Absolutnie nie przestając interesować się tematami związanymi z Konwojem Wolności w Kanadzie oraz z innymi protestami społecznymi rozlewającymi się obecnie po świecie i Polsce, ale jednocześnie chcąc też czasem od tych spraw odpocząć postanowiłam napisać dziś o żytnim chlebie. Bo nie samą polityką przecież człowiek żyje a na co dzień potrzebuje oparcia w swojej zwyczajności, w czymś na co ma wpływ i co pomaga mu odzyskać równowagę ducha. Przynajmniej na chwilę.
Od kilku miesięcy piekę chlebki ketogeniczne, oparte na siemieniu lnianym, jajkach czy majonezie oraz na nasionach chia lub babce jajowatej. Zimą jednak zatęskniliśmy za prawdziwym chlebem żytnim. Za jego cudownie chrupiącą, grubą skórką. Za kwaskowatym posmakiem i boskim aromatem. Zimą człowiek ma więcej czasu by dogadzać sobie, osładzać krótkie dni przyrządzaniem smakowitych potraw, gorących napojów, dań znanych z czasów dzieciństwa. A czy może być coś lepszego, coś bardziej godnego uwielbienia i szacunku, niż chleb? „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – tak brzmi wers najbardziej znanej na świecie, chrześcijańskiej modlitwy. Oby w naszych domach nigdy nie zabrakło zatem chleba. Myślę, iż w czasach, gdy wszystko drożeje w szaleńczym tempie, gdy sklepowy chleb kosztuje coraz więcej a jego jakość jest coraz niższa – trzeba jeszcze bardziej zwracać uwagę na to, co się kupuje, ograniczać zbędne wydatki i polegać na własnych umiejętnościach. A upieczenie swojskiego chleba nie jest niczym trudnym. Lecz nie przekonał się o tym nikt, kto tego jeszcze nie próbował.
Porządne wytwarzanie chleba zajmuje jednak trochę czasu. Począwszy od zrobienia zakwasu a skończywszy na dopilnowaniu by chleb nie przypalił się zanadto w piekarniku (choć wyznam, że bardzo oboje lubimy z Cezarym ów lekko gorzki smak przypalonej skórki).
Każdy etap robienia chleba się liczy i każdy potrzebuje odpowiedniej ilości czasu, cierpliwości oraz serca. Tak – serca! Ponieważ zakwas chlebowy to żywa istota, o której codziennie trzeba pamiętać dokarmiając ją żytnią mąką oraz wodą. Bez tego zagłodzi się i umrze. Potrzebuje też cienistego odosobnienia i spokoju aby mieć warunki do swobodnego rozmnażania się, oddychania i wydzielania produktów przemiany materii. Zakwas to kapryśna istota. Nie znosi zimna, ostrego światła, kontaktu z metalową łyżką, a przede wszystkim zapomnienia. Musi czuć, że ktoś się o niego troszczy. Że temu komuś zależy na jego dobrym samopoczuciu. Samo zrobienie dobrego, mocnego zakwasu trwało u mnie kilka tygodni. I w początkowej fazie był jeszcze tak słaby, iż poza zakwasem do masy chlebowej dodawałam także kilka gramów suszonych drożdży. Dzięki temu jednak miałam pewność, że chleb wyrośnie a poza tym będzie miał ów niezrównany zapach i smak pieczywa na zakwasie.
Jak robi się żytni zakwas? Bierze się duży słój. Wsypuje się doń kilka łyżek mąki żytniej, dolewa tyle letniej wody (ja dolewam lekko ciepłą) by móc wymieszać swobodnie powstałą masę. By miała konsystencję gęstego budyniu.
Mając już gotowy zakwas można przystąpić do zarobienia ciasta na chleb. Najlepiej robić to wieczorem by chleb mógł sobie spokojnie przez całą noc wyrastać. Im dłużej bowiem rośnie tym jest potem puszystszy i smaczniejszy. Jednak mój zakwas jest już na tyle silny, że wystarczy, gdy wyrobię masę chlebową rano i pozostawię ją na kilka godzin w ciepłym miejscu i już około południa mogę wkładać foremki z ciastem chlebowym do piekarnika.
Od czego zaczynam? Biorę dużą miskę i wlewam do niej prawie cały zakwas, który wytworzyłam w ciągu ostatniego tygodnia (przeważnie raz na tydzień piekę dwa chleby a po ich upieczeniu codziennie dokarmiam pozostały w słoiku zakwas, też że po tygodniu mam go już prawie pełen słój). Do resztki zakwasu w słoju dodaję mąki i wody, mieszam a potem wstawiam do szafki i pamiętam o tym, by go codziennie dokarmić.
Wracajmy do robienia ciasta chlebowego. Do zakwasu w misce wsypuję kilo mąki żytniej, garść otrąb żytnich oraz garść siemienia lnianego. Dosypuję łyżkę soli kłodawskiej (tylko takiej od dawna używam, ponieważ jest to naturalna kamienna sól bez żadnych podejrzanych, sztucznych dodatków). Mieszam wszystko i dolewam lekko ciepłej wody. Ile tej wody? Tyle by masa chlebowa dała się mieszać łyżką, ale by była gęsta.
Po dokładnym wymieszaniu masy zostawiam ją w spokoju na ok. 2 godziny. Miskę z masą odstawiam w ciepłe miejsce i przykrywam ją lnianym ręcznikiem.
Przygotowuję dwie duże foremki – keksówki. Ich wnętrza smaruję olejem oraz wsypuję na dno trochę otrąb, które sprawią, iż chleby w czasie pieczenia nie przywrą do dna.
Wyrośnięte w misie ciasto przekładam do foremek (do dwóch trzecich wysokości). Szczodrze posypuję je słonecznikiem (pyszny jest, gdy się przypiecze). Odstawiam foremki w ciepłe miejsce aby ciasto porządnie wyrosło. U mnie tym miejscem jest wnętrze uchylonego piekarnika w mojej kuchence „Jawor” opalanej drewnem.
Po kilku godzinach pięknie wyrośnięte chleby przenoszę do nagrzanego mniej więcej do 180 stopni piekarnika w piecu gazowym, w którym będą się ostatecznie piekły przed około godzinę. Ubolewam nad tym, że mojej kuchence „Jawor” nie da się upiec chleba, bo na pewno byłby zdrowszy i jeszcze smaczniejszy, niż ten pieczony w piekarniku gazowym. Jednak mam taki problem z kuchenką na drewno, że za bardzo mi ona wszystko przypala od góry, a od dołu nie dopieka. Na skutek czego pieczywo drożdżowe albo na zakwasie opada i tworzy się zakalec albo po prostu jest w środku surowe. Można w tymże piekarniku upiec świetne ciasteczka, pizzę, kurze skrzydełka czy pieczeń wieprzową, ale żadne ciasto w nim mi się niestety nie udaje.
Wracajmy jednak do naszych chlebów. Pachnie nimi już bowiem na cały dom! Jest to woń tak szlachetna, upajająca, nęcąca i pobudzająca apetyt, że już choćby dla niej samej warto piec w domu chleb. Tym bardziej, iż zapach ów nie znika przez kilka godzin. Ma się wrażenie, że dom oddycha nim, napawa się, rozrzewnia. Staje się niby zaciszna, przytulna kołyska, w której ktoś nuci pieśń z dawnych, znacznie normalniejszych czasów. Ciepło się przez to człowiekowi robi na sercu i jakoś lżej na duszy. A sprawy świata oddalają się, nie przytłaczają tak mocno, nie budzą tylu przeróżnych emocji.
Wyciągam gorące chleby z pieca. Zdecydowanym ruchem wytrząsam je z foremek i pozostawiam w przewiewnym miejscu na kratce do całkowitego ostygnięcia (a wyznam Wam, że bardzo trudno wytrzymać i nie skosztować od razu takiego gorącego, pachnącego niebiańsko pieczywa).
Wreszcie jednak przychodzi upragniony czas, gdy można zacząć kroić chleb. Trzeba uzbroić się w ostry nóż, bo świeże pieczywo ma na początku bardzo twardą i chrupiącą skórkę. Dopiero nazajutrz mięknie nieco, zaś po dwóch, trzech dniach staje się łatwiejsze w krojeniu.
Ta pierwsza, dziewicza kromka najpyszniejsza jest po prostu z samym masłem. Nie trzeba właściwie nic więcej. Wtedy można wyraźnie poczuć smak, zapach, konsystencję i strukturę pieczywa.
Chleb nic nie traci na smaku i jakości przez następne dni. Po tygodniu ( o ile dotrwa, nie ginąc wcześniej w żarłocznych paszczach!) jest równie wspaniały. Nie kruszy się. Pachnie. Pasuje zarówno do sera i wędlin, jak i do miodu czy dżemu. Albo do zrobienia śląskiej zupy wodzionki.
I na koniec – koszty. Policzmy. Kilo mąki żytniej to teraz ok. 4 zł (ale bywa i drożej, zależy od regionu w jakim się mieszka). Do tego ewentualne (ale niekonieczne dodatki) takie jak siemię lniane, słonecznik, otręby – to też ok. 5 - 10 zł (jeśli kupimy i zużyjemy małe opakowania ziaren, najlepiej więc kupić sobie na zapas większe paczki słonecznika i siemienia, to wyjdzie o wiele taniej). Woda i sól nie kosztują prawie nic. Wziąwszy pod uwagę cenę gazu w piecu (czy też prądu, jeśli ktoś ma piekarnik elektryczny) dodać trzeba ok. 5 zł do ogólnej ceny wytworzenia naszego pieczywa.
Czyli, podsumowując – upiekliśmy dwa duże (mniej więcej kilowe chleby) za około 15 zł. Czy to dużo czy mało? Sami sobie odpowiedzcie na pytanie. Dla mnie ważna jest wysoka jakość moich chlebów. I to, że wiem, co jem. I że nie muszę i nie chcę już kupować pieczywa w sklepie. A mając w domu zapas mąki żytniej mogę nie ruszać się stąd tygodniami. Bo najważniejsze by nie brakło nam tutaj chleba naszego, powszedniego…
Ale pyszny wpis ! Gdy zaczęłaś swą opowieść o domowym chlebie od razu przypomniałam sobie o domowym smalcu, który idealnie pasowałby do tego. Cieszę się, że o pieczeniu napisałaś. Ja tylko czasami chleb wypiekam. Poza zakwasem moje wypiekanie i przygotowanie wygląda bardzo podobnie do Twojego. Też mieszam drewnianą łyżką i wkładam w przygotowanie serce i sporo czasu - dokładnie tyle ile trzeba. Zawsze udają mi się moje dwa chlebki. Wypiekam na drożdżach. Nigdy nie robiłam zakwasu. Może kiedyś spróbuję. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńO tak, Ulu! Domowy smalec ze skwarkami wspaniale pasuje do takiego chleba. Na samą myśl leci mi ślinka!:-))
UsuńMamuś!
OdpowiedzUsuńAż ślinka leci jak się patrzy i czyta o tych twoich wypiekach. Szkoda, że nie mogę sobie wyjąć ze zdjęcia i skosztować takiej pychoty. Twój chlebuś wygląda tak dobrze jak sklepowy!
Kocham i pozdrawiam!
Anita Jawor
Córuniu! Ten wspaniały chleb ma niestety dwa minusy - jest tak pyszny, że nie można sie powstrzymać by go jeść.A drugi minus wynika z pierwszego. Niestety to chlebowe obżarstwo skutkuje przytyciem.I znowu będę musiała na wiosnę wziąć się kolejne odchudzanie!:-)
UsuńI ja kocham i pozdrawiam!
mama
Jestem pełna podziwu, piekłam kiedyś chleby, ale takie amatorskie na drożdżach, a tu u Ciebie na zakwasie.
OdpowiedzUsuńA ile taki zakwas musi dojrzewać? Mam zamiar na emeryturze zabrać się za wypieki, bo o dobry chleb coraz trudniej.
Koszt nie jest duży, teraz średni chleb, który nie wazy nawet pół kilo kosztuje ok.5-7 zł, wiec Twój nie jest drogi.
Dobry chleb można jeść bez dodatków, jak ciasto!
Jotko! Zakwas dojrzewa w swoim tempie. Nie ma jakiegos sztywno okreslonego czasu dla osiągniecia przez niego pożądanej mocy. Trzeba go dokarmiać i obserwować. Dojrzały zakwas mozna poznać po zapachu (wyrazisty, z nutą amoniaku) i po wyglądzie (bąbelkuje, szybko zwiększa swoja objetość w słoju). Mój zakwas nastawiłam na początku grudnia i w połowie stycznia był już na tyle mocny, że po całonocnym rośnieciu chlebki wyglądały jakby wyrosły na drożdżach. Ale u każdego to będzie inny czas. To zależy od rodzaju mąki, od temperatury, w której stoi zakwas i pewnie od paru innych, tajemniczych czynników.Tak czy siak spróbuj sobie taki zakwas nastawic. Sama zobaczysz, jak Ci to wyjdzie!A jak wyjdzie, to ten sklepowy chleb wyda Ci sie w porównaniu z nim jakas marną, nie zasługującą nawet na miano chleba podróbką!:-)
UsuńNo wreszcie konkret, bo w wielu audycjach mówiono o zakwasie, ale nikt nie zdradził przepisu.
UsuńDziękuję!
Bo co poniektórzy ludzie lubią uchodzić za wtajemniczonych! Gdzież nam, maluczkim do nich?!:-)
UsuńZapachniało pysznym chlebkiem , ja powoli i ostrożnie wychodzę z bezglutenowych. Czasem muszę wrócić , gdy nie trafię a chlebem i jelita się znowu buntują. Ale już coraz częściej mogę zjeść grahama. Dobry graham jest do przyjęcia przez moje jelita. :)
OdpowiedzUsuńOj, zapach domowego chleba nie ma sobie równych!A co do reakcji jelit na chleb, to rzeczywiscie bywa róznie. Każdy sam najlepiej zna swój organizm i wie, co mu słuzy a co nie. Jednemu graham, drugiemu żytni a jeszcze innemu żaden, niestety chlebek. Tak czy siak czasem chce sie człowiekowi zjeść cos pysznego, niezależnie od tego, czy to dla jego organizmu dobre, czy nie!:-)
Usuńpotwierdzę to co napisały poprzedniczki...zdjęcia i opis- amoże to zimowy, lutowy, sobotni wieczór sprawiły, że zapachniało chlebem, refleksja jaki chleb dawniej jedliśmy. i sympatyczny uśmiech.świetny pomysł na post. dziękuję za miło spędzoną chwilkę. My mamy w piątki mozliwość zakupu chleba pieczonego w piecu chlebowym, tym dawnym, prawdziwym. pamiętam o zakupie zawsze, bardzo chętnie po niego jadę- a może to ten zapach w tym pomieszczeniu z piecem, te piękne bochenki leżące na półce. taka energetyczna/magiczna chwila. tak myślę, może to ta magia... tego zapachu pieczonego tam chleba.... alis niezalogowana
OdpowiedzUsuńTak, Alis. Dawniej ( jeszcze w socjaliźmie) polski chleb nie miał sobie równych. I to nawet nie ten z prywatnych piekarni, ale takze ten ze zwykłego, spożywczego sklepu.Pamiętam jak odwiedziła nas wówczas ciocia z zagranicy.Zajadała sie naszym zwykłym, razowym chlebem a na odjezdnym nakupiła kilkanascie bochenków żeby sobie zawieźć do domu i zamrozic, bo u nich pieczywo było wtedy jak wata bez smaku i zapachu.Teraz i u nas jest podobnie, niestety.
UsuńEch, wyobrażam sobie zapach chleba pieczonego w piecu chlebowym. Poezja!:-)
Olu, czytam i geba mi sie sama smieje. Bardzo czesto Wspanialy piecze chleb, zwlaszcza teraz zima, ale jak mu sie nie chce to jedyny jaki oboje lubimy kupujemy w Costco. Jest to wieloziarnisty chleb i posypany duza iloscia roznych ziarn na zewnatrz. Jedynym mankamentem tego chleba jest fakt, ze nie mozna go kupic pokrojony, no i do Costco jezdzimy rzadko wiec jak juz to kupujemy 6 - 8 malych bochenkow (one sa podluzne) i ja w domu kroje, przekladam w nasze osobne woreczki i zamrazamy. Jak ktos chce kanapke to bierze tyle kromek ile zamierza zjesc.
OdpowiedzUsuńMyslisz pewnie, ze nie ma w tym nic smiesznego:)
Otoz ja sie przyznam jak ja przygotowuje moje kanapki, zwykle to sa dwie kromki chleba wiec przed wlozeniem ich do tostera obracam kromke dookola w poszukiwaniu ziaren slonecznika, ktore wydlubuje i ukladam na brzegu talerza, na ktorym bede miala moje kanapki.
Mojego Wspanialego ten proces doprowadza do szalu:)))))))))) bo on nie pojmuje wlasnie roznicy smaku tych przypieczonych ziaren slonecznika. Kiedys kupil maly pojemnik slonecznika polozyl przede mna ze slowami "masz i przestan dlubac w chlebie". Ja oczywiscie dalej dlubie bo to nie to samo.
Przyznaje tez, ze jak kupujemy chleb to zawsze wybieram te bochenki, ktore maja duzo ziaren slonecznikowych.
Czesc z nich opada juz w czasie krojenia razem z innymi ziarnami i uzywamy ich do karmienia ptakow, ale oczywiscie ja wczesniej wylawiam slonecznik:)))
A dlubie w tych kromkach chleba przed wlozeniem ich do tostera, bo szczegolnie slonecznik ma tendencje do latwego odpadania wiec sie boje, ze mi sie zgubia w tosterze:)))
I tak czytam, patrze na zdjecia tych Waszych chlebow i jedno o czym mysle to "ja bym te ziarna zaraz po upieczeniu wydlubala i zjadla":))))
Star! Masz racje z tym słonecznikiem - rzeczywiscie sie osypuje! Ale jest przepyszny i to, co sie osypie dokładnie zbieram z deski do krojenia chleba i zjadam niby jakieś żarłoczne ptaszysko!:-)
UsuńA ponieważ oboje z Cezarym bardzo lubimy taki przypieczony słonecznik to czasem przypiekam go dla nas na suchej patelni. Potem wystarczy go przesypać do miseczki, posolic i chrupać sobie radośnie - smakuje lepiej niz orzeszki a jest o wiele od nich tańszy!:-)
Star, przypominam, a może dzielę się radą:)Pestki słonecznika z patelni. Można przypiec do porządanego smaku. Można i w łupinach można i łuskane. Po co to Wspaniałego denerwować? A zapomniałam, w celu podniesienia parametrów życiowych. Nie lubię słonecznika nie przypieczonego. W pełni rozumiem chęć dłubania. Jak mnie najdzie to wieczorkiem i paczuszkę słonecznika uprażę. Oczywista i skonsumuję.
UsuńOlu, ja to mam gdzieś zakwas zamrożony. Jak się długo nie używa może się przekisić. Mrożenie ratuje a właściwości zachowuje. Pierwszy zakwas dostałam z piekarni. Zdjęcia i (potencjalny) zapach przypomniały, że trzeba poszukać mąki. Pozostałe składniki posiadam:)
Dziewczyny u nas jakby wiosennie. Niby zimno ale świeci słoneczko. Pozdrawiam bardzo słonecznie. Lecę do pracy :)
Dzięki Elu, że mi przypomniałeś, że można wykonać tak prostą czynność, jak przypieczenie słonecznika na patelni. Niby oczywiste, a jednak czasami myślenie się człowiekowi zacina ;)
UsuńElu, ja wiem, ze mozna te pestki potraktowac patelnia, ale to nie to samo:))) Dodatkowo to ja mam Master Degree in Laziness wiec wiesz, za duzo roboty:))))
UsuńStar - rozbawiło mnie Twoje dłubanie :))))
UsuńPrzypomniało mi moje, ale dłubałam w chlebie z innego powodu. Otóż będąc w Czechach przeprowadzałam tę żmudną pracę w celu wydłubania kminku, którego nie lubię, a Czesi to i owszem i do swojego pieczywa dodają :))
Lidko, ja tez nie lubie kminku:)) A jak przylecielismy do NYC te 37 lat temu to jedyny nadajacy sie do jedzenia chleb byl w zydowskiej piekarni, tyle, ze oni daja ten kminek nie tylko na wierzch ale i do srodka.
UsuńI to byl koszmar:))) bo chleb owszem fajny zytni ale....... z kminkiem. Na szczescie ktos im wytlumaczyl, ze my Polacy lubimy chleb ale bez kminku. I zaczeli piec tez taki goly czyli bezkminkowy i to juz byla pelnia szczescia:))
Elu! Dzięki, że mi przypomniałaś o tym mrożeniu zakwasu. W razie czego zapakuje mój do zamrażalnika aby czekał na swój czas!:-)
UsuńLidko i Star! Dołączam do Waszego klubu nielubiących kminku w chlebie! Też zawsze go wydłubywałam, bo był dla mnie niczym jakaś mrówka albo jakis okropny paproch! A sam kminek jako przyprawę lubie - szczególnie zmielony jako dodatek do zup czy ziemniaków. Do chleba natomiast nie wszystko pasuje. Owszem, słonecznik, dynia, mak, siemię lniane, czarnuszka czy chia, ale kminek? Dla mnie koszmar!:-)
UsuńHehe, biznes to biznes, co piekarzowi szkodzi upiec jakąś partię chleba bez kminku? ;) Czeski chleb też ma ten kminek w środku, więc były to prace wydobywcze w moim wykonaniu :)))
UsuńOlu - zmielony to jakoś zdzierżę, ale w całości - nie, nie ;)
Piekłam kiedyś chleby na zakwasie, ale zaniechałam. Twoje, Olu wyglądają smakowicie i zapach był na pewno oszałamiający :)
OdpowiedzUsuńLidko! Też już parę lat temu piekłam chleby na zakwasie a potem przestałam, bo po pierwsze były zbyt pyszne (a to sprzyjało obżarstwu i tyciu) a po drugie miałam wówczas w gospodarstwie tyle zajęć, iż często zdarzało mi sie zapomnieć o zakwasie, na skutek czego w końcu mi zmarniał i padł.Zobaczymy, jak będzie teraz!:-)
UsuńPiękne chlebki Olu <3 Kocham domowy chleb i piec i jeść :D Piekę bardzo często, z tym, że ja robię przeważnie mieszane. Najpyszniejszy jest z samym masełkiem, ewentualnie plastrem żółtego sera i nic więcej do szczęścia nie trzeba ;)))
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię serdecznie, Agness:)
Dziękuję, Agness! I ja kocham piec cheb i go jeść - niestety! Dlaczego tak jest, że to co mi smakuje, najbardziej niestety też tuczy?!:-))
UsuńAle masz rację - chleb z samym masłem albo serkiem albo ze smalcem - toz to prawdziwa pychota, której naprawdę trudno sie wyrzec.Raz sie żyje, przecież!:-)
Ja takze pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Bardzo lubię czytać książki w których jest opisana magia pieczenia chleba, zapachów i smaków. Zawsze mnie to wciąga jak ciepło domowego ogniska, bo przecież to jest niemal to samo. Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością przeczytałam o Twoich czarach Olu, poczułam zapach i chrupiąca skórkę z pieknych bochnów. ależ jesteś wytrwała. Wiem ile czułości potrzebuje zakwas i ile czasu trzeba poświęcić, żeby sie rozkoszować pierwszym gryzem. Ja też się kiedyś zabrałam za pieczenie chleba, ale zakwas nie miał zbyt wielkiej mocy i też dosypywałam suchych drożdży. Teraz czasami wypiekam bagietki z ciasta, ktore sobie rośnie przez noc w lodowce. Dziękuję za przepis i obiecuję sobie, że jeszcze spróbuję. Pozdrawiam serdecznie Olu i życze smacznego:)
OdpowiedzUsuńMarylko! Też lubie opisy pieczenia i w ogóle kuchennej krzątaniny w ksiązkach. To dla mnie rodzaj magii.Coś bardzo pobudzajacego zmysły. Pamietam, jak czytajac ksiazkę "Czekolada"(na podstawie której nakręcono film z J.Deepem)po prostu musiałam zjeść cos czekoladowego. A z braku czekolady w domu dobry był i budyn czekoladowy!:-)
UsuńA wracając do prawdziwego chleba. To jest smak, za którym sie tęskni, którego trudno sie na zawsze wyrzec.Przynajmniej ja tak mam. Zatem na razie odłozyłam na bok dietę ketogeniczną, która bardzo dobrze działała na moje zdrowie i sylwetkę, natomiast sprawiała, że moja tęsknota za prawdziwym pieczywem była nie zaspokojona, rosła, rosła aż w końcu musiałam jej ulec!:-)
Pozdrawiam Cię ciepło, Marylko!:-)
Najważniejsze, że wiesz co tam w tym chlebie masz. Nie jakieś same spulchniacze itp.
OdpowiedzUsuńTak, Jael. Skład mojego chleba zależy tylko ode mnie.Jest prosty, bo czym prostszy tym lepszy. Teraz sklepowy chleb po prostu mi nie smakuje.
UsuńMatko Kochana! Ale pachnie! :)
OdpowiedzUsuńNo! Jak sie ma dużą wyobraźnie ,to mozna ten boski zapach nawet z ekranu komputera wyniuchać!:-))
UsuńPychota chlebek Oleńko. Nie piekę, bo nie mam hamulca w zjadaniu takiego. Kupuję w pobliskiej piekarni i mało zjadam, bo go po prostu nie lubię, a innego nie mam pod ręką. Tyję mniej niż mogłabym:-)
OdpowiedzUsuńOj, pychota Basiu! Sklepowy absolutnie sie nie umywa.Na dodatek ten sklepowy drogi jest a będzie jeszcze droższy, jak rolnicy pól nawozami nie wzmocnią i mało co im urośnie (nawozy strasznie podrożały i mało kogo teraz na nie stać).
UsuńOj, faktycznie zapachnialo Olu... zapachnialo dziecinstwem. Nigdy nie zapomne zapachu swiezo pieczonego chleba, ktory roznosil sie wokol naszej osiedlowej piekarni. Piekarnia o dziwo nadal stoi - ale zapachu wokol niej prawie nie ma, a to co lezy na polkach, to chleby i buly ze spulchniaczami, konserwantami, sztucznymi dodatkami itp. Chleb jest nie do jedzenia juz po drugim dniu. Tak jakby ktos wyrzucil do kosza wszelkie dobre receptury i zastapil je nowymi - dostosowanymi do "EU'. Piekny wpis Olu, ale mnie zasmucil - uzmyslowil jak wiele juz stracilismy.
OdpowiedzUsuńOsobiscie chleba nie jadam, ale staram sie kupowac tylko taki bez dodatkow - jeszcze taki produkuja, tu w poskiej piekarni w Manchesterze. Co prawda tylko w worku foliowym i nie jest chrupiacy, ale na zakwasie i lepszy taki niz te nawalone soja i innymi E- cudami , ktore leza na polkach.
Twoj chlebek jest bardzo ekonomiczny, szczegolnie jesli dasz mniej ziarenek, moim zdaniem cena i jakosc fantastyczne ! I wiecie , ze jecie zdrowe pieczywo, bo zytnie najlepsze.
Oczywiscie kupuje dla MM , nie dla siebie:))
UsuńKitty dobrze, ze masz chociaz polska piekarnie. Ja pisalam wyzej, ze nasz ulubiony to wieloziarnisty z Costco, jest naprawde super. Dwa miesiace temu w Costco akurat pechowo trafilismy na wymiane piecow i chleba nie bylo..... no coz pech to pech.
UsuńPojechalismy do Wegmans i tam tez maja piekarnie na miejscu i pieka wiecej rodzajow pysznych chlebow tyle, ze one sa duuuuuzooooo drozsze i tak za cene jednego bochenka z Wegmans moge kupic 4 bochenki chleba z Costco. W zaden sposob sie to nie kalkuluje, ale czasem jak potrzebuje jakis ekstra chleb to sobie pozwalamy na zakup w Wegmans. Nawiasem mowiac tam pieka pyszny na zakwasie.
A raz potrzebowalam bagietke, ktorych juz nie bylo to facet mowi "jak chcesz to za 30 min wroc i bedzie bagietka dla ciebie" Faktycznie wrocilismy i jeszcze ciepla, swieza bagietka na nas czekala.
To jest w Wegmans super.
Kitty! Dla mnie już samo sprzedawanie chleba w workach foliowych to jakieś świętokradztwo.Przecież chleb musi oddychać. A poza tym wszędzie ten plastik. Stajemy sie i my plastikowi, a przez to nie wiadomo czemu chorzy i nie wiadomo czemu coraz głupsi. Oraz grubsi, bo czytałam ostatnio, iz naukowcy odkryli, że jednym z głównych powodów tycia współczesnych społeczeństw jest właśnie ten plastik osadzający sie im w komórkach organizmu. A tu tak trudno przed tym pierońskim plastikiem uciec! Gdzież te siermiężne a zdrowe, socjalistyczne czasy, gdy pakowało sie wszystko w papier a nawet w gazety?!
UsuńEch! Staramy sie żyć jak najzdrowiej, jak najblizej natury, ale obawiam sie, że jesteśmy tak zatruwani zewsząd, że coraz mniej tej czystej natury, że za moment wcale jej nie będzie.
Bo weźmy taki pieczony w domu chleb...Mąka kupiona w sklepie. A skąd wiem z jakiego ziarna jest zrobiona? Czy nie potraktowano tego żyta rundapem czy innym pieroństwem? Mozna tu kupić żyto od rolnika i pojechać z nim do młyna, ale też nie ma sie wpływu na to, jak ten rolnik owo żyto hodował. I w jakich warunkach młynarz owo ziarno zmieli. Ech! Lepiej o tym wszystkim nie mysleć, bo człowiek by zwariował! Jeść to, co wydaje nam sie zdrowe i naszym organizmom służące. A na coś i tak przecież trzeba będzie zejsć z tego wspaniałego świata!:-)
Star! My tu mamy daleko do wszelkich sklepów, wiec też rzadko z tych przybytków korzystamy (a często wyjazd uniemożliwia pogoda). Dwa razy w tygodniu przyjeżdża tu sklep obwoźny - z chlebem i innymi podstawowymi artykułami spożywczymi. Ale chleb z tego sklepu obwoźnego to naszym zdaniem żałosna podróbka chleba, jakaś pszeniczna wata bez smaku!Na dodatek jest droższy niz w sklepie, no bo przeciez musi im sie opłącić to objeżdżanie odległych przysiółków. A mało kto już tu swój chleb w domu piecze. Wygodniej kupić. To samo z mlekiem - mało kto trzyma krowy. Wygodniej kupić mleko w kartoniku...I tak jest prawie ze wszystkim. Polegamy na tym, co jest w sklepach. A co jak będzie wojna albo inszy kryzys? Ech! Straszą wciaz i straszą, jakby mało do tej pory było problemów!
UsuńNie da sie kupic chleba bez worka poza piekarnia... Chleb rozwoza wiec pakowany, nie jest chrupiacy, ale przynajmniej teoretycznie bez szkodliwych dodatkow :)) Staram sie wybierac mniejsze zlo. M nie patrzy co kupuje, i czesto przynosi chleb z soja ( bardzo niedobry dla mezczyzn, bo to zenskie hormony, przerost prostaty itp.) plus do tego napakowany E - cudami. On zjada chleba bardzo duzo, praktycznie do kazdego posilku lacznie z deserem:)) Jak bum cyk cyk, czesto " na deser " po sutym obiedzie idzie po kromke chleba...
UsuńA ciekawa rzecz - M bardzo nie lubi chlebow z ziarnami, a chleb domowy na zakwasie robiony przez siostre zjada tylko pierwszego dnia, a drugiego juz ma dlugie zeby...Najbardziej kocha chrupiacy tradycyjny chlebek z piekarni, taki zwykly z chrupiaca skorka :))
W jego przypadku cala Twoja praca poszlaby na marne :))
I dlatego ja nawet nie podchodze do pieczenia chleba :))
Ach! Z chlebem to rzeczywiscie jest tak jak z każdym innym narkotykiem - im wiecej sie go je, tym bardziej chce sie jeść. Niby można sie bez niego obejsć (w przeciwieństwie do twardych narkotyków), ale tak mocno uzależnia i po przerwie wystarczy jedna kromka aby znów popaśc w ten chlebowy nałóg!:-)Zwłaszcza piętka tak pachnąca i chrupiąca, jak z mojego chleba...
UsuńCóz! Każdy ma swoje nawyki i upodobania oraz różne możliwości ich realizacji. Najwazniejsze, by nikogo do niczego nie przymuszać ani mu nie zabraniać - tak w kwestii chleba jak i innych rzeczy. Każdy bowiem wie (a przynajmniej wiedzieć powinien) co dla niego dobre i każdy sam za siebie odpowiada!:-)
Jeszcze jakieś 8 lat temu działała u nas stara, geesowska piekarnia. Piece opalane węglem miała i piekła na starych recepturach. Niestety, nikomu nie zależało na jej utrzymaniu, bo była droższa niż "nowoczesne".
OdpowiedzUsuńRano, kiedy wychodziłam spacer z suczką wszędzie pachniało chlebem. Niezapmniane.
Aniu, ten zapach byl niezapomniany. I popatrz, nie uzywano niczego poza maka, woda i sola ( i zakwasem). I pieklo sie tego duzo i tanio. Teraz , aby wyprodukowac chleb potrzebuja dziesieciu skladnikow... Niech mi ktos wytlumaczy, jak moze to byc bardziej oplacalne, skoro dodaja trzy razy tyle ???
UsuńPo prostu chleb jest czyms , co ludzie jedza codziennie, wiec najlatwiej zatruc , tak jak i wode ... pod pozorem " ulepszania" .
Wszystko zgodnie z Codex Alimentarius - unijna tablica trucizn, dopuszczona do spozycia.
Aniu! I ja pamiętam ten boski zapach z piekarni z czasów mojego dziecinstwa. Wtedy w ogóle odbierało sie wszystko mocniej, wyrazisciej. Smaki, zapachy, kolory, emocje...Moze to tak jest, że z czasem nasze wspomnienia nabierają większej wyrazistosci a to, co jest wokół nas obecnie blaknie...?
UsuńKitty! Z tym chlebem dzisiaj to tak jak z mięsem. Nastrzykują je cudami-niewidami aby masa była jak największa a zawartość miesa w mięsie jak najniższa. To sie ma opłacać piekarniom i sklepom i tyle. Jakosć schodzi na drugi plan. I się karuzela kręci a biedne chomiczki, nie majac za bardzo wyboru,i nie majac pieniędzy na prawdziwe, nieoszukane pieczywo potulnie zjadają te żałosne trocinki podlane chemią a zwane górnolotnie chlebkiem!
UsuńAleż bym zjadła taką chrupiąca piętkę nawet i bez masła. Kiedyś próbowałam, nawet wyszedł pachnący ale dla jednej osoby co nie je dużo pieczywa, dwa bochenki to jedzenia na miesiąc. Ale często, zwłaszcza w zimne dni, robię proziaki z dwóch szklanek mąki i mam kilka na cały tydzień. Też pachną cudnie pieczone w piekarniku elektrycznym.
OdpowiedzUsuńKrystynko!A kto powiedział, że musisz piec od razu dwa chleby? Można przecież jeden . I jak wystygnie, to go sobie przekroic na pół i zamrozić na zapas.
UsuńA proziaki też uwielbiam!Ja w ogóle lubię jeść - niestety!:-))
Kiedyś czytałam taką cudną książkę o miłości do chleba i do piekarza, niby romans ale z nutą goryczy i tragedii, tytuł" Nie samym chlebem" Sarah-kate-Lynch. A wogóle bardzo lubię tę autorkę ma takie smakowite tytuły jak Błogosławieni którzy robią ser, Za oknem cukierni, Miód na serce ...
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale też pewnie by mi sie te ksiązki, o których wspominasz podobały. Bo ogólnie lubie ksiazki, w których sie gotuje, piecze, smaży, przyprawia, miesza...To taka cudna, ciepła i dla każdego dostępna magia!:-)Jak będę w bibliotece, to sie rozejrzę za ksiazkami tej autorki! Dzięki za podpowiedź, Krystynko!:-)
UsuńAle mi narobiłaś smaka na chleb domowej roboty. Tylko jak go upiec przy zepsutym piekarniku :)? Z drugiej strony, przynajmniej wiesz, co w nim się znajduje. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCóz, Karolino! Bez piekarnika chleba się nie upiecze, ani innych pysznych (lecz zazwyczaj tuczących) rzeczy też. Może zatem jednak posiadanie w domu zepsutego piekarnika ma sens? Przynajmniej człowiek zostanie o parę kilo szczuplejszy i bez kulinarnych pokus!:-))
UsuńTo może i ja upiekę taki chleb?
OdpowiedzUsuńAle pewnie mi się nie uda....:-))
Stokrotko! Póki nie spróbujesz, nie będziesz wiedzieć!:-))
Usuń