Cezary pisze...
Płot, jak to płot
niedbale i pośpiesznie zamocowany na przypadkowo zdobytych palikach przewrócił
się i tak pozostał. Przeleżał na ziemi, częściowo stojąc, częściowo kładąc się
dla niepoznaki, a tu i tam przerośnięty wybujałą trawą powoli wydawał
odrażający smród pokrywający poletko przeznaczone pod uprawę wiosenno-letnich
warzyw i samowolnie wyrastających chwastów, które były tolerowane z wiadomych
względów. Zdecydowanie skazany na powolną zagładę gnił od najniższego poziomu.
Zasysał wilgoć z ziemi, która w innych okolicznościach byłaby zbawienna dla
przetrwania. Bywały momenty wskazujące na chęć zakwitnięcia i porostu, okazania
wspaniałości. Wtedy wierzyłem, że pokryty zielonością będzie nie tylko ozdobą,
lecz także czymś kojącym, łagodnym w obejściu.
Myślałem też o glinianych
garnkach rozwieszonych na kołkach, takich zwyczajnych dnem do góry. Piękny miał
to być widok, wtapiający się w towarzyszący pejzaż i nie odstający od
pozostałych elementów krajobrazu. Płot nie zdążył zgnić permanentnie, a
tymczasem na podtrzymujących go słupkach pojawiły się nieśmiałe pędy i zielone
listki. Dziwne! I wtedy po analizie wydarzeń okazało się, że były to młode
wierzby przystosowane do nowej słupkowej roli. Słupki strzelały prosto do nieba
i chyba jedynie siłą woli podtrzymywały powiązane paliki. Ich falowanie
niekiedy budziło zachwyt, a czasem obawy przed rozwaleniem się i nieuniknionym
losem.
Płot zgodnie z gwarancją producenta miał przetrwać dziesięć lat. Długi
to czas. Zależy, pomyślałem. Jako świadek wydarzeń, zmian pogody liczył też
przepływające nad nim chmury. A te, jak to chmury raz łagodne, raz o granatowym
obliczu i co ciekawe, niektóre z nich przybierały rozczerwienioną postać nadętych
policzków, grożąc niewiadomym wybuchem lada moment. Chłopska cierpliwość
nakazywała czekać na sprzyjające warunki. Wreszcie nadeszła wymagana chwila.
Przeniesienie płotu do środka obejścia zajęło chwilę, dosłownie chwilę.
Połączone kołki podwójnym drutem zostały zwinięte w olbrzymi rulon, a właściwie
w dwa. I tak ciągnąc je po zielonej trawie daliśmy radę dojść w obręb ogrodu. Co
za ulga! Płotek w nowym miejscu miał zastąpić stary z plastikowej siatki,
którym zachwycaliśmy się przez jeden sezon, po którym to zbladł, zszarzał i
popękał w wielu miejscach. Wiązany sznurkiem niby spełniał swoją rolę, ale
jakoś bez entuzjazmu. Stare słupki na wpół żywe, na wpół martwe miały wystąpić
w nowej roli. Ciągle wierzyłem, że ukorzenią się i dadzą nowe życie. Zobaczymy…
Przymocowywanie
płotu do wkopanych już słupków okazało się nie lada wyczynem ze względu na
niepasowanie do wymogów nowego miejsca. A przecież płot to płot i wszędzie, w
każdym miejscu powinien być tylko płotem. I wtedy okazało się, że kołki
pomiędzy sobą porozumiewają się szeptem. Szczególnie nocą, a najwyraźniej w
blasku księżyca. Postanowiłem podsłuchać…
Kołek z podgnitym
końcem żalił do okazałych sąsiadów – otoczyliście mnie w milczeniu i w ogóle nie
zwracacie uwagi, że gniję od spodu, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu
zniknę bezpowrotnie. Totalne milczenie potęgowało grozę sytuacji, a poboczne
kołki puszczały do siebie oczka. Domyślam się, że też miały chłopską
cierpliwość i dokładnie wiedziały, że zapoczątkowanie bezwzględnym początkiem
się skończy. Oczywiście kołki, jak to kołki sądziły według siebie. W płocie z
leszczyny było też kilka dorodnych kołków i w otoczeniu przeciętności doznawały
podobnego traktowania. Skazane przez nich na śmierć przez zmowę milczenia zbytnio
nie przejmowały się takim stanem rzeczy. Czyżby wiedziały, że przetrwają ponad
przeciętność? Oczywiście chodzi o przedłużony okres rozkwitu. Już sam nie wiem!
Przecież każdy kołek ma swoje miejsce w płocie i określony czas życia na
przysługującym mu poziomie. I nie ma tu miejsca na szok, tak było, tak jest i
tak będzie. Żal ścisnął moje gospodarskie serce i postanowiłem ustawić kołki w
zaplanowanej kolejności. A, że można było je wysuwać z wiążących drutów, to
pozamieniałem ich kolejność. Okazałe przy okazałych, przeciętne do
przeciętnych, podgnite w jednym szeregu i te popękane i połamane razem w jednej
grupie. I o dziwo, skończyły się nocne szepty, narzekania. Te zbutwiałe i
połamane zdawały się rozkwitać na nowo, tak jakby Stwórca płotu dał im nowe
życie. Izolacja daje niespodziewane rezultaty i najczęściej obraca się
przeciwko izolującym. A poza tym każdy płotek ma furtkę…
to ja macham z pozdrowieniami przez furtkę :)
OdpowiedzUsuńWidzę roześmianą postać pomiędzy, na wysokości oczu daje znać o sobie. Wita się, czy żegna się przez furtkę.
Usuńprzemyka w pobliżu, zawsze chętnie zaglądając do Was zza wirtualnej furtki.
UsuńPowodzenia i pozdrowiena :)
To już wiem dlaczego psiaki mocno ujadają, szczególnie o zmierzchu. Tłumaczę im, że to Alis przemyka i należy tylko merdać ogonami. I rzeczywiście, nasza wirtualna furtka jest zawsze otwarta, a mili goście mile widziani. Dobrego dnia, Alis.
UsuńTeraz płot będzie narzekał, że garnki nie gliniane.
OdpowiedzUsuńPłot już tak ma. W bezwietrzny dzień stojąc blisko we własnym oddechu można usłyszeć ciche narzekanie. Niewytężone, ale przenikliwe.
UsuńTe garnki całkiem fajnie prezentują się na płocie. ;-)
OdpowiedzUsuńregian
Garnki użyte do wymyślonej prezentacji. Tego dnia nie było obiadu i nic w nich nie bulgotało. Zasnąłem o pustym żołądku.
UsuńNo prosze jak sie ma talent to i z niby prostego plotu mozna wykrzesac piekne opowiadanie.
OdpowiedzUsuńBrawo Cezary!!!
Nie było łatwo. Naciąganie prostego tematu na pokrzywiony i zdewastowany płot było niekończącym się zmaganiem. Upychane w nim kołki i paliki jakby na przekór sterczały w niechcianych miejscach. Po powyższym komentarzu schowały co nieco.
UsuńBardzo lubię ten motyw: garnki na płocie... Sam mam na swoim kilka takich glinianych kamionek i jeden gar, który kiedyś był starym, zardzewianym, leżącym głęboko w kącie wozowni, ale pewnego razu go przemalowałem na biało, domalowałem kilka kolorowych kwiatów i taki w iście zalipiańskim stylu do dziś zdobi przydomowy płotek. Pozdrawiam wiosennie i zapraszam do moich kącików! ;)
OdpowiedzUsuńGarnki, jako nieodzowny element wiejskiego pejzażu są niezastąpione. Wiesz, znaleźliśmy w obejściu jeden z nich. Niestety pozostała po nim tylko sterta skorupek. Jakby był w komplecie. Postanowiłem odrutować go i przywrócić zapomnianą świetność. I co najciekawsze znalazłem w nim drugie dno. Pomiędzy było wyskrobane imię i nazwisko. Przeczytałem wielokrotnie i nie usunąłem drugiego dna. Odrutowany garnek to już nie ten sam. Krucha konstrukcja nie nadawała się powieszenie na płocie, a szkoda.
UsuńDziękuję za zaproszenie.
Po Twojej opowiesci ten plot zazieleni sie i rozkwitnie, czujac sie w koncu przez kogos docenionym :).
OdpowiedzUsuńZielona rzeczywiście skrzeczy. Marny to ogrodnik, który rzuca garść nasion i idzie dalej. Idąc pod wiatr wszystko, co ten zawieje ma za sobą. Nieważnym staje się.
UsuńKraszewski napisał ,,Historię kołka w płocie", ale Ty go przebiłeś!
OdpowiedzUsuńNo cóż! Historia płotów kołem się toczy. A i dzisiaj pomimo, że płoty i kołki trochę inne, to spełniają podobne funkcje. Zauważalne na każdym poziomie życia politycznego, jak i społecznego czy w codziennych stosunkach… Choć nie zawsze pokonanie trzystu chwalebnym jest. Nie miałem zamiaru przebijać Kraszewskiego, a przebijanie płotu to sama przyjemność.
UsuńBeżowy Cezary i miętowo turkusowa Olga - uwielbiam takie pomysły i płot też.
OdpowiedzUsuńZestawienie kolorów przypadkowe! Takie były pod ręką. I rzeczywiście wyszło dobrze, a że powieszone na płocie dyndają, to insza inszość. Popatrz, jak nieprzemyślane zestawienie może dać pozytywnie zaskakujący wynik.
UsuńOpowiadanie o plocie :) Jakby się dodało kilka kretów, nietoperzy czy ryjówek to wyszła by z tego bajka dla dzieci. Opowieść o przemijaniu i reinkarnacji. Drugie życie plota! Mogę zilustrować ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :))
Ponętnie zaskakująca propozycja. Już widzę kruka siedzącego okrakiem na płocie, kreta ryjącego pod słupkiem i zielony płot żyjący na zielono. Lubię pisać dla dzieci. Czasem w krótkich spodniach zimno mi w kolana i nie wiem dlaczego. A procę też mam!:) Opowiadanie dla dzieci? Inny język, więcej atrakcji i strachu. Dzieci lubią się bać w pozytywnym sensie. Wiem, że ilustracje byłyby atrakcyjne i absorbowałyby całą dostępną wyobraźnię. No cóż, zastanowię się.
UsuńPozdrawiam serdecznie.
No kruk musiałby być koniecznie, wszyscy wiedza ze kruki są bardzo mądre, a co za tym idzie sarkastyczne ;) Przydałaby się tez jakaś naiwna istotka, myszka może? Czy króliczek, albo wiewiórka która wszystko by myliła i mimo najlepszych chęci powodowała rożne katastrofy, tak zwany element humorystyczny :) Milo pomyśleć o takiej perspektywie.
UsuńPozdrawiam nawzajem :)
Projekt zakiełkował na dobre i przynajmniej teraz jest zielony. Niestety w obecnej chwili mam nawał prac gospodarskich. Na pewno wrócę do tego pomysłu w wolniejszej chwili. Wkrótce. Dam znać.
UsuńFajnie napisales o tym plocie. Taki plot z glinianymi garnkami to przypomina mi film "Sami Swoi" nie wiem czy tytulu nie przekrecilam.
OdpowiedzUsuńDobrze pamiętasz! Płoty nie tylko dzielą. Czasami żałuję, że nie jest płot do sąsiada i nie mogę prowadzić z nim ponad płotowych dyskusji, bo pogaduszki ponad metalową siatką mogą zniekształcać i wprowadzać zakłócenia. W AU większość płotów jest drewnianych. Zlikwidowano szpary w płotach, by nie podglądać sąsiadów. Co kraj, to obyczaj!
UsuńGarnki sa a gdzie koszule ?
OdpowiedzUsuńpismo ladne na garnkach!!
plot jak plot hi,hi no moze tylko ze napisales o nim
pozdrawiam p.Gosia
Koszule? Koszule wiszą na wieszaku i czekają na „miastowe” czasy. Krawaty i inne ozdobniki również. Moje odręczne pismo jest z definicji nieczytelne i z tej okazji poprosiłem Olgę o pomoc.
UsuńJasne, płot, jak płot, który posłużył swoim szkieletem do pisania. A cała kwintesencja osadziła się w szparach pomiędzy kołkami.
Fajnie napisane rozwiń jeszcze trochę.
OdpowiedzUsuńW szpary pomiędzy palikami można zmieścić dużo, nawet całe życie. Tylko, że paliki nie mają wyrozumienia dla treści zawartych pomiędzy nimi. Krzywią się, trzeszczą, by w końcu zszarzeć i szarością przykryć wszystko inne. Następnym razem pomaluję płot na wszystkie dostępne kolory.
Usuń