W związku z
poprzednim tekstem o Australii zostałam zapytana przez Maksiuputkową o misie
koala i obiecałam, że napiszę o nich kolejny tekst. Cezary wyszukał w naszym komputerowym
archiwum mnóstwo zdjęć koali i na ich podstawie zaczęliśmy sobie przypominać najciekawsze nasze
spotkania z tymi słodko wyglądającymi torbaczami.
Wcale nie tak łatwo
jest je zobaczyć w naturze, bowiem stworzenia te prowadzą raczej nocny tryb
życia(potrafią w ciągu doby przespać nawet 20 godzin!) a resztę czasu przeznaczają
na poszukiwanie najsmaczniejszych liści eukaliptusa i na ich łakome pożeranie
(koale potrafią zjeść dziennie nawet do kilograma tych specjałów). To niezbyt
duże zwierzaki. Osiągają najwyżej do osiemdziesięciu cm długości a ważą do
piętnastu kilogramów. Zazwyczaj preferują samotny tryb życia, dlatego ciężko dostrzec
na raz kilka tych osobników, no chyba że jest się w zoo albo rezerwacie, gdzie
na małej przestrzeni przebywa ich więcej.
Koale żyją tylko
na wschodnim wybrzeżu Australii, w stanach: Queensland, News South Wales i w
Victorii. Pierwszy raz zobaczyłam na żywo te miśkopodobne futrzaki na Phillip Island –
wyspie leżącej ok. 140 km od stolicy Victorii, Melbourne. Mieści się tam park
dzikiej natury, który zwiedzać można przez wiele godzin oglądając w naturalnym
środowisku żyjące na wolności koale, walabie, oposy i kolczatki. Niestety, jak
dla mnie, stanowczo za dużo było w tym parku ludzi. Spacerowanie w rozgadanym
tłumie i gromadne wypatrywanie między gęstymi liśćmi eukaliptusów szarych
figurek koali było dość frustrujące. Nie dało się skupić na samych koalach, bo
wszyscy tam chcieli sobie z nimi pstrykać zdjęcia i śmiejąc się oraz nawołując głośno
przepychali się ku upatrzonym drzewom, na których tkwiły znudzone i senne misie
za nic mające zafascynowane ich widokiem hałaśliwe, dwunożne stworzenia
biegające w dole. Takoż i my z Cezarym przecisnąwszy się przez ciżbę ludzką sfotografowaliśmy
kilka tych nieruchawych osobników a na koniec uwieczniliśmy mnie w objęciach
wielkiej figury koali tkwiącej przy wejściu do parku. Niezbyt byłam wówczas
usatysfakcjonowana tym pierwszym spotkaniem z koalami. Łaknęłam zobaczenia ich
w prawdziwym, dzikim buszu, w naturalnym środowisku, z dala od tłumu turystów i
ich natrętnych fleszy.
Wkrótce potem
udało mi się wypatrzeć jednego jedynego koalę w Point Leo, miejscowości leżącej
na półwyspie Mornington, gdzie bywaliśmy dość często i za każdym razem udawało się
nam zobaczyć coś ciekawego. A to prześliczne, wielobarwne muszle, a to młodziutką
fokę na skale, a to rzadkie gatunki ptaków a to piękny zachód słońca. Koala żył tam absolutnie
w pojedynkę. Siedział zawsze nieruchomo na jednym z kilku wielkich eukaliptusów. Ilekroć go spotykałam zawsze współczułam mu,
że tak nudny i samotny żywot wiedzie. Ale może było mu tak zupełnie dobrze? Był
przecież niepodzielnym władcą niezbyt gęstego w tamtej okolicy eukaliptusowego
buszu. Nie niepokojonym przez swych pobratymców. Skupionym wyłącznie na tym, co
sprawiało mu największą przyjemność – czyli na spaniu i jedzeniu. Ot, taki był
z niego pogodzony z losem pustelnik, spoglądający na zabiegany ludzki świat z
jakże spokojnym dystansem a może nawet i ironią…?
Większą ilość tych
wspaniałych torbaczy mogliśmy spotkać, gdy podróżując Great Ocean Road i zwiedzając
przyległe do niej miejscowości wędrowaliśmy po porośniętych bujnie wieloma
gatunkami eukaliptusów górach Otway, w których w tamtym czasie żyło tysiące
tych unikalnych zwierząt. Wystarczyło wejść głębiej w busz i zobaczyć je
przytulone do pni eukaliptusów albo wędrujące powoli wysoko w gęstwinie liści. Niektóre
trwały w koronach drzew uczepione gałęzi. Inne wspinały się tuż nad nami. A
jeden z koali ni stąd ni zowąd tuż przy nas przebiegł szybko po ziemi i zanim zdążyliśmy
zrobić mu zdjęcie wlazł na najbliżej rosnący eukaliptus i olewając nas zupełnie
siknął tak mocnym strumieniem moczu, że musieliśmy się szybko odsunąć by nie zostać
spryskanymi tym bardzo wyraziście pachnącym płynem! Potem stojąc w bezpiecznej
odległości długo przypatrywaliśmy się tym nieprzytomnie spoglądającym na nas
torbaczom. Naczytałam się wcześniej o nich sporo i wiedziałam, że liście
eukaliptusów, którymi żywią się te zwierzątka nie dość, iż są ciężko strawne,
to na dodatek mocno toksyczne a także wywołujące u nich stany omalże
narkotyczne. Właśnie dlatego były one stale śpiące i lekko otumanione. Gdzieś
wysoko, wysoko, ledwie z dołu widoczna tkwiła na drzewie koala - matka z
przyczepionym do jej grzbietu dzieciątkiem. Ciąża koali trwa około miesiąca. Misie
rodzą się maleńkie (ważą do kilku gramów), ślepe i nieowłosione i przez sześć miesięcy
przebywają bezpiecznie w torbie swej rodzicielki. W tym czasie żywią się jej
mlekiem oraz częściowo przetrawionym pokarmem z jej jelita. Żałowałam, że nie udało
nam się zobaczyć z bliska matki z
dzieckiem i zrobić tej słodkiej parze zdjęcie, ale rozumiałam dobrze, że
matczyny instynkt każe jej się trzymać z dala od ludzi i że będzie się tak troszczyć
o swe maleństwo prawie przez dwa lata, do czasu aż stanie się ono tak duże jak
ona sama i opuści ją by odbyć krótki okres godowy a potem żyć tak, jak reszta
osobników jego gatunku – samotnie, nieruchawo i sennie. Zadowolić się więc wówczas
musieliśmy widokiem kilku przytulonych do gałęzi dorosłych osobników i w ciszy kontemplować
ich spokojny, senny świat.
I tutaj
dygresja, przed którą nie mogę się wzdragać, gdyż to, o czym teraz opowiem
mocno mnie obchodzi. W 2015 roku władze stanu Victoria w tajemnicy przed Australijczykami
zdecydowały się zabić prawie 700 sztuk koali z gór Otway. Uczyniły to podobno w
trosce o los tych zwierząt, które tak bardzo rozmnożyły się w tamtym rejonie,
że pożarły większość nadających się do jedzenia eukaliptusów i masowo zaczęły
padać na skutek głodowej śmierci. Koale zostały przeniesione w tamte strony w
latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku i mając świetne do życia warunki
rozmnożyły się ponad miarę. Na jeden hektar powinna przypadać jedna sztuka,
natomiast w górach Otway na jednym hektarze zamieszkiwało kilkanaście koali,
którym już po dwudziestu latach zaczęło brakować żywności. Właściciel
znajdującego się w tamtym rejonie campingu opowiadał, że codziennie znajdował w
okolicy mnóstwo wychudzonych, martwych koali leżących pokotem u stóp
objedzonych doszczętnie drzew. W buszu unosiła się ciężka do wytrzymania woń rozkładających
się w upale ciał padłych misiów. Dlatego właśnie odpowiedzialny za środowisko
naturalne resort podjął decyzję o ich odstrzale. A z obawy przed reakcją opinii
społecznej fakt ten przez jakiś czas władze ukrywały. I nie dziwota! Wszak
koale i kangury są symbolem narodowym Australii. Naturalnie występują tylko w
tej krainie a ponieważ do połowy lat dwudziestych ubiegłego wieku masowo na nie
polowano ich ilość drastycznie się zmniejszyła i w wielu parkach znajdują się pod
całkowitą ochroną. Władze tłumaczyły się, że zabito je dla ich dobra, że nie
dało się ich nigdzie przenieść, bo niewiele jest już w Australii miejsc, gdzie
masowo rośnie ulubiony przez koale gatunek eukaliptusów, manna gum. Ponadto
ewentualne przenosiny wiązałyby się z ogromnym stresem dla tych zwierząt,
którego większość i tak by nie przeżyła…
I to tyle dygresji.
Przykro mi tylko, gdy pomyślę, że ten rozbrykany koala – zwany przez nas
sympatycznie sikunem mościckim najprawdopodobniej też nie przetrwał. A może jednak
zaszył się gdzieś w dzikszych partiach gór i tam daje radę żyć spokojnie,
płodząc kolejnych potomków i śniąc swe tajemnicze, na poły narkotyczne sny…?
Kolejne, tym razem
dłuższe i pogodniejsze nasze spotkanie z koalami miało miejsce na Raymond
Island (zwanej także wyspą koali) położonej na jednym z jezior Gippslandu w miejscowości
Paynesville, w leżącej około 300 km od Melbourne, stolicy stanu Victoria.
Kursujący tam prom przewiózł wówczas nas i naszego wiernego jeepa na porośniętą
gęsto eukaliptusami wysepkę zamieszkałą przez setki koali, kangurów i kukubar.
Miało się wrażenie, iż to wyspa bezludna ponieważ nielicznie pobudowane tam
domy mieszkalne były tak dobrze wtopione w roślinność, iż omal zupełnie w niej
ukryte, co sprawiało, iż bytujące tam zwierzęta czuły się zapewne swobodnie i
naturalnie. Jeżdżąc po wijących się w buszu pełnych kurzu niteczkach dróg
mogliśmy podziwiać koale w przyjaznym środowisku i fotografować wszystko do
woli. A że było wówczas bardzo gorąco po kilku godzinach takiego zwiedzania
kompletnie zmęczeni i zakurzeni z radością odkryliśmy zupełnie bezludną, białą
plażę, gdzie zdjąwszy buty z przyjemnością pochodziliśmy po chłodnych wodach
przejrzystego jeziora a potem siedząc w drogocennym cieniu i racząc się przezornie
zabraną ze sobą wodą mineralną nasłuchiwaliśmy kojącego szumu fal oraz
śmiesznych pokrzykiwań kukubar i ostro brzmiących nawoływań panów koali, którzy
przeżywali wtedy widocznie fazę intensywnych godów.
Oj, dobrze było nam tak
siedzieć i nigdzie się nie spieszyć. Mieliśmy wrażenie, iż znajdujemy się w
jakimś ziemskim raju i wcale nie chciało się nam stamtąd odjeżdżać…Mamy nadzieję,
że widziane tam przez nas koale nadal żyją sobie syte i spokojne a wielkie eukaliptusy
rosnące na wyspie Raymond zapewniają im wszystko, co tylko tym niezwykłym zwierzętom do
szczęścia jest potrzebne…
Jak zwykle, gdzie czlowiek zaczyna ingerowac w nature, dzieja sie rzeczy niepozadane. Albo zajmuje zwierzetom ich tereny, wycina lasy i pozbawia pozywienia, albo (w najlepszej wierze zapewne) przenosi tam, gdzie rozmnazaja sie bez opamietania, co znow skutkuje brakiem pokarmu. I tak na calym swiecie, nie tylko w Australii.
OdpowiedzUsuńZabawne sa te niedzwiadki, ktore w gruncie rzeczy zadnymi niedzwiadkami nie sa. :)
Tak, ludzie na całym świecie są dosc podobni do siebie. Podejmują ryzykowne decyzje, liczac na to, że robia dobrze a potem natura pokazuje im, że nie da sie jej rozkazywać, nie da sie przewidziec do konca jak jej siły sie zachowają, a to co dobre dla człowieka niekoniecznie jest dobre dla zwierzat i na odwrót.
UsuńSłodkie mają pyszczki te misiaczki i zabawnie sie poruszają.Wyglądają jak zywe przytulanki albo gremliny. Nie miałam okazji ich dotknąć a ciekawa jestem jaka byłaby w dotyku ich sierść, czy miękka, czy szorstka i twarda!Ale to dzikie zwierzęta i przypuszczalnie jest tak, że chociaż ludzi kusi by je głaskać, to one wcale za tym kontaktem nie przepadają.I to należy uszanować! :-)
Dziękuję, Olgo, za ten tekst o australijskich misiakach. Wprawdzie informacji o zwierzętach w internecie jest dużo, ale ja zapamiętuję te pisane sercem. Czytając Twoje wspomnienia odnoszę wrażenie, że w trakcie pobytu w tym kraju miałaś i oczy i serce szeroko otwarte. I tak jest zapewne do dziś. Kiedy zobaczyłam ten tekst, poczułam się trochę, jak w zaczarowanej krainie - "mówisz i masz"...
OdpowiedzUsuńTeraz opowiem dzieciom w szkole o Australii inaczej niż dotychczas, bo dzięki Tobie troszeczkę tam "byłam". A po przyjrzeniu się bliżej zdjęciom koalków stwierdziłam, że mój Maksiu wcale nie jest gorszy. Tak samo puchaty, z wyglądu sympatyczny, zapewne bardziej bystry i kontaktowy. I nie jest naćpany, wyciąga mnie na spacery i się ze mną bawi. To już ja prędzej mam więcej wspólnego z tymi torbaczami, bo i w dzień lubię pospać i od większości ludzi się odizolować. Mam nadzieję, że mnie nie odstrzelą dla mojego dobra...
Z pozdrowieniami od naszego stadka!
A ja dziękuję Ci za inspirację, Iwonko! Coraz bardziej zapominam swoje przygody i podróze z Australii a dzieki temu, że mogę o nich napisać na blogu zmuszam do wysiłku szare komórki i odświeżam wspomnienia a przez to znowu jest tak, jakbym była tam wczoraj!:-)
UsuńTo prawda, że na wszystko zawsze przede wszystkim patrzyłam i nadal patrzę sercem. Uczucia i emocje są czymś dla mnie najważniejszym i jeśli cos we mnie jakieś uczucia kiedykolwiek wzbudziło, to dzięki temu mogę łatwiej wejsc do skarbca wspomnień i ozywic je na noweo. Jesli cos było mi obojętne, to przeleciało i zniknęło w odchłani niepamięci jakby tego w ogóle nie było.
I takze po to opowiadam tutaj o Australii, dzieląc sie swoimi uczuciami,by czytajacy te posty mogli coś odczuć, popatrzeć na rzeczy inaczej, jakoś zblizyć sie do tego ,co dalekie, ale dla serca juz całkiem bliskie.Bo w Internecie, czy w przewodnikach turystycznych pełno jest ciekawych opisów, ale często nic po przeczytaniu ich w pamieci nie zostaje bo nie było tam emocji, uczuć, osobistego spojrzenia na coś.
Zgadzam sie Tobą, że nasze psy poprzez to, że są nam bliskie, że kochane i nas kochające, będąc tym samym o wiele sympatyczniejsze, niż te słodkie z wyglądu koale.Koale sobie samym wystarczają do szczęścia. A nam, ludziom i naszym domowym zwierzętom wzajemny kontakt jest do poczucia szczęścia nieodzowny.
Jak jest taka senna pogoda jak dzisiaj u nas (niebo zachmurzone, wietrznie choc ciepło i zbiera sie na deszcz), to też bym tylko spała. I żadna kawa nie pomaga!:-)Chyba każdy z nas jest czasem półprzytomny jak koala!:-))
Pozdrawiam Wasze sympatyczne stadko i dziekuje za serdeczne słowa!:-))3
Wspaniałe wspomnienia, lubię takie, które prócz wiadomości zawierają odczucia opisującego. Koale na Waszych zdjęciach są urocze.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Ewo! We wspomnieniach uczucia są bardzo ważne. Bez nich wspomnienia są jednowymiarowe, suche, nieciekawe.
UsuńKoale są fotogeniczne ale bardzo do siebie podobne. Wybierajac zdjecia do tego postu dostawałam już oczopląsu, bo nie byłam pewna, czy jakieś zdjecie sie nie powtarza!:-))
Wstrząsnęła mną informacja o odstrzale koali. W naturze przeżywają najzdrowsze i najsilniejsze osobniki i tam bez ingerencji człowieka też na pewno tak by się stało...Jakże podobną sytuację mamy w Puszczy Białowieskiej...tam zwierzęta, tu drzewa i oczywiście człowiek, który wie najlepiej...
OdpowiedzUsuńTak i mnie sie sytuacja z koalami skojarzyła z sytuacją drzew w Puszczy Białowieskiej. Człowiek niby to stara się pomóc naturze a w efekcie wyrządza niepowetowane szkody.Nie ma już chyba kompletnie dzikiego raju na ziemi - wszędzie człowiek wtrącił już swoje trzy grosze...
UsuńWspaniałe te maluchy na zdjęciach ,są takie milutkie,a ostrzał tych pupili zły pomysł,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTo prawda, wyglądają milutko i wprost chciałoby sie je przytulić, ale to jednak dzikie zwierzątka i takie powinny pozostać dla swojego dobra.A z tym odstrzałem...Przykra i dla mnie ta wiadomość. A tym bardziej, że byłam w tamtych okolicach, gdy były jeszcze bezpiecznym rajem...
UsuńCiekawie napisalas o koalach. Tak, jak spotkac koale to tylko w buszu, koala w rezerwacie i zawsze ktos sie fotografuje, to nie to samo. Byly lata ze czesto bywalam w Point Leo, ale chyba koali nie spotkalam, moze tez dlatego ze zupelnie nie myslalam o takiej mozliwosci.
OdpowiedzUsuńSekretnie dokonane usmiercenie 700 koali bylo w latach 2013 i 2014 a przestalo byc tajemnica w 2015. Ale maja nauczke ze lepiej takich sekretow nie robic, bo jak zmienia sie rzad a partia zielonych docieka to i tak wszystko sie ujawnia. Koale zostaly uspione, eutanazja, o ktora tak bardzo walcza tutaj ludzie dla siebie. Tak jak piszesz koale uwielbiaja ten rodzaj eukaliptusowego drzewa - manna gum i tak objadly te liscie, ze drzewa byly gole, koale spadaly i umieraly z glody, wiec trudno mi oceniac te decyzje, chyba byly podejmowane przez odpowiedzialnych ludzi.
Temat koali od dawna czekał na poruszenie i teraz, dzięki pytaniu o nie, przyszła na to pora - póki jeszcze coś pamiętam!:-)
UsuńWyznam Ci Teresko, że żal mi było zwierząt zamkniętych w zoo albo w małym parku czy rezerwacie, podczas gdy czasem kilka kilometrów dalej te same zwierzęta zyły sobie zupełnie swobodnie na wolnosci. Wystarczyło troche pochodzić, poszukać charakterystycznych znaków i znajdowało się je w ich naturalnym środowisku.
Na Point Leo było zawsze duzo ciekawych rzeczy do zobaczenia. Przede wszystkim sam brzeg oceanu, tak cudownie skalisty i umozliwiajacy swobodne spacery podczas odpływu.Koala mieszkał sobie na eukaliptusie blisko parkingu. Kiedyś przez przypadek go dostrzegliśmy i potem za każdym razem próbowaliśmy go wypatrzeć!:-)
Dziękuje Ci za sprostowanie w sprawie roku tych smutnych wydarzeń związanych z koalami.Jesteś tam na miejscu, wiec wszystko masz na bieżąco. Mnie sie już pewne rzeczy mogą mylić i zacierać.
Tak, wszelkie tajemnice prędzej czy później wychodzą na jaw - nie warto zatem ukrywać nic przed społeczeństwem. Szkoda, że w Australii coraz mniej jest terenów, na których koale mogą życ swobodnie, że na skutek industrializacji znikają w powierzchni tego kontynentu lasy eukaliptusowe i dzikie do niedawna przestrzenie.Tak, jak Aborygenina skutek działalności białęgo człowieka potracili w większosci swe naturalne siedliska, tak i koale zrobiło sie ciasno.I na skutek tego trzeba podejmować tak przykre decyzje, jak ta o ich eutanazji. A co do eutanazji dla ludzi, to jest ona dozwolona zaledwie w kilku europejskich krajach. W reszcie swiata ludzie muszą znieśc do konca swój ból, bez szans na jego humanitarne i legalne skrócenie. Trudny to niejednoznaczny temat...
Cieszę się, że znowu do mnie zajrzałaś i podzieliłaś sie ze mna swą wiedzą i spostrzeżeniami!:-)*
Koale, ze swoim miscowatym wygladem natychmiast wzbudzaja sympatie, choc jedyny, którego mialam przyjemnosc poznac, potrafil dobrze zabkami dac znac, jak byl nie w humorze :). Niestety, to, co opisalas, to tylko jedna z dramatycznych konsekwencji przekonania o ludzkiej wyzszosci nad reszta przyrody. Wkrótce wykonczymy, co jeszcze pozostalo i tylko mi szkoda, ze nie bede miala mozliwosci zobaczenia konca naszego zaborczego gatunku.
OdpowiedzUsuńTak przypuszczałamMoniko, że w razie koale potrafią dziabnąć, w koncu jak każde żywe stworzenie mają prawo do swoich humorków!:-)
UsuńA co do zachowań ludzkich...Tak, z jednej strony są ci, co walczą o ocalenie fauny i flory a z drugiej ci, co niszczą naturę a najgorsze, że czasem nie da się odróznic jednych od drugich, tak dużo we współczesnym świecie propagandy, pozorowanych działań, baniek mydlanych, co wciaz pekają jakby ich nigdy nei było.A co do ludzi, to wystarczy jedna porządna bombka i będzie po ptokach!A z tego, co widać po zachowaniach Trumpa czy Kima niewiele do tego brakuje...
Wspaniałe zdjęcia. a człowiek, no cóż...
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż zdjecia pokazują idealny świat...
UsuńOch Olu ale macie wspomnienia a te zdjęcia tylko mogę zazdrościć a,że to uczucie jest mi obce to będę podziwiać.
OdpowiedzUsuńA ja lubię sie moimi wspomnieniami dzielić z tak zyczliwymi, ludźmi!:-))
Usuń