Tekst ten zaczęłam pisać parę dni temu. Miał
wówczas tytuł „Mokrawica” a jego
pierwsze akapity wyglądały tak: :
Mokrawica to wieś w województwie
zachodniopomorskim. Jednak nie mam zamiaru o niej pisać. Nigdy tam nie byłam i
pewnie nie będę. Natomiast przebywam obecnie w krainie deszczowców, której
drugim mianem winno być właśnie „mokrawica”. Hmmm…Myślałam, że istnieje takie
słowo jako określenie permanentnie podmokłego terenu dodatkowo zlewanego co i
rusz rzęsistym deszczem. A skoro nie istnieje to najwyższa pora je stworzyć.
Jak lepiej można bowiem nazwać miejsca mgliste i duszne, gdzie świetnie mają
się żaby, komary, gzy i inne gryzące tałatajstwo? Gdzie nie da się chodzić w
innym obuwiu jak w gumowcach a to chodzenie bardziej jest brodzeniem wśród
lśniących girlandami kropel traw, czy też człapaniem w błotnistej mazi, niżli
zwyczajnym, beztroskim przemieszczaniem po ogrodzie?
Deszcz pada codziennie po wielekroć. A my z
Cezarym między tym deszczem a deszczem a nieraz nawet mimo niego usiłujemy
ciąć, łupać i zwozić przywiezione przed tygodniem drewno. Ciężkie ono jest i
mokre, ale nie ma rady. Trzeba je uprzątnąć i zrobić miejsce na następną
dostawę. Nie ma co czekać na zmiłowanie,
bo prognozy nie zapowiadają jakiegoś diametralnego polepszenia pogody a co
więcej, podobno i lipiec i sierpień mają być równie mokre. I pomyśleć, że
jeszcze niedawno narzekałam na suszę! Ot, pokarało mnie na bieżąco i mam co
mam! Mokrawicę na całego!
Ogród jakoś
sobie jeszcze radzi, choć i jemu tego deszczu już stanowczo zanadto. Po rowach
i rowkach, po dołkach i dołach stoi woda, w której z radością pluskają się
żabki. Ślimaki w ilościach nieprzeliczonych wylęgają się co dnia po to by
radośnie (choć jak przystało na ślimaki, w tempie ślimaczym) wędrować na obfite
uczty i bezwstydnie raczyć się liśćmi ogórków, papryk, cukinii i bobu, kwiatami
łubinu i irysów, owocami truskawek i poziomek oraz innych roślin, których smaku
warto popróbować. Niedojrzałe czereśnie gniją na gałęziach. A pozostałe
nielicznie na drzewach po wielu burzach czy wichurach wiśnie, brzoskwinie
ostatkiem sił trzymają się by nie opaść na trawnik i nie stać się kolejnym
smakowitym posiłkiem ślimaczej szarańczy.
A że najbardziej
dokuczają nam podczas roboty gryzące owady, Cezary przygotował domową miksturę,
która w zeszłych latach nieco pomagała odeprzeć ataki krwiopijców, w tym komarów,
much i kleszczy. Zagotował w wielkim
garze kilka garści wrotyczu, mięty, melisy i czystka. Potem przecedził tę
brązową, wielce wonną ciecz i dodał do niej pół litra octu spirytusowego, który
nie dość, że też ma silny zapach to jeszcze ową miksturę ziołową świetnie
konserwuje. Płynem tym napełniamy butelki z atomizerem i obficie spryskujemy
się nim w trakcie prac z drewnem, przed wyjściem do ogrodu czy lasu. Działa
póki nie wywietrzeje jego mocny aromat. Tak więc butelki ze spryskiwaczem są i pewnie
do końca lata będą w ciągłym użyciu. „
Przeczytałam to, co napisałam i nie byłam
zadowolona. Zaniechałam więc myśli o publikacji tego posta. Czegoś mi w nim
brakowało, coś przeszkadzało… To narzekanie, ta nieumiejętność zauważenia w
takim stanie rzeczy jakichś plusów. A przecież one na pewno są. Wystarczy na sprawy
popatrzeć inaczej. Ogarnąć szerzej albo zajrzeć głębiej. Człowiek nieraz tak
się sam nakręca, wpada w spiralę ponuractwa i malkontenctwa. I jeszcze kracze w
chórze podobnych jemu kruków, bo razem jakoś raźniej.
No dobrze, ale czy to znaczy, że trzeba na
siłę szukać światełka w tunelu, wbrew sobie sztucznie narzucając duszy
optymizm? Nie, ale trzeba próbować wydźwignąć się z dołka. Kroczek za
kroczkiem, kroczek za kroczkiem, aż dostrzeże się jakąś jasność nawet wtedy,
gdy nie odpuściły jeszcze naporu szare chmury oraz uparte opady a kolejne hufce
sinych chmur uparcie zmierzają w stronę naszych nieb…
Korzystając z własnych rad
postanowiłam dostrzec owe plusy i w ramach jakiejś autoterapii, odczarowania tego,
co w magii ciemnych sfer utknęło napisałam tak:
„Jedyna pociecha
z tej mokrawicy jest taka, że na pewno wody w studni nam nie zabraknie. Odpadł
też obowiązek podlewania roślin z węża ogrodowego czy konewki. Natomiast
gnojowica z pokrzyw tworzy się sama. Wystarczy wrzucić je do kompostownika a
gromadząca się tam deszczówka po kilku dniach zamieni je w smrodliwy, lecz
wielce pożyteczny nawóz doskonały do podlewania pomidorów i innych warzyw. „
- Hmm…To już nieco lepiej. Ale wciąż nie to! –
dumałam drapiąc się po głowie niczym pomysłowy Dobromir tuż przed wpadnięciem
na jakiś genialny pomysł.
- Szukajmy zatem
dalej! Wyłapujmy srebrzyste nitki w ciemnej materii otoczenia! Zanurzajmy się w
nieodkryte dotąd warstwy postrzegania, bo tych warstw są miliony i tylko od nas
zależy, co nam się przed oczami przedstawi! – dodałam filozoficznie i znowu
zaczęłam stukać w klawiaturę:
„Choć przeważnie dość mam tej wilgotnej aury, to jednak
bywa, że i mokrawica mnie zachwyca. Wystarczy popatrzeć na diamentowe krople
rosy i deszczu błyszczące na liściach i trawach. Wystarczy zaciągnąć się pełną
piersią świeżym, pełnym tlenu oraz aromatów powietrzem. Pięknie teraz kwitną i
pachną upojnie krzewy ligustru, jaśminu, dzikiego bzu oraz róży. Ich wonie są
niezwykle intensywne. Przenikają się wzajemnie, tworząc razem zapach boski i do
niczego nieporównywalny. Zieleń bucha zewsząd pełną parą będąc dominującym i
zawłaszczającym wszystko kolorem. Błękitu nieba mało, bo jak nie chmury je
zasnuwają, to mgła otula i oddala, tworząc różne odcienie szarości, srebra, indygo albo
delikatnego fioletu, co wygląda poetycznie i malowniczo…”
- Romantycznie i nastrojowo, ale jak gdyby połowicznie a do tego banalnie! Słowa,
słowa, słowa bez mocy. Mam wrażenie, że nadaję nie na tych falach, co powinnam,
że nie potrafię się dostroić do sił natury i wciąż jestem gdzieś obok –
westchnęłam przeczytawszy to, co powyżej. Niskie ciśnienie, które panowało od
wielu dni sprawiało, że miałam uczucie jakby ciasny garnek tkwił na mojej
głowie i całe to pisanie ani zaklinanie rzeczywistości nie przynosiło żadnej
ulgi. Do tego coś boleśnie strzykało w stawach. Spojrzałam do lustra. Zerknęła
na mnie z niego osoba zmęczona i zirytowana. Podenerwowana i bezradna, bez
polotu i energii.
Przymknęłam oczy. Wstrzymałam na chwilę
oddech. A wówczas usłyszałam w sobie głos cichy lecz stanowczy:
- Potrzebny ci
długi spacer do lasu! Tobie, Cezaremu i psom!
- Ale przecież
zaraz znowu będzie padać! – odrzekłam temu „dziwnemu” głosowi.
- I kleszczy tam pełno!
– dodałam bojaźliwie.
- Nie jesteś z
cukru. Nie rozpuścisz się. A kleszcze są i będą zawsze. Przecież nie
wyrzekniesz się z ich powodu wędrówek po lesie. Po to chyba zamieszkałaś w
tym miejscu, by być częścią natury i cieszyć się życiem. Zapomniałaś? –
zirytowany wyraźnie głos zadudnił niby z głębi jakiegoś jaru.
- Nie zapomniałam,
tylko….- pisnęłam słabowicie.
- Nie ma żadnego „tylko”.
Po prostu idź! – nakazał uparty głos i oddalając się na odchodnym dodał jeszcze
pogodnie:
- No i uśmiechnij się
w końcu! Uśmiech jest lepszy niż wszystkie parasole i peleryny razem wzięte! - głos
zaśmiał się perliście znikając gdzieś w mglistych przestrzeniach za oknem.
Ha! Zdecydowałam się wobec tego pójść za tym
głosem a potem w parę minut przekonać do swego pomysłu Cezarego. Psów przekonywać
nie trzeba było, gdyż one znudzone parodniowym spaniem na kanapach w domu albo
nudnym przebywaniem na terenie mokrego ogrodu wręcz czekały na sygnał do
wyjścia na zewnątrz.
Wybiegły radośnie za bramę. Gnały przed
siebie na łeb na szyję wprost ku wejściu do naszego bukowego lasu. Nie
przeszkadzała im w tym entuzjazmie nawet mżawka, która w tym właśnie momencie
zdecydowała się spaść z niebios. Nie zatrzymywały łany mokrych, niekoszonych
przez nikogo traw porastających drogę. Ani liczne kałuże na niej. Ani dołki i
wzgórki wykopane przez dziki.
Leciały niczym
torpedy z szerokimi uśmiechami na pyskach. Myśmy z Cezarym truchtali za nimi ostrożnie
próbując nie poślizgnąć się na błotnistych ścieżkach. Mój wędrowiec niósł
koszyk na grzyby („bo a nuż się pokażą!”) a ja plecak ze smyczami psimi, wodą mineralną oraz cukierkami miętowymi („bo
a nuż wygłodniejemy!”).
Ledwo zanurzyliśmy się w lesie mgły otoczyły
nas delikatnym woalem a gdzieś z daleka dały się słyszeć grzmoty. Jakoś się
jednak ich nie przelękłam. Takoż i psy, zazwyczaj przerażone odgłosami burzy wcale
nie straciły rezonu. Wariacko tarzały się w mokrych liściach, krążyły wokół nas
w szalonych młynkach i podskokach, z apetytem chłeptały żółtą wodę z kałuż i beztrosko
taplały się w gliniastych rowach. Najbardziej ze wszystkich psiaków radosna
Misia popiskiwała i poszczekiwała wesoło, jak gdyby jej serce przepełniała taka
ilość szczęścia, że koniecznie musiała o nim opowiedzieć całemu światu,
podzielić się z nim ogromem pozytywnych uczuć i emocji. A świat widocznie coś
jej odpowiadał, bo suczka nasłuchiwała przez chwilę a potem znowu monologowała
entuzjastycznie po swojemu…
Niedługo potem mżawka zamieniła się w deszcz
a potem w istną ulewę. Szum kropel spadających na las stał się tak głośny, że
nie słyszałam głosu Cezarego idącego parę metrów za mną ani własnych myśli w
głowie. I nie wiem co się wtedy zmieniło we mnie i wokół, ale nagle minął mi
ból skroni, skrzypienie stawów, bezradność serca i zagubienie.
Ni stąd ni zowąd zachciało mi się śmiać. Poczułam
się tak, jakby ktoś popsikał otoczenie gazem rozweselającym. Jakbym stała się
nieważka niczym puszek dmuchawca. Szłam lekko po wzgórzach i paryjach, mijałam
srebrzyste, pociemniałe od deszczu buki, przeskakiwałam przez mokre pnie i
kamienie i chichotałam jak wariatka. Po twarzy ciekły mi łzy zmieszane z
kroplami deszczu. A ulewa szumiała i szumiała coraz mocniej. Czułam ją w sobie
i wokół siebie jakbym była jej częścią. Ogarnęło mnie cudowne uczucie
dostrojenia i spokoju z domieszką niezakłóconego niczym szczęścia. To uczucie trwało
też po powrocie do domu. Udzieliło się Cezaremu. I zdanemu na moce niebios
ogrodowi. I domowi, czekającemu na rozpalenie w piecu.
I lśniło brylantowo jako jedna z tych dobrych,
magicznych wręcz chwil, które oby przychodziły jak najczęściej i oby trwały jak
najdłużej…
P.S.
Tego dnia po
spacerze znalazłam tylko dwa kleszcze łażące na brudnych jak nieboskie
stworzenia ale bardzo szczęśliwych psach!:-)
Właśnie tak Olu, trzeba słuchać głosu... taki deszcz orzeźwia ciało i oczyszcza duszę - sama widzisz. I nieraz zatęsknisz za nim w upalne dni :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie uciekam przed deszczem, a nawet często wybieram się na spacer - z kozami i psami, o ile kozy chcą iść w ulewę ;)
Niesamowite zdjęcie tej granatowej chmury, jak również inne.
Pozdrawiam z nieco mniej, ale również deszczowego lasu !
Tak, trzeba słuchać tego wewnętrznego głosu, ale najpierw trzeba go w ogóle usłyszeć. A często jest tak, że człowiek gubi się w szumie myśli i zdarzeń i nie potrafi usłyszeć tego, co najważniejsze - głosu serca i intuicji.
UsuńCudnie sie chodzi w deszcz - energetycznie, radośnie i magicznie. Byleby pioruny w poblizu nie waliły i byle było ciepło, wtedy żadne przemoknięcie niestraszne!:-)
Byleby powodzi nie było. Nam na górce powódź nie grozi, ale a po ostatnich ulewach i burzach we wsiach ponizej mnóstwo domów i dróg było zalanych. Codziennie pada i grzmi. Momentami robi sie niebezpiecznie.
Andziu! Pozdrawiam Cię serdecznie z deszczowego Podkarpacia!:-)
To jest to, gratuluję Ci mocnego tekstu. :D
OdpowiedzUsuńOd tygodnia piszę o dobrym nastawieniu i o deszczu też trochę. Opinie są różne. Wyłazi wtedy to jak ludzie bywają zadręczeni życiem ale tak naprawdę przez samych siebie.
Dziekuję, Anno. Chciałam by ten tekst wyrażał jakieś emocje a nie był tylko zwykłym, szkolnym opisem tego ,co jest wokół.
UsuńMasz rację. I ja mam wrażenie, że czasem narzeka sie na deszcz, bo to wygodne, bo inni też narzekają a taki rodzaj narzekania jest ogólnie akceptowany, bo w ten sposób zrzuca sie z siebie nadmiar dreczących nas, ludzi, frustracji, bezradności, bólu, nerwów, złości. Deszcz temu wszystkiemu najmniej winien...
O pozytywnym nastawieniu tomy napisano, wpisałam także parę słów na blogu Ani.
OdpowiedzUsuńJednak z tym deszczem, co to nie chce przestać padać bywa tak, że zależnie od okoliczności może jednak wpędzić w depresję...
No bo jak tu myśleć pozytywnie, jeśli wyjeżdżamy na 5 dni, z których 3 leje jak cebra i wychodzisz z pokoju tylko na obiad w restauracji?
Albo koleżanka zaprasza córkę z wnuczką na weekend, by mała dotleniła się na działce, a tu pada od piątku do poniedziałku...
Kiedyś inaczej patrzyłam na deszcz czy deszczowe lato, ale nie dziwie się narzekaniom tych, co mają kilka dni urlopu, jadą nad morze i siedzą w pokojach, bo przemoczyli już wszystkie ubrania...
Wakacje w deszczu już przerabiałam. Jeżdżę najczęściej na Mazury i kończy się tak, że oglądam okoliczne miejscowości spod kaptura. Lubię tak sobie spacerować wybrukowanymi uliczkami. Albo zakładam płaszcz p/d i idę na ryby. Albo siedzę w stajni i rozmawiań z końmi. ;D
UsuńPo pierwsze - nigdy wtedy nie siedzę w pokoju hotelowym. Po drugie - mam ubrania, które nie ulegają przemoczeniu.
Ale żyję bez dzieci, więc jest mi prościej.
A w czasie deszczu dzieci się nudzą...
UsuńJotko, jadąc gdziekolwiek zabiera sie ze sobą jakieś oczekiwania, jakieś wyobrażenia, co do tego jak będzie, ale rzeczywistosć jest nieprzewidywalna a pogoda tym bardziej. Dlatego najlepiej chyba przyjmować rzeczy takimi, jakimi sa i być przygotowanym na każdą okolicznosć. Ja też pamietam wakacje spedzane z moją córką. Te deszczowe wcale nie były gorsze od słonecznych.Długie wędrówki w deszczu nad morzem były wspaniałe. Miałyśmy nieprzemakalne płaszcze i kalosze a po plaży wędrowałyśmy boso, po drodze wymyslając setki fantastycznych historii. Było fajnie!Przynajmniej ja to tak wspominam z perspektywy czasu.
UsuńI jeszcze o narzekaniu na pogodę. Wiesz, ja myślę, że parę miesiecy temu, gdy byliśmy zamknieci w domach z powodu pandemii wiele dalibyśmy za takie wczasy choćby i w deszczu, za to swobodne wędrowanie w ulewie...
Anno - i ja uważam, że w każdą pogodę mozna robić cos ciekawego, spedzać czas bez narzekania i nudzenia. Wiele zalezy od tego jaki człowiek jest, czy potrafi cieszyc sie byle czym i doceniać to, co jest, czy wręcz przeciwnie.
UsuńU Ciebie nadmiar deszczu a my wlasnie wrocilismy kilka dni temu z okolic naszego nowego domu i tam z kolei jest tak sucho i goraco, ze w miejscach gdzie powinna byc trawa jest wszystko wypalone do golej ziemi:(((
OdpowiedzUsuńA deszczu ani widac...
Liczylam na to, ze uciekne od goracego NYC... a tymczasem temperatury tam byly o cale 5 stopni wyzsze niz w tych dniach w NYC... ot natura mi gra na nosie:)))
Coz bede tez musiala sluchac wewnetrznego glosu rozsadku.
Nie ma równowagi ani sprawiedliwosci na świecie. A moze jest, tylko my tego nie dostrzegamy. No bo skoro gdzies jest sucho, to gdzies w tym czasie mokro. A potem na odwrót.
UsuńPrzyzwyczaisz sie do takiej aury w nowym miejscu, Star. A poza tym w końcu i tam spadnie deszcz. To przeciez nie pustynia!:-)
Pozdrawiam Cie z uśmiechem!:-)
Nawet w deszczu jest u Was pięknie :)
OdpowiedzUsuńTak, nawet w deszczu!Byleby podtopień nie było i powodzi!:-)
UsuńDziękuję za ten post!Jest piękny i prawdziwy a końcówka wzruszyła mnie aż mi się oczy zaszkliły...
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję Ci za Twoje słowa. Zawsze najwazniejsze jest dla mnie by tekst trafiał do serc czytelników.
UsuńJak dobrze tak z samego rana przeczytać taki budujący post. A już od samego wstania nie bardzo optymistycznie byłam nastawiona. Jednak pomału rozkręcałam się, trochę słońce za oknem wspomagało, a już po zajrzeniu do Was rozjaśniło mi się w głowie. Powiedziałam sobie bierz co dostajesz, ciesz się tym co widzisz i zajmij się konkretną pracą.
OdpowiedzUsuńTak po prawdzie nie jest lekko coś Wam robić kiedy cały czas leje i po drodze niweczy włożony trud wiosenny. Chyba jednak musimy przyjąć jako pewnik, że obecnie zjawiska atmosferyczne nie będą wyważone, jest zachwiana równowaga i to trudno pojąć, ale przyczyniamy się do tego każdego dnia. Jednak większość z nas powinna cieszyć się każdym plusem swego życia. I właśnie tak widzę, to u Ciebie Olu. Mimo wielu przeciwieństw, które nie jeden raz zwalają z nóg, szukasz radości i mobilizujesz innych, a zwłaszcza mnie. Tak trzymaj. Życzę pozytywnych myśli. Zdrowia Wam życzę, a psiakom radości.
Bardzo Ci dziekuję, Oleńko za tak piękny i wyrażający sedno tego, o chciałam przekazać komentarz!
UsuńTak, bierzmy rzeczy takimi, jakimi sa, doceniajmy to, co jest, bo życie jest krótkie i nie wiadomo, co będzie jutro. Sam fakt, że swobodnie mozemy wyjsc z domu i iśc przed siebie już jest dobry. Że możemy widzieć, czuć, słyszeć, wąchać, doznawać, czerpać z otaczajacego świata to, co wzmacnia nasze ciała i dusze.
Czasem, gdy zapominam o tym, że naprawdę każda chwila jest ważna, że to, jak ją postrzegam zależy od mojego nastroju - spogladam na moje psy. I staram sie uczyc od nich tej prostej radosci, naśladować je.Mam wrażenie, że my ludzie, niekiedy za bardzo komplikujemy proste sprawy.
Pozdrawiam Cie serdecznie, Oleńko!:-)*
Las leczy :) I wszystko zależy od podejścia, jak to się po raz kolejny okazuje :)
OdpowiedzUsuńLeczą nas lasy, łąki, polne drózki, jeziora i morza, zieleń, błękit, deszcz i słonce. Natura ogólnie. To, czego jesteśmy i powinniśmy być częścią!:-)
UsuńZgadzam się z Lidzią - las nie tylko leczy, ale i odpręża, dodaje sił. Świetny tekst i zupełnie nie wiem, co Ci się w nim nie podoba. A z drugiej strony mam podobnie - mało kiedy jestem w pełni usatysfakcjonowana z tego, co napisałam na blogu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Oj, i ja Karolinko jestem bardzo krytyczna co do własnych tekstów. Im dłużej prowadze bloga, tym częsciej mi sie to zdarza. Ten pierwotny tekst nie wyrażał tych emocji, o które mi chodziło. Był taki sztampowy, szkolny, podobny do wielu innych. A mnie zależało, by niósł ze sobą coś więcej, bym czytajac po po latach przypomniała sobie natychmiast co w tym czasie czułam, co przeżywałam.I myslę, ze w koncu mi sie to udało.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Pamiętam to uczucie uniesienia, gdy się już przemoknie do nitki, gdy już nie można bardziej zmoknąć, gdy co się wlewa na człowieka też szybko się wylewa. Gdy ruch sprawia radość, gdy mija gdzieś złość i strach, gdy by się szło i szło radując się, że gdzieś u kresu jest suchy, ciepły, bezpieczny i dostatni dom.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam mokro i upalnie.
Tak, Krystynko. Właśnie! To jest uczucie cudownego uniesienia, takiej czystej radości i lekkości. Jakby było sie beztroskim dzieckiem. Jakby nie było niczego ani przedtem ani potem. Tu i teraz jest wszystkim. Pełnią życia, mistycznym wręcz zespoleniem z naturą.
UsuńI ja pozdrawiam Cię z mokrego Pogórza! Dobrze, żeśmy na górce, bo po ostatnich ulewach ludzie mieszkajacy troche niżej mają wode w piwnicach albo i w domach!A w Jaworniku tak wylało, że woda wóz strażacki przwróciła!
Olu, podświadomość szepnęła czego potrzebujesz i posłuchałaś. Ja do lasu iść nie mogę, moge podejśc pod las gęsty jak busz i podgladać ptaki, albo obserwować świetliki, cała nasza łąka zaczyna się mienić i wtedy wraca lekkość. Czasami zaczynam pracować, kopać i przesadzać, a potem kiedy już jestem ubłocona jak Twoje pieski przychodzi szczęście. Bez powodu, najlepsze, dobre, natura pomaga zawsze. U mnie też pada codziennie, ale jest bardzo ciepło, karłowate pomarańcze mają już spore owocowe kule, pierwszy raz. cieszę się, że znalazłaś w lesie siebie, uściski Olu i słońca:)
OdpowiedzUsuńCudne jest takie szczęście bez powodu. Nagle spadają z człowieka wszelkie ciężary i po prostu cieszy się, że żyje. Tak, natura jest naszym sprzymierzeńcem i stale coś do nas szepcze, tylko my nie zawsze umiemy jej głos usłyszeć i rozpoznać, jako głos swego serca. My ludzie obrastamy w tyle masek, warstw ochronnych i zbroi, że nie dziwię sie, że poprzez to wszystko głos natury nie potrafi sie nieraz przedrzeć. Ale gdy mu sie to w koncu uda, to och! Och, takie chwile sie wspomina, jako najwazniejsze i najpiękniejsze, z tych wartych pamiętania. I tęskni sie za nimi, gdy już miną...
UsuńNadal pada u nas codziennie i jest chyba tak ciepło, jak u Ciebie, tylko pomarańcze tu jakoś nie rosną!:-)
Serdeczne myśli i uściski zasyłam Ci, Marylko!:-)
Dziękuję, Agnieszko. Mnie również!:-)
OdpowiedzUsuńNigdy nie wiemy, co nam może przynieść ukojenie...
OdpowiedzUsuńA jednak, nie chcę już deszczu, nie chcę kolejnych plag, pragnę spokoju, ale chcieć to ja sobie mogę:-)
Pozdrawiam Oleńko.
Też wolałabym aby już nie padało, bo mam grzęzawisko w ogrodzie a w centrum wsi ostatnie ulewy wyrządziły ogromne szkody. Jednak zapowiadają następne nawałnice. Pogoda zwariowała zupełnie a przez zmiany klimatyczne taka wariacja stanie się normą i trzeba sie będzie chyba do tego przyzwyczaić.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło, Basiu!
Realia się zmieniły, Olu, widziałam na własne oczy kataklizm, który dotknął ludzi mieszkających w Twojej okolicy, Dubiecko, Przedmieście, Śliwnicę, Birczę, okropna klęska; znowu przychodzą kolejne ostrzeżenia, nie widać końca deszczów; a dziś upał, wilgotność przekraczająca wszelkie normy, plaga komarów, nic, tylko zamknąć się w domu:-) zresztą psy są mądre, nosa nie wychylają na zewnątrz; pozdrawiam serdecznie zza wezbranego Sanu.
OdpowiedzUsuńTak, realia zmieniły sie ogromnie od czasu napisania przeze mnie tego tekstu. Wówczas deszcz był niewinny i przyjazny a parę dni potem pokazał swoje bardzo groźne oblicze. Wczoraj widziałam ogrom zniszczeń w centrum naszej wsi i obok niej. Przerażajacy widok. Zapowiadają następne deszcze i burze. Końca tego nie widać. A miedzy nimi gorąc, duchota i komary.
UsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu.
Ogladajac polska TV z przerazeniem patrze na prognozy pogody. Tyle pracy i wysilku wlozyliscie aby Wasz ogrod byl pelen plonow. Mam nadzieje, ze u Was wszystko ok?!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci Wam przesylam
Rzeczywiscie, w tym roku pogoda nie rozpieszcza Podkarpacia i wielu innych regionów Polski. Najpierw susza a teraz co chwilę gwałtowne ulewy i podtopienia. Jednak u nas w Jaworowie (poza chwilowym zalaniem podwórka, gniciem owoców na drzewach i warzyw na grządkach) właściwie nic złego się nie stało. Mieszkamy na szczycie góry, a wiec powodzie nam tu raczej nie grożą. Niestety, dwa, trzy kilometry od nas, w dole wsi sytuacja wygląda zupełnie inaczej.Tam dzieją sie tragedie i kataklizmy. Kompletnie zalane domy, zniszczone pola i ogródki, wyrwane i połamane mosty, drogi zamienione w potoki błota, kamieni i wzburzonej wody. A wszystko to zrobiła w ciagu pół godziny zupełnie niewinna dotąd miejscowa rzeczka, która nagle pod wpływem nawałnicy zamieniła sie w Niagarę.Najstarsi mieszkańcy nie przypominają sobie takich rzeczy. Na naszych oczach zmienia sie klimat.A ludzie jak mróweczki bezradni są w obliczu potęgi groźnej natury...
UsuńI my pozdrawiamy Cie serdecznie Ataner, dziekujęc za pamiec i troskę!*
Czerwiec i lipiec w tym roku jest kapryśny... Jeśli chodzi o deszcz to ja lubię deszcz na górskim szlaku,jest wtedy spokój i cisza i przyjemna samotność... Deszcz to dar, ale słońce też ;) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTak, deszcz i słońce są wspaniałymi darami, byleby nie zalewały nas one w kłopotliwym nadmiarze a niestety zmieniajacy sie klimat sprawia, że tak jest coraz cześciej.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Asiu!:-)
Pogoda w tym roku znów nie rozpieszcza zanadto. Fajne jest jednak to, że - jak widać - można ten czas fajnie wykorzystać. Ostatecznie to my decydujemy na czym się skupimy
OdpowiedzUsuńPogoda jest jaka jest, ale w każdą pogodę mozna robic coś ciekawego, sensownie i kreatywnie wykorzystać czas. Najwiecej zależy pewnie od samopoczucia człowieka i chęci.
UsuńOsobiście bardzo cieszę się z deszczu.
OdpowiedzUsuńBo deszcz może cieszyć tak samo jak słońce - to od nas przecież zależy, co nas cieszy....
Usuńodbicie leśnej nimfy w kałuży....
OdpowiedzUsuńoh Olu cudnie było Was spotkać w sieci.
moc dobrych mysli posyłam i uśmiechów. Pozdrowieniami kończąc :D
Leśna nimfa a właściwie jaworowa nimfa cieszy się, że tak ciepło odbierasz naszego bloga, Alis.
UsuńPozdrawiam Cię z usmiechem z deszczowego siedliska pod lasem!:-))