i moje kochane istoty. Też mam oczywiscie swoje prywatne zmartwienia, leki i bolączki, ale któz z nas ich nie ma? A ból korzonków wkrótce minie. tak jak zwykle mija...I juz wkrótce jak smigła łania pobiegne z kozami i psami na łąkę. He, he!
Pozdrawiamy Cię serdecznie Grazynko!:-)*
Oleńko współczuję Ci bólu, bo wiem co to jest - też rano wstaję sztywna, potem się trochę rozkręcam. Tak mi zostało po nieudanym znieczuleniu zewnątrzoponowym trzy lata temu.
OdpowiedzUsuńNa miejscu Twojej przyjaciółki pomyślałabym o pomocy opiekunki środowiskowej, która przychodziłaby 3 razy w tygodniu na parę godzin. Wiem, że to jest pewien koszt, ale rodzice mają chyba jakieś emerytury. Zaryzykowałabym czy ojciec przy obcej osobie będzie też taki nieprzyjemny.
Życzę Ci Oleńko zdrowia, w tym tygodniu pójdę do lekarza po zastrzyki bo ból nasila się coraz bardziej i promieniuje na nogę.
Pozdrawiam - podkarpacka Ania
Biedna Anusiu! Serdecznie Ci współczuje z powodu Twoich dolegliwosci. Też miałam kiedys taki promieniujący aż do nogi ból. To było straszne. I tylko zastrzyki na to pomagały.Mam nadzieje, że wkrótce Twoje cierpienia sie zmniejszą. U mnie najgorsze są zmiany pozycji. Jak stoję, to dobrze. Ale jak siadę i chcę wstac, to Cezary musi mi pomagać, bo pojawia sie ta bolesna sztywnosc.
UsuńA co do Ady, to do mieszkania jej rodziców przychodziły kilka razy pielęgniarki środowiskowe, ale niewiele prawdę mówiac pomagały, bo najciezże prace i tak musiała nadal wykonywac Ada. Poza tym nie ma za wiele tych pielęgniarek. Na ich usługi też sie czeka. I na miejsce w domu opieki. A tymczasem Ada drepcze w swoim kołowrotku i pracuje coraz cieżej...
Trzymaj sie Aniu! Mam nadzieję, że w tym tygodniu obie poczujemy się choc troche lepiej. Moze popada cos w końcu? Pozdrawiam Cie ciepło!:-))*
Uwielbiam bez, a opowiadanie świetne! Umiesz pisać! Pozdrawiam i zapraszam do siebie! :)
OdpowiedzUsuńCzarny bez jest często niedocenianym owocem. A pełno go wszedzie. Nic tylko zrywac i przetwarzać a zimą zajadać albo w postaci soków popijac.Samo zdrowie!
UsuńDziekuję za życzliwe słowa. Pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
u mnie owoce czarnego bzy maleńkie jeszcze, susza im dokuczyła.
OdpowiedzUsuńOpowieść wzruszająca, skłania do przemyśleń nad mijającym czasem
pozdrawiam serdecznie :)
Widocznie wiele zalezy od rodzaju gleby, na której bez rośnie i od ukształtowania terenu. U mnie na razie tylko dwa krzewy czarnego bzu zaczeły obsychac. Reszta trzyma sie nieźle i sukcesywnie dojrzewa.Ziemia u mnie gliniasta - a ogród jest na wzgórzu. A susza straszliwa!Bardzo deszcz by sie przydał. Ale na razie ani słychu ani widu.
UsuńMoja opowieść jest prosto z życia. A w tym zyciu róznie przecież bywa. Czasem cudownie a czasem bardzo smutno. A najczęściej wszystko sie przeplata. Szkoda, że nie można wrócic do beztroski z okresu dzieciństwa. Zostaja wspomnienia. Dobrze, że są...
Alis! Pozdrawiam Cie gorąco i dobrej nocy zycze!:-)
Bardzo życiowe dyskusje tu można poczytać. podjęłaś trudny temat, ale można przeczytać, że Ludzie z chęcią chcą o tych trudnych problemach popisać. Wypisać, może ktoś znajdzie cenną poradę, a życzliwe rozmowy przyniosą komuś ulgę i wytchnienie, tak jak Adzie.
Usuńwydaje mi się, ze bardzo potrzebny ten Twój życiowy post :)
Dobre to Twoje natchnienie bzowe, dobre myśli przyniosły...........
Tak, starość, niedołestwo i opieka nad rodzicami o trudny temat, ale niestety prawie każdego prędzej czy później będzie dotyczył. Na blogach ludzie często uciekaja od takich tematów. Ten temat to bardzo cięzki kaliber. Tymczasem blogi często są od odpoczynku, oderwania się od tego, co osacza i boli. I ja to rozumiem. Trzeba gdzieś miec taką niszę, żeby sie zresetować, nie oszaleć.
UsuńAlis!Pozdrawiam Cię ciepło o poranku!:-)
ja też mam mamę chorą na alzheimera i jestem z tym sama ,musze sobie dac jakos rade ,choc z zawodu jestem pielęgniarka ,pracuje zawodowo ,siostra moja ma to gdzieś a mieszka dosłownie kilka ulic dalej.:( ,zadzwoni od wielkiego święta do niej lub nie .A moja Mama tyle dla niej zrobiła jak była zdrowa chociazby pilnowała dziecko.A zresztą to Matka w końcu ,dla mnie to niezrozumiale jest.Trzeba mieć w sobie jednak jakąś wrażliwość.Mieszka ze mną bo nie daje już sobie rady sama z codziennym życiem.Muszę to przetrwać bo no cóż TAKIE Życie jeszcze nie wiadomo co mnie czeka. Dobrze że chociaż mam oparcie w mężu.Czasami mam dosc .Pozdrawiam z wreszcie deszczowych mazur.
UsuńDobry wieczór, Urszulko! Przypuszczam, iż niełatwo było Ci o tym napiać. Pewne tematy bolą tak nas czasem bardzo, tak przeszkadzaja w swobodnym oddechaniu, że pomija sie je milczeniem, albo wstrzymuje sie przy nich oddech by nie kłuły, nie raniły mocniej. Ale czasem wręcz trzeba napisac. Trzeba wykrzyczeć, żeby wyrzucic z serca ten ogrom cierpienia, poczucia niesprawiedliwosci, samotnosci, bezradnosci i wielkiego zmęczenia. Bo duzo osób jest w podobnej sytuacji. I one czują tak podobnie. I czytają to teraz kiwajac głowami, ze tak samo mają przecież, że skoro Ty dajesz rade, to i one dzadzą. Muszą dać.
UsuńTak, Urszuko! Musisz to przetrwać, donieśc ten ciezar do końca, z miłosci do matki, z poczucia odpowiedzialnosci, starajac sie w tym wszystkim nie stracic samej zdrowia i wiary w sens zycia oraz w to, ze "po wszystkim" będzie jeszcze dobrze. Musi być.
Pozdrawiam Cie serdecznie z także deszczowego dzisiaj Podkarpacia (Ale ten tutejszy deszczyk mizerny. Ulewa by sie porządna, wielodniowa jakaś zdała!)
Aż mnie coś ścisnęło. Nie wiem tylko czy ze złości czy wspólczucia. Jak to mówi klasyk- och życie, żebyś ty miało tyłek...
OdpowiedzUsuńOch, Mariolko! Dziwny jest ten świat, dziwne zycie, smutny i żałosny jego koniec...Nie ma sprawiedliwości ani cudownych ratunków z trudnych sytuacji. Każdy musi sam zmierzyc sie ze swymi strachami, demonami, przeznaczeniem...
UsuńOlu, wspolczuje dolegliwosci. Oby szybko minelo i smarowanie, nacieranie mascia odnislo szybki skutek.Nidgy nie pilam soku z bzu, natomiast sama wlasnymi pazurami rwalam i robilam sok z czarnej porzeczki ktory rowniez jest bogaty w witaminy, pycha:)
OdpowiedzUsuńOpowiesc o szkielku, zakopanym pod krzakiem bzu piekna i wzruszajaca. A moze Ada powinna odnalezc zakopane szkielko i spojrzec na swoje zycie z innej perspektywy, pomyslec o sobie.Ja wiem, rozumiem, ze rodzicom nalezy sie szacunek, opieka itd. jednak wedlug mnie ojciec Ady przegina i to strasznie. Ona moze pomoc, ale nie musi, koszmar jakis, bardzo jej wspolczuje - a kto sie o nia zatroszczy?!
Tym bardziej, ze miedzy wierszami wycztalam , ze nie byli idealnymi rodzicami. Dobrze, ze ma przyjaciolke w Tobie i chociaz moze sie pozalic.
Zdrowka Olenko - buziaki:)
Dzisiaj czuję sie troszke lepiej. Znam te dolegliwosci korzonkowe bardzo dobrze, bo nawiedzaja mnie od kilku lat. Same przychodza, same odchodzą. Trzeba swoje przecierpieć. Nie ma rady.
UsuńCo do zakopanego szkiełka, to mysle, że ono nadal tam na Adę czeka. I wreszcie stanie sie coś, co pozwoli jej znowu je dojrzec, usmiechnąc sie i odetchnąć. Znowu odwazyc sie marzyć. Obawiam się jednak, iż takim przełomowym momentem będzie po prostu odejście z tego świata jej rodziców. Póki oni zyją Ada będzie zapętlona, ściśnięta wewnętrznie, uwięziona. No chyba, ze odda ich do domu opieki, ale to nie zalezy od niej. Brak miejsc w takich domach a ojciec sie na to nie zgadza. Domy opieki są dla niego synonimem przytułku, umieralni...Ech...
Tak, Ada nie miała dobrych kontaktów z rodzicami, ale mimo wszystko kocha ich bardzo. I ma w sobie tyle mieszanych uczuć co do nich. Trudne to wszystko...
Serdeczne uściski zasyłam Ci Ataner!:-))
Gorzko, cierpko i wcale niewesoło. Nawet zapach soku z bzu mnie nie ukoił. Może tę maść raczej na chłodno, a nie na rozgrzanie. Nie rozgrzewająca, bo ta wyraźnie nie pomaga Ci. Bez u nas suchy, nawet liście traci. Mam trochę aronii, ale widzę, że raczej z niej też nic nie będzie.
OdpowiedzUsuńAdzie przydałaby się pomoc z opieki. czy ona tego nie próbowała załatwić? To się z urzędu starszemu państwu należy. Chociaż co drugi dzień.
U nas nadal susza
Pozdrowienia z Cieszyńskiej
Juz dzisiaj sie nie smaruje, bo i po co, skoro grzało a nie pomagało. Na dworze znowu upał. Chybabym oszalała pocąc sie dodatkowo od maści! Zreszta boli mnie mniej. Chyba już mi przechodzi...
UsuńPomoc z opieki przychodziła kilkukrotnie do rodziców Ady, ale...To była pożałowania godna pomoc. Taka po łebkach. Na chybcika. I na dodatek nie zawsze te panie są dostepne. Trzeba czekac.
U nas też susza. Gdzie ten deszcz?!
Pozdrawiam Cię serdecznie, Jaskółko!:-))
Olenko przeczytalam notke i komentarze i nie wiem co napisac.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze swoimi wspomnieniami z dziecinstwa przypomnialas mi moje wlasne, tez mialam kolekcje szkielek i innych "skarbow", niektore wrecz obrzydliwe, bo ja zbieralam dzdzownice po deszczu:))) Nie pytaj dlaczego, sama nie wiem, ale tak bylo:))
Kochana opieka nad starszymi i szczegolnie chorymi rodzicami jest bardzo trudna, mimo, ze sama tego nie doswiadczylam to ciagle gdzies sie slyszy jak to sie ludzie zmagaja z problemem.
A przeciez to moze trwac czesto latami i wtedy odbija sie na opiekunie/ach.
Mam nadzieje, ze Ada doczeka w tej kolejce na dom opieki.
Wiem ze pewnie zaraz posypia sie na moja "amerykanska" glowe gromy, ale uwazam, ze dom opieki jest doskonalym rozwiazaniem w takich przypadkach. Wiem jak wygladaja mieszkania starych ludzi, zwykle zagracone, zadna dochodzaca opiekunka tego nie ogarnie, bo... wlasnie one nie sa od tego.
One maja sie opiekowac pacjentem a nie dywanem czy ozdobkami na polkach.
Dodatkowo z komentarzy jasno wynika, ze takie opiekunki przychodzace na 2-3 godziny najczesciej nawet nie opiekuja sie pacjentem.
W domu opieki jest ekipa od sprzatania i ekipa od opieki, to sa ludzie, ktorzy tam pracuja na pelnych etatach i maja placone za wykonywanie pracy, nie robia laski i nie moga sie od tej pracy migac.
Rodzina przychodzi, odwiedza i doglada.
Jest to rozwiazanie, ktore nie rujnuje zycia starszym osobom i wszystkim dookola, ale wrecz oszczedza.
Buziaki serdeczne przesylam:***
Star kochana! Ja podzielam Twoje zdanie, ze dom opieki byłby w tej sytuacji najlepszym rozwiazaniem. Ale jest kilka zastrzeżeń. Po pierwsze długo sie czeka na miejsce w takim domu (nawet w prywatnym). Po drugie standard usług w tych domach często pozostawia wiele do zyczenia. Normą jest, ze po kilku miesiacach od oddania tam rodzica ten umiera, chociaz wczesniej fizycznie czuł się nieźle. Oderwanie ich od ich mieszkań, domów ordzinnych to dla nich koniec wiary, ze sie im jeszcze polepszy. To często jak gwóźdź do trumny. Mało jest osób świadomych tego, jak wiele potrzeba sił do opieki nad nimi i jaką ulga byłoby dla ich bliskich, gdyby mogli przenieść sie do domu opieki. Niektórzy nie chcą być ciężarem i godzą sie na wszystko. Tym bardziej, jesli jest w nich empatia i szacunek dla dzieci.
UsuńDlatego mysle, że jesli już oddawać do takich domów rodziców, to do dobrych, sprawdzonych. A w tych miejsc mało. I drogo na dodatek. A jesli nawet oddawać do tych byle jakich, byleby były to juz w ostatecznym chyba załamaniu i umęczeniu, zdając sobie sprawę, jaką decyzje sie w tym momencie podejmuje. I nie obarczać sie potem wyrzutami sumienia, ze to przez nas rodzice odeszli. Żesmy sie do tego przyczynili oddajac ich tam.
Mysle, ze amerykańskie domy opieki stoją na wyższym poziomie niż nasze, polskie. A niestety, rózne straszne rzeczy sie w tych polskich wyprawiają. Co chwile czyta sie na ten temat reportaże, czyta historie, słucha czyichś mrożących krew w zyłąch opowieści.Najlepiej chyba nic nie czuć, nie wiedzieć. Być jak warzywo, któremu już wszystko jedno.
Polskie opiekunki też są rózne. jedne cudowne, jakby były członkami rodziny. Inne naburmuszone, paniusiowate i brzydzące sie wszystkiego. I po co komu taka?
Moja kochana Ada miota sie strasznie.Mysle, ze jak wreszcie sie na miejsce w takim domu doczeka, to odda tam matke, bo już nie daje rady fizycznie i psychicznie. A co będzie z ojcem, zalezy od jego stanu zdrowia. To silny człowiek. Moze jeszcze długo ządać kluseczek i zupek...:(
Uściski serdeczne i przyjazne zasyłam Ci Star i wszystkiego dobrego zyczę!:-))
A u nas na w pełni dojrzały czarny bez przyjdzie jeszcze poczekać z tydzień albo dwa, a jak wiesz, niedojrzały więcej zaszkodzi niż pomoże... Ja obrywając owoce z baldachów, posługuję się widelcem. Idzie dużo szybciej.
OdpowiedzUsuńŻyczę szybkiego ujarzmienia korzonków! Nie znam się, ale jeśli Ci maści rozgrzewające nie pomagają, to może sygnał, że należy chłodzić?
Pzdr.
PS. Fajne schowanko musiało być pod tym krzakiem bzu... W wielu częściach Polski jednak surowo tego zabraniano! Prawdę mówiąc, w innych rejonach wierzono, że kiedy chory pod krzakiem bzu usiądzie, to roślina chorobę wchłonie...
Widelcem? Musze spróbowac tego sposobu przy nastepnym obrywaniu!:-)
UsuńZ korzonkami już troche lepiej. Moze powrót upałów pomógł? A moze po prostu zwiędły te moje korzonki i tyle?:-)
Tak, o znaczeniu dzikiego bzu też ostatnio troche poczytałam. To wazna w wierzeniach ludowych i medycynie słowiańskiej roslina. Zresztą nie tylko w słowiańskiej. Przecież "Elder Lady", ma podwójne znaczenie. To starsza dama albo bzowa babuleńka własnie. Taka jak u Andersena...
Pozdrawiam Was kochani serdecznie!:-))
Skuliłam się ze strachu. Nie wiem jaka potrafię być w tak ekstremalnej sytuacji. Czy będę umiała być aniołem. A może lęk i egoizm zwyciężą?
OdpowiedzUsuńMoże jednak to wszystko jest prostsze gdy się w tym jest, niż gdy się o tym czyta ... Może wtedy uruchamiają się wewnętrzne pokłady siły i miłości, które na co dzień są ukryte. Mój przyjaciel opiekuje się matką w demencji i w tej właśnie odwróconej sytuacji próbuje ją pokochać. Gdy był mały, matka oddała go na wychowanie. Ta rana nigdy się nie zagoiła.
Ściskam delikatnie i życzę dni bez bólu!
Nigdy tak naprawdę nie wiemy, jak zachowalibyśmy się w danej sytuacji, póki nie będziemy zmuszeni stanąc z nią wtarza w twarz. Możemy sobie wczesniej tylko wyobrazać, wyolbrzymiać dany problem albo go umniejszać a jaki będzie kon zobaczymy, gdy zarży u naszych drzwi. Bo i my przecież kiedyś będziemy stare, niedołężne, trudne...I co wtedy? Co z nami poczną? Och, najlpepiej byłoby nie sprawiac nikomu kłopotu, rozpłynąc sie we mgle, pozostawiając za sobą tylko dobre wspomnienia.
UsuńMadziu! Niezwykła w pozytywnym sensie jest sytuacja Twojego kolegi opiekującego sie matką z demencja, Matką która go w dziecinstwie oddała.Widocznie to bardzo dobry człowiek. Widocznie duże w nim było pragnienie bliskosci, miłosci i gotowosc do jej przelania na matkę. Widocznie było to jak brakujaca cegiełka w budowli jego zycia. Mógł nareszcie wybaczeniem spróbować zasklepić jakaś dziurę, jakis dotkliwy brak, jakiś ból. Bo cięzko zyć z dotkliwym żalem w sercu. Z poczuciem niesprawiedliwości i krzywdy ze strony najblizszej osoby. Złe, nie dające się zatrzeć wspomnienia oraz gorycz w sercu są jak nowotwór, który toczy i wypiera radosć zycia...
I ja Madziu, a delikatne lecz ciepłe uściski Ci zasyłam!:-)*
Dobry wieczór - czytam ten piękny post wieczorem, więc tak się przywitam. Zaczytałam się tym bzem, dobrymi myślami, a potem zamyśliłam nad opowieścią o ojcu Twojej przyjaciółki. Dwa lata temu zmarł tata mego męża, po siedmiu latach Alzheimera i Parkinsona, z których ostatnie dwa przeleżał. Opiekowaliśmy się nim my, bo reszta rodzeństwa męża jest za granicą i mają tam swoje życie, domy i rodziny. To był najtrudniejszy czas w naszym życiu, taka ciągła walka o codziennośc, o zachowanie w nim dobra, miłości, baśni, a w sobie dziecka, uratowanie pogody ducha. Żeby nie przejśc na ciemną stronę zgorzknienia, wyrzutów, pretensji do losu. Rozumiem ból Twojje Ady doskonale i pociesz ją, że da się i można przetrwać. Tylko trzeba o to walczyć, nie poddawać się, po raz setny podnosić te rzucone na ziemię kluski, wybity z rąk kubek, czytać wiersze i baśnie, rysować ptaki, pokazywać naszym biednym chorym jesienne liście, kwiaty, cokolwiek, co wydaje nam się ratunkiem. Robimy to nie tylko dla nich, ale przede wszystkim dla siebie. Po śmierci dziadka nasz osmioletni wtedy synek oznajmil mi pewnego razu: wiesz, mamusiu, jak będziesz stara, to ja się tobą zaopiekuję. Bardzo dobrze się tobą zaopiekuję!
OdpowiedzUsuń:))
Dzień dobry Kalino! - odpisuję Ci z samego rana. Za oknem piękne słonce. Rosa lśni na trawie.Błyszczy na owockach czanego bzu. Jak łzy...
UsuńDziękuję Ci za Twoja opowieśc.Opowieśc ze wzruszającym epilogiem o Twoim synku, który widząc jak ofiarnie, wyrozumiale i czule opiekujesz się jego dziadkiem powiedział, że i on będzie sie tak samo opiekował Tobą. Maluch miał mozliwosc obserwacji tego na codzień. Widział, że miłosc to nie tylko słodkie słowa i usmiechy, ale ogromny wysiłek, ból, poswięcenie. A na pewno ma wrazliwe serce, wiec musiało to na nim zrobić duze wrażenie. Jesli zapamięta tę lekcję, to rzeczywiscie możecie mieć z niego w przyszłosci pociechę.Nie zostaniecie na starośc sami. Choc sądzę, że nie chciałabyś być dla niego ciezarem. Dobrze byłoby móc być do konca sprawnym i nie musieć przynajmniej w tych najbardziej intymnych sprawach być zaleznym od najbliższych. Jak będzie? Los pokaże.
A Ada poza zwykłą opieką nad rodzicami po prostu codziennie z nimi jest. Próbuje rozmawiac. Docierać do ich dusz. Ożywiać dobre wspomnienia, opowiadajac stare historie z dziecinstwa. I o ile z matką, która od dawna juz jej nie poznaje, w jakiejś szczątkowej formie sie to udaje (Ada rozśmiesza ją, układa jej ładne fryzury, gdy matka lepiej sie czuje porywa ją nawet do tańca, kapie ją jak wielkiego niemowlaka przedłuza te chwile, widzac iż matce sprawia to przyjemnosć), to z ojcem już nie. To zawsze był zamknięty w sobie, ponury, wiecznie niezadowolony ze wszystkiego człowiek. Nie udaje się z nim nawiazać jakiejś ciepłej nitki porozumienia. Nikomu. Nie tylko Adzie. A starośc i choroba jeszcze sie to nasiliły. Mizogin z zupełnym brakiem empatii i zrozumienia dla swojej córki. Bardzo mojej Adzie współczuję i czasem nie znajduję już słow pocieszenia. Czasem wiec po prostu zmiana tematu jest najlepsza.Ot, posmiac sie z głupot. Zapomniec choć na chwile, odreagować stres.
Pozdrawiam Cie serdecznie Kalino, dobrego dnia zycząc i usmiech przesyłając!:-))
Dla ludzi starych i chorych trzeba mieć ogromne pokłady cierpliwości i nie brać do serca humorów, dąsów i tzw. wariactw. Oni mają prawo do takiego zachowania, bo są chorzy i tak do tego podchodziłabym. Bez łez i ukłuć w sercu. Tak o problemach z ludźmi chorymi i starszymi mówiła nam na zajęciach pewna siostra przełożona pielęgniarek. Lata płyną, ludzie zmieniają się , zmienia się stosunek do drugiego człowieka, ale starość i choroba pozostają takie same, a może teraz jeszcze bardziej przykre, bo samotność wśród osób starszych jest i będzie coraz większa. Młodzi wyjeżdżają , a starsi zostają sami. Teraz każdy ma swoje życie. Podziwiać należy tych, którzy z oddaniem , bezinteresownie opiekują się swoimi bliskimi, czasem też zupełnie obcymi. Słowa uznania dla Ady !
OdpowiedzUsuńZdrowia Oleńko- może delikatny środek przeciwbólowy typu ibuprom dla uśmierzenia bólu ?
Buziaki
Ada ma mnóstwo cierpliwosci, wyrozumiałosci i dobra w sobie, ale o ile obcym ludziom, takim jak pielęgniarki łątwo podejsc do zachować starych ludzi bez łez i ukłuc w sercu, to córce juz nie tak łatwo. Tym bardziej, że po smierci siostry to jej najbliżsi ludzie. Ojciec Ady zawsze miał trudny charakter a starosc i choroba tylko to wzmocniły. Ada stara sie nie brać do serca jego humorów i chamskich odzywek, ale czasem juz i dla niej tego wszystkiego jest za duzo. I gdy jej ojciec bardzo dokuczy idzie po siedziec przy swojej, nie poznającej juz Ady od dawna matki. Pogłaszcze ją po policzku a tamta przynajmniej sie usmiechnie w odpowiedzi albo zawoła cos smiesznego, co sprawia że Ada zachichocze i zapomni o przykrościach doznanych od ojca.
UsuńAch, Zofijanko! Co do moich korzonków, to z dnia na dzień jest mi lepiej. Najgorzej jest zawsze pod koniec dnia, po całodziennej dreptaninie. Wtedy sobie łykam cos przeciwbólowego, zeby jakos przespać nockę.O poranku jest wszystko Ok. Oby już tak zostało.
Serdeczne mysli Ci zasyłam!:-))*
Czytając wszystkie wypowiedzi, sama zastanawiam się co ja bym zrobiła na miejscu Ady. Całe życie mieszkałam z rodzicami, mój tata zmarł nagle i dość młodo, a mama miała 91 lat i do końca była o własnych siłach, bez starczych chorób. Odeszła cichutko we śnie. Gdyby zachorowała jak Ady rodzice, też została bym sama, bo na siostrę nie liczyła bym za wiele. Mówiła mi mama, że jednej jedynej rzeczy boi się w życiu, żeby nie być ciężarem na starość - nie była ani jednego dnia. Tak mi się zrobiło smutno.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ania
Czyli pragnienie Twojej mamy spełniło się. Nie obarczyła nikogo cięzarem opieki nad sobą. Odeszła cichutko, delikatnie jak anioł...Oby każdemu dana była taka własnie starosć i taka smierć.Ale jak widac z przykładu Ady bywa róznie i wówczas trzeba ponieśc swój krzyż aż do czasu, póki on nas samych nie złamie. Bo gdzieś jest granica wytrzymałosci. Z miłosci do kogoś nie mozna dać sie przeciez zabić. Tym bardziej, że taka ofiarnosc nikomu zdrowia nie zwróci, nikogo nie uratuje. Nieuleczalne choroby naszych bliskich to kamieniste drózki wiodące prosto w przepaść.Obyśmy próbując ulzyc naszym bliskim w kroczeniu po nich sami nie spadli. Pisze tak, bo Ada jest mi bliska jak siostra i cierpię czując, jak ona cierpi, jak bardzo pogarsza sie jej samopoczucie i stan zdrowia. Gdzieś jest granica poświecenia, moim zdaniem.
UsuńTak Aniu, pewne tematy wywołują smutek, niestety, bo coś przypominają, uświadamiaja, budzą skryte głęboko uczucia. Ale i o takich rzeczach trzeba mówic, pisać. Człowiek to tak wielowarstwowa istota...
Pozdrawiam Cie serdecznie i dziekuję, że dzielisz sie ze mna swoimi przemysleniami!***
I nie wiem co napisać,los płata różne figle ale o takim losie to zapewne Ada nie marzyła.
OdpowiedzUsuńNa pewno nie...Ale na szczęście, jakos sie trzyma!Bardzo ja podziwiam - ileż w niej jest siły i wytrzymałosci psychicznej!
Usuń