- Jadąc wczoraj w odwiedziny do rodziny w mieście zauważyłam obficie owocujące przy drodze krzewy czarnego bzu! Od razu pomyślałam wtedy o pani! O tych pysznych, bzowych konfiturach, co mi je kiedyś pani dała!– oznajmiła sympatyczna doktor stomatologii pochyliwszy się nad moją otwartą paszczą i grzebiąc w niej jakimś srebrzystym szpikulcem.
- I jeszcze mirabelki widziałam! Całe żółte od wielkiej ilości owoców! I śliwy węgierki oblepione wręcz fioletowymi, wyjątkowo dorodnymi śliwkami! Dobrze się składa, bo od przyszłego tygodnia wybieram się na urlop. Kupię sobie śliwek na targu i będę smażyć powidła! Takie domowe najlepsze, bo bez dodatku cukru! – dodała radośnie i wziąwszy w dłoń warczące upiornie dłuto zanurzyła je w mym bezbronnym zębie.
Gdybym mogła wówczas odpowiedzieć dentystce pożaliłabym się, że niestety, ale w moim ogrodzie nadzwyczaj marne tego lata zbiory. Co do czarnych bzów, to większość ubiegłej jesieni podcięliśmy, świadomie decydując się na to, że w tym roku nie wydadzą owoców. A te, które podcięcia uniknęły prawie wcale nie zaowocowały, a jeśli nawet, to w większości ich czarne owocki uschły na krzewach. W ubiegły weekend udało mi się zebrać zaledwie dwa kilogramy maleńkich, bzowych koraliczków i zrobić z nich kilka słoików konfitur. I jeśli idzie o czarne bzy, to by było w tym roku na tyle. Natomiast śliwki węgierki w wielkiej obfitości jeszcze niedojrzałe pospadały z drzew. Na skutek czego w ogrodzie chodzi się teraz po fioletowych, śliwkowych kobiercach utworzonych z owocków zalegających między suchymi połaciami wypalonych przez słońce traw. Ta niewielka ilość węgierek pozostała na drzewach także w większości jest mała, twarda, pomarszczona, prawie pozbawiona miąższu, często robaczywa i nie nadająca się do niczego. Tak więc nie będzie u mnie w tym roku smażenia powideł, robienia wina, soków i dżemów. Dobrze, że mam jeszcze trochę ubiegłorocznych przetworów. Jakoś więc damy sobie zimą radę z tym, co jest.
Uporczywie przedłużająca się u nas susza jest tym dziwniejsza, że jak dowiadujemy się od mieszkańców sąsiednich przysiółków, wsi albo miasteczek tam owszem, pada nawet dość często. Nieraz jest to tak blisko nas, że wręcz słychać padający deszcz, czuć jego zapach w powietrzu, widać nieopodal zaciągnięte, granatowe niebo, dochodzi tu dźwięk grzmotów i potężnych wyładowań atmosferycznych. Tymczasem tu jakby Stwórca rozpiął nad naszym przysiółkiem ogromny parasol. Monstrualne chmury potrafią wisieć nad nami przez kilka dni z rzędu i łudzić nadzieją, zwiastując rychłe, duże i długie opady. Jednak zazwyczaj nie spada na naszą górkę nic a co najwyżej odrobinę pokropi przez parę minut a potem w try miga wszystko wysycha, jakby tego deszczyku w ogóle nie było. Tak więc dotkliwa suchota ogarnia coraz większe połaci traw, krzewów i drzew. Dobrze przynajmniej, że często o poranku unosi się nad naszymi okolicami mgła, która potem opada rosą na krańcowo spragnione rośliny. Ta niewielka ilość wilgoci jest dla nich chyba tym czym dla konającego zdaje się być zwilżenie spieczonych warg, podczas gdy życie przywrócić by mu mogło tylko podanie solidnej kroplówki. Ze smutkiem słuchałam wczoraj dźwięków piły spalinowej, którą Cezary wycinał kompletnie uschnięte stare śliwy w naszym ogrodzie…
Dobrze, że udało mi się ukisić kilkanaście słoików ogórków, bo i one padły w tym roku bardzo szybko, mimo, iż wiele razy były podlewane. To samo z cukiniami. Zaczynają właśnie dojrzewać pomidory, którym susza zdaje się najmniej szkodzić, zatem codziennie suszę je albo przerabiam na soki. Suszę też w piecu maleńkie gruszeczki-ulęgałki, które także pospadały na trawę i w stanie surowym są nie do zjedzenia, natomiast w postaci ususzonej stają się podobne w smaku i konsystencji do fig albo daktyli. Nie wiem, czy będzie cokolwiek z gruszek odmiany bera. Dwie ogromne grusze, które górują nad naszym ogrodem ledwie zipią. To samo ze starymi jabłoniami. Żółkną i opadają liście ze stareńkiej lipy. Wyschły na wiór krzaczki truskawek i poziomek. Zmarniał mi też lubczyk, którego zawsze miałam tak dużo, że mogłam go mrozić i suszyć w sporych ilościach. Tylko róże znowu obficie kwitną a i dynie na polu zdają się mieć zupełnie dobrze. Widocznie ich korzenie sięgają w ziemi na tyle głęboko, że cudem dostają do jakichś ostatnich pokładów wilgoci. Zajadamy więc na bieżąco pomidorowo - paprykowo - dyniowe lecza. Upalna, tropikalna pogoda sprzyja posilaniu się takimi lekkimi, prostymi, pełnymi witamin potrawami. Z czegoś przecież trzeba siły żywotne czerpać. A przedłużający się upał i susza sprawiają, że niestety coraz mniej w człowieku energii do działania. Umęczeni pogodą zawiesiliśmy na jakiś czas wyjazdy do naszego lasku po drewno. Coraz bardziej chce się teraz polegiwać w sypialni i ucinać choćby półgodzinne drzemki, po których wstaje się półprzytomnym, zapoconym i zupełnie nie zregenerowanym…
- Ależ przyjemnie wczoraj u nas w mieście popadało! Momentami potoki wody płynęły ulicami. A jak się uspokoiło to cudownie pachniało wieczorem! Aż chciałoby się boso po kałużach poskakać. Prawie jak w czasach dzieciństwa! – zaćwierkała pogodnie dentystka dokładnie zalepiając mój wyborowany uprzednio ząb światłoutwardzalną masą.
Nic nie odrzekłam, bo odrzec wówczas nie mogłam. Usiłowałam tylko przełknąć ślinę, która jak zwykle zaczęła się drażniąco przesączać do mego gardła. Ale i to mi się nie udało. Dałam więc za wygraną i trwając z otwartymi szeroko ustami spoglądałam tylko bezradnie w stronę okna, gdzie na pogodnym niebie widać było mnóstwo malowniczych obłoków, z których najprawdopodobniej znowu nie spadnie w naszym przysiółku ani kropla życiodajnego deszczu…
Trudno jest zrozumieć te zjawiska jakie nas nawiedzają. A szczególnie, że to dzieje się na małych powierzchniach
OdpowiedzUsuńRozumiem, że coś dzieje się gdzieś 100, 500 km od domu. Jednak jak to jest kiedy różnica zjawiska liczy się w metrach. U mnie tak często bywa, że pada na mojej ulicy, a dwie przecznice dalej sucho i upalnie, albo odwrotnie.
Czyżbyśmy - ludzie - już tak "przebadaliśmy ziemię, atmosferę, wodę i lodowce" że powodujemy te anomalie?
U nas dopiero od trzech dni pada, a już po dniu ogłoszono podtopienia. Ziemia nawet tych życiodajnej wody nie jest wstanie przyjąć. Bo....znowu ingerencja ludzka, wymyśliła co się da, "dla ESTETYKI" zabetonować, ale pozwolić żeby rzeki zarastały. Jak słyszę w wielkich blokowiskach zalewane są podziemne garaże. Jak będzie dalej nie wiadomo. Myślę, że wreszcie i u Was spadnie długo oczekiwany deszcz. Pozdrawiam Was serdecznie z mokrej i chłodnej Jeleniej Góry.
Tak, pogodowe anomalie są coraz dziwniejsze i coraz niebezpieczniejsze. A człowiek ma i nie ma jednocześnie wpływu na to wszystko. Mógłby zrobić duzo dobrego (nie zaśmiecać planety, ograniczyć produkcje plastiku i pestycydów, zrezygnować z betonozy itp.) a nie robi. Robi za to rzeczy, które niby służą jego wygodzie, ale na dłuższą metę są szkodliwe i dla niego i dla środowiska naturalnego.A tacy ludzie jak my, żyjący blisko natury i kochający ją, pracujący na swojej ziemi i dbający o rosnące na niej rośliny, smucą się i martwią widząc w jaką stronę zmierza świat, jak bardzo zmienia się na gorsze...
UsuńCzekamy na deszcz. Niemal co dnia zapowiadają go w prognozach i ...nic, niestety.
Pozdrawiamy Cię ciepło, Oleńko.
U mnie lało jak z cebra a owoce bzu jeszcze niedojrzałe. Węgierki, ale je lubię aż żal patrzeć na opadłe owoce. Pozbierać i zrobić z nich powidła. ;)
OdpowiedzUsuńOwoce dojrzewają w różnym tempie - w zależnosci od pogody i regionu. U nas już po bzie i właściwie po śliwkach. A te leżące na ziemi są niedojrzałe albo robaczywe. Nie nadają sie na przetwory.
UsuńAz zalosc bierze Olu, ale w koncu ten deszcz nadejdzie...No musi przeciez! Umeczeni jestescie tym latem i umeczony wasz ogrod - i tylko w deszczu nadzieja... z calej sily trzymam kciuki 💦☔️💦🤞🤞🤞
OdpowiedzUsuńMoj telefon pokazuje ze te deszcze i burze nadejda do was w niedziele i beda trzy dni, tyle ze gorac bedzie nadal - Kitty 😘
UsuńKitty, no właśnie żałosc człowieka bierze, bo co dnia patrzy na to co sie dzieje i nie ma na to żadnego wpływu. Ogród wysycha coraz bardziej...
UsuńA co do prognoz pogodowych na telefonie, to mój niemal co dzień pokazuje mi deszcze i burze. I nic z tego nie wynika. Gdzieś tam pewnie pada, ale nie u nas...Czekamy.
Dzięki za dobre słowo, Kitty. Uściskujemy Cię mocno!***
Natura nie równo obdarza deszczem, bywa, ze u nas na jednym osiedlu padało, na drugim końcu miasta sucho.
OdpowiedzUsuńPustynnieje Wielkopolska, za to na Śląsku grzmi i pada często. Gdy byliśmy w Zawoi tez mokro i burzowo bywało.
Nie ma sprawiedliwości.
W naszym miejskim parku liście spadają i wszystko, co powinno jeszcze wisieć do jesieni...
Trzyma zatem kciuki za deszcz w Twoich stronach!
jotka
No tak, nie ma sprawiedliwości. Nie tylko w kwestii deszczu, ale i w wielu innych, na które człowiek nie ma lub ma niewielki wpływ. W tej suszy najgorsze jest to, że zapanowała ona w najgorszym z mozliwych czasie - podczas letniego upału, podczas największego zapotrzebowania roślin na wodę. Niestety, wygląda na to,że takie zjawiska pogodowe będą sie powtarzać i nasilać i trzeba będzie umieć nauczyć sie dostosowywać do tego. Siać i sadzić rośliny najbardziej na susze odporne i wytrzymałe. Kaktusy, palmy, baobaby? Kto wie, do czego jeszcze dojdzie i jak w naszym kraju za kilka lat będzie wyglądać.
UsuńPozdrawiam serdecznie, Jotko!:-)
U nas też pomidory obrodziły tak, że nie nadążamy ich zjadać. 3 podarowane krzaczki posadziłam tak na szybko przy altance , a one dorosły już do jej dachu i po dachu "idą" dalej . Zastanawiamy się kiedy się zatrzymają. Widać miejsce przy altance przypadło im do gustu :) Pozdrawiam Oluś
OdpowiedzUsuńTak, wygląda na to, że to "pomidorowy" rok. Przynajmniej z nich jakaś pociecha przy całej tej ogrodowej depresji.
UsuńI ja pozdrawiam Cię ciepło, Gabrysiu!:-)
Przykro mi Olu słyszeć, że wszystkie drzewka i warzywa zmarniały. Chociaż miałaś tyle pracy, to robiłaś wszystko z taką pasją i radością, że aż miło było oglądać. Smutno na widok biednych śliwek i marnych korali czarnego bzu. Wiesz ile musimy płacić za europejskie śliwki i jak daleko po nie jechać? Ale chociaż na drożdżówkę i do posmakowania staramy się zdobyć. Podoba mi się scenka, którą opisałaś. Ty bezbronna, ona przy głosie. Dobrze, że myślenie nie było zakręcone. Tak często zdarza się w życiu, że trafiamy na ludzi telewizory, którzy są nastawieni tylko na nadawanie. I nie ma znaczenia czy susza, czy powodzie, liczy się tylko co u nich. Nie w nawiązaniu do dentystki absolutnie, bo przecież żęba ratowała i sympatyczna jest. U mnie też tylko kilkanaście słoików, bo posiałam i wyjechałam, a beze mnie nie chciały. Posiałam drugi raz, podlewałam miedzianem na grzyba, podlewałam wodą codziennie, a one po troszeczku, codziennie po kilka do teraz. Może natura uważa, że wszyscy musimy odpocząć. Myślę, że za rok pracy Ci nie zabraknie. Czy drzewa macie już wystarczająco na zimę? USciski Olu, deszczu i wszystkiego, czego potrzebujesz:)
OdpowiedzUsuńNie wszystkie drzewa i warzywa zmarniały, na szczęście, ale widać, iż niektóre z nich już ledwie zipią i ratują sie jak mogą np. zrzucając liście i owoce, których nie daja rady wyżywic swymi sokami. Mam nadzieję, że po suchym lecie nastanie przynajmniej deszczowa jesień a potem śnieżna zima. Spieczony grunt wymaga ogromniej ilości wody. Tylko to uratuje pozostałe przy życiu rośliny.
UsuńCiasto ze sliwkami...Mniam. Dawno nie jadłam!:-)
Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na scenkę w gabinecie dentystycznym, którą opisałam powyżej. Bo naprawdę często tak bywa, iz pewni ludzie wyrażając sie kategorycznie i autorytarnie lub tez po prostu trajkocząc jak automaty i nie zastanawiajac sie nad odbiorem swego przekazu po prostu odbierają nam głos. Po pierwsze odechciewa sie nam mówienia przy takich osobach a po drugie ich wcale nie interesuje to, co my mielibyśmy ewentualnie do powiedzenia. Chronimy się zatem w milczeniu wiedząc swoje, tocząc li tylko wewnętrzny dialog, bo ten głośny jest niemozliwy i bezsensowny.
Zobaczymy jak będzie z pogodą za rok. Oby była życzliwsza dla natury, dla nas ludzi też. A póki co, przed nami jesień, zima, wiosna. Też dużo jest obaw jeśli idzie o te chłodniejsze miesiące. Opał jest tylko jedną z nich, niestety. A czy mamy już go wystarczająco? Chyba nie. Jak sie troche ochłodzi to pewnie sie jeszcze do naszego lasku wybierzemy.
Ściskam Cie równie serdecznie, Marylko i wszystkiego dobrego życzę!:-)*
U nas ostatnio polewa dość obficie, więc wiele drzew wróciło do życia, ale owoce ucierpiały również.
OdpowiedzUsuńTo wspaniale Basiu, że u Was popadało. Czekamy zatem i tutaj na ożywczy deszcz!:-)
UsuńOlu, to zupełnie tak jak u mnie. Dookoła deszcze i ulewy, podtopienia nawet a w moim miasteczku nul, ani kropli. Na szczęście mam sporo zapasów słoiczkowych z zeszłego i zaprzeszłego roku. Na spacerach widzę spadłe jabłka i mirabelki, zasłane pod drzewami jak kolorowy dywan ale albo niedojrzałe albo robaczywe. Suchość wszędzie dookoła, tylko robaczki szczęśliwe.
OdpowiedzUsuńKrystynko, obie mieszkamy na Podkarpaciu a z tego, co obserwuję wynika, iż to lato jest najgorętsze i najsuchsze właśnie w naszym regionie. Tutejsi mieszkańcy nie pamiętają aż tak suchych lat, bo chyba nigdy aż tak źle nie było. I masz racje - tylko robaczki w owocach szczęśliwe. Ale ślimaki np. już nie. W tym roku prawie wcale ich nie było widać i to chyba jedyna korzyść z tej suszy!:-)
UsuńSusza, że liście na drzewach żółkną. Taka miejska obserwacja...
OdpowiedzUsuńTak, w mieście też widać, co sie dzieje...
UsuńMoje miasto też pod kopułą niestety...
OdpowiedzUsuńTak, Kocurku. Widzę na mapach pogodowych, że i u Was sucho i gorąco. A do tego napływa zanieczyszczone pyłami powietrze ze wschodu. Podobno w niedziele ma nareszcie coś popadać. Poczekamy, zobaczymy. Oby!
UsuńA do nas, ze względu na położenie, susza dochodzi na końcu. Ale dla równowagi - ślimaki nagie mnożą się na potęgę. I żrą wszystko. To też wynik działalności człowieka.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci więc deszczu. Takiego miłego, gęstego deszczu, co pada bez przerwy przez parę dni i ma czas wsiąknąć w ziemię.
Same skrajności. Albo ślimaki albo susza. I tak źle i tak niedobrze. Ech! Tęsknię za jakaś normalnością w pogodzie i naturze, za poczuciem bezpieczeństwa w świecie bliskim i dalekim. Ale przede wszystkim tu i teraz tęsknię za deszczem. Za takim właśnie, jakiego mi życzysz. Długim, gęstym, codziennym.Który oby w końcu przybył w nasze strony i zreanimował to, co sie jeszcze zreanimować da.
UsuńDziekuję za Twoje zyczenia i serdeczne usciski zasyłam Ci, Agniecho zycząc aby ślimaki z Twojego otoczenia uschły i same z siebie czym prędzej przeniosły się do ślimaczego raju!:-))
Ach! Chciałoby się. Tego ślimaczego wysuszenia. Ale marne szanse, wczoraj padało, dzisiaj popada, jutro pokropi. Ślimaczy raj tu mamy. Niestety.
UsuńDosłownie.
UsuńEch! Gdyby się dało chętnie bym zamieniła naszą pustynię na Twój ślimaczy raj. Myslę, iż z dwojga złego zdecydowanie susza jest gorsza dla ogrodu. Zwłaszcza taka jak w tym roku - długa i wyniszczająca drzewa i krzewy. Oby przyszłe lato było normalniejsze, dla nas i dla Ciebie.
UsuńCzekaliśmy na deszcz a jak popadał, to pomidory szlak trafił. Coś tam się zrobiło na zielono i tyle w temacie. Za to fasolka poszła w strąki i zaczęły się maliny. :)
OdpowiedzUsuńNiestety, często tak bywa, że deszcz przynosi pomidorom zarazę. Doświadczyliśmy tu tego nieraz w poprzednich latach. U nas też zaczynają sie teraz maliny.
UsuńJa mam sposob na zapobieganie zarazom na pomidorach. Radzilam to w ubieglym roku Wspanialemu ale sie nie dal namowic. Teraz zastosowalam sama i dziala. A sposob jest bardzo prosty jak tylko krzew sie przyjmie to nalezy obcinac dolne liscie tak zeby nic nie lezalo na ziemi, bo to wlasnie mokre liscie (deszcz, podlewanie) roznosza zaraze w gore.
UsuńMoje krzaki sa zywcem ogolone, bo znow jak tylko kwiaty zaczynaja zawiazywac owoc to natychmiast obcinam wiekszosc lisci. Ludziska dookola sie dziwia, ze moje krzaki takie gole, czyli w sumie same owoce a brak lisci. No ale ja postawilam na produkcje owocow a nie lisci:)))
W ubieglym roku Wspanialy ciagle sprawdzal, walczyl z jakimis zarazami, a to sie liscie zwijaly w rulonik, a to jakies mszyce itp. Ja w tym roku nie mam zadnych problemow.
Ludzie mają rózne podejście do tematu obrywania liści pomidorów. I każdy ma do tego prawo, bo każdy ma swoje doswiadczenia i obserwacje. Z tego, co wiem, to pomidory potrzebują jakiejś ilości liści do życia. Łapią nimi energie słoneczną, to w nich przecież odbywa sie proces fotosyntezy. Owszem, uważam, że te nisko rosnące liscie dotykajace ziemi trzeba oberwać a jak zawiażą sie owoce, to obrywać też te dziczki, czy wilki (łodyżki z liścmi, które nie mają kwiatów). Żeby uniknąc zarazy można pomidory spryskiwać roztworem sody albo wywarem ze skrzypu polnego, czasem sie to sprawdza. A czasem nie sprawdza się nic i zaraza robi swoje, bo deszcz przynosi ze sobą zarodniki chorobotwórczych grzybów, zwłaszcza gdy okoliczni sąsiedzi też uprawiają w swoich ogródkach pomidory, zatem ruchy powietrza swobodnie transportują między ogródkami owe zarodniki.
UsuńTak czy siak z tego, co obserwuję, susza jest zdecydowanie lepsza dla pomidorów niż pogoda deszczowa. Ale od czasu do czasu trzeba pomidory podlać, bo same nie dadzą sobie rady i wprawdzie zaraza ich nie weźmie, ale krzaczki uschną.
Póki co mamy w tym roku niesamowity wysyp owoców pomidorów. Dawno już tak nie było. Mozna jeśc na bieżąco i przetwarzać na zimę.Cieszy mnie to bardzo i dumna jestem z siebie, że pomidory, które wiosną wysiałam z nasion rozwinęły sie w piękne sadzonki i teraz tak wspaniale owocują!:-))
Olu, oczywiscie niech kazdy robi co mu w duszy gra. Ja tylko napisalam co ja robie. Oczywiscie, ze nie obcinam wszystkich lisci, ale jak juz zawiazuja sie owoce to te liscie na poziomie gdzie juz sa owoce obcinam. Nie obrywam, bo to moze skaleczyc glowna galaz krzewu. Wiesz, ze to moj pierwszy samodzielny rok w ogrodzie. Wiele pamietam jeszcze z dziecinstwa jak tato robil, podgladalam tez Wspanialego a teraz dzialam sama.
UsuńWszystko co mam w moim mini ogrodku jest z wlasnych nasionek albo z nasionek zakupionych w firmie, ktora dziala tu blisko 100 lat i zajmuje sie wlasnie pielegnowaniem nasion tych sprzed chemii.
Na wiosne tez zrobie "inkubator" roslinek tak jak robil to Wspanialy. Pomidorow mam znow zdecydowanie za duzo, moja suszarka dziala nonstop od dwoch tygodni na samych pomidorach. W tym roku zrezygnowalam ze sloikow, mam ich duzo z ubieglego roku.
Teraz "proszkuje":)))
Marylko! Fajnie, że masz mozliwośc kupowania porządnych nasion nie potraktowanych chemią ani nie zmienianych genetycznie. Dzięki temu masz pewnosć, że owoce też będą zdrowe i smaczne. Jedyne, co może miec na nie zły wpływ to pogoda oraz jakieś zanieczyszczenia, które spadają z nieba. No i oczywiście to, co zawiera w sobie sama ziemia.Nie da sie do końca uniknąc wszelkich zagrożeń, ale można i należy je ograniczać.
UsuńWysiewanie roślin a potem dbanie o nie i obserwacja jak pieknie rosną przynosi człowiekowi sporo radości i satysfakcji. A jak cos z nimi dzieje sie niedobrze, jak marnieją i chorują, człowiek martwi się, bo czuje sie za nie odpowiedzialny, bo przecież to on je na ten swiat powołał.
Życze Ci kochana żeby Ci sie wszystko udawało w ogródku i żeby Cie ta robota zawsze cieszyła!:-))
Wiesz Olu u mła było tak parę lat temu. Wokół padało a u nas susza wykańczająca moje anemonopsisy. Taa... w tym roku jest gorąc z opadami. No i mamy grzybki, z tym że nie te z kapeluszami. Biały nalocik, czarne plamki. Tyż dodoopnie. :-/
OdpowiedzUsuńGrzybki, mówisz...? Oj, ta pogoda robi nam przykre niespodzianki. Częstuje niedoborami albo nadmiarami. A człowiek patrzy na to bezradnie i z coraz mniejszą nadzieją wypatruje odmiany, powrotu do normalności. No cóz. Póki zyjemy wszystko ponoć jest możliwe. I tego sie trzymajmy. Ściskam Cię serdecznie, Tabo!:-)
UsuńNiestety, żal człowieka ogarnia, kiedy widzi tak poschnięte rośliny. U nas dzisiaj trochę popadało, ale i tak wody jest za mało. Cos z tą pogoda jest nie tak.
OdpowiedzUsuńLidko! Naprawdę coś okropnego z tą tegoroczną suszą! U nas nadal kompletnie bezdeszczowo. Niemal co dnia są jakieś zapowiedzi opadów, ale nic nie pada. Już zupełnie przestałam wierzyć prognozom.
UsuńOj współczuję zarówno męczarni u dentysty (to niestety nigdy do przyjemności nie należy), jak i tej suszy. U mnie w okolicy jakiś czas trwała i rodzice też martwili się, że w ogrodzie nie będzie nic. Ale jak w końcu zaczęło lać, tak wiele roślinek powróciło do życia :). Momentami jednak i tego deszczu za dużo było, jakby się dało, to parę chmurek przedmuchałabym w Twoją stronę.
OdpowiedzUsuńNa szczęście u dentysty nie było tym razem męczarni, choć tak jak piszesz, wizyta w tym gabinecie raczej nie należy do przyjemnych. A co do suszy - trwa, niestety. I jest to prawdziwa męczarnia dla roślin.Chmurki na niebie są, a jakże, ale nic z nich na biedną, spieczona ziemię nadal nie pada...
UsuńEch, zarówno czarny bez jak i śliwki kojarzą mi się z dzieciństwem na wsi. U nas ostatnio też ulewiście, ale przynajmniej ziemia dostaje trochę wody. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńU nas niestety żadnych ulew ani deszczy. Ziemia kompletnie sucha. Rośliny ledwie zywe a niektóre całkiem juz padły.
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie, Karolino.
Nas też deszcz omijał przez długi czas, aż w końcu potraktował solidną ulewą. Niestety wyrządziła ona trochę szkód. W czerwcu i lipcu udało mi się zaprawić ogórków, dobrze że nie czekałam z tym na później. Nadchodzi czas zaprawiania buraczków. Mamy tylko dwa drzewa owocowe, więc szału nie ma, w tym roku wszystko na bieżąco zjedzone. Wspominam smak konfitury z czarnego bzu od Was... Może jeszcze kiedyś... Niech Wam się darzy. Pozdrawiam całe Jaworowo.
OdpowiedzUsuńMiejmy nadzieję Lenko, że przyszły rok będzie normalniejszy i pod względem pogody i pod każdym innym względem.Że nasze ogrody odżyją i w ogóle świat zacznie sie odradzać.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie i wszelkiego dobra życzymy!:-)
pozdrawiam serdecznie z Kaszub
OdpowiedzUsuńAlis!Dziękuję za pamięć i za pozdrowienia i również gorąco pozdrawiam Cie z Podkarpacia!:-)
UsuńPrzeraża mnie ta susza, do teraz u mnie mało pada, zdecydowanie za mało. Mam balkon na południe i moje kwiaty mają naprawdę ciężko, robimy z mamą, co możemy. Nie wiem, ale ja w tym roku prawie biedronek nie widuję... Och pragnę, byśmy szanowali naturę, by ona była z nami szczęśliwa. W tym roku pierwszy raz jadłam świeży lubczyk i powiem Ci, że totalnie go pokochałam. Nie chcę oglądać słabych drzew, owoców i warzyw, które ledwie zipią, to nasza rodzina, nasze zdrowie i radość. Życzę, by częściej padało, niech odrodzi się, co tylko może, przytulam. <3
OdpowiedzUsuńTakiej, jak obecna suszy, nie pamiętają najstarsi ludzie w naszych okolicach. Podkarpacka przyroda ledwie zipie, bo u nas deszcz nie pada w ogóle od kilku miesięcy (słabą mżawkę trudno bowiem nazwać opadami). Niewesoło to wygląda a i prognozy na przyszły rok nie wyglądają optymistycznie. I ja nie widuję biedronek (ale i kleszczy, co poza nieobecnością ślimaków jest jedynym pozytywem tej suszy). Myslę jednak, że jak co roku w słoneczne dni października pojawią sie u nas roje biedronek azjatyckich. To jest plaga owadów, które niestety dobrze zadomowiły sie w naszym kraju wypierając nasze rodzime biedronki. Im susza niestraszna.
UsuńCóż, jest jak jest. Nic nie można poradzić a tylko czekać na jakąś odmianę pogody i mimo wszystko ufać, że będzie.Bo jeśli nie...Ech, lepiej nie myślec.
A lubczyk to moja ulubiona przyprawa. Mam nadzieję, że nasz ogrodowy odrodzi sie na wiosnę.
Pozdrawiam Cię serdecznie i wszystkiego dobrego Tobie i Twym bliskim życzę!:-)*