W pierwszym tygodniu marca pogoda była u nas w kratkę - pewnie tak jak wszędzie. Jednak gdy tylko słonko zaświeciło na tyle ochoczo by roztopić śnieg na naszej łące wyruszyliśmy na nią z prawie wszystkimi kozami i ich pociechami.
Nie zabraliśmy ze sobą capka Łobuza Kurdybanka ponieważ nie chcieliśmy by biegając z Zuzią stratował niechcący swe dzieci - tak nieporadne przecież jeszcze koźlęta. Poza tym musieliśmy uważać na Brykuskę, która w zaledwie dziesięć dni po porodzie dostała kolejnej rui i swym wabiącym zapachem powodowała u sąsiadującego z nią capka ataki miłosnego szaleństwa. Trzeba było za wszelką cenę uchronić kozę przed kolejnym zajściem w ciążę i separować od jurnego amanta.
Na ten pierwszy wiosenny spacer nie poszła też z nami Majka, której dzieciątko było jeszcze zbyt małe na takie wyprawy. Ale biała koza nie dopominała się nawet o to zajęta czułą opieką nad malutkim Guciem.
Wyszliśmy kolejno. Najpierw Popiołka z dziećmi – Szarką i Tofikiem. Potem Brykuska z córeczką Landrynką. Dzieciarni bardzo już trzeba było przestrzeni i ruchu. Siedząc dotąd w boksach ze swymi mamami nudziły się okrutnie i marudząc właziły swym nieszczęsnym rodzicielkom na głowy albo przedostawały się jakimś cudem przez szpary między deskami i odwiedzały sąsiednie boksy, skąd już nie umiały wrócić samodzielnie do siebie i koniecznie trzeba było im w tym pomóc .
Także stare kozy łaknęły jakiejś odmiany. Najwyższa była już pora by rozprostować kości i zobaczyć co tam słychać na dworze. Wszak nasze kozy to zapalone wędrowniczki a nie jakieś leniwe piecuchy! Słonko przez okna swymi promieniami głaskało ich pyski, skowronki podśpiewywały radośnie a kury biegające po błotnistym ogrodzie wydzierały się entuzjastycznie, znajdując robaczki i świeże trawki. Oj, czas był, czas!
Obawialiśmy się tylko pierwszego spotkania oko w oko Popiołki z Brykuską. Te niedawne przyjaciółki oddzielone od siebie na skutek wynikłych między nimi animozji mogły zachować się nieprzewidywalnie i chcieć ze sobą walczyć o pozycję w stadzie. I rzeczywiście początkowo na otwartej przestrzeni pastwiska Popiołka zachowywała się bardzo agresywnie względem Brykuski. Rada by ją pogonić i bodnąć z całej siły. Zaznaczyć w jakis sposób swoją przewagę i nie cichnacą urazę. Żeby ochronić czarną kozę przez rozeźloną siostrzycą przypięłam zalęknionej Brykusce smycz do czerwonej obróżki i odeszłam nieco dalej zasłaniając ją sobą przed złością Popiołki. I to pomogło. Każda miała teraz do dyspozycji swój teren i nie wchodziły sobie już wzajemnie w drogę. Uspokojone kozy zajęły się pasieniem oraz doglądaniem swych brykających pociech. A my odetchnęliśmy z ulgą nareszcie mogąc bez żadnych nerwów przyglądać się poczynaniom wesołej dzieciarni.
Ależ cudownie było popatrzeć na biegajace niczym torpedy koźlęta! Najpierw trzymały się blisko swych pomekujących troskliwie mam. Potem zaciekawione światem i sobą wzajemnie skakały jak pchełki po łące, zatrzymując się z nagła by potoczyć wokół zdziwionym, niewinnym spojrzeniem. Córeczka Brykuski – śmiała, rezolutna Landrynka przywitała się grzecznie z ciocią Popiołką. Siwa koza obwąchała dokładnie tę większą od własnych pociech kózkę i widać było, że sama nie wie, co ma myśleć i co robić. Zaakceptować i polubić czy może bodnąć, żeby nauczyć małą moresu? Wkrótce potem dostrzegliśmy z zadowoleniem, iż popielata kozula coś w sobie przełamała i przyjęła wreszcie Brykuskowe maleństwo jako kolejnego członka stada. Niebawem bez żadnego już niepokoju obserwowała zabawy Landrynki oraz dwojga młodszych dzieciaków - Szarki i Tofika.
W pewnym momencie Landrynka biegnąc na łeb na szyję wpadła do rowu, ale szybko się wygramoliła i dołączyła do malutkiej Szarki, którą zainteresowały młode trawki i pojedyncze listeczki pokrzywy. Skubała je z ciekawością i przeżuwała naśladując we wszystkim swą stojącą w pobliżu mamę.
Kilka chwil potem Landrynka podskakując, klucząc i chowając się to za Brykuską, to za Popiołką zwiewała przed biegającą radosnym sprintem Zuzią. Zuzia uparcie zapraszała maluchy do zabawy w gonionego, ale one wolały zajmować się sobą wzajemnie oraz podpatrywaniem mam, wyjadających spośród traw co smakowitsze kłoski.
Tak nam wszystkim było radośnie i błogo na tej pieszczonej życzliwymi promieniami słonka łące, taka cudowna zgoda zapanowała wśród koziej hałastry, że chciałoby się tak stać i stać, pstrykając kolejne zdjecia i nigdzie się nie śpiesząc. Wówczas jednak zdarzyło się coś, co zaburzyło na jakiś czas tę sielską harmonię. Otóż raptem na horyzoncie pojawił się pędzący w naszą stronę niczym rączy rumak Łobuz Kurdybanek. Biedny capek zrozpaczony i wściekły, iż zostawiliśmy go w zamknięciu zrobił wszystko by się jakoś ze swego boksu wydostać i sprawiedliwie razem ze wszystkimi móc zażywać przyjemności brykania na łące.
Wreszcie udało się nam zapiąć Łobuzowi smycz i odciagnąć gagatka na bok, gdzie zadziwiająco szybko zapomniał o swej oblubienicy zajadając się świeżą trawą. Kurdybankowy spokój zakłócały tylko co jakiś czas jego wielce zainteresowane tatusiem dzieciaki!
I znowu na naszej łące zapanowała cudowna błogość oraz niezmącony spokój. Popatrując na kozią czeredkę wystawialiśmy spragnione ciepła twarze ku słońcu i łapaliśmy łapczywie wiosenne dawki witaminy D, której stanowczo za mało mamy w organizmach po szaroburej zimie.
Po jakimś czasie jednak przedwiosennemu słonku zachciało się najwidoczniej spać, gdyż ziewając schowało się za puszystą chmurką i przestało interesować zupełnie naszym losem. Na jego miejsce pojawił się od razu chłodny, przenikliwy wiatr a chwilę potem zaczął padać podobny do kaszy, gęsty śnieg. Czas był najwyższy wracać do domu. Kozy pierwsze dały znak do odwrotu i gęsiego ruszyły w stronę koziarni. Maluchy podążyły grzecznie za swymi mamami. Łobuz prowadzony przeze mnie na smyczy oganiał się od niechcenia od dokuczającej mu, niezmordowanej w zabawowym zapale Zuzi.
A w koziarni zmęczone koźlęta zaraz ułożyły się do snu wchodząc pod żłoby i tam wtulając w mięciutkie sianko. Także znużone tym pierwszym spacerem i świeżym powietrzem starsze kozule przez chwile popasły się sianem a wkrótce poszły w ślady śpiących smacznie dzieciaków. Tylko Łobuzowi spać się nie chciało, który tęskniąc za wybranką swego serca dość długo jeszcze pomekiwał żałośnie i rytmicznie bódł w odgraniczajacy go od Brykuski murek.
I już mieliśmy wychodzić z koziarni, sami także czując wielką potrzebę odpoczynku, gdy nasz wzrok padł na Majkę oraz jej powiększone dójki. Maluszek Majki – Gucio spał sobie smacznie pod żłobem, ale jego matce najwidoczniej przeszkadzały przepełnione mlekiem wymiona. Wzięłam więc czyste wiaderko i postanowiłam czym prędzej ulżyć białej kózce. Trochę się tego obawiałam ze względu na dzikość Majki. Czym innym jest przecież delikatne głaskanie po pyszczku, którą to miłą pieszczotę lubiła ta nasza biała kózka a czym innym dojenie – tak bliski i intensywny kontakt z człowiekiem. A poza tym nie jest wcale tak łatwo wydoić kozę, jeśli nie ma sie w tym względzie doswiadczenia. Moje doświadczenie zaś było marne. Kilka razy do tej pory poddoiłam Brykuskę, chcąc zapobiec u niej zapaleniu wymienia. Brykuska tak oswojona przecież ze mną podczas dojenia była niespokojna i wyrywała się, kopiąc wiaderko albo bezceremonialnie do niego włażąc. Jak wobec tego będzie z Majką?
Przemawiając łagodnie do białej kózki i podtykając jej pod pyszczek kawałak smakowitej bułki zagoniłam ją w róg boksu, gdzie uklękłam przy niej w rozkroku, nogą blokując jej możliwość ucieczki. Następnie jedną ręką objąwszy szyję niespokojnej kozuli drugą zaczęłam rytmicznie uciskać powiększone wymionko. Ku mej radości Majka już po chwili odprężyła się i zajęła skubaniem siana a ja tkwiąc w tej dość niewygodnej pozie doiłam i doiłam ciesząc się cieniutkim strumieniem białego, pachnącego mleka ciurkającego do mojego wiaderka. Owo gęste od siary mleko wlałam potem do miseczki naszej Zuzi, która wychłeptała je z takim smakiem, jakby nigdy nic lepszego nie piła.
Tamtego dnia nie udoiłam wiele, ale najwidoczniej Majka polubiła ten proceder ponieważ wczoraj nie miała nic przeciwko temu bym znowu jej ulżyła. To bardzo mleczna koza a jej maleńki synek nie daje rady wypić całego, zalegającego w jej wymionach mleka. Znowu zabawiłam się w dojarkę na skutek czego pierwszy raz mogliśmy napić się z Cezarym przepysznego, słodkiego i gęstego od siary mleka od naszej białej kozulki. I myśmy pili i Zuzia i koty…I wszystkim było mało! Za około dwa miesiące, gdy będzie można już doić codziennie wszystkie nasze kozy na pewno będziemy mogli nasycić się do woli tą białą ambrozją.
A na razie cieszymy się przedwiośniem, które na kolejnych kilka dni zapowiada się bardzo słonecznie i ciepło. Kozie maluchy doczekać się nie mogą następnych spacerów! I my także dość mamy siedzenia w domu. Najwyższa już pora by odżyć po zimie. Pobiegać po lesie i poszukać pierwszych śladów wiosny. Przewietrzyć myśli, odgonić smutki, odkurzyć nadzieje, uśmiechnąć się do marzeń i przywitać nowy, dobry czas…
P.S.
Serdecznie witamy w gronie czytelników tego bloga naszych zaprzyjaźnionych z nami serdecznych sąsiadów zza drogi !:-))♥
P.S. nr 2
Dzisiaj okazało się, że Landrynka jest jednak Landrynkiem!!!
Zaczytałam się i zaoglądałam, zachwyciłam i wzruszyłam. I natychmiast przypomniałam sobie że gdzieś czytałam coś co kazało mi pomyśleć: oj, to dla Oli. http://biznes.onet.pl/wiadomosci/handel/biedronka-organizuje-konkurs-literacki-nagroda-to-100-tys-zl/4nffn. Wprawdzie nie masz teraz dużo czasu ale przecież taki post to kanwa do takiej książeczki, I dzieci można ucieszyć i kaskę zgarnąć. A my będziemy trzymać kciuki za pomyślność.
OdpowiedzUsuńUściski
Dziękuję Krystynko za pamięć. Wyobraź sobie iż tego samego linka dzisiaj rano dostałam akurat od córki!:-)) Ciekawe to bardzo, tylko nie wiem czy zdążę cos przygotować, bo naprawdę mam teraz niewiele czasu. Oni tam wymagaja okreslonej długosci ksiazeczki i w przedziale wiekowym od czterech do dziesieciu lat - wymaga to specyficznego podejścia i prostego jezyka, Coś starego musiałąbym przystosować, przerobić. A kaska, oczywiście, bardzo by sie przydała!:-)
UsuńŚciskam Cie serdecznie Krystynko w ten słoneczny dzionek!:-))*
Tak, tak, TAK. Napisz koniecznie tę książeczkę na konkurs. Wszystko odstaw, a napisz ją. To dla Ciebie szansa. Nie przeocz jej. Wiem, że nie nakarmię za Ciebie kózek, ani nic innego fizycznie nie zrobię, ale jeżeli mogę Ci jakoś inaczej w tym pomóc - napisz co mogę zrobić?
UsuńRóżo! Ty bardzo duzo robisz dla mnie swoją wiarą w moje możliwości i szczerymi słowami. Dziękuję Ci z całego serca, bo naprawdę bardzo to doceniam!:-))*
UsuńWielkie dzięki za zdjęcia i info. Jak miło poczytać takiego posta i pooglądać jak maluchy hasają, jakie charakterki mają mamusie i bobaski czy tatuńcio. Wcale się nie dziwię, że Łobuz Kurdybanek staranował przegródkę i pobiegł na łąkę... do Brykózki i dzieciaków, które w końcu są jego dziełem. Tam mógł obejrzeć swój harem i skubnąć trochę trawki. Justyna chce przyjechać do Was i nauczyć Cię Olu dojenia kóz, bo robiła to przy okazji pobytu "na koniach". Dumnie wysłała mi SMS-a, że właśnie udoiła wiaderko mleka ....Ciumki
OdpowiedzUsuńKurdybanek ma charakter podobny do Zuzi - wyłapuje zaraz wszelką niesprawiedliwośc i jest zazdrosny o byle co.
UsuńPrzydałaby mi sie tutaj praktyczna nauka dojenia - niech więc Justyna przyjeżdża i instruuje mnie czym prędzej!
A Landrynka okazałą sie dzisiaj jednak chłopczykiem. Sikała na dworze po chłopczykowemu. Zajrzelismy jej pod brzuszek a tam mały kutasik!!!
Buziaki Nolu!:-))*
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa11111111111111111111111111
Usuńto tylko jedna dziewczynka a reszta koziołki......................bleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee
Pozdrawiam
Ano, tylko jedna...Tez sie tym smucimy, ale cóż poradzić?!
UsuńZa to ta kedna - ślicznota!*
Całusy Nolu!
Pięknie napisana i opowiedziana zdjęciami historia. Cieszę się, że mogę tą drogą uczesiczyć w Waszym zyciu, trochę przeczytać, trochę popodlglądać i cieszyć się razem z Wami!
OdpowiedzUsuńPoproszę jeszcze, taka spragniona jestem Waszych historii jak kotki i sunia koziego mleczka :)))
Cieszę się, ze historia Ci sie podoba Loono, tylko że teraz na pisanie będę miała coraz mniej czasu. Życie, życie przede wszystkim!
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!:-)))
Ale się dzieję u Was :)) Fajnie, że maleństwa idą grzecznie z mamusiami, a nie kombinują coś na boku ;) A Kurdybanek - miszcz po prostu, miszcz śfiata :))
OdpowiedzUsuńOch, Liduś u nas wszystko zmienia sie błyskawicznie. Ledwo napisałam i opublikowałam ten tekst już maluchy zaczęły kombinowac na boku. Zwłaszcza Landrynek ma tendencje do biegania gdzie nie trzeba i nie słuchania nawoływań swej zaniepokojonej mamusi Brykuski! A dopiero co tak dzidziusiowaty maluch Majki też juz zaczął sprytnie wyłazić z jej boksu małą szparką! A Łobuz łobuzuje bezustannie mając przy tym apetyt za trzech!:-)))
UsuńO jejku :)!, aż się wzruszyłam :D... Piękny post i taki pełen życia :D!!! :)
OdpowiedzUsuńOj, tak! Życia Ci u nas dostatek! I bieganiny i roboty i trosk i usmiechów i znowu trosk...Taka przeplatanka!
UsuńPozdrowienia serdeczne zasyłam Ci Abi!:-))
To rzeczywiście jesteście zakozieni na ament:)). Mleczko piliście, o bobrze! Ja mam opory, choć pewnie bez racji. Ponoć kozie mleko to najlepszy i zdrowotnie najwartościowszy specyfik. Można też wyrabiać z niego sery. W dzieciństwie piłam takie mleko u cioci.
OdpowiedzUsuńTak - teraz najwazniejsze są kozy.Z każdym dniem coraz więcej z nimi roboty. Mleczko kozie przepyszne - bez żadnego zapachu, delikatne i aksamitne w smaku. Pycha!Juz nie musimy kupować w sklepie. Zresztą to sklepowe tragiczne...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło Errato!:-)
O boziu! Aż się zadyszałam czytając! Tak właśnie to wszystko wygląda! Radosny zamęt i szaleństwo tak absorbujące, że cały dotychczasowy porządek dnia pada na pysk. Już już zaczynasz gotować obiad, a tu słychać rozpaczliwe meczenie, więc biegniesz, zapominasz o garnku na piecu ... i ....
OdpowiedzUsuńU nas jeszcze co jakiś czas giną koźlęta i chodź wtedy człowieku po zaroślach, krzakach, zakamarkach stodoły, szukaj pod sianem i w różnych dziurach, już się płakać chce, bo nigdzie ich nie ma, a te skubańce śpią w piwnicy, do której wpadły rozbijając okienko ....
Oj nudno nie jest :) Jeszcze kilkanaście dni i będziecie musieli chronić samochód, bo maluchy będą z upodobaniem po nim skakać
Jak czytam, że Owieczka ma 50 jagniąt, to mi się słabo robi. Ja przy 20 wymiękam. Do pastwiska mam 300 m , które wydają mi się wielokilometrową drogą ...
Ale co to by było za życie bez koźląt! :)
Buziaki!
Oj,bardzo dziekuję Ci Madziu za ten komentarz. Czyli to, co my tu przezywamy z kozami i koźlętami to norma. Nalezy cieszyc sie tym, co jest, bo będzie gorzej - to znaczy koxlaczki rozszaleją się jeszcze bardziej. Dobrze, że nie mamy piwnicy!:-) A samochód trzeba będzie chyba przestawic za ogrodzenie, co by go maluchy nie zdewastowały!
UsuńJa nie wiem, jak Owieczka daje radę z 50 jagniętami a Ty z dwudziestoma! Jesteście siłaczkami i czarodziejkami. Ja przy moich czterech koźlętach już dostaję fiksacji!A to przeciez dopiero początek ich wyczynów. Ale tyle przy nich radosci i chichotów beztroskich, że ledwo sie człowiek zdenerwuje i zmartwi, to sie rozpogodzi i zapomni o troskach.
Całusy serdeczne Madziu zasyłamy i życzenia wszystkiego dobrego! Koźlarze wszystkich krajów - łąćzcie się!:-))*
Goat mit uns! :)
UsuńOtóz to!:-))
UsuńPelny sajgon z tymi Waszymi kozami! Dobrze, ze zartacily mordercze instynkty wzgledem siebie, zapewne przedporodowe hormony walnely im na mozgi, a teraz wszystko wrocilo do normy.
OdpowiedzUsuńA jak smakuje kozie mleko, bo nigdy nie mialam okazji sprobowac? Porownywalne smakowo z krowim? Slyszalam tylko, ze jest od krowiego zdrowsze.
Szkoda, ze tyle capkow Wam sie porodzilo. Co z nimi zrobicie, bo chyba nie ma specjalnie popytu.
Sciskam moich kochanych hodowcow koz :****
Tak, pełny sajgon...ale bardzo sympatyczny sajgon!
UsuńMleko kozie jest przepyszne - słodkie, delikatne, zamszowe w odczuciu, bez żadnego zapaszku, tłuste i po prostu pyszne.
Szkoda, że tyle capków...Trzeba będzie sprzedawać, niestety...Ale o za około dwa miesiace, kiedy już nie będą potrzebowały mleka swoich mam.
I my ściskamy sie Cie serdecznie kochana Aniu-Panterko!:-)****
Ale uczta, prawdziwy, długi post. Śmietanka dla blogera. Warto było zajrzeć na blog.....
OdpowiedzUsuńBardzo mi się u Was podobało (jak zawsze z resztą) :)
Chciałam opisac jak najwięcej i stad ta długosc posta (a to przecież tylko wycinek naszej rzeczywistości, bo codziennie dzieje sie tyle, że potrzebowalibysmy kronikarza, który by na bieżąco wszystko spisywał - mnie juz brakuje na pisanie czasu!).
UsuńCiesze się Alis, ze dałas radę ten elaborat przeczytać i na dodatek jak piszesz, ta kozia opowieśc Ci sie podobała!:-))
Pozdrowienia serdeczne zasyłam i życzenia słonecznej pogody!:-))*
kozie przedszkole, nieźle to wymyśliłaś
Usuńhahahahaha :)
Przedszkole, bo w żłobku dzieciarnia tak jeszcze nie rozrabia!:-))
UsuńFajny sajgon :) U mnie na razie nic się nie dzieje - w sensie nowego życia. Planuję zakup koguta, może Olka znów siadzie na jajkach :)
OdpowiedzUsuńChociaż kurasy małe będą :)
pozdrowienia serdeczne !
Oj, sajgon jak licho! Kozie przedszkole pełne koźlaczków z ADHD!:-) Tupajko! Koguta kupuj szybko, bo własnie na wiosnę u kur najsilniejszy jest ten macierzyński instynkt.No i maleństwa wiosną wyklute maja lpotem duzo czasu by nacieszyc sie słoncem i zielenią. A my ich widokiem!
UsuńI my pozdrawiamy Cię ciepło, wiosennej, radosnej pogody zycząc!:-))
Ale piękne koźlątka! Pozdrawiam serdecznie Oleńko!
OdpowiedzUsuńTak, też myslę, ze są piękne a przy tym pełne szalonej, nieskończonej energii - jak wesołe przedszkolaki!
UsuńI to jest niesamowicie fajne ale i bardzo absorbujące - jako nauczycielka i opiekunka dziatwy w róznym wieku na pewno dobrze to rozumiesz!:-)
Pozdrowienia serdeczne zasyłam Ci Basieńko i duzo ciepłych myśli!:-))*
Przyjście na świat nowych zwierząt to chyba najprzyjemniejszy moment w życiu każdego hodowcy niezależnie od wielkości czy gatunku...
OdpowiedzUsuńpiękny fotoreportaż. Ślicznoty te maluchy!
Serdecznie witaj na tym blogu Piotrze! tak, przyjście na świat kozich maluchów odbieramy jako swoiste ukoronowanie naszej pracy i nagrodę za nią. Wszystko nabrało nowego sensu. Nowe zycie to cos pieknego i wzruszajacego.
UsuńCieszę sie, ze spodobał Ci sie fotoreportaż.
Pozdrawiamy!
A jednak Gucio :))) Jakie te kazlatka wszystkie piekne! Dziekuje Olgo za ten reportaz z zycia koziego, sama radosc czytac i podziwiac na zdjeciach :)) Usciski serdeczne!
OdpowiedzUsuńAno Gucio!:-)*(dzięki Maju za podpowiedź!:-)) - Imie bardzo do dzieciaka Majki pasujące i pozytywnie sie z bajką rysunkową kojarzące. Wszystkie maluchy ponazywaliśmy bo trzeba chociażby w rozmowach jakos je okreslać, ale do tego by koźlaczki zaczęły reagowac na swoje imiona droga jeszcze daleka!
UsuńBardzo sie cieszę, że reportaż Ci sie podobał!
Ściskam serdecznei i dobrego tygodnia zyczę!:-))
No i sery będziesz mogła robić :). A mleko kozie pyszne i zdrowe, wiem bardzo lubię. Gdy się nasycicie pewnie jakiś literek do mnie przyleci? :)) Zauważyłam oglądając programy kuchenne że do robienia sera nie używano kiedyś podpuszczki zwierzęcej, ale kwiatów z karczocha z ostowatych co rośnie w ciepłych krajach. Zaraz przypomniał mi ostropest plamisty i jego kwiaty bardzo podobne do karczocha. Pewnie i karczoch by się przydał a oto informacje cenne bardzo o podpuszczkach na pewno się przydadzą.
OdpowiedzUsuńhttp://klaudynahebda.pl/podpuszczka-2/ wymienione są tutaj roślinne podpuszczki. :)
Ser i mleko zamawiam. :))
Dziękuję serduszko za radość jaką miałam z czytania tej opowieści, za wielką radosć a zdjęcia maluchów boskie!!
♥♥♥♥
P.S Gucia ucałować specjalnie ode mnie koniecznie!!! Pytanie czy można wykastrować capki? :))) Tak jak ogiery na przykład? :))
Ach, do serów to droga jeszcze daleka! (wyobraź sobie Elu, ze na kilo sera potrzeba około 10 litrów mleka!) .
UsuńZa około dwa miesiace będę miałą go pewnie sporo, a ile konkretnie, to sie okaże. Na razie wszystko wypijają nasze kotki i Zuzia. Nam ledwo kapnie z tego!Jak kiedys będę miała duzo, to na pewno sie z Tobą Eluś podzielę.
Dzięki za info o podpuszczce!:-)
Gucia ucałuję na pewno od Ciebie!:-)♥
Można kastrować capki, oczywiscie - i to nawet metoda na sucho, bez skalpela. Tylko w naszym przypadku nie ma sensu tego robic. No bo po co nam tyle capków? Trzeba będzie sprzedać, bo moze komuś sie przydadzą jako rozpłodowcy. No chyba, ze masz jakis inny pomysł?
Całusy przesyłamy gorące Elusiu!:-))*♥
Aż się serce wyrywa do przestrzeni i zwierząt!
OdpowiedzUsuńDawno temu u mnie kotka Sabinka okazała się Sabiniuszem. Bywa...
Pozdrowienia.
Tak sie teraz słonecznie zrobiło, że nasycić sie nie możemy ciepłęm i przestrzeniami. Wczoraj aż twarze poopalaliśmy. Aż głowy nas rozbolały od szokującej po zimie dawce promieni słonecznych.A zwierzęta uszczęsliwione oczywiście.
UsuńPamiętam tamtą Twoją historię z bloga o Sabince, co to Sabiniuszem sie okazała!:-)
Pozdrawiam Cie ciepło Gabrysiu i cieszę się, że do mnie zajrzałaś!:-))
Olu, jaka przednia lektura! Oczywiście pochłonęłam ją sama nie wiem kiedy. Ta radość życia i błogość emanujace z Twoich opisów - uwielbiam. Koźlątka są cudowne:).
OdpowiedzUsuńUśmiech zasyłam Ci o poranku Iwonko! Szykuje się kolejny, słoneczny dzionek! Wszystkie koźlątka od rana rozrabiają!:-))
UsuńSą blogi "kocie", "psie", "ptasie", ale bloga o kozach jeszcze nie spotkałam. Twój jest cudowny. A z tego Kurdybanka to prawdziwy facet - jeść, spać, bzykać :))
OdpowiedzUsuńJest trochę blogów o kozach. I całe szczęście dla mnie bo są żródłem nieprzebranej wiedzy o tych rogatych zwierzakach!:-)
UsuńTylko o psychologii kóz jest tam niewiele - a zwłaszcza o capkowych zachowaniach. Wobec tego ja to nadrabiam opowieściami o moim łobuzującym Kurdybanku!:-))
Stadko piękne a zdjęcia super.
OdpowiedzUsuń