Brym, brym…Puf, puf…Paf, paf…Uch, uch…Pyr, pyr..Takie mniej więcej prychająco pierdzące dźwięki wydaje z siebie nasz traktorek zwany po tutejszemu „Esiokiem” (ma silnik ES7, stąd to dziwne miano) lub też „Papajem”(bo ma jednocylindrowy, pracujący nieregularnie silnik stękający w bardzo charakterystyczny, „pafująco-papujący” sposób). Mniej więcej w co drugi poranek zaprzęgamy do owego Esioka małą, ale pojemną przyczepkę i wyruszamy do naszego lasku. Cezary zasiada za kierownicą a ja mimo jego namawiania bym usiadła obok, na kole wolę iść sobie piechotą. Do lasku zaledwie kilkaset metrów i cały czas z górki, więc się nie zmęczę a za to będę mieć przyjemną, krajoznawczą przechadzkę wśród kwitnących pól. Na kole, gdzie niby jest jako takie miejsce dla pasażera siedzieć nie cierpię. Nie dość, że strasznie tam niewygodnie i jakieś żelastwo w nogi się wpija, to jeszcze tak trzęsie na nierównościach drogi (asfaltowej, ale już zepsutej), że mam wrażenie, iż zaraz zlecę i w najlepszym razie nabiję sobie guza a w najgorszym wyląduję pod owym potężnym kołem. A tak idę spokojnie swoim tempem. Jeszcze rzeźka, jeszcze świeża, jeszcze pełna wigoru! Tu zerwę sobie listek mięty, tam kłosek trawki, tu się na jakowegoś ptaszka zapatrzę a tam na niewinny obłoczek. Uśmiecham się do siebie jakbym na jakąś przyjemną wycieczkę szła a nie do pracy. W tym czasie Cezary dumny i blady dojeżdża do mnie na prychającym radośnie Esioku. Coś mówi, ale nie słyszę poprzez to prychanie. Macha więc ręką i mija mnie za zakrętem. Ma ze sobą piłę spalinową, dwie małe piłki na baterie, piłę ręczną, grabie, sekator oraz siekierę. W schowku na narzędzia schowana jest woda do picia dla nas, butelka z zapasem benzyny, śrubokręty do pił oraz mocne linki. Wszystko się przyda.
W końcu wjeżdżamy w okolice naszego lasku. Porasta on wzgórze i paryję tuż za naszym polem. Niby blisko, ale tak się składa, że przez kilka ostatnich lat nie odwiedzaliśmy go i aż dziw jak tam w tym czasie zarosło. Pojawiło się mnóstwo młodziutkich jesionów, brzóz, dzikich czereśni, klonów i wierzb. Jednak mnóstwo też niestety drzew uschło. Wiele z nich ledwo stoi. Stojąc zaś wielce chybotliwie co i rusz skrzypi złowieszczo. A niektóre już leżą pokotem i czekają na uprzątnięcie. Ogromnie dużo też dokoła suchych gałęzi i chrustu. A wszystko to na pochyłości pośród traw i chaszczy ze splątanych krzewów jeżyn oraz pokrzyw. Zanim mogliśmy zabrać się do właściwej pracy trzeba było zatem choć trochę oczyścić i wygrabić teren, żeby dobrze widać było pozostałe po ścięciu drzew pniaki, kamienie i nierówności, żeby ukochany traktorek zagłębiając się w gęstwę lasku nie utknął zaraz gdzieś dalej na jakimś kamieniu albo w przykrytej liśćmi rozpadlinie. Wreszcie nasz niebieski, terkoczący tryumfalnie pojazd mógł przejechać szczęśliwie w głąb lasku i zacumować przy wielkim korzeniu po uschniętej wierzbie, z tyłu mając czekający na uprzątnięcie ogromny, powalony jesion, z jednego boku brzozowo-wierzbowy zagajnik a z drugiego głęboką paryję, oddzielającą nas od lasu sąsiada. My zaś nareszcie mogliśmy zabierać się do pracy.
Do mnie głownie należy zawsze zbieranie gałęzi i zanoszenie ich na przyczepkę. Cezary piłuje co grubsze kawałki, ale ponieważ nie ze wszystkim może dać sobie radę sam co chwilę nawołuje mnie do pomocy.
- Przyłóż tu miarkę! I jeszcze tu! – słyszę jego z trudem przebijający się przez warkot piły spalinowej głos. „Miarka” to przycięta na wymiar przyczepki od traktora listewka. Trzeba bowiem tak ciąć drewno, żeby się akuratnie zmieściło na przyczepce.
- Zabierz mi te gałązki spod nóg bo zaraz się o nie przewrócę! – woła za chwilę ocierając pot z czoła. Opiera piłę o pieniek u stóp nie sposób przecież cały czas dźwigać tego warczącego, kilkukilogramowego ustrojstwa.
- Odsuń się szybko i nie podchodź! – krzyczy za jakiś czas – Tu jest niebezpiecznie. Przecież te gałęzie mogą ci na głowę zlecieć! – ostrzega, gdy stoję zbyt blisko chcąc mu asystować przy pracy.
- Benzyna mi się skończyła! Tam chyba jest w schowku
jeszcze trochę. Przyniesiesz mi? – prosi po kilkunastu minutach a potem z braku
paliwa bierze się za piłowanie ręczne. Ciężko to idzie. Suche drewno nieraz
jest wyjątkowo twarde. Jednak piła nieustępliwie przesuwa się raz w jedną
raz w drugą stronę. Aż do ostatecznego zwycięstwa. Pot leje się Cezaremu po twarzy a trociny oblepiają mu czoło i szyję. Przynoszę wodę do picia.
Przyjmuje ją z wdzięcznością.Sama też z lubością pociągam kilka łyków.
- Spójrz! Ta brzoza, przy której stoisz też jest do wycięcia. Zobacz, wystarczy ją pchnąć i leci. Całkiem sucha! – oznajmiam niebawem i za moment oboje pchamy pień omszałego drzewa a ono po kilku skrzypnięciach rzeczywiście wali się z rozgłośnym skrzypnięciem. I ciąg dalszy roboty. Odłamywania, odcinania, rąbania i piłowania, przyciągania i przenoszenia konarów do coraz mocniej napełniającej się przyczepki.
W tym czasie korony młodych brzóz i wierzb cichutko szumią nad nami i szemrzą o czymś w gęstwie oliwkowych i zrudziałych przedwcześnie liści. A czas, jak to ma w zwyczaju płynie sobie niepostrzeżenie i wartko. Łagodne do niedawna, poranne słonko zaczyna znacznie mocniej przyświecać a nam w pustych brzuchach burczeć. Pora kończyć na dzisiaj dzieło. Jutro wszak też jest dzień. Mocno spinamy ułożone na przyczepie drewno. Chowamy narzędzia i gotowi jesteśmy do powrotu. Oboje jesteśmy spoceni i brudni, ogromnie zmęczeni, ale zadowoleni. Nie dość bowiem, że nareszcie uprzątamy nasz lasek, to jeszcze będzie czym w piecach palić w przyszłe, chłodne miesiące. A to z tego wszystkiego chyba najważniejsze.
Wkrótce traktorek szybko niknie mi za zakrętem a ja znacznie mniej dziarsko niż kilka godzin temu wspinam się pod górkę, posuwam się iście zółwim tempem, noga za nogą wśród oblanych południowym słonkiem łąk, odnosząc nieodmiennie wrażenie, że droga do domu jakoś podejrzanie się wydłużyła…
Paf, paf…Drym, drym! – głośno mruczy coś w swoim języku Esiok, kilka minut potem wjeżdżając z fasonem na nasze podwórko. Na przywitanie wybiegają nam psy, które przez czas nieobecności gospodarzy smacznie sobie po kątach spały. A może wcale nie spały tylko za nami tęskniły? Kto je tam wie, jakimi tajemniczymi sprawami zajmują się zwierzaki, gdy ludzi nie ma w domu? Tak czy siak witają się, jakby nas ruski miesiąc nie widziały! Radosne, entuzjastyczne, serdeczne, kochane. Wołam do nich wesoło: - Psiaki-dzieciaki! Chodźcie, chodźcie! - A one biegną ze mną na tyły ogrodu aby odtańczyć radosną rundkę, wyskakać się, ulubione kąty odwiedzić i obsikać a potem znów sobie gdzieś w cieniu zalec.
My z Cezarym po chwili oddechu bierzemy się za wyładunek i cięcie a potem rozwożenie drewna do przeznaczonego dla niego miejsca. Znowu sporo z tym roboty. Ale ciach ciach. Mimo zmęczenia nawet szybko nam to idzie. Im częściej pracujemy jako drwale, tym większej nabieramy w tym wprawy. I mięśnie od tego intensywnego działania z drewnem rosną i tłuszczyku na brzuchu odrobinę ubywa…Same korzyści!:-)
- Jakoś chyba damy sobie radę! – wzdychamy po pracy spoglądając w zamyśleniu na stos usypanych pod wiatą nieregularnych kawałków brzozy, jesiona, wierzby, buka, graba, brzozy a do tego gruszy oraz śliw z naszego ogrodu. Niby sporo tego drewna, ale wciąż za mało by być spokojnym co do nadchodzącej zimy. Zresztą, owa zima budzi przecież o wiele więcej pytań i obaw, niż te, czym będzie się palić w piecu…Jak będzie – czas pokaże. Jak zawsze. A póki co trwa sierpień i sporo działania jeszcze przed nami. W lasku wciąż dużo jest do uprzątnięcia. I dużo też jeszcze wolnego miejsca w drewutni. A jesienią spokojnie zapali się pod kuchnią (bo przecież będzie czym!) i w przyjemnym domowym ciepełku przyjdzie czas na czytanie zaległych książek albo na robienie przetworów owocowych….O ile rzecz jasna będzie je z czego robić, bo z powodu suszy niedojrzałe i maleńkie jabłka, gruszki i śliwki w ogromnych ilościach pospadały już z wysychających na potęgę drzew…
Bezczelnie zazdroszczę i lasku i Esioka :) Esiok taki śliczny, modry, rasowy! Dzielni jesteście! Zastanawiam się kto i jak wrzucił na przyczepkę te grube wałki, bo już te cieńsze swoje ważą, ale te grubsze to sobie muszą mieć dobre 25 cm średnicy! Startujecie w strong menach?
OdpowiedzUsuńZima. Dużo pytań. Gruszka ścięta, jeszcze dwie sterty drewna do pocięcia czekają jakby co, gaz zatankowany po dekielek. Bezużyteczny kominek właśnie wymieniamy na kozę, na której śmiało można garnki z jadłem postawić. Ziarno w beczkach dla kur też zabezpieczone i zapasy książek też zrobione, żeby i dla ciała i dla duszy coś było ;)
Taki traktorek, gdy mieszka sie na wsi bardzo się przydaje. A to do przywiezienia siana a to zboża a to drewna. Modry Esiok jak na razie dobrze się spisuje (odpukać!). Jest z nami od ubiegłej zimy, wcześniej cudem przez Cezarego wypatrzony w lokalnych ogłoszeniach. Ma moc i choć głosno stęka to daje radę załadowane po brzegi przyczepki przywieźć pod dom. Kiedyś mieliśmy tutaj inny traktorek(zielony), służył nam dobrze parę lat, ale wciąż wymagał naprawy. Oby z obecnym jak najdłużej nie było problemów. Drewno teraz takie drogie, że mozliwośc pozyskania go z własnego lasku jest dla nas bardzo ważna.
UsuńTak, wielkie były te kloce, które widać na przyczepce. Dźwigaliśmy je we dwoje. To nieco podeschły, ale nadal bardzo ciężki jesion.
Zabezpieczenie zapasu drewna na zimę, czy też innego opału, to teraz zasadnicza rzecz. Drewno gruszki (a przede wszystkim śliwy)ładnie pachnie i dobrze się pali! Dobrze, że kupiliście kozę. no bo rzeczywiscie, kominek ładnie wygląda i grzeje, ale obiadu sie na nim nie ugotuje.I karmy dla kur też nie (my poza ziarnem karmiliśmy kury takze ziemniakami ze śrutą).
Obyśmy mogły tej zimy spokojnie czytać sobie ksiązki( chocby i przy lampie naftowej z braku prądu - odpukać!) a nie martwić sie o to, co sie dzieje i dziać będzie!:-)
Jak patrzę na te kloce, to szacun. My mamy tylko ogród, cała działka to 20 arów, ale korzystamy z niej chyba dość sprawnie. Jakby co, to mamy jeszcze trzy wiśnie, śliwkę i usychające świerki do wycięcia. Ja wiem, że świerki, iglaste, że się tym nie pali, ale jak dobrze przyciśnie, to nam się może teoria z praktyką rozjechać i trudno. Kozy kupiliśmy dwie. Jedna już tamtej zimy hulała na piętrze, a na dole był jeszcze kominek po naszym poprzedniku - fatalnie zrobiony, więc nawet ciepła jakoś dużo nie dawał. A teraz stanie szeroka, uczciwa koza, na której można postawić równocześnie max 2-3 garnki i czajnik. Cieszę się jak dziecko!
UsuńKury u nas są wszystkożerne. Dostają paszę z warzyw i ziół, ziarno, śrutę z kukurydzy, zielone - w sensie teraz koszoną trawę, chwasty z pielenia ogródka, przerośnięte cukinie, makaron i ziemniaki z obiadu, a nawet kawałki arbuza. Kury są też mięsożerne, a ograniczenie im możliwości łażenia do wybiegu powoduje, że sobie za dużo robaczków nie pozbierają. Dostają więc resztki kocich puszek, jak koty zostawią w miseczkach, a jak chcę je rozpieścić, to im kupuję taką karmę dla psów, takie grube batony w folii. Kury są wtedy przeszczęśliwe.
Lampy naftowej nie mam, ale zapasy świec porobiłam. Tylko, czy oczy dadzą radę? Mam silne postanowienie, że czytać będę i tego się trzymam :)
I ja myslę, że jak prawdziwa bieda i zimnica człowieka przyciśnie to nie będzie na nic wybrzydzał i będzie palił w piecach czym sie da i jadł też co sie da.Najważniejsze, to mieć czym palic i mieć gdzie jedzenie ugotować. Dobra piecokuchnia albo koza na drewno czy węgiel (choc w obecnych czasach to nie lada rarytas) jest w obecnych czasach bezcenna i nie dziwie sie, że cieszysz sie na te nową, szeroką kozę!:-)
UsuńTak, kury są wszystkożerne. Nasze uwielbiały makaron, ale chetnie zjadały wszystko, co im dawałam. Zimą np. bardzo lubiły dynie. Przekrawałam im je na pół i kładłam w kurniku a one sobie wydziobywały ile chciały i miały witaminki.
Czytanie przy świecy albo lampie naftowej na pewno nie jest komfortowe, ale lepszy rydz niż nic!:-)
No siłownia na świeżym powietrzu w sam raz. Przyjemnie się czyta i ogląda takie czynności. Mogę sobie wyobrazić
OdpowiedzUsuńile wysiłku trzeba w to włożyć, szczególnie w tak słoneczne dni. Jednak na zimę trzeba być przygotowanym. Dobrze, że macie lasek. Wyobraziłam sobie nawet ten piękny zapach piłowanego drewna. Nie dość, że czynniki ludzkie nam
utrudniają życie to i natura dokłada, chociaż po prawdzie to też ludzki czynnik się przyczynia. Oby jesień przyniosła trochę więcej spokoju. Czego Wam bardzo życzę. Pozdrawiam serdecznie.
Ano siłownia! A tym bardziej fajna, że na świeżym powietrzu i zwykle na czczo - a więc troche tłuszczyku człowiek przy tych ćwiczeniach z drewnem na pewno spala.
UsuńIdzie zima i koniecznie trzeba sie do niej porządnie przygotować, żeby potem nie żałować, że mogło sie to i tamto a sie tego nie zrobiło.
Pozdrawiamy cie serdecznie, Olu!:-)
I tym sposobem zaoszczędzicie na siłowni. Ostatnio moja ciocia, po śmierci jej taty, też była zmuszona na przemienienie się w drwala. I jakoś jej to poszło, bo w suterynie leży stos zrąbanego drewna, też z ich prywatnej części lasu. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńNigdy w życiu nie byłam na siłowni, ale sądzę, codzienna praca w gospodarstwie, nieraz wymaga więcej wysiłku niz ćwiczenia na bieżni i innych specyficznych ustrojstwach.
UsuńPraca z drewnem jest bardzo ciezka, ale konieczna, gdy sie mieszka na wsi i wie się, jak mroźne i śnieżne tu zimy bywają. Dobrze, że Twoja ciocia dała sobie radę sama. Podziwiam!
Pozdrawiam serdecznie.
I to jest konkretna praca z wymiernym efektem, a mieszczuchy tyle kasy na siłownie wydają!
OdpowiedzUsuńPraca na świeżym powietrzu, w otoczeniu przyrody , co może być lepszego?
Tu gdzie jesteśmy, tez wszyscy zapasy drewna robią, bo zima tuz tuz...
Fajny ten traktorek z przyczepką:-)
Olga i Cezary
na swoim traktorze
z radością, pracowicie
drewno z lasu zwożą.
Słonko im przygrzewa
ptaszki im śpiewają
w mig więc zapas drewna
koło domku mają.
Serce się raduje
na takie widoki
bo zima każdemu
się daje we znaki!
Traktorku z przyczepką
sprawuj się im ładnie
bo niebawem śnieżek
na trakt leśny spadnie...
jotka
Tak, praca z drewnem jest konkretna i pożyteczna. A ten wysiłek przynosi wymierne efekty w postaci kolejnych stosów drewna na opał oraz polepszenia kondycji fizycznej przy okazji. Póki pogoda sprzyja dobrze się pracuje na świeżym powietrzu. Traktorek jeździ aż miło. No i witaminkę D łapie sie przy okazji.
UsuńDziękuję za Twój pogodny wierszyk, Asiu! Niesamowite, że mój post zainspirował Cie do stworzenia takiej fajnej rymowanki:-)***
Teraz już wiem dlaczego pewnego mężczyznę nazywają: Esiok:-) długo nad tym myślałam:-)
OdpowiedzUsuńWidocznie ów mężczyzna miał kiedyś (lub ma teraz) taki właśnie traktorek!:-)
UsuńTo przecież bardzo ciężka fizyczna praca.... nawet jak prawie wszystko robi Esiok...
OdpowiedzUsuńA mnie jednak żal drzew które kończą w ten sposób...
Ale wiem że nie da się żyć wiecznie...
Tak, to nasza ciężka fizyczna praca a Esiok jest tylko środkiem transportu. Jednak bez niego musielibyśmy wszystko na grzbiecie nosić, co byłoby po prostu niemożliwe.
UsuńCóż, Stokrotko...Ani my ani drzewa nie żyjemy wiecznie. A czymś opalać dom trzeba. Zimą nie przetrwa sie przecież w naszym klimacie bez ogrzewania. Nie ma węgla, to pali się drewnem. Nie ma drewna, to gazem. Nie ma gazu, to prądem albo czymkolwiek innym. Ideałem byłoby ogrzewanie słoncem, energią geotermalną albo innym cudownym, ekologicznym opałem. Póki jednak cos takiego nie jest dla wszystkich dostępne (pompy ciepła są kosmicznie drogie) trzeba palic tym, co jest.
Bardzo ciężka praca, wysiłek i zmęczenia. Ale bezpieczna zima przed Wami, opału nie zabraknie, będzie cieplutko i przyjemnie w Waszym domku <3 A teraz z opałem dosłownie szaleństwo, aż strach myśleć do czego to wszystko prowadzi...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam najserdeczniej, Agness:)
Owszem, "drwalowanie" to bardzo ciezka praca, ale pociesza i dodaje sił fakt, ze to praca ze wszech miar sensowna i konieczna, bo od niej zależy nasz byt. Tak czy siak trzeba będzie opał oszczędzać, bo nie wiadomo jak długo potrwa ten kryzys i szaleństwo z brakiem wszystkiego i drożyzną. Oby nadchodząca zima była łagodna.I oby potem wszystko zaczęło isć ku lepszemu.
UsuńAgness! Ja również pozdrawiam Cie bardzo serdecznie!:-)*
Napisałam komentarz do sierpniowych drwali, ale przepadł, a ja nie sprawdziłam. Jestem pełna podziwu dla Waszej pracy. Mieszkałam zimą na wsi i pamiętam jak szybko uciekało ciepło i jak zimno potrafi dokuczyć. Kto tego nie zaznał nie zrozumie jak ważne jest zgromadzenie opału. Lato Leśnych Ludzi musi być pracowite, na szczęście macie takiego pomocnika, z taczką czy wózkiem wszystko by trwało dłużej. Te grube pnie są przerażająco ciężkie. Kiedyś marzyłam, żeby zamieszkać w ciepłych krajach, teraz z utęsknieniem wyczekuję września i chłodniejszego powiewu. Zapewne jeszcze kilka kursów musicie zrobić, ale satysfakcja i oszczędność jakoś to wynagrodzi. Uściskuję i pozdrawiam serdecznie Olu:)
OdpowiedzUsuńTak, od czasu do czasu komentarze przepadają i mnie. Niekiedy trafiają do spamu i tam można je znaleźć a innym razem jakby do czarnej dziury wpadały i wszelki ślad po nich ginie.
UsuńTak, Lato Leśnych Ludzi choć piękne i zielone jest też pracowite. Tak było, jest i chyba będzie, póki zdrowie na tę pracowitość pozwoli. Te wielkie bale są bardzo ciężkie, ale warte są wysiłku bo gdy sie je połupie drewno z nich jest najlepsze. Najdłużej sie pali i najwiecej ciepła daje.
Nie dziwię Ci sie Marylko, że czekasz na chłodniejszy wrzesień. Upalne lato potrafi nieźle człowieka wymęczyć.
Serdeczne usciski Ci zasyłam!:-)
W moich stronach taki traktorek nazywa się capkiem, nie wiem dlaczego ale to czuła nazwa. Ja mam takie stare, metalowe, ciężkie drzwi do garażu i magazynku i też każdorazowe otwarcie do góry to wysiłek jak wyciskanie sztangi. A takiej gimnastyki na świeżym powietrzu zazdraszczam niezawistnie, bo słuszny zapas drewna z własnego lasku daje niesamowite poczucie bezpieczeństwa, którego jak się okazuje, nie daje ani węgiel ani prąd ani gaz ani olej ..... Tęsknię za kawałeczkiem swojej ziemi i nieba, niech by nawet nie na skraju.
OdpowiedzUsuńW obecnych czasach w ogóle ciezko o poczucie bezpieczeństwa, bo jak nie jednej to z drugiej strony cos na człowieka sie czai.Ta praca na świezym powietrzu jest tez dlatego dobra, bo w jej trakcie człowiek o całym świecie zapomina, wszystko sie oddala, jest tylko to, co tu i teraz...
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Krystynko!:-)
Esiok - piękne imię. :-D U mła sąsiedzi pożądliwie paczą na szopki młowe. Dla mła to dobrze bo rozbieranie szopek kosztuje.Taa... co za czasy. ;-D
OdpowiedzUsuńMnie tak to imię Esiok nie bardzo sie podoba, ale pal sześć z imieniem. Liczy sie użyteczność traktorka i jego niezawodność (odpukać!).
UsuńMówisz Tabo, ze na szopki sąsiedzi patrzą pożądliwie? He, he! Jak tak dalej pójdzie jak idzie dotąd, to i na meble zaczną tak patrzeć, płotki, sztachety i wszystko inne, co się da spalić, łącznie ze starymi oponami!:-)).
Olu co dzien probuje sie wpisac i nie moge:) to tylko powiem : dzielne zuchy z was 👏👏👏
OdpowiedzUsuńKitty, ja wiem że blogger od dłuższego juz czasu głupieje i nie puszcza niektórym komentarzy. Nic na to nie można poradzić a tylko chyba przeczekać...Tak czy siak cieszę się i doceniam, że w końcu udało Ci sie coś napisac. Dziękuję i pozdrawiam Cię gorąco!:-))
UsuńHi !!!Kochani pracusie pytanie mam czy;mysleliscie kiedys ze bedziecie tak ciezko pracowac czy wybor byl swiadomy ?u nas susza ogromna !!pozdrawiam lapki sciskam spracowane p.Gosia
OdpowiedzUsuńHi, Gosiu! Chyba nie przypuszczaliśmy kiedyś, że to będzie aż tak ciezka praca. Człowiek mieszkajac w mieście idealizuje zycie na wsi i z reguły widzi to, co che widzieć. Ale czy to znaczy, że żałujemy przeprowadzki tutaj? Że mamy dosc tej cięzkiej pracy? Otóż nie. Liczy sie dla nas, że dobrze sie tu czujemy, że ta praca ma sens, no i że we dwoje dajemy radę.
UsuńTak, susza jest w tym roku przeraźliwa. Nawet chwilowe opady tego nie poprawiają. Zobaczymy, jaka będzie zima po tak suchym lecie.
Dziękujemy za odwiedziny, ściskamy łapki i pozdrawiamy Cię serdecznie!:-))
Oj, susza straszna. U mnie nawet mirabelki, zawsze obficie owocujące, mają śliwek jak na lekarstwo...
OdpowiedzUsuńNiestety, Agnieszko. I u nas nadal straszna susza. I dziwna jest ta susza, bo w okolicach najbliższego miasteczka nawet dość często pada (to ok 10 km stąd) a nad nami jakby ktoś ogromny parasol rozpiął i wszystko schnie, umiera...
Usuń