Po wielu dniach pogodnych nareszcie dzisiaj
trochę popadało a ja mogłam nieco zwolnić tempo mojej przepracowanej
codzienności i znaleźć czas na utarcie ziemniaków na placki. Dawno już miałam
na nie ochotę a myśl o tym, że czeka mnie to męczące dla rąk tarcie skutecznie
odbierała mi zapał i apetyt. Kilka miesięcy temu posiadałam pewną zmyślną
maszynę, która rozdrabniała kartofle na przydatną masę. Wówczas jadaliśmy
placki często. Teraz zostały mi do dyspozycji własne dłonie. One zaś
straszliwie obolałe są po nieomal codziennym, wielogodzinnym przygotowywaniu
drewna na opał.
Staramy się jak możemy z Cezarym by naciąć i zwieźć teraz jak najwięcej drewna, nie zostać jak poprzedniej zimy bez zapasu i nie musieć potem spod śniegu targać suchych gałęzi i chrustu, by było czym pod kuchnią rozpalić. To najważniejsze. Niedawno napisałam w wierszu, że co dzień się uczę siebie. Ubiegłej zimy nauczyłam się, że potrzeba ciepła jest dla mnie czymś podstawowym. I dla mojego męża też, w związku z czym w styczniu, by ograniczyć palenie w całym domu przenieśliśmy się do nie wyremontowanego pokoiku przyległego do kuchni na parterze. Dokładając suchych gałązek do kuchenki „Jawor” przetrwaliśmy zimowe miesiące. A przetrwawszy tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tych skromnych warunków mieszkaniowych, że mimo wiosennego ciepła wciąż jakoś odwlekamy powrót do pokoi na piętrze.
Staramy się jak możemy z Cezarym by naciąć i zwieźć teraz jak najwięcej drewna, nie zostać jak poprzedniej zimy bez zapasu i nie musieć potem spod śniegu targać suchych gałęzi i chrustu, by było czym pod kuchnią rozpalić. To najważniejsze. Niedawno napisałam w wierszu, że co dzień się uczę siebie. Ubiegłej zimy nauczyłam się, że potrzeba ciepła jest dla mnie czymś podstawowym. I dla mojego męża też, w związku z czym w styczniu, by ograniczyć palenie w całym domu przenieśliśmy się do nie wyremontowanego pokoiku przyległego do kuchni na parterze. Dokładając suchych gałązek do kuchenki „Jawor” przetrwaliśmy zimowe miesiące. A przetrwawszy tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tych skromnych warunków mieszkaniowych, że mimo wiosennego ciepła wciąż jakoś odwlekamy powrót do pokoi na piętrze.
Trąc ziemniaki rozmyślam o bardzo trudnym
roku, który jest przed nami. Mam nadzieję, że ostatnim z serii tych ciężkich.
Dzisiaj pada. To dobrze. Można trochę odpocząć albo zrobić coś, na co nie ma
się czasu na co dzień. A w porównaniu z przywlekaniem i podnoszeniem ciężkich
pni oraz gałęzi, ich cięciem, piłowaniem i rąbaniem nieomal wszystkie czynności
zdają się teraz odpoczynkiem. Żebyż tylko móc odetchnąć w sprawie koziołków…
Ach! Utarłam kostkę kciuka. Krew natychmiast
cieknie na ziemniaki. Szybko, szybko. Opłukać ręce. Owinąć palec. Wybrać
upapraną krwią pulpę. Kontynuować tarcie. Będzie pyszny obiad.
Mimo tego, że od
ponad miesiąca wystawiamy ogłoszenia o sprzedaży nasze trzy koziołki wciąż
jeszcze są z nami. A byłaby już na nie najwyższa pora. Jednak na Podkarpaciu mało jest kozich farm i
nie ma chętnych na kupno. Mieliśmy tylko jeden telefon w sprawie koziołków. Pewien
facet zrobił nam nadzieję, bo przed świętami był chętny na wszystkie trzy.
Chciał je wziąć do dalszej hodowli i jako towarzystwo dla dzieci. Niestety, nie
odezwał się więcej.
Mamy znajomego,
który chętny jest by rozwiązać w sposób tradycyjny nasz problem. Wciąż się
jeszcze przed tym wzdragamy, ale jak nie da się inaczej, to będziemy zmuszeni.
Jednak samo wyobrażenie tego rozwiązania…Dyskusja o sposobach uśmiercania zwierząt
na forum „kozolin” wytrąciła mnie z równowagi. Oto kolejna, bolesna lekcja.
Przekonuję się na własnej skórze, że jestem za miękka do pewnych, zwykłych w
gospodarstwie wiejskim spraw.
Och! Znowu skaleczenie! Tym razem środkowy
palec. Z braku plastra szybko owijam go papierem toaletowym. Na szczęście tarcie
skończone. Jeszcze tylko trzeba przyprawić masę i już można smażyć.
Przychodzi Cezary i na szczęście wyręcza
mnie w tej czynności. Nie tracąc czasu przygotowuję więc jedzenie dla zwierząt.
Wkrótce wynoszę do kurników wiadro tłuczonych ziemniaków wymieszanych ze śrutą.
Dzisiaj biedne kury z powodu deszczu zmuszone są do siedzenia w zamknięciu.
Właśnie mija rok od pamiętnego ataku lisa na nasze zielononóżki kuropatwiane.
Ten rudy zbir zabił nam wtedy i ranił ponad 20 ptaków. A od paru dni znowu
kręci się wokół naszego gospodarstwa. Widocznie lisica powiła maleństwa i
potrzebuje większej ilości pokarmu. Dlatego nie pozostawiamy w ogrodzie kur bez
opieki i nadzoru a w ostateczności nie wypuszczamy tak jak dzisiaj z kurników.
Zeszłoroczny, lisi pogrom podkopał w nas wiarę w sens prowadzenia w naszych
okolicach kurzej fermy. Podkopał i znacznie zmniejszył dochody z jajek. Jeszcze
się to jakoś kręci, ale bardziej siłą rozpędu niż realnych korzyści.
Wchodzę do koziarni. Wszystkie kozule
rozmeczały się na mój widok rozpaczliwie. Z powodu deszczu nie wychodziły dziś
na pastwisko. Znudzone maluchy dokazują…Kroję suche bułki i buraki. Karmię całe
towarzystwo. Na strychu budynku gospodarczego pakuję do worków siano dla nich. Kicham
raz po raz. Ten sianowy kurz jest lepszy od każdej tabaki! Siano powpadało mi
za golf i w buty. Wszędzie mnie coś uwiera. Trę i drapię się ile wlezie. Lewy
nadgarstek i prawe przedramię przypominają o niedawnym urazie. To parę dni temu
capek Łobuz Kurdybanek, odpinany na łące z postronka bodnął mnie ni z tego ni z
owego. Nie dawał podejść do siebie. Zazwyczaj tak przyjazny i łagodny bardzo
przeraził mnie swoją nagłą agresją. Rozpłakałam się wówczas i pomyślałam w panice:
– Jakże ja będę się zajmować zwierzakiem, którego się boję? Trzeba chyba sprzedać capka. Nie ma rady! A poza tym nie ma sensu rozmnażanie kóz w sytuacji, gdy nie wiadomo co począć z koziołkami. Gdy nieuchronność ich losu tak boli!
– Jakże ja będę się zajmować zwierzakiem, którego się boję? Trzeba chyba sprzedać capka. Nie ma rady! A poza tym nie ma sensu rozmnażanie kóz w sytuacji, gdy nie wiadomo co począć z koziołkami. Gdy nieuchronność ich losu tak boli!
- Ha! Łatwo powiedzieć sprzedać, kiedy chętnych brak!
Przystaję nad naszym oczkiem wodnym. Deszcz
pięknie je przepłukał, oczyścił. Obrastają je malownicze chaszcze, nieznane z
nazwy kwiatki i łubiny. Na te to łubiny właśnie uparła się ostatnio kózka
Majka. Ilekroć wybiega z koziarni na łąkę nie omieszka zawadzić o ten uroczy
zakątek i skubnąć sobie co nieco. Mimo jednak poczynionych przez nią zniszczeń
nadal jest tam bujnie i dziko. Obok oczka wodnego jest wiata ze zgromadzonym
pod nią drewnem. Patrzę na tę ilość i wiem, że chociaż wydaje się tego dużo, to
potrzeba jeszcze co najmniej drugie tyle, by nie drżeć zimą z chłodu. A więc sporo jeszcze roboty przed nami. Ale
nie dzisiaj. Na szczęście, nie dzisiaj! Dopiero w poniedziałek kołowrotek tej
gospodarskiej machiny rozkręci się ze zwykłą mocą. Teraz czas na naoliwienie
przetartych nieco śrubek. Na konieczny oddech.
Korzystając z tego, że przestało padać po
obiedzie postanawiamy wybrać się z kozami i Zuzią na spacer do lasu. Deszcz
spłukał z ziemi brud i wszystko wspaniale zalśniło w wyglądającym spomiędzy
chmur słońcu. Kałuże jak krystaliczne, małe jeziorka. Świeże listki jak
szmaragdy. Pozbawione srebrzystego odcienia ciemne pnie buków stały się
cudownie kontrastującym tłem dla młodej zieleni krzewów, kwiatków i traw, dla ubiegłorocznych, rudo-bordowych liści.
- A świat potrafi
być taki piękny, prawda? – szepnęłam do męża, gdy staliśmy na leśnej ścieżynce
wpatrując się w beztrosko pasące się kozy.
- No właśnie –
westchnął i zerwał dla maluchów wysoko rosnące gałązki wierzby Iwy – Patrz
Oluś, jak zajadają ze smakiem! Jakie wszystkie zadowolone z życia!
A ja nic nie
odpowiedziałam. Odwróciłam się trąc szybko oczy i nos. Tyle jest wiosną
natrętnych muszek w lesie…
Podziwiam, że Ty to znosisz... Ja bym nie dała rady z myślą o tym, że będę musiała zabijać, albo dać na zabicie... No wiem niby, że to życie i śmierć, że tak też jest i że tak trzeba (?) - ale właśnie ta wątpliwość... Trzymam kciuki, aby znalazł się dobry kupiec dla maluchów, ich nowy właściciel. I żebyś Ty sama dała radę z rozstaniem, jakiekolwiek by nie było. Pozdrawiam Cię ciepło.
OdpowiedzUsuńCzłowiek naprawdę duzo potrafi znieść. Samego siebie zadziwić. Ale czasem dochodzi do takiej blokady, której przejście naprawdę duzo go kosztuje. Gdy ją przejdzie zmienia się w nim coś na zawsze.I chyba nie na lepsze.. Trzymaj więc kciuki, Abi!*
UsuńAch, jak mi smutno z powodu koziołeczków. Tak się rozmnożyły, a teraz chętnych na nie brak. Nie traćmy nadziei, jakoś w głębi ducha czuję, że znajdzie się amator. Szkoda trochę tych poranionych palców, zwłaszcza, ze w gospodarstwie to jakaś przeszkoda. Bądź ostrożna, unikaj zakażenia, Oleńko. Placki ziemniaczane wciąż tam gdzieś majaczą mi w umyśle, lecz jak przychodzi co do czego, zawsze coś staje na przeszkodzie. Ale najwyższy czas je wreszcie zaserwować. Póki co, na topie są naleśniki:)).
OdpowiedzUsuńPiękne to Wasze wspólne, zgodne z rytmem natury życie.
Coś jest nie tak ten świat poukładany, że niektóre zwierzęta mogą zyć, bo są przydatne dla człowieka a inne muszą umrzeć, bo są nieprzydatne. Człowiek jak jak centrum wszystkiego, jak wyrocznia i opatrzność. A przecież niczym jest, bezbronnym wobec sił natury listeczkiem, któremu przez moment zdaje sie, że wie dokąd leci i że moze decydować o locie innych listków.
UsuńA co do tarcia ziemniaków, to nie cierpie tej czynności. Nawet jak nie mam mysli zajętych bolesnymi sprawami, to i tak sie trę. Taka to widocznie musi być cena za smakołyk. W zyciu wielu przyjemnośicom towarzyszy ból. Awers i rewers.
Nalesniki w zaeszłym roku były u nas w ciągłym smażeniu. A lubię i na słodko i na słono. i same z sobą też.
Tak Errato, ja też uważam, że nasze zycie mimo wszystkich trudów, problemów i niepokojów jest jednak piekne.Nie widzę siebie już nigdzie indziej.
Bo i zycie na wsi nie jest taka sielanka, jak sie z pozoru wydaje. To bezustanna praca, nie tolerujaca choroby, chandry, niechciejstwa, a tu jeszcze problem z kozimi chlopakami. Rozterki i bol trudny do zniesienia.
OdpowiedzUsuńTrzeba miec sile Herkulesa, nie tylko w miesniach, ale i w rozumie, zeby to wszystko ogarnac i sprobowac chocby zaakceptowac...
Olenko, zycze Ci jak najwiecej tej sily i jestem pewna, ze ja w sobie znajdziesz. ♥
Sciskam bardzo mocno :***
Tak, Aniu - życie tutaj nie jest bajką dla grzecznych dzieci. I naprawdę trzeba mieć dużo wytrwałości, wiedzy, siły i nadziei by przetrwać. Ale nie ma żadnej zbroi, która by chroniła przed bólem, lękiem, smutkiem, bezradnością. Wszystko co jest nam dane trzeba przeżyc na własnej skórze. Nic nie jest oszczędzone. Na nic bunty i pobożne zyczenia. Przejdę przez wszystko, przez co trzeba będzie przejśc. Trudno.
UsuńA mimo wszystkich problemów i dylematów kocham, nadal kocham to moje zycie tutaj...
I ja ściskam Cię mocno Anusiu!***♥
Czytając Cię po raz kolejny się zastanawiam - dlaczego tak się męczysz? Po co? Dla kogo? Jaka długo jeszcze?
OdpowiedzUsuńCzy rzeczywiście robisz to, co chciałabyś robić? Czy to Twoje wymarzone życie? Czy może okazało się cięższe niż przewidywałaś? Czy może rozum podpowiada, że trzeba ciągnąć ten wózek z życiem, ale ciało stawia opór...
Mam wrażenie, że między wierszami sama zadajesz sobie pytania, które napisałam powyżej.
Ooo nic tak nie podcina skrzydeł, nie ściąga w dół, jak taki komentarz... gratulacje!
UsuńRóżo, tak bywa, iż męczę się, ale inaczej się nie da. Ta męka cięzkiej pracy ma cel - przetrwanie, zapewnienie nam ciepła, spróbowanie w tym zyciu wszystkich jego smaków i wymiarów. Tak, zycie tutaj okazało sie cięzsze niz przypuszczałam i moje ciało czuje to coraz wyraźniej, ale z tego powodu nie mam zamiaru go porzucać i uciekać na kolejny koniec świata Nie! Zostanę tutaj i będę pracować, ogarniać, starać sie rozumiec, kochać, cierpieć, zachwycać się i płakać w bezradności, przechodzić przez wszystko, co los stawia na mojej drodze. Bo mysle, ze to co przezywam to jest jakis ważny etap w moim zyciu. Jest cięzko, ale w końcu będzie łatwiej i lepiej. Gdy nasza sytuacja finansowa nieco sie poprawi zwolnimy troche tempo, zrezygnujemy z wielu rzeczy, które nas zniewalały, męczyły, zmuszały do zbyt cięzkiej pracy. Może uda sie w przyszłosci gdzieś jeszcze podróżować. Miewamy jeszcze takie chętki...Zobaczymy, co przyszłosc pokaże...
UsuńBogumile! Róża nie podcieła mi skrzydeł. Nie napisała niczego o czym ja bym nie myslałą. Nie jestem z łatwo tłukącego sie szkła i czyjś szczery, ale przecież nie złośliwy komentarz nie robi mi żadnej krzywdy. Wiem, że Róża zyczy mi jak najlepiej i doceniam jej szczerość, otwartość, troskę.
UsuńTwoją troskę Bogumile o moje samopoczucie też doceniam i dziekuję. Zdawałam sobie sprawę publikując ten tekst na blogu, że wywoła on rózne pytania, uczucia i emocje. Wszystkie komentarze uwaznie czytam, rozmyślam...
Oleńko
Usuńw pełni Cię rozumiem. Zadaję Ci takie pytania a równie dobrze powinnam je stawiać sobie. Mnie pomaga wytrwać zwizualizowany cel i data, po której zamierzam trochę to zmienić. Wytrwałości zatem życzę :)
Bogumile
cieszę się, że nie tylko mój blog uważnie czytasz, ale także moje komentarze na innych blogach. Pozdrawiam :)
Jako poniekąd twój blogoojciec, czuwam nad tobą ;-)
UsuńTo miłe, dziękuję :)
UsuńAle zaczynam Ci współczuć jako blogoojcu okresu buntu u blogocóreczki ;)
Tak, wytrwałośc będzie bardzo potrzebna i nam i Wam. Ostatnie kilometry zdaje sie, zawsze są najgorsze...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Różo i wszystkiego dobrego życzę!:-)
Olu, przytulam Cię mocno, kochana, niech chwile zwątpienia nie zaćmią radości.
OdpowiedzUsuń:*
Tak, Jolu - to naprawdę ważne by zwątpienie nie zaćmiewało radości. Bo radosc jest, bo piekno jest, bo mimo wszystko dobro i sens nadal są. Tylko ten świat jest bardzo dziwny, dziwnie urządzony. Na tyle rzeczy nie ma sie wpływu...
UsuńI ja Cie przytulam!♥
Bardzo ciekawie u Ciebie. Chciałabym tak żyć. Zawsze czekam na Twoje posty. U mnie też prosty obiad dziasiaj - wczoraj ugotowana zupa na wodzie z parzenia wędzonego schabu. Zimą też nie ogrzewam codziennie wszystkich wnętrz. Siedzimy w jednym pokoju, a w piecokuchni palę tylko w wielkie mrozy. Kury będą u mnie chyba dopiero w przyszłym roku jak przygotuję ogrodzenie. Też się martwię czy przetrwają, bo lis kręci sie po podwórku juz teraz...Pozdrawiam serdecznie...
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tę prostotę zycia na wsi. Nie tęsknie za miejskimi wygodami, mimo ze tak cięzko muszę tu pracować. Zawsze pragnełam zycia blisko natury. A więc jestem tutaj i przyjmuję wszystkie blaski i cienie takiego zywota. Tylko czasem coś mocniej zaboli., a bezradnośc jest najgorszym z uczuć...
UsuńJak będziesz miałą kury Agatko będziesz musiałą zrobić porządne ogrodzenei i strzec swoich ptaków. Inaczej na nic wszystko.
Pozdrawiam Cię ciepło.
No tak, smutek przeplata się z radością, ważne że radości więcej. Można by siedzieć w mieszkaniu, ktoś paliłby w kotłowni, sklepy na miejscu gdzie kuszącego dobra w bród - ale co to za życie! Wy wybraliście wiejskie gospodarstwo i życie intensywne, pełne emocji i lekcji. Czas pokaże czy to był właściwy wybór.
OdpowiedzUsuńWidzę z prawej, że czereśnia ubrała weselna sukienkę!
Uściski majowe przesyłam
Mimo wszystko nie tęsknię za miejskim żywotem. Praca tutaj jest cięzka, ale ma ogromny sens. Wszystko co tu robimy ma służyć naszemu dobru. Tylko okazuje się, że dobro ma czasem pod podszewką ciepienie, smutek i bezradnośc. Tak jak teraz z koziołkami...To kolejna, bardzo wazna lekcja.
UsuńTak, dzika czereśnia pieknie kwitnie a właściwie juz pomału przekwita. Wiatr strząsa z niej białe konfetti na trawniki i do oczka wodnego.
I my ściskamy Cię czule Krystynko
Oleńko kochana, co rok zatrzymuję się w tym miejscu. Brudne ręce, brudne serca? Stwardnieć, czy uciekać? Być Piłatem?
OdpowiedzUsuńPrzytulam Cię mocno i gorąco!
No właśnie!Najlepiej byłoby stwardnieć. Tak ostatecznie. I nie odmiękać żeby znowu ta fala cierpienia z nóg nie zwalała, zeby umieć zyć tak prosto jak niektórzy potrafią. Tylko czy wtedy nadal byłybysmy sobą? Kiepsko skonstruowany jest ten świat a może my zbyt miekkie...?.
UsuńPrzytulam się, Magduś...
Tyle trosk w Twoim poście Olu. Nie wiem, co napisać, bo życie samo napisze... Sił Wam życzę i niegasnącej miłości!
OdpowiedzUsuńTak, życie samo napisze a na razie musiało mi sie z serca wylać to, co mnie tam gniotło.
UsuńSiły są i miłosc jest, wiec damy radę, musimy dać!
Uściski serdeczne Basiu!
Chciałbym krzyknąć- Czy ktoś kupi koziołki !!!!!!
OdpowiedzUsuńKto jest chętny.
Wytrwałości Olu.
Wciąz wierzę, chcę wierzyć, że znajdzie sie jakieś rozwiązanie. Jest jeszcze trochę czasu...
UsuńDziękuję za to co napisałaś!***
Swoim pisaniem powodujesz, że zatrzymuję się na moment.
OdpowiedzUsuńTylko ludziom "miastowym" wydaje się, że życie na wsi to taka sielanka z obrazów Chełmońskiego :-)
ps uwielbiam placki ziemniaczane, przez wiele lat tarłam na tarce. Teraz mam maszynę a i tak kiedy chce nam sie tych dobrych placków, trzemy ręcznie
Bo piszę sercem, emocjami, uczuciami. Inaczej chyba nie umiem.
UsuńA zycie tutaj jest pełne emocji. Dalekie od sielanki. Trzeba mieć wiele sił fizycznych i psychicznych. Trzeba też czasem skapitulować...aby potem powstać i nadal żyć i znowu cieszyć sie zyciem.Mimo wszystko.
Placki ziemniaczane od zawsze uwielbiam. A te tarte na tarce rzeczywiście są najsmaczniejsze.
Olu, muszę zmienić wpis w moim blogowym profilu ..."będę hodować kozy" ...nie będę, nie poradzę sobie z tym, tak jak i Ty ... jak Ci pisałam, mojemu sąsiadowi same koziołki się porodziły ... że też zawsze muszę trafić na dzień, kiedy on je ...
OdpowiedzUsuńNie dziwię Ci sie Marysiu. Też nie powinnam brać kiedys tam kóz. Albo wziąwszy je nie rozmnażać. Powinnam przewidzieć, że i tak sie wszystko może potoczyć jak sie własnie potoczyło.
UsuńAle mądry Polak po szkodzie. Muszę przejsc przez wszystko. Głową muru nie przebiję. Wciąz jeszcze jest jakaś nadzieja, ale jakże marna...
Tak bardzo prawdziwy i pełen rozterek Twój tekst.
OdpowiedzUsuńPotrzeby opałowe dużego domu znam doskonale, i to wszystko ucieka przez komin.
A kiedyś nam mówiłi: buduj wyżej, wyżej- od sąsiada (!!!).
Tak, bez sensu są te duże domy. Po co człowiekowi tyle miejsca, skoro zycie toczy sie i tak zawsze wokół kuchni? Teraz to dobrze wiem, ale juz za późno. Przecież piętra nie zburzę. Ale wiesz co Alis? Strasznie mnie wkurza to, że tyle drzew ginie po to by ludzie mogli je spalać w piecach. Takie okrucieństwo, takie niczenie natury, w imię...kupki popiołu z popielnika!
UsuńOleńko, duże domy są bardzo przydatne do wynajmowania pokoi letnikom. Ja nie mogłam pomieścić gości w swoim domu i był to nieustanny (sezonowy) problem.
UsuńJestem pewna, że stworzylibyście z Cezarym tak niepowtarzalną atmosferę (i pyszne jedzonko, mniam mniam!), że goście wracaliby co rok.
Madziu! Kiedyś rzeczywiście mysleliśmy o agroturystyce. Teraz jakoś nam ten pomysł odszedł. Za duzo trzeba by zainwestować w dom by ten pomysł móc zrealizować. A poza tym nasze Pogórze nie jest jakimś atrakcyjnym turystycznie regionem. Ludzie wciąż ciągną w Bieszczady a my mamy do nich około 70 km.
UsuńOlu, tule Cie mocno. Odbieram nasze zycie podobnie jak Ty, z wielka wrazliwoscia i wiem, ze jest trudniejsze dla takich osob...
OdpowiedzUsuńTrzymaj sie dzielnie :***
Orszulko, staram się nie rozmyslać o tych najbolesniejszych sprawach cały czas, ale one są jak hipopotam. Namolnie włażą swoim cielskiem między oczy! Dopiero jak sie człowiek tak naharuje, że bardziej jak wół roboczy i automat, to wtedy ze zmeczenia nic nareszcie nie czuje poza bólem mięśni!
UsuńBędę sie trzymać i zniosę wszystko, co trzeba będzie znieść. Takie jest zycie - nie zmienię go, nie zmienię...
Ściskam Cię mocno wrażliwa duszo!
Oj, Oleńko :*******
OdpowiedzUsuńTak, Liduś, czasem nie wiadomo co powiedzieć, bo tak coś w sercu zatyka ***
UsuńNo własnie, Olu - tak własnie się poczułam ...
UsuńNiestety, zycie na wsi to nie tylko sielanka, piekne widoki z dala od tlumow. To ciezka i wyczerpujaca praca i nie jest to etat na osiem godzin. Tym bardziej Was podziwiam, ze pomimo wielu problemow swietnie sobie radzicie w tej wiejskiej rzeczywistosci.
OdpowiedzUsuńTrzymaj sie Olu, glowa do gory - bedzie dobrze, usciski dla Was.
Zawsze jest cos za coś. By móc tu zyć trzeba cięzko pracować. By mieć zwierzęta, trzeba starać się pogodzić z ich odejściem.Bo nic nie trwa wiecznie. Bo wszystko sie zmienia i podlega prawom natury. A cierpienie jest wpisane w życie każdego. Nie da sie przed tym uciec, choć czasem bardzo by się chciało.
UsuńMimo wszystkich trudów i smutków nie chcielibyśmy innego zycia, innego otoczenia. Jesteśmy u siebie - na dobre i na złe.
Mam nadzieję, że damy radę ze wszystkim.
Ściskamy Cię serdecznie, Ataner!
Nic nie dodam bo sama wszystko napisałaś co chciałam powiedzieć pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWciąz trę, sama siebie i wciąz boli...
UsuńTrafiłam na Wasz wspaniały ,rodzinny blog poprzez Utygan i Gorzką Jagodę ,których blogi regularnie odwiedzam ,jak i wiele innych np.Życie i Szycie ,Remont Chaty 100-letniej .Jesteście jak wspaniała wielka rodzina .Zarzuciłam czytanie moich ukochanych ksiązek na rzecz czytania Waszych blogów.Cieszę się z Wami i smucę ,kiedy macie kłopoty .Dużo się od Was uczę ! Na zadnym z blogów jeszcze nie pisałam komentarzy i postanowiłam się ujawnić ,nie być Duszkiem .Bardzo współczuję Cezaremu z powodu bólów mięsniowych ,które przypominają moje bóle,które przechodziłam przez wiele lat i reumatolog czy neurolog nie pomógł mi i nie stwierdził co mi jest,tylko faszerował srodkami przeciwbólowymi.Pewna przypadkowa osoba ,poradziła mi żebym zrobiła test na boreliozę .Okazało się ,że trafiła.Byłam leczona wielokrotnie dużymi dawkami antybiotyków ,które zabijały nie tylko kleszcze.Zaniechałam leczenia.Utygan także przechodziła boreliozę i leczyła się samodzielnie ziołami.Opisała to na swoim blogu .Mozna przecież zrobić takie badanie z krwi ,żeby ewentualnie wyeliminować tą chorobę ,przecież Wy codziennie przebywacie w lesie. Walencja ze Szczecina
OdpowiedzUsuńWitam Cie serdecznie na naszym blogu, ciesząc się, że sie odezwałaś. Bardzo lubię, gdy ktoś, kto był cichym podczytywaczem, takim internetowym duszkiem, ośmiela sie, ujawnia, daje mi znać, że jest i że to, o czym tu pisze obchodzi go, że jest mu bliskie. To dla mnie wzruszajace wiedzieć,że tam po drugiej stronie monitora jest ktoś życzliwy.
UsuńWalencjo! Ten post był pisany ponad trzy lata temu, a wiec sporo rzeczy się od tamtej pory zmieniło. Nadal jednak ciezko pracujemy w obejściu i w okresie jesienno-zimowym odczuwamy w mięsniach skutki tego przepracowania. Doszły też bóle po wypadku samochodowym, który miał miejsce w czerwcu 2016. No i wiek robi swoje. A propos boreliozy, to mniej wiecej dwa lata temu poddaliśmy sie działaniu serii prądów o róznej częstotliwosci (przy pomocy tzw. aparatu Mora). Te prądy podobno zwalczyły w nas wszelkie pasożyty i ewentualne bakterie boreliozy. Wówczas przez jakis czss poczulismy sie lepiej. Ale jak zapewne wiesz żaden stan nie trwa wiecznie. Pijemy wywary z wrotyczu, wierząc, że to zioło pomoze nam na jakieś stany zapalne czy też czajace sie w nas bakterie i inne nieznane potworki.
Pozdrawiam Cię serdecznie w imieniu swoim i Cezarego i dziękuję za Twój komentarz, majac nadzieję, że nie będzie on ostatnim!:-)*
Dziękuję za odpowiedż.Bardzo mi miło będzie u Was przebywać .Ponieważ bardzo spodobał mi się Wasz blog zaczęłam czytać od początku i jestem dopiero w roku 2015 .Serdecznie pozdrawiam Walencja ze Szczecina /rodzina mojego niezyjącego ojca mieszka w Jaworniku Polskim ,kiedyś byłam tam ze 40 lat temu i bardzo się zachwyciłam pagórami i przestrzenią i dzikoscią !Na jednej górze 3km od Jawornika stał dom mojego wujka ,trzeba było dreptać pod górę /
Usuń