Obecny upał tak jak
chyba wszystkim nam też daje się we znaki. W ciągu dnia każe szukać cienia, ochłody,
jakiejkolwiek ochrony przed ostrymi promieniami słońca. A i tak człowiek
zapocony, osłabiony, senny na nic sił ani ochoty wielkiej nie ma. Chce mu się
dużo pić, truskawki zajadać albo lody, polegiwać w jakimś ocienionym miejscu i
drzemać, drzemać, drzemać... Drzemka taka jednak nie przynosi żadnego wytchnienia.
Wstaje się po niej półprzytomnie i ociężale. Odziana w cieniutki podkoszulek na
ramiączkach wymięta istota ludzka niepewnie, niechętnie a do tego chwiejnie
wyłania ze swojej dusznej gawry. A na zewnątrz słonko od razu żarem potężnym
uderza, oślepia, o zawroty głowy przyprawia, panoszy się w całym ogrodzie, za
nic mając ludzkie męki. I z niegasnącym wigorem woła zachęcająco:
- Nie marudź, kochana.
Wcale nie pokazałem ci jeszcze na co mnie stać! Dopiero co narzekałaś, że Ci
mnie mało, no to teraz masz, czego chciałaś. Nuże! Wystaw ku mnie ramiona i twarz.
Niech Cię piegami ozłocę, niech zaróżowię nos i policzki, niech Twe włosy
rozświetlę a myśli przyklapnięte ożywię, rozjaśnię a sercu niezbędnej iskry
dodam!
- Och, słonko najmilejsze! Przecież widzisz, że piegów
mam aż za dużo, a różowa już jestem niczym świnka skarbonka! I pewnie za chwilę
skóra zacznie mi z nosa złazić. A myśli mi od Twego świecenia raczej nie
przybędzie. Prędzej mi się mózg tudzież inne organa zagotują! – odpowiadam z
przekąsem i wracam do domu żeby czapkę z daszkiem wdziać oraz przewiewną
koszulę z długim rękawem założyć.
- Chowasz się przede mną? Znowu zrzędzisz? Oj, niewdzięczny
ludzki rodzie, nigdy z niczego nie zadowolony! Niby to jasności spragniony a wciąż
ku cieniowi i zimnu dążący! A przecież w ciemności nic nie może istnieć! Tylko
ja mam moc dawania życia! Tylko ja nadaję wszystkiemu właściwy kierunek –
szepcze chwilę potem rozczarowane mą postawą słońce.
- Ale przecież i Ty słońce, potrafisz ranić i zabijać. I Tobie
zdarza się świecić zbyt mocno! – zauważam ocierając pot spływający obficie spod
okularów.
- We wszystkim potrzebna jest rozwaga i równowaga. I
odpowiedzialność. A także pamięć dobrego i złego. Wszak nie kto inny, jak wy,
ludzie przyczyniacie się do coraz większej dziury ozonowej, wy wycinacie lasy,
zanieczyszczacie chemikaliami co się tylko da, wy zabetonowujecie beztrosko
ziemię i zawalacie oceany plastikiem. Robicie wiele dziwnych, wyniszczających
was rzeczy a potem oskarżacie mnie, słońce, że świecę za mocno i że jestem
wszystkiemu winne! – irytacją okryło się tak przyjazne do niedawna oblicze
gwiazdy.
- Jeszcze za mną zatęsknisz, jeszcze mnie będziesz wołać
a teraz jak zwykle nie doceniasz tego, co masz! – dodaje słońce i urażone odwraca ode mnie
spojrzenie. Jego uważny wzrok natychmiast pada na będące w pełni rozkwitu
dzikie bzy. Znowu się rozpromienia. Najpierw pieści kwiaty delikatnie czułymi,
leciutkimi muśnięciami. Potem śpiewa im najpiękniejsze, czerwcowe pieśni o
pszczołach, osach, motylach, mrówkach i biedronkach uwijających się pracowicie
w gęstwinie bzowych gałęzi. Obiecuje długi czas wspaniałej pogody. A wreszcie szepcze
o sierpniowym owocowaniu. O czarnych i ciężkich od owoców baldachach. O
zastępach ptaszków jesienią zajadających z apetytem te cierpkie, lecz pełne
witamin czarne kuleczki. Obsypane białym, niezwykle wonnym kwieciem krzewy drżą
delikatnie z przejęcia, otwierają się pod tkliwym dotykiem promieni. Rozkładają
szeroko swe koronkowe sukienki. Pełne wdzięczności i wzruszenia przeginają się
na wszystkie strony i wzdychają miłośnie…
Przemożną falą ogarnia
mnie ich wyrazisty, narkotyczny nieomal zapach. Nagle sama chciałabym być takim
bzem, który docenia dary słońca i nie potrafi nic innego, jak tylko cieszyć się
swymi kolejnymi przeistoczeniami.
- Masz rację, słonko! – szepczę - Nam, ludziom bardzo trudno dogodzić. Docenić
to, co akurat mamy i zrozumieć jak wiele od nas zależy. Nie gniewaj się na
mnie, proszę! No co mam zrobić abyś znów na mnie życzliwie popatrzyło? – pytam pokornie
a słonko, które na szczęście nie potrafi się długo na nikogo gniewać, zadowolone
chichocze cichutko.
- Zatańcz wśród mych promieni! Uciesz się jasnością! –
mówi raptem – Tak dawno już tego nie robiłaś a wyznam, iż miło by było widzieć
Twoją radość oraz wdzięczność za to, co dla Ciebie robię!
- Ojej! Gdzież mi tam do tańca teraz! Ledwo dycham
przecież! Za dużo ode mnie wymagasz, słonko! – wołam i aż kulę się na
wyobrażenie swych nieporadnych tanów wykonywanych w trzydziestoparostopniowym
upale. Och, z jaką chęcią zanurzyłabym teraz stopy w chłodnym nurcie jakiejś rzeczki.
Co tam stopy! Aż po szyję bym do niej wlazła i tkwiła tam do czasu aż urosną mi
płetwy i skrzela a potem popłynęłabym aż do morza! Tam napotkałabym srebrzystą
ławicę mych siostrzyc i razem z nimi wesoło pomknęłabym do oceanu! Mijałybyśmy
tajemnicze wyspy i podwodne skały. Bawiłybyśmy się w chowanego między koralowcami.
Łapałybyśmy w pyszczki tęczowe banieczki powietrza. Wirowałybyśmy między turkusowymi
falami. Zagłębiałybyśmy się w tajemnicze, niezbadane groty. Płynęłybyśmy śladem
prastarych wielorybów, w których cieniu niestraszne by nam były rekiny ani
żarłoczne mewy. Ocierałybyśmy się o mięciutkie gąbki i wodorosty. Chowałybyśmy się
w kojących ciemnościach, w otchłani mrocznej wieczności…
- Oj, oj! Wracaj
tu do mnie, bo się tu zaraz w syrenę albo inne dziwaczne monstrum zamienisz i
już nigdy nie wyjdziesz z tej strasznej topieli! – wtem słońce przerywa gwałtownie
tok mych wodnych, jakże chłodzących rozpalone ciało, wyobrażeń.
- Mam dla Ciebie znacznie ciekawsze i pożyteczniejsze
zajęcie od udawania ryby! – rzecze z ogromną pewnością w głosie.
- I nie ma mowy o żadnym ociąganiu, bo już jutro będzie
za późno!
- Bierz koszyki albo wiadra i nazbieraj kwiatów czarnego
bzu. Zobacz, już zaczynają opadać! Nie słyszysz, jak Cię do siebie wołają? Śpiesz
się! – dodaje kategorycznie.
- A po co? Na co je teraz rwać ? Szkoda ich! Przecież
nawet jak przekwitną, to nic się nie stanie. Zaczną wytwarzać maleńkie owocki. I
jesienią będzie z czego robić soki, wina i konfitury! - stwierdzam przekonana, iż zdołam się jakoś wymigać
się od pracy w upale.
- Otóż zrobisz dzisiaj kochaneczko dużo bzowego szampana!
Tuż pod nosem masz do dyspozycji jasną moc czarnego bzu. Grzechem byłoby z niej
nie skorzystać! Nie ma nic lepszego niż napić się go tuż po przebudzeniu. Delektować
się w gorące popołudnie tym cudownie musującym napojem! Albo wyłożyć się wieczorem
na leżaku i nie zwracajac uwagi na tabuny komarów sączyć go delikatnie przez
słomkę. Na pewno w głowie Ci się od tego rozjaśni. I sił przybędzie. I inaczej
na świat popatrzysz. No i w końcu, kto
wie? Może poczujesz się tak radośnie, że z własnej woli zatańczysz dla mnie? –
słońce uśmiechnęło się porozumiewawczo i filuternie.
A i mnie w tej chwili zrobiło się jakby
weselej na duszy. Ucieszyłam się nawet, że przypomniało mi o tym pysznym, bezalkoholowym a mimo to działającym jak
prawdziwy szampan napoju. Robiłam go wiele lat temu, w czasach gdy nie miałam
jeszcze pełnej spiżarki przetworów i trzeba było na szybko wymyślić coś dobrego
i orzeźwiającego a przy tym, taniego i co ważne, zdrowego do picia.
- No to idę, słonko! Tylko Ty mi za bardzo w plecy nie
grzej, bo spłonę jak pochodnia! – oświadczam i nie zwracając uwagi na urażone prychnięcia
słonka wzięłam nożyczki oraz dwa wiadra i zanurzyłam się w bzowy gąszcz. Obcinałam
biało szmaragdowe kwiatostany powoli i delikatnie, tak by nie było wielkiego
uszczerbku dla żadnego z krzewów a nawet by ulżyć nieco ich zbyt bujnie
kwitnącym gałęziom. Bzy zdawały się być zadowolone z mojej obecności. Drobniutkimi,
kremowymi kwiateczkami gładziły mnie serdecznie po policzkach. Szczodrze posypywały
mą głowę i rzęsy wonnym pyłkiem. Zginały się ku mnie szeleszcząc albo może
nucąc coś cichutko i nostalgicznie. Zaniepokojone mym pojawieniem się pajączki i
chrząszczyki będące mieszkańcami oraz strażnikami tej kwietnej krainy,
przekonawszy się wkrótce, że nie robię im ani bzom żadnej krzywdy wlazły
pomiędzy niższe konary i stamtąd spoglądały na mnie z życzliwą ciekawością,
wołały do siebie pokazując tajemne ścieżynki i sekretne przejścia. Łagodny cień otulał mą głowę. A bzowa gęstwina
stała się jeszcze gęstsza. Niepostrzeżenie zrobiło się prawie zupełnie ciemno. Ale przy tym dziwnie dobrze…Mogłabym tak trwać
w tym bzowym królestwie bez końca, zamieniając się w elfa, driadę, baśniową
bzową babuleńkę albo po prostu niby cień zniknąć, rozpłynąć się zupełnie między kwiatami i gałęziami…
- No już! Wystarczy! Nazbierałaś dwa pełniutkie wiadra. Wyłaź
stamtąd czym prędzej! – usłyszałam raptem ponaglające nawoływania słonka.
Poczułam też, że omiata mój kark parzącym, nie znoszącym sprzeciwu spojrzeniem.
- Och, jaka szkoda!- wzdycham niechętnie wynurzając się z pełnego
słodkich szeptów gąszczu, zdejmując z rzęs lepiące się do nich pajęczyny
a z włosów zeschłe liście i truchła much.
- Co za dużo, to nie zdrowo! Czy nie słyszałaś o potężnej
magii czarnych bzów? Czy nie wiesz o tym, że mogłyby zabrać Cię w podziemną
krainę duchów i już z niej nie wypuścić? Poczytaj stare legendy słowiańskie.
Zanurz się w celtyckie mity albo w ludowe przypowieści. W każdej z nich kryje
się ziarnko prawdy… - szepnęło ostrzegawczo a dziki bez gdzieś z tyłu zaszumiał
groźnie, zaszeleścił tajemniczo.
- We wszystkim trzeba umieć zachować umiar i równowagę.
Bo prawie wszystko ma swoją jasną i ciemną stronę! – dodało słonko a ja lekko
przestraszona jego słowami, nie patrząc już na gęstwinę krzewów zabrałam wiadra
z baldachami dzikich bzów i czym prędzej podążyłam w stronę domu.
- Hej, hej! A masz aby wszystkie składniki do swojego szampana?
– dobiegło mnie jeszcze z oddali rzeczowe pytanie słońca.
- Och, do zrobienia tego wspaniałego napoju niewiele przecież
potrzeba! Mam kwiaty bzu, wodę, cukier i cytryny. To najzupełniej wystarczy! –
odparłam i już, już miałam wejść od domu aby zabrać się za przygotowanie magicznego
napitku, gdy wtem coś mi się przypomniało. Odwróciłam się ku słońcu i mimo, iż
bardzo mocno świeciło na niebie spojrzałam mu prosto w oczy i szepnęłam:
- Wiesz co, słońce kochane? Chyba już wkrótce całkiem odstawię
czarną kawę, bo wcale mi ona nie służy. Będę odtąd pić o świcie wspaniale
musujący bzowy szampan a potem boso wirować na zroszonej, porannej trawie. No a
Ty razem ze mną! Tak?
A ono nic już
nie odrzekło tylko uśmiechnęło się po swojemu i omiotło gorącym wejrzeniem pełen
zieleni i kwiecia czerwcowy ogród. Tymczasem już wkrótce zza lasu dały się słyszeć
odległe grzmoty. Gwałtownie pociemniało. Niebo zasnuły granatowe chmury. Słońce
schowało się za nimi. Wszystko wokół znieruchomiało w oczekiwaniu na ożywczą ulewę…
Przepis na domowy
szampan z kwiatów czarnego bzu
Ugotuj kilka
litrów wody, posłodź ja cukrem albo miodem a potem odstaw na kilka godzin do
ostygnięcia. Nazbieraj co najmniej kilkadziesiąt baldachów kwiatów dzikiego
bzu. Rozłóż na stole jasne prześcieradło albo obrus i poukładaj na nim
baldachy. Niech poleżą sobie jakiś czas, aby wyszły z nich wszystkie maleńkie żyjątka.
Przygotuj czyste słoje. Włóż do nich kwiaty bzu mniej więcej do 1/3 ich
wysokości. Do każdego słoja wkrój jedną umytą cytrynę i wyciśnij sok z drugiej
cytryny. Zalej kwiaty bzu i cytryny przygotowaną uprzednio, chłodną, słodką
wodą. Luźno zakręć słoiki (napój do fermentacji będzie potrzebował dostępu
powietrza). Codziennie przemieszaj zawartość swoich słoi. Obserwuj, czy po
dwóch, trzech dniach widać będzie na jego powierzchni pianę i bąbelki. Jeśli je
zauważysz, to znaczy, że napój dobrze fermentuje. Im cieplej jest w miejscu,
gdzie stoją słoje, tym szampan szybciej się zrobi. Może być gotowy nawet po paru dniach. Potem przecedź go
przez sito i przelej do zakręcanych butelek. Butelki przechowuj w lodówce.
Miało rację słonko, że kwiaty bzu zrywać kazało :) Szampan - to brzmi smakowicie, sama tego nigdy nie robiłam, tylko sok i nalewkę w zeszłym roku.
OdpowiedzUsuńGorąco, ale to w końcu czerwiec, lato się szybko zbliża, więc jak ma być? :))
Zdaje mi się, że już dzisiaj mój szampan będzie gotowy. Właśnie go próbowałam i niewiele brakuje mu do ideału!:-)
UsuńGorąco nie jest nawet tak dręczące jak zmasowane ataki komarów. Cała jestem pogryziona!
Uściski serdeczne, Lidko!:-)*
Wspaniałe rozmowy ze słońcem prowadziłaś, trzeba go docenić, mimo że obdarowuje nas żarem nie do wytrzymania. Ciekawy pomysł na ten bzowy szampan, sam mam ogromną ochotę nazrywać tych baldachów, ale nie mam słoików, a bez nich ni rusz... Pozdrawiam serdecznie! :)
OdpowiedzUsuńPróbowałam wykorzystac upał jako temat do kreatywnej opowieści. Ot, żeby pióro nie zardzewiało!:-)
UsuńBzowy szampan warto zrobic nawet w mniejszej ilości. W jakimś garnku z przykrywką na przykład. A potem przelać do butelek po wodzie mineralnej i schować do lodówki.No i popijać dla dobrego samopoczucia i dla ochłody!
Pozdrawiam serdecznie, Maksie!:-)
No prosze, madry to i ze sloncem pogada :)
OdpowiedzUsuńA ja ponoc nudze i marudze... jak mowi Wspanialy. Wiem, tym razem ma racje, bo samej ze soba mi ciezko wytrzymac.. jak ja dam rade w tym wytrzymac? nie mam pojecia, wiem tylko, ze musze.
Ha! Mało tu ludzi spotykam na co dzień. no to jak mi sie chce pogadać z kimś to i słonko sie do tego nada!:-)
UsuńOch, Star! Ja też coraz bardziej nudze i marudzę i często z sama sobą sie męczę - mozemy wiec sobie podać ręce! Biorę zatem Twoją dłon i sciskam ja serdecznie, usmiech o poranku Ci serdeczny przekazując!:-)
Star! To ja się do Oleńkowej dłoni dołączam i staję obok. Masz jeszcze moją dłoń i uśmiech:-)*
UsuńDzieki dziewczyny kochane, juz mi lzej i latwiej :***
UsuńAle fajnie!:-)***
UsuńOt i pogadaliście sobie :-) Ja z nim rozmawiam jak idę do pracy, ale ono, filtrowane przez listki starej jabłoni w moim zapuszczonym sadzie, delikatniejsze jest. Jakieś bardziej łagodne. Wdycham jego blask, wpuszczam do środka i proszę o oczyszczenie wszystkich kątków z niepotrzebnych paproszków. I się dzieje.
OdpowiedzUsuńWino bzowe, nawet nazwa jest jakaś taka wróżkowa :-) dziś zrobię. Miłego dnia Olu :-)
Oj tak! Słonko filtrowane przez liscie znacznie jest łagodniejsze i przyjemniejsze w obyciu. I pomocne w polepszeniu humoru i spojrzeniu na świat z większym optymizmem. Ale gdy słonko zbyt ostro sie rozhula, gdy przygrzewa niczym na Aaharze trzeba zaciągnąc zasłony, zamknąc okna i nie dać sie mu spalic na skwarek!:-)
UsuńWinko moje musujące chyba juz dzisiaj będzie gotowe.Wieczorem sie uraczę!:-)
I Tobie miłego dnia, Aniu!:-)
Dwa razy wyrzuciło mi komentarz, a klawiatura dostaje jakiegoś amoku i utrudnia mi jak może.
OdpowiedzUsuńTo tylko napiszę, że zaczytałam się, to śmiejąc się, to ciesząc pięknymi opisami kwiecistych baldachów, zabawy w zimnym oceanie.
Ze słońcem też miałam pogaduszkę kiedy wracałam spocona i zdyszana z zakupów. Burknęłam wtedy pod nosem, że coś urosło ostatnio i pali, a nie grzeje. Szybko dostałam odpowiedź: Ty się ciesz, że nie mam takich zębów jak ten wilki z bajki o Czerwonym kapturku!
A ta wymięta istota ludzka w cienkim podkoszulku na ramiączkach toż to wypisz, wymaluj ja:-) I jeszcze ta duszna gawra:-(
Serdeczne usciski i buziaki posyłam:-)***
Olu, kochana. Przed chwilą znalazłam na YT i muszę się tym z Tobą podzielić. Wygugluj jak będziesz miała czas "Ed Sheeran - Perfect Symphony (with Andrea Bocelli)". Ma 195 239 096 wyświetlań i 69 145 komentarzy. Wiesz, ze lubię Eda Sheerana, tą piosenkę, język angielski:-), Andrea Bocellego, jego piękny głos i język włoski, tak jak Ty. Może Ci się spodoba, a jak nie bardzo, to chociaż podzieliłam się z Tobą moją radością z jej wysłuchania.
UsuńUpał straszny, ale zaczynam się powoli przyzwyczajać i nawet zaczyna mi się to podobać:-)
Buziaki jak zwykle. No jakże by bez tego:-)***
A propos zwariowanej klawiatury, to pewnie ona od tego gorąca też juz dostaje jakiegos fixum-dyrdum!:-)
UsuńCieszę się, że miło czytało Ci sie o moich ogrodowo-morskich przygodach!:-)
Jak tu nie być wymiętą, zapoconą istotą w podkoszulku jak nie można w nocy okna otworzyć z obawy przed chmarą żarłocznych komarów? Zamówiliśmy parę dni temu moskitiery i wciaz czekamy na ich przywóz. Bez nich noce to istna sauna!
Posłuchałam z przyjemnoscią polecanej przez Ciebie piosenki. Dziękuję!* Piękna - zwłaszcza w wersji włoskiej. A Andrea Bocellego bym nie poznała. Bardzo sie zmienił, zestarzał, a może na cos choruje?Ale głos pozostał mu na szczęście przepiękny, czysty, przejmujący, nieporównywalny do żadnego innego.
No tak, do upału też można sie przywyczaić,dostosować swe obyczaje, jak nie ma innego wyjścia. Ja teraz wstaję przed piątą rano i tylko wtedy jestem w stanie cos w ogrodzie zrobić.W ciagu dnia rządzi słonce i gryzące muchy. Wieczorami - komary! Wrr!
Buziaczki serdeczne zasyłam Ci kochana Marytko i dobrego dnia życzę!:-)***
Bardzo malowniczy wpis. Słońce potrzebne jest, ale może nie ponad 30 stopni żyć nie można. Ledwo ostatnio do siostry dojechałem. Smakowicie zapowiada się ten napitek. Odpoczywajcie, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMalowniczy, bo ogród mimo tego zniewalajacego upału ma sie całkiem dobrze. To tylko ludziom i zwierzętom ciężko teraz egzystować.Wyobrażam sobie jaka straszna duchota i gorąc w autobusach i tramwajach!
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Oleńko!:-)
I zaraz mi się przypomniało, jak robiłam musujący cydr:-) do każdej butelki ze zwykłym cydrem dodałam po łyżeczce miodu, fermentacja ożywiła się, po zakorkowaniu butelek kilka rozsadził buzujący gaz, a z reszty uratowaliśmy kilka łyków, bo reszta wykipiała:-) może napitek z czarnego bzu ma mniejsza moc gazową:-) czas robić syropy na zimę, ale tak gorąco, że dziś jeszcze nie; pozdrawiam serdecznie zza Sanu.
OdpowiedzUsuńTo samo miałam z cydrem w zeszłym roku! Cięzko było butelkę otworzyc, bo zaraz wybuchał!:-) Z szampanem z czarnego bzu nie mam(jak na razie) takich problemów. Moze dlatego, że nie osłodziłam go mocno, bo che żeby był raczej wytrawny.
UsuńUpał trwa! Ech, ale damy jakos radę. Grunt, że w ogrodzie wszystko pięknie rośnie!:-)
Pozdrawiam Cie serdecznie, Marysiu!:-)
przypomniałaś mi piosenkę o słońcu, ale to na deszczową pogodę... :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło z usmiechem ala
Ciekawa jestem, co to za piosenka?! Może "Słoneczko nasze rozchmurz buzię, bo nie do twarzy Ci w tej chmurze?" Pamiętam ja z czasów przedszkolnych. Ach, gdzie te czasy?!:-)
UsuńJa też pozdrawiam Cię pogodnie oraz serdecznie, Alu i dobrego dnia zyczę!:-)
Oj ja mam słońca dość. W skwar z pracy, w skwer po Mlodego i w skwar do Weta. Masakrejszyn
OdpowiedzUsuńSłońce rozszalało sie na całęgo i z tego co widać, nie zamierza sie w najbliższy mczasie uspokoić. Trzeba chyba do tego szaleństwa przywyknąc, skoro nie ma innej rady. No i pamiętać, że zimą będziemy za ciepłem tęsknić!:-)
UsuńPyszne. Ja kiedyś dodałam po 10 dniach spirytusu, mniam.
OdpowiedzUsuńA to sobie pogadałaś Oleńko. Ja się ze słońcem nie wadzę, ale z chmarami komarów, które po powodzi nie pozwolą mi nawet w pełnym słońcu na pracę w ogródku. Tragedia, nie pomogą żadne" smary".
Szampan bzowy ze spirytusem? Och, to musiało mieć moc! Na pewno pycha!:-)
UsuńU mnie też komarów masa, Basiu. Szczególnie wieczorami. Ale najgorsze jest to, że nie da sie w nocy okna otworzyć z powodu komarów i człowiek śpi w duchocie.Zamówiliśmy moskitiery i czekamy na dostawę. Ponoć na odstraszenie komarów pomaga mieszanka olejku eukaliptusowego i waniliowego, którą wsmarowuje sie w skórę. Nie wiem, bo nie próbowałam. Ja smaruję sie octem, ale to już tylko na ugryzienia, żeby nie swędziało.
Pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
No pięknie porozmawiałaś ze słońcem, zobacz - jeszcze w maju wszyscy czekali na nie z utęsknieniem :)
OdpowiedzUsuńA ja już zeszłego lata jakoś tak przywykłam do upałów i nie męczą mnie szczególnie. Komarów u nas też trochę jest, jednak nie są to jakieś chmary, raczej pojedyncze osobniki, dające się upolować.
W tym roku przegapiłam czarny bez, nie mam jeszcze krzewu w swoim ogrodzie, a i też nie bardzo mam gdzie zrywać. Jeden rośnie w lesie tuż przy drodze i tak omijałam go, aż wczoraj stwierdziłam, że już za późno. Nie będzie syropu, ani szampana :( a tak smakowicie wyglądają te Twoje słoje...
Leśno - słoneczne pozdrowienia zasyłam ;)
Tak, w maju wyczekiwaliśmy słonka, bo deszcze nas zamęczały. Yeraz z kolei upały. Jak nie kijem to pałką. Nie mogłoby to być w sam raz?!:-)
UsuńAndziu, najlepiej wczesna wiosną posadzić w pobliżu domu wiecej dzikich bzów. One bardzo ładnie wyrastają z łodyżek(obcietych z duzego krzewu) wsadzonych do ziemi i podlewanych póki sie porzadnie nie ukorzenią.Połowa krzewów w moim ogrodzie jest z takiego właśnie nasadzenia. Sporo jest tez samosiejek.
Zlałam juz mój niby-szampan do butelek. Dobry, słodko-kwaśny,ale jakos mało gazowany wyszedł mi tym razem. Nic to! Też sie wypije przecież. W taki skwar, byleby było duzo jakiegokolwiek zimnego picia i juz jest cudownie!
Pozdrawiam Cię ciepło z górzystej krainy zachodzącego słońca!:-)*
Ze mną słoneczko tak nie pogada, bo ja pamiętam czasy, gdy w lecie było najwyżej 25 stopni w porywach a i plony były i opalenizna bez piegów. Między 25 a 35 duuuuuża różnica, ja teraz tylko wegetuję i przeczekuję. I trudno mi wtedy zachwycać się światem i życiem. Po prostu tylko czekam na jesień, zimę, wiosnę.
OdpowiedzUsuńA teraz sanatorium, gdzie miałam się leczyć ale pokoje bez klimatyzacji i przy moim wysokim ciśnieniu jedyna radość to to, że lekarz w pobliżu. Bo radości nie będzie. Jak można chorym kardiologicznym dawać sanatorium w lecie? Chyba że chodzi o eliminację. Ale mam zamiar się nie dać, choćbym miała spać w klimatyzowanej recepcji na podłodze albo w pokoju pod mokrym prześcieradłem, które zabieram zamiast ręcznika.
Tak, ja też pamiętam takie normalne lata, gdy było około 25 stopni. Fajne to były czasy, ale chyba już nie wrócą. Klimat nam zwariował, a ludzie pewnie sporo sie do tego zwariowania swoim bezmyślnym działaniem przyczynili.Mam nadzieję jednak, że upały wkrótce odpuszczą i przynajmniej na jakis czas zrobi sie przyjemniej. Może stanie sie to akurat wtedy, gdy będziesz w sanatorium? Życzę Ci tego z całego serca, kochana Krystynko!:-)*
UsuńRewelacyjna rozmowa ze słońcem. Aż się rozmarzyłam. A u nas 39* w cieniu, ciężko wytrzymać. Bo to słońce jakoś tak dziwnie grzeje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Karolinko, u nas też upał narasta. Dom coraz bardziej sie nagrzewa i zamienia w saunę a na dworze ostry żar nieprzerwanie sie leje z nieba i komary atakują. Podobno juz wkrótce ma sie nieco ochłodzić. Oby!
UsuńPozdrawiam Cie równie serdecznie!:-)
Takie prawo lata czy wiosny dojrzałej, że żarem z nieba leje. Bzy pachną intensywnie i mocno. Lubie ich specyficzną woń. Ale upały znoszę źle, migrena mnie męczy.
OdpowiedzUsuńNiestety, ten żar z roku na rok narasta. Pamietam z czasów dziecinstwa i młodosci bardzo przyjemne, łagodne lata, ale to se ne vrati...
UsuńBardzo lubie zapach bzu a teraz w połączeniu z kwinącym ligustrem tworza u mnie tandem boskiego aromatu. To mi troche łagodzi dokuczliwosci upału.Ale tylko trochę!:-)
Pozdrawiam Cie serdecznie, Lunko!:-)
Przepiękny tekst Olgo. Czytam i czytam od bladego świtu i naczytać się nie mogę.
OdpowiedzUsuńWyrazy najwyzszego uznania.
Serdeczności pozostawiam.
Bardzo dziękuję, droga Stokrotko za Twoje życzliwe słowa.Są dla mnie niczym promień słońca!:-)*
UsuńUpał byłby dobry i znośny gdyby każdy miał klimatyzację. Wyobraz sobie codzienne przygrzewanie słoneczka od marca do grudnia, patrze w okno i robi mi się miło. Rośliny się dostosowały, a mozliwość posiadania egzotycznych kwiatow, bez konieczności wykopywania bulw na zimę, to cos pięknego. Ale i tu ludzie nie doceniają tego daru, chroniącego od depresji i ponurych mysli, maja małe okienka i jeszcze je szczelnie zasłaniają, żeby siedzieć przy zapalonym sztucznym świetle. Wiem, ze chodzi o oszczędność energii, że przez okna wpada jeszcze więcej żaru i klimatyzacja musi pracować jeszcze więcej. Ale po przyjezdzie w Europy, gdzie ludzie dbaja o to, żeby mieć piekne firany szokują takie domy widma. Wychodze rano i po poludniu do pracy w ogrodzie, jest cudownie. Świetliki, ktorym swieca się odwłoczki mienią się nad całą naszą łąką, zjawisko zapierające dech. Kiedyś było mi zawsze zimno, cierpialam od listopada do kwietnia, a teraz mam zawsze słońce. W dodatku świetnie je znoszę, jakbym się w tropikach urodziła. A Tobie zyczę kochana, żebys miala tak, jak lubisz poetko sloneczna:)
OdpowiedzUsuńTak, klimatyzacja w domu na pewno pomogłaby lepiej znieśc te upały. A podobno mają byc jeszcze większe. Pod koniec czerwca ma byc w Polsce ponad 40 stopni a wiec obecny gorąc wyda sie wtedy całkiem przyjemnym ciepełkiem!
UsuńFajnie mieć ciepełko od marca do grudnia, ogród wciaz pełen życia i widziec wicznie zielone drzewa oraz krzewy. Coś podobnego obserwowałam kiedyś w Au. A jednak tęskniłam wtedy za polską wiosną i jesienią. Nawet za mrozem i śniegiem.Inna sprawa, że upały tam nie były tak męczące jak tu. Dziwne, ale prawdziwe!
Nie potrafie sobie nawet wyobrazic jak cudnie muszą wyglądać takie świetliki nad łąką. To chyba wręcz baśniowy widok. Ciekawe czy dałoby sie to sfotografować?
Lubię zmiany i umiarkowanie, czyli raz słonce, raz deszcz, raz zieleń, raz śnieg. A najważniejsze, w tym wszystkim, żeby umieć pogodę ducha, bo ona zazwyczaj niezależna jest od pogody za oknem!:-)