…Od kilku dni znowu u nas zima na całego! Śniegu dokoła ogromne ilości. Śnieg to ciężki i mokry, szybko topniejący, bo nocą jest nieco poniżej zera a za dnia tylko dodatnie temperatury na termometrze. Jednak bieli tej wystarcza by pejzaże błyskawicznie przebrały się z siwych, listopadowych sukienek w styczniowe, biało - czarne. I z jednej strony to dobrze, bo na dworze zrobiło się jaśniej i piękniej a z drugiej nie za dobrze, gdyż owa masa śniegu spowodowała w naszych okolicach nieomalże dwudobową przerwę w dostawie prądu. I trzeba było sobie jakoś radzić. A nie było to łatwe ani zbyt przyjemne, choć jednocześnie wielce pouczające. Ot, mieliśmy taki dwudniowy survival! A wraz z nami wszyscy mieszkańcy naszej wioski oraz kilkudziesięciu innych, sąsiednich miejscowości, również dotkniętych brakiem elektryczności.
Panowie elektrycy uparcie usiłowali usunąć awarię, ale nie bardzo im to szło. Bo nie wystarczyło wyciąć i uprzątnąć kilku drzew, które pod ciężarem śniegu przegięły się, złamały i zerwały kable elektryczne. Okazało się, iż uszkodzenie instalacji było o wiele poważniejsze i panowie naprawiacze biedzili się z tym przez dwa dni do późnej nocy a to wszystko pośród nieustająco sypiącego śniegu a nawet momentami ostro szalejącej zamieci. Mimo tak kiepskich warunków atmosferycznych samochody elektryków jeździły w tę i we w tę. A z nimi jakieś ciężarówki, podnośniki, quady i inne specjalistyczne pojazdy. I tylko miganie ich reflektorów na jakiś czas wydobywało z kompletnych ciemności zaśnieżone pola, wzgórza, lasy i coraz trudniej przejezdne okoliczne drogi. Co jakiś czas obserwowaliśmy poczynania ekip naprawczych przez okno, jednak widząc powiększającą się śnieżycę pomału traciliśmy nadzieję na szybki powrót prądu.
Tymczasem w domu woda całkiem już przestała lecieć z kranu. Nie działała pompa elektryczna i pozostało wyciąganie jej ze studni w wiadrze (do picia, gotowania i mycia), czerpanie ze stawu (na szczęście pokrytego tylko cienką warstwą lodu) oraz topienie śniegu (by było czym spłukiwać toaletę). Do tego okazało się, iż nasza instalacja centralnego ogrzewania jest skonstruowana w tak przedziwny sposób, iż w razie braku elektryczności kaloryfery grzeją tylko na piętrze a na parterze pozostają lodowate. Na piętro nie chcieliśmy się przenosić z uwagi na psy, które co i rusz o wypuszczenie do ogrodu proszą a komu by się chciało po ciemnym korytarzu i jeszcze ciemniejszych schodach z góry wciąż schodzić? Pozostaliśmy zatem na dole, bo tu przynajmniej przy piecu kuchennym było naszej gromadce swojsko i przyjemnie. Tylko w sypialni zimnica się panoszyła, mimo, że przez te dwa dni nie było przecież siarczystych mrozów. Ale na taką okoliczność wyciągnęłam z szafy dodatkowy koc i jak się mocno do siebie z Cezarym przytuliliśmy, to zaraz robiło się pod wielbłądzią kołdrą i owym kocem cieplutko i przytulnie.
Najbardziej przykre okazało się to, iż zimą po szesnastej robi się kompletnie ciemno i dwa dni z rzędu trzeba było sobie z tym jakoś radzić, w jakiś sposób ten odmieniony dziwnie czas wypełnić. Bo skoro o tej porze nieco za wcześnie jeszcze na spanie, to pozostaje człowiekowi zaświecić latarkę, świeczkę albo lampę naftową i usiłować jakoś działać w półmroku. Po pierwsze włączyć radio na baterie (i zaraz wyłączyć bo tam albo reklama goni reklamę albo wiadomości pełne nieznośnej propagandy). Po drugie, jeśli się oczywiście lubi, można wyciągnąć z mroków zapomnienia karty albo inne gry, do których mocnego światła nie potrzeba. W lichym oświetleniu książki się nie poczyta ani krzyżówki nie rozwiąże, choć próbować nie zawadzi. Ja spróbowałam, ale oczy piec mnie szybko zaczęły a do tego pokapałam woskiem książkę, więc odłożyłam ją zaraz na półkę, żeby jej całkiem nie zniszczyć. Co jeszcze da się w taką szarą porę czynić? Pewnie jakieś robótki, typu szydełkowanie albo druty, ale ja niestety tego nie potrafię, bo też nigdy mnie do takich prac nie ciągnęło. Można coś sobie pisać w zeszycie, ale i od tego człowiek ostatnimi czasy odwykł komputer do dyspozycji mając. Cóż. Wyznam Wam, iż najlepiej wychodziło nam z Cezarym popijanie gorącej herbaty przy stole kuchennym oraz zajadanie kanapek (kanapki to najlepsze jedzenie, gdy nie chce się brudzić zbędnych naczyń), do tego rozmowa, żarty, śpiewy, zabawa z psami, pieszczenie kota, wyglądanie przez okno a w końcu polegiwanie pod kocem i drzemka. Najmniejszym problemem okazał się dla nas w tym czasie brak Internetu (którego nie było nawet wtedy, gdy już wrócił prąd), bo jednak Internet nie wpływa bezpośrednio na codzienne życie. Okazuje się, iż spokojnie można się bez niego obyć. Myślę, że taki internetowy detoks to nic przykrego a wręcz przeciwnie. Odpoczęłam dzięki temu od złych wiadomości. Odpoczęłam od wiadomości wszelakich. I oczy też odpoczęły od monitora. Za to wyobraźnia pracowała na całego. I dobrze!
Dzięki temu brakowi prądu chcąc nie chcąc przenieśliśmy się w czasie do lat 50-tych ubiegłego wieku, kiedy to wiele podkarpackich wiosek nie było jeszcze zelektryfikowanych. Oboje z Cezarym snuliśmy wizje tego, jak też wtedy żyli tu ludzie. Co właściwie robili po zmroku? I taka oto opowiastka w mej głowie się zrodziła…
W styczniowy wieczór
Po nakarmieniu i napojeniu zwierząt gospodarskich, po wydojeniu krów i ich oporządzeniu wszyscy mieszkańcy drewnianej chaty pod lasem zbierali się w kuchni, gdzie ciepło było przy piecu kaflowym a lampa naftowa jako tako oświetlała środek izby, wszelkie jej kąty pozostawiając w niemal całkowitym mroku. Jarzyły tylko gdzieś pod powałą ślepia czarnego kocurka Filipka, który umościł sobie wygodne legowisko w zawieszonym wysoko starym, wiklinowym koszyczku od święconki. Mruczał tam i pilnie obserwował, kiedy gospodyni mleka mu do miski naleje i chleba tam podrobi. A tymczasem ona drew do pieca dokładała i dmuchała mocno, bo cugu jakoś wcale nie było. Tylko tuman sadzy na czole jej nagle osiadł aż dzieciska śmiać się poczęły, że matuś jak kopciuszek z bajki wygląda!
- Kopciuszek? Dam ja wam kopciuszka! Za lekcje się bierzcie lepiej, bo znowu wam pani w dzienniczku uwagi napisała, że żadnych postępów nie robicie i tylko dokazywanie wam w głowie ! – fuknęła kobiecina i otarłszy jako tako twarz znowu dmuchać w palenisko poczęła.
- Jędrzej! A ty zajrzeć musisz do komina, czy tam znowu, tak jak w zeszłym roku, jaka sroka nie wpadła – sapnęła, z trudem z kolan wstając i do rozpartego na ławie gospodarza się zwracając.
Tenże akurat nabijaniem tytoniu do fajki był zajęty, a że to dla niego wyczekana przez cały dzień czynność była, tedy nie przerwał jej ani na chwilę a tylko głową pokiwał gospodyni, że rozumie i zrobi jak trzeba. Ale nie teraz…teraz był święty czas pykania fajeczki i wydmuchiwania przed się zgrabnych kółeczek.
- Anulko! Antoni do nas wieczorem wpadnie! Pogadać o ważnych sprawach chcemy! - zwrócił się w końcu do żony.
- Ponoć elektryfikację mają w naszych stronach w przyszłym roku zacząć. A nie wszystkie ludziska na to gotowe! Jedne na wycinanie drzew się nie zgadzają, co to w postawieniu słupów i przeciągnięciu kabli elektrycznych przeszkadzają. A inne po prostu boją się tej elektryki, że to niby pożarem grozi! - westchnął z ubolewaniem, gdy już pierwszy, tytoniowy głód nasycił. Potem zakasłał głośno, bo mu ostry dym aż do tchawicy podszedł.
- Ale to chyba tylko stare, bo młodym nowoczesność już mocno pachnie! Młodych coraz więcej do miasta ciągnie. Niedługo po wsiach to tylko tacy jak my zostaną, co to do ziemi przywiązani, jako i nasi rodziciele byli – mruknęła w odpowiedzi Anna i popatrzyła z troską w kąt izby, gdzie stało łóżko grubą pierzyną nakryte. Spała pod nią jej stara, schorowana matka, co to niewiele już ze świata rozumiała bo umysł dawno się jej zamglił a i nogi posłuszeństwa odmówiły. Gospodyni opiekowała się starowinką z czułością wielką, ale serce ją bolało, bo matka nawet już jej nie poznawała a wczoraj, gdy niegdyś ulubionym barszczem ją nakarmić chciała, tamta z krzykiem, że otruć ją pewnikiem zamiarują, miskę jej z rąk wytrąciła aż zupa na pościel się wylała. Gospodyni na to wspomnienie westchnęła ciężko. Wiedziała przecież, że z matką będzie już tylko gorzej, ale przecie zdarzały się jeszcze chwile, że mateńka uśmiechała się, stare piosenki nuciła, Annie całkiem bystro w oczy spoglądała. Potem znowu jednak mgła ją jakaś opadała i w świat swoich rojeń i lęków odchodziła.
Anna postawiła na piecu garnek z mlekiem. Część mleka jak zawsze ulała do kociej miseczki. Natychmiast oczy Filipka rozjarzyły się na ten widok niczym dwie roratowe latarenki. Zeskoczył z góry i zaczął o nogi gospodyni serdecznie się ocierać. Ta posmyrała go chwilę za uszkiem a następnie szybko za ucieranie ciasta na zacierki się zabrała. Jędrzej tymczasem perorował dalej:
- Ale to i nie dziwota, że się boją! No sama popatrz jak ta nowoczesność szybko teraz postępuje. Toż dopiero co auta i motory się pokazały, kolej prawie wszędzie dojeżdża, aeroplany nad głową przelatują a jeszcze przed wojną tylko wozem konnym albo bryczką do miasteczka się jeździło albo tak jak teraz, saniami! I cicho było. Spokojnie…Komu to przeszkadzało? Aż strach pomyśleć, czym nasi wnukowie jeździć będą! - zawołał i za okno z zabobonnym lękiem w oczach zerknął jakby z ciemności już teraz nadjechać miały jakieś przerażające, kosmiczne machiny. Jednak stamtąd słychać było tylko świst wichru, poszumy śnieżnej dujawicy i odległe wycie wilków…
Gospodyni nie zwracała na to jednak uwagi, bo właśnie z obawą w pokasływanie dzieciaków się wsłuchiwała.
- Oj, żeby to znowu jakiś krup się nie przypałętał albo i co gorszego! – rozmyślała przykładając dłonie do rozgrzanych policzków najmłodszych latorośli, ośmioletnich bliźniaków Jaśka i Mietka oraz dziesięcioletniej Kasi. Czternastoletnia córka, Marysia na szczęście już z chorób dziecięcych wyrosła, ale inne zaczynały się z nią problemy. Marudna się jakaś zrobiła, nieusłuchana, w lusterko za często spoglądała. Nieraz, jak matka nie widziała grzywkę w miejski sposób tapirować próbowała. Ponoć to wszystko dlatego, że za chłopaczyskami zaczęła już zaglądać. Teraz też gdzieś w sufit się zapatrzyła i uśmiechając się sama do siebie o niebieskich migdałach rozmyślała.
- Maryś! Postaw talerze na stole. Wyjmij łyżki z szuflady! Kompotu do kubków nalej! Żadnej wyręki z ciebie nie ma! – napomniała ją gospodyni a dziewczyna półprzytomnie ze stołka się zerwała i zamiast pomóc matce jeszcze gliniany dzbanek z kredensu zrzuciła aż rozbił się w drobny mak…Czerwona plama malinowego kompotu rozlała się szeroko po jasnych, sosnowych deskach podłogi kuchennej… Oczy Maryśki momentalnie wypełniły się łzami.
- Ale gapa ze mnie! – zawołała i za ścierkę się od razu złapała, żeby szybko wszystko uprzątnąć.
- Zły to znak! – na widok czerwonej plamy szepnęła Anna i przeżegnała się na wszelki wypadek. I zaraz strach o matkę się w niej ulągł, wiec pośpieszyła do łoża staruszki sprawdzić czy oddycha. Oddychała spokojnie i nawet się nie poruszyła, choć stuk upadającego dzbanka tak głośnym wszystkim w chacie się zdawał.
- Oj, tam! Zdarza się przecie! Dzbanków nam nie brakuje. Przecie masz po ojcu, garncarzu z dziesięć chyba podobnych i lepszych. Na szczęście to chyba spadł i tyle! – zawołał gospodarz i poklepał pocieszająco plecy zgiętej u jego stóp najstarszej córki.
Wtem dało się słyszeć głośne stukanie do drzwi.
- To pewnie Antoni już przyszedł! Jasiek! Weźże świeczkę i leć do sieni. Wpuść drogiego gościa do domu! – przykazał Jędrzej po czym wstał i wyjął z kredensu flaszkę przedniej księżycówki, co to ją trzymał na lepsze okazje.
Ale to chyba nie był Antoni, bo chwilę potem do izby kuchennej wpadł sam Jasiek - blady całkiem jak widmo, a do tego z dziwnie wybałuszonymi oczami. Wygasła świeczka niczym osika drżała w jego małej dłoni. Chłopiec obłapił matulę w pasie i tylko zębami dzwonił, słowa nie potrafiąc wydobyć…
I to tyle styczniowej opowiastki na początek…Czy zainteresowała Was ona choć trochę? Przyszło mi do głowy, że może wśród Was znaleźli by się chętni na jej kontynuowanie. Może chcielibyście dopisać do niej parę zdań lub akapitów? A może mielibyście pomysły, jak mogłaby się ta historia dalej rozwinąć? Ciekawa jestem Waszych propozycji i podpowiedzi. Może uda nam się stworzyć wspólnie ciąg dalszy tej opowieści? Myślę, że w długie, styczniowe wieczory dobrze się takie historie razem składa. To może być sympatyczna i pobudzająca wyobraźnię, blogowa zabawa. Co o tym sądzicie? Piszcie w komentarzach, jakie macie propozycje kontynuacji tej zimowej opowieści.
A póki co, pozdrawiam Was serdecznie z okrytej śniegową kołderką, zamglonej wioski pod lasem!:-)
kontynuacja Jotki:
Jasiek nie potrafił słowa z siebie wydobyć, choć widział przecie, że i matula i ojciec czekają niecierpliwie, bo do izby z sieni nikt nie wchodził. Gdy wreszcie głos odzyskał, a wszyscy czekali jak w kamień zamienieni zakrzyknął:
- Matulu, duchy jakoweś nas dziś nawiedzają!
- Co ty pleciesz, chłopaku? Rozum ci odjęło?
- Sami zobaczcie, kto w sieni palto zdejmuje, nie uwierzycie...
Gospodyni wolnym krokiem do sieni ruszyła, świeczką w głąb zaświeciła i podobnie jak uprzednio Jasiek, ze świecą w ręce zamarła i płakać zaczęła, ale trudno było rozeznać czy z radości to czy tez z wielkiej zgryzoty!
kontynuacja Olgi Jawor:
…Chwilę potem do izby kuchennej powoli wszedł zgarbiony, siwobrody jegomość. Niepewnie stanął na progu, z nogi na nogę przestępując i śnieg z ramion otrząsając. Nic nie mówił, ale wyglądał jakby na coś czekał a może i czegoś się obawiał? Z przewieszonym przez ramię grubym, połatanym paltem, w wojskowych, zniszczonych buciorach w milczeniu stał naprzeciw gospodarzy a zdawał się im znajomym i nieznajomym jednocześnie. Przez jego policzek przebiegała głęboka i szeroka blizna a pod lewym okiem widać było ciemne wgłębienie, jakby po kuli czy silnym uderzeniu. Poznać można było od razu, iż człek ten dużo złego doświadczył w życiu, a i na duszy jakieś rany pewnie miał. W ostatnich latach wiele takich postaci po okolicach się kręciło. Ludzie wracali z wojennej tułaczki, miejsca swojego na powrót we wsi szukając a przede wszystkim bliskich wypatrując, tych, za którymi gdzieś w świecie tęsknili i których twarze pomału zaczynali już zapominać. A tymczasem po wielu tutejszych chałupach jeno pogorzeliska i czarne kikuty pozostały. W innych nowi, z zachodu przyjezdni ludzie się osiedlili. A w jeszcze innych żyły ocalałe cudem tutejsze rodziny i po latach gehenny próbowały budować na nowo zwyczajne życie o wojennych trudach rzadko wspominając.
Jedną z takich właśnie rodzin była familia Jędrzejowa. Choć i im wojna kilku bliskich zabrała, to wespół zdołali na powrót odbudować swoje proste szczęście. Siermiężne a nawet biedne lata pięćdziesiąte, po chaosie wojennym i codziennym lęku mu towarzyszącym ostoją bezpieczeństwa im się zazwyczaj zdawały. Grunt, że szkoły znowu działały, że ziemię można było uprawiać i zwierzęta swoje hodować. A choć bieda często piszczała i państwu trzeba było sporo z marnych przeważnie plonów oddawać, to przynajmniej nikomu wywózka na roboty już nie groziła ani do lasu przed nikim nie trza było uciekać. Mówiło się wprawdzie, że ten i ów widywał po lasach, z dala jeno, dziwne jakieś persony. Uciekinierów z wojska albo partyzantów, co to nowych, politycznych porządków przyjąć nie chcieli. Zdarzały się też jeszcze niedobitki Ukraińców, którzy wywózki w akcji „Wisła” dotąd uniknęli. Jednak coraz mniej ich się w tych stronach kręciło. W przeszłych latach nie na darmo milicja i wojsko co i rusz obławy na nich robiły i niby wściekłe lisy wyłapywały. Żal było nieraz patrzeć jak owi pojmani, do cna poniżeni i w kajdany skuci ludzie siedzą na pace wojskowych ciężarówek niby kurczaki w klatkach a sprawiedliwa władza ludowa ich do więzienia w mieście zawozi. Stamtąd nikt z nich wolny nie wychodził. Czekały ich lata zamknięcia a na wielu, tych najbardziej znaczących i zatwardziałych wyroki ostateczne wydane już były…Takie to czasy właśnie powojenne nastały, ale mimo to przecie żyć się po prostu chciało, choćby i głowę od takich okropności odwracając, a najlepiej udając przed sobą, że ich nie ma. Lepiej było o przyszłości myśleć, nowych, lepszych zdarzeń wypatrując, ot chociażby jak teraz, na elektryfikację niecierpliwie oczekując a przede wszystkim prosty i nie podpadający nikomu szary żywot wiodąc. I to się właśnie rodzinie Jędrzejowej niezgorzej udawało aż teraz, raptem do ich chałupy duch przeszłości zawitał i kruchy spokój domostwa naruszył.
Spod czapki uszanki mocno na czoło naciągniętej błyskały błękitne oczy przybysza. I choć łatwo można było przypuszczać, że to dość wiekowy już mężczyzna, to spojrzenie miał dziwnie bystre i wyraziste, w oczy zebranych dogłębnie się wwiercające. Przez jakiś czas przyglądał się każdemu z członków rodziny z osobna aż nagle dziwny uśmiech pojawił się na jego obliczu. Na widok tego uśmiechu dzieciakom z miejsca jakiś lęk w duszy się zalęgł. Także dorosłym się naraz niepewnie zrobiło…
- A dyć nie poznajecie mnie Jędrzeju? – wtem ozwał się tamten i bliżej w krąg światła lampy naftowej postępując czapkę z głowy zdjął. Z miejsca wilgotne, srebrzyste włosy rozsypały mu się długimi puklami po ramionach. A że do tego woda z siwej, odmarzniętej brody mocno zaczęła mu skapywać, przeto zdał się młodszym dzieciom do utopca albo i do płanetnika podobny.
– Toż to czort chyba jakiś! – szepnęła przerażona Kasia. Teraz już prawie wszystkie maluchy za plecami matki się pochowały. I tylko Marysia na miejscu pozostała ciekawskie oczy na nieznajomego wytrzeszczając…
zakończenie Olgi Jawor:
- Wybaczcie, ale nie poznaję! Choć coś mi tam po głowie chodzi, jakieś odległe wspomnienie z dzieciństwa, czy przywidzenie…- odparł zmieszany nieco Jędrzej, zaś Anna, podobne mając odczucia jak mąż postanowiła nic po sobie nie pokazywać a tylko działać, jako zwykle w takich razach działała.
- Rozdziejcie się proszę i siadajcie tu obok męża przy stole. Pewnikiem przemarznięci jesteście i głodni. Widać po was, żeście kawał świata zeszli! – mówiła krzątając się wokół gościa i kapotę od niego odbierając oraz mokrusieńką czapkę uszankę. Szybko rozwiesiła owo odzienie przy piecu żeby przeschło a potem nalała przybyszowi do sporej, glinianej miski świeżo ugotowanych zacierek na mleku. Drugie naczynie postawiła zaraz przed mężem a i dzieciskom do mniejszych misek kolację ponalewała. Do tego górę pajd chrupiącego, żytniego chleba nakroiła i na środku stołu ustawiła by każdemu łatwo było sięgać.
- Jedzcie, bo stygnie! – zarządziła i sama naprzeciw Jędrzeja usiadła, po prawej stronie dzieci wszystkie mając, które choć chwilę temu takie głodne były, teraz niemrawo do jedzenia się jakoś zabierały, wciąż tylko na gościa podejrzliwie popatrując.
- Dziękuję za poczęstunek, gospodarze. Z serca dziękuję! Dawnom już takich dobrych rzeczy nie jadł. Tam, gdzie ostatnio bywałem korą z drzew obywać się musiałem, z rzadka wróblami i wiewiórkami nad ogniskiem pieczonymi a wszystko gorącą wodą z topionego śniegu popijałem – westchnął parę chwil później przybysz, do dna miskę wyskrobując i wąsy ocierając.
- Niełatwo dzisiaj znaleźć ludzi, którzy obcego pod swój dach wpuszczać radzi! U wielu jeszcze niezagojone rany, u wielu strach w duszy nadal króluje. Z waszej chałupy jednak ciepło wyjątkowe jakoś bije. Toteż właśnie do was zdecydowałem się zapukać. A jeśliście radzi posłuchać, to opowiem trochę o tym, gdzie byłem i kim jestem – ozwał się, życzliwie poklepując po ramieniu gospodarza i głowę przed gospodynią z szacunkiem skłaniając. Mówiąc to uśmiechnął się tak jakoś życzliwie i szczerze, że gospodarzom jakby kamień z serca jakiś spadł. I nawet dzieci przestały się bać a tylko z ciekawością na nieznajomego popatrywały.
- Kiedyś mieszkałem w tych stronach. Między wojnami spokojny, dobry żywot tu wiodłem. Znałem z widzenia ciebie, Jędrzeju. Takoż i waszą żonę Annę jak żeście dziećmi jeszcze byli. Nigdyśmy nie gadali ze sobą, ale nie raz nasze ścieżki się przecinały. Tak czy siak wystarczająco, by w oczy sobie popatrzeć, a nawet przed niebezpieczeństwem ostrzec – oznajmił i znowu zapatrzył się wnikliwie w twarze gospodarzy. Takoż i im mgła jakowaś, co im dotąd widzenie zaćmiewała, znikać poczęła. I oboje nagle przypomnieli sobie, że tak. Dawno temu widywali nieraz w lesie albo na łące dziwnego, milczącego zawsze, jasnowłosego, błękitnookiego chłopaka, który nie wiadomo czyj był i w jakiej chacie mieszkał, ale często w tych stronach się kręcił. Z innymi dzieciakami się nie zadawał a nawet z drogi im ustępował. Nie szukał też z nikim utarczki. Ot, chrustu sobie w lesie nazbierał, albo szczawiu na zupę narwał i znikał równie szybko jak się pojawił. A dziwną taką właściwość miał w sobie, że choć wszyscy o nim wiedzieli, to szybko o spotkaniach z nim zapominali, nawet w rozmowach prawie go nie wspominając. I w końcu dzieciaki same już nie wiedziały, czy naprawdę spotykały onego chabrowookiego milczka, czy tylko w snach im się przewidywał…
Jednak Annie wtem przypomniało się, że dawno temu letnią porą ujrzała kiedyś w pobliżu chaty tego tajemniczego chłopca. Akurat bawiła się na podwórku z młodszą siostrzyczką Rozalką, na ławie siedząc i główki rumianku na nitkę nanizując, gdy na niebie wielkie chmury przetaczać się zaczęły i wiatr zza lasu silny nagle powiał. Aż pranie na sznurach się wzdęło i łopotać zaczęło niby żagle wielkiego okrętu. Matusi w domu ani tatulka akurat nie było, bo na targ wcześnie rano poszli i jeszcze nie wrócili. Za to pod lasem kręcił się ów chłopiec i na niebo z natężeniem popatrywał. Jak to na niego ludziska mówili…?
- Obłocznik! – wtem, zupełnie niechcący wymówiła na głos gospodyni i zaraz się tego zawstydziła na niespodziewanego gościa przepraszająco spoglądając.
Tenże nic nie odrzekł a tylko szerzej jeszcze uśmiechnął się do niej, jakby przyzwolenie na to dziwaczne miano dając.
- Takżeśmy onegdaj z siostrzyczką na wasz widok zawołały a potem szybko pranie ze sznurków pozbierałyśmy, bo ulewa wielka szła i do chałupy się schroniłyśmy – szepnęła, samej sobie się dziwiąc, że tak dawne zdarzenia jej się przypomniały.
- I całe szczęście żeśmy się schowały, bo deszcze z wichurą szalały takie, że ludziom stogi na polach porozwalało i wozy z sianem poprzewracało! To było istne oberwanie chmury, nigdy jeszcze w naszych okolicach nie widziane. Pozalewało ludziom wtedy piwniczki. Potopiło jadło tam pochowane i sprzęty. Na naszym zacisznym zwykle podwórku takie tumany latały, takie siły diabelskie tańcowały, że aż drzwi od komórki z zawiasów wyleciały i w ławę, na której dopiero co z Rozalką siedziałyśmy uderzyły przewracając ją i łamiąc jak zapałeczkę. Jakbyśmy tam jeszcze były, to kto wie, co mogło się stać z nami! – westchnęła i przypomniała sobie jeszcze jak bardzo się obie z siostrzyczką ucieszyły, gdy parę godzin później rodzice cali i zdrowi do domu powrócili. Mówili, że się w ostatniej chwili w czyjejś starej stodole schowali. Ale widzieli przez szpary jak woda wielka w niewinnej dotąd rzeczce wezbrała i mostek, którym dopiero co na drugą stronę przeszli ze sobą porwała…
- I ja mam podobne wspomnienie! Alem przez całe lata o tym nie myślał, dopiero teraz! – wtem ozwał się Jędrzej i aż z podniecenia wielkiego usiedzieć nie mógł, toteż zza stołu wstał i po izbie przechadzać się zaczął.
- Pamiętam, była zima! Bawiliśmy się z chłopakami nad wójtowym stawem. Prawie cały był skuty lodem, ale gdzieniegdzie jeszcze woda prześwitywała. Na środku stawu, była taka mała wysepka, gdzie się czasem wiosną dzikie gęsi zatrzymywały i gniazda swoje zakładały. Wtedy nijakich ptaszków tam nie było. Ot, kępa sitowia tylko. Patykami tam rzucaliśmy i kamieniami, prześcigając się kto dalej trafi – Jędrzej zamilkł na chwilę po to by zapatrzeć się w skupieniu gdzieś w odległe zakamarki pamięci a potem kontynuował swą opowieść.
- A potem, jak już się nam rzucanie znudziło chłopaki wymyśliły, że się spróbujemy suchą stopą przedostać do onej wysepki. I pierwszy zaczął już na lód wchodzić, gdy wtem zdało mi się, że on głupio robi i za palto go złapałem, dalej iść nie pozwalając. Dobrze, że się wrócił, bo tam, gdzie nogę postawił zaraz cienka tafla lodu pękać zaczęła i w ciemnych swych toniach całe kawałki kry topić! Utopił by się jak nic!
- No dobrze, tatulu! Wszyscy znamy ten wójtowy staw w dole wsi. Przecie on dalej zimą zamarza i dalej się dzieciska przy nim zabawiają. Ale co to ma wspólnego z owym błękitnookim chłopcem? – zapytała rezolutnie Marysia i porozumiewawczo na rodzeństwo spojrzała, ze to niby ich tatek duby smalone jakieś opowiada.
- Ja go tam widziałem! – zawołał tryumfalnie jej ojciec.
- Jakżeśmy z chłopakami w to sitowie rzucali, to niebieskooki pojawił się nagle na przeciwległym brzegu. I jak to on, chmurnik – bo tak żeśmy o nim szeptali - nic nie mówił. Patrzył jeno, jakby w sam środek duszy się wwiercał. Właśnie tak jak teraz… - na widok wpatrzonych w niego szafirowych oczu tajemniczego przybysza jakiś strach obleciał Jędrzeja. Więc zacukał się w sobie i dreszcz mu po krzyżu przebiegł.
- No tak! Obłocznik, chmurnik, utopiec, płanetnik! Różne miana mi ludzie zawsze nadawali, ale nikt nie chciał mieć ze mną do czynienia. Bo czego ludzie nie pojmują, zaraz się tego boją. I różne czasy bywały, ale nikt nigdy mi tu krzywdy nie zrobił a i ja nikomu źle nie życzyłem, bo przecie każdy do życia prawo ma jednakie…I nieważne kto zacz. Ważne, czy serce w nim dobre bije… - siwowłosy, błękitnooki starzec pokiwał głową i zmarszczył brwi, nad czymś widocznie deliberując z troską.
- Ale nastały takie czasy, że trudno było człowieka od wilka odróżnić. I wiele serc stwardniało. Świat się zestarzał, w ciemną otchłań jakąś popadł i bezradność wielką… - szepnął a jego tak pogodne dotąd spojrzenie zalśniło ponurym, mroźnym blaskiem a potem zachmurzyło się całkiem niby zimowe niebo.
- Takoż i ja wywędrować z tych stron chcąc nie chcąc musiałem. Wywiał mnie wicher hen, hen! Aż strach jak daleko. Tam, pośród podobnych sobie ciężki, nieludzki wręcz żywot wiedliśmy o powrocie w znajome strony marząc, o dawnych łąkach, rzekach i wzgórzach stare piosnki nucąc…
- Ale cudem jakimś po latach powrócić mi się udało. Nie wiem tylko czy na dłużej uda mi się tu osiąść, bo dalej ten świat w złą stronę się toczy. I nie słucha już żadnych ostrzeżeń ani nie widzi znaków…
- Znaków? Ostrzeżeń? Co macie na myśli, panie? – przeraziła się gospodyni i w trwodze przygarnęła do serca najmłodsze dzieciaki.
- Nie trapcie się, drodzy. Was złe nie dosięgnie. Przecie nie nadaremno do waszej właśnie chałupy zastukałem – odparł błękitnooki gość a potem podniósł się i przeszedł parę kroków ku oknu w ciemność rozpościerającą się tam spoglądając.
- Ano nic. Na mnie już pora. Śnieżyca się uspokaja. I wycie wilków całkiem już ucichło. Jutro wstanie słoneczny, ale mroźny dzionek. Za gościnę raz jeszcze dziękuję i dobre życzenia byście zostali w zdrowiu i spokoju wam zostawiam! – rzekł i w ledwo co podeschnięte palto i uszankę się odziewając z każdym członkiem rodziny Jędrzejowej się pożegnał rękę mu serdecznie ściskając. Nawet starowinki, matki gospodyni nie pominął, dłoń jej maleńką w swoje, wielkie jak bochny chleba dłonie na chwilę biorąc. Nie słuchając próśb gospodarzy by nie wychodził w tak ciemny wieczór, by został z nimi przynajmniej do rana cicho zamknął za sobą drzwi i odszedł, jakby nigdy go w Jędrzejowej chacie nie było.
Bo może i nie było? Może im się wszystkim ta dziwna wizyta jeno przyśniła? Toż w zimowy czas różne się dziwy ludziom zwidują. Pewnikiem to od tego monotonnego ducia wichru albo od księżycowych promieni, co to dachy chat na srebrno cudnie malują. Tak czy siak jakoś tak wyjątkowo szybko tego wieczoru spać się rodzinie Jędrzeja zachciało. Pokładli się pod pierzynami, okutali aż po brwi, i w try miga zachrapali w rejony niepochwytne, mgliste odpływając…
Obudziła ich rankiem wesoła krzątanina w kuchni i dobiegający stamtąd wspaniały zapach zbożowej kawy z mlekiem. Słonko wysoko już było na niebie i mocno świeciło w szybkach okien się odbijając i oczy wesoło zaglądając. Ktoś tam przy garnkach się tłukł, coś mieszał, do pieca drewienek podkładał i przy tym przyśpiewywał silnym i dźwięcznym, dawno już niesłyszanym tu głosem. Dziwując się i oczy nieprzytomne przecierając do kuchni wszyscy podążyli. Przy piecu jak gdyby nigdy nic stała zdrowa całkiem babka, matka gospodyni i uśmiechając się na ich widok taką sobie piosnkę nuciła:
Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się ludziom nie śniło
Są cuda i czary mary, bo trudno by bez nich żyć było
I dziwa są różne nieznane, co nazwać ich nie ma już komu
Lecz najważniejsze jest dobro, co żyje w rodzinnym domu
Hej, tam! Wy duchy niebieskie! Obłoczni wy dobrodzieje
Niechaj i w waszej dziedzinie też dobrze się znowu dzieje
Niechaj się splata w krąg niebo z wszystkimi ludzkimi sprawami
A szczęście jak gwiazdka śniegu niech błyszczy pomiędzy nami…
Taka zima jest piękna na zdjęciach i dla wytrwałych.
OdpowiedzUsuńW okresach braku prądu stosowaliśmy świece, ale zawsze podziwiałam naszych przodków jak dawali rade szyć albo czytać, ja nie dałam...za słabe światło lub świec za mało.
Zaraz poczytam opowiastkę i pomyślę, czy cos się wykluje:-)
Lubię te Twoje wyzwania!
jotka
Myślę, że gdyby tego prądu nie było dłużej to przyzwyczailibyśmy się w końcu do tego (bo przez te dwa dnia zyliśmy w jakimś stanie zawieszenia, tymczasowości i oczekiwania na zmianę).Gdybyśmy wiedzieli, że elektrycznosć nie wróci jeszcze przez długi czas palilibyśmy się więcej lamp naftowych i świec, inaczej planowalibyśmy wszelkie czynności domowe. Jakoś byśmy sie dostosowali, bo człowiek potrafi dostosować sie przecież do wszystkiego, gdy nie ma innego wyjścia. A z tym prądem to nadal nie jest u nas pewna sytuacja. Wczoraj też parę razy wysiadał...
UsuńBardzo sie cieszę, że lubisz moje literackie wyzwania, Jotko!:-))*
Jasiek nie potrafił słowa z siebie wydobyć, choć widział przecie, że i matula i ojciec czekają niecierpliwie, bo do izby z sieni nikt nie wchodził. Gdy wreszcie głos odzyskał, a wszyscy czekali jak w kamień zamienieni zakrzyknął:
OdpowiedzUsuń- Matulu, duchy jakoweś nas dziś nawiedzają!
- Co ty pleciesz, chłopaku? Rozum ci odjęło?
- Sami zobaczcie, kto w sieni palto zdejmuje, nie uwierzycie...
Gospodyni wolnym krokiem do sieni ruszyła, świeczką w głąb zaświeciła i podobnie jak uprzednio Jasiek, ze świecą w ręce zamarła i płakać zaczęła, ale trudno było rozeznać czy z radości to czy tez z wielkiej zgryzoty!
jotka
Pięknie, Jotko! Dziękuję za podjęcie pałeczki! Zaraz wstawię Twoją kontynuacje w treść opowieści powyżej!:-))
Usuńzakończenie przeczytałam, masz niecodzienny dar snucia pięknych i nietuzinkowych opowieści!
Usuńjotka
Dziękuję!:-) Dawno już żadnych opowieści nie snułam i zapomniałam, jaką mi to sprawia przyjemność.
UsuńHej Olu, przed zima zabezpieczylam nas w swieczki , a nawet inne dziwne gadzety, typu np. gliniany zestaw do zrobienia domowego ogrzewacza powietrza , z doniczki i swieczki, baterie sloneczna do ladowabia telefonu i zapasowa baterie ladujaca. , pomna faktu ze w tych dziwnych czasach jak wysiadzie prad to i telefon. Dawne stacjonarne telefony dzialaly niezaleznie, teraz tylko na prad. Tego sie obawiam najwiecej, bo lacznosc ze swiatem to podstawa. U nas w razie wylaczenia pradu zamiera wszystko ...Ogrzewanie, ciepla woda , caly dom zamiera... Zdaje sie ze bylaby tylko zimna woda w kranie, ale nie jestem pewna. Jestesmy calkiem zalezni od " systemu" - co usilnie staram sie naprawic. Musimy w tym roku zrobic kominek , udroznic na opal drewnem, baterie stale mamy naladowane i w zapasie , a zapasy wody w wielkich baniakach tez mam, na potrzeby gospodarcze, a do picia zawsze zapas mineralnej - tydzien bysmy przetrwali... ale co dalej? Gorzej z tym siedzeniem w ciemnosciach.. pewnie gralibysmy w karty :)) Mozna tez wiecej czasu spedzac pod koldra😉 Opowiastka przypomina mi ..." Chlopow" :)) A przeciez jeszcze tak niedawno ludzie tak zyli ... Nosili wode ze studni, opalali drewnem, a swiecili sobie lampami naftowymi ( o zapomnialam, ze te tez zakupilam ;) Wieczorami zbierali sie cieplej izbie, na ogol kuchni, przy piecu, spiewali, gawedzili, grali na instrumentach i zajmowali sie robotkami... Moj chlop, odciety od internetu chyba by pekl 😂 Usciski Kitty
OdpowiedzUsuńJa też zabezpieczyłam (mam to wszystko, co i Ty) , ale w teorii wszystko wygląda inaczej, niż w praktyce. Dziwnie jest w domu, gdy nie ma prądu. Jakoś obco i niepewnie.Po jakimś czasie pewnie to wrażenie by mineło, ale w czasie tych dwóch dni żyliśmy trochę jak w jakimś śnie albo jakbyśmy przenieśli sie w czasie...Tak, ta zależnosc od systemu jest przerażajaca. Ale każda taka sytuacja czegos uczy. I my np. juz wiemy z Cezarym, co powinniśmy u siebie ulepszyć, by w razie czego mieć większą kontrolę nad sytuacją. Musimy poprawić dostęp do wody w studni. Przydałby sie też generator prądu, żeby żywnośc w lodówce i zamrażarce przetrwała. A najlepsza byłaby ziemna piwniczka, tylko, że nie bardzo mamy tu miejsce na jej wykopanie.
UsuńA co do łącznosci ze światem...Telefon miałam prawie rozładowany, więc podładowaliśmy go w samochodzie.Przydaje sie tam w takich sytuacjach wtyk USB. Szkoda, że nie ma tu(i w ogóle zanikają juz wszędzie) telefony stacjonarne. Jednak one były znacznie lepsze niż komórkowe...
Opowiastka, którą tu snuję opisuje życie przeciętnej, wiejskiej rodziny w połowie ubiegłego wieku. Dla nich to było zwyczajne, dające poczucie bezpieczeństwa, choć według naszych kryteriów nieco siermiężne życie...W razie czego trzeba by znowu nauczyć sie tak żyć - polegać tylko na sobie, na rodzinie i sąsiadach. Obywać sie bez wielu rzeczy, bez których tak naprawdę, da sie przeciez obyć.
I ja ściskam Cię mocno i serdecznie, kochana KItty!:-))*
Olu, a wiesz ze nie pomyslalam o aucie? Oczywiscie, w aucie na normalne paliwo mozna podladowac telefon, nawet sie ogrzac , pewnie bym na to wpadla w razie koniecznosci, a teraz sobie wyobraz ze te wszystkie auta maja byc zastapione elektrycznymi? Prad juz zaczynaja wydzielac, a co bedzie potem? Skad ma sie wziac prad i zasilanie tych milionow elektrykow? Nie mowiac o tym, ze auto z pelnym bakiem odpalasz kiedy chcesz i jedziesz, rozladowanym elektrykiem , przy dodatkowych wylaczeniach pradu nie pojedziesz nigdzie ... nawet telefonu nie naladujesz. Rzad brytyjski juz urabia ludzi i grunt : zaczeli od " nagradzania" ludzi, ktorzy nie beda uzywac pradu w okreslonych godzinach". Warunkiem jest smart meter. Bardzo prosto nastepnym etapem bedzie karanie za uzywanie pradu, albo wrecz zdalne wylaczanie go w kazdej chwili - do tego wlasnie te liczniki sluza... Nie mowiac o tym, ze ludziom ktorzy je pozakladali wydatnie wsrosly koszty zuzycia ( dokladnie odwrotnie do reklamy) ..
UsuńOtóz to! W zwyczajnym samochodzie na benzynę można podładować różne urządzenia i szybko sie ogrzać w razie czego ( przydaje sie zapas benzyny w kanistrach). Ale niestety, szykuja nam świat, w którym pomału samochody benzyniaki staną sie dobrem luksusowym, dla większosci niedostępnym. W ogóle zapowiada się, że juz wkrótce tacy zwykli ludzie, jak my, nie dosć, że nie będą posiadać samochodu, to jeszcze nie będą sie przemieszczać dalej niż w promieniu piętnastu minut od swego miejsca zamieszkania. To na razie dotyczyć ma miast. Nie wiem, jak rozwiążą ten problem na wsiach. No bo np. my mamy stąd 10 km drogą asfaltową do sklepów i przychodni w najbliższym miasteczku albo 4,5 km błotnistą drogą przez las do innego miasteczka za lasem. Można przemierzyć ten dystans piechotą albo rowerem, ale to ogromny wysiłek. Autobusu brak, taksówek brak. Ten, kto nie ma samochodu jest zależny od pomocy zyczliwych sąsiadów. A co jeśli i sąsiedzi nie będą mieli pojazdów?
UsuńNo i do tego ogromnie wzrastaja rachunki za prąd. Oszczędza sie już na czym sie da. My np.trzy mamy zdalnie sterowane urzadzenia, które wkłąda sie do gniazdka, do którego są podłaczone wszystkie urządzenia pobierające prąd, które mimo, że są wyłączone wyłącznikiem ciagle pobieraja prąd pozostając w pozycji "stand-by". A to bycie w stand-by" nadal żre sporo prądu(nawet do 80%). Więc to nasze zdalne urządzenie wciśnięciem jednego guziczka wyłącza je zupełnie. To dotyczy komputera, tv, ładowarki do telefonu itp. Za trzy komplety tych wyłączających urządzeń zapłaciliśmy ok. 100 zł a ten wydatek dawno już sie nam zwrócił poprzez oszczędnosci prądu. Gdybyś chciała sobie cos takiego kupic, to sprzedają to jako "gniazdko sieciowe sterowane pilotem".
Dzieki Olu, cos o tym slyszalam, na pewno by mi sie przydalo do wylaczania kompa itp - telewizor zawsze wylaczamy wieczorem " z palca" , wiec nie ciagnie. A to co sie dzieje naokolo nas to po prostu wykonywanie " zielonego planu", ktory nie ma z zielonym nic wspolnego. Ani nie ratuje planety, wrecz przeciwnie zabije i zatruje ja odpadami litu z milionow baterii samochodowych, ani ludzi - bo mamy zyc w " skonektowanym" swiecie, gdzue wszystko bedzie sie laczyc elektronicznie ze wszystkim, w jedna wielka chmure wypelniona promieniowaniem.
UsuńEch, ten "zielony plan" dla Europy...A tymczasem reszta świata żyje i będzie żyć po dawnemu. Bezsens, na który nie mamy wpływu. Tym niemniej żyjemy w czasach przełomowych. Jest ciekawie...
UsuńDawno już żadnych opowieści tutaj nie snułaś, Olu :)
OdpowiedzUsuńMusiało to być ciekawe doświadczenie, dwa dni bez prądu ... Dawniej było to normalne, ale dzisiaj za bardzo już rozleniwieni jesteśmy zdobyczami cywilizacji i ciężko byłoby. Ale w razie awarii - co zrobić, trzeba przeczekać. Elektrycy na pewno robili, co mogli.
Tak, Lidko. Dawno nie snułam tu żadnych opowieści aż znowu mnie naszło! A to pisanie znowu sprawia mi przyjemność!:-)
UsuńTo było dziwne doswiadczenie z tym dwudniowym brakiem prądu. To było związane z atakiem zimy, ale przecież czasy takie, że i z innych powodów mogą zdarzać sie takie awarie albo i planowe wyłączenia. I niby człowiek psychicznie i merytorycznie jest na to przygotowany, ale w praktyce odczuwa niepewność, bezradność, niecierpliwosć i nerwowość, no i wieczne oczekiwanie, kiedy znowu będzie normalnie...
Wczoraj znowu prąd parę razy u nas wysiadał. Cóż. Zima trwa!:-)
Między innymi dlatego właśnie wyprowadziłam się z powrotem do miasta. Mogę się cieszyć śniegiem i nie martwić, że w chałupie ani prądu ani ciepłej wody - jedno z drugim zawsze razem.
OdpowiedzUsuńJael, miasto nie jest zadna gwarancja , wrecz powiedzialabym, ze w sytuacjach kryzysowych o wiele latwiej przetrwac jest ludziom na wsi niz w miescie. Ludzie na wsi maja wiekszy dostep do swiezej wody ( studnie, rzeki, stumyki), maja opal , drewno, wlasne uprawy, zywnosc a prad? Mozna miec generator ( w mieszkaniu w bloku wykluczone), albo oswietlenie na nafte itp. W miescie wylaczenia pradu beda o wiele bardziej uciazliwe, a pompy wodne pompujace wode w wodociagach.. tez sa na prad...Na pozor miasto to wygoda - poki wszystko dziala, ale wystarczy ze wypadnie jeden klocek z tej ukladanki i wtedy wszystko sie sypie.
UsuńMyslę podobnie, jak Kitty. Poczucie bezpieczeństwa w miastach jest bardzo złudne. Człowiek w mieście jest jeszcze bardziej zależny od prądu niż na wsi. A w razie czego nawet sobie wody ze studni nie nabierze, generatora nie odpali. Będzie bezradny jak dziecko i zależny od tych tam na górze...
UsuńNie jest gwarancją, bo nic na tym świecie nie daje stuprocentowej gwarancji, ale mając doświadczenie w obu tych miejscach, zdecydowanie teraz mogę dopiero spać spokojnie. Moje prywatne doświadczenie jest takie, że życie na wsi bywało uciążliwe i to często niestety. Temat rzeka, a nawet kilka tematów.
UsuńOczywiście, Jael. Nic nie daje pełnej gwarancji i nigdzie nie jest idealnie . Róznie wszak bywa i różnie może być. Każdy ma swoje doświadczenia, obserwacje i preferencje. I wolny wybór. Oby zawsze był on wolny i możliwy!:-)
UsuńPlusów też sporo było, bo mieszkaliśmy bezpośrednio przy lepie i przy polu. Kochałam te spacery o świcie. Na polu sarny, w lesie dziki (obserwowałam jedną rodzinę). Poznałam też miejsca i godziny saren, które okazały się być stałą rutyną ich ścieżek. Chodziłam tak, by je spotykać. Po jakimś czasie przyzwyczaiły się do mnie i mogłam je fotografować, bo zaczęły mnie już traktować jak część pejzażu.
UsuńPiękne wspomnienia, Aniu. No widzisz, zawsze jest coś za coś. Coś zyskuje sie w mieście a cos traci. To samo na wsi. Ale bliskosc natury, cisza, zieleń, możliwośc pójścia przed siebie w siną dal bez spotykania żywej duszy po drodze, więź z przyrodą i jej bezmiar to ważne i dla mnie rzeczy. A im jestem starsza tym ważniejsze...
UsuńDlatego nigdy nie odmawiam sobie kiedy zew woła. Do jednego lasu mam godzinę marszu, do drugiego pół godziny na rowerze. A jeśli chcę innej natury, całkiem opuszczam miasto, tam gdzie dziksze knieje.
UsuńMożna powiedzieć, że mam jedno i drugie, miasto i przyrodę.
To wspaniale, że masz tak blisko do lasu. Dużo też zależy o tego w jakim mieście sie mieszka i w jakiej jego dzielnicy.Ja też kiedyś mieszkałam w mieście w urokliwym miejscu miedzy lasem a parkiem....
UsuńKiedyś czytałam opowieść, prawdziwą i przekazywaną w rodzinie jakiejś, o wizycie płanetników u pradziadka w chałupie. Dwóch ich było, weszli do izby, przywitali się, ludzie zaprosili do stołu i naleli mleka. Płanetnicy wypili. Chodzili po izbie oglądając chałupkę. Potem wyszli, kłaniając się na pożegnanie. Rodzina zaś poczuła się bardzo, bardzo zmęczona i senna, wszyscy, choć był dzień, położyli się do łóżek i zasnęli na kilka godzin :)
OdpowiedzUsuńPradziadek opisując płanetników opisał toczka w toczkę tzw. Szaraków :)
Przypomniałam sobie o tym czytając twój post.
Płanetnicy-szaraki? Ciekawe! I inspirujące! Od razu przypomina mi się film z M.Gibsonem, na którego dom napadły takowe szaraki, co to z kukurydzy wylazły (zapomniałam tytułu).Dzięki za opowieść, Aniu. Ciekawam tylko, czy oni zimową porą też łażą, czy im śnieżyca nie przeszkadza w odwiedzinach ludzi? A może właśnie lepiej w zamieci sie przemieszczać, bo wtedy nikt niepowołany ich nie zobaczy a w razie czego można udawać, ze to tuman śniegu? Tak czy siak, wyobraźnia znowu pobudzona!:-))
UsuńBo takich historii jest dużo. W naszych wierzeniach płanetnicy mieli moc zawiadywania pogodą, zwłaszcza deszczem, chmurami i burzami. Może i śniegiem...
UsuńI ciekawe Ola, czy tak sobie ludzie wytłumaczyli wizyty szaraków, czy to od tych wizyt wzięli się płanetnicy. A może to i to?
Film to Znaki. I słusznie ci się przypomniał, bo tam nosili czapeczki z folii aluminiowej :)
Trochę sie dzisiaj dokształciłam z tematu płanetników (ależ ciekawy to temat!). Te tajemnicze istoty zawiadywały chmurami. Także śniegowymi...
UsuńA czy płanetnicy i szaraki, to to samo? Wszystko możliwe. Wszak nawet objawienia biblijne tłumaczone są przez niektórych pasjonatów starożytnych kosmitów jako wizyty kosmitów właśnie...
Na film "Znaki" nabrałam znowu ochoty. Dobrze, moim zdaniem opowiedziana historia. no i świetna obsada. Lubie też inne filmy tego reżysera (Szósty zmysł, Osada).
Pamiętam tę scenę z czapeczkami.Nie pomyślał ani człowiek wtedy, że i on dołączy wkrótce do grona szacownych foliarzy!:-))
Bez prądu niełatwo, ale brak wody jest bardziej uciążliwy. Piękna opowiastka Olu, czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam Was cieplutko.
OdpowiedzUsuńA brak prądu przeważnie łączy się też z brakiem wody. Człowiek w takich chwilach bardzo docenia to, co miał, co było tak oczywiste i zwyczajne a nagle przestało być.
UsuńI my pozdrawiamy Cie serdecznie, Lenko!:-)
Super pomysł z tym opowiadaniem, będę Was czytać.
OdpowiedzUsuńFajnie by było Basiu, gdybyś dała radę sie dołączyć do snucia tej opowieści. Ale wiem, że u Ciebie teraz ciężka sytuacja...
UsuńPozdrawiam Cie gorąco.
Ale egzotyka taki śnieg. My wciąż siedzimy w dżungli, tym razem w Belize. Prawie nie używamy internetu, ani telewizora, a światła tez mało. Co za cudowny odpoczynek. Wyobraz sobie Olu, ze pod Atlanta byle burza pozbawia nas prądu, nie na długo, ale jest to uciążliwe. Sciskam mocno i czekam na dalszy ciąg opowiastki😘 Maria.
OdpowiedzUsuńDla Ciebie śnieg jest egzotyką a dla mnie dżungla!:-) Tak czy siak, brak prądu wszędzie jest uciążliwy, niezależnie od położenia geograficznego. Nie ma żadnej pewności, że lada chwila znowu nam prąd nie padnie, bo zima trwa i codziennie teraz kręcą sie w pobliżu samochody elektryków.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Marylko!:-)
Nie było nas na Pogórzu w tych dniach, a szkoda. Dyżurowałam z wnukami w mieście, ale wczoraj przyjechaliśmy i widziałam po drodze ślady napraw słupów elektrycznych. Tu jest biało, w dolinach śniegu nie uświadczy. I znowu roboty nam dodało, runęły dwie stare śliwki, na szczęście tuż obok sławojki. Opowieść przeczytam w domu, z telefonu źle. Pozdrawiam serdecznie Maria z Pogórza Przemyskiego.
OdpowiedzUsuńTen ciężki śnieg łamie drzewa jak zapałeczki. U nas złamała sie ogromna gałąź na lipie i na starej jabłonce.A tu czytam dzisiaj, że luty może nam dac popalić, jeśli chodzi o ilosci śniegu. Byleby prąd był, bo co dnia ekipy naprawcze tu krążą i widząc ich człowiek obawia sie powtórki z rozrywki.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!:-)
Pamiętam te dni bez prądu i wody w starym białym domku w BK ale to było bez obowiązków, bez zwierząt. Gotowanie na kozie, oświetlanie świecami i zniczami, woda z Tarlaki i ze śniegu, koce i pledy i nie było się do kogo przytulić. Ale to było z wyboru i na kilka dni tylko więc to było cudna przygoda.
OdpowiedzUsuńWy to umiecie budować napięcie, Ty Olu i Jotka. Będę codziennie zaglądać bom bardzo ciekawa dalszego ciągu opowieści.
Brak prądu przez kilka dni rzeczywiscie można traktować w kategoriach ciekawej przygody. Gdyby jednak trwało to dłuzej, to pewnie nie byłoby za wesoło - najgorszy ten brak wody w kranie, chłód w domu, rozmrozona lodówka i zamrażarka. Gdyby człowiek wiedział, był ostrzeżony, że będą przerwy w dostawie prądu jakos lepiej by sie do tego zdołał przygotować(np. w czas mrozu mozna wynieść produkty żywnościowe w zamkniętych pojemnikach na balkon). Ale to przeważnie zdarzenia losowe, nieprzewidywalne.
UsuńIntensywnie myslę o dalszym ciągu opowieści, Krystynko!:-)
O rany, ale mieliście jazdę. Mła się nie dziwi że wychodziło Wam głównie podpijanie herbatki i zabawy z czworonogami. Hym... mła się podejrzewa o to że w takim wypadku mła by gawrowała, znaczy zahibernowana przeleżała w pieleszach zły czas, wstając tylko po to by dokarmić żywinę i czym prędzej zwabić ją do wyrka. Do opowieści to ja się nie wtrącam, bo o czym bym nie opowiadała to mnie zawsze wyłazi kryminał z bohaterskim chorążym MO. ;-D
OdpowiedzUsuńDziwnie człowiekowi współczesnemu bez prądu w domu. Niestety, wszyscy jesteśmy od niego uzależnieni i trudno się nagle przestawić na bardziej siermiężne warunki. Ale skoro nie ma wyjścia, to trudno. Jakos sie żyje i bez prądu, jako i kiedys ludzie żyli i przecież to było dla nich normalne. No i każde takie doświadczenie czegoś uczy na przyszłość. Tym niemniej, oby jak najmniej spotykało nas takich doświadczeń!:-)
UsuńKryminał z bohaterskim chorążym? Mnie sie od razu kapitan Sowa przypomina!:-))
Talentu pisarskiego nie mam, ale spróbuję dopisać swój ciąg dalszy. Taki mi naszedł po przeczytaniu pewnego "niusa" z netu.
OdpowiedzUsuńUprzedzam, że pójdzie to w zupełnie innym kierunku za co z góry przepraszam.
No to jedziemy:
- Coście tak matulu zamarli? Czego to płaczecie? - zapytał wystrachany Jasiek.
- Oj, bo tu jakowyś z taką kartką przyszedł i mówi, że karę zapłacimy, bo nie mamy jakiegoś abonamenta RTV czy cóś tam. A jo nie wiem co to jest i dlaczego ta kara!?
___
Ciąg dalszy wedle uznania czyli ojciec rodziny bierze pogrzebacz i goni tego osobnika z obłędem w oczach (obaj go zresztą mają w oczach). Za nimi biegnie Jasiek przywołując ojca do porządku:
-Tatulu pomiarkujcie co byście krzywdy temu dziwakowi nie zrobili!
Matula sięga do kredensu po nalewkę z melisy i wypija jednym haustem cały kieliszek na uspokojenie emocji.
Mam nadzieję, że masz poczucie humoru, bo jak nie, to poległam:)
Hanka C.
Hanko! Super pomysł! Z humorem, oryginalnie i świetnie napisane! Za co dziękuję za całego serca. Uśmiałam się i dalej się śmieję!:-)) Tych od abonamentu rzeczywiście trzeba by pogrzebaczem potraktować co by porządnym ludziom spokoju nie zaburzali!:-))
UsuńTylko, że...Z pół godziny temu nie mogąc doczekać się na kontynuację tej opowieści podjętą przez któregoś z moich czytelników wzięłam i dopisałam ją sama.I teraz jest do przeczytania powyżej. A to, co dopisałam nijak mi sie nie splata z Twoim dalszym ciągiem, choć bardzo bym chciała by sie splatało, bo wesoła nutka w opowieści też byłaby pożądana.
Nie wiem, czy moja opowieść ma teraz iść jedną ścieżką, czy sie może rozgałęziać, żeby i na takie jak Twoje pomysły było miejsce? A to mam zabitego ćwieka!:-)))
Pisz dalej Olu, po swojemu, bo się fajnie czyta. Ten mój ciąg dalszy to był tylko taki skok w bok:))
UsuńHanka C.
Bardzo fajny był ten Twój skok w bok, Hanko! I raz jeszcze dziękuję Ci za niego!:-)) Doceniam to, że chciałaś wziąć udział w tej opowieści, bo zależy mi na tym by ludzie przyłączali sie do tego wspólnego pisania. Juz nie raz podobne zabawy literackie(a właściwie poetyckie) tu organizowałam i niekiedy fajnie wychodziły. Dlatego nie tracę nadziei, że i teraz uda sie coś ciekawego razem stworzyć-))
UsuńPozdrawiam Cię gorąco!:-))*
Bardzo miło się czytało i bardzo swojsko. Sama się obawiam, czym to będzie się jeździć za parę lat. Dla mnie spokój i widok bryczek byłby cudowny. Często łapie się na tym, że mam więcej wspólnego ze starszymi osobami aniżeli z rówieśnikami. Lubię takie opowieści, gdzie czuję klimat wsi, gdzie czuję mądrość przelaną na tekst...oj wybacz...staram się pisać, co czuje, ale jestem nieco przeziębiona i to, co chce napisać, jakoś nie do końca mi idzie, ale się staram. :) Mega mi się też podobał cały post. To, jak odebraliście te dni. Miałam cały czas w myślach, że przydałyby się takie dni pewnie niemal każdemu. Ja pamiętam, a dawno tak nie było, jak nagle zabrakło prądu. Często wieczorem, nagle ciemność, ja zawsze biegałam z wrzaskiem do kogoś z rodzinki. To patrzenie przez okna, czy tylko u nas wybiło, czy w blokach obok jest to samo. Zapalanie świeczek...ten niepowtarzalny klimat, chwile wspólne spędzone na gadaniu...dla mnie to są momenty, które się zapamiętuje na całe życie. Nie ma neta, nie ma światła, trza se radzić i się radzi. Tu rozmowa, tam wygłupy...naprawdę miło wspominam te chwile. :) Cieszę się, że piszesz ten blog, że piszecie. Czuję się tu bardzo swojsko. :)
OdpowiedzUsuńTak, brak światła nie jest taki zły, gdy ma sie obok kogoś z kim mozna pogadać, spedzic razem ten czas.Kiedyś tak go spedzano i ludzie byli ze sobą bliżej, rodziny mieszkały razem i potrafiły ze sobą rozmawiać a nie tylko mijać sie w drzwiach.
UsuńI ja lubie klimat opowieści toczących sie na wsi. Dlatego w ten sposób właśnie postanowiłam pisać powyższą opowieść. Dzięki temu można sie przenieść w czasie, odpłynąc wyobraźnią...
Zdrowiej, Agnieszko. Jeśli możesz, to jak najwiecej leż i śpij. Odpoczywaj i łykaj zdrowe, naturalne specyfiki takie jak czosnek, cebula, imbir, cytryna i miód. Sama najlepiej na pewno wiesz, co na Ciebie działa.
Przytulam Cie serdecznie!:-)***
Zima to piękne widoki, jak na tych właśnie zdjęciach, ale potrafi również przynieść wiele szkód... Szkoda, że czas się tak zmienił w dobie internetu, kiedyś ludzie byli bardziej zżyci ze sobą i żyło się jakoś inaczej, fajniej.... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ♥
Zima w moich okolicach (pogórze) jest z reguły bardziej snieżna niż na nizinach. I śnieg tutaj bielszy, niz na dole.I powietrze czystsze. Bardzo lubię zimową porę, ale pierwszy raz sie zdarzyło, że nie było tu prądu przez rak długi czas.Kolejne, nowe doświadczenie.
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie, Kasiu!:-))
Witaj końcówką stycznia Olgo
OdpowiedzUsuńPamiętam czasy, gdy lekcje niekiedy odrabiałam przy świeczkach. To było obowiązkowe wyposażenie naszego domu.
I rzeczywiście więcej że sobą rozmawialiśmy wówczas.
A po pięknej zimie nie ma już śladu. Dobrze, że chwytasz ja na zdjęciach.
Pozdrawiam szarością dnia codziennego i wiarą w słoneczne jutro
Inaczej to wszystko wyglądało, gdy było się dzieckiem, gdy blisko byli rodzice, którzy troszczyli sie o wszystko i dbali o dom.Wiele zdarzeń odbierało sie wówczas w kategoriach fascynującej przygody.Takze brak prądu.
UsuńU nas nadal śnieg wszędzie leży, bo nie zdązył zniknąć po poprzednich opadach, no i mróz go bardzo utwardził, że chodzi sie teraz po zaspach jak po betonowych pagórkach. A lada chwila ma dopadać nowa porcja śniegu, zatem zima będzie jak sie patrzy! I znowu będzie co fotografować!:-)
I ja pozdrawiam Cię Ismeno w pochmurny, mroźny poranek!:-)*