…A życie toczy
się dalej. Toczy się nawet bardzo intensywnie i nieustannie nabiera rozpędu. Aż
się nieraz w głowie kręci od roboty i myślenia o tym, co jeszcze trzeba zrobić,
z czym zdążyć. Czasem wpada się w jakąś koleinę i trudno się z niej wygrzebać,
lecz przecież w końcu wypada pozbierać się by iść znów do przodu, bo czas ucieka
i głupio byłoby przegapić jakąś ważną, niepowtarzalną przecież chwilę. Zdusić
optymizm lipca wiecznym markoceniem, żalem i wspominaniem, roztrząsaniem
problemów i spraw, na które nie ma się przecież wpływu. Człowiek to taka śmieszna zabaweczka - wańka wstańka albo robak, który przewrócony na grzbiet długo przebiera bezradnie
nóżkami, ale wreszcie daje radę powstać i pobiec swoją ścieżką. I na tym życie
polega. U każdego z nas. Tak musi chyba być a więc chociaż w trybikach coś tam
skrzypi, to jednak wciąż jako tako działa ta tajemnicza maszyneria wewnątrz nas,
która nakazuje by pomimo wszystko brnąć naprzód!
Skończył się właśnie u nas czwarty w tym
roku i ostatni wylęg kurcząt z inkubatora. Te pierwsze, o których pisałam kilka
miesięcy temu są już duże i samodzielne. Następne pokolenia też nieźle sobie
radzą na wybiegach i w kurnikach. A wszystko to bezustannie głodne! Latam więc
jak fryga od jednego do drugiego i karmię to żarłoczne, ćwierkające
towarzystwo. Czasem przykucnę w kurniku starszaków i wystawiam do nich dłoń a
one wskakują ochoczo na moje palce i trzymają je mocno chłodnymi, drobnymi,
oliwkowymi w kolorze łapeczkami, patrząc na mnie i przekrzywiając śmiesznie
łebek. Są w wieku, gdy jeszcze wszystko je ciekawi a ta ciekawość przeważa nad
lękiem i nieufnością. Badają teren. Wskakują gdzie tylko się da. Lubią kontakt
z człowiekiem. To taki niezwykły, lecz niestety, krótki czas. Potem będą coraz
bardziej dzikie i ostrożne a jedynym wabikiem, który sprawi, że bez lęku,
tłumnie i gwarnie otoczą moją postać stanie się jedzenie przynoszone im przeze
mnie co dzień w charakterystycznym, białym wiadrze.
Okazuje się, że nasze kozy nie znoszą paść się
same i stojąc za płotem ogrodu w łanie soczystej, młodej trawy uparcie pobekują
i manifestują swoje niezadowolenie. A ja mam tak szczelnie wypełniony czas, że
na łące mogę teraz spędzić z nimi zaledwie kilkanaście minut. Potem pędzę do
swoich obowiązków a kozule wzywają mnie wciąż niepocieszone. Pozostawione samym
sobie na polu plączą się wokół kołków, zamotują nogi w sznurek a niekiedy na
skutek wariackich skoków przez siebie spinają się postronkiem w jedno i stoją
tak, jak rozwrzeszczana, unieruchomiona grupa Laokoona. Lecę więc do nich czym
prędzej na ratunek. Odplątuję przestraszone, rozmeczane wniebogłosy kozy.
Przemawiam im do rozumu i drapię uspokajająco między rogami tak, jak lubią.
Przepinam je dalej od siebie by nie doszło do następnej plątaniny ciał. I znowu
wzywają mnie inne, nie cierpiące zwłoki obowiązki.
Właśnie przy pomocy uczynnego sąsiada
zmajstrowaliśmy z Cezarym dla nich specjalne, obracające się kółka z łańcuszkami
zapobiegające zaplątywaniu się. Może to pomoże! Może kozuchy nareszcie polubią
pasienie na świeżym powietrzu. W swojej koziarni jedzą wszystko bardzo chętnie. Najbardziej
lubią ziemniaki i owies. Ścinamy też z mężem gałązki drzew owocowych, trawy i
zioła dla nich, dogadzając tym wybrednym stworzeniom i zżymając się sami na
siebie, że im ulegamy. Ale przecież to jeszcze dzieciaki, więc należy im się więcej
troski i rozpieszczania, prawda?
Ale, o czym to ja miałam…? Ach tak! Najpierw
o dwóch matkach. Otóż w jednym z naszych kurników od prawie miesiąca dwie kwoki
– beżowa czubatka i zielononóżka siedziały wspólnie na jednym gnieździe,
uparcie czekając na potomstwo. I wreszcie się doczekały! Na spółkę wysiedziały
czworo piskląt i bardzo dzielnie się nimi opiekowały, zapewniając im ciepło,
bezpieczeństwo i spokój. Dzieliły się obowiązkami i wymieniały się w gnieździe
miejscami tak, by każda mogła poczuć uroki macierzyństwa. Widać, że dobrze
czuły się razem a ich maleństwom nie brakowało przy tak ofiarnych mamach
ptasiego mleka. Kwoki pokazywały im, co jeść i pić, jak grzebać. Przemawiały do
pociech i tłumaczyły zawiłości kurzego świata. A wieczorem obie matki zasypiały
zgodnie przytulone do siebie i spokojne. Natomiast w gęstwinie ich ciepłych
piór spały poćwierkujące rozkosznie pasiaste kurczęta zielononóżek. Obserwuję z
ogromnym zainteresowaniem, wzruszeniem oraz podziwem tę nową dla mnie sytuację,
dziwiąc się samej sobie, jak mogłam kiedyś uważać kury za głupie stworzenia.
Ponieważ tak
wspaniałe z moich kwok matki postanowiłam wreszcie zaryzykować i podłożyć im do
gniazda niedawno wylęgnięte z inkubatora kurczęta. Zaniosłam im wieczorem
dwadzieścia piskląt a one zaopiekowały się nimi troskliwie, rozkładając jeszcze
szerzej skrzydła i zagarniając ogłupiałe przeprowadzką maluchy pod siebie. Tak
się cieszę, że niedawne sierotki ze sztucznej wylęgarni będą miały tak dobre, przybrane mamy! Na pewno
korzystnie zrobi to ich psychice i ogólnemu rozwojowi. Szkoda, że w maju i
czerwcu nie miałam komu podłożyć tamtejszych piskląt. Dorastałyby z innymi
kurami a nie tak, jak teraz osobno, w pozbawionym wzorców zachowań starszych
kur i kogutów oraz ich opieki przedszkolu.
I wreszcie o synu marnotrawnym…Pamiętacie
moją opowieść o niewiernym kocie, zwanym przez nas Tureckim, który zmieniwszy
obiekt uczuć zamieszkał w sąsiednim przysiółku u pijaczka Romanka i został przez
niego nazwany Rudolfem? Otóż parę dni temu Rudolf Turecki wrócił do nas! Patrzę
ja rano przez okno a tam, na wystawionej przez nas przed budynek gospodarczy
zielonej kanapie po poprzednim właścicielu naszego domu Staszku, śpi mocno wyciągnięty
jasnorudy kot. Na ten widok przetarłam oczy ze zdumienia i zapytałam samą
siebie, jakim cudem brat bliźniak Tureckiego, rudy kot Antek, którego przed
chwilą nakarmiłam w kuchni na piętrze zdołał błyskawicznie wyjść z domu i natychmiast
pogrążyć się w tak głębokim śnie?! Na wszelki wypadek, przeskakując po dwa
chody na raz wróciłam do kuchni, by upewnić się, czy żarłoczny kocur nadal
ucztuje. Właśnie chłeptał mleko i zerknął na mnie sennym wzrokiem, półprzytomny
od błogości, której dostarczał mu ten biały napitek. Znów szybko zbiegłam na
dół, by popatrzeć na leżącego kota. Serce zadudniło mi wówczas przejęciem,
niedowierzaniem i wzruszeniem. Tak! To mój niewierny Turecki spał sobie
smacznie i jak gdyby nigdy nic wyciągał się w pozie nieprzyzwoicie leniwej i
swobodnej na skąpanej w słońcu kanapie.
Otworzyłam drzwi. Najpierw, jak zwykle
weszła Zuzia witając się wylewnie i oblizując mi ręce. Kilka chwil potem
pojawił się Turecki, który popatrzył na mnie czule i miauknął coś słodko na
dzień dobry. Otarł się przyjaźnie o Zuzię a potem wskoczył mi na ręce lgnąc do
mnie z całej siły. Mrucząc głośno, obejmował w charakterystyczny dla siebie
sposób moje nadgarstki.
- Och, jak Ty
schudłeś biedaku! Jak ci futerko zjaśniało! – szepnęłam, wtulając twarz w jego
mięciutką, pachnącą wiatrem sierść.
- Cóż to się
stało, że zdecydowałeś się nareszcie odwiedzić nasze skromne progi, Ty
huncwocie? – z lekkim przekąsem spytałam rozanielonego kota, tuląc go w
ramionach i wchodząc po schodach do kuchni.
W odpowiedzi kot
zmrużył piękne oczy a potem otworzył je szeroko i starał się telepatycznie
odpowiedzieć na moje pytanie. A mnie zaczęło się wówczas przypominać, że
przecież jego nowy opiekun Romanek mówił mi przy okazji kwietniowej wizyty u
niego, iż w lipcu wybiera się do szpitala i nie będzie mógł wówczas zając się
Rudolfem, czyli moim Tureckim.
-I pewnie teraz właśnie jest ten czas. Kota
nie ma kto nakarmić, a więc jak trwoga, to do Boga! – sarkastycznie mruknęłam
sama do siebie, obserwując wychudzonego rudzielca jak pałaszuje z rozkoszą zwykłą,
niezbyt przez niego niegdyś lubianą suchą, kocią karmę a potem chlipie z
miseczki mleko.
- Och, ty
niewdzięczny kocie! Synu marnotrawny! Ciekawe, czy zostaniesz u nas na zawsze?
A może tylko rad, nie rad wpadłeś tu na wakacje, do darmowej jadłodajni i
pójdziesz sobie do Romanka, gdy tylko tamten wróci ze szpitala? – zrzędziłam,
sadzając kota na wyściełanym miękko krześle, głaszcząc go pieszczotliwie i
żałując, iż jak zwykle nie mam czasu by posiedzieć z nim dłużej.
Był to
wczesny poranek, pora, gdy otwieram kurniki, roznoszę wszystkim kurom karmę,
ziarna i wodę. Potem idę do starych kotek mojej zmarłej sąsiadki, które na
zmianę z jej mieszkającą w sąsiedniej wsi rodziną dożywiam. Następnie szykuję
wielką miskę specjalnej mieszanki z jajek, bułki tartej, ziemniaków i makaronu
dla średnich kurcząt. Zaglądam do kwok. Sprawdzam, czy coś nowego się nie
wylęgło. Wstawiam do gotowania ziemniaki w parniku. Biegnę z Zuzią na grządki
po coś świeżego na śniadanie. Wciąż jeszcze mamy dużo sałaty. Sporo jest też ogórków
i pomidorów oraz ulubionej przez nas czarnej rzepy. Pięknie dojrzewają cukinie,
kabaczki i patisony. Zaczynają kwitnąć słoneczniki.
W tym czasie Cezary wyprowadza kozy na
trawnik koło ogrodu. Trawa jest tam młoda, świeża i soczysta a przyjemny, poranny
chłodek sprawia, że nawet nasze rozkapryszone kozuchy przez kilkanaście minut
są cicho i pałaszują aż miło patrzeć. Po powrocie mój mąż zastyga w zadumie
przy coraz bardziej przypominającej altanę zarysie naszej przyszłej, letniej
kuchni. W myślach szykuje sobie pewnie front robót na cały dzień. Potem znika w
czeluściach drewutni, gdzie przygotowuje wszystkie niezbędne do realizacji
swych planów narzędzia. Taszczy deski, dachówki, łaty i bale do budowli. Ostrzy
łańcuch od piły. A przysiadłszy na ławeczce przed budynkiem gospodarczym wyczesuje białe kłaki z Zuzi oraz popala
z rozkoszą skręcane przez siebie własnoręcznie papierosy. Tak, znowu papierosy,
niestety! Już nic nie mówię, bo po bo mam strzępić język po próżnicy? Chce, to
pali. Jakieś przyjemności w końcu trzeba w życiu mieć, bo to życie jest dziwnie
krótkie a każda chwila bezcenna. Nie wiadomo, co będzie jutro? Czy w ogóle
będzie? A więc póki trwa dzisiaj cieszmy się tak, jak umiemy tym dniem i
dogadzajmy sobie w miarę swoich możliwości i skromnych przecież potrzeb.
Wreszcie przychodzi pora naszego śniadania,
które celebrujemy jak długo się da, wiedząc o tym, że zaraz po nim wsiąkniemy
na dobre w robotę i dopiero późno po południu grające marsza weselnego kiszki
przypomną nam o tym, że trzeba by znowu coś wrzucić na ząb.
Ale wróćmy do Tureckiego. Najadłszy się i
napiwszy wyszedł z domu i przez kilka następnych godzin tyle go widzieli. Już
nawet pomyślałam, że wpadł do nas tylko z towarzyską wizytą, nie mając zamiaru
zostawać na dłużej. Myliłam się jednak. Po południu kotek jak gdyby nigdy nic wrócił.
Posiedział w pozie sfinksa na dębowym balu w letniej kuchni. Obsikał koło od
naszego samochodu, znacząc w ten sposób teren i biorąc znowu we władanie nasze
podwórze. Truchtem wbiegł na piętro. Znowu podjadł sobie smacznie a potem ułożył
się wygodnie na mięciutkiej poduszce w niedawno wyremontowanym przez nas
pokoju. I spał tak słodko i niewinnie aż do wieczora. Potem znowu przepadł na
kilkanaście godzin. Zniknął swoim zwyczajem jak błędny ognik. Aby wrócić
następnego dnia po południu, najeść się a potem drzemać rozkosznie w blasku
zachodzącego słońca na ulubionej, zielonej kanapie po Staszku…
Nooo jak miło..:) Olga jak tam u Was pieknie! I Turecki powrócił - ten to ma zycie jak w Madrycie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i już zacieram ręce na myśl o jesiennych wieczorach, kiedy będziesz miała czas aby poopowiadac nam o letnich przygodach:)
Też już czekam z utęsknieniem na te jesienne a nawet zimowe wieczory, bo zmęczonam momentami już bardzo.
UsuńLato jest cudne, ale strasznie zawsze pracowite. A na dodatek te upały teraz bardzo dają w kość.
Turecki już dzisiaj przyszedł, pojadł, popieszczony został a teraz spi sobie w cieniu. Ten to naprawdę ma dobrze, gagatek jeden!
Sznupciu miła, uściski zasyłam!:-)
Olgo jak miło , swojsko mi się zrobiło , że JESTEŚ :), Wiesz , że jesteś dla mnie , jedną z najważniejszych osób , które tu spotkałam w tym blogowym świecie .
OdpowiedzUsuńMiałaś bardzo dobry pomysł z tymi maluchami podkładając je kwoce , u mnie tylko silka kwoczy , a teraz siedzi na swoich jajach , pierwszy raz podłożyłam je kwoce , w inkubatorze mam pawie jaja .
Te kozy to rozpieszczone maluchy , ale Wiesz każde zwierzę lubi jak mu się poświęci ciut uwagi , czasu , głaskania .....
Turecki , zguba się znalazła , ciekawe na jak długo , a Cezary , znów pali , ale co to on ma świętym być , jest człowiekiem dorosłym , sprawia mu to przyjemność , niech pali .
Miłej niedzieli Wam ,życzę i ściskam mocno :))
Ilona
I mnie miło powrócic w stare, przyjazne kąty. Jest to jakis nasz blogowy, ale sympatyczny światek, dający chwile wytchnienia od roboty i sporo dobrej energii płynącej ze spotykania serdecznych ludzi. Zauwazyłam jednak, że jak sie tak długo nie ma czasu ani nawet potrzeby wchodzenia na blogi to się trochę od tego wszystkiego odwyka.I trzeba odnaleźć sie w tym na nowo.
UsuńKozy już się pasą od świtu. na razie jeszcze nie jest gorąco, więc nawet nie protestuja. Pyszczki mają pełne koniczyny i dziurawca, czyli pomału zaczynają uczyc się uroków pasienia.Turecki najedzony śpi w cienistym miejscu w budynku gospodarczym. A ja zaraz zabieram sie za pieczenie ciasta z wiśniami, bo u nas dzisiaj będzie kupa gości wieczorem na grillu.
Mam nadzieję, ze Twojej silce uda sie wysiedzieć do konca jaja i będą mogły zostać matkami.To takie piekne, móc obserwować codzień tę miłośc i mądrość macierzyńska oraz szczęście kurczaczków.
Cezary pali, no cóż. Niech ma chłop trochę przyjemności. Świetym na pewno nie ma zamiaru ani ochoty zostać. Ja zresztą też!
Ilonko kochana! Dziekuję Ci za tyle ciepłych słów.I Ty także jesteś bliską mi duszą.
Usmiech serdeczny Ci zasyłam i zyczenia dobrej niedzieli!:-))
Dobrze, Olenko, ze dalas mi cynk, inaczej zylabym w nieswiadomosci, ze u Ciebie nowy wpis sie pojawil. Ja rowniez niezmiernie sie ciesze z Twojego powrotu na nasze lono, corko marnotrawna!
OdpowiedzUsuńPieknie opisujesz zwykla codziennosc na wsi, ktora ubrana w odpowiednie slowa, staje sie zajmujaca opowiescia o Waszym zyciu. Twoje zwierzaczki zabieraja nam Ciebie, wymagaja uwagi i opieki, wiec przez nie masz dla nas za malo czasu. Troche im zazdroszcze ;)
Instynkt macierzynski u zwierzat moglby byc wzorem dla niektorych ludzkich matek, nawet ten od "glupich" kwok. A i Ty mozesz dac upust swojemu instynktowi dla gromady pierzasto-czworonoznych dzieci, ktore pozbawione swoich matek, lgna do Ciebie domagajac sie pieszczot. Urocze!
Sama jestem ciekawa, czy Turecki zostanie, na pewno sprawilby Ci tym wielka radosc. Ale wiadomo, ze koty chadzaja wlasnymi drogami i nigdy nie ma gwarancji, kogo sobie wybiora za partnera.
Kozki dorastaja, wiec powoli nie straszna im samotnosc na lace, doceniaja zapewne skarby na niej rosnace.
Z nieklamana przyjemnoscia CZYTALAM DZISIEJSZY Twoj post, nie zostawiaj nas znow na tak dlugo bez nowych wiadomosci.
Przyjemnego popoludnia w gronie gosci!
Już po gościach. Miło było i smacznie. Naczynia pomyłam. Nie zjedzone rzeczy pochowałam do lodówki i spokój. Upał był przeokropny. Dopiero teraz, przed północą jest czym oddychać. Świerszcze cykają. Cudnie!
UsuńTurecki codziennie chodzi do Romanka by sprawdzic czy jeszcze nie wrócił a od dzisiejszych gości dowiedziałam się, że jeszcze dwa tygodnie pobędzie w szpitalu na rehabilitacji. I pewnie tyle tyle będę miała tego niewiernego kota!Nic nie poradzę:-)
...jak miło, że jesteś...brakowało mi Ciebie i Twoich, dających mi chwilę wytchnienia, chwilę wzruszeń i zadziwień światem postów...
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że i Turecki wrócił...gdzie mu będzie lepiej???
Serdeczności:)
Ano jestem! Czasem chce sie coś człowiekowi napisać i poczytać a gdzie ciekawiej, jak na blogach?
UsuńA jednak Tureckiemu lepiej u Romanka, bo codzień tam chodzi by sprawdzic czy jego przyjaciel nie wrócił. Nawet w tak straszny upał wędruje do sąsiedniego przysiółka. Ten wytrwały kot ma codziennie ponad sześć kilometrów w nogach!
Uściski wieczorem ślę Ci Meg serdeczne!:-)
Jak ja się ciszę na takie posty i z jaką przyjemnością je czytam. Te kozy, kury i ogrody. Jak mi tego brakuje i jak tęsknie. Podglądam zdjęcia i chłonę widok ukochanej wsi. Kiedy ja ostatni widziałam kwokę z kurczętami? Chyba ponad 20 lat temu. Pisz, pisz jak najwięcej a ja będę się delektować i odpoczywać...A kocura po prostu wykastruj to się włóczyć nie będzie ani znaczyć...Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKocur jest już bardziej Romankowy, to niech kastruje jesli chce. U mnie Turecki przebywa juz tylko gościnnie. Łaskawie przychodzi sie najeść i wyspać.Z trudem to przełykam, ale przełykam.
UsuńKwoki dzielnie wychowują liczna gromadkę i codziennie widzę, jak uczą kurczaki zdobywania nowej przestrzeni.
Cieszę sie Agato, że lubisz czytać to, co napiszę.
Uściski ciepłe Ci ślę!:-)
Miło się czyta takie posty. Zrelaksowałam się jakbym weekend u Ciebie spędziła. Zamieszczaj więcej zdjęć! :)
OdpowiedzUsuńNo to fajnie, że się zrelaksowałaś.Dzielę sie z Wami tym, co wokół mnie.Proste tu życie i pracowite. I chociaz stale jestem zajęta, zapracowana i zmęczona, to jednak nie narzekam na to, bo przeciez lepsze to, niż osiem godzin wysiadywania w dusznym biurze. Przynajmniej dla mnie.
UsuńA o zdjęciach będę pamiętała!:-)
kocura bym wykastrowała i będzie spokój:)
OdpowiedzUsuńPost optymistyczny, naładowany energią - świetnie sie czyta.
Na małe kurczaczki mam chrapkę, ale przyszłej wiosny.
A człowiek to takie zwierze, które wszystko zniesie i ciągle idzie dalej.
Buziaki i leniwej niedzieli życzę :**
Kocur już w tej chwili jest bardziej Romankowy niz mój, to niech on go kastruje, jeśli zechce. A nie sądze by zechciał, bo na wsi takie rzeczy nie są normą.
UsuńCzłowiek rzeczywiście potrafi przystosować sie do wszystkiego. Do każdej skrajności.I do zawirowań losu. Az mu cos w trybikach nie pęknie ostatecznie.
Niedziela była pracowita, bo gości kupę miałam. Ale miło z nimi było. Smakołyków mnóstwo naszykowałam i ciesze się, że im smakowało.
Pozdrawiam ciepło Artambrozjo!:-)
Olgo, byłam ciekawa, jak odpowiesz na to pytanie i Twoja odpowiedź zasmuciła mnie. Jeśli nie można liczyć, że osoby takie jak Ty, światłe, wrażliwe, myślące, pochylą się z empatią nad losem rodzących się bez umiaru kociaków, to naprawdę można się załamać. Kocur w ciągu roku może spłodzić 100 kociąt. Większość z nich umrze w pierwszych trzech miesiącach życia męcząc się okrutnie na koci katar, który zaklei im oczy, że przestaną widzieć i nosy, że przestana móc oddychać. Nie zmienisz całego świata, ale możesz zmienić swój kawałek. Nie zmienisz normy na wsi, choć dobrym przykładem można wiele. Kastracja kocura to nie jest ciężki zabieg. Przemyśl to jeszcze raz, proszę.
UsuńPozdrawiam Cię.
Musze sie z Anka zgodzic, w koncu kastracja kota to nie az tak wielki wydatek, a potem jak chce, niech wraca do Romana. Nie bedzie jednak juz mogl powolywac na swiat kolejnych kandydatow na bezdomki. Roman na pewno go nie wykastruje, bo takim ludziom jak on jest generalnie wszystko jedno. Tobie, Olenko, nie powinno byc.
UsuńSciskam.
Aniu i Panterko! Dziękuję Wam obu za wyrażenie swojej opinii. Nie pierwszy to juz raz odzywacie sie u mnie na temat kastracji i wiem, ze jest to dla Was ważna, bolesna i nie podlegajaca dyskusjom sprawa.Czuję się trochę jak wezwana na dywanik albo postawiona do kąta i na siłe uświadamiana, że nie ma Mikołaja. Oczywiście wiem o tym, że go nie ma.I zdaję sobie sprawę z tego w jak okrutnym świecie żyję (choc wolałąbym sobie nie zdawać).
UsuńChciałabym móc nie zabierać moim kocurom tak waznej części ich osobowości jaką jest ich mozliwośc zycia w zgodzie z naturą. Bo właśnie tak zyjąc moje koty są szczęsliwe. Mają wokół ogromne, wspaniałe tereny do dyspozycji a wiec korzystają z nich i potrafią kiedy trzeba być dzikimi,dumnymi, niepodległymi kotami. Pewnie własnie w dużej mierze są właśnie takie ponieważ nie są kastratami. Po kastracji wiele rzeczy stanie sie im obojetne. Najmilej będzie pewnie spędzać im czas w domu, na kanapie albo przy misce.Staną się troche jak wieczne dzieci, albo zywe przytulanki. Wygodny i bezpieczny, ale jednak troche nudny i w porównaniu z obecnym nieco ubogi w doznania to żywot. Na razie chodzą gdzie chcą, polują kiedy i na co chcą,wybierają sobie miejsce do odpoczynku i aktywności, same dokonują wyboru z którym człowiekiem lepiej sie czują a wreszcie nieuchronnie dwa, trzy razy do roku przechodza okres zalecania do kotek i godów. Oczywiście rozumiem, że kocury płodzą kolejne pokolenia kotków, z którymi nie wiadomo co sie potem dzieje. Pewnie nie dzieje sie najlepiej.I to obarcza moje sumienie, jako włascicielki jurnych zapewne kocurów. Nie jest mi łatwo z tym obciążeniem dlatego wciąz jeszcze temat kastracji moich kotów nie jest zamknięty. Odwlekam to jednak z powyższych względów. Rozważam to wszystko prawdopodobnie według Was zachowując sie w ten sposób nieco lekkomyslnie.
Drugi powód odwlekania tej kastarcji jest juz zupełnie prozaiczny - żeby dokonać zabiegu muszę pojechac do weterynarza w Przemyslu. To około 50 km w jedną stronę.A wczesniej umówic sie na konkretny termin.Tam poczekać kilka godzin na odbiór kocurów. A tymczasem tutaj wciaz wyskakuje mi cos nowego, nieprzewidzianego. A nadmiar codziennych obowiązków i ciągły brak czasu czyni bardzo trudną tę prawie całodzienną wyprawę do wielkiego miasta.Ostatnio zaświeciło światełko w tunelu, bo miejscowy wterynarz, który kastracji nie przeprowadza powiedział ,że byc może będą u niego w sierpniu stazystki weterynarii, które mogłyby taki zabieg wykonac. Gdyby tak sie stało, to skorzystam z tej niepowtarzalnej okazji.
Tak to wszystko wygląda, dziewczyny kochane.
Pozdrawiam Was obie serdecznie i mam nadzieje, że nie czujecie sie urażone moimi wywodami!:-)
Olgo, przeczytałam Twoją odpowiedź bardzo uważnie. Dziękuję za nią. Cieszę się, że jest światełko w tunelu. Myślę, że tak jak wiele osób trudno Ci uwierzyć, że wykastrowany kot będzie szczęśliwy. Ja wierzę, że będzie na równi z tym niewykastrowanym, ale wszelkie wątpliwości przeważa troska o los jego licznych dzieci.
UsuńTrzymam kciuki za sierpniowe działania i jestem ciekawa Twoich ewentualnych spostrzeżeń w przyszłości, co do zmiany zachowania, czy charakterów kocurków.
No właśnie Anko - czas pokaże jak to wszystko będzie.Oby było jak najlepiej!
Usuń:):):)
OdpowiedzUsuńUśmiech za uśmiech Jaskółko kochana!:-))
UsuńNiby wszystko takie samo codziennie a jednak dzien do dnia niepodobny. I to spietrzenie robot ale i radosc z plonow. Oto uroki zycia na wsi.
OdpowiedzUsuńKot Rudolf Turecki doglada czy wszystko idzie nalezytym trybem. To kot z rasy dwudomowcow, dwupankow. A moze cos nie tak z Romankiem? Czy aby zdazyl do szpitala?
A kozuchy to wiedza, ze panskie oko koze tuczy :)
Wiejsko i sielsko pozdrawiam (albo choc miejsko ale serdecznie)
Romanek jest w szpitalu na rehabilitacji. Wróci prawdopodobnie za dwa tygodnie a Turecki zapewne wróci do niego, bo przeciez codziennie wędruje do sąsiedniego przysiółka by sprawdzic czy ukochany Romanek jest juz z powrotem.
UsuńKozuchy pomału przyzwyczajają sie do nowego miejsca i tutejszych obyczajów.Dzisiaj przez dłuzszą chwilę pasły sie wolno, bez sznurków i były grzeczne. Jednak wciaz boją sie przejeżdżających nieopodal samochodów i traktorów. Boję sie je wiec na dłużej spuszczać z uwięzi, bo spłosza sie i pójdą w las.
Dziekuję, ze wpadłaś do mnie dziewczyno. Ja również pozdrawiam Cie ciepło, ciesząc się, iż jesteś moim miłym gościem!:-)
Dziekuje rowniez ja :) Milo mi rowniez niezmiernie.
UsuńZapomnialam dodac, ze wychowaliscie kota Tureckiego na madrego, doroslego kota, ktory sobie calkiem, calkiem radzi w tym doroslym, nie zawsze najprostszym kocim zyciu. Wyrosl z niego WOLNY pan KOT. Czyz nie takie prawa natury powinny sie rzadzic same?
Tak własnie uważam Echo! Turecki jest wolnym, kierujacym sie prawami natury i swoim rozumem oraz uczuciami silnym, dobrze radzącym sobie z zyciem kotem. Szanuję to w nim i doceniam takim, jakim jest. Żal by trochę było odbierać mu ważną część jego istoty. Serdecznie dziekuję Ci za wsparcie i zrozumienie!***
UsuńTo dopiero wygodna i zmyślna bestyjka ten Wasz ( nie Wasz? ) Turecki! Umie sobie radzić w życiu! Uściski przesyłam i już podsyłam linka Cioci, żeby przeczytała co u Was, bo ona ma słabość i do kotów i do kur:-)))
OdpowiedzUsuńAsia
Pozdrów serdecznie Ciocię od nas Asiu!
UsuńTurecki jest spryciula niesamowita! Czy on nasz, czy nie nasz, to wciaz jest przez nas kochany. I tak pewnie będzie zawsze, mimo jego niewierności.
Pozdrawiam ciepło!:-))
Miło, że się odezwałaś, Olu :)
OdpowiedzUsuńNawet muchy mają swój rozum, a co dopiero kury. Mam tu na myśli historię z kijków. Mój mąz był wtedy krotko po rezonansie z kontrastem. Poszliśmy do lasu. Jego nic nie pokąsało, a ja byłam pożarta wręcz przez rózne insekty. Skubane ;)
A Turecki - cwaniaczek jeden, spryciula ;) wie, ze moze na Was liczyć i w razie biedy przygarniecie stwora, nakarmicie, pogłaszczecie :)
Trochę sie nazbierało do napisania i czas najwyższy był już sie odezwać.
UsuńRzeczywiście, każde zwierzę ma swój rozum. Nie wolno ich lekceważyć, bo mogą zaskoczyć nas bardzo. Niekoniecznie pozytywnie.Insekty polubiły Cie ogromnie, pewnie masz słodką krew.One juz wiedzą, co smaczne i gdzie to znaleźć!
Tureckiego widziałam dzisiaj po południu jak biegł do sąsiedniego przysiółka w prawie czterdziestostopniowy upał! To jest dopiero miłośc i tęsknota za Romankiem!:-))
Pozdrowienia późna nocą ślę (och, jaki cudowny jest teraz chłodek i muzyka świerszczy za oknem!:-))
Wstąpiłam do Ciebie na moment- wstąpię wieczorem jeszcze raz. Widzę, że masz mnóstwo zajęć, które wypełniają Ci czas.
OdpowiedzUsuńUpał teraz ogromny, męczy okrutnie.
Wspaniałe są kurki- taki matczyny duet.
Twoje koziule za to rozpieszczone.
Pędzę do moich zajęć ściskając mocno.
Buziaki. Miłego dnia
Dzisiaj juz na szczęscie nie ma upału. Deszczyk sobie kropi i wiaterek wieje. Jest czym oddychać i robota przez to też lepiej szła.
UsuńKozule przez wieksza połowę dnia pasły sie całkiem spokojnie, bo nie było juz meczących je bąków, gzów i much na polu. Kurki nadal cudownie opiekują sie maleństwami.
Uściski gorące zasyłam Ci Zofijanko!:-))
Uwielbiam Twoje opowieści o kurach!
OdpowiedzUsuńHistoria dwóch matek niezwykła, nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Co do kastracji, to czuję to o czym napisałaś. Przesuwałam i przesuwałam termin kastracji młodego Pasata (ogiera), bo wiedziałam, że to rodzaj wyroku na prawa natury. Może się stać nie tylko pozbawieniem części ciała, ale też części osobowości, temperamentu i radości życia. Jednak zdroworozsądkowa potrzeba zadbania o bezpieczeństwo swoje i innych opiekunów konia, nie pozostawiła miejsca na wahanie. Pasat był wyjątkowo jurnym młodziakiem i siał wokół siebie spustoszenie, gdy jakaś panna była chętna. Po kastracji okazało się, że to, co stanowiło kwintesencję jego pasatowatości, nie zniknęło nic a nic! Ani ciekawość życia, ani niesamowita pomysłowość i psotność, ani gorący temperament!
A znałam wiele skapcaniałych wałachów, z których jakby życie uszło ...
Tu gdzie teraz mieszkam, znowu, kurcze, wróciły mi opory przed kastracją psa. Ponieważ jednak nie miałam możliwości upilnowania go przed wycieczkami na panny, więc trzeba było. I znów podobna historia - pies nie zatracił najcenniejszych cech, nie zrobiły się z niego ciepłe kluchy. Pięknie pilnuje obejścia, lisy i tumaki, nie mają szans na porwanie kury.
I wiesz co Olgo, dylematy kastracyjne już mnie opuściły całkowicie.
Zawsze mi bardzo przykro przy trzebieniu koziołków, ale nie znajduję żadnych lepszych rozwiązań.
Ściskam Cię serdecznie!
Wiele osób podziwla twoje zdanie M.! Trzeba tylko poradzić sobie z naszymi ludzkimi wyobrażeniami na temat skutków kastracji. Zwierzęta nie wiedzą, że im coś ubyło i są tak samo szczęśliwe, jak przedtem!
UsuńDziekuję Ci Magdo za ten obszerny, bardzo ciekawy komentarz. Duzo rzeczy mi on wyjasnił i pozwolił zrozumieć, że nie tylko ja miewam takie niepoprawne politycznie wątpliwości. Masz duze doswiadczenie z kastrowanymi i niekastrowanymi zwierzętami a Twoje obserwacje dają mi wiele do myslenia i zmieniają nieco wyobrażenie o skutkach tego zabiegu u zwierząt.
UsuńBałam się kastrować koty także dlatego, że jedna z moich dalszych sąsiadek, także osiedleniec z miasta ma pięc wykastrowanych kocurów przywiezionych z miasta i to są właśnie takie typowe,nieruchawe, tłuste kocurki-kanapowce. Często chorują na rózne infekcje. Ale może po prostu dostają za dużo jedzenia i stąd ich tusza oraz słabsza odporność? To, że one są takie a nie inne nie musi być normą.
Aniu! Chcę by moje koty były zdrowe i szczęsliwe, ale oczywiscie nie kosztem nieszczęścia płodzonych przez nich kociąt!
Aniu, tak naprawdę, to wszystkie te rozważania opierają się na naszych wyobrażeniach. Zarówno te o wyrządzaniu straszliwej, niewybaczalnej krzywdy, jak i te, że zwierzęta nie wiedzą, że im coś ubyło i są tak samo szczęśliwe, jak przedtem. Z obserwacji wynika, że bywa różnie ... Pamiętam jak pytałam weterynarza kastrującego naszego psa - co o tym sądzi, czy to będzie nadal ten sam pies?
UsuńPowiedział - pani, to zależy ile psa jest w jajach. Jak dużo, to się zmieni. No cóż, można się śmiać, ale ...
Jeszcze wiele takich decyzji przede mną i wiem jak należy postąpić. Zawsze jednak ze świadomością, że nie jest to zabieg kosmetyczny, tylko poważna interwencja.
Kochane dziewczyny pozdrawiam Was piknie!
Tak, wiele rzeczy opiera sie na wyobrażeniach i na pobożnych zyczeniach oraz na wypieraniu wątpliwości z głowy. Przeważnie te wątpliwosci rozstrzyga sumienie, zdrowy rozsadek i wygoda.
UsuńJeszcze a propos kastracji, to poczytałam trochę na ten temat i wiem, iz to nie zawsze jest taki sobie niewinny zabieg.Kogut pozbawiony jader - kapłon - zmienia sie zupełnie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. To samo z mężczyznami - eunuchami. Wazny jest podobno moment kastracji. Jesli wykona sie go przed osiągnięciem dojrzałosci płciowej samca wówczas wszkody w jego organizmie sa mniejsze.
Bo przecież każda częśc ciała, którą mamy spełnia jakąs wazną funkcje w organiźmie. Nawet wyrostek robaczkowy, kość ogonowa i migdałki podniebienne. Nic nie jest nadaremno a usuniete jakos zaburza gospodarkę organizmu. Podejmujemy decyzję o usunięciu tego, czy owego, wybierając po prostu mniejsze zło i jak w przypadku kastracji, dostosowując sie do wymogów cywilizacji, w której przyszło nam zyć.
I ja Was pozdrawiam ciepło dziewczyny!:-))
Wszystkie Twoje zdjęcia tak pięknie przypominają mi czasy dzieciństwa i pobyt u Babci:):) Pozdrowienia ciepłe z drewnianego domu:)
OdpowiedzUsuńA ja nie miałam, niestety,Babci na wsi i w związku z tym nie bardzo miałam do kogo na wieś pojechać. Dopiero teraz realizuję swoje sny i marzenia z dzieciństwa.I to do mnie rodzina przyjezdza by zaznać sielskich klimatów.
UsuńPozdrawiam Cie Ingo ciepło w Twym drewnianym domu i dziekuję za miłe odwiedziny!:-)
Tak pieknie piszesz o Waszym zyciu, taka niby codziennosc a jednak niecodziennosc.
OdpowiedzUsuńCiesze sie Olu, ze Turecki do Was wrocil a u mnie smutno i lzawo, odszedl od nas nasz Kotek ktory byl z nami prawie dziesc lat. Kawal zycia, byl czonkeim naszej rodziny, rycze jak glupia i strasznie mi smutno.
Usciski sle dla Calej Zalogi Pogorza Dynowskiego.
Krótko, niestety, nacieszyłam sie moim Rudolfem Tureckim. Jego ukochany opiekun Romanek wcześniej wrócił ze szpitala i od wczoraj nie odwiedza mnie juz mój niewierny kocurek. Ma dwa domy, ale bardziej kocha Romanka...
UsuńPrzykro mi z powodu odejścia Twojego kotka. Rozumiem Twój smutek i tęsknotę za nim. Kochana dziewczyno, popłacz, wysmuć się. Nic nie poradzisz. Tylko czas pomoże Ci złagodzić ten ból.Tyle takich smutnych momentów człowiek w zyciu przezywa. Nieuchronnych, niestety, bo jesli siękogos kocha, to kiedys cierpi siez powodu jego straty. A z kolei zycie w samotnosci, bez zwierząt i bliskich ludzi wokół jest puste i nijakie.
Przytulam Cię bardzo tkliwie do serca i głaszczę po biednej głowince!:-)))
Witaj, wobec Twoich wątpliwości odnośnie czyszczenia kocurów podzielę się praktyką. Zabieg za 80 zł od sztuki, oczywiście z narkozą trwa ok. 1 godziny, w tym wybudzanie. Jedna wizyta. Mój wspaniały wet twierdzi, że jest prosty, bo zewnętrzny,w przeciwieństwie do suki, gdzie jest to ingerencja głęboko w jamę brzuszną. Zabieg był w zimie, więc koty chłodziły brzuchy na śniegu i po 10 dniach było zagojone i już. Skutki: nie widzę żadnych, łażą jak łaziły po dworzu, drzwach itd., po nocy, łapią myszy i jaszczurki i inne jakieś. Jeden wędrowniczek dalej chodzi do sąsiadów. Są - jakie były. Myślę że sprawa lenistwa i tuszy dotyczy miejskich nieruchawych kotów kanapowców, a nie wiejskich kocurów - z mnóstwem wolności i ruchu. Tylko spokój jest – żadnych wędrówek w poszukiwaniu kocic, których - nie ma. Nie ma z czego robić problemu, nad knurem czy byczkiem nikt się nie zastanawia, prawda? Ja miałam odwrotne doświadczenia – straciłam wspaniałego psa, który za sukami ganiał i raz nie wygrał walki samców, lata swoje miał. A jakbym go wyczyściła to by nie latał i miałabym swojego opiekuna. Myślę, że zbyt antropomorfizujemy kwestię. Ja mam 4 psy, bo za późno wysterylizowałam suki, choć to jest i droższe i trudniejsze w opiece. Namawiam Cię, żebyś ‘po żniwach’ załatwiła sprawę i nie będą Ci koty wsiąkać na tygodnie. A Rudego olej, jest tyle zwierząt do kochania!
UsuńTo, o czym napisałaś jest bardzo rzeczowym i przekonywającym przedstawieniem argumentów za kastracja. Jak pojawi mi sie trochę więcej czasu i zgromadzę kasę, to sie pewnie z męzem zdecydujemy na ten zabieg u naszych kocurów.
UsuńRudego olać za bardzo nie umiem, bo to był zawsze mój ulubieniec, ale już sie pogodziłam, ze woli tamtego a do mnie przyjdzie, gdy bieda go przycieśnie!:-)
Jeszcze taka refleksja- piszę "mój wspaniały wet" - bo to lekarz z doświadzczeniem, sterylnym gabinetem, stołem operacyjnym itd. i nic poza tym ( no, lekarstwa), a nie sklep z karmą smyczami odżywkami =5 w 1. I po tym poznaję z kim mam do czynienia - lekarz to czy groszorób.A że mam i doświadczenia negatywne a drastyczne to - j.w. I pozwolę sobie przypomnieć, co sie na wsi robi z niechcianymi szczeniakami, kociakami itd. Może to zresztą i lepiej, niż rozpacz z Domu Tymianka...
OdpowiedzUsuńps. mój ulubiony kot pasjami przesiaduje na kolanach Chłopa,a do mnie ewentualnie - łaskawie - na minutkę przysiądzie i pa,starczy. Bo z facetami nigdy nie wie, oj nie wie się...mam 6 zwierzaków i żadnej przytulanki, buuuu :(
Dobry, wielofunkcyjny i niezbyt pazerny weterynarz w poblizu to wazna rzecz. Nie mam niestety, takiego. Za to mam az za dużo przytulanek! Bo to i Zuzia i koty i kozy...Muszę sie bardziej w kolanach rozrosnąc, by to wszystko na sobie jakos pomieścić!
UsuńSorry Evuniu, że dopiero teraz odpisuje, ale jakos mi ten komentarz umknął!:-))
Turecki powrcił,ciekawe czy na dłużej?
OdpowiedzUsuńNiestety, tylko na chwilę...
Usuń