Dawno
temu był sobie las a w nim na niewielkiej polance norka. W norce mieszkała
królica. Nocą urodziła króliczka. Była taka szczęśliwa. Wokół panowały
ciemności. Czuła tylko zapach maleństwa, jego ciepło oraz puszystość. Nie
zastanawiała się nad tym, jak ono wygląda. Dziecko było dla niej najmilszym i
najukochańszym prezentem od natury. Nakarmiła je mlekiem, przytuliła a potem
razem zasnęli szczęśliwi.
Rano
obudziły królicę pierwsze promienie słońca, które dotarły do niej oświetlając
wnętrze norki. Przypłynęły z lasu słodkie zapachy młodych traw i kwiatków,
śpiewy ptaków, ciepłe powiewy wiatru – to wiosna się budziła. Królica spojrzała
na swoje śpiące maleństwo.
– Co to? - wykrzyknęła z przestrachem - To
niemożliwe! - W świetle słońca okazało
się, że jej słodki syneczek jest zielony!
- Jak to się mogło stać?
Dlaczego mój synek ma tak dziwaczny kolor? Nie mogę tego pojąć! - rozpaczała. A
chociaż czyściła i wylizywała go jak tylko umiała sierść królika nie zmieniała
się ani trochę. Przeciwnie, pod wpływem jej starań stała się zupełnie szmaragdowa
a świeżością upodobniła się do barwy młodych listków brzozy. Młoda matka bardzo
się martwiła. Szczególnie niepokoiło ją to, że gdyby odwiedziła ich jej
przyjaciółka, ciemnooka królica, śmiałaby się zapewne i dokuczała, że widać matka
za dużo jadła trawy i stąd to dziwaczne ubarwienie noworodka. A jeśliby jej
synek wyszedł na zewnątrz i zobaczyłyby go inne zwierzęta drwiłyby z niego,
szydziły, ani chwili spokoju by nie dawały. Byłoby mu bardzo przykro i wstyd.
Dlatego królica nikomu nie powiedziała o swym dziecku a nawet zabroniła mu
wychodzenia z norki. Siedział tam biedaczek całe dnie. Nie wiedział o tym,
jak wspaniale jest na świecie. Nie widział wiosny ani lata.
Wyjście z domu zawsze zasłonięte było przez mamę. Czasem tylko zostawiała go
samego, kiedy musiała pójść po jedzenie, ale wtedy ostrzegała:
- Zielonku, nie wolno ci wychodzić z norki
podczas mojej nieobecności. Na dworze jest bardzo niebezpiecznie!
I króliczek grzecznie zostawał w, ciemnym, bezpiecznym
schronieniu. Bał się nawet wyjrzeć na zewnątrz, bojąc się, że jakieś straszydła
czyhają na niego poza domem.
Nadeszła
jesień. Zielonek urósł i było mu trochę ciasno we wspólnej norce z mamą.
Królica w dalszym ciągu zdobywała pożywienie sama. Aż pewnego dnia wróciła z
takiej wyprawy bardzo zziębnięta i chora. Z noska jej kapało, drżała na całym
ciele, słaniała się na nogach.
Cóż jej
biedny synek mógł na to poradzić? Wiedział o tym, że na takie królicze
przeziębienie najlepsze są liście kapusty, ale gdzie je znaleźć? Skąd właściwie
mama je przynosiła ? Teraz leżała chora, ciężko oddychała, kaszlała. Miała
przymknięte oczy i nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Króliczek
postanowił, że pierwszy raz w życiu opuści norkę i sam poszuka dla niej
kapuścianych liści. Tylko to uleczy jego kochaną mamę.
- Nie, nie wychodź! Proszę cię! - wyszeptała słabym głosem, lecz nie miała siły zatrzymywać go dłużej. Zasnęła.
Królik czym
prędzej wyszedł z norki. Natychmiast oślepiły go promienie słońca. Zobaczył las
i był nim zachwycony. Liście na drzewach miały cudowne kolory: zielone, żółte,
czerwone, złote, brązowe i pomarańczowe. Szumiały radośnie dokoła. Tworzyły
wspaniały, żywy obraz roztańczonych pogodnie świetlistych plam i kropek. Królik
nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego.
- Na
świecie jest tyle różnych barw! – zdumiał się i pobiegł dalej, bo nie miał
teraz czasu na krótki choćby odpoczynek. Wszak chora mama czekała na ratunek.
Pędził
szybko przed siebie. Szukał czegoś, co przypominałoby kapustę. Aż wreszcie
znalazł za lasem ogromne, kapuściane pole. Chciał nazrywać jak najwięcej.
Ostrymi ząbkami odgryzał ciemnozielone, największe liście kapusty, ciesząc się,
że tak dobrze mu to szło. Wkrótce leżała obok niego spora górka uzbieranych
liści. Teraz
zastanawiał się, jak doniesie to wszystko do domu.
Wtem
usłyszał jakieś jęki. Ktoś wzywał pomocy. Te krzyki dobiegały gdzieś z
niedaleka i tak jakby z podziemi. Obejrzał się i co zobaczył? - Wystający nad
ziemią, sterczący w górę ogonek jakiegoś innego królika. Zielonek pobiegł tam
szybko.
- Co ci
się stało? – zapytał, przyglądając się tkwiącemu głową w dół nieznajomemu
koledze.
- Jestem
tu uwięziony. Wpadłem do pułapki zastawionej przez człowieka. Pomóż mi wyjść.
Proszę cię! Czy i ty jesteś króliczkiem? - jęczał biedaczek.
- Tak,
jestem królikiem. Tak samo, jak ty! - odrzekł głośno zielony i począł wyciągać
tamtego z dziury, w której na pewno trudno mu się oddychało.
- Ach,
dziękuję ci przyjacielu! - zawołał już uwolniony szary królik, po czym spojrzał
z wdzięcznością na swego wybawcę a na jego pyszczku odmalowało się najpierw
ogromne zdziwienie a potem rozbawienie.
- Jejku!
Zielony królik, a to heca! - śmiał się - Widział to kto coś podobnego?
Przypominasz mi liść z oczami i łapkami! A może to tylko takie przebranie?
Po chwili nowy kolega uspokoił się i przyjrzał
uważniej Zielonkowi. Zauważył, że dziwnie ubarwiony królik miał smutną minę.
Uszy opuszczone. Łzy kapały mu z oczu. Łapki smętnie zwiesił. Pragnął stać się niewidzialny.
- Przepraszam
- powiedział szary - Nie będę ci już dokuczał. Och, jestem okropny. Ty
uratowałeś mi życie a ja jestem okrutnym niewdzięcznikiem. Wybacz mi,
proszę...Jeśli mi wybaczysz, zostanę twoim najlepszym przyjacielem i pomogę ci
zanieść te liście do twojej norki. Przecież sam nie dasz sobie rady. A na co ci
właściwie tyle ich potrzeba?
- Moja
mama jest bardzo chora. Ale muszę ci się do czegoś przyznać szary króliku - nie
pamiętam którędy wraca się do mojego domu. To dlatego, że pierwszy raz dzisiaj
wyszedłem z norki - odrzekł zasmucony i zmieszany Zielonek.
- A jak twoja mama wygląda? Ja znam wszystkie królice w naszym lesie.
- Ma białą plamkę na czole, szare łapki i białą skarpetkę na tylnej nóżce.
Wygląda z nią trochę śmiesznie...
- Och, znam ją! - ucieszył się szary - Twoją mamę wszyscy nazywają
Białaską. Bardzo dobrze wiem, gdzie mieszka. Tylko nie wiedziałem, że ma synka.
Nikomu o tym nie mówiła.
- Naprawdę, nie mówiła? - zielony zmartwił się
jeszcze bardziej.
- Nie
smuć się. Najważniejsze, że odnajdziemy ją bez trudu. A dzięki twojej kapuście
na pewno szybko wyzdrowieje!
I
pobiegli. Miło było tak biec obok siebie. I chociaż łapki i pyszczek mieli
zajęte trzymaniem drogocennego, kapuścianego lekarstwa, to nie czuli wcale żadnego ciężaru. Czuli
zadowolenie i dumę, że robią teraz coś niezmiernie ważnego i potrzebnego. Wspólnie przynieśli królicy
kapustę. Nakarmili ją. Od razu poczuła się lepiej. Mogła nawet wyjść na słońce.
Jej synek siedział teraz obok norki ze swym nowym przyjacielem. Odpoczywali i rozmawiali o
tym, jak się będą razem bawić, hasać po lesie i szukać najlepszych traw i
koniczyn. Niespodziewanie na gałęzi drzewa, pod którym siedzieli przycupnęły
trzy ciekawskie wróble i zaczęły chichotać:
-Patrzcie, co to jest tam, w dole? Jakaś nowa, mówiąca roślina. Zielony dziw
natury!
Słysząc
to Zielonek rozpłakał się: - Wszyscy mi dokuczają...Właściwie to dlaczego
zielony kolor jest gorszy od szarego? I co ja na to poradzę, że jestem inny niż
wszyscy?
- Uspokójcie
się, wróble niemądre! Ten zielony królik jest uratował mi życie i ocalił swoją
mamę - stanął w jego obronie Szaruś.
- To
zielone „nie wiadomo co” uratowało ci życie? - zdziwiły się ptaki sfruwając na
niższą gałąź i przypatrując się uważnie szmaragdowemu zwierzątku.
- Wy
widzicie tylko jego kolor a ja widzę to, co Zielonek ma w środku. Jego odwagę i
dobroć. Chciałbym być taki, jak on! -
wykrzyknął z zapałem przyjaciel zielonego królika i przytulił się do niego.
Wróble wyglądały na niezwykle zdziwione.
- Ojej, przepraszamy cię zielony króliku! Nie będziemy już się z ciebie
nigdy śmiać ani ci dokuczać! Wybaczysz nam? - zaćwierkały głośno.
- Oczywiście,
że wybaczę. Ja nie umiem się na nikogo gniewać! - zawołał radośnie Zielonek
ocierając oczy łapką.
- Ćwir,
ćwir, ćwir - śpiewały ptaszki wesoło odlatując w swoją stronę.
Zielony umówił się na następny dzień z
Szarusiem. Czas poznać las i okolice. Przyjrzeć się jego tajemnym zakamarkom, zawiłym ścieżkom i nieznanym dotąd barwom. Poznać
leśne zwierzęta. Zobaczyć z bliska wszystkie pory roku. Jakie to będzie
ciekawe! Pewnie już wkrótce Zielonek wykopie sobie własną norkę. Stanie się
dorosły. Urodzą mu się dzieci. A jeśli nawet będą zielone, to nic - i tak
będzie je kochał! Przecież wszystkie kolory w lesie są piękne i potrzebne!
P.S. Tę bajkę napisałam i zilustrowałam wiele lat temu dla mojej małej córeczki.
Bajki są takie proste bo prawdy są proste. Tylko my je potem, w drodze ku dorosłości, komplikujemy i ubieramy w konwenanse, społeczne zasady, jedynie słuszne poglądy i takie tam wymysły Ego. Ale czy da się wrócić do prawd dzieciństwa? Czy to ma sens? Bo próbować chyba warto.
OdpowiedzUsuńTa bajka skojarzyła mi sie z początkiem wiosny. A wiosna z młodością i dzieciństwem oraz z patrzeniem na pewne sprawy prosto, bez zbędnych komplikacji. Myślę, że pewne tematy łątwiej ująć w formie bajki, niż np. w felietonie czy opowiadaniu. Bajka operuje łatwymi do odczytania symbolami. Nie wstydzi sie mówienia o tym, co niby takie oczywiste, ale przestaje takim być, gdy dorośli ludzie wpadają w duszne więzienie konwenansów, stereotypów, obowiązujących czy narzuconych sztucznie matryc myślenia.
UsuńJest absolutnie cudowna, popłakałam się, kiedy Szaruś wyznał Zielonkowi, że jego mam anie przyznała sie do niego. Uderzyło w czułe struny.
OdpowiedzUsuńCzytając tę bajkę po dwudziestu paru latach od jej napisania spojrzałam na nią po nowemu i też uderzył mnie ten moment w niej, gdy dziecko dowiaduje się, że matka ukrywała jego istnienie ze wstydu przed jego innością, z niezrozumienia i braku akceptacji tej jego inności, z lęku przed napiętnowaniem otoczenia, z powodu zawodu, że nie jest on taki, jakiego oczekiwała...
UsuńAż się wzruszyłam, a za razem rozmarzyłam. Cudowna bajka. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńJa też sie wzruszyłam przeczytawszy tę bajkę po wielu, wielu latach. Odżyły dawne wspomnienia. Stanęły mi przed oczami chwile, gdy czytałam mojej córeczce świeżo napisane bajki, gdy rysowałyśmy razem obrazki do tych bajek albo robiłyśmy same postaci z papieru, które grały potem w inscenizowanych przez nas teatrzykach.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Karolinko!:-)
HI!Piekna bajeczka ,spisalas je ,ja zawsze opowiadalam i mowilam ze znam 100-bajek i ta seetna jest najpiekniejsza -pare lat temu moj dorosly syn zapytal o nia )POWIEDZIALAM Z WIELKA POWAGA ZE TO ONI sa GLOWNYMI BOHATERAMI I -pisz ja juz sami !Serdeczny usmich na twarzy mojego syna pozostanie mi w pamieci -na zawsze .A i zawsze mowilam ze jestesmy bajkowymi rodzicami WIESZ nasze imiona -czyz nie jestesmy wyjatkowi ah moglabym pisac i pisac serdecznie sciskam lapki p.Gosia
OdpowiedzUsuńps.mam nadzieje ze jestescie zdrowi?
Cześć, Gosiu! Kilkanaście bajek spisałam, ale wiele tylko opowiadałam i niespisane zniknęły w pomroce dziejów. I masz rację - bohaterami wymyslanych przez nas bajek są nasze dzieci, bo opowiadamy je dla nich tak, by były zrozumiane, by odnosiły sie do tego, co dla nich bliskie, by poruszały problemy, którymi nasze dzieci aktualnie zyją albo by budziły zastanowienie nad tym, co moze dotyczyc je w przyszłosci, by w ten sposób oswajały jakoś swoje strachy i umiały zwycięzać swoje smoki a moze nawet zaprzyjaźniać sie z nimi?
UsuńTak. Nasze dorosłe dzieci kontynuują już samodzielnie tworzenie bajki - bajki swego zycia. I różnie im to wychodzi, ale póki bajka trwa wszystko jest mozliwe i wszystko od głownych bohaterów tej bajki zalezy - od ich siły, wrażliwości, rozumu i wiary w dobre zakończenia.
P.S. Przeziębienie nam już minęło.Teraz bolą stare kosci i mięśnie, bo robota w obejściu ósme poty z nas wyciska zmuszając do intensywnego wysiłku po gnuśnej zimie!:-)
Ściskam serdecznie Twoje łapki Gośiu!:-))
Piękna bajeczka na powitanie wiosny:-) Przez moment poczułam się jak w podstawówce, w tej mojej trzeciej, najmilej wspominanej, najczęściej wracającej do mnie we wspomnieniach, takich krótkich, ulotnych chwilach. Było tych podstawówek w moim życiu raz, dwa...cztery. Ostatnia najgorsza, z chęcią zapomniana. Fajnie było poczuć się przez moment tą dziewuszką ze złotymi warkoczami, z trzeciej klasy podstawówki. Sprawiły o także Twoje Oluś, jakże kolorowe, radosne rysunki. W tej trzeciej podstawówce bardzo dużo rysowałam. Nie tylko ja zresztą, większość mojej klasy lubiła rysowć, mieliśmy kolorowe kredki, zeszyty i pokazywaliśmy sobie nawzajem rysunki, inspirowaliśmy się. To były piękne, kolorowe, radosne trzy lata mojego dzieciństwa spędzone wśród wspaniałych, kochających koleżanek, kolegów, nauczycieli.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Olu za tą bajeczkę, która sprawiła, że znowu wróciły do mnie te radosne chwile, przepełnione kolorami, zapachem wiosny, wiarą, że świat jest piękny, dobry, a ludzie wspaniali:-)
Wiosenne buziaki przesyłam*** No i cmokas dla zielonego smoka, a jakże:-)*
Przeglądając ostatnio zasoby mego komputera przypomniałam sobie o spisanych niegdyś bajkach. Przeczytałam bajkę o zielonym króliku i od razu powędrowałam wspomnieniami do moich wiosennych lat młodości, do czasów wczesnego dziecinstwa mojej córeczki. Tyle obrazów i ciepłych wspomnień pojawiło sie w mojej głowie. Dostrzegłam też, że rysunek do tej bajki ma na sobie ślady twórczości mojej córeczki (kredkowe kreseczki) i jeszcze cieplej zrobiło mi sie na sercu!:-)
UsuńDobrze jest sobie powspominać takie ciepłe, kolorowe chwile. Przypomnieć sobie to, co proste, niewinne, słodkie i kojące.
Jak tak czytam Twoje wspomnienie Marytko o czasach Twej podstawówki, to uśmiecham się i kiwam głową z entuzjazmem. Bo ja tak lubiłam rysować, bo wspólne rysowanie z koleżankami było przyjemnością a pożyczanie sobie kredek, gumek, ołówków, farb, kartek i pędzli radosnym rytuałem. Uwielbiałam moment, gdy dostawałam nowe kredki, gdy dotykałam je z nabożeństwem i rozmarzeniem a potem wypróbowywałam każdą po kolei. A gdy sie złamały mama ostrzyła je ostrym nożem albo temperówką z żyletką!:-)
Ech, tak - to były czasy, gdy człowiek wierzył w siłę dobra, w ludzi i w siebie. I wszystko było mozliwe. I wszystko kolorowe. Taka wiosna życia.
Dziękuję Marytko za Twój piękny komentarz. Cieszę się, że nadajemy na podobnych falach!:-)*
Zielony smok macha radośnie ogonem a zielony królik strzyże wesoło uszkami - oba te bajkowe stworzenia pozdrawiają Cię ciepło i wiosennie!:-)***
Oleńko, kochana! Czy ty tam byłaś ze mną w tej mojej wspaniałej klasie?:-) Opisałaś te wszytkie rytuały z pożyczaniem kredek, farbek jakbyś tam była. A ołówki i kredki ostrzył mi nożem tata. Robił to najlepiej, cóż miał duży talent rzeźbiarski. Mama ostrzyła mi kredki temperówką na żyletkę, tak jak Twoja mama Oluś:-) Moja mama pięknie malowała.
UsuńA wiesz co jeszcze jest bardzo dziwnego i dość zabawnego? Miewam fobię związaną z myślami czy zamknęłam drzwi po wyjściu z domu. Przeczytałam gdzieś, że aby się od tego uwolnić dobrze jest podczas zamykania drzwi powtarzać sobie w myślach jakieś niezwyczajne słowa. Potem jak nas te myśli dopadną to przypomnieć sobie czy wypowiadaliśmy te słowa. Jeżeli tak, to znaczy, że drzwi zamknięte:-) No i zgadnij jakie to słowa wypowiadam przy zamykaniu drzwi?... No oczywiście: Zielony królik:-)))
O matuchno, tak chyba działa prawo synchronizacji:-)
No, nadajemy na podobnych falach Oleńko*
Buziam radośnie***
Och, takie ciepłe i kolorowe wspomnienia z dziecinstwa są czymś bardzo przyjemnym. Człowiek usmiecha sie na samą myśl o tych radosnych, beztroskich chwilach, o ludziach, którzy nas otaczali i tworzyli naszą rzeczywistość. I choc tyle lat minęło chce sie tych ludzi, te dobre chwile pamiętać, są dla nas ważne, to takie drogocenne światełka, to takie studnie żywej wody. Ach, ile tego jest!:-)
UsuńTwoja mama pięknie malowała a tata rzeźbił? To pewnie i Ty, Marytko odziedziczyłaś po nich te zdolności a przynajmniej upodobanie do tego typu twórczości. Ja odziedziczyłam po mamie i babci upodobanie do pisania, rysowania i malowania, i cieszę się, że przez to choćby te dwie ukochane istoty żyją we mnie.
Hasło "zielony królik" otwiera Ci furtkę do przypomnienia o zamknięciu drzwi? Niesamowite! Naprawdę niesamowite! Jak sobie cos takiego wytłumaczyć - taką zbieżność? Chyba tylko jakąś ogromną mysloprzestrzenią, w której wszyscy żyjemy i w której jestesmy połaczeni niewidzialnymi kabelkami przesyłajacymi między nami idee, pomysły, słowa, uczucia i wspomnienia. Prawo synchronizacji? Chyba tak. Albo jakaś magia, o której nie mamy pojęcia. Piękna magia!:-)
Duzo ciepłych myśli przesyłam Ci kochana Marytko na tych magicznych falach, które nas łączą!:-)***
Piękna w wiosennej atmosferze. Zaciekawia nie tylko milusińskich ale i dorosłych też. Masz niewyobrażalny talent do pisania, ta lekkość tworzenia. Z wiosennymi pozdrowieniami.
OdpowiedzUsuńDziękuję Oleńko za Twoje życzliwe słowa!:-) Gdy tylko wpadła mi w oczy ta bajka od razu pomyslałam, że nada sie ona w sam raz na bloga na początek wiosny, bo po długiej zimie człowiek łaknie czegoś barwnego, niewinnego, prostego a przy tym zawierajacego ładunek energii i optymizmu.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!:-)
Wzruszająca opowieść... W rodzinie mojego męża była niepełnosprawna osoba ukrywana przed światem zewnętrznym... Wiele razy zastanawiałam się, czy lepiej by się jej żyło, gdyby urodziła się 40 lat później...
OdpowiedzUsuńKiedyś takie ukrywanie niepełnosprawnych przed światem zewnętrznym było na porządku dziennym. Zwłaszcza na wsiach - gdzie trzymano tych biedaków w jakichś szopach, komórkach albo na i uwięzi, jak zwierzę. Nie liczyło się, co czuje taka osoba, ale to, żeby było z nią jak najmniej kłopotów, by z boku wszystko wygladało ładnie, żeby nie wyróżniać się od otoczenia, bo opinia publiczna była najważniejsza. Niedawno czytałam artykuł o jakimś azjatyckim czy afrykańskim państwie (nie pamiętam jego nazwy), gdzie dzieje sie tak do dzisiaj a policja wzywana do jakiejś chorej psychicznie, agresywnej osoby ma dla rodziny jedną radę - przykuc dekilwenta łańcuchem do słupa!
UsuńMam nadzieję, że w Polsce juz cos takiego sie nie zdarza, chociaż kto wie, kto wie...Wszak dzieją sie nawet gorsze rzeczy!To nie zalezy od czasów, od postepu nauki, ale od mentalności ludzkiej a ona nadal jest niekiedy na poziomie średniowiecza!
Ach, piękna bajka :-) Ale rysunki Ola, rysunki :-) Króliczka narysowałaś tak, jak rysowała moja babcia. U nas też była siostra mojej mamy, nie mówiło się o niej. Nigdy jej nie widziałam. Była w zakładzie opiekuńczym, tam umarła. Te historie rodzinne. Bajka to jednak potężne narzędzie. I wspomnienia, takie miłe. Przypomniały mi się bajki dla moich chłopaków :-)
OdpowiedzUsuńRysowanie sprawiało mi kiedyś ogromną przyjemnosć. Było przestrzenią cudownej wolności i odlatywania na skrzydłach wyobraźni w wielobarwne, magiczne światy. Najpierw rysowałam dla samej siebie, potem dla córki. Moja mama rysowała i babcia też. I córka też to lubiła, ale jak ja zarzuciła na rzecz pisania. Łączy nas wszystkie to dziedziczone po kądzieli upodobanie do tworzenia, do snucia opowieści, do bajania. Łączy, co dla mnie najważniejsze, bardzo podobna wrażliwosć, która jest skarbem, ale z którą niełatwo jest żyć, która często łączy sie z bólem...
UsuńPrzypomniały Ci sie bajki dla Twoich synów? Chętnie bym ich posłuchała, Aniu!:-)
Dzisiaj jest Światowy Dzień Zespołu Downa, pomyślałam, że bajeczka powstała z tej okazji, w każdym badz razie pasuje. Wielkie szczęscie miała Twoja córeczka, jak to dobrze, że zapisałaś. To wspaniały czas, kiedy się obserwuje wyobraznie dziecka i ma zaszczyt uczestniczyć w tym. Ja wymyslałam bajeczki o małej czarownicy, która wyglądała jak moja coreczka i miala identyczne przypadki. Cudne kolory, piekna bajeczka, strasznie dawno nie czytalam bajek. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, wczoraj był Światowy Dzień Zspołu Downa, ale co do mojej bajki to tylko przypadkowa zbieżnosc tematyczna. Bajkę tę napisałam dwadzieścia parę lat temu dla córeczki, która właśnie zaczęła chodzic do zerówki i w związku z tym przeżywała mocno rózne rzeczy. Wyszła spod moich skrzydeł i musiała zmierzyć sie ze światem takim, jakim on jest - niestety, nie bajkowym.
UsuńWymyslałaś bajeczki o czarownicy? Ja też!:-) Małe dziewczynki bardzo lubią takie opowieści, bardzo chcą wierzyc w swoje magiczne moce, w swą siłę sprawczą. Zresztą my, dorosłe kobiety, też tego potrzebujemy!:-)
I myśle, iż nadal tworzymy sobie baśnie, opowieści, magiczne ściezki, które ułatwiaja nam życie, pomagaja przetrwać trudne chwile, odwodzic od myślenia o tym, na co nie mamy wpływu.
Pozdrawiam Cię gorąco, Marylko!:-)*
Bajka na pozór lekka i dobrze się kończąca, ale to ukrywanie zielonego synka przed światem ...
OdpowiedzUsuńCiekawe, że jako dzieci lubimy rysować, bazgrać coś, a potem większości przechodzi. Też lubiłam, kiedyś znalazłam moje stare rysunki, były fajne, z potencjałem ;)ale kredki w domu mam, wiec nic nie stoi na przeszkodzie, żeby znowu po nie sięgnąć.
Myslę, że w bajkach musi być coś więcej niż lekka treść i dobry koniec. Coś, co budzi zastanowienie, co niepokoi, co zahacza o prawdziwy, niebajkowy świat. Ulubione przeze mnie baśnie Andersena własnie to w sobie mają i chyba dlatego tak mocno zapadają w serce.
UsuńCzłowiek sie zmienia, i coraz to nowe rzeczy zajmują go, sprawiaja mu przyjemnosc, ale żal tego, co było kiedyś taka czysta radoscią, co wywoływało uśmiech i dawało oderwanie od świata. Oczywiscie, że można spróbować znowu wrócic do tego, co kiedyś było nam bliskie albo spróbować innej formy tworzenia. ostatnio znalazłam na YT filmiki od wspaniałych plecionkach z papieru gazetowego. Na razie ogladam to z zapartym tchem i podziwiam.Może w końcu i ja sie za takie plecionki wezmę. Tylko na razie gazet nie mam na zbyciu, bo u mnie wszelkie papiery idą na rozpałkę!:-))
Piękna i bardzo wzruszająca bajka..
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak uważasz, Gabrysiu. Dziękuję za życzliwe słowa!:-)
UsuńOleńko, Twoje bajki mogą służyć za podręcznik do wychowania- nie tylko dzieci...rodziców też mamy różnych!
OdpowiedzUsuńMiło mi Basiu, że tak uważasz, ale cos mi sie zdaje, że coraz mniej ludzi czyta cokolwiek poza cenami na produktach w sklepie. A bajki pozostają w świecie bajek.
UsuńCudowna bajka! Ilustracja też świetna!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci sie spodobała!:-)
UsuńOleńko, dziękuję za bajeczkę, szkoda że już nie mogę jej przeczytać dzieciom.
OdpowiedzUsuńDla Ciebie znalazłam za to piękną bajkę o niedźwiedzicy, którą pan Olszewski opowiada w 22.minucie:
KIEDYŚ UMARŁ, DZISIAJ POMAGA INNYM - Stanisław Olszewski © VTV
posłuchaj, proszę...
w dwudziestej piątej minucie, a tu link:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=Y94-Uq3A_dg
Ja też dziękuję Ci za bajkę o niedźwiedzicy. Piękna i dająca do myślenia...Smutek żałoby obciążeniem dla zmarłych, przeszkodą, która nie pozwala im sie cieszyć wiecznością...Tymczasem nam, tutaj, wydaje się, że wierna pamiec, żal i tęsknota, to coś co nas łączy ze zmarłymi, to jedyne, co mamy, gdy tych których kochaliśmy nie ma z nami.A tymczasem niedźwiadek nie mógł bawić sie wesoło z innymi zmarłymi niedźwiadkami, bo te nici smutku, żalu, i rozpaczy pętały jego radośc...Jedna z tych opowieści, które chcą nam dać jakis rodzaj pociechy, spojrzenia na sprawy inaczej.Dziękuję, Iwonko.
Usuń