Piękny był
dzisiaj wschód słońca. Spektakularny, ale i trochę niepokojący, bo wbrew woli kojarzący
się z łuną pożogi, z krwawym odblaskiem toczących się na świecie i wciąż nawarstwiających
konfliktów. Jednak te niesamowite odcienie głębokiej czerwieni, swobodnie przenikające się
z fioletem i złotem widoczne były tylko przez moment. Potem niebo bardzo
szybko zszarzało, zachmurzyło się i powróciło do swej zwyczajnej, listopadowej,
jakże kojącej odsłony. We mnie jednak pozostało wspomnienie tego poranka. Mam
je też na kilku zdjęciach a patrząc na nie dzielę się z Wami moimi refleksjami…
Nie samym
pięknem człowiek żyje, nie samym dobrem, nie marzeniami, nie złudzeniami i
pobożnymi życzeniami, nie wierszami, muzyką, literaturą, zachwytem i wyłącznie pozytywnymi
wzruszeniami. Jednak gdyby nie to wszystko, jakżeby w ogóle żył? Jak zniósłby
napór zła i ponurych wieści płynących zewsząd? Jak mógłby zapomnieć o nieuchronności
śmierci? Jak dałby radę po prostu cieszyć się swoją codziennością, gdyby nie
próbował odciąć się od strumyczków strachu, zgrozy i niedobrych przeczuć
usiłujących wedrzeć się do serca najmniejszą chociażby szczelinką?
Tak więc każdego
dnia buduje sobie człowiek swoją tratwę ratunkową. Naprawia ją i łata
bezustannie. Co mu gdzieś jakaś deska odpadnie, to przytwierdzi kolejną. Co go zdoła
liznąć albo i zalać nagła fala bezwzględnego oceanu, to przemieści się w inny
kąt tratwy, to przytrzyma się i skuli jeszcze mocniej by ustrzec się przez następną
groźną falą. A potem przemoczony do nitki wpatruje się w odległy horyzont, bo cokolwiek by się wokół
niego i w nim nie działo, to gdzieś tam wciąż kryje się jakaś uparta siła, bo z
tej oddali dociera do niego światło nadziei czy chociażby złudny blask wiecznotrwałych
wspomnień…
Człowiek nie
jest bezbronny i nagi, choć często tak mu się zdaje. Wypracował sobie swoje
sposoby na ucieczkę przez niechcianymi myślami, przed samym sobą. Każdy robi to
po swojemu. Świadomie albo nieświadomie. Ale robi. By żyć. By dojść aż do końca
przeznaczoną dla siebie drogą. Bywa, iż od natłoku lęków, od tego irytującego permanentnego
straszenia wokół ratują go jego własne, codzienne problemy. Skwapliwie zatem odcina
się od tego, co daleko. Z uwagą patrzy na to, co naprawdę jest jego życiem. Wszak
bliższa koszula ciału…I od nowa podejmuje wyzwania, którym musi sprostać,
ponieważ nikt inny tego za niego nie zrobi. Działa, jak tylko może, usiłuje
mieć na coś wpływ, bo często go ma, choć zdarza mu się w to wątpić. Jednakże
samemu sobie wydaje się tak słaby, tak nic nieznaczący. Ale musi przecież zająć
się kimś bliskim i bardzo chorym. Musi choćby spod ziemi wyciągnąć jakieś
grosze by zacząć spłacać długi. Musi nie ustawać w znalezieniu nowej pracy, choć
w tak wielu miejscach usłyszał już odpowiedź odmowną. I musi też znieść znajomy
ból a nawet przyzwyczaić się do niego i zaakceptować, bo próbował już
wszystkiego i wie, że pewnych boleści niczym nie da się uśmierzyć…
Czasem bywa jednak
i tak, że w najmniej spodziewanym miejscu pojawia się nadzieja. Ukazuje się niby
zardzewiała furtka pośród gąszczu kolczastych jeżyn albo dzikich róż. I wówczas
czuje się podświadomie, iż można znaleźć dla siebie pocieszenie, źródło nadziei
i mocy w poznawaniu przejmujących, cudzych historii. W zbliżeniu się do ogromu
czyjejś krzywdy. W spojrzeniu w czarne czeluści czystego zła, z którym ktoś inny
musiał się jakoś uporać, jakoś je przetrwać, choć nam wydają się one niemożliwe
do przetrwania, do ocalenia chęci na kontynuowanie dalszego życia. I myśli sobie człowiek, że skoro ten ktoś w
tak okropnym położeniu dał sobie radę, skoro potworna rzeczywistość nie zdołała
zgasić w nim ducha, to może i jemu się uda. Szuka więc w sobie podobieństw do
uczuć tamtej, cierpiącej osoby. Znajduje ich wiele i przegląda się w nich jak w
lustrze. I zagłębia się coraz namiętniej w czyjś los, niemal masochistycznie nurzając
się w morzu cierpienia, ucząc się jednak przy tym jak umieć sobie z własnym
losem, z własnym cierpieniem poradzić i w końcu wypłynąć na powierzchnię. Bolesna
to nauka i wiele razy w trakcie jej poznawania przyjdzie człowiekowi oparzyć
się albo zachłysnąć się goryczą, niechęcią, wstydem i beznadzieją. Wiele razy
zdarzy się przerazić niekończącym się złem, które zdaje się tryumfować i coraz
bardziej ranić. Jednak okazuje się, iż takie dosadnie bolesne lekcje, takie przerażające
wejścia w pełne płomieni zwierciadła prawdy bywają niekiedy jedyną możliwością
wyjścia z matni, odnalezienia upragnionego ratunku i doczekania kolejnego
wschodu słońca.
Piszę o tym tuż po lekturze bardzo dobrze
napisanej, wstrząsającej powieści autorstwa Anny Ellory pt. „Króliki z Ravensbruck”. Akcja książki toczy się w dwóch wymiarach. Jednym
z nich jest współczesność i główna bohaterka Miriam opiekująca się swym
umierającym ojcem. Drugim są czasy drugiej wojny światowej i pochodzące z tamtego okresu listy Friedy,
więźniarki obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Miriam pogubiona wewnętrznie,
przeraźliwie samotna i poraniona po trudnym do zerwania związku z
psychopatycznym mężem, z zapartym tchem wczytuje się w owe listy. Zagłębia się
w bolesne zwierzenia młodej kobiety wrzuconej
nagle w same czeluści piekieł obozowej rzeczywistości. A czytając opowieść
tamtej, coraz więcej dowiaduje się o samej sobie, zaczyna rozumieć w jakim
miejscu sama tkwi i co powinna zrobić by wreszcie próbować się wyrwać z
własnej, zawłaszczającej ją otchłani.
Jestem pełna
podziwu dla autorki książki za umiejętność opisania ogromu trudnych emocji
miotających obiema głównymi bohaterkami. A mój podziw jest tym większy, gdy
zdam sobie sprawę, iż Anna Ellory jest literacką debiutantką. Do czasu
publikacji „Królików z Ravensbruck” pracowała jako pielęgniarka w jednym ze
szpitali w Wielkiej Brytanii. I domyślam się, że właśnie tam dowiedziała się tak
wiele o nieskończenie wielu rodzajach cierpienia ludzkiego i o podejściu do
niego pacjentów, z którymi miała do czynienia. Ale nie udałoby się jej pewnie
tak prawdziwie i przejmująco przedstawić tej historii, gdyby sama nie nosiła w
sobie jakiegoś ziarenka cierpienia. Ziarenka, które pozwoliło jej na wczucie
się w przeżycia Miriam i Friedy, na umiejętność dotarcia do serc wrażliwych
czytelników. „Króliki z Ravensbruck” nie są jedną z wielu podobnych do siebie opowieści
o zgrozie obozów zagłady. To pełna psychologicznych tropów i aluzji wędrówka po
meandrach kobiecej duszy. Duszy, która w każdych czasach, w każdym położeniu
mimo wszystko ma szanse na zwycięstwo w walce z gnębiącymi ją demonami i która
swoim przykładem, swoją odwagą i chęcią przetrwania pomóc może następnym,
zagubionym we własnym labiryncie cierpienia duszom.
Nie tylko
pięknem człowiek żyje, ale cudownie jest, gdy to piękno ukazuje się oczom,
które zwątpiły już w jego istnienie. Piękno, które jest ponad wszystko, co złe
i chore. Piękno, które z niczym złym się nie kojarzy. Piękno, które trwa i
trwać powinno w każdych czasach…
*Anna Ellory, „Króliki z Ravensbruck”, wyd. Prószyński i
S-ka”, Warszawa 2020, 446 s.
Mądrze to ujęłaś Oleńko. Mam i ja wiele sposobów na obronę przed złem, niemocą, lękiem...niektóre z nich znasz. A w kontekście do książki, choć bardzo mnie nią zainteresowałaś, pewnie nie sięgnę, bo to jeden z moich sposobów na łagodniejsze przetrwanie- odsuwanie książek o tematyce trudnej, bolesnej, która wnika w moje serce zbyt mocno...
OdpowiedzUsuńJedynym sposobem na pokonanie lęku jest miłość. Z miłości można dużo znieść, pokonać wiele zła, dożyć ponad stu lat i zachować do końca jasny umysł o czym przekonałam się słuchając zmarłej niedawno pani Wandy Półtawskiej. Może faktycznie czytanie niektórych książek tylko człowieka osłabia, a działanie w nawet trudnej rzeczywistości wzmacnia, bo przynosi konkretne owoce?
UsuńTak, Basiu. Każdy z nas ma (lub stara sie mieć) swoje sposoby na poradzenie sobie z trudnymi tematami i sprawami. Jesteśmy rózni, ale jednak w wielu sprawach podobni, bo przecież nic co ludzkie nie jest nam obce.
UsuńA książka, o której piszę, choć mocna a nawet wstrząsająca, to jednak niosąca w sobie przesłanie nadziei, a przede wszystkim tryumfu dobra nad złem.
Do anonimowego czytelnika! To wszystko nie jest niestety tak proste i jednoznacznie...Bo to prawda - miłość potrafi pokonać lęk, potrafi wskazać drogę wyjścia z labiryntu.Potrafi też jednak do takiego labiryntu zaprowadzić, oczywiscie nieumyslnie, ale jednak. Miłośc jest naszą bronią i opoką ale pod warunkiem, że to miłosc dobra i czysta, niepodszyta złymi intencjami i chorymi emocjami, bo przeciez i takie miłości bywają. A w przypadku obu bohaterek ksiazki, o której pisze powyżej, to niestety taka właśnie chora miłosc wpędziła Miriam w okropne położenie i stan. A z kolei Frieda, trafiła do Ravensbruck też pośrednio z powodu miłosci, bo poszła tam za swoim ukochanym.Jednak ta sama miłośc pozwoliłą jej wytrwać w obozie najcięższe chwile... Nie każdy by tak potrafił. Trzeba w sobie ogromnej siły. Tę siłę moze dawać wiara i miłosć. I m.in. właśnie dlatego podziwiam i darzę ogromnym szacunkiem zmarłą niedawno Wandę Półtawską.
UsuńTakie ksiazki sa niezwykle trudne w odbiorze. Ich czytanie boli.
OdpowiedzUsuńA takie czerwone niebo kojarzy sie tez z wojna...
Serdecxnosci od Stokrotki
Tak, to niełatwe w czytaniu ksiazki, ale ważne, bo budzące w człowieku silny odzew, pozwalajace mu wiele rzeczy w sobie samym zrozumieć, przewartosciować.
UsuńTakie nieba widuję tu kilka razy w roku. Natura tworzy prawdziwe cuda.
Pozdrawiam Cię, Stokrotko.
Takie widoki, jak na zdjęciach nigdy się nie znudzą!
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie Twojego pięknego tekstu oddaje sedno ludzkiego życia:-)
jotka
Dziękuję, Asiu. Takie widoki nigdy się nie znudzą i prawie zawsze, gdy coś tak magicznego pojawia sie za moim oknem wybiegam z domu, żeby obcować z tym pięknem, poczuc je wszystkimi zmysłami.Takie piękno przywraca wiarę w sens istnienia świata. W jego siłę, która jest niepojęta i wspaniała.A my, mogąc z tą siłą obcować, powinniśmy chociaż jej odrobinkę wchłaniać w siebie...
UsuńTemat dosc ciezki, ale konieczny bo wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy z faktu, ze zycie to wiecej niz prywatki:))) Na dokladke ludzie nie potrafia i wrecz nie chca rozmawiac na tematy "trudne" a potem jest urwanie dupy i sraczka:)))
OdpowiedzUsuńJa z tych co rozmawiaja, planuja, kombinuja na zas... bo ze "zas" kiedys przyjdzie to jest nieuniknione.
Marylko! Poruszanie tematów cięzkich, głebiej dotykajacych duszy jest moim zdaniem konieczne i coraz bardziej przekonuję się, że pisanei o tak ważnych rzeczach ma sens. Nie wolno wciąz uciekać przed tym, co trudne, bo to nic nie da. To tylko udawanie przed samym sobą, że wszystko jest ok, gdy przecież nie jest. Trzeba w końcu umieć stanac twarzą w twarz ze swą najgorszą zmorą, odważyć sie stanac przed lustrem pokazującym prawdę. Bo człowiek nie jest jakaś pustą lalką, ale istotą z krwi i kości, doswiadczającą różnych uczuć. Niełatwo sobie z wieloma z tych uczuc poradzić, ale żadnego z nas one przecież nie ominą. Śmierć, rozpacz, lęk, tęsknota, samotność, choroba i wiele innych spraw, które są i zawsze będą częścią nas.
UsuńDokladnie tak Olenko, ale Ty i ja wiemy o tym. Dziekuje, ze jestes, dziekuje, ze piszesz 🥰🥰
UsuńI wzajemnie, Marylko droga!♥
UsuńNie jesteśmy bezbronni Olu , to prawda ale jakże często potrzebujemy pomocy...Niech ten świat będzie pełen pomocnych osób!!! Dla każdego!!!
OdpowiedzUsuńTak, Jolu. Czyjaś pomocna dłoń jest bardzo ważna. Albo chociażby czyjeś zrozumienie. Niekiedy jednak jest tak, że nikt inny nie może nam pomóc oprócz nas samych. A to właśnie bywa najtrudniejsze...
UsuńWschód słońca miałaś wyjątkowo piękny Olu, jak dobrze, że udało Ci się go uchwycić. Przemyślenia takie, że aż dreszcze mi przebiegały po duszy. Najważniejsze jest to co napisałaś o nadziei, która wyrośnie gdzieś pośród chaszczy i na nowo wyciągnie za uszy z najczarniejszej dziury. Tyle sposobów i tratw ratunkowych się wypracowało, żeby nie pogrążyć się w depresji. I to też daje siłę, wiara w siebie i swoją moc powstawania z niezliczonych potknięć i nieszczęść. Twoje przemyślenia wyniknęły z lektury i już się na nią cieszę, bo jest w moim abonamencie audiobookowym, mogę tam czytać, a jak nie mogę czytać, to dosłuchać. Tak ciężko mi znalezć dobrą książkę, sporo się muszę natrudzić ostatnio. Dlatego cieszę się bardzo z Twojej polecajki. Chociaż będzie ciężko emocjonalnie zmierzyć się z takim tematem, to wolę książki, które cokolwiek wywołują szczerego.
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam czytać "Sagę ludzi ziemi" Anny Fryczkowskiej. Już mnie wciągnęła, chociaż temat również mocno obciążający emocjonalnie. Pozdrawiam serdecznie kochana Olu:)
Mimo, że podobne wschody słońca widuję tu co jakiś czas, to za każdym razem budzą one we mnie zachwyt, wzruszenie, chęc doświadczania tego cudu wszystkimi zmysłami. Jednak po raz pierwszy tym razem ten spektakularny wschód skojarzył mi sie z jakims zagrożeniem. Niestety, tyle zła się dzieje na świecie, tyle krzywdy, że niestety, to wszystko dotyka jakoś człowieka i wdziera sie złymi przeczuciami nawet w tak spektakularne widoki.
UsuńKsiązka "Króliki z Ravensbruck" jest moim zdaniem głęboka, mądra, silnie rezonująca w duszy z czymś, co człowiek nosi w sobie ale często wypiera. Ksiązka niemożliwa do przeczytania z obojetnością i do szybkiego zabrania sie za następną lekturę. Przenika się w niej nadzieja ze zwątpieniem. Czyste dobro z czystym złem. Droga przez mękę wiodąca ku ocaleniu. I pojawia sie wspaniała, kobieca przyjaźń, która potrafi być najlepszą tratwą ratunkową. Bardzo Ci ją polecam, droga Marylko!
"Sagi ludzi ziemi" nie czytałam. Musze rozejrzeć sie za nia w mojej bibliotece, skoro warta jest przeczytania!:-)
Polecam gorąco, jest dobrze napisana, lubię autorkę. Ja nie zaczytuję się książkami o tematyce wojennej, bo też nie chcę się obciążać. Dość się nasłuchałam i nasiąkłam tym w młodości, ale robię wyjątki, żeby się z tym zmierzyć jako osoba dojrzała. Siem, że wszystkie te okropności wydarzyły się dawno i mi nie zagrażają, ani w żaden sposób nie wpływają na moją rzeczywistość. Pomagają zrozumieć poprzednie pokolenie i tyle. Dużo mocniej działa na mnie to co się dzieje współcześnie i nic z tym nie mogę zrobić, odsunąć, powiedzieć, że to wydarzyło się dawno. Nie mogę już czytać kryminałów, bo autorzy stracili dobry smak, istna rzeźnia, a takich doznań nie potrzebuję. Dziwi mnie to, że tyle osób skreśla z góry książkę, o której piszesz, że jest wartościowa. A przecież nie zawsze umiejscowienie w czasie jest najważniejsze. Dobra literatura zawsze wnosi coś dobrego do naszego życia. Ja wybieram siłę, zdolność do powstawania z kolan i radość życia. I tak, w takich książkach można to wszystko znaleźć. Dziękuję jeszcze raz, ściskam. Maria😘
UsuńMarylko! Dochodzę do wniosku, że musze sobie stworzyć listę lektur wartych przeczytania i nosic ja ze sobą do biblioteki, bo tyle juz tego jest, że nie jestem w stanie spamiętać. A zawsze dotąd ksiązki polecane przez Ciebie przypadały mi do gustu.
UsuńJa też nie przepadam za kryminałami. Właściwie nigdy ich nie lubiłam poza małymi wyjątkami a to była czysta klasyka kryminału, prawie nic z nowości. Od wielu lat preferuję ksiązki, które maja bogatą warstwę psychologiczną, które cos ważnego w duszy poruszają. Tam nie musi sie wiele dziać, byleby były jakieś ważne albo oryginalne przemyślenia, coś zastanawiajacego i głębokiego, co zostanie w człowieku po przeczytaniu. No i styl pisania autora też jest dla mnie bardzo ważny.
A co do tej ksiązki "Króliki z Ravensbruck", to myslę, że ona trafi do tych, do których trafic powinna. Nie wszystko wszystkim musi odpowiadać. Czasem wewnętrznie sie czuje, że cos jest nie dla nas. A to nie dotyczy tylko ksiązek. Moze to rodzaj intuicji, za którą trzeba isć a może jakis nie do konca uswiadamiany zestaw lęków i uprzedzeń? Tak czy siak każdy ma prawo iśc za tym wewnętrznym głosem. Bywa też tak, że człowiek niekiedy zupełnie przez przypadek człowiek odkrywa dla siebie cos ważnego. Cos, do czego by nie zajrzał, gdyby go ktos namawiał ( niekiedy nawet z przekory tego nie robi).
Niech nas prowadzi nasza wola, świadomosć i podświadomosć,czy też czyjaś życzliwa podpowiedź. Cokolwiek dobrego, co pojawia sie na naszej ścieżce poznania.
Ściskam Cie mocno, kochana Marylko!♥
Zarwałam noc czytając o losach chłopów pańszczyźnianych. "Saga o ludziach ziemi". Dokończyłam pierwszy tom nad ranem, bo nie mogłam i nie chciałam się oderwać, całkowicie rozbudzona. A to dowód na to, że dobrze napisana książka może być osadzona w czasach, które byśmy najchętniej omijali, a i tak pochłonie całą uwagę. Dawno się przekonałam, że nie warto się z góry uprzedzać. To tak jak z recenzją nowego filmu Holland, nikt jeszcze wtedy nie widział, a wiedział swoje. Ściskam mocno wyrozumiała istoto z bajki😘😘😘
UsuńUwielbiam ten stan, gdy ksiazka mnie tak wciąga, że nie mogę sie oderwać, że wchodze w jakas opowieśc tak mocno, jakbym naprawdę tam była. Już ostrzę sobie zęby na "Sagę o ludziach ziemi". Już sam tytuł zachęca.
UsuńTak, nie warto się do niczego uprzedzać, zanim sie samemu nie pozna tego, o czym mowa. Ale ludzie są bardzo podatni na cudze opinie. To dotyczy wszystkiego - ksiazek, filmów, mody, ale i wielu innych spraw. To dotyczy każdego, ale nie każdy umie sobie z tego zdać sprawę.
Marylko! Pozdrawiam Cię gorąco o chłodnym poranku!:-)
Mamy (nadal) taką możliwość, jesteśmy wolni. Decydujemy o sobie, o tym co robić danego dnia, kiedy położyć się spać i co zjeść na posiłek.
OdpowiedzUsuńCzłowiek w tym wygodnictwie nauczył się samowystarczalności. Sam ją sobie wpoił czy świat ją mu wpoił? Wciąż mawia, że sam sobie z czymś poradził. Że najlepiej umie łatać dziury w swoich ścieżkach i mostach, że bezbłędnie radzi sobie z tym czy owym. Jednego jednak nie zalepi – dziury w sercu. Jeśli przyjdzie taka pora, zacznie szukać skąd ona się wzięła i zacznie szukać sposobu na nią i go nie znajdzie. Będzie załamany, że jak to? Dotąd zawsze radził sobie ze wszystkim, a z tym nagle nie potrafi?
Człowiek jest wygodnicki, rozleniwia się w mig, nie szuka odpowiedzi, hoduje się w bańce mydlanej szukając rozrywek w miękkich kapciach.
Mamy bardzo dobrze w naszym kraju, nie uważasz?
Co innego radzić sobie z łatwiejszymi do poradzenia sprawami(typu praca, wygląd, kontakty międzyludzkie) a co innego spróbować zmierzyć sie z własnymi demonami. O, te trzymają sie nas mocno w każdych czasach. Ale obecne czasy, rzeczywiscie przyzwyczaiły wielu, że ma być łatwo lekko i przyjemnie. Zwycięski usmiech na twarzy i do przodu, byleby nie róznić sie od otoczenia, byleby nie wypaśc z szeregu, byleby inni mysleli o nas to, co chcemy by myśleli. Życie proste, kolorowe i pełne happy endów. Tak nam mówią. W to mamy wierzyć. Ale cos jednak tam w środku w nas kwili, że jednak nie. Że światem rządzi pozór, maska.
UsuńPytasz, Jael, czy mamy dobrze w naszym kraju? Pewnie mamy w wielu kwestiach. Może nawet aż za dobrze.Ukołysani dobrobytem i dostępnoscia wszystkiego dajemy sie zwieść temu, dajemy pozbawić się umiejętności myslenia i sprawczego działania. A przecież człowiek wszędzie, w każdych okolicznosciach nadal pozostaje człowiekiem. I jeśli nie nauczy sie walczyć z trudnosciami, widzieć samego siebie w prawdzie, to w żadnym kraju nie będzie tak naprawdę szczęsliwy i spełniony.
Nic dodać nic ująć.
UsuńTo fajnie, że myślimy podobnie!
UsuńJuż nie pierwszy raz nie wiem co napisać, bo wyczerpujesz moje myśli. 😅
UsuńNasz myśli krążą najwidoczniejczasami po bliźniaczych ścieżkach. I chociaż daleko od siebie to mentalnie wędrujemy sobie razem!:-) I dobrze!:-))
UsuńSłyszałam o tej książce, chyba nawet powstał jakiś film dokumentalny na ten temat. Pewnie kiedyś i po nią sięgnę, bo jak pewnie zauważyłaś, tego typu literatura bardzo mnie interesuje. Piękne te Twoje wschody słońca. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńO, to ciekawe z tym filmem dokumentalnym. Musze poszperać w necie, może uda się go znaleźć. Myslę, że ksiazka o której piszę byłaby dla Ciebie interesująca, bo nie dosć, że porusza tematy związane z casem zagłady, to jeszcze jest głęboko psychologiczna.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Karolinko.
Pod koniec podstawówki czytałam dużo takich książek. Zdecydowanie oddawały mój wewnętrzny stan. Źle mi było.
OdpowiedzUsuńSuper jest, gdy ludzie czytając takie książki zastanowią się, wyciągną z tego jakąś mądrość i jednak dobro. Ale z doświadczenia bibliotekarki powiem ci, że mam czytelniczki, które chcą czytać tylko takie książki, o nieszczęściach, o smutku i bezsilności, kompletnie nie zauważając, że te książki mówią też o odwadze, miłości i sile. Bo tak im w środku gra. Często czytają to by spotkać się ze swoimi uczuciami, które wypierają. Bo mąż nie taki, bo życie nie takie, ale strach coś zrobić z tym. I popłaczą nad tymi ofiarami...I mimo moich zachęt, nie chcą brać nic innego.
Zostawiam je w tym, bo cóż zrobić. Tak sobie radzą. Ich wybór.
Ja już nie czytam takich książek. Nie muszę, wystarczy, że się rozejrzę. Każdy się z czymś mierzy. Nie trzeba wojny i obozu by czuć jakby się w tym było. Teraz czytam Kasię Nosowską i jej najnowszą książkę: Nie mylić z miłością, genialna :)
No własnie, Aniu. Świetnie to ujęłaś. Rzeczywiscie tak bywa często, że kobiety czytają tego typu literaturę właśnie po to by spotkać sie z wypieranymi przez siebie uczuciami. Bo potrzebują tego spotkania (a nie pójdą do psychologów, bo to wymagałoby odwagi i przyznania się otwarcie przed sobą, że ma sie problem. Koło zamknięte.). No, ale przecież męczy je coś, co noszą w sobie ukryte gdzies na dnie serca a nie potrafia tego wykrzyczeć. I tak, skoro, już się spotkają z tymi trudnymi uczuciami powinny próbować pójść dalej i starać się w prawdzie zmierzyć ze swoimi demonami. A to je przeważnie przerasta. Jednak juz sam fakt, że przeczytawszy ksiazkę, która cos w nich otworzy, od czegos na moment uwolni i popłacza, westchną, choc przez chwilę poczują ulgę, już sam ten fakt jest ważny. Lepsze przecież to, niż skoczyć z mostu. A niestety, dużo osób w ogóle nie czyta, a jesli czyta, to literaturę lekką, łatwą i przyjemną, bo bardzo boją sie tych silnych uczuć. Udają, że jest wszystko w porządku. Ściskają siebie w sobie jak tylko sie da. Sa, jak czajniki ze szczelną pokrywką, którą wrząca para wodna prędzej czy później rozsadzi. I pojawiają sie choroby somatyczne, nerwobóle, nowotwory,bezsenność, ataki paniki...Bo gdzieś musi być ujście dla tej pary...
UsuńSłyszałam o tej ksiazce Kasi Nosowskiej. Jesli pisze prozę tak dobrą, jak teksty jej piosenek, to na pewno warto po nią sięgnąć. Moze i mnie się kiedys to uda. To, że tyle świetnych ksiazek wciaz jest do przeczytania budzi we mnie uśmiech a nawet stan ekscytacji!:-)
Ciekawy, refleksyjny post. Przyszedł mi na myśl wiersz "Kiedy mówisz" Jana Twardowskiego.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Urocznico. Przeczytałam sobie przed chwilą ten wiersz Twardowskiego. Dziękuję za poddanie mi tego skojarzenia .Rzeczywiście, mozna spojrzeć na sprawy właśnie tak jak on. Wprawdzie jakieś drzwi sie zamykają, ale jakieś okno sie otwiera...Wklejam ten wiersz poniżej, bo myslę, że inni czytelnicy też powinni sie z nim zapoznać.
UsuńKiedy mówisz - Jan Twardowski
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz sie spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
Dziękuję Wam za przypomnienie tego wiersza a zawłaszcza tej linijki - "małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia". Przytulam czule.
UsuńNo właśnie, wszystko jest po coś, choć rzadko zdarza się nam o tym pamiętac. Nawet cierpienie i smutek.
UsuńCiepłe pozdrowienia zasyłam ci, Krystynko.
Dziękuję. Za tekst i płomienne obrazy wschodu słońca.
OdpowiedzUsuńI ja również dziekuję Ci Romano, że jesteś tu, czytasz, rozumiesz, patrzysz!*
UsuńOstatni weekend dostarczył nam wielu emocji na niebie, była również widziana w różnych rejonach zorza polarna. Nie odważyłam się wyjść w tę mokrą chłodną ciemność, żeby zobaczyć, a teraz żałuję:-) Niektóre książki zostają w nas, długo je pamiętamy, a niektóre są miałkie i płytkie ... tak mam, że skoro wypożyczyłam, to muszę przeczytać do końca, choć czasami męczę się bardzo:-) Każdy mierzy się z życiem, układa po swojemu, choć los pisze różne scenariusze, nie zawsze zgodne z naszymi oczekiwaniami. Często sięgam po Twoje polecajki, Olu, umiesz wyłuskać wartościowe rzeczy, Wrażliwa Duszo; serdeczności.
OdpowiedzUsuńOch! Zorza polarna? Jej jeszcze nigdy na żywo nie widziałam. Pewnie gdybym miała ją mozliwość zobaczyć tu, u siebie, to choćby w koszuli nocnej bym do ogrodu wybiegła. Bo działam często wariacko i spontanicznie. A potem mam katar!:-)
UsuńMam podobnie z ksiązkami, to znaczy że zdarza mi się czytać nawet te, których czytać nie warto. A mimo to próbuję się w nich dopatrzeć czegokolwiek istotnego dla siebie, czegos co w duszy zostaje. I myślę sobie, że w końcu ktoś kto tę ksiazke wydał, pewnie w niej coś takiego dostrzegł. Więc i ja powinnam sie chociaż postarać!:-) A w sumie taka lektura to strata czasu.
Ksiązka "Króliki z Ravensbruck" porusza w duszy cos ważnego. Zadaje wiele trudnych pytań. Nie da się jej przeczytać jednym haustem. Trzeba sobie robic przerwy. Odetchnąć a potem znowu do niej wrócić. I przeżyć ją głęboko w sobie.O ile oczywiscie chce się dotknąc w sobie trudniejszych uczuć.
Cieszę się Marysiu, że sięgasz po polecane przeze mnie ksiązki, że piszesz mi o tym. Dziękuję i pozdrawiam Cię serdecznie!
Ciężkie i bolesne w czytaniu książki o tematyce wojennej to już nie dla mnie. Mam na ten temat takie same zdanie jak Ania.
OdpowiedzUsuńUrodziłam się parę lat po wojnie, jestem przesiąknięta tą tematyką. Pamiętam wojenne zniszczenia, zburzone, osmalone od pożarów budynki, leje po bombach , ślady na ścianach domów po kulach, krzyże na podwórkach. kalekich ludzi bez nóg, rąk, wspomnienia wojenne bliskich i znajomych, śmierć w obozie koncentracyjnym wujka i dziadka w sowieckim gułagu...
Filmy o tematyce wojennej puszczane w tv w okresie peerelowskiej Polski, lektury wojenne obowiązkowe w szkole.
Dużo tego , nawet imię dostałam po Hance Sawickiej, ulubionej bohaterce mojej mamy.
Czy takie książki są potrzebne? Tak, na pewno tylko czy trafią do tych do których powinny trafić? Czy może znowu do tych, którzy i tak są nadwrażliwi i gotowi poświęcić życie dla samej idei wolności...
Hanusiu, oczywiście, że nie każda ksiązka jest dla każdego dobra. Każda z nas ma odmienne doświadczenia życiowe, inne potrzeby i wybory. Ksiązka, o której wspominam powyżej rzeczywiście porusza wiele bolesnych kwestii. I jeśli to kogoś miałoby zanadto dotknąć albo zaburzyć jego kruchy spokój, to rzeczywiście lepiej by po nią nie siegał.
UsuńAle są też osoby, które takich właśnie ksiazek potrzebują. Własnie dlatego, że inaczej nie potrafia sobie ze swoimi uczuciami poradzić. I moim zdaniem, nie jest najistotniejsze to, ze duża część tej powieści ma zwiazek z traumami II wojny światowej. Bo zło między ludźmi dzieje sie zawsze i wszędzie. Teraz też. Chodzi o to, by próbować to jakoś pojąć, by nie nosic wciąż lęku w sobie, ale próbować go nazwać i poskromić, zwalczyć. Otworzyć jakąś bramę, o której istnieniu zdajemy się nie wiedzieć. A jest nią mówienie o czymś ważnym głośno. Jest zrozumienie siebie oraz innych. Zrozumienie, że wszyscy jesteśmy bardzo podobni, że przezywamy podobne rzeczy, i że jeśli ma sie w sobie dość siły ducha mozna wypłynąć na powierzchnię z najgłębszej nawet topieli.
Ale to prawda, o czym piszesz. Wiele osób wcale nie czyta a jeśli nawet czyta to literaturę miałką i błahą. I nic z tego dla nich nie wynika. I kręcą sie w swoim kole, w swojej lunaparkowej karuzeli, bo tak przyjemniej i bezpieczniej, niż spróbować z niego wyskoczyć i choćby sie poobijać, ale zrozumieć przy tym, że poza ową karuzelą też jest życie. Moze trudniejsze, ale jednak lepsze.
Wiesz, Hanusiu. We mnie samej jest duzo sprzecznych uczuć, duzo róznych Olg. I każdej z nich daje prawo istnienia. Tej wrażliwej i pogodnej,poetycznie zachwycajacej sie światem i ludźmi niby Pollyanna, ale i tej powaznej, zalęknionej, rozdartej niby Barbara z "Nocy i dni". I żadnej z nich nie chcę sie wypierać, bo każda jest tak samo ważna. Dlatego też moje teksty bywają rózne...I myślę, że takze dlatego tak rózni czytelnicy trafiają na ten blog i zostają na dłużej...Ważne jest dla mnie to, że jesteś tu ze mną, Hanusiu!*
Dziekuję Oleńko!***
UsuńA wiesz, we mnie też jest kilka różnych Hań. Chyba każdy z nas tak ma, że w zależności od sytuacji uruchamia się w nas inna strona naszej natury.
Uściski serdeczne ślę do Jaworowa, a dla Ciebie jeszcze buziaki:)***
Hanuś! Tak czy siak, ile by nas tam w środku nie było, łączy nas jedno - wrażliwość i sympatia ku podobnym sobie istotom!:-)
UsuńBuziaczkuję Ci serdecznie o deszczowym poranku!:-)***
Piekny ten wschód słońca, ale nawet piękno interpretujemy wg własnych odczuć. Jedni widza w tym dobra, gorącą energię, a innym kojarzy się z ogniem czy wojenna pożoga...To nasze leki wchodzą w nasz odbiór i go zakłócają. Bardzo podobnie myślę jak Hanka. Już od dawna nie czytam i nie chce czytać książek o takiej tematyce i nie oglądam takich filmów. Naczytałam się dość w młodych latach, i do dziś widzę niektóre te obrazy bolesna wyobraźnia. Wracają. Nie da się ich "od-czytac" czy " od-widziec". Nie wnoszą do mojego życia nic poza bólem, przerażeniem, ciężarem, więc nie chce dokładać tego sobie w żadnej formie. W to miejsce wole oglądać czy czytać rzeczy piękne i dobre, jasne a nie ciemne, przepełnione dobra a nie mroczna energia, pozytywnym a nie negatywnym przesłaniem, śmiechem a nie płaczem. I tak, wiem, ze życie nie jest tak piękne i dobre jakbyśmy chcieli, ale nikt nie zabrania nam chcieć , aby takie było. To prawda, ze złe myśli przyciągają zła energię, a dobre -dobra. Nasze myśli maja sile sprawcza - bo maja. Im więcej skupiamy się na dobrym i pięknym , tym więcej go wokół nas, i na odwrót...Zachwycajmy się więc pięknym wschodem gorącego słońca , bo ono niesie nam życie ... Ściskam gorąco . Kitty
OdpowiedzUsuńTak, Kitty. Nasze uczucia często zakłócają nam patrzenie na coś, co powinno być tylko czystym pięknem i dobrem a przez te nasze uczucia takim nie jest. A niektórzy z nas cierpią tak bardzo, albo tak bardzo tego swiata się boją, że nawet nie są w stanie tego piękna dotrzeć. A ono jest. I będzie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół będą nam wmawiać, że go nie ma albo że jest zupełnie nieistotne. To piękno jest wcieleniem dobra. A dobro ocala, jesli tylko jest w nas wiara w nie, jesli potrafimy sie przytrzymać jego najcieńszej bodaj niteczki. Bo ta niteczka pozwoli wyjsc z labiryntu. Jednak aby z niego wyjść, trzeba go najpierw przejść. A to przejście może być pełne mroku. I na to również trzeba być gotowym.
UsuńI ja ściskam Cię mocno Kitty i pozdrawiam z pełnego słońca Podkarpacia.
Witaj szaroburością za oknem Olgo
OdpowiedzUsuńTwoje wschody słońca pokolorowały mój szary dzień.
A post jak zawsze przeczytałam z zainteresowaniem, Spodobało mi się to porównanie nadziei do odnalezienia tej furtki...
Książka porusza trudne tematy. Kiedyś czytałam podobne pozycje bardzo często. Teraz już raczej nie. Dlaczego? Nie wiem...
Niech listopad będzie dla Ciebie łaskawy w zdrowiu
Pozdrawiam ciepłe słowo zostawiając
Witaj w pochmurny poranek, Ismeno.
UsuńNa razie tak kolorowy wschód słonca jest tylko wspomnieniem i marzeniem, bo oto listopad zrobił sie listopadowy. Rządzi deszcz, mgła i chłod. Zawsze sie tak dzieje predzej czy później. Natura szykuje sie do snu a i nam ludziom też nalezy sie trochę odpoczynku po pracowitym sezonie.
Ale w każdą pogodę trzeba próbować odnaleźc w sobie światło.
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-)