I znowu
rzuciliśmy wszystko i wyjechaliśmy w Bieszczady! Staje się to już pomału naszą
coroczną, październikową tradycją. Wyczekujemy tylko na czas, gdy liście drzew
porastające bieszczadzkie zbocza nabiorą nowych, zróżnicowanych kolorów i gdy
pogoda będzie sprzyjała górskim wycieczkom.
A potem nim jeszcze słonce na dobre nie wstanie, hajda przedświtaniem!
Mkniemy przed siebie niczym dzikie mustangi nareszcie wypuszczone ze stajni.
Gnamy w nową przygodę, w magiczny czas wspólnego łazikowania, przemierzania
pełnych tajemnic i ciekawych historii szlaków. Szeroko rozpościerają znów
skrzydła stęsknione za swobodnym podróżowaniem dusze wędrowców, oczy nabierają
nowego blasku a w żyłach żywiej krąży krew.
Pieski jak zawsze,
podczas takich jednodniowych wycieczek, zostawiliśmy w ogrodzie ufając, iż
żadna krzywda im się przez te kilkanaście godzin nie stanie. Do dyspozycji miały swoje
towarzystwo a więc na nudę i samotność narzekać nie mogły. Może tylko tęskno im
było za nami oraz za wylegiwaniem się na kanapach i fotelach (co ostatnio z
coraz większym zaangażowaniem czynią). Zostawiłam im pełne wiadro świeżej wody
ze studni oraz dużą miskę suchej karmy, zatem nie zagrażał im głód ani
pragnienie. Zapowiadana na ten dzień
aura nie zwiastowała żadnych deszczy ani innych przykrych niespodzianek. Mogły
się zatem wyspać spokojnie na rozgrzanym słońcem trawniku, w cieniu pod wiatą
albo w którejś z dwóch bud, niesłusznie zapomnianych przez nie ostatnio.
"Chatka Puchatka" na Połoninie Wetlińskiej w dużym zbliżeniu obiektywu widziana z dołu
A konkretnie,
gdzie wyruszyliśmy tym razem? Otóż zapragnęliśmy pojechać w miejsce już znane i
podziwiane dwa lata temu – na Połoninę Wetlińską. Dlaczego tam, skoro jest tyle
innych szlaków do przemierzenia? Po pierwsze dlatego, że przed dwoma laty
Cezary nie dał rady wspiąć się na szczyt i utknął w połowie drogi, a po drugie
tym razem nie jechaliśmy sami. Zabraliśmy ze sobą naszą zaprzyjaźnioną sąsiadkę,
która jeszcze nigdy w Bieszczadach nie była a marzyła o ich zobaczeniu od
dawna. Nie chcieliśmy forsować jej zanadto, ale pokazać to, co w tych górach
najbardziej charakterystyczne a przy okazji i najpiękniejsze. Złocistą
połoninę, z której oszałamiające widoki na wszystkie strony świata są nie do
zapomnienia a uczucie euforii oraz dumy z siebie po udanym wejściu tak
mocne, tak napełniające duszę nowym
blaskiem, że wręcz nieporównywalne do żadnego innego rodzaju radości. A takiej
właśnie bezgranicznej radości, takiego ponownego rozniecenia ognia młodości
trzeba czasami każdemu z nas. Każdemu też jest potrzebne chociażby chwilowe
oderwanie od codzienności. Jakaś zmiana i nowe wyzwanie. To zastrzyk energii i
optymizmu lepszy niż wszystkie syntetyczne lekarstwa razem wzięte.
A czym jest właściwie
sama połonina? To połać traw występujących ponad górną linią lasu, rosnących
tam, gdzie już poza rachitycznymi krzewinkami nic innego rosnąć nie chce. Ich
nazwa pochodzi z języka rusińskiego, gdzie połonina a właściwie „płonina” oznacza miejsce
płone, puste, nieużyteczne dla uprawy. Zwłaszcza jesienią te obszary wyglądają niezwykle
zachęcająco. Kuszą z dołu i przyciągają jako tajemnicze, jasnożółte pola, wyglądające
z daleka niczym pustynia, albo księżycowe pustkowia. To, czym w istocie są okazuje
się dopiero na miejscu. Wiatr nieustannie przeczesuje gęste, jednolicie
złotawe, trawiaste czupryny, dzięki czemu falują one i tańczą niby piaski na
Saharze. Można ich dotknąć. Poczuć mieszaninę łagodności i ostrości. Dzikości i
oswojenia zarazem. I tu dygresja. Coś podobnego
widzieliśmy z Cezarym w Australii Południowej a konkretnie w okolicach miejscowości
Burra. Tam także malownicze, bladożółte, wyschnięte zupełnie trawy przypominały
z daleka piaszczyste połaci. Coraz to pojawiały się i znikały na horyzoncie
niczym fatamorgana. I budziły ogromną ciekawość, co do tego czym w istocie są.
Połonina Wetlińska z bliska
Połoniny w Australii Południowej
Moim zdaniem
wejście na Połoninę Wetlińską (najwyższy jej szczyt "Roch" ma 1255 metrów) jest stosunkowo krótkie i łatwe (a przynajmniej w
porównaniu z innymi szlakami, które przemierzyliśmy do tej pory), dlatego
przekonałam męża i ową sąsiadkę by udać się właśnie w tamte okolice. Wierzyłam,
że tym razem Cezary zdoła wejść na ten szczyt bez problemu, że także dla
chorującej na serce towarzyszki naszej wędrówki nie będzie on zbyt dużym
wyzwaniem.
I nie pomyliłam
się. Stłuczony paluch Cezarego prawie wcale nie przypominał mu o swym
istnieniu, zaś dobroczynnie działająca maść żywokostowa, którą od stóp do głów posmarował
się zapobiegawczo przed wyjazdem, sprawiła, iż nic go ani w krzyżach ani w
nogach nie bolało. Także naszej sąsiadce wspinaczka nie uczyniła żadnej
krzywdy, a wręcz przeciwnie, dotleniła i sprawiła, że nabrała więcej sił oraz
wiary we własne możliwości.
Powoli,
zatrzymując się po wielekroć po drodze, pokonując bardziej i mniej strome
podejścia, fotografując co ładniejsze widoki nasza trójka dzielnie w nieco
ponad dwie godziny wspięła się na samą górę. Tego dnia, choć słonko grzało
prawie tak mocno, jak w sierpniu, mgła utrzymująca się w dolinach ograniczała
nieco widoczność a wyjątkowo porywisty wiatr przenikał nas na wskroś. To jednak
nie przeszkodziło nam w doznawaniu uczucia szczęścia i dziecięcej wręcz
radości, gdy mogliśmy stanąć nieopodal „Chatki Puchatka”, maleńkiego schroniska
górskiego na szczycie i rozejrzeć się na wszystkie strony, utrwalić te
oszałamiające widoki aparatami fotograficznymi, odetchnąć głęboko, uśmiechnąć
się do siebie, zjeść zabrane ze sobą kanapki i napić się zimnej wody. A potem
posiedzieć w milczeniu i tylko patrzeć kontemplując w niemym podziwie uroki
okolicy czy też wsłuchiwać się we własne myśli i bicie serca oszołomionego wysokością
górską otoczenia. Ech! Po raz kolejny okazało się, że takie proste radości,
takie dobre, spędzane razem chwile są czymś najlepszym i najcenniejszym w
życiu. Czymś, co dodaje człowiekowi sił fizycznych i psychicznych. Czymś, co doprawia
jego egzystencję olbrzymią dawką smaku, barw, ciepła, pozytywnych emocji
wdzięczności oraz radosnego zdumienia, że mimo upływu lat i zmian zachodzących
w organizmie nadal na wiele człowieka stać.
Zejście w
porównaniu z wejściem okazało się dziecinnie proste i powrotna droga, omal bez
odpoczynku, zajęła nam niecałą godzinę. Samopoczucie mieliśmy znakomite. Podczas
schodzenia nabraliśmy ochoty na żarty, zagadywanie do mijających nas turystów a
nawet na wspólne śpiewanie. Odczuwaliśmy życzliwość dla całego świata i
wszystkich napotkanych ludzi. To
pozytywne nastawienie do innych piechurów, te niespotykane już chyba nigdzie
indziej pokłady życzliwości, tak powszechne jeszcze na górskich ścieżkach, są,
zdaje się, prawdziwymi skarbami w naszym przeżartym wzajemną niechęcią i
złośliwością, by nie powiedzieć wrogością, świecie. W górach nikt sobie nie
dogryza, nie atakuje i nie prawi morałów (a przynajmniej nie powinien tego
robić, gdyż byłoby to ogromną niestosownością i świadczyło o braku kultury
osobistej). Tu daleko się jest od wszelkiej polityki i innych drażliwych
kwestii. Tu przychodzi się po odpoczynek od szaleństwa cywilizacji, po zapas
nowych sił żywotnych, po zagubiony gdzieś dawno temu optymizm. Chociażby po to
tylko warto wybrać się na szlak, by mieć pewność, że za dobre słowo w zamian
też takie samo dostaniemy a za uśmiech – uśmiech. Zastanawiam się, czy to jakiś
zupełnie inny gatunek ludzki chodzi po górach, niż ten zamieszkujący niziny i
doliny? Czy może tylko na czas wędrówki po tej bieszczadzkiej krainie łagodności
ich usposobienie i nastawienie do innych kompletnie się zmienia? Oto zagadka!
Jeśli jednak pobyt w górskich rejonach tak pozytywnie wpływa na bliźnich
naprawdę dobrze by było, gdyby każdy z nas mógł choć raz w roku wybrać się na
szlak i zostawić daleko w tyle wszelkie zmartwienia lub animozje, oczyścić się
wewnętrznie, nabrać dystansu, do tego, co w tyle i dzięki temu, popatrzeć na
sprawy kompletnie inaczej, niż do tej pory.
Ech, góry nasze,
góry! – wzdychaliśmy raz po raz, w ekstazie rozglądając się dookoła lub
zerkając porozumiewawczo na siebie. Promienny uśmiech nie schodził z naszych ust
a oczy z zachwytem chłonęły piękno październikowej, żółto-pomarańczowej
buczyny. Podziwialiśmy też urodę młodych par pozujących do ślubnych zdjęć w co urokliwszych miejscach na szlaku.
Złociste liście buków i dębów, oranżowe grabów, czerwień klonów, ochry
modrzewi, taniec blasków i cieni na górskich zboczach lub kamieniach stanowiły
magiczne tło dla tego typu romantycznych fotografii. I my fotografowaliśmy z
zapałem, co tylko wpadło nam w oko oraz siebie wzajemnie, chcąc w ten sposób
przedłużyć i wzmocnić jeszcze radość tego wspólnego wędrowania. Promienie
słońca serdecznie muskały nasze twarze, a rumieńce na policzkach kwitły jak w czasach wczesnej młodości. Ech,
można by tak iść i iść bez końca!
Jerzy
Harasymowicz (ur. 1933, zm. 1999), poeta polski, którego pamiątkowy obelisk
znajduje się u stóp Połoniny Wetlińskiej tak pisał o tym, jak ważne są dla
niego góry:
„W górach jest
wszystko co kocham
Wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka
Wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka
Zawsze kiedy tam
wracam
Siedzę na ławce z księżycem
I szumią brzóz kropidła
Dalekie miasta są niczem
Siedzę na ławce z księżycem
I szumią brzóz kropidła
Dalekie miasta są niczem
Ja się tam
urodziłem w piśmie
Ja wszystko górom zapisałem czarnym
Ja jeden znam tylko Synaj
Na lasce jałowca wsparty
Ja wszystko górom zapisałem czarnym
Ja jeden znam tylko Synaj
Na lasce jałowca wsparty
I czerwień kalin
jak cyrylica pisze
I na trombitach jesieni głosi bór
Że jedna jest tylko mądrość
Dzieło zdjęte z gór”
I na trombitach jesieni głosi bór
Że jedna jest tylko mądrość
Dzieło zdjęte z gór”
Ponieważ jednak o
tej porze roku dni są coraz krótsze i słońce zaczęło już zbliżać się do linii
horyzontu wkrótce po dojściu na usytuowany na Przełęczy Wyżnej parking
ruszyliśmy w drogę powrotną do domu, mijając po drodze i podziwiając już tylko
zza szyb samochodu tak ciekawe miejscowości jak Wetlinę, Cisną, Baligród i
Lesko.
Do spokojnego siedliska na
Pogórzu Dynowskim dojechaliśmy tuż przed zmrokiem. Psy nieomal oszalały z
radości na nasz widok. Odtańczyły przed nami szalony taniec podskoków, obrotów
i ukłonów. Wylizały dłonie. Wspinały się na piersi by dosięgnąć twarzy. Popiskiwały
i poszczekiwały, czyniąc nam wyrzuty, że tak długo nas nie było a przecież nikt
nie kocha jaworowych gospodarzy tak bardzo jak one! Najmilsze basałyki! Dzieciaki
– ruburaki! Pieski – tralaleski! Pieszczochy nachalne i natarczywe! Najlepsi,
niezastąpieni przyjaciele oraz towarzysze naszej zwyczajnej codzienności.
Niebawem widząc,
że szykuję dla nich wątrobianą zupkę ułożyły się rządkiem w kotłowni, czyli
tam, gdzie zwykle jedzą posiłki i z niecierpliwością oczekiwały na swój
codzienny obiadek. Zjadły swoje porcje z ogromnym apetytem, do ostatniej
okruszynki! Potem zadowolone i strudzone całym dniem wiernego wyczekiwania na
powrót swych wyrodnych przyjaciół ułożyły się w swych ulubionych, domowych
miejscach i już wkrótce zachrapały smacznie.
A my z Cezarym także
mocno zmęczeni przegryźliśmy małe co nieco, pobieżnie obejrzeliśmy zrobione w
Bieszczadach zdjęcia a niebawem poziewując i trąc oczy gotowi byliśmy do długiego,
nocnego odpoczynku. Spaliśmy wyjątkowo mocno i spokojnie, śniąc o kolejnych,
górskich wędrówkach i uśmiechając się przez sen niczym dzieci, które wróciły
właśnie z zaczarowanej krainy Narnii i marzą, iż jeszcze nie raz dane im
będzie tam powrócić…
* * *
Marytka zaproponowała posłuchanie nastrojowej, jesiennej piosenki Jadwigi Strzeleckiej pt. "A w górach już jesień"
Aleksandra zaproponowała posłuchanie pogodnej piosenki "Gitarą, poezją, muzyką..." karkonoskiego zespołu "Szyszak."
Aleksandra zaproponowała posłuchanie pogodnej piosenki "Gitarą, poezją, muzyką..." karkonoskiego zespołu "Szyszak."
Z wielką przyjemnością chłonęłam tekst: emocje, przemyślenia, wzruszenia - osobiste, poruszające, mądre. Trudno coś dodać od siebie. Wszystko, co najważniejsze zostało wyakcentowane. Kocham góry, więc pozostaje mi tylko podpisać się pod każdym ze słów...Wspomnę tylko o przepięknych kadrach z Waszej cudownej bieszczadzkiej wędrówki.
OdpowiedzUsuńPrzesyłam pozdrowienia i dzielę się radością na myśl o kolejnym słonecznym i ciepłym weekendzie. Anita
Przez cały rok czekaliśmy na tą bieszczadzką wycieczkę. Taka wyprawa jest dla nas nagrodą za całoroczną, cięzką pracę w gospodarstwie, jest też czasem radosnego powrotu do naszej pasji wędrowania, która, mam nadzieję, nigdy w nas nie zagaśnie.
UsuńOboje uwielbiamy robić zdjęcia, dlatego cieszę się, że innym podobają sie te fotografie, że oddają one urodę gór i że dzięki nim mozna poczuć smak i radość wędrowania a jeśli sie dotąd w tych górach nie było, to moze i samemu nabrać też ochoty na wyjazd w Bieszczady.
Tak, ten weekend znowu zapowiada sie pogodnie. Bardzo nas to cieszy.
Pozdrawiamy Cię przyjaźnie Anito jak wędrowcy zwykli pozdrawiać napotkana na szlaku wędrowniczkę!Dobrego dnia!:-)
Życzę Wam jeszcze stu takich wycieczek!
OdpowiedzUsuńDziękujemy serdecznie!I my też sobie tego bardzo życzymy, Iwonko!:-)
UsuńWspaniała wycieczka.:) Nigdy nie byłam w górach, więc tym bardziej ucieszył mnie ten post. Życzę Wam jak najwięcej takich udanych wyjazdów.:)
OdpowiedzUsuńTak, wycieczka była wspaniała - jak zresztą każda dotychczasowa nasza wyprawa w bieszczadzkie strony. To piękne i przyciągajace jak magnes góry. Życzę Ci Lenko byś i Ty miała kiedyś możność wybrania się w tamte okolice i zobaczenia tych cudów na własne oczy!:-)
Usuńoj jak Co zazdroszcze, dwa lata temu zrobilam te trase i tez sie w niej zakochalam, chce wrocic tam jeszcze kiedys, Twoj reportaz te ochoty rozdraznil, pieknie opisalas wszystkie mysli, uczucia, ktore sie rodza bedac w gorach, euforia, optymizm, radosc, akceptacja, pozytywne patrzenie na swiat. A chatka Puchatka jest zaczarowanym miejscem. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDwa lata temu, Grażynko byłyśmy tam w tym samym czasie. Pogoda była cudna, tak jak obecnie a połonina zachwycająca. Warto pojechać tam ponownie, bo choc miejsce to samo, to człowiek za każdym razem dostrzega coś nowego. Sam też sie bezustannie zmienia. czas robi swoje. Dlatego tym bardziej sie ciesze, że nadal daje radę bez zmęczenia chodzic po górach, że ta wędrówki radosć w sercu jest coraz większa.
UsuńNieco poniżej Chatki Puchatka robotnicy budują coś. Nie wiem ,czy to nowe schronisko, czy coś innego, ale pewnie za dwa lata będzie juz gotowe. Trzeba będzie pójść i zobaczyć!:-)
Pozdrawiam Cię ciepło, Grażynko!:-)
Tez slyszalam, ze Chatka Puchatka bedzie mniej surowa, bede musiala tam sie wybrac, tym bardziej, ze wydaje mi sie ze jeszcze moge dac rade takim gorom. Bo juz na Swinice na pewno sie nie wybiore...Pozdrawiam
UsuńPóki góry są, póki my jesteśmy w jako takiej formie, wędrujmy, Grażynko kochana!:-)
UsuńMasz rację Olu, od dawna powtarzam, że w górach można spotkać inną kategorię ludzi:-) Zmęczenie po wędrówce jest takie zdrowe, a serce przepełnia radość, że się udało wejść na szczyt, dało radę pokonać słabości, a radość z powrotu do domu jest zawsze wielka. To dobry czas na wędrówki, jeszcze ciepło, sucho, to nic, że mgiełki przysłaniają dalekie widoki ... piszę te słowa mając przed sobą szarość poranka i dalekie widoki na naszą łąkę, przepełniają mnie te same uczucia radości, bo dziś wybierzemy się na łazęgę po naszym Pogórzu, pierwszą tej jesieni; pozdrawiam serdecznie zza Sanu.
OdpowiedzUsuńJest takie fajne porozumienie między napotkanymi ludźmi w górach. Wiele ich łączy: radość wspinaczki, wiara w sensowność chodzenia po górach, chęć oderwania się od rzeczywistości, chęc wygrania ze swoimi słabościami i parę jeszcze innych rzeczy.No i te wzajemne pozdrowienia, te uśmiech! To bezcenne w dzisiejszym świecie.
UsuńNadal trwa złota, polska jesień. na naszych Pogórzach tez jest cudnie. Byliśmy wczoraj z psami na długim spacerze. Ech, ile teraz złotego konfetti sypie sie z drzew!
Pozdrawiamy Cie serdecznie, Marysiu zza Sanu!:-)
Też się zawsze zastanawiam, czy szczególny gatunek ludzi chodzi po górach czy tam się zmieniają w tych krainach łagodności. Gdyby tak do polityki wybierać tych co chodzą po górach, świat byłby łagodny i pełen pokoju i życzliwości. Ale kto z wędrowców chciałby do polityki, tej krainy walki i władzy, pychy i pazerności.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=QNVZrbo_hOg
No właśnie, mam wrazenie, iż większosc wędrowców z krainy łagodnosci polityka odpycha, odrzuca, jako dziedzina obca im, nieprzyjazna, brukająca dusze, budząca uczucie niezrozumienia, bezradnosci a nawet lęku. Z troski o spokój duszy wolą się trzymać od niej z daleka.
UsuńDziekuję Ci Krystynko za link do piosenki. Piękne ma słowa, w sam raz jako komentarz do mojego posta. Dodam wobec tego link do niej na końcu posta by inni czytelnicy tego bloga również mogli poznać tę "Pieśń łagodnych".
Serdecznie pozdrawiamy Cie z naszej górki!:-))
OLu, az serce boli od tego piekna - zachwycam sie wiodokami, kolorami , sceneria gor i zaluje, ze nie moge tego przezyc osobiscie. W tym roku juz nie, ale obiecalam sobie solennie , ze w przyszlym wyjazd w gory musi nastapic.
UsuńJak zwykle chlonelam kazde slowo Twojej opowiesci, malujesz slowami lepiej niz Matejko! :)
Usciski gorace
I przepiekne te piosenki-pocztowki z polskich gor, wysluchalam juz kilka razy.
UsuńKitty kochana! Wierzę, że uda Ci sie wybrać w góry i na własnej skórze doznać tych cudownosci, zachwycić sie tym, co w nich znajdziesz.Pogodą, przestrzenią, kolorami, powietrzem, nastrojem, oddaleniem od spraw męczących na co dzień...Każdemu bym to poleciła. Taka wyprawa jest jak leczniczy plaster dla duszy!:-)
UsuńDodałam następne, piękne piosenki do posta!:-)
Uściski gorące zasyłam Ci o poranku z podkarpackiego przysiółka skąpanego w słońcu!:-)
Z wielką przyjemnością udałam się z Wami w podróż. Cudne opisy , a zdjęcia jeszcze piękniejsze. Jesień - piękna jesień... nic dodać - tylko się zachwycać...
OdpowiedzUsuńEch, Gabrysiu! Życie potrafi być cudowne - szczególnie, gdy jesień jest tak urocza jak teraz i gdy człowiek wszystkimi zmysłami moze odczuwać jej piękno.
UsuńBuziaki serdeczne zasyłam z Pogórza, nie mniej chyba ładnego niż Bieszczady!:-)
Miła sercu wycieczka do pięknych miejsc wyczekanych. Patrzę na zdjecia, a tam tylu wędrowców. Nie spodziewałam się, że tylu ludzi jeszcze pałęta się radośnie po górach. Przypoamniała mi się piosenka "A w górach już jesień, królestwo niczyje" Jadwigi Strzeleckiej. To moja ulubiona piosenka, ulubiona furtka do jesiennej nostalgii.
OdpowiedzUsuń~ ...A w górach już jesień królestwo niczyje, śpią w słońcu kałuże, świat żyje przez chwilę, nie krócej nie dłużej..."
Buziaki:-)
P.S. Linka nie wkleję, bo nie potrafię:-)
Mnóstwo ludzi pałęta sie po górach. Mam wrażenie, że z roku na rok coraz więcej. Trochę szkoda, że tak jest, bo uwielbiam ciszę i spokojną kontemplację dzikiej natury a zdarza się, że na szlaku przez te tłumy jest głośno jak w tramwaju.Najgłośniej było przy "Chatce Puchatka" bo były tam jakieś wycieczki hałaśliwej młodzieży.Jednak nie zdołało mi to zepsuc nastroju ani ogólnego poczucia szczęścia wynikajacej z odwiedzin tej zaczarowanej, górskiej krainy.
UsuńJa też bardzo lubię tę piosenkę J.Strzeleckiej. Dziękuje za Twoją propozycję. Dodałam ją już do treści powyższego posta.Można sobie piosenki posłuchać i odpłynąć na fali jej niepowtarzalnego nastroju.
Pozdrawiam Cię ciepło, Marytko i dobrej niedzieli życzę!:-)
Och jak wspaniale poczułam się czytając o oglądając Twój aktualny wpis. Przez moment wędrowałam razem z Wami w wyobraźni mając wszystkie te piękne miejsca. Piszesz tak pięknie o radości wędrowania o przyjaznych uśmiechach na szlaku. Tak jeszcze można spotkać takich ludzi pełnych radości, prawdziwych turystów. Jednak spotykam równie dużo pseudo turystów, zachowujących się poniżej krytyki. nie mających za grosz szacunku do gór, ludzi spotykanych na szlaku. Nowe pokolenie jest często aroganckie i roszczeniowe, niestety. Równie jak Wy będąc w lesie czy na szlaku górskim zapominam o wszystkim i cieszę się chwilą. Tak pięknie piszesz, że kiedy czytam robi mi się tak jakoś ciepło na duszy. Pozdrawiam serdecznie, niezapominając poszmerać za uszami całą czwórkę sierściuszków.
OdpowiedzUsuńW górach ,w każdych górach jest pięknie. I naprawdę szkoda, że i tam wybierają sie czasem ludzie, którzy nie potrafia uszanować tego piękna, nie umieją poddac sie nastrojowi gór i złagodnieć. Na szczęscie mało jest takich osobników. O wiele mniej niż tych dojrzałych, spokojnych, pogodnych i traktujacych z szacunkiem naturę i bliźnich.
UsuńTak, najważniejsze to umieć cieszyć się chwilą. A ponieważ złota, polska jesień trwa - cieszmy sie nią Oleńko całym sercem!
Pozdrawiamy Cię bardzo serdecznie!:-))
https://www.youtube.com/watch?v=qqHf5z4cjcc Nasz karkonoski zespół folkowy "Szyszak"
OdpowiedzUsuńDziękuję, Oleńko za Twoją piosenkową propozycje. Dodałam ją do treści posta i słucham sobie z wielka przyjemnością!:-))
UsuńPrzepraszam, ale tego utworu nie da się słuchać, muzyka fajna, ale wokalistka piszczy jak obłąkana mysz... zupełnie nie te rejestry do takiej muzyki...
UsuńW Bieszczadach biłam raz, w lipcu 2000 roku, i zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia. Marzę, aby jeszcze kiedyś tam pojechać. A tymczasem z przyjemnością obejrzałam zaprezentowane przez Ciebie fotografie. Są cudowne. Pozdrawiam mocno
OdpowiedzUsuńBo w Bieszczadach naprawdę można sie zakochać, szczególnie chyba w tych jesiennych, wielobarwnych, malowniczych i ciepłych. Zdjęcia wychodzą tam świetnie, ale to nie zasługa fotografów, ale urody i magii tych gór.
UsuńPozdrawiam Cie z serdecznym uśmiechem, Karolinko!:-)
Oleńko, który to był dzień? bo my z Mężem byliśmy w ostatnią środę i też wybieraliśmy się na Wetlińską, ale ostatecznie zwyciężyła Caryńska. Marzyliśmy o tej wyprawie. I też jednodniówka bo ja bawię Wnuki. Ale od nas trzeba jechać ok. 4 godzin.
OdpowiedzUsuńBasiu! Cóz za zbieg okoliczności! Myśmy także byli tam w ubiegłą środę! Co wiecej, najpierw zastanawialiśmy się nad wejsciem na Połoninę Caryńską, ale wygrała Wetlińska, jako prostsza do osiagnięcia. I popatrz! Byłysmy tak blisko siebie i nie wiedziałysmy o tym!Ot, chyba los bawi sie z nami w kotka i myszkę!
UsuńCztery godziny jechaliście? To musieliście wyjechać pewnie przed świtem? Od nas jedzie sie w tamte okolice niecałe dwie godziny, a i tak jazda samochodem nuży - zwłaszcza powrotna!
Buziaki serdeczne od wędrowniczki dla wędrowniczki!:-))
Przecudne są te Wasze górskie wędrówki, świetnie, że czasami możecie się wyrwać i spędzić czas w tak miły sposób, który kochacie i do którego tęsknicie :) To cudownie oczyszcza głowę i serce i daje siłę i radość na długi czas :) Przepiękne widoki, cudne zdjęcia <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Agness:)
Wędrowanie po górach ma dla nas w sobie cos z magii, jest dotknięciem czegoś najcenniejszego i najświetszego w duszy, zespoleniem z naturą, oczyszczeniem duszy z trosk, zapomnieniem o tym, co martwi. Długo jeszcze po takich wyprawach pełna jestem jakiegoś blasku.A jak mi on już zgaśnie, to tęsknię za jego powrotem.
UsuńPozdrawiam Cię równie serdecznie, Agness!:-)
Czemuż rok czekaliście???? Tylko dwie godziny jazdy. Tak blisko. Kobieto Olgo, częściej, częściej należy. Ciężka praca nie jest wymagana, by se dawać przyjemność i szczęście. Ja się tego uczę bardzo.
OdpowiedzUsuńTo nie góry wywołują ten stan szczęścia, radości, błogości. On w nas jest, wy tylko pozwoliliście mu wreszcie wyjść. Tak jak ja pod osikami :)
Góry, niebo, drzewa, przestrzeń, woda, cała planeta nam o tym tylko przypomina! Macie to, korzystajcie.
Przepiękny post, dziękuję. Miłego dnia :)
Tak sie człowiek zapętla w codziennym działaniu, tyle wciaż ma do zrobienia, że trudne jest wyrwanie sie z tego. No i zwierzątka kochane trzeba same na cały dzień zostawić!Ale jak już sie człowiek wypuści w dal, to dziwi sie, że tak rzadko to robi, bo tak naprawde jest to łatwe. Ot, podjac spontaniczną decyzje i wyruszyć. I cieszyc sie wyprawą.I obudzic w sobie znowu tę radosć, to szczęście, tą błogość niemalże ekstatyczną, tą wolność szaloną, skrzydlatą.
UsuńPozdrawiam Ci3 z uśmiechem Aniu, witając kolejny październikowy, piękny dzień!:-)
Dziękuję Agnieszko!Pogoda była wówczas znakomita, więc i zdjęcia wyszły niezłe!:-)
OdpowiedzUsuńCo za wstyd - nigdy nie byłam w Bieszczadach. Oj, chciałabym zdążyć nadrobić.
OdpowiedzUsuńGaju! Zaden wstyd - po prostu mieszkasz daleko od Bieszczad, za to blisko innych ciekawych miejsc Nikt przecież nie może być cieleśnie blisko wszystkiego, choć duchowo jak najbardziej!:-)
UsuńMoże jeszcze kiedys uda Ci się dojechać w Bieszczady. One są i czekają zawsze cierpliwie i serdecznie!:-)
W samo sedno trafiła Ania, góry wyzwoliły to, co w Was było. Cieszę się, że odsunęłaś na bok codzienną krzątaninę i wyciągnęłaś na światło takie piękne uczucia i radość. Ale najpierw trzeba się przełamać, zorganizować, potem dostać w kość, a na końcu drogi- euforia. Zabrzmię banalnie, ale ze wszystkim tak właśnie jest, tylko w górach dzieje się natychmiast. Nie potrzeba mozolnej i wytrwałej pracy, a do tego ta przyroda, poczucie wolności, zyczę ci kochana, żeby ta cudowna wycieczka zasiliła Cię na długo. A potem nie czekaj i sprawdz jak tam jest wiosną. To bardzo piękny wpis i poetycki opis. Pozdrawiam serdecznie Olu.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - ze wszystkim tak jest. Najpierw pomysł, potem ogromny wysiłek w czasie jego realizacji, na koniec nagroda, czyli radość, satysfakcja a często i euforia. Podobne odczucia mieliśmy, gdyśmy wreszcie uporali sie z naszą górą drewna. Co za ulga, co za uczucie wolności i nagłej beztroski!:-)
UsuńBardzo bym chciała pojechać w Bieszczady wiosną, tylko wiosną najtrudniej jest sie stąd ruszyc ,taki jest wtedy nawał prac w ogrodzie. Tym niemniej będziemy próbować rzucic znowu wszystko i wiosną wyjechac w Bieszczady! O ile, oczywiscie, zdrowie pozwoli.
Dziekuję Ci Marylko za serdeczny komentarz. Gorące uściski zasyłam Ci o poranku i życzenia jak najlepszego dnia!:-)*
Oglądałam zdjęcia i co chwilę nowy zachwyt we mnie wzbudzały :) W Bieszczady jeszcze nie dotarłam, od nas to strasznie daleko, a latem, kiedy mam wolne nie chcę jechać i w te tłumy się pchać. Ale, moze w końcu, kiedyś.
OdpowiedzUsuńCudnie, że się na ten wyjazd zdecydowaliście i przyniósł Wam tyle radości :)
W Bieszczadach łatwo robi się zdjecia, bo dookoła jest tyle malowniczych, zapierajacych dech w piersiach widoków, że wystarczy tylko patrzeć i pstrykać.Na pewno kiedys sie tam wybierzesz, Lidko. Najlepiej na kilka dni - wtedy znajdziesz mało uczęszczane ścieżki i zobaczysz wiecej, niz my, podczas jednodniowych wypadów.
UsuńNaprawdę, rację ma Jacek Kaczmarski w swojej piosence pisząc "Co Ty tam robisz jeszcze na zachodzie? Czy Cie tam forsa trzyma, czy układy? Przyjedź i mojej zawierz raz metodzie. Ja zawsze, gdy jest jakis ruch w narodzie. Wyjeżdżam w Bieszczady!"
Pozdrawiam Cię serdecznie, Lidko!:-)
świetnie wybrac się z Wami na wycieczkę. dziekuję. :D Czy to te Lutowiska w których mieszka popularna kiedyś na początku powstania blogów blogerka? http://chatamagoda.blogspot.com/2009/02/lutowiska.html
OdpowiedzUsuńCieszę się, Alis, że lubisz wirtualnie wybierać sie z nami na wycieczki!:-)
UsuńTak, to te same Lutowiska, w których położona jest Chatamagoda. Ale tę piękną chatę te znam wyłącznie z tego bloga i zdjeć. Nigdy nie ma czasu by pojechać i poszukać jej w Lutowiskach.
Pozdrawiam Cie ciepło, Alis!:-)
Lubię Bieszczady <3
OdpowiedzUsuńA zatem witaj Kingo w klubie wielbicieli Bieszczadów!:-))
UsuńBieszczady...kraina tajemnicza ,kraina z tajemnicami za pazuchą. Prosta i magiczna jednocześnie. Wspaniałe zdjęcia udana wyprawa widzę. Lutowiska znam, widziałam A teraz mi przypomniałaś :)
OdpowiedzUsuńStaramy sie przynajmniej raz w roku zrobić sobie wycieczkę w Bieszczady. Oderwać sie na jeden dzień od naszego "tu i teraz" i napełnic oczy i serce nową energią i bieszczadzką magią. W Lutowiskach widok z parkingu na Bieszczady zawsze mnie zachwyca. Jeszcze są daleko, ale potem wjeżdża sie między te góry, kolory i pejzaże a zachwyt rośnie i rośnie!:-)
Usuń