Co jakiś czas zdarza się nam z Cezarym odwiedzać przeróżnych lekarzy specjalistów. Wiadomo, jesteśmy coraz starsi i choćby człowiek najzdrowiej nawet żył, to mimo wszystko różne się niestety przyplątują dolegliwości. Trzeba zatem odbyć niekiedy niezbędną rundkę po laboratoriach oraz doktorach, choć najchętniej oczywiście siedzielibyśmy w naszym zacisznym domku pod lasem, z dala od zgiełku i kakofonii zapachów wielkich miast. Jednak dopiero gdy się człowiek ruszy z tej naszej spokojnej enklawy na końcu wsi zdaje sobie sprawę, jak wiele ludzi choruje, z jak poważnymi problemami się zmaga, w jak innym niż my świecie żyje...Oto opowieść o takich ludzkich historiach, od których kłębi się aż w poczekalniach przychodni specjalistycznych.
Wchodzimy do jasnego, przestronnego pomieszczenia jednej z takich przychodni. Od razu uderzają nas dwie rzeczy: jest tam okropnie gorąco a do tego bardzo jasno. Kaloryfer grzeje na cały regulator i palą się niezliczone ilości jarzeniówek. Dziwne! Tyle się trąbiło o oszczędności prądu, o konieczności obniżenia temperatury w pomieszczeniach. A tu jak za dawnych, dobrych czasów. No cóż. Trzeba się czym prędzej rozebrać z wierzchniego odzienia i znaleźć wygodne miejsce do siedzenia. Zapowiada się bowiem jak zwykle wielogodzinne oczekiwanie. W tej kwestii niestety, nic nie zmieniło się na lepsze. Widać, że wiele osób siedzi tu już od kilku godzin, zdążyły bowiem wejść w pewien rodzaj zażyłości z niektórymi pacjentami. Czas o wiele szybciej leci, gdy można z kimś porozmawiać, podzielić się swymi problemami. Ale widać, iż nie wszyscy spośród zebranych potrzebują kontaktu werbalnego. Sporo jest takich, którym do towarzystwa wystarczy telefon komórkowy czy też książka. Jednak my z Cezarym lubimy sobie z ludźmi pogadać. Pewnie wynika to po części z naszego dość otwartego usposobienia a po części też z tego, że tu, w naszym pogórzańskim, nieomal pustelniczym żywocie nieco brakuje nam spotkań z bliźnimi.
Na początek zagadujemy do siwowłosego pana, na oko po sześćdziesiątce. Spogląda na nas życzliwie i chętnie daje się wciągnąć w dyskusję. I jak to zazwyczaj bywa zaraz pojawiają się dyżurne tematy polityczne oraz społeczne. Tu trzeba wyjątkowo taktownego oraz spokojnego podejścia. Wiadomo, w dzisiejszych czasach, ilu Polaków, tyle różnych zdań na pewne tematy. Każdy ma prawo do swojej opinii. Nieraz bardzo radykalnej i zupełnie sprzecznej ze zdaniem sąsiada. Ale cóż. Każdy wszak ma różne doświadczenia oraz związane z nimi obserwacje. Trzeba umieć uszanować zdanie innych i nie forsować swego na siłę. Szybko dochodzimy do wniosku, że najbezpieczniej jest rozmawiać o zdrowiu a raczej o jego braku, wszak zebrani w poczekalni ludzie nie tkwią w niej dla przyjemności, ale z powodu problemów wynikających z takich czy innych schorzeń.
Siwowłosy pan opowiada o swoim rozległym zawale sprzed kilku lat oraz o tym, jak diametralnie zmieniło się jego życie po tym przykrym fakcie. Z beztroskiego, hołdującego przeróżnym zachciankom pięćdziesięciolatka zmienił się w tym czasie w przewrażliwionego na punkcie swego zdrowia, pełnego obaw i frustracji człowieka. Mimo bowiem codziennego łykania betablokerów i innych sercowych leków nadal miewa silne lęki przed byle szmerem, przed jakimkolwiek zaburzeniem rytmu osłabionego serca a przede wszystkim przed kolejnym incydentem zawałowym. Wspomnienia z okresu, gdy leżał w szpitalu, gdy ważyły się jego losy, co do tego, czy da się go uratować, czy też nie wciąż są u niego wyjątkowo silne. Chętnie zwierza się ze swoich przeżyć i trosk. Dla każdego wszak jego opowieść jest najważniejsza. Każdy potrzebuje choć odrobiny czyjejś uwagi, szczerego zainteresowania, świeżego spojrzenia na jego problemy zwłaszcza, gdy bliscy są już znudzeni powtarzającymi się opowieściami albo gdy trzeba udawać wciąż przed innymi, że jest z nami wszystko w porządku, choć wyraźnie czujemy, że nie jest.
Spoglądam w jasnobłękitne oczy tego mężczyzny otoczone siateczką delikatnych zmarszczek. Dostrzegam jego drżące dłonie, przytupujące nerwowo stopy odziane w wypastowane na błysk półbuty. Widzę jak mocno nadal wszystko przeżywa, jak bardzo potrzebuje takiego wygadania, jak się rozkręca i mógłby tak opowiadać bez końca.
Człek ów kompletnie musiał zmienić swój styl życia i dietę, a nawet starać się wyeliminować z zakresu swych zainteresowań tematy mogące wprawić go w zdenerwowanie czy choćby niepokój. A tych wszak jakże trudno uniknąć w dzisiejszych czasach. Nie da się niestety żyć z dala od wszelkich wydarzeń i przemian toczących się niby kaskada każdego dnia i osaczających każdego ilekroć włączy telewizor, radio czy odpali Internet. Do naszej rozmowy wkrótce dołączają inni zasiadający w poczekalni. Tęga, starsza pani spod okna śmieje się perliście i dowcipnie komentuje wzmiankę o bulwersującym projekcie spożywania przez ludzi robaków. Zarzeka się, że prędzej ruszy w las w celu wykopywania pożywnych korzonków, niż przełknie choćby jednego świerszcza, czy larwę mączniaka. Ta wizja budzi wśród zebranych ogólną wesołość, bowiem wyobrażamy sobie, jak całe tłumy Polaków z tobołkami chrustu na plecach snują się po lasach z nosem przy ziemi w poszukiwaniu czegoś nadającego się do spożycia. Żartujemy, że dopiero gdy wszystkie sarny, jelenie, zające, dziki i wiewiórki zostaną pożarte wówczas nie będzie wyjścia i trzeba będzie połakomić się na chrząszcze, biedronki, mrówki i motyle. Wszak latem pełno tych żyjątek na polach i łąkach!
- Mam tylko nadzieję, że do tej pory zrośnie mi się złamany obojczyk i wstawią mi drugą protezę biodrową, bo już teraz ledwo chodzę! – oznajmiła ze śmiechem owa kobiecinka i dopiero teraz dostrzegłam, że siedzi ona dziwnie przekrzywiona a jedno jej ramię uzbrojone jest w grubą warstwę gipsu.
- A gdzież to pani złamała obojczyk? Pewnie na oblodzonej drodze? Mnie też zdarzyło się nie raz przewrócić tej zimy! Z moją osteoporozą, to naprawdę strach z domu się ruszyć! – oznajmiła siedząca naprzeciw tleniona blondynka w średnim wieku. I jakby na potwierdzenie swoich słów wstała z jęknięciem żeby rozmasować sobie zdrętwiałą nogę.
- A gdzież tam na drodze! Z wanny wychodziłam i tak się nieszczęśliwie poślizgnęłam, że rymnęłam na posadzkę jak długa. I nie dość, że obojczyk złamałam, to jeszcze doznałam wstrząśnienia mózgu! – pogodnie odparła tęga kobiecinka.
- Ale złego licho nie bierze! Na mnie wszystko się goi jak na psie! – zaśmiała się i tak mocno rozkaszlała, że aż łzy perliście potoczyły się z jej piwnych oczu.
- Tak się nieraz ze sobą cackamy, tak uważamy, a i tak co ma się stać, to nas nie minie! – filozoficznie orzekła pilnie pochylona dotąd nad oprawioną w twardą obwolutę książką szczuplutka staruszka. Już sam fakt, że coś czytała wzbudził u mnie sympatię. Teraz zaś słysząc jej śpiewny, wschodni akcent zerknęłam na nią z jeszcze życzliwszą ciekawością. Sposób mówienia owej pani był bardzo podobny do tego jak mówiła niegdyś moja pochodząca z Kresów babcia…Dłonie tej kobiety też kojarzyły mi się z kimś bliskim. Jej powykręcane reumatycznie, szczuplutkie palce mocno ściskały grube, tajemnicze tomiszcze.
- No właśnie! My z żoną na ten przykład mieliśmy wypadek samochodowy przed kilku laty. W niewinnie wyglądającym miejscu blisko naszego domu. Pojechaliśmy tylko do sklepu po lody a skończyło się czołowym zderzeniem na słabo uczęszczanej, wiejskiej drodze! - rzekł Cezary a ja wchodząc mu w słowo dodałam:
- I choć niby nic poważnego się nam wówczas nie stało, to poniekąd do dzisiaj zmagamy się z następstwami owego wypadku! – westchnęłam mając na myśli nasze częste problemy z boleściami w stawach i w kręgosłupach.
- Tak! Człowiek naprawdę wiele potrafi znieść, aż dziw jak wiele. I nieraz sam nie przypuszcza, jak mocno coś nim potrafi wstrząsnąć! – skwitował to rumiany jak jabłuszko, siedzący naprzeciw mnie, na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna. Dopiero teraz przypatrzyłam mu się uważniej, bo do tej pory siedział cicho i coś zawzięcie klikał na swoim telefonie komórkowym.
- W ostatnich kilku latach przeszedłem aż trzy takie wstrząsy i o dziwo, nadal żyję. Teraz po prostu cieszę się, że daję radę obsługiwać telefon, wchodzić po schodach, bo jeszcze dwa lata temu nie wierzyłem, że się z choroby wygrzebię – dodał i uśmiechnął się pogodnie, choć jednocześnie w jego w oczach pojawił się ostry błysk nieprzemijalnego cierpienia.
- A co, też pan sobie coś uszkodził czy połamał? – zapytałam lekko i naiwnie, nie spodziewając się, że odpowiedź owego mężczyzny kompletnie mną wstrząśnie.
- Nie. To zrobił rak a właściwie jego leczenie chemią – odparł prosto z mostu ów człek i znowu pochylił się nad swym telefonem.
Na tę wieść nieco mnie zatkało i spojrzałam nieco spłoszona na Cezarego. Mój mąż wyglądał na lekko zszokowanego i chyba podobnie poczuły się inne osoby w poczekalni bo nagle wszyscy umilkli i nawet młodzi ludzie spod okna piszący coś dotąd zawzięcie na swych smartfonach zastygli w bezruchu. Sądziłam, że na tym skończyło się nieoczekiwane, mocne zwierzenie rumianego człowieka z naprzeciwka. Jednak chwilę potem, gdy kolejna z osób weszła do gabinetu specjalisty mężczyzna ten spojrzał na mnie wyczekująco. Zrozumiałam, że rad by podjąć temat. Czeka tylko na jakąś zachętę.
- To był nowotwór kości? – zagaiłam więc i wstrzymałam oddech, nie wiedząc czy nie posuwam się w swej indagacji za daleko.
- Nie. Rak jelita grubego – odparł i znowu zamilkł i niewidzącym wzrokiem zapatrzył się przed siebie.
- A jak się ten rak u pana objawił! Pewnie brzuch pana bolał? – odważyłam się ponownie przerwać jego milczenie.
- Byłem osłabiony, ale nie zwracałem na to uwagi. Ot, przepracowywałem się, tyrałem na dwóch etatach i tym sobie to osłabienie tłumaczyłem. Czegóż się nie robi dla dzieci, dla ukochanej żony, nieprawdaż? Jednak czekała mnie operacja na zaćmę i w związku z tym musiałem zrobić sobie różne badania. I wtedy wyszło, że mam sporą anemię. Że po prostu brakuje mi krwi. Że wciąż ją tracę, choć o tym nie wiem. A mój stan był już tak poważny, że od razu wzięli mnie do szpitala. Tam wyszło, że mam krwawienia wewnętrzne i razem ze stolcem wylatuje ze mnie od wielu miesięcy mnóstwo krwi. A ja wcale tego nie zauważyłem – odparł i pokiwał głową z niedowierzaniem.
- Bo takie rzeczy, przy dzisiejszych „nowoczesnych”, pozbawionych półeczki ubikacjach naprawdę trudno zauważyć! – pomyślałam natychmiast z goryczą, żałując że zniknęły gdzieś w pomroce dziejów stare, dobre klozety, w których można było na własne oczy zobaczyć, co i w jakiej ilości z człowieka wylatuje. A przecież to winna być bardzo ważna dla każdego wiadomość. No i lekarze rodzinni powinni przynajmniej raz w roku kierować swoich pacjentów na badanie krwi utajonej. Może wówczas mniej byłoby tych nowotworów jelita grubego, których w ostatnich latach jest niewyobrażalny wręcz wysyp?!
- Ale dzięki silnej chemii udało mi się jakoś pokonać nowotwór – kontynuował tymczasem swe zwierzenie mężczyzna z naprzeciwka.
- Nawet nie muszę nosić woreczka na odchody a tego się najwięcej bałem. Od roku jestem w fazie remisji i mam nadzieję, że tak mi już zostanie – dodał i uśmiechnął się szeroko.
- Życzę tego panu z całego serca! – zawołałam, spoglądając na tego człowieka z mieszaniną podziwu i współczucia.
- Teraz już chyba nic gorszego nie może pana spotkać! - odetchnął z ulgą Cezary.
- Ale spotkało. W połowie stycznia tego roku. Raptem znowu życie przekręciło mi się o 180 stopni! – zachrypniętym od tłumionych emocji głosem oznajmił mężczyzna w remisji.
- Co się stało? – zapytałam z lękiem a wzrok wszystkich zgromadzonych w poczekalni wyczekująco spoczął na twarzy mojego tak pogodnego do niedawna rozmówcy.
- Żona mi umarła. Na raka płuc. Choroba skosiła ją w dwa miesiące. Miała tylko 45 lat – wyznał tamten nieoczekiwanie a oczy z miejsca wypełniły mu się łzami. Jednak nie miałam czasu w jakikolwiek sposób zareagować, gdyż właśnie wtedy nadeszła dla owego mężczyzny kolej na wejście do gabinetu lekarskiego. Szybko wytarł rękawem oczy. Wysiąkał nos i nie oglądając się już na nic udał się do oczekującego na niego lekarza.
W poczekalni na moment zaległa głucha i ciężka cisza. Na szczęście po chwili czyjś telefon rozdzwonił się głośno skoczną melodyjką popularnego przeboju. Zza okna dał się słyszeć piskliwy dźwięk przejeżdżającej obok karetki. Komuś z zebranych głośno zaburczało w brzuchu. Ktoś inny zachichotał nerwowo. Ktoś jeszcze inny zaczął zawzięcie grzebać w szeleszczącej zawartości swojej torby z zakupami. Ja sama rozkaszlałam się ni stąd ni zowąd. Miałam wrażenie, że gardło wyschło mi na pieprz i maszeruje po nim oddział dokuczliwych mrówek. Cezary wiedząc, że źle znoszę przebywanie w gorących i suchych pomieszczeniach szybko podał mi butelkę wody mineralnej. Od razu zrobiło mi się lepiej. I w ogóle zwyczajność wróciła między ludzi jak gdyby nigdy nic.
Tylko pochylona do niedawna nad lekturą staruszka jęknęła boleśnie i nie mogąc chyba zapomnieć o tym, co wyznał mężczyzna w remisji zwiesiła bezradnie ramiona. W tym momencie nieprzytrzymywana przez nią książka zsunęła się z jej kolan i wówczas nareszcie ze zdumieniem dojrzeć mogłam niewidoczny dotąd tytuł. Była to „Komedia ludzka” Balzaka...
No faktycznie komedia, jednak. Ten pan, co po zawale kazali mu nie stresować się, a on od zawału w nieprzerwanym stresie. I żyje. Cuda jednak :)
OdpowiedzUsuńNie umniejszam, tylko wyłapałam :) To nie od gorącego i suchego Ola pić się chciało, to nie od tego ciarki. Ale co zrobisz, każdy jakoś sobie radzi. Wysłuchać i nie brać, wyższa szkoła jazdy. Czasem się uda, a czasem odchorujesz.
Widać było, że ten pan jest mocno znerwicowany. Bał sie nawet zbliąającej się wizyty u lekarza. Dygotał jak ja niegdyś przed maturą! Po wyjściu natomiast uśmiech rozjaśniał jego oblicze, bo pani doktor (o dziwo!) nie zrugała go a nawet była wyjątkowo miła.
UsuńTo moje dziwne drapanie w gardle często mi sie zdarza. Nie tylko w przychodniach, ale i w supermarketach, w urzędach, w ksiegarniach i w bibliotekach. A nie wszędzie tam przecież przezywam jakiś stres. Po prostu tam jest wszędzie wyjątkowo suche a do tego zagęszczone od przeróżnych wyziewów powietrze. Myslę, że mieszkajac na Pogórzu w sanatoryjnych nieomal warunkach odwykłam od miejskiej atmosfery, od tych zapachów i duchoty pomieszczeń, gdzie jest sporo ludzi w tym samym czasie a mało przy tym tlenu.
Też zauważyłam, że mieszkając w miejscu z czystym powietrzem, stałam się wrażliwsza na powietrze kiepskiej jakości. Obiegi zamknięte typu supermarket, przychodnia, samochód, na dłuższą metę powodują u mnie atak migreny.
UsuńA historie interesujące, z czego wniosek, że jeśli jesteśmy wystarczająco uważni, to zauważymy, że każdy człowiek jest ciekawy.
Otóz to, Agniecho! Obiegi zamknięte zdecydowanie nam, nawykłym do czystego powietrza nie służą. Okazuje się, że wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Kiedyś, mieszkając w mieście nie miałam podobnych problemów. Teraz sie człowiek jakoś wyczulił, wydelikacił, odwykł. Nieraz, gdy sie tak meczę w jakimś pomieszczeniu, czy nawet na dole w miasteczku, gdzie strasznie smierdzi dymem z kominów, myslę sobie, jak też czułby sie w takich miejscach człowiek pierwotny. Chyba by z miejsca padł trupem!:-)
UsuńI ja uważam, ze każdy człowiek jest ciekawy. Każdy wszak niesie swoją niepowtarzalną prawdę, tylko nie zawsze ma z kim sie nią podzielić.
Smutno się czyta takie historie. Pracuję w szpitalu. Tam dzieją się prawdziwe życiowe dramaty. Mimo , że pracuję w takim miejscu ponad 30 lat - nie uodporniłam się na ból, smutek, strach w obliczu zbliżającej się śmierci, pożegnania... Nie da się uodpornić ani znieczulić na krzywdę ludzką. Pozdrawiam i życzę zdrowia :)
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie Ulu, z jakimi dramatami stykasz sie na co dzień w swojej pracy. To musi byc trudne - umieć zachować równowagę ducha w tak stresującym środowisku, umieć być mimo wszystko wrazliwym, czułym człowiekiem. Myslę, że wielu tego nie potrafi, że z czasem robi im sie wszystko obojętne albo, że wielu z nich wykształcili w sobie jakieś mechanizmy, jakis pancerz ochronny, broniący ich przed silnymi emocjami.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie.
Dlatego nie lubię siedzieć w lekarskich poczekalniach. Na szczęście jakoś nie muszę i oby tak zostało jak najdłużej.
OdpowiedzUsuńSzkoda tego człowieka, bo naprawdę życie mu dokopało konkretnie. Pamiętam, jak kiedyś jechałam skądś pociągiem dalekobieżnym, w przedziale siedziały jakieś starsze panie i jedna z nich opowiadała z detalami o chorobie swojego męża. Jego operacjach i umieraniu. Wysiadłam z tego pociągu chora dosłownie. Teraz to pewnie przesiadłabym się do innego przedziału, albo wolała stać na korytarzu.
No tak, Lidko. Chyba nikt nie lubi siedziec godzinami w poczekalniach lekarskich...Toz to ogromna strata czasu, który mozna by było wykorzystać ciekawiej i pożyteczniej. Ale cóz. Jest jak jest i nie zapowiada się by miało sie cos zmienic na lepsze.
UsuńPo namysle stwierdzam jednak, że pewnie znaleźli by sie i tacy, którzy wolą siedzieć w poczekalniach, pośród ludzi, z którymi mogą zamienic choćby parę słów, niz samotnie w pustym i zimnym domu...Róznie to przecież bywa. I nigdy nie wiadomo, jak sie komu zycie na starosć ułoży. No i właśnie. Ci ludzie często opowiadają smutne a jednoczesnie dziwnie do siebie podobne i nużące historie. Nieraz trudno sie tego słucha. Jednak ja wychodzę z założenia, że warto słuchać innych, warto rozmawiać z ludźmi, choćby i na najtrudniejsze tematy, bo przecież i my kiedys możemy pragnac takiego wysłuchania, rozmowy z kimkolwiek. Wydaje mi się, że powinniśmy traktować innych tak, jak byśmy sami chcieli być potraktowani.
Ostatnio, siedząc sobie właśnie w poczekalni, myślałam sobie, jak miło tam i ciepło, i krzesełka w miarę wygodne, ci co mają w domu zimno, mogą się chociaż ogrzać w takim miejscu.
UsuńTeż o tym myślałam....Mozna się w poczekaniach za darmo ogrzać. Tak samo w supermarketach, w urzędach i na dworcach. Myslę, że sporo ludzi korzysta z takiej możliwości.
UsuńTo prawda, w poczekalniach wszelakich można się nasłuchać, napatrzeć i jeszcze bardziej rozchorować. Niektórzy opowiadają na wesoło, niektórzy tragicznie, ale przeważnie to historie ciekawe.
OdpowiedzUsuńCzasami zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje, że niektórych los tak dotyka, że starczyłoby na kilka życiorysów?
Zdrówka, kochani i cierpliwości!
jotka
Mnie przede wszystkim po raz któryś uderzyło, jak mnóstwo ludzi choruje przewlekle, jak próbują sobie pomóc a system często pomóc im nie umie lub nawet nie chce. I odsyła się ludzi od Annasza do Kajfasza. A oni słabi schorowani drepczą, gdzie im tylko każą, czekają godzinami na pięcio czy nawet dziesięciominutową wizytę u lekarza (który w wiekszosci gapi sietylko w ekran komputera a nie w oczy swych pacjentów).I wciaz mają nadzieję, że ktoś wreszcie znajdzie remedium na ich dolegliwosci, że jeszcze da się normalnie pożyć...Ale obawiam się, że ta cała machina kręci sie nie po to, by kogos raz na zawsze wyleczyć, ale by tuszowac objawy, przepisując wciaz nowe medykamenty. Biznes farmaceutyczny musi sie wszak kręcić.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Jotko
Jak ja nie cierpię badań, czekania i całej tej poniewierki...
OdpowiedzUsuńBo to rzeczywiscie jest poniewierka. Dobrze to ujęłaś, Basiu.
UsuńTak. Pozbawianie człowieka godności metodą małych kroków.
UsuńCzłowiek jako maleńki, nic nie znaczący trybik w tej przerażającej machinie...
UsuńCo człowiek, to inna historia, a czasami taka, że wydaje się nie do udźwignięcia; są i hipochondrycy, którzy zamęczają otoczenie swoimi imaginacjami; oby zdrowie było, z resztą jakoś sobie poradzimy, Olu, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, co człowiek to inna historia. Nieraz naprawdę przejmująca. A innym razem banalna i nieciekawa. Ale wszystko to ludzkie. Wszystko to ważne. Każdy z nas nosi w sobie swoją prawdę, swoją historię, która nam samym zawsze wydaje się najwazniejsza. To tylko inni róznie nas oceniają. Bywa, że bardzo surowo...
UsuńPozdrawiam cię serdecznie, Marysiu
Co mnie uderzyło w Twoim opowiadaniu Olu, to cala ta scenka z poczekalni ...zupełnie jak akt sztuki teatralnej, taki raczej komediodramat niż komedia...Takie to prawdziwe, śmieszno-straszne, wesołe , ale tez bardzo smutne. Myślę jednak, ze tylko nam się tak wydaje, ze to wszystko przydarza się " niektórym " ludziom, tym co maja pecha...Nie. To jest życie i ono przydarza się nam wszystkim, a śmierć i choroba dotykają nas rozwniez w taki czy inny sposób, i zawsze dosięgną, tylko ważne jest jak umiemy sobie z tym poradzić. Jest to część naszego życia , od której nie uciekniemy, więc trzeba to przyjąć i wziąć na siebie najlepiej jak umiemy. I będzie to ten rozdygotany człowiek , albo ten pragmatyczny rumiany pan, albo czytająca ze stoickim spokojem staruszka... Myślę, ze ja życie dotknęło z nich wszystkich najbardziej - ale to ona je wygrała... Ściskam was mocno - zdrowia i pogody ducha wam życzę kochani xxx Kitty
OdpowiedzUsuń"Życie to jest teatr" - śpiewał kiedyś jakze przejmująco nasz tragicznie i przedwcześnie zmarły bard Edward Stachura. To sztuka teatralna złozona z komicznych czy tragicznych scenek. Raz jednych jest więcej niż drugich. A innym razem niewiele sie dzieje i nudą wieje na scenie.Raz jesteśmy aktorami pierwszego, raz dalszego planu. Niekiedy trzymamy tylko halabardę. Ale przedstawienie sie nadal toczy.I dla każdego z aktorów jest najwazniejsze, bo niepowtarzalne...
UsuńMasz rację, droga Kitty. Życie wraz z jego blaskami i cieniami przydarza sie wszystkim. I nie da się a nawet nie powinno uciekać przed niczym, co owo zycie niesie. Smutek, ból, choroby, starosć to też ważna część życia. Odwracanie do tego głowy w niczym nie pomaga, bo przeciez predzej czy później takie czy inne problemy dosiegna takze i nas. A lepiej być na cos przygotowanym, wiedzieć o czymś, niz dać sie zaskoczyć i załamać w obliczu nieoczekiwanego problemu. Oczywiscie nie da się wszystkiego przewidzieć, na wszystko przygotować. W teorii człowiek mysli często o sobie, że jest twardy, że da radę. A potem potrafi w jednej chwili rozsypać się na małe kawałeczki...A jeszcze inni myslą o sobie, że są słąbi i nieodporni a gdy przychodzi na nich czas próby potrafią stawic czoła najgorszym wyzwaniom a jeszcze przy tym być podporą dla innych.
Ja z tą staruszką, która czytała ksiazkę miałam moznośc jeszcze potem spokojnie porozmawiać, gdy już zostałyśmy w poczekalni sam na sam. Okazała sie, rzeczywiscie ciekawą, mądrą i silną wewnętrznie osobą. Czasem naprawdę żal, że takie przypadkowo nawiązane kontakty są incydentalne, że prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkamy...
Dziękuję za Twój komentarz i pozdrawiam Cię serdecznie, Kitty!***
Olu, musze ci powiedzieć, ze mnie jest dość trudno zaczynać rozmowy z nieznajomymi , a co więcej, wcale mi tego nie brakuje... Mimo, ze bez kontaktów z ludźmi nie wyobrażam sobie życia, ja chyba jestem introwertykiem, który na pozór jest ekstrawertykiem. Ludzie, którzy mnie znają powiedzieliby ze jestem otwarta , wesoła, głośna , dużo mówiąca :)) No tak jest, ale tylko wtedy jak wiem, ze dobrze się czuje wśród nich, ze są moim sprawdzonym towarzystwem, ze są mi znajomi i bliscy. Taka jestem w pracy, wśród sąsiadów, przyjaciół, rodziny... Ale posadź mnie w poczekalni, albo w przedziale kolejowym a ja ucieknę w siebie i we własne myśli. Męczą i nużą mnie obcy ludzie z tysiącem bolączek i problemów, meczy mnie rozmowa z nieznajomymi , słuchanie ich i wchłanianie tego w siebie, tym bardziej właśnie, ze wiem, ze wchłone ich problemy niepotrzebnie, bo za chwile się rozstaniemy , każde pójdzie w swoją stronę i nigdy się już nie spotkamy. Nie chce tego i instynktownie się przed tym zamykam. Natomiast problem czy nieszczęście u kogoś kogo znam , nawet pośrednio, mobilizuje mnie do działania, chce od razu pomoc czy to rada, informacja, czy jakimś konkretnym wymiernym działaniem. To bardzo buduje i niesie. Mój MM uważa się ja się troszczę o wszystkich tylko nie o swoich najbliższych ( czyli niego :) i ze potrzeby innych są dla mnie ważniejsze od potrzeb mojej rodziny - zawsze myślałam, ze gada bzdury, ale coś w tym jest. Bo gotowa byłam lecieć na drugi koniec miasteczka, żeby komuś znajomemu odebrać np. paczkę , bo obiecałam, a w tym czasie nie ugotowałam obiadu dla własnej rodziny :)) Bo tak się przejęłam nastoletnia ciąża przyjaciółki , ze zawaliłam trzy klasówki i o mało nie zdałam do następnej klasy, szukając dla niej pomocy, a ona w tym czasie zdała na same piątki i w dodatku okazało się , ze ciąży nie jest :)), bo bo bo itd itd - uczę się , ze nasi najbliżsi naprawdę powinni być na pierwszym miejscu, a dopiero wtedy reszta świata ....Kitty , buziaki dla was
UsuńKitty, rozumiem Cię doskonale, bo i we mnie jest mieszanka ekstrawertyka z introwertykiem. Wszystko zależy od okoliczności, nastroju, potrzeby chwili, od towarzystwa w jakim jesteśmy, od tego, czym akurat żyjemy, co zaprząta nasze myśli.
UsuńA co do rozmów w przypadkowymi ludźmi, z takimi, z którymi prawdopodobnie nigdy wiecej się nie spotkamy, to u mnie i u Cezarego funkcjonuje to tak, że nie angażujemy sie nadmiernie emocjonalnie w problemy obcych ludzi. Owszem, chcemy i potrafimy ich słuchać ze zrozumieniem i współczuciem, ale nie przeżywamy ich spraw tak mocno jak przeżywamy sprawy dotyczące naszych bliskich czy przyjaciół. To trochę tak jakbyśmy oglądali jakis film czy słuchali audycji radiowej o ważnych sprawach. Albo byli dziennikarzami zbierającymi materiał do artykułu. Zdajemy sobie sprawę, że nie możemy tym ludziom pomóc . A jedyne co możemy to porozmawiać z nimi, obdarzyć szacunkiem, pozwolić im sie otworzyć bez lęku przed wyśmianiem czy zbagatelizowaniem. Owszem, wszystkie te rozmowy dają do myslenia, zajmują przez jakis czas uwagę i myśli, ale nie zaburzają naszego życia, nie rujnują psychiki.
To oczywiste, że najbliżsi powinni być zawsze na pierwszym miejscu. Oraz my sami, bo za nas nikt naszych problemów nie rozwiąże. Ale to nie wyklucza kontaktów z innymi ludźmi, nie powinno być moim zdaniem powodem do oddzielania sie od nich bańką obojętności czy lęku przed ich problemami. Chyba, że przeżywa sie cudze sprawy zbyt mocno i niepotrzebnie je w siebie wchłania. Trzeba wtedy nad sobą popracować. Zastanowic sie i znaleźc konieczny balans.
I jeszcze jedno. To wszystko o czym napisałam powyżej brzmi pewnie jakoś nieznośnie przemądrzale. Ale ja sama też mam mnóstwo wątpliwosci i zmagam sie z wieloma pytaniami bez odpowiedzi. Dlatego wciaz się uczę. Siebie, innych, świata. I oby ta nauka nigdy nie miała końca!:-)
Buziaki takze dla Ciebie i Twego M!:-)
Tak Olu, doskonale to ujelas... byloby dobrze gdybym umiala podejsc do takich sytuacji z pewna doza dystansu i spokoju, nie doznajac przy tym uszczerbku na duszy, ale wlasnie ja sie tak mocno angazuje emocjonalnie i tak mnie to wykancza psychicznie , tak drenuje ze mnie wszystkie sily , ze musze stosowac tarcze ochronna. Stad to chowanie sie do wlasnej skorupy - to taki mechanizm obronny, self- preservation. Tam gdzie moge to dziele sie i podpieram gdzie moge ... Niedawno zmarla nasza dobra sasiadka , dla nas dosc daleka znajomosc, ale to byla najlepsza przyjaciolka mojej dobrej bliskiej sasiadki. I to o nia sie najbardziej balam, bo ona zostala w ciezkim szoku i ja to bardziej dotknelo niz meza tej zmarlej ( 59 lat to nie jest wiek na umieranie). Ech , zycie po prostu 😘😘😘
UsuńEch, życie, życie...I jego nieodłączna siostra - śmierć. To zawsze boli, zasmuca i przeraża...Ten lęk o innych, strach przed ich utratą i rozpacz, gdy dzieje się ostatecznosć, a my nie możemy nic na to poradzić....
UsuńAle jeszcze w zielone gramy, kochana Kitty. Oby jeszcze długo i oby udawało się tą grą w zielone cieszyć tak po prostu, póki trwa!♥
💝💝💝
UsuńOleńko, przeczytałam, przemyślałam i nie podzielę się swoją opinia, zostawię ja dla siebie tak jak większość ostatnio zostawiam dla siebie…Jedyne co napisze, to to, ze Jesteś osoba, która potrafi sluchac, a takich osób jest teraz bardzo mało…
OdpowiedzUsuńPrzesyłam dużo serdeczności i zdrowia dla Was 💗
Orszulka
Orszulko droga, tak sie jakos w dzisiejszych czasach porobiło, że często człowiek zmuszony jest do milczenia albo do cenzurowania samego siebie. Bo nigdy nie wiadomo, jak inni zareagują na naszą prawdę. Czy jej nie zakrzyczą, nie wyszydzą, nie zdeptają...Ale czy to oznacza, że nie powinniśmy próbować być sobą? Moim zdaniem nie możemy pozwolic sobie tego zabrać. Trzeba tylko przygladać sie uważnie, słuchac, czytać i wyciagać wnioski, by wiedzieć pośród jakich ludzi możemy czuć sie bezpiecznie, gdzie nas akceptują takimi, jakimi jestesmy a nie chcą zmieniac na swoje podobieństwo.
UsuńTo prawda, lubie słuchać ludzi i chętnie to robię. Zawsze wydawało mi się to ważne. I nie uważam by w jakiś sposób mnie to osłabiało, czy odbierało spokój ducha. Wręcz przeciwnie. Rozmowy z ludźmi zawsze czegos uczą.Coś nowego w nas budują, coś dodają naszym wnętrzom. A zwłaszcza rozmowy w cztery oczy...
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Orszulko♥
Oleńko, zawsze powinnismy być sobą
UsuńJa ostatnio mam sporo do czynienia z wizytami lekarskimi i poczekalniami
Jestem gaduła i tez umiem sluchac, tylko, ze ja te historie później przez dłuższy czas bardzo przeżywam, myśle, rozmyślam, zamartwiam się jak potoczyły się dalej losy wysluchanych osób, które spotkałam w tych poczekalniach i to nie wpływa na mnie dobrze…
Sama tez już nie chce mówić o moich chorobach, wole odwrócić uwagę na inny temat
O to mi Kochana chodziło
Być może zle ujęłam mój poprzedni komentarz, mam taki natłok myśli ze czasami nie pisze tego tak jakbym chciała, żeby wyszło …
Tule mocno Kochana 💗
To pisałam ja, Orszulka
UsuńOrszulko, droga. Z tego, co piszesz zdecydowanie za mocno przeżywasz cudze sprawy. To na pewno nie jest dla Ciebie dobre, ale nie potrafisz inaczej, wrazliwa, czuła duszo. Pomysl jednak, że nie możesz im pomóc inaczej jak tylko wysłuchać ich. I to dla wielu jest naprawdę dużo. Myślę sobie, że trzeba sie starać w takich sytuacjach być troche jak ksiądz w konfesjonale, który nie bierze do siebie cudzych problemów, ale jest wsparciem dla nich dlatego, że słucha uważnie (lub powinien słuchać w założeniu). Ale nie każdy może i chce byc takim "księdzem". Każdy jest inny i ma prawo do zachowania swojego spokoju i odrębności. A każdy sposób na to jest dobry. Może być nim na przykład zmiana tematu w rozmowie, albo odejście na bok i, gdy coś nas za mocno jednak przytłacza albo niepokoi.
UsuńI ja tulę Cię mocno do serca!♥
pozdrawiam serdecznie z Kaszub Alis niezalogowana
OdpowiedzUsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie, droga Alis!:-)
UsuńWitaj początkiem Wielkiego Postu Olgo
OdpowiedzUsuńA któż lubi tam przesiadywać? Ja ostatnio niestety miałam takie okazje.
Czasem jednak należy wysłuchać kogoś, kto jak się przekonałam, nie ma się komu na co dzień wygadać.
Pomimo szarości za oknem ciepło pozdrawiam i przesyłam uśmiech
Witaj w kolejny pochmurny dzionek, Ismeno.
UsuńPrawie nikt nie lubi przesiadywać w poczekalniach, choć pewnie znalazłoby się paru takich, co wolą poczekalnie, niż puste, zimne i samotne mieszkania. Ludzie potrzebują ludzi a namiastkę takiego intensywnego,choć chwilowego, ludzkiego towarzystwa znaleźć mogą właśnie w poczekalniach.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Czy mój krótki mail dotarł?
UsuńPozdrawiam oczekiwaniem na ciepły uśmiech wiosny
Niestety, przykro mi, ale nie dostałam żadnego maila od Ciebie, Ismeno. Może spróbowałabyś napisać jeszcze raz?
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie w kolejny mroźny poranek.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPisałam pod ten wanderers147@gmail.com
UsuńTaki jest na stronie. Dzisiaj ponownie poszło.
Liścik dotarł 😀
UsuńSamo życie. Tak bardzo wszyscy boimy się chorób swoich i bliskich, ze az boli słuchanie o tym, że w kogoś trafiły. To budzi niepokój, bo i nas nie ominą. Ludzie chcą mówić o swoich przeżyciach, zauważyłam, że z wdzięcznością przyjmują pytania, czekają na nie. Przez chwilę siedziałam w dusznej poczekalni i widziałam tych wszystkich ludzi. Najbardziej chciałabym poznać Was i pogadac o wszystkim, nie tylko o chorobach🙂 Ja cenię poznawanie ludzi w podróży, są jej najciekawszą częścią. O poglądach też. Nawet krótkie spotkanie zawsze coś wnosi ważnego. W Nikaragui poznaliśmy Polaków, którzy dwa lata temu spakowali kilka walizek i wyjechali na zawsze. Zbudowali domek nad oceanem i otworzyli polską restaurację. Co za odwaga, zmienić wszystko, żeby znaleźć swoje miejsce na resztę życia. Każda historia czegoś ważnego uczy. Opowieści z poczekalni przypominają, że mamy ograniczony czas, trzeba być czujnym, bo nie wiadomo z której strony uderzy cios. Jak to dobrze, ze ludzie sie sobie zwierzają i potrafią współczuć. Krótkie chwile wspólnoty w poczekalni opisałaś po mistrzowsku. Chociaż smutne to było, to jak zawsze przeczytałam z prawdziwa przyjemnością. Maria 😘😘😘
OdpowiedzUsuńWszak podróą każde życie jest, kochana Marylko. Poznajemy w jej trakcie nie tylko przeróżne miejsca, ale i ludzi a przede wszystkim siebie samych. Zaludniamy spotkaniami z bliźnimi mapę naszego serca,ścieżki naszych wspomnień dając im swoje uczucia i myśli. I oni to samo robią z nami. Jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, jesteśmy ważni, choć sami sobie zdajemy sie marnymi pyłkami, jednak wiele uczymy sie od siebie wzajemnie o trudach tego podrózowania i jego blaskach i cieniach, każdy kontakt z człowiekiem jest po coś. No a do tego nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy dane nam będzie spotkać tego człowieka przez duże "C". tego, który wywrze na nas większy wpływ, niz reszta i który być może sprawi, że nasza podróż ruszy w taką stronę, o której nigdy wcześniej byśmy nie pomyśleli!:-) Efekt motyla mi sie tutaj przypomina!:-)
UsuńBardzo sie cieszę, że moja opowieść przypadła Ci do gustu. Dziekuję za życzliwe słowa i odwzajemniam sie serdecznym, szczerym usmiechem!:-))♥
Przychodnie , szpitale to miejsca gdzie często rozsiada się samotność...ludzie czekający w kolejkach ze swoimi schorzeniami, problemami...Myślę, że przydałby się taki ktoś jak Wy w każdej przychodni aby wysłuchać..od razu bylibyśmy zdrowsi....Jak bardzo drugiemu człowiekowi potrzebne jest aby ktoś go wysłuchał...Ściskam Was:) Bądźcie zdrowi!!!
OdpowiedzUsuńOtóz to, droga Pati. W takich miejscach często rozsiada sie samotność. I często choroby ciała zdają sie niczym wobec choroby duszy. Co więcej, choroby ciała są często tylko przykrywką, czy też widzialną manifestacją innych, poważniejszych problemów. Mówienie o chorobach ciała jest przeważnie dozwolone i akceptowalne, natomiast mówienie o chorobach duszy, o swoim samopoczuciu psychicznym często jest wstydliwe i obłożone społecznym tabu...
UsuńPozdrawiamy Cie serdecznie!
Życie pisze tak nieoczekiwane scenariusze, że nie zawsze jesteśmy na nie gotowi. Co mnie ujęło w tej historii ? Uśmiech tego ostatniego pana, pomimo... a jednak się uśmiechał Olu. Cierpienie uczy pogodzenia się z losem i wdzięczności za najmniejszą drobnostkę. Uśmiechał się gdy mówił, że nie musi nosić woreczka...
OdpowiedzUsuńTak, Gabrysiu. Zycie pisze różne dziwne i zaskakujące scenariusze. Dlatego każde życie, każda opowieśc jest taka ciekawa, taka dająca do myślenia, czegoś nas przy okazji ucząca.
UsuńA propos tego uśmiechniętego, choć tak dotkniętego przez los pana...Do dzis nie umiem sobie wytłumaczyć do końca jego uśmiechu. Skąd on mu sie tak naprawdę brał? Piszesz, że to objaw pogodzenia z losem i wdzieczności za najmniejszą drobnostkę. Pewnie w dużej mierze tak. Ale myslę, że było w tym uśmiechu coś więcej. Może stanowił on jakąs tarczę dla tego człowieka? Moze nakazywał sobie uśmiechanie sie, żeby nie płakać? A może był objawem początku jakiegos szaleństwa? A może jeszcze czegoś, co nie przychodzi nam do głowy. Wszak ten pan mówił o trzech wstrząsach, jakie przeżył w ostatnich latach. Opowiedział w poczekalni tylko o dwóch. Być moze ten trzecie pozwolił mu coś więcej pojąć, pomóc sie pozbierać po tragedii? Może spłynęła na niego raptem łaska silnej wiary...? Kto to wie? Tak czy siak, spotkanie z tym panem było dla mnie czymś niezwykłym, niesamowitym wręcz....
Poruszyłaś, mocno poruszyłaś Olu.
OdpowiedzUsuńPoczekalnie przy przychodniach, SOR-ach, szpitale.
Moje i ludzkie wysłuchane historie. Gniew, lęk i bunt, że dlaczego, że po co. Wypadki, choroby i umieranie bliskich, moje operacje.
Pierwsza jaką pamiętam z dzieciństwa. Nieudana, bieg do szpitala, rozcinanie rany na żywca, mój wrzask, przerażenie matki, krzyk lekarza - Niech pani uspokoi tego bachora? I spokojny głos pielęgniarki- Ale to pan, doktorze zaszył w ramie opatrunek, a nie ten bachor...
Kiedyś w rozmowie koleżanka powiedziała, że jej dziadek całe życie modlił się o jedno, o to żeby los trzymał go jak najdalej od lekarzy, szpitali i pozwolił odejść spokojnie ze starości we własnym łóżku. I udało mu się...
Hanka C.
Tak, poczekalnie, zwłaszcza przy SOR-ach i szpitalach bywają jak któryś krąg piekła. Takie w nich zagęszczenie ludzkiego cierpienia, bezradności, samotności, poczucia krzywdy, lęku, bezdusznosci i niesprawiedliwości. To jakiś inny, równoległy, straszny świat, o którym na co dzień nie myślimy, cieszac sie swoim zwyczajnym, spokojnym życiem. Życiem, którego nawet często nie doceniamy narzekając i marudząc bez sensu, podczas, gdy gdzies tam w tym samym momencie mnóstwo ludzi cierpi naprawdę a los miota nimi jak niepotrzebnym papierkiem, kolejnym numerkiem do odhaczenia. W takich poczekaniach czujemy się jakbyśmy byli niczym. Tak niewiele tam od nas zalezy. Wszystko natomiast zależy od panów i władców w medycznych kitlach. Patrzymy więc na nich z rozpaczliwą nadzieją.Czekamy na jakieś oznaki człowieczeństwa z ich strony i niestety bardzo rzadko sie ich doczekujemy. Dlatego tym większego znaczenia nabiera rozmowa z innymi, takimi jak my ludźmi. Z innymi oczekującymi na pomoc, którzy czują tak podobnie jak my i nade wszystko potrzebują zrozumienia, otuchy, wsparcia, czy usmiechu.
UsuńDobrze, że Twojemu dziadkowi udało się uniknąć odchodzenia w otoczeniu tej bezdusznej, szpitalnej machiny. Że umarł w swoim własnym łózku. Jak człowiek. Oby i nam było to dane...
Pozdrawiam Cię serdecznie, Hanko!
No niestety, to nie mojemu dziadkowi udała się taka sztuka uniknięcia szpitala i lekarzy, ale dziadkowi koleżanki.
UsuńMój jeden dziadek umarł śmiercią tragiczną, a o drugim nic nie wiem. Nigdy go nie poznałam.
Pozdrawiam równie serdecznie. Hanka C.
Przepraszam za pomyłkę co tamtego dziadka!
UsuńMam podbnie jak Ty,jeśli chodzi o moich dziadków.O jednym z nich nic nie wiem a drugi odszedł meczac się okropnie ..
I ja ostatnio przebywam często w przeróżnych przychodniach i szpitalach. Jednak staram się nie zastanawiać i nie interesować zbytnio chorobami innych. Sama też nikomu się nie zwierzam ze swoich dolegliwości. Wychodzę z założenia że są to sprawy bardzo osobiste więc każdy sam musi sobie z nimi poradzić. Wiem jednak ze często rozmowa i takie zwierzenie się obcej osobie moze bardzo pomoc.
OdpowiedzUsuńA zdrowie jest najwazniejsze.... Nie mam co do ze żadnych wątpliwości.
Serdeczności pozostawiam.
Stokrotka
To prawda - nasze zdrowie oraz choroby to są sprawy osobiste i oby takimi pozostały (mam tu na myśli wtrącanie sie państwa w te sprawy łacznie z przymuszaniem czy ostracyzmem w razie odmowy jak to miało miejsce w czasie niedawnej covidozy).
UsuńA co do zwierzeń dotyczących swych chorób, to nie każdy odczuwa taką potrzebę. Jednak bywa też tak, że czasem łatwiej opowiedziec o sobie obcym, przypadkowo spotkanym ludziom, niż tym, których znamy, sąsiadom, bliskim, przyjaciołom. Niekiedy śmiało wyrzucamy z siebie jakiś cieżar właśnie dlatego, że te obce osoby nie wykorzystają nic z tego przeciw nam, nie będą o nas plotkować, nie odsuną się, jakbyśmy byli zadżumieni. To troche tak jakby wykrzyczeć swoje zmartwienia w ciemną studnię. Tyle, że studnia odpowie co najwyżej odległym echem, zaś żywy człowiek odpowie po ludzku a przynajmniej westchnie ze współczuciem.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Stokrotko!:-)
Oleńko, jaki masz talent obserwatora, jak rasowy pisarz. Z poczekalni tyle wątków na nowelę czy opowiadanie. Ale też w poczekalni czy w podróży ludzie się łatwiej otwierają wobec obcych. Mam nadzieję, że u Was wszyscy zdrowi, czego Wam szczerze życzę.
OdpowiedzUsuńPisać, jak wiesz, lubię a obserwacja ludzi, ich słuchanie, poznawanie ich problemów dostarczaj wielu ciekawych tematów do pisania.
UsuńNasze zdrowie płata nam niekiedy różne figle, ale dajemy radę!:-)
Oboje pozdrawiamy Cię serdecznie, Krystynko!:-)
Z wiadomych przyczyn unikam tematu chorob i tego typu ludzkich historii wiec tylko zaznaczam, ze czytalam.
OdpowiedzUsuńRozumiem, Marylko. I dziękuję, że tu zajrzałaś, przeczytałaś i dałaś mi o tym znać.*♥
Usuń