Ciężko mi się
zabrać za ten tekst, rozpocząć na blogu Nowy Rok bo w ostatnich dniach moje
małe radości zdają się mieć moc i znaczenie nie większe niż lampki na choince.
Jeszcze świecą, jeszcze przypominają niedawny serdeczny czas świąt, jeszcze
usiłują przesłonić widok na coraz bardziej przerażający świat. Jednak ich magia
słabnie, ich idylliczny, baśniowy nastrój nijak się ma do nawały złych
wiadomości, które docierają zewsząd, z każdym dniem w większej i coraz bardziej
przygnębiającej ilości.
Trudno mi więc
pisać tego pierwszego w tym roku posta, bo przyzwyczaiłam siebie,
przyzwyczaiłam też Was do optymizmu i idealizmu, do wyszukiwania dobrych rzeczy
wokół, do prostych zachwytów nad czymkolwiek. A tymczasem od paru dni moje
serce pełne jest niepokoju i kiepsko śpię nie potrafiąc nawet w nocy wyciszyć się
i oderwać od pełnych lęku myśli. Czy się wobec tego przestałam zachwycać, wzruszać,
uśmiechać do rzeczywistości, bawić z psami? Nadal to robię, tyle, że nie
potrafię teraz na dłużej uciec od obaw o to, co dzieje się, co dziać się w
najbliższym czasie będzie. Wobec powyższego mogę albo milczeć na blogu,
usiłując przeczekać ten pełen niepokoju i trwogi czas albo otwarcie napisać o
tym, co mnie obecnie tak smuci, przeraża, zabiera poczucie bezpieczeństwa. I
tak właśnie zdecydowałam się zrobić, mając nadzieję, że choć wychodzę z obowiązującej
tu dotąd konwencji, choć zaburzam tym tę moją blogową krainę łagodności, to nadal
idę jedyną, właściwą dla mnie, najważniejszą ścieżką. Ścieżką szczerego serca…
Po pierwsze ogromny
niepokój budzi to, co dzieje się w Australii. Trwające od września pożary
trawiące cały jej obszar a przede wszystkim gęsto zalesione, południowo
wschodnie wybrzeże (do tej pory spłonęło już ponad 3 mln hektarów), niszczące
wszystko na swojej drodze, zabijające ludzi i zwierzęta. Może nie przerażałoby
mnie to tak bardzo, gdybym nie była niegdyś w kraju kangurów, gdybym nie
zwiedzała miejscowości, w których teraz szaleje ogień, gdybym nie widziała kiedyś
na własne oczy zniszczeń, jakie wyrządzają takie straszne pożary i gdybym nie
płakała tam nad losem pogorzelców, dotkniętych pożarem stulecia w 2009 roku.
Pisałam kiedyś o tym strasznym pożarze tutaj (klik), zamieszczając mnóstwo
fotografii dokumentujących ogrom strat, jakie dotknęły wówczas ten piękny i
wydawałoby się najbezpieczniejszy na świecie i najwygodniejszy do życia
kontynent. Kontynent niby tak daleki, ale jakże bliski nadal memu sercu, jakże uosabiający
marzenia wielu Europejczyków czy Azjatów o szczęśliwym życiu.
Obecne pożary
trwają dłużej i sieją spustoszenie o wiele większe niż tamten z 2009 r. Dymy w
zupełności zasnuwają miasta i miasteczka południowo-wschodniego wybrzeża. Nie
widać końca morderczych, oscylujących wokół czterdziestu paru stopni upałów. Trwająca
od wielu miesięcy susza sprawia, iż ogień pochłania coraz większe połaci
zielonych dotąd terenów, pozostawiając na swojej drodze wymarłe pustkowia,
pełne gryzącego w oczy dymu, kikutów popalonych domów i drzew, poczerniałych od
sadzy ciał martwych kangurów, koali, walabi, wombatów i oposów (do tej pory
zginęło ponad pół miliarda zwierząt). Nie ma nadziei na zbawczy deszcz a
zastępy strażaków choć dwoją się i troją nie dają rady powstrzymać fali
kataklizmu. Słup dymu unoszącego się nad Australią ma kilkanaście kilometrów
wysokości a w jego obrębie tworzy się strefa ekstremalnej pogody, tworzącej
burze z błyskawicami, które wywołują kolejne pożary na terenie większym niż
obszar całej Europy. Chmura pyłów znad Australii dotarła już nawet do leżącej
dwa tysiące kilometrów od niej Nowej Zelandii, barwiąc tamtejsze powietrze oraz
lodowce na beżowo-żółto. Tysiące ludzi na tym oddalonym od Polski o ok. 14 tys.
km kraju straciło swoje domy, dorobek całego życia a choć Australijczycy są
wyjątkowo wytrzymałym i w pewien sposób uodpornionym na podobne klęski narodem,
to apokaliptyczne wręcz sceny, których doświadczają, wyciskają z ich oczu łzy,
pozostawiają ich roztrzęsionymi i bezradnymi wobec końca ich tak stabilnego,
sielankowego wręcz dotąd świata.
Ze zgrozą wpatruję się w filmiki na YT
pokazujące tragedię, która dotknęła mieszkańców Mallacooty, małego, nadmorskiego
miasteczka położonego na pograniczu stanu Victoria i New South Wales. Byliśmy
tam z Cezarym pod koniec 2008 roku, w naszej radosnej podróży sylwestrowo-noworocznej
wiodącej ku Sydney. Pisałam o tym na blogu tutaj (klik). Usiłowaliśmy tam wtedy
znaleźć miejsce na nocleg, bo bardzo już byliśmy zmęczeni całodzienną,
kilkusetkilometrową jazdą z Melbourne. Obejrzeliśmy sobie wówczas dokładnie to
miejsce, szczególnie zachwycając się malowniczym wybrzeżem łączącym jezioro z
oceanem, tysiącami rezydujących tam dzikich ptaków, turkusem wody i nieba,
bujną zielenią eukaliptusów i gęstego buszu. Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się
na nocleg w Mallacoocie, ponieważ miejsce do spania udało się znaleźć tylko na
wyjątkowo oblężonym polu namiotowym, gdzie hałasy bawiącej się dzieciarni oraz
śmiechy i głośne rozmowy mrowia turystów nie pozwoliły by nam odpocząć porządnie
przed kolejnym dniem jazdy ku naszemu upragnionemu celowi. Ruszyliśmy więc
dalej pozostawiając za sobą to pełne radosnych barw, migotliwych dekoracji
świątecznych, beztroskich wczasowiczów i dzieci miejsce, będące dla mieszkańców
Victorii jednym z ulubionych miejsc do spędzania weekendowo-urlopowego,
pogodnego czasu.
I oto teraz
dowiaduję się, że Mallacoota spłonęła doszczętnie, że nie ma już tego, co tak
dobrze pamiętam, tego, co utrwaliłam na kilkunastu zrobionych wówczas
zdjęciach. A turyści, którzy chcieli spędzić w Mallacoocie swój wyczekany,
upragniony czas beztroskiego urlopu musieli być ewakuowani na łodziach i
amfibiach przez australijskie wojsko, albowiem ogień od strony lądu zbliżał się
tak szybko i tak żarłocznie pochłaniał wszystko na swej drodze, iż ucieczka
drogą lądową nie była możliwa.
I tak oto nagle
zmieniła się diametralnie ich rzeczywistość. Przerażeni, osmoleni, tuląc do
siebie zapłakane dzieci wsiadali na łodzie ratunkowe i odpływali z tego
niedawnego raju na ziemi, wspominając pewnie tak niedawne przecież święta i
kolorowe lampeczki palące się na choinkach…
Po drugie
przeraża mnie rosnący stan napięcia między Rosją a Białorusią. Eskalowanie żądań
rosyjskiego władcy potężnego imperium wobec małej, zależnej od dostaw
rosyjskiego gazu Białorusi. Zdumiewa i zaskakuje opór przywódcy Białorusi tak
dotąd zapatrzonego w wielkiego sąsiada, tak dotąd potulnego we wszystkim. Ale
widocznie miarka się przebrała i to państwo obudziło się zdając sobie sprawę
jak blisko jest utraty swej suwerenności. Świecą tam teraz na choinkach
lampeczki, Dziadkowie Mrozy chodzą ze
sztucznie radosnym nawoływaniem ulicami Mińska szykującymi się do obchodów
prawosławnych Świat Bożego Narodzenia, ale nastroje tamtejszej ludności na
pewno dalekie są od entuzjazmu. Rośnie niepokój, poczucie zagrożenia i bezradności
wobec tego, co niesie los…
Po trzecie
ogromną obawą przepełnia mnie stan napięcia na linii Waszyngton – Teheran. Zabicie
na rozkaz amerykańskiego prezydenta irańskiego generała zdaje mi się iskrą
ognia w przestrzeni pełnej prochu. I przerażają wszelkie możliwe tragiczne zdarzenia, zemsty, niekończące się
odwety i ataki, które eskalować będą po tym morderstwie, w których udział brać
będą i wojskowi i cywile, a żyjące dotąd beztrosko dzieci, w uwikłanych w
konflikt krajach na zawsze stracą swój bezpieczny świat. Wiele może się wydarzyć, łącznie z wojną,
nawet nie regionalną, ale światową. A my nic nie możemy na to poradzić. I znowu
niewinni ludzie będą ginąć w imię cudzych, politycznych interesów, a zwłaszcza spodziewanych
zysków, gdyż wojna jednych zabija a innym nabija kiesę. Tak zawsze było, jest i
będzie. Pełna jestem złych przeczuć…
Patrzę na malowniczo pokrytą lodem drogę za
oknem, na sikorki wyjadające słoninkę z karmnika, na moje śpiące głęboko na miękkich
kanapie i fotelach psy. Zerkam na zdobiącą mój cichy dom pod lasem małą, ubraną
w dzień wigilii choineczkę. I myślę sobie, ile już takich pełnych niewinności choinek
lśniło w podobnym do obecnego czasie, gdy świat trzęsie się od pożarów,
zatargów i konfliktów zbrojnych, gdy liczy się tylko władza pieniądza, gdy zwyczajni
ludzie niepewni są jutra, gdy w kataklizmach giną rośliny i zwierzęta, gdy
widok lampek na choince nie potrafi oddalić od smutnych, lękliwych myśli,
napełnić nadzieją albo przynieść głębokiego, spokojnego snu…Nigdzie na świecie
nie jest już bezpiecznie a banieczki zwyczajnej szczęśliwości, w których
staramy się żyć na co dzień, pęknąć mogą i zniknąć w każdej chwili.
Spoglądam na
moją choinkę a przed oczami stają mi znani kiedyś i bliscy ludzie, którzy zapewne
teraz przeżywają bardzo trudne chwile. Widzę koleżanki z mojej australijskiej
szkoły językowej: pełną wrażliwości Irankę Shadi, serdeczną Białorusinkę Alę, pogodną
australijską nauczycielkę Gwen...Widzę ich sympatyczne twarze tak wyraźnie, jak
dziesięć lat temu, gdy opuszczałam Australię. Współczuję im i martwię się o
nie. Martwię się o tych co tam, daleko i o tych co blisko. Martwię się o nas
wszystkich. Gdzieś tam daleko albo całkiem blisko rosną łuny pożarów i tylko lampeczki na choince migocą jeszcze jak gdyby nigdy nic…
No nie dobrze sie dzieje, nowy rok i wiadomosci wala nas obuchem, kiedy zaczyna sie nowy okres, wiem, wiem jest on umowny ale zawsze w nas drzemie nadzieja, ze bedzie lepiej i piekniej, ze idziemy w dobrym kierunku, ze swiat zmadrzal i bedziemy razem rozwiazywac problemy naszej, wspolnej planety...a tu od razu takie niepokojace decyzje jednostek, ktore wiklaja nas w niebezpieczne, zagrazajace zyciu, planecie wydarzenia..ehhh...
OdpowiedzUsuńWiesz Oluś, czytając te wpis tak naprawdę obleciał mnie strach. Niby to wszystko wiem, chociaż z tv mi kompletnie nie po drodze - ale to dociera... i człowiek mimo wszystko chyba chce " nie słyszeć" w obronie własnej. Dzisiaj miałam takie skojarzenie, że kiedyś dawno temu, kręcono mnóstwo filmów katastroficznych, które były jak fantastyka - a teraz to się wszystko dzieje na naszych oczach. Podobno człowiek ma to - o czym marzy. I tak mi się skojarzyło, że te "marzenia "zawarte w filmach - zaczynają się spełniać. Moja mama zawsze mówiła, że w którejś z przepowiedni powiedziane było, że żywi będą zazdrościli tym, którzy nie musieli tego doczekać... Z drugiej strony , jak obserwuję to co się dzieje - w takim zwyczajnym życiu - to czasami " nie ogarniam" i myślę - że to do niczego dobrego i tak nie doprowadzi. Mimo wszystko Oleńko - życzę ciepła w sercu i nadziei.
OdpowiedzUsuńPrzrażające są te informacje z Australii.
OdpowiedzUsuńTrudno zachować spokój.
I ja śledzę wiadomości...
Hmm... Też nie chciałabym pisać pesymistycznie, ale zaprzeczać też nie można widzę, słyszę i czuję co się dzieje a nie dzieje się dobrze. Gdy płonie przyroda jest bardzo źle, ale gdy płonie serce, czyny i myśli ludzi którzy w świecie rozdają karty jest bardzo źle. Potrzebny jest balsam którego coraz bardziej brakuje. Nie ogarniam tego wszystkiego jestem za mała na to wszystko jedynie czuję że źle się dzieję. Martwię się o tych których kocham ale też o cały Świat bo i świat kocham i Ziemię która pozwala mi żyć i kochać. Jeśli będzie tak dalej to Ziemia tego nie wytrzyma. Jeśli człowiek człowiekowi wilkiem to przegramy. Czy aby już przegrana nie puka do świata... obym się myliła. Niech Bóg ma nas w Swej opiece.
OdpowiedzUsuńwitam się noworocznie, usmiechy serdeczne zostawiam. Też z niepokojem rozmawaimy o tych wydarzeniach, iskry zawsze są groźne..... codzienność nie jest usłana różami, a świat mamy tak rozwinięty, szybko może to się jedna obrócić przeciwko zwykłym ludziom i stabilizacji w codzienności.pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzisiaj właśnie kiedy spojrzałam na okolice mojego małego świata, zobaczyłam smutek i dosłownie brzydotę.
OdpowiedzUsuńWiem spowodowane jest to taką a nie inną pogodą, ale niestety i ludzką ręką. Kiedy patrzę na zachowanie wielu ludzi tak na co dzień, to wyzwala we mnie wielką gorycz. Jednak jak spojrzy się szerzej to dopiero widać ile zła jest na świecie. I znowu jednostki stają się silne i stanowią wyrocznię dla innych z tym, że mogące przynieść wiele złego.
Napisałaś dużo o Australii, wiem, że to co się tam dzieje dla Ciebie jest w dwójnasób okropne - byłaś tam. Mnie wielce wzruszył obraz jak rowerzyści poili małego koalę, ile determinacji było w tym zwierzęciu, że podszedł do ludzi. Żywioły są okropne, kiedy człowiek o tym się przekona i zrozumie? Kiedy zacznie inaczej myśleć o ziemi na której żyje? Nie mogę zrozumieć ten ciągłej pogoni za władzą, pieniądzem. Minęło dopiero kilka dni Nowego Roku, a już kilka razy poniosło mnie z bezsilności dowiadując się o postanowieniach samorządowców i tym podobnych organów. Ech poprzestanę już na tym. Pozdrawiam Was jak zwykle serdecznie to mogę bez żadnych nacisków zrobić.
Uciekam przed złymi wiadomościami bo i tak coraz częściej pojawiają się bezsenne noce. Długo żyjemy i dlatego tak wiele napawa nas lękiem...
OdpowiedzUsuńOla, ja się przestraszyłam czytając początek, że coś złego stał się tobie, bądź najbliższym. Choroba, wypadek...Ale nie. Cezary nadal remontuje łazienkę, psy zdrowe, ty też, u córci chyba też ok, co? Świat Hobbitowa jest taki jaki był.
OdpowiedzUsuńTo jest dobrze, poczułam ulgę, bo przykre doświadczenia nikogo nie omijają.
Sporo rzeczy smutnych i przerażających jest na świecie. To co wiesz, to czubek góry lodowej. I działo się to zawsze.
Kiedy ostatnio bawiłaś się z psami i byłaś szczęśliwa, to wszystko też się działo.
A nie przeszkadzało ci być szczęśliwą :)
Nam się może też wydaje, że musimy się przejmować, zasmucać, empatyzować patologicznie, dostrzegać, odpowiadać, martwić, bo wtedy jesteśmy postrzegani jako"dobrzy ludzie". Stara pułapka. Nie musimy, możemy, jeśli chcemy, ale nie musimy. Życie płynie, jest zmienne, ma swoje góry i doliny. Nasze bańki jak napisałaś są nasze, pękną, jeśli MY pozwolimy. Więc jeśli chcesz pomóc, naprawdę pomóc światu, ludziom w Australii, politykom, by oprzytomnieli, wyślij im swoje szczęście z Hobbitowa. Kiedy czujesz tę radość, roześlij ją na cały świat. Kiedy się smucisz i boisz, popłacz i rozładuj, niech się rozproszy i zrobi miejsce na dobre uczucia. A dobrymi się dziel.
Widzę ludzi i zwierzaki w Australii, ale wiem też, że za jakiś czas zagoi się to wszystko, powstaną nowe pastwiska, urodzą się nowe koale, zbudują się nowe domy, Życie popłynie tak jak zawsze. I to uczucie jest dobre. Choć łzy płyną teraz.
Pięknie to napisałaś Aniu!
UsuńJednak kiedyś kiedy będzie tyle zła wkoło - nie nastąpi czas, że pastwiska odrosną, nowe zwierzęta pojawią się. Nastąpi koniec. Jest pytanie dlaczego swym zachowaniem przyspieszamy to zjawisko?
UsuńAleksandro, żaden koniec nie nastąpi. Ziemia odradza się cały czas. Zmienia i żyje. Z nami czy bez nas.
UsuńA my...no cóż, my pofruniemy dalej :)
To nasz odpowiedzialność, co siejemy, to zbieramy. Wiele razy widziałam, jak z tzw. zła, wynikało coś dobrego. Choć na pierwszy i drugi, a nawet pięćdziesiąty rzut oka nie było widać...To wszystko nie jest czarno białe, ma mnóstwo odcieni. Zobaczymy :)
Zamiast mówić o końcu, daj Ziemi i nam przestrzeń na zmianę i naukę :)
Hm...kiedy dotarły do mnie informacje o pożarach w Australii pomyślałam : O matko, Ola! Jakie to będzie dla niej bolesne!
OdpowiedzUsuńGdybym była teraz obok Ciebie, przytuliłabym Cię mówiąc, że będzie, co ma być! Bo co innego mogę Ci Olu powiedzieć? Nie wiem...
I jeszcze myślę podobnie jak Gabrysia tylko uważam, ze to nie nasze marzenia, a kreatywne myśli zawarte w literaturze, filmach powielane tysiącami poprzez czytajacych ksiązki i oglądających filmy ludzi powodują, że te filmowe i książkowe kreacje urzeczywistniają się w naszym życiu. Myśli ludzkie idące w tym samym kierunku, powielane i nasączane ogromnymi emocjami mogą wiele wykreować dla naszej przyszłości dobrego i niestety złego. Myśl podąża za uwagą, to co intensywnie wzmacniamy swoimi myślami rośnie w siłę. Tak myślę, dlatego nie lubię oglądać informacji. Nie czytam juz także książek niosących ciężkie filozoficzne przesłania albo zawierających krwawe opisy zbrodni, czy pełnych dołujących, depresyjnych poglądów. Nie oglądam filmów katastroficznych. Unikam jeżeli tylko mogę ludzi żyjących i karmiących się tym co smutne, tragiczne i złe.
Pozdrawiam serdecznie, mocno tulę***
Jak tylko zobaczył na FB info o Australii pomyślałam o Was. Pamiętałam Wasze wpisy... unikam wiadomości jak mogę, bo swego czasu za bardzo nas denerwowały i ciężko było żyć jak każdy mówił o tym, co w tv mówią. Jakoś na szczęście nie oglądanie sprawia nieporuszanie tematów i przy stole rodzinnym prędzej jakieś problemy rodzinne wynikają niż polityczne. Nie wiem czy to lepiej...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wszystko się ułoży, choć jak przeczytałam wpis to i we mnie wszystko się trzęsie.
Zazdroszczę kotkom i pieskom, one martwią się tylko o kuwetę czy też spacer na dwór i o pełną miseczkę.
A i mnie teraz koi patrzenie na naszą biała z kocia choinkę, ale bombki nie tylko z kotkami mam.
Pozdrawiam serdecznie!
Miejmy nadzieję,że ludzkość się opamięta,że przeważą ludzie normalni kochający dobro,ludzi,przyrodę i piękno.Brzydzi mnie polityka i politycy,unikam jak zarazy ogłupiającej telewizji,a i tak dopadają mnie katastroficzne wizje zagłady.Wierzę,że młodzi, wspaniali ludzie,których wbrew pozorom jest dosyć dużo nie pozwolą zniszczyć tego co przed nimi,swojej przyszłości.Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia,miłości,radości,spokoju i wiary w lepsze,a przynajmniej nie gorsze jutro.Piotr z Roztocza.
OdpowiedzUsuńWszystkie tematy jakie poruszasz sa mi bardzo bliskie. Polityka to moje... nie wiem jak to nazwac, bo hobby to za malo. Zawsze interesowalam sie polityka, a teraz jak nie pracuje, to politka wrecz zyje.
OdpowiedzUsuńMam swoje wlasne teorie na temat pozarow w AU, bo sa one wrecz idealne z tymi ktore od lat nekaja Kalifornie. Najbardziej bolesny w tym wszystkim jest problem wody.
Co do konfliktu US z Iranem to moim zdaniem jest mniej wazne, kto pociagnal trigger, ale wazne jest kto zaplacil za kule ktora zabila.
Sa to wszystko bardzo zlozone problemy i moglabym pisac/mowic o tym bez konca, ale to nie jest miejsce na takie tematy. Jestem tu tylko gosciem.
Na pewno bedzie to ciekawy rok, a kierunek w ktorym zmierza ludzkosc? no coz dopoki sie ludzie nie obudza to nic sie nie zmieni.
Jestem pod wstrząsającym wpływem książki, którą ostatnio przeczytałam. Nosi tytuł "Ostatnia dziewczyna" a napisała ją Nadia Murad, jezydka z północnego Iraku. Jej wieś znalazła się na terenie państwa islamskiego pod wpływem ISIS, mężczyzn zabito i pochowano w zbiorowej mogile, tak samo starsze kobiety, te młodsze zostały niewolnicami seksualnymi bojowników, można je oddać, sprzedać, zabić ... Nie są to czasy odległe, 2-3 lata wstecz, nie mogłam przyjąć do świadomości, że takie rzeczy dzieją się we współczesnym świecie.
OdpowiedzUsuńŻyjemy w naszej części Europy spokojnie i boję się, że ktoś chory na ambicję zburzy nam ten spokój, a naszych chłopców, synów, mężów wyśle na wojnę, sam chowając się w zaciszu gabinetów. Dlatego wolę towarzystwo moich zwierzaków, kontakt przyrodą, ciszę, i modlę się , żeby tak zostało; pozdrawiam serdecznie.
Staram się nie oglądać wiadomości ale to i owo przecieka do mojej codzienności i zawsze przebudzam się jakbym nagle znalazła się w innym świecie. Wszystko to straszne, mimo, że niby ,,nie dotyczy to bezpośrednio nas". Ale dotyczy. To wszystko dzieje się na naszej wspólnej planecie, tragedia tysięcy ludzi i zwierząt.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię mocno :)
Za każdym razem, kiedy docierają do mnie wiadomości o tym co się dzieje w Australii, to płaczę z bezsilności. Ta tragedia przyćmiła chociażby napięcie na linii USA-Teheran(chociaż tata twierdzi, że jak Trump wystrzeli jakąś rakietę, to nie pozostanie nic nie tylko po sympatycznych misiach koala, ale też po nas). Ale mnie naprawdę jest żal endemicznej fauny i flory z tamtego kontynentu. Przecież jak one wyginą, albo ich populacja niebezpiecznie się zmniejszy to... nawet nie chcę myśleć, ile kosztuje bezmyślność ludzka. Czy to w ogóle da się wycenić? A miejscowości? Domy ludzkie? Ich dobytek gromadzony niekiedy przez całe życie? Podobno nadchodzi pora deszczowa, więc jest cień szansy. Czy jednak nie będzie już za późno...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Staram się myśleć pozytywnie ale to nie jest łatwe. Chcę by córcia i jej najbliżsi żyli szczęśliwie i bezpiecznie. O siebie się nie martwię, miałam ciekawe życie. I mam nadzieję, że Ci co rządzą i dzielą też mają rodziny i się opamiętają. Niezgoda rujnuje.
OdpowiedzUsuńDzisiaj na onecie jest obszerny artykul o pozarach i przyczynach pozarow w Australli. Wymienia sie co najmniej 9 przyczyn, i to wcale nie klimat jest najwiekszym ich sprawcom, choc gorace lato uniemozliwia walke z pozarami. Jak sie dobrze wglebic w temat to tak , jest to dzialalnosc czlowieka, podpalenia, bezrozumne celowe wypalania, zle zarzadzanie zasobami wody, przesuszanie, endemiczne flora, drzewa eukaliptusowe, ktore pala sie jak zapalki, dazenie niektorych ludzi do likwidacji parkow narodowych i inne przyczyny. Ale najwygodniej zwalic wszystko na klimat - i opodatkowac.
OdpowiedzUsuńhttps://podroze.onet.pl/aktualnosci/pozary-w-australii-polka-tlumaczy-jak-sytuacja-wyglada-na-miejscu/kej5rpl
Tragiczne sa skutki tych pozarow, ale niestety za wszystkim stoja najczesciej polityka, pieniadze i wladza.
Bardzo dużo dzieje się złego na świecie, jest to przerażające, bo naprawdę może być źle... staram się o tym nie myśleć, żyć chwilą i cieszyć się każdym drobiazgiem, jednak z tyłu głowy cały czas czai się lęk...
OdpowiedzUsuńKochani! Bardzo dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, za merytoryczną dyskusję, za zaangażowanie, za bliskość, zrozumienie, ciepło i życzliwość, które płyną z Waszej strony. Czytam to wszystko co napisaliście i myślę sobie, że dobrze sie stało, iz opublikowałam tego posta. Bo wielu z Was czuje podobnie, bo mówienie o tym co nas smuci, boli i przeraża jest niekiedy bardzo potrzebne, bo nie kotłuje sie w nas w samotności ta bezradnośc, bo nie dusimy w sobie tych uczuć, lecz dzieląc sie nimi widzimy, iż nie jesteśmy sami. Już samo to przynosi jakaś ulgę czy pociechę.
OdpowiedzUsuńŚwiat blogowy został kiedys przez kogos nazwany jakże adekwatnie "światem budyniowym". Bo wszystko przeważnie jest tu słodkie, łagodne, pastelowe, często oddalone od prozy codzienności czy też od grozy tego świata. Jakbyśmy żyli tu w jakimś namiocie, który daje nam rodzaj schronienia, oddalenia od tego, na co nie mamy wpływu, odpoczynku od trudnych emocji i uczuć, z którymi każdy z nas chcąc nie chcąc musi sie zmierzyc w swej realnej codzienności. Jednak czasem pojawiaja sie i tutaj tematy cięższego kalibru - choroba, śmierć, depresja, ból, samotność, niesprawiedliwosć, katastrofy ekologiczne, krzywdy ludzkie, dramaty zwierząt, polityka itp. Widocznie ten namiot nie jest zbyt szczelny i może nie powinien być, gdyz spychanie pewnych kwestii w niebyt nie sprawi przecież, że przestaną one istnieć. Niestety, istnieją. Są jak gazy, które zbyt długo przetrzymywane w sobie powodują coraz większy dyskomfort i ból brzucha.
Dobrze, że póki co trwa jeszcze nasza zwyczajna, dajaca oparcie i jako takie poczucie bezpieczeństwa codzienność, że mamy swoje małe i duze radości, bliskich na których mozemy liczyć, swoje ulubione miejsca, rytuały, pasje, żejest w nas nadzieja. Cieszmy sie tym, wzmacniajmy to, co dobre, doceniajmy to, ale i mówmy o tym, co nas boli, z czym sobie nie radzimy. Bądźmy prawdziwi.
Kochani, pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie i jeszcze raz dziękuję za każde pozostawione przez Was słowo. Oczywiście, jesli chcielibyście nadal poruszać tematy zwiazane z tym, co dzieje sie teraz na świecie, mówic o swoich uczuciach, o czymkolwiek co Was porusza, smuci albo cieszy, to proszę. Pod tym postem jest na to miejsce a na razie nie zamierzam publikować nowego.
Ola
Kochana Olu, ja również wystraszyłam się, że coś się popsuło w Twoim świecie, popsuło się w naszym wspólnym. Albo raczej wydarzyły się bardziej dramatyczne rzeczy niż donoszą codzienne wiadomości.
OdpowiedzUsuńPożary w Australii dotknęły Cie osobiście, bo znasz, bo byłas i trochę serca tam zostawiłas. to samo czuję gdy czytam co się dzieje w Jemenie, zawsze zaboli. Ogólnie to mam zbroję, tak jak napisała Ania Bzikowa, wszystko dzieje się cały czas, a my mamy być szczęśliwi ile tylko da się wycisnąć z tego krótkiego pobytu na Ziemi.
Znowu spadł samolot i zginęli ludzie, niedługo pamięć mi to podsunie, jak już będe w górze i będe miala natręctwa myślowe jak to jest, kiedy czlowieka rozrywa na strzepy, czy zdążę cos poczuć?
Kiedyś myślałam, że jak się nie dość przejmę, nie dość popłaczę, nie dośpię, to po prostu się nie uda nic. Dziecko nie wyzdrowieje, nie zdam przez matmy, ktoś przestanie mnie kochać i tak dalej. Potem odkryłam, że reaguję ze spoznionym zaplonem, najpierw racjonalne myslenie, dzialenie bez angazowania płaczliwych uczuć, a rozsypywałam się po załatwieniu najwazniejszych spraw. Nadal uważałam, że musze przypięczętować wszystko bolem serca.
Az zaczęło bolec mocno, pewnie nerwica, nie wiem, lekarzy unikałam jak zarazy morowej. Az odkryłam, że to czy sie przejmę czy nie, nie ma dla sprawy żadnego znaczenia. ale zostawało poczucie, że chyba jestem nie dość dobrym człowiekiem. No bo nienawidze jak ktoś wrzuca na fejsa zmaltretowane psy, wole tego nie widzieć i nie komentować. Plagą są też chore dzieci błagające o pomoc, im straszniej, tym bardziej wstrząśnie. Ja nie chcę nasiąkać jak gąbką nieszczęściem innych. Na co mam wpływ, to wplywam, a na co nie mam, to nie patrzę. Niesety jestem empatyczna, przejmuję nastroje ludzi, mogę poczuć się skrajnie zagrozona dlatego, że ktoś obok rzuca k...mi.
Dlatego bardzo zaczęłam chronić swoje uczucia. Przypomniało mi się jak przeraziły mnie Indie, stada głodnych zwierząt, tłumy, które mogły zadeptać, żebraczka z niemowlęciem tak brudna, że nie widać było twarzy. I co? Po kilku dniach zmysły sie przytępiły, polowy nie widzialam, wtopilam się. Tak trzeba. Pomagać można tym co dookoła otaczaja, slowem, pocieszeniem, czasami materialnie.
Mam nadzieję moja wrażliwa duszo, że odejdzie od Ciebie czarne widmo odpowiedzialnosci za wszystko. Jesteś piękna osobą, dajesz czytającym tyle otuchy i nadziei, pokazujesz piękne rzeczy. Uśmiechnij się natychmiast Olu:) (Eulampia)
Moze banalnie to zabrzmi, ale mimo wszystko zycze Wszystkim w Nowym Roku aby ten Swiat byl leszy!
OdpowiedzUsuńBardzo duzo zalezy od nas pojedynczych jednostek.
Olu! Zycze Wam z calego serca wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku. Olu, pisz co w sercu Ci gra, bo to jest muzyka plynaca z Twojego serca, i my Twoi czytelnicy o tym wiemy.
A będzie tylko gorzej...
OdpowiedzUsuńWydarzenia, które opisujesz faktycznie przytłaczają. Można mieć tylko nadzieję, że ludzie się opamiętają i będą życzliwie myśleć o drugim człowieku. Na przełomie dziejów było mnóstwo chorób i tragedii, ale w końcu życie toczyło się dalej. Musimy myśleć pozytywnie. Ściskam mocno:-)
OdpowiedzUsuńTęsknię za Tobą Olu! Brakuje mi tych rozświetlonych albo mglistych poranków, tych zdjęć pięknych, Twojej wrażliwosci na piękno, na kolory, na światło, Twojej delikatności!
OdpowiedzUsuńLampki na choince dawno już zgasły. Dzień jest coraz dłuższy i coraz więcej światła wokół. Przyroda odradza się i budzi do zycia na nowo.
Chociaz rozumiem, ze nie zawsze jest tak jak bysmy chcieli...
Tulę i buziam serdecznie! Bo co ja mogę jeszcze, co ja mogę...
Hej tam na górze!!! Kochani, dajcie znak bo my tu się martwimy.
OdpowiedzUsuń