wtorek, 2 kwietnia 2024

Kiełbasa nie wyborcza…

 


 

   Wszyscy ostatnio do znudzenia gadają o tej kiełbasie wyborczej, co to niby w teorii taka pyszna, wspaniała i pełna obiecujących smaków a po konsumpcji zostawiająca jeno po sobie w najlepszym razie ogromny niedosyt a w najgorszym gorycz, mdłości oraz ból brzucha. Jednak wielu nadal się na ów wątpliwej jakości przysmak daje skusić jako i na inne obiecanki-cacanki. Dlatego ja o takim rodzaju kiełbasy pisać nie zamierzam, ale o takiej najprawdziwszej, swojskiej, domowej kiełbasie, którą jakiś czas temu udało się nam z Cezarym samodzielnie wykonać. Przewaga tejże kiełbasy nad tą wyborczą jest oczywista. Otóż chcieliśmy by ta nasza, jaworowa naprawdę wykonana była rzetelnie i uczciwie a do tego rzecz jasna by było jej dużo i by była smaczna oraz zdrowa.  A jak się nam udała? O tym właśnie traktuje poniższa opowieść.



   Czy pamiętacie, że wiosną ubiegłego roku Cezary samodzielnie zaprojektował i skonstruował wielki, metalowy wehikuł na kółkach, mający nam służyć jako grill, piecyk oraz wędzarnia ogrodowa? Z powodzeniem używaliśmy onego ustrojstwa przez całe lato, jesień a nawet raz czy dwa rozpalaliśmy w nim zimą. Wędziliśmy weń kurczaki, szynki i schaby. Na płycie smażyliśmy ziemniaczki, cukinie, proziaki i kotlety. A wewnątrz piekliśmy obłędnie pachnące szyneczki i karkówki. Wszystko wychodziło nam nad podziw dobrze, jak na debiutujących w tej dziedzinie amatorów samouków. A do tego okazało się, iż takie swojskie wędzonki można bardzo długo przechowywać w lodówce i nic przykrego się z nimi nie dzieje. Nie stają się oślizgłe ani tym bardziej nieprzyjemnie woniejące, jak te kupowane w sklepie. A to swoją drogą dziwne zjawisko…No bo co oni, w tym przemysłowym wyrobie wędlin dodają właściwie do swoich wyrobów? Pewnie sporo tam chemicznych dodatków, które mają je konserwować i zabezpieczać przed zepsuciem oraz poprawiać wygląd i smak. Jednak tak się nie dzieje, a wręcz przeciwnie. Z tego wszystkiego zaczynam nabierać podejrzeń, że kosmiczne ceny owych wędlin oraz ich skład tak naprawdę mają zniechęcić nabywców do ich kupowania. Obrzydzić im je. Tym bardziej, iż tu i ówdzie coraz więcej pojawia się artykułów o złym wpływie czerwonego mięsa na zdrowie. Nie zdziwiłabym się, jeśli w tym wszystkim nie chodziłoby o to byśmy wszyscy stali się wegetarianami albo potulnymi zjadaczami hodowanej sztucznie masy mięsopodobnej lub też pogodzonymi z ponurym losem robakożercami. W dzisiejszym, coraz bardziej dziwacznym świecie wszystko wszak jest możliwe….



   Ale wracając do naszej kiełbasy….Najpierw w okolicznych delikatesach w oczy wpadła nam foliowa torebeczka z dziwną zawartością, podobną do białych sznurków albo martwych dżdżowniczek. Były to zasolone jelita służące właśnie do amatorskiego wyrobu kiełbasy. Parę tygodni zajęło nam przetrawianie owej informacji oraz kryjących się w niej wyzwań aż w końcu mój mąż podjął decyzję i kilka dni przed świętami zakupił ową torebeczkę stwierdziwszy, iż najwyższa pora na spróbowanie czegoś nowego. W końcu nie świeci garnki lepią! A w Internecie pełno jest filmików o domowym wyrobie kiełbasy. Wszystkiego można się z nich nauczyć. Nauczeni i oswojeni z tematem nabyliśmy kilka kilogramów szynki, schabu,  łopatki i słoniny a potem, gdzieś na początku Wielkiego Tygodnia zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty.



    Najpierw trzeba było owe mięsiwa porządnie zmielić w elektrycznej maszynce. Następnie przyprawić zmieloną masę solą kamienną, pieprzem, czosnkiem, majerankiem i jałowcem. Potem dodać do wszystkiego odpowiednią ilość soli peklującej i na dobę pozostawić całość w lodówce żeby się wszystkie smaki przeniknęły a mięso odpowiednio zapeklowało. O tym, iż mięso było dobrze przyprawione świadczył silny aromat dobywający się z lodówki, ilekroć się ją w tym czasie otworzyło. Owa obłędnie czosnkowo jałowcowa woń wywoływała a nas natychmiast burczenie w brzuchach oraz uczucie naglącej niecierpliwości, żeby już zaraz spróbować smaku owej wspaniałej mieszanki. Nie dziwota więc, że tego samego dnia wieczorem łakomie uszczknęłam z niej dwie garści i usmażyłam nam w formie kotletów mielonych. Okazały się rzecz jasna bardzo smaczne, ale stanowiły tylko preludium przed oczekiwaną feerią kiełbasianej uczty! Wszak kiełbasa miała być wędzona, co wiązało się z nadaniem jej ostatecznego, upragnionego wyrazu.



   Nazajutrz rano zabraliśmy się do właściwego dzieła. Jelita trzeba było porządnie umyć i namoczyć w ciepłej wodzie żeby zmiękły i nadawały się do nałożenia ich na specjalną przystawkę do maszynki. I tu zaczęły się schody! Okazało się, że już samo naciąganie owych jelit stanowiło nie lada wyzwanie, choć na youtubowych filmikach wyglądało tak dziecinnie prosto! Tymczasem niekończące się nakładanie na nasmarowany smalcem stożkowaty lejek około dwudziestu metrów śliskich jelit na zmianę śmieszyło nas (bo dość jednoznacznie się nam kojarzyło) i irytowało, gdy po raz kolejny owe długaśne dżdżowniczki stawiały niezrozumiały opór i za nic nie dawały się tam gdzie trzeba, umieścić, do tego pękały ni stąd ni zowąd i trzeba je było odcinać. W końcu ten etap był za nami. Naiwnie myśleliśmy, że najgorszy! He, He!



   Teraz Ola, jako domowa specjalistka od mieszania wszystkiego, aż po łokcie zanurzyć musiała ręce w ogromie mięsnej masy ( masa zajmowała dwunastolitrowy garnek!) i dolewając doń sporo wody długo i dokładnie ją wymasować, wybełtać, przekształcając w klejącą oraz zwartą mieszaninę.  Aż w końcu, gdy z wysiłku rumieńce wystąpiły jej na lica a strudzone dłonie omdlały  - kiełbasiana masa stała się taka, jaka stać się powinna i można było przystąpić do następnej fazy działania.



   Działaliśmy we dwoje i na zmianę, bo co i rusz to jedno to drugie z nas musiało odpocząć. Okazało się, że napakowywanie jelit kiełbasianą masą wymaga sporej siły, cierpliwości oraz precyzji. Maszynka elektryczna tylko na początku pracowała jak trzeba. Wkrótce jednak zaczęła się tak zapychać, mięsna masa tak utykać w trzewiach mechanizmu i szydzić z naszych wysiłków, że pchane specjalną popychaczką  mięso zamiast w jelita uparcie wyłaziło górą maszynki. No to my je znów z powrotem. A ono przekornie pchało się do góry i wyglądało niczym różowa lawa dobywająca się z wulkanu. Ręce i ramiona pulsowały nam ze zmęczenia. Twarze poczerwieniały. Czoła zrosiły się potem. Bicepsy wyraźnie stwardniały. Palce obklejone, trudnym do zmycia tłuszczem nie nadawały się nawet do poskrobania po nosie! Lecz wszak trzeba było doprowadzić do końca to, co się zaczęło.

   Po kilku godzinach ciężkiej, kiełbasianej roboty umęczeni, ale zadowoleni spojrzeliśmy z satysfakcją na góry białych kiełbas wdzięcznie spoczywające na kilku plastikowych tacach. Przed nami był już tylko końcowy etap pracy - kilkugodzinne wędzenie…Tymczasem na dworze nieoczekiwanie zachmurzyło się i rozpętała się taka wichura, że mowy nie było o rozpaleniu ognia pod wędzarnią. A nawet gdyby się to udało, to Cezary jako naczelny, jaworowy wędzarz nie dałby rady odpowiednio doglądać wędzonek i nie wytrwałby w ogrodzie dłużej niż parę minut. A gdyby nawet wytrwał, to by się zaziębił. Trzeba było zatem odłożyć wędzenie do następnego dnia. Bo i pogodę zapowiadano o wiele lepszą. Tak więc surowe kiełbasy znowu powędrować musiały do lodówki, gdzie z trudem się zmieściły, bowiem tkwiły tam już uwędzone przed kilku dniami szynki.





   I rzeczywiście nazajutrz aura była nieco lepsza, bo ładnie świeciło słonko. Jednakże szalony wiatr nadal dawał do wiwatu! Ale cóż, kiełbasy nie mogły dłużej czekać, bo święta się już zbliżały. Niezbyt wprawnie nawinięte na okrągłe kije zawisły na prętach wędzarni. A Cezary zgromadziwszy drewno śliwkowe i gruszkowe oraz wilgotne trociny mógł rozpocząć wreszcie długi proces wędzenia.



   W tym czasie ja w innej części ogrodu wzięłam się za porządki na naszej działce z truskawkami. Trzeba było po zimie oczyścić je z martwych kłaczy i liści, wyplewić wokół nich chwasty a w końcu podsypać nawozem i podlać. Docierały tam do mnie upojne zapachy dymu z naszej wędzarni. Co jakiś czas więc zaglądałam do Cezarego by podziwiać zmiany w wyglądzie kiełbas, które z białych i jasnych stawały się coraz bardziej złociste, miodowe a w końcu ciemno kasztanowe…Kapał z nich powoli tłuszcz, który skwierczał i pachniał smakowicie. Jednak kiełbasy nadal nie były gotowe, bo takie wędzenie ma być długie i delikatne. Tak by kiełbas nie spalić a tylko cierpliwie je uwędzić i upiec w gorącym, woniejącym pięknie dymie.

   Wróciłam zatem na tył ogrodu, gdzie ze zgrozą odkryłam, że pod płotem ślimaki wyżarły mi co najmniej połowę posadzonych w zeszłym roku malw. Aż płakać mi się na ten widok chciało! Bo tyle się nad sadzonkami tych kwiatków napracowałam, tak byłam z nich dumna i wyobrażałam sobie jak pięknie będą kwitły latem. A tu paskudne mięczaki bezczelnie zrobiły sobie z nich ucztę! Zazgrzytałam zębami i poleciałam do domu po gromadzone od kilku miesięcy potłuczone drobno skorupki od jajek. Rozłożyłam je wokół nielicznych, ocalałych malw a potem jeszcze dodatkowo posypałam tam trochę niebieskiej trutki na ślimaki. Nie miałam dla ślimaków litości, tak jak one jej dla mnie nie miały! Malwowy kwietnik otoczony jest płotkiem, nie bałam się więc, że któryś z naszych psów dałby radę owej trutki spróbować i zrobić sobie krzywdę.

                         kwietnik z malwami jesienią ubiegłego roku


   I znowu pobiegłam do Cezarego, bo w brzuchu mi zaburczało i poczułam, że zjadłabym świeżutką kiełbasę na pociechę! Jednak wędzonki nadal nie były jeszcze gotowe. Więc cóż, z braku laku zrobiłam nam po zupce chińskiej a do tego talerz kanapek z szynką oraz zieloniutką rukolą z ogródka, co pięknie zimę przetrwała.

   Wieczorem obejrzawszy dokładnie pęta kiełbas zdecydowaliśmy, że jeszcze pozostawimy je w wędzarni do rana. Niech się tam w spokoju dowędzą i dopieką w pozostałościach dymu.  I dobrze zrobiliśmy.




   Nazajutrz o poranku poszliśmy we dwoje do ogrodu i delikatnie zdjąwszy zbrązowiałe kiełbasy z kijów tryumfalnie wnieśliśmy je do domu. Natychmiast zapachniły nam całą kuchnię oraz przyległy do niej, psi pokój. Rzecz jasna śpiące dotąd smacznie psy od razu się pobudziły i natychmiast przybiegły do nas wiedzione jakimś narkotycznym przyciąganiem. A potem dalejże machać ogonami, dalejże łasić się by dostać choć odrobinę tego aromatycznego smakołyku. Dostawszy oblizały się i radośnie poleciały do ogrodu by szczekać tam na pasącego się tuż za płotem jelonka!





   Tymczasem my zjedliśmy sobie po sporym kawałku swojskiej kiełbasy i uśmiechając się od ucha do ucha stwierdziliśmy, że choć naprawdę sporo się przy niej narobiliśmy, to jednak warto było ją zrobić. Była kruchuteńka i w sam raz uwędzona. A do tego przenikał ją smak, jaki pamiętaliśmy z dzieciństwa, gdy kiełbasy jadało się rzadko, ale gdy już się jadało, to miało się wrażenie, iż to istna symfonia aromatów, smaków i cudownych doznań.  

   I co jeszcze? W święta na kilku pętach naszej kiełbasy ugotowałam domowy żurek na zakwasie. I wiecie co? Cezary orzekł, że dzięki tej kiełbasie to najlepszy żurek jaki kiedykolwiek jadł! Pieski dostawszy jeszcze po kawałeczku kiełbasy i oblizując z zapałem moje dłonie z entuzjazmem przyznały swemu panu rację!:-))

                  Jacuś, Hipcia i Misia

35 komentarzy:

  1. Cudny ten sprzęt i pieski cudowne na wiosennych barwach zieleni! Optymizmem zawiało :)
    i aż się zachciało na nowo kiełbaski ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten grill Cezarowy bardzo sie nam przydaje. Pieski cieszą się wiosenną pogodą. A kiełbaska - mniam, mniam!:-)

      Usuń
  2. Kiedyś wielu takie kiełbasy robiło ... współczuję inwazji ślimorów, z nimi trzeba niestety bez pardonu i sentymentu. Albo kaczki biegusy mieć, one ponoć lubią się nimi pożywić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Lidko. Kiedyś duzo ludzi robiło sobie swojskie wędliny. A i teraz obserwuję cos w rodzaju boomu na amatorskie wędzenie. Pełno jest w necie stron na ten temat.
      A slimaki na razie odpuściły sobie mój malwowy kwietnik, co nie znaczy, że odpusciły w ogóle mój ogród. Jest mokro, wiec nie dziwota.

      Usuń
  3. Moi rodzice zgodnie twierdzą, że nie ma nic smaczniejszego od swojskiej kiełbasy. Ta Wasza wygląda bardzo apetycznie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoi rodzice mają rację, Karolinko!
      Pozdrawiam cie serdecznie!:-)

      Usuń
  4. Napracowaliście się, ale było warto.
    Ach te smaki :)
    Pamiętam jak przywieźliśmy pęto takiej swojskiej kiełbasy z wesela. Chodziliśmy koło niej jak koło świętości, ale jak się w końcu dosiedliśmy, to poszła w jedną chwilę. Do dzisiaj pamiętam jej wyborny smak.
    No, ale cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma :))
    Chociaż niekoniecznie. Dyskontowe wędliny czy parówki od dawna omijam szerokim łukiem. Wolę kupić kawałek mięska i upiec albo poddusić żeby było na chleb.
    Pozdrawiam serdecznie smacznego życząc :)
    Hanka C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Hanuś, warto było. Kiełbasy nadal mamy sporo a lodówka pachnie czosnkowo (co oczywiscie nie dla wszystkich schowanych tam produktów jest dobre) !:-) Ale wybaczam to kiełbasie, bo jest bardzo smaczna, no i dzięki niej na jakiś czas mam z głowy problem z czym zrobic kanapki na śniadanie!:-)
      Pozdrawiam Cie serdecznie, pięknej wiosny życząc!:-))

      Usuń
  5. No kochana, dobrze że jestem po śniadaniu!
    Kiedyś obowiązkowo robiło się wyroby wędliniarskie na święta i rodzinne uroczystości, czasami zatrudniało się rzeźnika! swojska kiełbasa ma niepowtarzalny smak!
    Podoba mi się furtka na jednym ze zdjęć, porządna i ładna w dodatku:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, swojska kiełbasa nie ma sobie równych. Takoż swojski chleb, ser i wiele innych rzeczy.
      Furteczkę skonstruował i pięknie pomalował w zeszłym roku mój mąż. Z jej powodu ten zakatek ogrodu bardzo wyładniał, dlatego wymyśliłam w jej pobliżu kwietnik malwowy i różany żeby wszystko do siebie dobrze pasowało. Byleby mi slimaki roslin nie zżerały!:-)

      Usuń
  6. Wspaniała relacja😄. Ślinotok, uśmiech i uznanie😄.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jemy mięsa coraz mniej, więc i zawartość naszej wędzarni uboższa właśnie o kiełbasy, raczej schab, boczek i sery. A sery kupione w sklepie, pomoczone przez noc w solance i potem na półkę w wędzarni. Jak robiłam kiełbasy, to do nadziewania mięsem służyła mi ręczna maszynka, zrobiłam się ostrożniejsza, bo kiedyś złapało mnie za palec ... co za ból:-) Boczku używam więcej, idzie do potraw usmażony na skwarki, nawet zwykłe ziemniaki smakują lepiej.
    Psiaki cudne, Misia w dobrej formie, wiosna na całego; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak, Marysiu. Człowiekowi smaki i preferencje zmieniają sie z wiekiem ale i z porą roku. Zimą i w ogóle w chłodniejszych miesiacach chce sie człowiekowi wiecej jeść treściwych i tłustszych posiłków. Latem ma sie raczej ochotę na warzywa i owoce.
      Wyobrażam sobie jak bolał cie ten dziabniety przez maszynkę palec. Uch!
      Psiaki szczęsliwe i zdrowe. Oby trwało to jak najdłużej.
      Pozdrawiam Cie serdecznie!:-)

      Usuń
  8. Napracowaliscie sie bardzo, ale za to wyszly takie wyroby ze slinka leci i az tutaj pachnie... cudownie Wam wszystko wyszlo... Ta wedzarnia jest wspanialym projektem i swietnie sie sprawdza... wyglada jak krolewska kasa pancerna... gratuluje inwencji... Bardzo pieknie tam u Was jest... te ogrodzenia takie sliczne... furtka jak z bajki... pieseczki uszczesliwione... Wszystko tchnie spokojem i dziala na zmysly tak, jakby sie czas zatrzymal i zawrocil mnie do czasow kiedy nie bylo zadnego pospiechu... nie bylo komputerow... ludzie duzo pracowali i dumnie tworzyli rozne domowe rewelacje, ale jakos na wszystko mieli czas... spotykali sie i wyzwalali z siebie radosnego ducha... Dzieki Kochani... ze dzielicie sie chwilami Waszej codziennosci, bo to czlowieka umacnia w umilowaniu normalnosci dnia codziennego i wszystkiego co naturalne... Zyjcie dlugo i szczesliwie i niech Wam sie cudownie wiedzie teraz i cala wiecznosc... Zyczenia te adresuje rowniez do wszystkich, ktorzy lubia byc "Pod tym samym niebem"...
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Marylko, co do wyglądu tej futurystycznej wędzarni. Rzeczywiście jak kasa pancerna!:-) Dzięki niej latem nie muszę za dużo czasu spędzać w domowej kuchni, co bardzo sobie cenię, bo latem nie chce mi się siedzieć w domu. Dośc się w nim nasiedzę zimą!
      Tak, czasy niestety sie zmieniły. Ludzie stali się wygodni i wielu nie chce sie robic tego, co było normalne dla naszych przodków. No i żyją w pośpiechu,w stresie, co uniemożliwia im zycie w zgodzie z naturą i tradycją, dbanie o zdrowe zywienie itp. Jednakże my też mamy swoje stresy, ale jako przeciwwagę mamy to swoje zwyczajne życie bliskie natury, no i kochane zwierzaki. To nas na razie ratuje, choć rózne nowe rozporządzenia i zagrożenia płynące z naszego ustawodawstwa i podległosci Unii Europejskiej potrafią i nas skutecznie zirytować albo i przerazić, bo niestety nawet tu, pod lasem, podlegamy pod te wszystkie zmiany i dziwaczne prawa unijne. Pewnie nie powinnam o tym wspominać, bo czytelnicy wolą czytać tu nieco baśniowe, optymistyczne teksty, ale życie jest życiem i bywa różnie...
      Tak czy siak kiełbasa swojska jest prawdziwą pychotką. I warto było podjąc sie tego trudu. Jak i wielu innych związanych z codziennym zyciem w naszym spokojnym siedlisku pod lasem. Życie nadal potrafi być dobre i piękne, zwłaszcza gdy swieci słońce i nic człowieka nie boli (odpukać!).
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Marylko wielu dobrych, wiosennych dni zycząc!:-)*

      Usuń
    2. Kochana Olu... wiem o czym mowisz wspominajac ludzi, ktorzy stali sie wygodni... Nie jestesmy w stanie dotrzec do zdrowego rozsadku wszystkich ludzi, bo okazuje sie zdrowy rozsadek jest jednym z unikatow w dzisiejszej dobie... a przez rzadzacych sa tworzone te "dziwaczne prawa", gdzie nonsens goni nonsens udajac madrosc swiatowa w kazdej dziedzinie zycia...
      Wiekszosc ludzi jest zauroczona swoim wygodnictwem i malo kto analizuje wydarzenia na swiecie, ale nadejdzie czas, ze i oni zauwaza, ze "cos jest nie tak jak powinno"...
      UE nie jest tym tworem, o ktorym mowily zalozenia przed jej utworzeniem... wiec mowic o tym trzeba i to glosno, bo zostalismy oszukani... Milczenie jest przyzwoleniem na gnebienie nas wszystkich, ktorzy nie mamy zamiaru pozbywac sie naszej wolnej woli danej nam przez Boga...
      Sa jednak moce, ktore nad nami czuwaja bo Pan Bog ma swoj plan... Zaufajmy temu planowi... i robmy swoje kochana... cieszmy sie natura... kochajmy nasze zwierzaczki... robmy pyszne wedzonki... i inne cudnosci, ktore sa praca naszych rak i serc... i cieszmy sie kazdym dniem... bo zycie jest piekne...
      Wszystko dziala na nasza korzysc Olu i dobro do nas idzie... a przedstawiciele UE tez juz o tym wiedza tylko w swojej arogancji probuja zachowac twarz i w swoich ostatnich podrygach... swoimi dyrektywami i zarzadzeniami postaraja sie utrudnic nam zycie... ale my i tak bedziemy zyc po swojemu... tylko wymyslimy inne strategie zeby przeczekac... i skrzydla pozostana u naszych ramion...
      Wszystkiego najlepszego kochana Olu... Jestescie cudowni wiec zyjcie w nieskonczonosc... w zdrowiu i radosci... dostatku i szczesliwosci otoczeni pieknem i miloscia zwierzatek i ludzi...
      Maria

      Usuń
    3. Kochana Marylko! Ogromnie dziękuję Ci za ten przepiękny a przede wszystkim wzruszający komentarz. Wzrusza mnie to, ze tak ciepło o nas myślisz a przede wszystkim to, że tak podobnie patrzymy na rzeczywistość, że widzimy to zło, które panoszy sie wszędzie i które stara się nam odebrać optymizm oraz pewnosc jutra.
      Mam nadzieję, że naprawdę Bóg ma nas w swojej opiece i nie pozwoli zginac dobru i normalności, że ludzie przetrą w koncu oczy i odwrócą się od wariatów, biurokratów i ciemiężców. Bo zycie przeciez jest takie piękne. I świat przepiękny. Widac to codziennie. Wystarczy otworzyc rano oczy. Wystarczy wyjsc do ogrodu. Posłuchać śpiewu ptaków. Zapatrzeć sie przed siebie i dostrzec urodę otoczenia. Poczuć zapachy odradzajacej sie natury. Człowiek tak niewiele potrzebuje by czerpać szczęście ze swojej codzienności. Niewiele a jednoczesnie wiele...Bo to spokój duszy, spokój dookoła. Zdrowie nasze i naszych bliskich. Możliwośc zycia po swojemu, skoro takie zycie jest dla nas dobre a narzucane nam zmiany to destabilizacja wszystkiego, co daje nam ów spokój.
      Oby dobro tryumfowało wokół nas i w nas. Obyśmy mieli siły by nadal po swojemu zyc i nie przejmować się tym, co próbuje nam ową codziennosc zaburzać.
      Marylko, mocno i serdecznie Cię ściskam, dziekując za Twoją życliwą obecnosć i mądre, pełne empatii słowa!:-)*

      Usuń
  9. Wspaniały sprzęt, pogratulować pomysłowości. Swojska kiełbasa najlepsza i najzdrowsza, przynajmniej wiadomo co się je. Wspaniałe pieski, przesyłam dla nich głaski, a dla Was ślę moc serdecznych pozdrowień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogrodowy grill wielofunkcyjny jest bardzo przydatnym u nas urządzeniem. Oby zdrowie i pogoda pozwalały jak najdłużej sie nim cieszyć.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Lenko!:-)

      Usuń
  10. Olu, cud jakis, ze moge skomentowac , li tylko jako anonim, ale zawsze to cos. Wspaniale te kielbasy, ile wysilku w to wlozyliscie , jestem pelna podziwu. Ale jak sie chce jesc bez chemii to kazdy wysilek tego warty. A efekt fantastyczny👌👌👌Aromat niesie az tutaj i slinka cieknie po brodzie 😬Mniam mniam! Pozdrowienia dla calego Jaworowa 🌺🌺🌺Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten cud sie zdarzył, droga Kitty, że mogłaś napisac komentarz!:-)
      Kiełbasa jest naprawdę pyszna i pachnąca, no i pewnie o wiele zdrowsza, niż ta sklepowa.
      Ściskamy Cię serdecznie i duzo pogody serca oraz tej za oknem zyczymy!:-)***

      Usuń
  11. Aż mi zapachniało przez monitor, taka domowizna świetna sprawa. Ślina cieknie. ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda Tabo, że przez Internet nie da się jeszcze przesyłać zapachów. Pewnie za jakis czas sposób i na to wymyślą. A póki co zostaje wyobraźnia!:-)

      Usuń
  12. Ola, zaśliniłam się przed monitorem :) W mojej lodówce leży kiełbaska, z dobrej masarni, ale to nie to. Pamiętam smak tych kiełbas co robiła mama i sąsiadki. Taka domowa to smak nie do podrobienia jest. I faktycznie pracy dużo jest, ale jaki wynik! Smacznego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Aniu.Domowa kiełbasa ma wyśmienity smak, zapach i zdrowy skład. Kto jej raz w życiu skosztował, ten pamięta i pragnie znowu raczyć sie tym smakołykiem. Takoz czuliśmy to i my z Cezarym. Dlatego porwalismy się na kiełbasiane czary, a wędzarnia spisała sie na medal!:-)

      Usuń
  13. Witaj już w kwietniu Olgo
    Oj zjadłabym takiej swojskiej kiełbasy. Kiedyś bywały one naprawdę rewelacyjne. Wiadomo było co się jadlo. Teraz to już nie to samo..
    Pozdrawiam rozkwitającymi tulipanami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Ismeno!
      Kiełbasa ta dobra jest na zimno i na ciepło. Przydaje się takze jako podstawa zup typu żurek, krupnik, grochówka albo ziemniaczanka. Mniam!
      Pozdrawiam Cię serdecznie z deszczowego dzisiaj jeszcze podkarpackiego przysiółka!:-)

      Usuń
  14. Samodzielnie zrobiona i uwędzona kiełbasa ma smak niebiański. A jak się rozpędzicie to i ryby wędzone będą i warzywka bo szynki już są. Jam z tych, niech się czekolada schowa, kiełbaska górą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo zrobiliśmy tej kiełbasy, wiec nadal sie nią raczymy. Co do warzyw, to fajnie grilluje się cukinię, dynię i pomidory a paprykę wędzi. Z rybami tylko kiepsko, bo zdecydowanie za drogie, niestety.

      Usuń
  15. No tak przeczytałam Twój wpis przed obiadem i tak mi zaczęło burczeć, że pewnie wkrótce pomyślę o obiedzie.
    Podziwiam Waszą włożoną pracę. Jednak pewnie jedną z nielicznych rodzin Byliście, którzy mogli spokojnie
    smakować te dobra bez niepokoju, że mogą zaszkodzić. Urządzenie wszechstronne spełnia swoje zadanie świetnie.
    Gratuluję Gospodarzowi. Jednak najbardziej spodobały mi się zadowolone spojrzenia trójki "sierściuszków", Jacusia, Hipci i Misi. Pozdrawiam Was bardzo wiosennie i serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracy było sporo, ale i kiełbasy sporo. Na przyszłosć, jesli znowu pokusimy sie o taką robotę, będziemy robić jej mniej.A nasz grill to pomysłowe urządzenie wielofunkcyjne. Przydaje sie i przyda na długi lata. Byleby tylko zdrowie było i spokój żeby móc się nim w spokoju cieszyć.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie, Olu!:-)

      Usuń
  16. Słów mi brak, wielkie brawa dla Was. Wyprodukować takie wędliny, to coś pieknego. Czuję zapach i smak pamiętam. Może następnym razem produkcja pojdzie latwiej. Może jakis elektryczna maszynka z odpowiednimi końcówkami i sitkiem z dużymi oczkami? Urządzenie genialne. Usciki. Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marylko, to jest elektryczna maszynka i ma odpowiednie końcówki. Po prostu wszystkiego trzeba sie nauczyć i dojsc do wprawy. No i przede wszystkim nie robic na raz takiej ilości kiełbas.
      Ściskam cię mocno!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost