Znana piosenka autorstwa Starszych Panów opiewa smak pomidorów, pożegnanie z nimi oraz jesienno - zimową tęsknotę za tymi wspaniałymi owocami. Ja chcę napisać o wiosennych początkach tych roślin bo skądś się przecież te biorą późniejsze owoce pomidorów przepełniające skrzynki w supermarketach i na bazarkach.
Dobrze mieć swoje pomidory (jako i inne pożyteczne, pyszne i zdrowe warzywa), bo to i smak i zapach mają o wiele wyrazistszy, niż te kupne a do tego jak się samemu coś wyhoduje, to nie dość, że ma się satysfakcję, że coś człowiekowi wyrosło, to jeszcze wie się, że żadna chemia do ich wyhodowania nie została zużyta. Zanim jednak przyjdzie sierpniowo-wrześniowy czas zbierania rozgrzanych od słońca czerwonych owoców pomidora trzeba zdecydować, w którym miejscu warzywnika będzie im najlepiej (pomidory uwielbiają słoneczne stanowiska) , potem rzecz jasna odpowiednio przygotować pod nie ziemię (nawieźć obornikiem albo kompostem).
W kwietniu i maju na placach targowych można kupić gotowe sadzonki przeróżnych rodzajów pomidorów albo też wczesną wiosną zasiać je samodzielnie, trzymać w domu w ciepłym miejscu i cierpliwie oczekiwać na ich wzrost. Przeważnie dotąd kupowałam gotowe sadzonki, ale w tym roku zachciało mi się eksperymentów i pod koniec marca zasiałam w skrzynkach kilka gatunków pomidorów. Bardzo długo nie chciały wzejść i a więc zwątpiwszy, że w ogóle się pojawią tak na wszelki wypadek kupiłam na targowisku kilka gotowych sadzonek i w stosownej porze posadziłam je w donicach na balkonie oraz na grządce. A wówczas, jakby grając mi na nosie w ilościach niepomiernych wykiełkowały wreszcie moje maleńkie pomidorki. I wystawiane co dzień na słońce a na noc zabierane do domu rosły powoli i wytrwale ciesząc moje oczy oraz serce. Jest bowiem w tej satysfakcji ogrodnika coś porównywalnego do radości matki patrzącej na dorastanie swoich pociech. To mieszanina miłości, odpowiedzialności, przyjemności, dumy i nadziei. To smak spełnienia i poczucia sensu. Im jestem starsza, tym wyraźniej to wszystko odczuwam. Tym większa też więź łączy mnie z ziemią i tym więcej czasu chcę jej poświęcać. Ziemia oddycha, pachnie, przyciąga do siebie, uspokaja. Szepcze o ukrytym w niej życiu i tysiącach drzemiących w jej głębiach możliwości.
Wreszcie moje pomidorowe roślinki były tak duże, że musiałam przesadzić je do większych pojemników. A ponieważ było ich więcej, niż posiadałam doniczek, spora ich część pozostała w pierwotnej skrzynce rozrastając się i nabierając wigoru.
I oto zbliżała się stosowna pora do przesadzania moich sadzonek na grządki. Ale nieoczekiwanie pojawił się kłopot. Właśnie na przeznaczonym dla pomidorów miejscu zaczęła szarogęsić się nornica. Codziennie odkrywaliśmy jej nowe korytarze i kopczyki, napotykaliśmy też zniszczenia wśród posadzonych obok lubczyku, cebul i pietruszki. A zatem dalejże przeganiać złośliwego gryzonia! Pomysłów było sporo, tylko rezultaty okazywały się marne. Czegóż to nie próbowaliśmy! Wtykać w ziemię wydające głośny stukot wykonane przez Cezarego z butelek i puszek wiatraczki. Przekopywać głęboko warzywnik, by zniszczyć korytarze nornicy i zniechęcić ją do kopania. Posypywać ziemię specjalnym nawozem w granulacie, mającym ponoć dla nornic obrzydliwy a więc odstraszający zapach. Zalewać owe korytarze wodą z węża ogrodowego (a serce bolało, że się tyle wody marnuje, bo susza u nas okrutna i w studni już prawie dno widać). Podkładać specjalną trutkę dla gryzoni. Aż w końcu zakupić wydające nieprzyjemne gwizdy elektroniczne odstraszacze i powtykać je w grządki. I co? Ha! Osiągnęliśmy tyle, że szanowna nornica przeniosła się kilka metrów dalej, czyli tam gdzie dopiero co posadziłam ogórki! A więc cała zabawa zaczęła się od nowa! I naprawdę wyglądało to ze strony gryzonia na szydercze granie z nami w kotka i myszkę, bowiem wypędzony z ogórków znowu grasował w pomidorach a gdy już tam mu się rycie znudziło przenosił się na rabatki kwiatowe w dalszej części ogrodu a następnie znowu w pomidory i ogórki.
Ale cóż. Podrośnięte sadzonki pomidorów w żadnym razie nie mogły już na posadzenie na grządkach czekać. Oto bowiem znowu za ciasno zrobiło im się w doniczkach i trzeba by szukać dla nich kolejnych, jeszcze większych pojemników. A zatem ryzyk – fizyk –parę dni temu zdecydowałam, że posadzę moje pomidorki na przeznaczonych im grządkach i niech się dzieje co chce. Od tej pory( hi hip hurra odpukać w niemalowane!) nornica nie dokucza się nam zbytnio. Ot, poryje trochę w głębi ogrodu między tawułami i berberysem, ale więcej szkód nie czyni. Czyżby jej się znudziło? A może nabiera sił przed kolejną rundą zabawy? To się dopiero okaże.
Cały dzień zabrało mi sadzenie ponad czterdziestu sadzonek (a jeszcze kilkadziesiąt czeka na posadzenie, więc musimy z Cezarym przygotować dla nich odpowiednie miejsce na polu za ogrodem). Dlaczego tyle czasu spędziłam przy pomidorach? Och, najpierw trzeba było porządnie wyplewić teren, bo mimo braku deszczu zarósł zajęczym szczawikiem i mniszkiem lekarskim. Następnie pod każdy pomidor wykopać spory dołek i umieścić w nim porządną garść zebranych na tę okoliczność pokrzyw. Potem delikatnie, by nie uszkodzić korzonków umieścić tam sadzonki, obsypać je dokładnie ziemią, ugnieść ją i wreszcie podlać. A że to robota w kucki albo na kolanach, po jej wykonaniu ledwo co mogłam normalnie chodzić i gwoli odpoczynku położyłam sobie materacyk na trawie i zaległam tam napawając się widokiem nieba i liści rosnącej nieopodal trześni. Niestety, nie poleżałam zbyt długo tak spokojnie, ponieważ psy zobaczywszy mnie w tak dziwacznej, horyzontalnej pozycji uznały, że to im świetny pretekst od zabawy. I dalejże napadać mnie gromadnie, trącać łapami i nosami, oblizywać twarz, wykładać się bezwstydnie obok i brzuchy do głaskania wystawiać. Uchichotałam się niesamowicie tak, jak już dawno mi się nie zdarzyło, no i okazało się, że ów beztroski śmiech zregenerował moje siły bardziej, niż mogłoby całonocne wylegiwanie się w zacisznej sypialni. Pamiętając o tym postanowiłam sobie częściej na materacyku w ogrodzie się pokładać, wykorzystując w ten sposób terapeutyczne właściwości zabawy z psami.
A co z pomidorami? Póki co sadzonki rosną sobie spokojnie, podlewane wodą z pokrzywową gnojówką cieszą się słońcem. W chwili, gdy kończę pisać ten tekst po nieomal miesiącu kompletnej suszy zaczyna u nas nareszcie padać. Oby padało jak najdłużej, bo spękana, twarda ziemia aż prosi się o wodę. Proszą też o nią wszystkie drzewa, krzewy, kwiatki, warzywa i trawa. Padaj upragniony deszczu, lej się z nieba obficie cały dzień! A choćby i kilka czerwcowych dni padaj, żeby napełnić naszą studnię i napoić wszystko, co żyje oraz żeby dobrze rosło to, co ma rosnąć. A szczególnie, rzecz jasna, pomidory!:-)
Niech rosną, kwitną i owocują przepięknie pachnąć. Mła uwielbia zapach pomidora, ogórka zresztą tyż. Pewnie jest jak ta nornica.;-D Jak tam ze ślimorami u Ciebie, u mła po deszczach to czają się na irysy.
OdpowiedzUsuńCzyli obie należymy do klubu wielbicielek pomidorów i ogórków!:-) Ślimory u mnie na razie w ilościach niewielkich, bo susza, ale po deszczu na pewno oblezą ogórki, cukinie i dynie oraz świeżo wykiełkowane łubiny, bo to niestety ich przysmak. W zeszłym roku pożarły wszystkie łubiny w okolicy.
UsuńP.S. Niestety już przestało padać. Oby to była tylko przerwa w padaniu, bo od poniedziałku zapowiadają upały!
Łał! Jaki profesjonalny ogródek! U mnie chaos i wszystko rośnie jak chce. To co posiałam przeważnie nie rośnie; to co było siane w ubiegłych latach wyrasta nie wiadomo jak i skąd! Ślimaków w tym roku jakby mniej, ale pomidory i tak poszły do wiaderek przy domu, a nie do gruntu :)
OdpowiedzUsuńGdzież tam profesjonalny! Wciąż sie uczymy metodą prób i błędów. Dużo czasu spędzamy z mężem w ogródku, robimy co możemy żeby wszystko ładnie rosło i chwastami nie zarosło. I żeby psy nam warzyw i kwiatków nie stratowały - stąd te płotki!:-) Też mi wszędzie wyrasta ubiegłoroczny koperek i rukola i muszę uważać, by tego nie wyrwać przy plewieniu!:-)
UsuńNo to smacznego ;)
OdpowiedzUsuńlubię smak własnych pomidorów
Własne pomidory smakują zupełnie inaczej, niz te ze sklepu. Tamte jakby plastikowe, bez zapachu. A swojskie...Poezja smaku!:-)
UsuńNajbardziej lubię pomidorki koktajlowe. Niestety w tym roku nie wzeszły. Przez suszę wiele warzyw i kwiatów nie wzeszło. Coś tam rośnie, ale musiałam ogródek przekazać w ręce męża, bo mi zdrowie nie pozwala. Ja trochę dłubię w kwiatkach. Chwastom susza nie straszna. U nas ziemia ciężka, gliniasta. Niech Wam wszystko pięknie rośnie, a nornica wyprowadzi się na tereny, gdzie nie będzie nikomu szkodziła. Moc serdeczności dla Was.
OdpowiedzUsuńTak, tegoroczna susza bardzo daje sie we znaki. Ma wpływ nie tylko na to, co rośnie nam w ogródkach, ale też na to, co rośnie rolnikom na polach. I obawiam się, że plony będą w tym roku marne a to przełoży sie na jeszcze wyzsze ceny w sklepach.
UsuńU nas też ziemia cieżka i gliniasta, ale chyba lepsza taka niz piaskowa.
Nornica wznowiła działalność, niestety!:(
Przykro mi, że zdrowie Ci nawala, Lenko. Oby już wkrótce zaczęło Ci sie polepszać. Życzę Ci tego z całego serca. Oboje pozdrawiamy Cię ciepło!*
Ja jestem pomidorowa dziewczyna, w sezonie jem je na okrągło :D Na razie zajadam się cudzymi, a na własne jeszcze czekam ;)
OdpowiedzUsuńNa własne pomidory przyjdzie nam poczekać miesiąc albo i dłużej. Ale warto!:-)
UsuńPiękny masz ogródek, Olu :) Dzisiaj posadziłam sadzonki, które dostałam od koleżanki z pracy. Nie mam za dużo miejsca, ale zobaczymy, co wyrośnie. Deszcz i u nas konieczny ...
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa, Lidko. Dużo pracy wkładamy oboje w ten nasz ogródek, co sie da ulepszamy z każdym rokiem. A ogródek się odwdzięcza!:-)
UsuńDeszcz kropił u nas wczoraj z rózną intensywnością przez prawie cały dzień, ale to wciąż mało...
Prawdziwa ogrodniczka z Ciebie Olu. Własnych pomidorków zazdroszczę, ale roboty nie. Miłej niedzieli Ci życzę i przesyłam buziaki.
OdpowiedzUsuńRobota z pomidorami i w ogóle ogrodowa jest ciężka,ale zdrowa bo człowiek przez cały dzionek jest na świeżym powietrzu i w ruchu. A więc warto. Pozdrawiam Cię ciepło,Basiu😀
UsuńMój tato hodował na działce pomidorki, ale w małej szklarence i nawet zbiory były niczego sobie.
OdpowiedzUsuńPraca na działce nie jest łatwa, ale daje wiele satysfakcji:-)
jotka
Własne pomidorki to pychota i rarytas.Smak niezapomniany i wart wszelkiej roboty😀
UsuńNiech wam pieknie rosnie Olu, i dobrze obrodzi🤞Twoj tytul to Witajcie pomidory, a mnie sie tlucze jakas stara piosenka po glowie " Addio pomidory ":)) Pewnie znikna szybko w waszych zoladkach , albo w sloikach zaprawione na zime ...:) A propos widzialam swietny sposob konserwowania pomidorkow bez gotowania - bardzo prosty i naturalny , tyle ze przy obecnych cenach ... Po prostu dobrze umyte pomidorki ukladamy ciasno i zalewamy czysta oliwa z oliwek . Zakrecamy sloiki i koga stac cala zime . Tak dawniej przechowywano zreszta i inne warzywa. Mozna dodac czosnku i ziol do smaku. Chyba w tym roku to zrobie z papryka . Pozdrawiam cieplo 😘
OdpowiedzUsuńRośnie wszystko teraz jak na drożdżach. Gorąco się u nas zrobiło.Wczoraj wysadzilam resztę sadzonek.Jak mi wszystko obrodzi,to będzie pomidorowy zawrót głowy.I mnóstwo przetworów jesienią.Soki.przeciery,sosy,suszone pomidory i kiszone,leczo do słoików... Pomysłów sporo.Sciskam Cię serdecznie,Korty😘
UsuńOch, Olgo ! Pokazałaś nam jak dużo jest pracy w ogrodzie i to w dodatku przy samych pomidorach, a gdzie reszta ? Przecież samo się nie zrobi...i jeszcze ta walka ze szkodnikami ! Doceniam trud i pracowitość i chylę czoła. Też pracuję w ogrodzie, ale tylko od czasu do czasu. U mnie ja zajmuję się ogrodem ozdobnym, a mąż warzywnym. To On sadzi pomidory i produkuje wszystkie sadzonki, byśmy potem nie zginęli z głodu - ha ha ! Na szczęście nie odwiedzają nas krety i nornice, ale czasem odwiedza nas szczur. I to jest okropne i boję się go. Już kilka razy udało się nam takiego jegomościa wykończyć skutecznie, a w tym roku znów przyszedł kolejny. Podejrzewam, że to z powodu kompostownika, na który wyrzucamy owocowe i warzywne resztki. Pozdrawiam serdecznie :))
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ,ze tak późno odpisuję, ale Twój komentarz zniknął mi w spamie i dopiero teraz go znalazłam.
UsuńTak, w ogrodzie mnóstwo jest roboty, ale ona cieszy człowieka, daje mu poczucie sensu. Piszę to teraz, gdy pomidory łądnie mi dojrzewają i widać, jakie plony przynoszą owe czerwocowe działania przy pomidorach.
Pozdrawiam cię serdecznie, Ulu!:-0
Mogę sobie wyobrazić ile pracy włożyłaś Olu, żeby potem móc napawać się widokiem czerwieniejącymi się pomidorami. Ten zapach jest świetny. U mnie na balkonie rośnie w doniczce 1 słownie jeden krzaczek pomidora.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, nie zapominając o czworonożnych przyjaciołach.
Sporo pracy,ale ta praca cieszy i daje satysfakcję,więc nie męczy jak ta z obowiązku.A pomidorki rosną pięknie😄 Pozdrawiamy Cię serdecznie, Oleńko 😘
UsuńZ Ciebie jest Oleńko wspaniała gospodyni.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Basiu!:-)
UsuńNa moich pomidorkach też już widać nieśmiałe kwiatuszki - jest szansa :) Buziaki Oluś
OdpowiedzUsuńNa niektórych moich pomidorkach też juz widać kwiatuszki. Przyszła ich pora wiec robią co trzeba!
UsuńGorące usciski zasyłam Ci, Gabrysiu!:-)
Na nornice tylko koty i to w dużej ilości:D Jak biegało u mnie 6 sztuk, nie miałam problemu, jak został jeden, w dodatku niewychodzący, zaczął się dla nich bal. Zjadły mi ok. 50 host i ok. 100 lilii, normalnie płakać mi się się chciało, jak po którejś zimie NIC z ziemi nie wyszło. Lilie dałam w wysokie donice, ładnie zimują w garażu w tych donicach, z host zrezygnowałam. Sadzę tylko to, co im nie smakuje, a więc odpadły mi wszystkie warzywa. Nie smakuje im ciemiernik, konwalie, akacja, sumaki, akurat tych ostatnich chętnie bym się pozbyła, ale cwane są, bo to trujące i nie ruszą. Żadna chemia nie pomaga, nie mówiąc już o kosztach tej walki. Trzymam kciuki za Twoje pomidory. Serdecznie pozdrawiam. Barbara
OdpowiedzUsuńOj, to widzę, że walka z nornicami to istna droga przez mękę! Mam tylko nadzieję, że u nas największa intensywność ich działań już minęła, bo śladów kopania i kopczyków ziemi jest teraz mniej, niż było. Moze to jednak tylko chwilowa przerwa. Pożyjemy, zobaczymy. W każdym razie nie poddamy się, bo mamy zamiaru rezygnować z uprawy warzyw. A póki co pięknie rosną - odpukać w niemalowane!
UsuńBarbaro! Dziękuję Ci za komentarz i także serdecznie pozdrawiam!:-)
Sama nie wiem czy bardziej lubiłam pojadać warzywa i owoce ze swojej działki czy przy nich pracować, sadzić, dbać i troszczyć się, podlewać, przycinać. Masz rację to jak troska o dzieci i zwierzęta, niby trud ale przyjemny. Ciao pomodori! I lekarstwo wynalazłaś na wszelkie bóle świata, leżeć na trawce i patrzyć w niebo. Łaskotki i gilgotki mile też widziane
OdpowiedzUsuńDużo jest pracy, ale i radości w wiosennym ogrodzie. A im więcej pracy, tym więcej potem satysfakcji, gdy sie wszystko uda, gdy zakwitnie, obrodzi. Z takich właśnie drobnych, codziennych radości tkamy materię zycia i cieszymy sie nim, póki trwa. A zabawa z psami jest jedną z takich niewinnych przyjemności. Ja tu uwielbiam i psy też!:-)
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Krystynko!:-)
Ogród jest przepiękny Olu, jaka z Ciebie pracowita mróweczka:) Nornicy współczuję, u mnie uwijają się chipmunki, dlatego musiałam zrezygnować z papryki, od razu odgryzały korzenie. Kiedyś wyczytałam, żeby sadząc pomidory wkopać w ziemię doniczki. W ten sposób woda leje się wprost do korzeni, a wiadomo, że pomidory dużo jej potrzebują. Ogród daje tyle radości, że jest wart każdego wysiłku. U mnie jest więcej kwiatów i ozdobnych krzewów, bo wysoka temperatura odstrasza i buraczki i sałatę, a pierwsze poddają się rzodkiewki. Dlatego z prawdziwą przyjemnością patrzę na Twoje zasiewy, cudo:) Pozdrawiam serdecznie Olu.
OdpowiedzUsuńOgród jest obiektem naszych wspólnych (z Cezarym starań). Lubimy go upiększać, ulepszać, w ogóle dbać o niego. Dlatego z każdym rokiem wygląda nieco inaczej, ładniej a to cieszy nasze oczy i serca. Co do nornicy, to na razie sie uspokoiła.Być moze, że to zależy od pogody, bo po upałach pojawiaja sie teraz u nas burze z ulewami i nornicom nie chce sie głowy spod ziemi wychylać? Oby im tak zostało!
UsuńŚciskam Cię mocno, Marylko!:-)