Wszyscy ostatnio
do znudzenia gadają o tej kiełbasie wyborczej, co to niby w teorii taka pyszna,
wspaniała i pełna obiecujących smaków a po konsumpcji zostawiająca jeno po
sobie w najlepszym razie ogromny niedosyt a w najgorszym gorycz, mdłości oraz
ból brzucha. Jednak wielu nadal się na ów wątpliwej jakości przysmak daje
skusić jako i na inne obiecanki-cacanki. Dlatego ja o takim rodzaju kiełbasy
pisać nie zamierzam, ale o takiej najprawdziwszej, swojskiej, domowej
kiełbasie, którą jakiś czas temu udało się nam z Cezarym samodzielnie wykonać. Przewaga
tejże kiełbasy nad tą wyborczą jest oczywista. Otóż chcieliśmy by ta nasza,
jaworowa naprawdę wykonana była rzetelnie i uczciwie a do tego rzecz jasna by było
jej dużo i by była smaczna oraz zdrowa. A
jak się nam udała? O tym właśnie traktuje poniższa opowieść.
Czy pamiętacie, że
wiosną ubiegłego roku Cezary samodzielnie zaprojektował i skonstruował wielki,
metalowy wehikuł na kółkach, mający nam służyć jako grill, piecyk oraz wędzarnia
ogrodowa? Z powodzeniem używaliśmy onego ustrojstwa przez całe lato, jesień a
nawet raz czy dwa rozpalaliśmy w nim zimą. Wędziliśmy weń kurczaki, szynki i
schaby. Na płycie smażyliśmy ziemniaczki, cukinie, proziaki i kotlety. A wewnątrz
piekliśmy obłędnie pachnące szyneczki i karkówki. Wszystko wychodziło nam nad
podziw dobrze, jak na debiutujących w tej dziedzinie amatorów samouków. A do
tego okazało się, iż takie swojskie wędzonki można bardzo długo przechowywać w
lodówce i nic przykrego się z nimi nie dzieje. Nie stają się oślizgłe ani tym
bardziej nieprzyjemnie woniejące, jak te kupowane w sklepie. A to swoją drogą
dziwne zjawisko…No bo co oni, w tym przemysłowym wyrobie wędlin dodają właściwie
do swoich wyrobów? Pewnie sporo tam chemicznych dodatków, które mają je
konserwować i zabezpieczać przed zepsuciem oraz poprawiać wygląd i smak. Jednak
tak się nie dzieje, a wręcz przeciwnie. Z tego wszystkiego zaczynam nabierać
podejrzeń, że kosmiczne ceny owych wędlin oraz ich skład tak naprawdę mają
zniechęcić nabywców do ich kupowania. Obrzydzić im je. Tym bardziej, iż tu i
ówdzie coraz więcej pojawia się artykułów o złym wpływie czerwonego mięsa na
zdrowie. Nie zdziwiłabym się, jeśli w tym wszystkim nie chodziłoby o to byśmy
wszyscy stali się wegetarianami albo potulnymi zjadaczami hodowanej sztucznie
masy mięsopodobnej lub też pogodzonymi z ponurym losem robakożercami. W
dzisiejszym, coraz bardziej dziwacznym świecie wszystko wszak jest możliwe….
Ale wracając do naszej
kiełbasy….Najpierw w okolicznych delikatesach w oczy wpadła nam foliowa
torebeczka z dziwną zawartością, podobną do białych sznurków albo martwych
dżdżowniczek. Były to zasolone jelita służące właśnie do amatorskiego wyrobu
kiełbasy. Parę tygodni zajęło nam przetrawianie owej informacji oraz kryjących się
w niej wyzwań aż w końcu mój mąż podjął decyzję i kilka dni przed świętami
zakupił ową torebeczkę stwierdziwszy, iż najwyższa pora na spróbowanie czegoś
nowego. W końcu nie świeci garnki lepią! A w Internecie pełno jest filmików o
domowym wyrobie kiełbasy. Wszystkiego można się z nich nauczyć. Nauczeni i
oswojeni z tematem nabyliśmy kilka kilogramów szynki, schabu, łopatki i słoniny a potem, gdzieś na początku
Wielkiego Tygodnia zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty.
Najpierw trzeba
było owe mięsiwa porządnie zmielić w elektrycznej maszynce. Następnie
przyprawić zmieloną masę solą kamienną, pieprzem, czosnkiem, majerankiem i
jałowcem. Potem dodać do wszystkiego odpowiednią ilość soli peklującej i na
dobę pozostawić całość w lodówce żeby się wszystkie smaki przeniknęły a mięso odpowiednio
zapeklowało. O tym, iż mięso było dobrze przyprawione świadczył silny aromat dobywający
się z lodówki, ilekroć się ją w tym czasie otworzyło. Owa obłędnie czosnkowo
jałowcowa woń wywoływała a nas natychmiast burczenie w brzuchach oraz uczucie
naglącej niecierpliwości, żeby już zaraz spróbować smaku owej wspaniałej
mieszanki. Nie dziwota więc, że tego samego dnia wieczorem łakomie uszczknęłam
z niej dwie garści i usmażyłam nam w formie kotletów mielonych. Okazały się
rzecz jasna bardzo smaczne, ale stanowiły tylko preludium przed oczekiwaną
feerią kiełbasianej uczty! Wszak kiełbasa miała być wędzona, co wiązało się z
nadaniem jej ostatecznego, upragnionego wyrazu.
Nazajutrz rano zabraliśmy
się do właściwego dzieła. Jelita trzeba było porządnie umyć i namoczyć w
ciepłej wodzie żeby zmiękły i nadawały się do nałożenia ich na specjalną
przystawkę do maszynki. I tu zaczęły się schody! Okazało się, że już samo
naciąganie owych jelit stanowiło nie lada wyzwanie, choć na youtubowych
filmikach wyglądało tak dziecinnie prosto! Tymczasem niekończące się nakładanie
na nasmarowany smalcem stożkowaty lejek około dwudziestu metrów śliskich jelit
na zmianę śmieszyło nas (bo dość jednoznacznie się nam kojarzyło) i irytowało,
gdy po raz kolejny owe długaśne dżdżowniczki stawiały niezrozumiały opór i za
nic nie dawały się tam gdzie trzeba, umieścić, do tego pękały ni stąd ni zowąd
i trzeba je było odcinać. W końcu ten etap był za nami. Naiwnie myśleliśmy, że
najgorszy! He, He!
Teraz Ola, jako domowa
specjalistka od mieszania wszystkiego, aż po łokcie zanurzyć musiała ręce w ogromie
mięsnej masy ( masa zajmowała dwunastolitrowy garnek!) i dolewając doń sporo
wody długo i dokładnie ją wymasować, wybełtać, przekształcając w klejącą oraz
zwartą mieszaninę. Aż w końcu, gdy z
wysiłku rumieńce wystąpiły jej na lica a strudzone dłonie omdlały - kiełbasiana masa stała się taka, jaka stać się
powinna i można było przystąpić do następnej fazy działania.
Działaliśmy we
dwoje i na zmianę, bo co i rusz to jedno to drugie z nas musiało odpocząć.
Okazało się, że napakowywanie jelit kiełbasianą masą wymaga sporej siły,
cierpliwości oraz precyzji. Maszynka elektryczna tylko na początku pracowała
jak trzeba. Wkrótce jednak zaczęła się tak zapychać, mięsna masa tak utykać w
trzewiach mechanizmu i szydzić z naszych wysiłków, że pchane specjalną
popychaczką mięso zamiast w jelita uparcie
wyłaziło górą maszynki. No to my je znów z powrotem. A ono przekornie pchało
się do góry i wyglądało niczym różowa lawa dobywająca się z wulkanu. Ręce i
ramiona pulsowały nam ze zmęczenia. Twarze poczerwieniały. Czoła zrosiły się potem.
Bicepsy wyraźnie stwardniały. Palce obklejone, trudnym do zmycia tłuszczem nie
nadawały się nawet do poskrobania po nosie! Lecz wszak trzeba było doprowadzić
do końca to, co się zaczęło.
Po kilku godzinach
ciężkiej, kiełbasianej roboty umęczeni, ale zadowoleni spojrzeliśmy z satysfakcją
na góry białych kiełbas wdzięcznie spoczywające na kilku plastikowych tacach. Przed
nami był już tylko końcowy etap pracy - kilkugodzinne wędzenie…Tymczasem na
dworze nieoczekiwanie zachmurzyło się i rozpętała się taka wichura, że mowy nie
było o rozpaleniu ognia pod wędzarnią. A nawet gdyby się to udało, to Cezary
jako naczelny, jaworowy wędzarz nie dałby rady odpowiednio doglądać wędzonek i
nie wytrwałby w ogrodzie dłużej niż parę minut. A gdyby nawet wytrwał, to by się
zaziębił. Trzeba było zatem odłożyć wędzenie do następnego dnia. Bo i pogodę
zapowiadano o wiele lepszą. Tak więc surowe kiełbasy znowu powędrować musiały
do lodówki, gdzie z trudem się zmieściły, bowiem tkwiły tam już uwędzone przed
kilku dniami szynki.
I rzeczywiście nazajutrz
aura była nieco lepsza, bo ładnie świeciło słonko. Jednakże szalony wiatr nadal
dawał do wiwatu! Ale cóż, kiełbasy nie mogły dłużej czekać, bo święta się już
zbliżały. Niezbyt wprawnie nawinięte na okrągłe kije zawisły na prętach wędzarni.
A Cezary zgromadziwszy drewno śliwkowe i gruszkowe oraz wilgotne trociny mógł
rozpocząć wreszcie długi proces wędzenia.
W tym czasie ja
w innej części ogrodu wzięłam się za porządki na naszej działce z truskawkami.
Trzeba było po zimie oczyścić je z martwych kłaczy i liści, wyplewić wokół nich
chwasty a w końcu podsypać nawozem i podlać. Docierały tam do mnie upojne
zapachy dymu z naszej wędzarni. Co jakiś czas więc zaglądałam do Cezarego by
podziwiać zmiany w wyglądzie kiełbas, które z białych i jasnych stawały się
coraz bardziej złociste, miodowe a w końcu ciemno kasztanowe…Kapał z nich
powoli tłuszcz, który skwierczał i pachniał smakowicie. Jednak kiełbasy nadal
nie były gotowe, bo takie wędzenie ma być długie i delikatne. Tak by kiełbas
nie spalić a tylko cierpliwie je uwędzić i upiec w gorącym, woniejącym pięknie dymie.
Wróciłam zatem
na tył ogrodu, gdzie ze zgrozą odkryłam, że pod płotem ślimaki wyżarły mi co
najmniej połowę posadzonych w zeszłym roku malw. Aż płakać mi się na ten widok
chciało! Bo tyle się nad sadzonkami tych kwiatków napracowałam, tak byłam z
nich dumna i wyobrażałam sobie jak pięknie będą kwitły latem. A tu paskudne
mięczaki bezczelnie zrobiły sobie z nich ucztę! Zazgrzytałam zębami i
poleciałam do domu po gromadzone od kilku miesięcy potłuczone drobno skorupki
od jajek. Rozłożyłam je wokół nielicznych, ocalałych malw a potem jeszcze
dodatkowo posypałam tam trochę niebieskiej trutki na ślimaki. Nie miałam dla
ślimaków litości, tak jak one jej dla mnie nie miały! Malwowy kwietnik otoczony
jest płotkiem, nie bałam się więc, że któryś z naszych psów dałby radę owej
trutki spróbować i zrobić sobie krzywdę.
I znowu
pobiegłam do Cezarego, bo w brzuchu mi zaburczało i poczułam, że zjadłabym
świeżutką kiełbasę na pociechę! Jednak wędzonki nadal nie były jeszcze gotowe.
Więc cóż, z braku laku zrobiłam nam po zupce chińskiej a do tego talerz kanapek
z szynką oraz zieloniutką rukolą z ogródka, co pięknie zimę przetrwała.
Wieczorem obejrzawszy
dokładnie pęta kiełbas zdecydowaliśmy, że jeszcze pozostawimy je w wędzarni do
rana. Niech się tam w spokoju dowędzą i dopieką w pozostałościach dymu. I dobrze zrobiliśmy.
Nazajutrz o
poranku poszliśmy we dwoje do ogrodu i delikatnie zdjąwszy zbrązowiałe kiełbasy
z kijów tryumfalnie wnieśliśmy je do domu. Natychmiast zapachniły nam całą
kuchnię oraz przyległy do niej, psi pokój. Rzecz jasna śpiące dotąd smacznie psy
od razu się pobudziły i natychmiast przybiegły do nas wiedzione jakimś
narkotycznym przyciąganiem. A potem dalejże machać ogonami, dalejże łasić się
by dostać choć odrobinę tego aromatycznego smakołyku. Dostawszy oblizały się i radośnie
poleciały do ogrodu by szczekać tam na pasącego się tuż za płotem jelonka!
Tymczasem my
zjedliśmy sobie po sporym kawałku swojskiej kiełbasy i uśmiechając się od ucha
do ucha stwierdziliśmy, że choć naprawdę sporo się przy niej narobiliśmy, to
jednak warto było ją zrobić. Była kruchuteńka i w sam raz uwędzona. A do tego
przenikał ją smak, jaki pamiętaliśmy z dzieciństwa, gdy kiełbasy jadało się
rzadko, ale gdy już się jadało, to miało się wrażenie, iż to istna symfonia
aromatów, smaków i cudownych doznań.
I co jeszcze? W
święta na kilku pętach naszej kiełbasy ugotowałam domowy żurek na zakwasie. I
wiecie co? Cezary orzekł, że dzięki tej kiełbasie to najlepszy żurek jaki kiedykolwiek jadł! Pieski dostawszy jeszcze po kawałeczku kiełbasy i oblizując z zapałem moje dłonie z entuzjazmem przyznały swemu panu rację!:-))
Jacuś, Hipcia i Misia
Cudny ten sprzęt i pieski cudowne na wiosennych barwach zieleni! Optymizmem zawiało :)
OdpowiedzUsuńi aż się zachciało na nowo kiełbaski ;D
Ten grill Cezarowy bardzo sie nam przydaje. Pieski cieszą się wiosenną pogodą. A kiełbaska - mniam, mniam!:-)
UsuńKiedyś wielu takie kiełbasy robiło ... współczuję inwazji ślimorów, z nimi trzeba niestety bez pardonu i sentymentu. Albo kaczki biegusy mieć, one ponoć lubią się nimi pożywić.
OdpowiedzUsuńTak, Lidko. Kiedyś duzo ludzi robiło sobie swojskie wędliny. A i teraz obserwuję cos w rodzaju boomu na amatorskie wędzenie. Pełno jest w necie stron na ten temat.
UsuńA slimaki na razie odpuściły sobie mój malwowy kwietnik, co nie znaczy, że odpusciły w ogóle mój ogród. Jest mokro, wiec nie dziwota.
Moi rodzice zgodnie twierdzą, że nie ma nic smaczniejszego od swojskiej kiełbasy. Ta Wasza wygląda bardzo apetycznie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTwoi rodzice mają rację, Karolinko!
UsuńPozdrawiam cie serdecznie!:-)
Napracowaliście się, ale było warto.
OdpowiedzUsuńAch te smaki :)
Pamiętam jak przywieźliśmy pęto takiej swojskiej kiełbasy z wesela. Chodziliśmy koło niej jak koło świętości, ale jak się w końcu dosiedliśmy, to poszła w jedną chwilę. Do dzisiaj pamiętam jej wyborny smak.
No, ale cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma :))
Chociaż niekoniecznie. Dyskontowe wędliny czy parówki od dawna omijam szerokim łukiem. Wolę kupić kawałek mięska i upiec albo poddusić żeby było na chleb.
Pozdrawiam serdecznie smacznego życząc :)
Hanka C.
Tak Hanuś, warto było. Kiełbasy nadal mamy sporo a lodówka pachnie czosnkowo (co oczywiscie nie dla wszystkich schowanych tam produktów jest dobre) !:-) Ale wybaczam to kiełbasie, bo jest bardzo smaczna, no i dzięki niej na jakiś czas mam z głowy problem z czym zrobic kanapki na śniadanie!:-)
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, pięknej wiosny życząc!:-))
No kochana, dobrze że jestem po śniadaniu!
OdpowiedzUsuńKiedyś obowiązkowo robiło się wyroby wędliniarskie na święta i rodzinne uroczystości, czasami zatrudniało się rzeźnika! swojska kiełbasa ma niepowtarzalny smak!
Podoba mi się furtka na jednym ze zdjęć, porządna i ładna w dodatku:-)
Tak, swojska kiełbasa nie ma sobie równych. Takoż swojski chleb, ser i wiele innych rzeczy.
UsuńFurteczkę skonstruował i pięknie pomalował w zeszłym roku mój mąż. Z jej powodu ten zakatek ogrodu bardzo wyładniał, dlatego wymyśliłam w jej pobliżu kwietnik malwowy i różany żeby wszystko do siebie dobrze pasowało. Byleby mi slimaki roslin nie zżerały!:-)
Wspaniała relacja😄. Ślinotok, uśmiech i uznanie😄.
OdpowiedzUsuńSerdeczne dzięki, Romano!:-))
UsuńJemy mięsa coraz mniej, więc i zawartość naszej wędzarni uboższa właśnie o kiełbasy, raczej schab, boczek i sery. A sery kupione w sklepie, pomoczone przez noc w solance i potem na półkę w wędzarni. Jak robiłam kiełbasy, to do nadziewania mięsem służyła mi ręczna maszynka, zrobiłam się ostrożniejsza, bo kiedyś złapało mnie za palec ... co za ból:-) Boczku używam więcej, idzie do potraw usmażony na skwarki, nawet zwykłe ziemniaki smakują lepiej.
OdpowiedzUsuńPsiaki cudne, Misia w dobrej formie, wiosna na całego; pozdrawiam serdecznie.
Ano tak, Marysiu. Człowiekowi smaki i preferencje zmieniają sie z wiekiem ale i z porą roku. Zimą i w ogóle w chłodniejszych miesiacach chce sie człowiekowi wiecej jeść treściwych i tłustszych posiłków. Latem ma sie raczej ochotę na warzywa i owoce.
UsuńWyobrażam sobie jak bolał cie ten dziabniety przez maszynkę palec. Uch!
Psiaki szczęsliwe i zdrowe. Oby trwało to jak najdłużej.
Pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Napracowaliscie sie bardzo, ale za to wyszly takie wyroby ze slinka leci i az tutaj pachnie... cudownie Wam wszystko wyszlo... Ta wedzarnia jest wspanialym projektem i swietnie sie sprawdza... wyglada jak krolewska kasa pancerna... gratuluje inwencji... Bardzo pieknie tam u Was jest... te ogrodzenia takie sliczne... furtka jak z bajki... pieseczki uszczesliwione... Wszystko tchnie spokojem i dziala na zmysly tak, jakby sie czas zatrzymal i zawrocil mnie do czasow kiedy nie bylo zadnego pospiechu... nie bylo komputerow... ludzie duzo pracowali i dumnie tworzyli rozne domowe rewelacje, ale jakos na wszystko mieli czas... spotykali sie i wyzwalali z siebie radosnego ducha... Dzieki Kochani... ze dzielicie sie chwilami Waszej codziennosci, bo to czlowieka umacnia w umilowaniu normalnosci dnia codziennego i wszystkiego co naturalne... Zyjcie dlugo i szczesliwie i niech Wam sie cudownie wiedzie teraz i cala wiecznosc... Zyczenia te adresuje rowniez do wszystkich, ktorzy lubia byc "Pod tym samym niebem"...
OdpowiedzUsuńMaria
Masz rację Marylko, co do wyglądu tej futurystycznej wędzarni. Rzeczywiście jak kasa pancerna!:-) Dzięki niej latem nie muszę za dużo czasu spędzać w domowej kuchni, co bardzo sobie cenię, bo latem nie chce mi się siedzieć w domu. Dośc się w nim nasiedzę zimą!
UsuńTak, czasy niestety sie zmieniły. Ludzie stali się wygodni i wielu nie chce sie robic tego, co było normalne dla naszych przodków. No i żyją w pośpiechu,w stresie, co uniemożliwia im zycie w zgodzie z naturą i tradycją, dbanie o zdrowe zywienie itp. Jednakże my też mamy swoje stresy, ale jako przeciwwagę mamy to swoje zwyczajne życie bliskie natury, no i kochane zwierzaki. To nas na razie ratuje, choć rózne nowe rozporządzenia i zagrożenia płynące z naszego ustawodawstwa i podległosci Unii Europejskiej potrafią i nas skutecznie zirytować albo i przerazić, bo niestety nawet tu, pod lasem, podlegamy pod te wszystkie zmiany i dziwaczne prawa unijne. Pewnie nie powinnam o tym wspominać, bo czytelnicy wolą czytać tu nieco baśniowe, optymistyczne teksty, ale życie jest życiem i bywa różnie...
Tak czy siak kiełbasa swojska jest prawdziwą pychotką. I warto było podjąc sie tego trudu. Jak i wielu innych związanych z codziennym zyciem w naszym spokojnym siedlisku pod lasem. Życie nadal potrafi być dobre i piękne, zwłaszcza gdy swieci słońce i nic człowieka nie boli (odpukać!).
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Marylko wielu dobrych, wiosennych dni zycząc!:-)*
Kochana Olu... wiem o czym mowisz wspominajac ludzi, ktorzy stali sie wygodni... Nie jestesmy w stanie dotrzec do zdrowego rozsadku wszystkich ludzi, bo okazuje sie zdrowy rozsadek jest jednym z unikatow w dzisiejszej dobie... a przez rzadzacych sa tworzone te "dziwaczne prawa", gdzie nonsens goni nonsens udajac madrosc swiatowa w kazdej dziedzinie zycia...
UsuńWiekszosc ludzi jest zauroczona swoim wygodnictwem i malo kto analizuje wydarzenia na swiecie, ale nadejdzie czas, ze i oni zauwaza, ze "cos jest nie tak jak powinno"...
UE nie jest tym tworem, o ktorym mowily zalozenia przed jej utworzeniem... wiec mowic o tym trzeba i to glosno, bo zostalismy oszukani... Milczenie jest przyzwoleniem na gnebienie nas wszystkich, ktorzy nie mamy zamiaru pozbywac sie naszej wolnej woli danej nam przez Boga...
Sa jednak moce, ktore nad nami czuwaja bo Pan Bog ma swoj plan... Zaufajmy temu planowi... i robmy swoje kochana... cieszmy sie natura... kochajmy nasze zwierzaczki... robmy pyszne wedzonki... i inne cudnosci, ktore sa praca naszych rak i serc... i cieszmy sie kazdym dniem... bo zycie jest piekne...
Wszystko dziala na nasza korzysc Olu i dobro do nas idzie... a przedstawiciele UE tez juz o tym wiedza tylko w swojej arogancji probuja zachowac twarz i w swoich ostatnich podrygach... swoimi dyrektywami i zarzadzeniami postaraja sie utrudnic nam zycie... ale my i tak bedziemy zyc po swojemu... tylko wymyslimy inne strategie zeby przeczekac... i skrzydla pozostana u naszych ramion...
Wszystkiego najlepszego kochana Olu... Jestescie cudowni wiec zyjcie w nieskonczonosc... w zdrowiu i radosci... dostatku i szczesliwosci otoczeni pieknem i miloscia zwierzatek i ludzi...
Maria
Kochana Marylko! Ogromnie dziękuję Ci za ten przepiękny a przede wszystkim wzruszający komentarz. Wzrusza mnie to, ze tak ciepło o nas myślisz a przede wszystkim to, że tak podobnie patrzymy na rzeczywistość, że widzimy to zło, które panoszy sie wszędzie i które stara się nam odebrać optymizm oraz pewnosc jutra.
UsuńMam nadzieję, że naprawdę Bóg ma nas w swojej opiece i nie pozwoli zginac dobru i normalności, że ludzie przetrą w koncu oczy i odwrócą się od wariatów, biurokratów i ciemiężców. Bo zycie przeciez jest takie piękne. I świat przepiękny. Widac to codziennie. Wystarczy otworzyc rano oczy. Wystarczy wyjsc do ogrodu. Posłuchać śpiewu ptaków. Zapatrzeć sie przed siebie i dostrzec urodę otoczenia. Poczuć zapachy odradzajacej sie natury. Człowiek tak niewiele potrzebuje by czerpać szczęście ze swojej codzienności. Niewiele a jednoczesnie wiele...Bo to spokój duszy, spokój dookoła. Zdrowie nasze i naszych bliskich. Możliwośc zycia po swojemu, skoro takie zycie jest dla nas dobre a narzucane nam zmiany to destabilizacja wszystkiego, co daje nam ów spokój.
Oby dobro tryumfowało wokół nas i w nas. Obyśmy mieli siły by nadal po swojemu zyc i nie przejmować się tym, co próbuje nam ową codziennosc zaburzać.
Marylko, mocno i serdecznie Cię ściskam, dziekując za Twoją życliwą obecnosć i mądre, pełne empatii słowa!:-)*
Wspaniały sprzęt, pogratulować pomysłowości. Swojska kiełbasa najlepsza i najzdrowsza, przynajmniej wiadomo co się je. Wspaniałe pieski, przesyłam dla nich głaski, a dla Was ślę moc serdecznych pozdrowień.
OdpowiedzUsuńOgrodowy grill wielofunkcyjny jest bardzo przydatnym u nas urządzeniem. Oby zdrowie i pogoda pozwalały jak najdłużej sie nim cieszyć.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Lenko!:-)
Olu, cud jakis, ze moge skomentowac , li tylko jako anonim, ale zawsze to cos. Wspaniale te kielbasy, ile wysilku w to wlozyliscie , jestem pelna podziwu. Ale jak sie chce jesc bez chemii to kazdy wysilek tego warty. A efekt fantastyczny👌👌👌Aromat niesie az tutaj i slinka cieknie po brodzie 😬Mniam mniam! Pozdrowienia dla calego Jaworowa 🌺🌺🌺Kitty
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ten cud sie zdarzył, droga Kitty, że mogłaś napisac komentarz!:-)
UsuńKiełbasa jest naprawdę pyszna i pachnąca, no i pewnie o wiele zdrowsza, niż ta sklepowa.
Ściskamy Cię serdecznie i duzo pogody serca oraz tej za oknem zyczymy!:-)***
Aż mi zapachniało przez monitor, taka domowizna świetna sprawa. Ślina cieknie. ;-D
OdpowiedzUsuńSzkoda Tabo, że przez Internet nie da się jeszcze przesyłać zapachów. Pewnie za jakis czas sposób i na to wymyślą. A póki co zostaje wyobraźnia!:-)
UsuńOla, zaśliniłam się przed monitorem :) W mojej lodówce leży kiełbaska, z dobrej masarni, ale to nie to. Pamiętam smak tych kiełbas co robiła mama i sąsiadki. Taka domowa to smak nie do podrobienia jest. I faktycznie pracy dużo jest, ale jaki wynik! Smacznego :)
OdpowiedzUsuńTak, Aniu.Domowa kiełbasa ma wyśmienity smak, zapach i zdrowy skład. Kto jej raz w życiu skosztował, ten pamięta i pragnie znowu raczyć sie tym smakołykiem. Takoz czuliśmy to i my z Cezarym. Dlatego porwalismy się na kiełbasiane czary, a wędzarnia spisała sie na medal!:-)
UsuńWitaj już w kwietniu Olgo
OdpowiedzUsuńOj zjadłabym takiej swojskiej kiełbasy. Kiedyś bywały one naprawdę rewelacyjne. Wiadomo było co się jadlo. Teraz to już nie to samo..
Pozdrawiam rozkwitającymi tulipanami
To ja
UsuńWitaj, Ismeno!
UsuńKiełbasa ta dobra jest na zimno i na ciepło. Przydaje się takze jako podstawa zup typu żurek, krupnik, grochówka albo ziemniaczanka. Mniam!
Pozdrawiam Cię serdecznie z deszczowego dzisiaj jeszcze podkarpackiego przysiółka!:-)
Samodzielnie zrobiona i uwędzona kiełbasa ma smak niebiański. A jak się rozpędzicie to i ryby wędzone będą i warzywka bo szynki już są. Jam z tych, niech się czekolada schowa, kiełbaska górą.
OdpowiedzUsuńSporo zrobiliśmy tej kiełbasy, wiec nadal sie nią raczymy. Co do warzyw, to fajnie grilluje się cukinię, dynię i pomidory a paprykę wędzi. Z rybami tylko kiepsko, bo zdecydowanie za drogie, niestety.
UsuńNo tak przeczytałam Twój wpis przed obiadem i tak mi zaczęło burczeć, że pewnie wkrótce pomyślę o obiedzie.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Waszą włożoną pracę. Jednak pewnie jedną z nielicznych rodzin Byliście, którzy mogli spokojnie
smakować te dobra bez niepokoju, że mogą zaszkodzić. Urządzenie wszechstronne spełnia swoje zadanie świetnie.
Gratuluję Gospodarzowi. Jednak najbardziej spodobały mi się zadowolone spojrzenia trójki "sierściuszków", Jacusia, Hipci i Misi. Pozdrawiam Was bardzo wiosennie i serdecznie.
Pracy było sporo, ale i kiełbasy sporo. Na przyszłosć, jesli znowu pokusimy sie o taką robotę, będziemy robić jej mniej.A nasz grill to pomysłowe urządzenie wielofunkcyjne. Przydaje sie i przyda na długi lata. Byleby tylko zdrowie było i spokój żeby móc się nim w spokoju cieszyć.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Olu!:-)
Słów mi brak, wielkie brawa dla Was. Wyprodukować takie wędliny, to coś pieknego. Czuję zapach i smak pamiętam. Może następnym razem produkcja pojdzie latwiej. Może jakis elektryczna maszynka z odpowiednimi końcówkami i sitkiem z dużymi oczkami? Urządzenie genialne. Usciki. Maria
OdpowiedzUsuńMarylko, to jest elektryczna maszynka i ma odpowiednie końcówki. Po prostu wszystkiego trzeba sie nauczyć i dojsc do wprawy. No i przede wszystkim nie robic na raz takiej ilości kiełbas.
UsuńŚciskam cię mocno!:-)