Niewiele osób
zastanawia się nad mądrością roślin, a przeważnie nawet jej nie zauważa, tak
jakby jej wcale nie było. Co innego zwierzęta. O ich inteligencji się mówi,
bada, szuka podobieństw między nimi a nami, ludźmi. A przecież rośliny to także istoty żywe, które
czują, doznają, wiele wiedzą i zdumiewająco dużo potrafią. A pewnie i w jakiś sposób myślą. Owa mądrość roślin manifestuje
się przeróżnie (np. w umiejętności pamiętania, przewidywania czy unikania
przykrych doznań, czy też w nieoczekiwanej reakcji na pozytywne bodźce). Jednak mnie ostatnio zadziwia owa mądrość w kontekście umiejętności przetrwania.
Zadziwia, a jednocześnie budzi wiele skojarzeń z zachowaniem ludzkim. Czegoś
ważnego uczy a także daje widoki na nagłe odrodzenie siły stłamszonych dotąd ludzi,
na ożywienie w nich nowej, uzdrawiającej nadziei, na podjęcie działań, które
mogą zmienić przyszłość. Myślę, że bardzo to potrzebne ludziom, którzy na pozór
są tak zobojętniali, tak wypruci z ochoty do działania i wiary w jego
skuteczność, że zdają się bardziej podobni do zgadzających się na wszystko bez
sprzeciwu osłabionych roślinek, niż do żywych, myślących istot ludzkich.
Ale do rzeczy. Jakaż to obserwacja natury pobudziła mnie do dzisiejszych rozważań? Otóż mam w ogrodzie wielką, okrągłą rabatę, na której środku od lat rósł sobie radośnie i swobodnie posadzony tam niegdyś przeze mnie wrotycz. Bardzo lubię to zioło, jego zapach i wygląd. Cenię też jego zdrowotne właściwości (przeciwzapalne, przeciwwirusowe, przeciwbólowe, odstraszające kleszcze). Wiele razy zresztą pisałam o wrotyczu na tym blogu. Otóż w tym roku mój wrotycz znikł. Nie pojawił się na wiosnę o swojej zwykłej porze. Natomiast bardzo bujnie porosły na tej samej rabacie posiane w zeszłym roku łubiny oraz przesadzone tam przez kilku laty chabry górskie. I o ile łubiny trzymały się grzecznie przydzielonego sobie północnego kąta kwietnika i nikomu przez to nie zagrażały, to chabry rozrosły po całym dostępnym miejscu, stwarzając gęsty, zwarty busz, nie dający szans na dostęp do światła innym, mniej ekspansywnym roślinom. Jednak przez pewien czas nie dostrzegałam tego, jak bardzo zawłaszczające przestrzeń są te rośliny a przeciwnie, naiwnie cieszyłam się ich obfitym kwitnieniem, tym, że dzięki nim nie mam problemu z plewieniem, bo w ich pobliżu nawet chwasty zdawały się nie rosnąć. Widząc jednak, że chabry panoszą się ponad miarę, że swoim buńczucznym, bezlitosnym rozrostem po prostu duszą inne rośliny, że wciąż nie widać ani jednego listka wrotyczu, że nawet mięta rośnie wyjątkowo słabowicie, w końcu postanowiłam wkroczyć na rabatę i spróbować zrobić w królestwie roślin jakiś porządek. Uzbrojona w rękawiczki i wiadro wzięłam się za wyrywanie bezczelnych chabrów.
Jedne dawały się
wyrwać łatwo i wychodziły z ziemi wraz z korzeniami. Inne opierały się z całej
siły i musiałam mocno się zapierać by wygrać z nimi. Bardzo szybko okazało się,
że wiadro na odpadki nie wystarczy, że muszę całe naręcza tych upartych roślin
po prostu wyrzucać na trawę poza rabatę. Po kilku minutach takiego wyrywania
leżał już ich tam wielki stos a wciąż nie było widać końca mego działania. Wewnątrz
kwietnika okazało się, iż chabrów było o wiele więcej, niż wydawało mi się, gdy
stałam jeszcze z boku. Pod dorodnymi, kwitnącymi już okazale wysokimi chabrami,
w ich dusznym, klaustrofobicznym gąszczu
rosło mnóstwo młodych chaberków, pełnych jeszcze zamkniętych pąków. Kucałam
między nimi przerażona tą niepomierną ilością. Chabry stały wokół mnie w
zwartych, pewnych siebie szeregach i zdawały się nie mieć końca. Niby tak piękne
i niewinne a jednocześnie tak zwycięskie, nieprzejednane, przekonane o swojej
wszechpotędze i wiecznym panowaniu…Czy nie żal mi było tak bezwzględnie
pozbywać się tych kwiatów? Tak, przez chwile miałam wyrzuty sumienia, ale zaraz
je odegnałam zrozumiawszy, że takim moim drastycznym działaniem prawdopodobnie
ocalam życie innych, schowanych w chabrowym gąszczu roślin. I był to chyba ostatni
czas na takie zdecydowane porządki, bo jeszcze chwila a nic poza chabrami już by
tam nie rosło. A chabry? Pozbyłam się ich tylko z tej jednej rabaty a przecież
mają swoje miejsca w innych częściach mego ogrodu, gdzie bez przeszkód mogą
sobie rosnąć, błękitnieć i cieszyć tabuny owadów chętnie obsiadających ich śliczne,
delikatne kwiecie.
W końcu w tym
szaleńczym pieleniu doszłam do miejsca, gdzie spodziewałam się zastać wrotycz. Mój
piękny, pachnący kamforą i dziką łąką wrotycz. Z przykrością jednak odkryłam,
że w tak do niedawna obfitującym w to zioło miejscu przetrwało zaledwie kilka
jego rachitycznych, zżółkłych łodyżek. Że nie potrafią utrzymać pionu a ziemia
wokół nich jest jałowa, sucha i twarda jak kamień.
- Nic już z was chyba biedaczki nie będzie! – westchnęłam
ze smutkiem.
- To moja wina! Gdybym się wcześniej wzięła za to
pielenie albo gdybym kiedyś nie posadziła tu tych bezwzględnych chabrów,
żyłybyście i zdrowo kwitły jak zawsze, w otoczeniu innych, przyjaznych i
łagodnych roślin – rozmyślałam i jakoś gorzko zrobiło mi się na duszy. Zrozumiałam
wówczas, że tak jak na tej rabacie, tak i w życiu człowiek podejmuje czasem nieprzemyślane
decyzje, że próbuje uwierzyć w coś niby pozytywnego i wiele obiecującego co jednak
bardzo szybko obraca się przeciw niemu, pokazując szybko swą prawdziwą, niestety
wrogą naturę.
- Jednak przecież zawsze istnieje strzępek nadzieji,
odrobina szansy na odrodzenie! Może teraz mając miejsce i dostęp do światła
jakimś cudem odrodzą się inne rośliny na mojej rabacie? – szepnęłam do siebie
wychodząc z wyczyszczonej porządnie rabaty późnym wieczorem. Ręce miałam pokaleczone i pokłute, swędzące i
piekące mimo grubych, gumowych rękawiczek. Uprzątnęłam stosy chabrów,
bluszczyka kurdybanka, podagrycznika i pokrzyw. Wyrzuciłam wszystko na obornik.
Jeszcze na koniec przyniosłam kilka
konewek zmieszanej z gnojówką wody i podlałam całą rabatę. Nic więcej już zrobić
nie mogłam.
Minęło kilka a może kilkanaście dni od tamtej pory. Pewnego popołudnia spektakularna burza z wielką mocą zagrzmiała w naszych stronach, przynosząc krótkotrwałą, lecz silną ulewę. A potem znowu przez kilka dni nic nie padało. Jednak nawet taki jednorazowy deszcz wystarczył by wkrótce cuda zaczęły się dziać na mojej rabacie. Któregoś poranka wyszłam do ogrodu i jak zawsze zajrzałam w pobliże łubinów w poszukiwaniu ślimaków. Na szczęście żadnych mięczaków tam nie było. Były natomiast w wielkiej obfitości maleńkie, zielone siewki nowych roślinek. Przykucnęłam nad nimi żeby się lepiej przypatrzeć i oto odkryłam ze zdumieniem i wzruszeniem, że to przecież mój wrotycz! Wyrósł wcale nie tam, gdzie się go spodziewałam. Nie na dawnym miejscu, ale po bokach rabaty a nawet poza nią. Na jej obrzeżach. Objawił się wprost znikąd. Czy sam się nagle wysiał, czy może roślina wypuściła swe rozległe, mądre korzenie, które zrobiły zwiad i zdecydowały, gdzie mogą dać impuls do kiełkowania? Zachowanie wrotyczu było dla mnie tajemnicze i wręcz magiczne. A na pewno godne podziwu. Wyrwałam jedną z takich maleńkich, wrotyczowych roślinek. Roztarłam ją w palcach i aż oczy przymknęłam z rozkoszy. Ten cudny kamforowy aromat delikatnie pieścił moje nozdrza i sprawiał, że ni stąd ni zowąd kilka łez potoczyło mi się po policzkach.
widzicie powyżej jaszczurkę?
Wstałam i jasnym spojrzeniem powiodłam po mojej rabacie. Jej wygląd zupełnie się odmienił. Mięta pieprzowa wypuściła nowe łodygi, bordowiejąc i zieleniąc się radośnie a przy tym pachnąc wyjątkowo ożywczo. Wielobarwnie zakwitły cudem ocalałe po zimie lwie paszcze. Melisa porosła gęstym, aromatycznym, cytrynowym listowiem. Gdzieniegdzie widać było kwitnące, dzikie, młode krzaczki poziomek i samosiejki wrotyczu. Błękitniały pogodnie kępy niezapominajek i różowiały orlików. W gąszczu roślin pomykała brązowa jaszczurka. Nad wszystkim z zapałem uwijały się chmary os, pszczół, muszek i bąków. W tyle, niczym strażnicy tych wszystkich czarodziejskich przemian stały i piękniały irysy oraz moje wielobarwne, ogromne łubiny…
No cóż. Niby nic wielkiego się wtedy nie wydarzyło. To był zwyczajny, pogodny poranek w cichym, pogórzańskim przysiółku, ale jednak coś wiosennego i świątecznego, jakiś nowy, pełen radosnej nadziei początek zalśnił w krystalicznym powietrzu…
Odkąd mam działkę, zastanawiam się nad siłą roślin coraz częściej. I przykro mi czasem, że muszę je niszczyć, ale przecież inaczej nie można byłoby żyć na danej przestrzeni. Rośliny zajęłyby wszystko.
OdpowiedzUsuńTak, to niestety jest. My, osoby opiekujące się ogródkami musimy podejmować wiele, nie zawsze łatwych choć koniecznych decyzji. Coś musi umrzeć aby żyć mogło coś...
UsuńMasz Oleńko ogromny dar rozumienia przyrody...
OdpowiedzUsuńI Ty też, Basiu. Przecież z miłoscia pielegnujesz swój piękny ogród. Obie spędzamy duzo czasu w otoczeniu przyrody. Czujemy się jej częścią. Wciąz wiele sie od niej uczymy. I jak każdy popełniamy błędy...
UsuńU nas z samego środka tui wyrasta lipa :) Narazie rośnie pod skosem, ale z ciekawością obserwuję co będzie dalej, bo z pewnością ułoży się tak, żeby jej było wygodnie. Roślinki mądre są i potrafią o siebie zadbać, w przeciwieństwie do niektórych ludzi. Tak, że jestem o nią spokojna. Pozdrawiam Olu
OdpowiedzUsuńNiesamowite! Tuja i lipa w ścisłym (dosłownie) związku! Prędzej czy później pewnie któraś z tych roślin przeważy i zagłuszy drugą. I z ludźmi bywa podobnie...
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Gabrysiu.
To, że rośliny posiadają swoją mądrość, to jestem o tym przekonana od dawna. Z książek natomiast dowiedziałam się, że się porozumiewają i jest to język chemii organicznej. Zwykle w takich ilościach jak Twoje chabry rośnie coś, czego nie chcemy. Wrotycz to też roślina ekspansywna. Uważaj na nią. 😉
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o mój ogród, to wiem, że melisa i mięta potrafi się zasiać od Sasa do Lasa. Pięknie opowiadasz o swoim ogrodzie. Pozdrawiam! 😉
Tak, wiem że wrotycz mięta a zwłaszcza melisa to rośliny ekspansywne. Jakos jednak nad nimi panuję, choć nie jest to łatwe. W tym roku wciąz melisa uparcie wyrasta mi w truskawkach. I choć jej zapach pięknie komponuje się z truskawkowym, to jednak muszę sie jej stamtąd pozbywać, by nie zagłuszyły młodych krzaczków truskawek.
UsuńDziękuję za życzliwe słowa i pozdrawiam Cię serdecznie!:-)
A truskawki udały się w tym roku? Wszystko, co żywe tylko czeka. 😄 U mnie małe zbiory, niestety. Mam nadzieję, że dosadzę i się przyjmą bliżej jesieni. Pozdrawiam, życzę miłego dnia!
UsuńU mnie z truskawkami też na razie nie najlepiej a to z powodu ogromnej wilgoci w powietrzu (ulewy co kilka godzin) i ciagłego zachmurzenia trwajacego od kilku dni. Taka pogoda sprzyja powstawaniu pleśni oraz odwiedzinom żarłocznych slimaków. Czekamy zatem na słonce i na ocieplenie.
UsuńPozdrawiam Cie z serdecznym usmiechem!:-)
Zatem życzę słońca i pogody. Miłego dnia!
UsuńI wzajemnie!:-)
UsuńObserwuję od lat przyrodę i widzę mnóstwo niezwykłych rzeczy z udziałem roślin. Nieustająco zadziwiają mnie ,,chwasty" które upodabniają się do rosnących roślin w sposób aż zaskakujący.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Agatko! I ja mam podobne obserwacje. Na przykład w pomidorach wciąz wyrastaja mi jakieś roślinki udające pomidory. A w koperku udające koperek. Niesamowite to wszystko!
UsuńO, są tacy ludzie, pochylający się z empatią nad roślinami 😉
OdpowiedzUsuńMyślę, że empatię powinno się przejawiać w stosunku do wszystkich istot żywych:-) Choć nie zawsze sie tak da i nie zawsze powinno. Wszak musimy chodzić po trawie, nie potrafimy sie nad nią unosic niby anioły. I na pewno chcąc nie chcąc chodząc depczemy jakieś maleńkie życia...
UsuńDałaś do myślenia tym postem. Coś w tym musi być. Patrząc na przyrodę, wydaje się nam, że w miejscach gdzie pojawiają się roślinie panuje chaos. Nie jednokrotnie mówimy ale chaszcze porosły, ale kiedy przyjrzymy się to nie do końca tak jest.. Są rośliny dominujące i takie co niestety muszą zniknąć. A jest i tak, że rośliny są dobrze oddziałowujące na siebie. Pozdrawiam ze słonecznej Jeleniej Góry.
OdpowiedzUsuńMyślę, że tak naprawdę to nie ma nigdzie w przyrodzie chaosu. W dzikiej przyrodzie zwłaszcza. Ona kieruje sie swoimi prawami. Jedne rośliny są silniejsze, inne słabsze. Sąsiedztwo jedych jest przyjazne albo neutralne a sąsiedztwo innych niepożądane, duszące. Ciekawe jest to wszystko naprawdę.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Oleńko!:-)
Aż wstrzymałam oddech czytając Twój post, Olu. Niesamowicie bliskie memu sercu jest to co napisałaś.
OdpowiedzUsuńMam taki kontakt z roślinami, taki inny niż przeciętny od kiedy pamiętam.
Jakbym czuła co one czują, trudno mi to ująć w słowa.
No na przykład, nie podlewam kwiatów w jakichś określonych porach tylko wtedy kiedy one mi "zakomunikują", że mam to zrobić. Patrzę na nie i niemal słyszę jak wołają o wodę. Kulą wtedy liście, tracą wygląd i kolor. Oczywiście w moich oczach, bo inni tego nie widzą, pytałam.
Kiedy jest to pora niedobra dla mnie żeby chwycić za dzbanek z wodą przelać do konewki i napoić kwiaty, niemal czuję ich zawód. A kiedy je podlewam żartując i śmiejąc się z nich i do nich odczuwam ich radość. Rozwijają potem swoje liście i nabierają zieleni.
Ktoś powie: To głupia babo, podlewaj kwiaty jak książka pisze, a podświadomość nie będzie ci podpowiadała takich odczuć.
No nie:)) Próbowałam tak robić i zaczęły marnieć i niemalże czułam ich obrazę i zdziwienie, że mnie coś porypało i daję im pić nie wtedy kiedy chcą:))
Koło nas przy drodze rosną dwa drzewa posadzone parę lat temu rosły obok siebie prosto, a teraz tulą się do siebie jak dwie bliskie sobie istoty. Zawsze mnie ten widok rozczula.
No tak, o roślinach to ja bym mogła pisać i pisać.
Są też takie, których nie wezmę do domu, jak paproć, monstera, hoja, drzewko szczęścia i kilka innych. Nie czuję się dobrze w ich obecności. Mam wrażenie, że mnie zawłaszczają, osłabiają, nie lubią mnie i próbują wypchnąć z mojej własnej przestrzeni jakby chciały nią zawładnąć:))
Hanka C.
Wzruszyłam sie, czytając o Twoich uczuciach i symbiozie, w jakiej żyjesz z roślinami. To niezwykłe i piękne. Z jednej strony cudownie byłoby, gdybyśmy wszyscy umieli tak czuć. Rozumieć rośliny, odpowiadać na ich potrzeby, czuć sie z nimi jednoscia. Z drugiej, wyobrażam sobie, że gdyby ludzkość tak mocno wczuwała sie w uczucia roślin nie potrafiłaby, bo wyrzuty sumienia by jej nie pozwalały, na przykład na ścinanie drzew, wyrywanie chwastów, a w końcu i stąpanie po trawie. Silne czucie jest czyms wspaniałym, ale czasem obciążającym. Wszystko sie mocno przeżywa, wszystkim sie mocno przejmuje. Czasem zbyt mocno...To dotyczy kontaktu z roślinami, ze zwierzętami a przede wszystkim z ludźmi.
UsuńAle wracając do roślin. Fascynujące jest odkrywanie ich języka, odszyfrowywanie tego, co chcą nam przekazać. I zauważenie, że cieszą sie, są wdzieczne, gdy sie je właściwie rozumie. To są wspaniałe, prawie magiczne chwile...
Pozdrawiam Cię ciepło, Hanko!:-)*
Olu cudowny post i dotknął czegoś o czym i ja wielokrotnie myślałam...odkąd mam mały ogród zaczęłam obserwować zachowanie roślin i czuć ich obecność, ich potrzeby , ich jakby sekretny język. W ten sam sposób, w który u ciebie chabry zabrały wrotycz, u mnie jaśmin zabrał i wchłonął ogromna piękna lawendę... Chyba muszę spróbować jej poszukać, ona pewnie drzemie tam gdzieś pod ziemia , i czeka aż będzie się mogła odrodzić.
OdpowiedzUsuńHaniu - ja mam tak samo - tez dokładnie wtedy podlewam rośliny, kiedy one do mnie wołają! I wiem dokładnie kiedy jakaś bardzo bardzo potrzebuje wody, a kiedy ma jej za dużo ... Zawsze martwię się zostawiajac je na tydzień czy dwa, bo wiem, ze będą zmarnowane jak wrócę - żadna sąsiadka jeszcze ich nie dopilnowała, zawsze wracam do roślin lewo żywych ...Cudny ten post - i cieszę się, ze jest nas więcej, które rozumieją język roślin... P.S. U mnie kiedyś były truskawki malutkie , przywiezione z Francji...już dawno ich nie mam, w tym miejscu stoi wiata i wszystko jest zabudowane - tydzień temu zauważyłam mała truskawkę wyrastająca poza naszym żywopłotem , wręcz na chodniku ...To chyba jedna z ocalonych uciekinierek-wędrowniczek :)) Kitty
😘
UsuńHanka C.
Tak, Kitty. Niesamowite jest to uczucie, gdy jakimś szóstym zmysłem, czy za pomocą intuicji wiemy, co czuja rośliny, czego chcą. Mało kto potrafi tak odczuwać. Moze kiedyś wszyscy to potrafiliśmy? W jakichs prehistorycznych czasach, gdy żyliśmy w bliskim kontakcie z naturą, gdy nie znaliśmy niczego poza nią? Teraz ogłuchliśmy na głos przyrody. Oddzieliliśmy sie od niej a kakofonia hałasów cywilizacji zagłuszyła nam jej szept. Tym bardziej cenne są takie chwile, gdy mimo wszystko zdarza sie nam silniejsze czucie. A rośliny od razu wiedzą, że je rozumiemy i dają nam znać o tym na rózne sposoby. Od nas juz zależy czy potrafimy to dostrzec i uszanować.
UsuńTwoje mądre truskawki próbują sobie jakos radzić.Tak samo lawenda. Chcą żyć i zrobia wszystko, by przetrwać. Jeszcze nie raz Cie zaskoczą!:-)
Uściski gorące zasyłam poranku ciesząc się, że jest nas wiecej, że jakos sie odnajdujemy w tym wszechobecnym szumie i amoku!:-)*
Witaj słonecznie Olgo
OdpowiedzUsuńUrzeklaś mnie swoją opowieścią. O roślinach mogłabym pisać i pisać. Bez roślin w pobliżu nie mogłabym funkcjonować. Pamiętasz, że w zeszłym roku przez remont padly wszystkie moje kwiaty balkonowe. Teraz znowu chcą tam cos robić.
Ręce opadają, serc pęka.... Nie wiem, co zrobię, jak te nowe nie przeżyją tego.
Pozdrawiam zapachem róż z ogrodu rodziców
Witaj, Ismeno.
UsuńTak, rośliny są naszą podporą, żródłem życia i emanacją piękna oraz równowagi. Czymś niezbędnym do egzystencji. Żyjemy z nimi w ścisłym zwiazku. Obserwujemy na co dzień, dbamy jak potrafimy.Dlatego tak boli nas, gdy dzieje im sie krzywda, gdy cierpią. Mam nadzieję, że przy kolejnym remoncie nie zniszczą Twoich kwiatów.Oby dały radę przetrwać te zmiany.
Ściskam Cię serdecznie.
Też mam taką nadzieję.
UsuńPozdrawiam końcówką wiosny
Ja również Cię pozdrawiam!:-)
UsuńDziękuję za piękny i pełen wrażliwości tekst o roślinach. Tylko uważny i o wrażliwej duszy człowiek potrafi dostrzec mądrość, urok świata przyrody, bez której jakże ubogie byłoby nasze życie.Podzielam odczucie głębokiego związku z nią i wdzięczność za to, że tak kojąco wpływa na nas.
OdpowiedzUsuńpewnie nic nowego nie zaproponuję, ale może: Peter Wohllen " Sekretne życie drzew"
pozdrawiam czerwcowo.
A ja dziekuję za życzliwy komentarz!:-)
UsuńSpędzam tak duzo czasu w otoczeniu moich roślin, że nie sposób zauważyć ich potrzeb, dostrzec uczuć.
Słuchałam kiedyś na YT "Sekretnego zycia drzew". Piękna, magiczna opowieść.
Pozdrawiam serdecznie!:-)
Piękna opowieść!
OdpowiedzUsuńZawsze z podziwem czytam Twoje historie i wiersze:-)
jotka
Dziekuję, Jotko. Twoje zyczliwe słowa wiele dla mnie znaczą!:-)*
UsuńW ogrodzie, w przyrodzie - dzieje się, dzieje ! Lubię ten stan, gdy rośliny mnie zaskakują. Wyrastają w miejscach, gdzie wcześniej ich nie było. Kilka lat temu przywieźliśmy z Holandii cebulki śnieżycy wiosennej. To nie były takie malutkie śnieżyczki, tylko wielkie śnieżyce. Wsadziliśmy je do ziemi i roślina wyrosła i zakwitła. Następnego roku coś tam wyrosło, ale mizerne to było bardzo. W kolejnym roku nic się nie pojawiło. Pomyślałam, że roślina po prostu nie przetrwała w naszych warunkach. Nic bardziej mylnego ! W tym roku wyrosły piękne dorodne śnieżyce ! Ach ! Jak ucieszyłam się na ich widok ! Rośliny same znajdują swój czas i drogę. Pozdrawiam serdecznie :)))
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Ulu! Dobrze napisane - "rośliny same znajdują swój czas i drogę". Też lubię takie pozytywne zaskoczenia ze strony roslin. Czasem nam sie zdaje, ze tak duzo o nich wiemy a potem w jednej chwili okazuje się, że wiemy niewiele. Piekna ta Twoja opowieść o niezwykłej snieżycy!
UsuńPozdrawiam Cie z serdecznym uśmiechem!:-)))
Piękna opowieść...Świat roślin zadziwia każdego tygodnia,miesiąca i roku...Ewa
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ewo!:-) Tak, świat roślin naprawde potrafi zadziwic i zachwycić. Wystarczy tylko wśród nich być, patrzeć uwaznie, czuć.
UsuńMam całkiem duży zagonek tych górskich chabrów. Nazywam je stryjki:) Pozwoliłam im rosnąć pod kosodrzewinami. Lubię takie niewymagające rośliny. Mówię o nich, że są zbawieniem dla starych ludzi, bo pracować przy nich nie trzeba, a oczy cieszą.
OdpowiedzUsuńWrotycz ten to ma swoje wymagania, bo nie lubi ziemi zbyt żyznej, woli piaski i nieużytki. U nas najpiękniej rośnie przy drogach i wzdłuż torów kolejowych. Zauważyłam, że bardzo lubi być ścinany i preferuje stanowisko słoneczne. Mam sporo wrotyczu, bo ta lecznicza roślina jest bardzo przydatna w gospodarstwie. Często też chodzę zrywać wrotycz dziko rosnący, bo wrotycz, bylice i jaskółcze ziele to są mocarne rośliny:)
A jeszcze inne preferencje ma wrotycz szkarłatny, bo o niego trzeba już bardzo dbać i ziemia musi być bogata.
Zaś wrotycz maruna spotkałam kiedyś na łąkach nad Bugiem. U nas w stanie dzikim to już rzadkość.
Jest tak, jak piszesz, rośliny zadziwiają i zachwycają, ale tylko tego, kto jest, choć odrobinę uważny.
M
Fajnie nazywasz swoje chabry "stryjki"!:-) Tak, i ja lubię niewymagajace rośliny, takie które daja sobie radę same, najlepiej byliny, któe znikąd pojawiają sie po zimie i rozrastają się (oczywiście byle nie za bardzo, jak w przypadku owych chabrów).
UsuńTak, zauwazyłam, że wrotycz ma swoje wymagania, że najwiecej go rośnie przy drogach. Znam jednak tutejsze łąki, dalekie od dróg, któe co roku wspaniale porastaja wrotyczem. Własnie tam jeździmy rowerami na wrotyczowe zbiory. Łączymy w ten sposób przyjemne z pożytecznym.
Nie miałam pojęcia, że istniej kilka odmian wrotyczu - dziekuje Ci za ciekawą informację!:-)
Jaka to ciekawa opowieść ze zwrotami akcji i dreszczykiem niepokoju. Zapachy i kolory roślin oddziaływują nie mniej niz merdanie ogona czy mruczenie kota. Odczułam fizycznie Twoj opis rabaty, bo podobne historie dzieją sie w moim ogrodzie. Mam tam swoje przedszkole, stworzyłam go i czuje sie bardzo odpowiedzialna za każde istnienie. Czuje ich cierpienie w czasie upału i żadne zmęczenie mnie nie odciągnie od podlewania i wyrywania intruzów. Kiedy otwieram biała bramkę, przed nosem frunie wielki pasikonik. Sprawdzałam czy to szkodnik czy przyjaciel, wyszło, ze pomocnik. Zjada robale i troche sie denerwuje jak przychodzę. Potrafi opuścić swoje królestwo i wrocic dopiero jak wyjdę. Ale Krzysia polubił, usiadł mu na klacie. Wyłożyłam kilka wielkich paczek słomy sosnowej, dlatego nie mam chwastów przy ogórkach i cukinii. Ścieżki chroni mięta, ktora musze co jakis czas upominać. Melisa zachowuje sie poprawnie. Na rozsadniku podobnie jak Twoje chabry rozpanoszyły sie śliczne fioletowe kwiatki, ale to dobrze. Tam rozmnażam drzewka i krzewy. Codziennie dzieje sie magia, wracam rozanielona, z poczuciem milosci do swiata. Szczescie bez powodu, lekkość i poczucie, ze sa ze mnie zadowolone. One sie do mnie łaszą te wszystkie kwitki, krzewy i warzywa. Wszystkie domowe rowniez wyszły na zewnatrz, wrócą dopiero na zime. Wrotycz mam i ja w kąciku, bo to roślina Ameryki Północnej. Cudownych przygód Olu w Twoim królestwie. Maria.
OdpowiedzUsuńPIeknie to napisałaś Marylko - "codziennie dzieje sie magia". Cudownie móc być jej obserwatorem, uczestnikiem. Czerpać z tej magii poczucie spokoju, równowagi ducha, szczęścia i oderwania od reszty świata.Dlatego te ciepłe miesiace, w naszym polskim klimacie, gdy wszystko rośnie i zieleni się bujnie tak są cenne, tak wytęsknione, tak bezcenne. Zimą bez tego wszystkiego często dopadają nas stany depresyjne, jakis marazm i bezsens. Trzeba sobie wtedy znajdować inne radosci i cene w pozbawionej zieleni codzienności. A nie zawsze jest to łatwe.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Marylko i wielu pięknych chwil w Twoim ogrodzie życzę!:-)*
Zawsze miałam chwile wahania gdy ingerowałam w takie niegrządkowe zakątki na moim skraju bo konsekwencje nie zawsze były oczekiwane. U mnie rządziła nawłoć i choć efektowna cały rok zawłaszczała coraz większe kawałki niedużej przecież działki. Jako też kolczurka klapowana, śliczna ale ekspansywna. Miałam opory przy tym słowie z Ewangelii "Czyńcie sobie ziemią poddaną"
OdpowiedzUsuńTak, Krystynko. Człowiek wrazliwy mało rzeczy robi ot tak, bez namysłu i uczucia. A ta wrażliwosc bywa i błogosławieństwem i przekleństwem. Po równo chyba.
UsuńTeż mi cos mocno zgrzyta w tym zdaniu z Ewangelii...
Ja z kolei górskim chabrom zrobiłam małą, oddzielną grządkę, dla pszczół, bo ładnie je oblatują. I masz rację, są bardzo ekspansywne, wędrują rozłogami i zajmują coraz większą powierzchnię, dobrze że ulokowałam je w dzikim zakątku. Przeniosłam je z jakiegoś dawnego ogrodu wysiedlonej wsi, one jedne tam przetrwały. Będąc uważnym, można wiele zobaczyć, to fascynujący świat. Marzy mi się taka scena, jak w bajkach fantastycznych, mocarne drzewa wychodzą z ziemi i stają w obronie swoich towarzyszy, ptaków i zwierząt, naprzeciwko człowieka z piłą. Jak można teraz bezlitośnie powalać drzewa, kiedy ptaki w gniazdach wyprowadzają młode, wiewiórki karmią oseski, a sarny kryją swój przychówek w zaroślach i są niepokojone. Zbieram Olu płatki róży, teraz suszę do zimowej herbatki. Pełna nadziei Twoja opowieść , a może nawet przypowieść; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTeż zauwazyłam Marysiu, że owady bardzo lubią przysiadać na kwiatkach chabrów. Dlatego rosną one u mnie w rónych miejscach ogrodu - byleby nei tam, gdzie zagrażają innym roslinom.
UsuńMocarne drzewa stające w obronie swoich towarzyszy...Tak, i mnie sie coś takiego marzy. Podobne chyba sceny widać było w "Avatarze" albo we "Władcy pierścieni". Piękne, przejmujące, ale niestety baśniowe. Niestety jak na razie nic nie wskazuje na to by przyroda poradziła sobie w nierównym starciu z destrukcyjnymi działaniami człowieka. Betonoza górą.
Dobry pomysł z tym zbieraniem i suszeniem płatków rózy. Dzieki za podpowiedź:-)
Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!:-)
Olu tu mła, po walce z bloggerem udaje mła się u Cię pisać ale tylko jako anonim. Mła teraz Tobie dopisze część historii. Otóż to jest tak że rośliny żyją stanowisku dopóki z niego wszystkiego nie wycyckają. Jedne są bardziej długowieczne bo gromadzą w korzeniach zapasy dobra a insze szybciej tracą siły. Dlatego raz na jakiś czas na każdej rabacie bylinowej robi się przemeblirowke albo wymienia glebę. Nie wiem czy chabry przyspieszyły kres kępy wrotycza, mogły bo to tzw. ogrodowe ścierwo, które dość podstępnie się rozrasta a należy do tej samej rodziny co wrotycz i ma dość podobne wymagania. Jednakże równie dobrze wrotycz mógł zejść z przyczyn naturalnych, że tak rzecz ujmę. Z mła doświadczeń ogrodowych wychodzi na to że po najpiękniejszym kwitnieniu przychodzi faza schyłkowa i albo się roślinę dzieli albo czeka na wysiew. Tak się toczy bylinowy światek. Tak że nie pluj sobie w brodę że to przez Twoje zaniedbania czy cóś, ot, przyszedł czas na wrotycz i już. Daj dobrą ziemię pod maluchy i oczekuj w przyszłym roku porządnej kępy.
OdpowiedzUsuńDroga Tabo! Dzięki za ciekawe spojrzenie na prawa rządzące królestwem roślin. Uczę się cały czas czegoś nowego o tym królestwie i na pewno robię mnóstwo błędów, ale dobrze wiedzieć, że cos dzieje sie nie przeze mnie, ale dlatego, że tak właśnie miało być.
UsuńPóki co,ten młody, tegoroczny wrotycz radzi sobie świetnie i wyrasta nawet poza obrębem rabaty. Wczoraj wykopywałam go stamtąd i przesadzałam w inną część ogrodu, gdzie będzie miał wiecej miejsca i o ile mu sie tam spodoba i o ile psy go nie zadepczą, to za jakis czas będzie go bardzo duzo.
Uściski serdeczne zasyłam Ci, Tabo!*