Strony

środa, 12 czerwca 2013

Emigrantki, cz. 6 - "Shadi i Tunde - naprzód, mimo wszystko..."




   Nigdy nie wracałyśmy już z Shadi do rozmowy o jej trudnej przeszłości.  Iranka nie podejmowała tematu swego pozostawionego w ojczyźnie syna a my z Tunde czułyśmy, że nie trzeba więcej trącać tych najboleśniejszych strun. Dopiero wiele lat potem, już w Polsce dane mi było dowiedzieć się z listów Shadi jak potoczyła się dalej jej historia. Tamto jej pamiętne, trudne wyznanie sprawiło jednak, że nasze wzajemne zrozumienie pogłębiło się a wieź między nami wzmocniła w czasach, gdy jeszcze byłyśmy szkolnymi koleżankami. Każda z nas, bowiem nosiła w sobie wiele nie zagojonych ran z przeszłości, o niektórych z nich rozmawiałyśmy, a inne znowu ukryte były w najtajniejszych zakamarkach naszych serc. Czułyśmy jednak, iż cierpienie jest swoistym nauczycielem, zwiększa umiejętność empatii i wzajemnej bliskości. A na obczyźnie właśnie to było nam najpotrzebniejsze. Bo chociaż budowałyśmy co dzień nasze prywatne, nowe szczęścia, to jednak wciąż miałyśmy poczucie straszliwej obcości i nieprzystosowania do życia w nowym, lepszym świecie. Byłyśmy jak małe przedszkolaki w środku roku rzucone w środowisko zżytej ze sobą, gwarnej klasy i choć zachwycone tą nową, niezwykłą rzeczywistością, to wciąż za swoim małym przedszkolem tęskniące.

   Najmniej tęskniła za swą ojczyzną Tunde. Wynikało to z tego, że nieomal cudem wyrwała się ze swych Węgier, z kołowrotka męczącego życia z matką schizofreniczką, ojcem alkoholikiem i bratem kryminalistą. Mieszkali tam wszyscy w dwupokojowym mieszkanku, do którego Tunde z niechęcią wracała po pracy na kolei, bojąc się za każdym razem, co tam zastanie. Swoje osobiste rzeczy musiała zamykać w szafie na klucz, ponieważ zdarzało się, że rodzina okradała ją z najcenniejszych przedmiotów lub w najlepszym razie robiła jej w pokoju wielkie spustoszenie. Matka Tunde miała obsesję cięcia wszystkiego, co wpadło jej w ręce a jak tylko znalazła gdzieś nóż czy nożyczki od razu garderobę Tunde zamieniała w strzępy. Mimo kilkukrotnych pobytów w szpitalu psychiatrycznym jej stan nie ulegał poprawie. Wydawało się tylko, że choroba przyczaja się na chwilę by potem wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Ojciec Tunde z rozpaczy i bezsilności upijał się do nieprzytomności a w rzadkich chwilach trzeźwości wypłakiwał się córce z całego swego zmarnowanego życia. Ukochany brat, niegdyś pilny uczeń, laureat olimpiad matematycznych, w wieku dojrzewania popadł w złe towarzystwo, które nauczyło go napadać na kioski i samochody, wąchać klej i okradać samotne staruszki na ulicy. Do domu rodzinnego wpadał z rzadka. Byle cos zjeść, byle się wyspać. Wysłuchać zrzędzenia wiecznie niezadowolonej matki oraz bełkotu pijanego ojca. Rano, czym prędzej więc uciekał do koleżków, wśród których czuł się ważny i doceniony.
 A w co uciekała Tunde? Co jej dawało jako takie ukojenie? Jej zbawieniem był Internet a zwłaszcza świat gier strategicznych. Doszła do mistrzostwa w kolejnych poziomach rozgrywek on line i zyskiwała międzynarodową sławę świetnego gracza. Swego australijskiego męża poznała, właśnie przez Internet. Grając, spędzali w sieci całe wieczory. Aż wreszcie on coraz bardziej zafascynowany genialną Węgierką nawiązał z nią internetową przyjaźń i gorący romans. Steve był starszy od niej ponad trzydzieści lat. Rozwiedziony. Mieszkający z dwiema dorosłymi córkami i matką staruszką. Samotny, schorowany i szukający bratniej duszy oraz ostatniej iskry romantyzmu i przygody.

   Pamiętam, jak pewnego lata, po południu moje koleżanki odwiedziły mnie w domu. Wszystkie trzy uwielbiałyśmy jeść i dzielić się przepisami na nasze najlepsze, narodowe potrawy oraz częstować się tym, co nam najbardziej smakowało. Dlatego poprzedniego dnia, wiedząc o ich wizycie upiekłam pyszny cheese cake, czyli sernik oraz obrałam ziemniaki na placki ziemniaczane, czyli potato cakes. Wiedziałam, że Shadi przyniesie ze sobą orzeszki pistacjowe i daktyle a Tunde obiecała poczęstować nas pysznym tokajem.
   Kiedy przyszły ubrałyśmy fartuszki i zabrałyśmy się dziarsko za tarcie ziemniaków, przygotowywanie masy na placki a potem za ich smażenie. Wesoło nam było razem kręcić się po mojej małej kuchni. Zaśmiewałyśmy się do łez, nie umiejąc znaleźć w języku angielskim słów na określenie najprostszych czynności kuchennych oraz używanych tam przedmiotów. Przypaliłyśmy ostatnią partię placków, bo rozchichotane zapomniałyśmy o bożym świecie aż przypomniał nam o nim swąd przypalenizny oraz powracający z garażu Cezary.
   Potem, popijając tokaj i wodę mineralną usiadłyśmy sobie w living roomie, gdzie pokazywałam koleżankom moje albumy ze zdjęciami z Polski. Wpatrywałam się z czułością w tę malutką Olę z przedszkola, z podstawówki i z liceum. Pokazywałam im zdjęcia pozostawionej w Polsce rodziny i przyjaciół. Wspólne wigilie. Wycieczki po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i po Beskidach. Mamę na ławeczce w ogrodzie. Tatę siedzącego na ulubionym fotelu. Moje wierne psy. Spotkanie klasowe po latach. Wspomnienia, wspomnienia…
   I nagle łkanie ścisnęło mi gardło, bo zrozumiałam, jak to strasznie wszystko było już dawno temu i jak daleko odeszłam od tamtych czasów, ludzi i miejsc. Czy tamta Ola z fotografii mogłaby przypuścić jak bardzo zmieni się jej zwykłe, monotonne nieco życie?

 - Zapuszczanie korzeni w cudownej krainie koali i kangurów bywa fascynujące, ale i bolesne. A może starych drzew nie powinno się przesadzać? – pomyślałam, chowając zapłakaną twarz na piersiach Shadi. Na szczęście nie potrzebowałam nic mówić, bo Shadi i Tunde dobrze rozumiały to, co działo się w mym sercu.

- Wiecie co dziewczyny? Jednak tutaj nie ma tak pięknych jezior i lasów, jakie są w Iranie –  rzekła cicho Shadi gładząc moje wstrząsane łkaniami plecy.

- I nie ma tu wcale zabytków! – zawołała Tunde – Oko by Australijczykom zbielało, gdyby zobaczyli zamki, muzea, mosty i piękne kamienice w Budapeszcie!
- Pamiętam Olu, jak pokazywałaś nam zdjęcia z Krakowa. To śliczne miasto! – klepiąc mnie nieporadnie po ramieniu dodała Węgierka.

- Dostałam wczoraj maila od mamy. Ojciec ma problem z sercem. Nie wiem, czy zdążę go jeszcze zobaczyć…- westchnęła Iranka, bezskutecznie poszukując po kieszeniach chusteczek higienicznych.

- A ja, chociaż nie cierpię mojej rodziny a najbardziej matki, to ilekroć gadam z nimi przez telefon omal nie słyszę własnego głosu. Tak mi dudni serce – szepnęła Tunde.
- Ostatnio brat poprosił mnie bym znalazła mu jakąś robotę w Melbourne, bo chciałby się wreszcie wyrwać z tego zwariowanego domu. A jak ja mam mu coś załatwić, skoro sama nie mam jeszcze pracy i mój Steve z powodu pogorszenia zdrowia też nie może znaleźć nic odpowiedniego?  – zwierzyła się ponuro Węgierka i głośno wysiąkała nos.

   I tak, jak parę minut wcześniej dobrze nam było pośmiać się razem, tak teraz przytulone do siebie chlipałyśmy jak trójka bezradnych dziewczynek. I trwałoby to tak i trwało, gdyby nie przyszedł mój mąż i nie zaproponował wspólnej wyprawy na molo.

- Dziewczyny! Co będziecie tak siedzieć i się mazać? Zobaczcie, jaka ładna pogoda!
- Chodźcie, przejedziemy się nad zatokę. Podobno sprzedają tam w kiosku ogromniaste, pyszne lody! – zawołał dziarsko a my pozbierałyśmy się szybko i już po chwili mknęliśmy naszym jeepem po słonecznych, pustych o tej porze uliczkach Melbourne, aby znaleźć się nad pełną kolorowych blasków zatoką.

   Nie pamiętam już dzisiaj smaku tamtych lodów. Widzę tylko na zdjęciach roześmiane twarze Shadi i Tunde wylizujące z zapałem zawartość waflowych rożków. Patrzę na dwie, bliskie memu sercu kobiety, które w promieniach zachodzącego słońca spacerują po molo, przypatrują się mewom, kołującym na tle pomarańczowo-złotego nieba i człapiącym po płytkich wodach pelikanom.

   Jak dalej potoczyły się losy tych kobiet? Tunde skończyła kurs opiekunek dla starszych osób i zdobyła dobrze płatną, lecz ciężką pracę w domu spokojnej starości. Do tej pory nie ma dzieci. Utrzymuje dom. Troskliwie zajmuje się chorym mężem. Załatwia wszystkie konieczne dokumenty, aby sprowadzić do Australii brata.

   Dwa lata temu, dokładnie w pierwszy dzień Nowego Roku mąż wyznał Shadi, że ma już jej dość i żąda rozwodu oraz tego, by jak najprędzej wyprowadziła się z jego domu. Po kilkunastu miesiącach szarpaniny rozstali się i samotna Shadi wynajmuje teraz skromne mieszkanie na przedmieściach Melbourne. Dokształca się, pragnąc uznania swych kwalifikacji zgodnie z wymogami australijskimi i pracuje jednocześnie jako ekspedientka w aptece. A co z jej synem? Ojciec wysłał go podobno na studia do Londynu. Shadi wybiera się tam wobec tego w przyszłym roku, mając nadzieję, że takie spotkanie na neutralnym gruncie może pomóc im nawiązać jakieś porozumienie a może i bliską wieź.

   Shadi i Tunde mieszkają w tej samej dzielnicy Melbourne i nadal się przyjaźnią.

   Wszystkie trzy pisujemy do siebie listy i wspominamy w nich dawne, beztroskie, szkolne czasy. Oglądamy nasze wspólne fotografie i marzymy o tym, by jeszcze kiedyś móc razem przejść się uliczkami Melbourne, zwierzając się z naszych marzeń i tęsknot. Czy będzie nam dane? Czas pokaże…

19 komentarzy:

  1. Ty to umiesz, Olu, dawkować napięcie :)))

    Życzę Wam serdecznie, abyście się kiedyś spotkały i chyba to dobrze, że chociaż z nimi dwoma masz kontakt i wiesz, co u nich słychać. A życie toczy się dalej ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, życie toczy się dalej.Jego meandry są zaskakujące i nieprzewidywalne. Najwyższa pora by życie pokazało tym dwóm kobietom łaskawsze oblicze.
      Dziękuje Ci za ciepłe życzenia Lidko!:-)

      Usuń
  2. Wierzyc sie nie chce, ze z drugim mezem rowniez Shadi nie wyszlo, ilez mozna miec pecha w zyciu? Tunde tez do szczesliwcow nie nalezy.
    A ja myslalam, ze takie nagromadzenie nieszczesc zdarza sie tylko w filmach.
    A my narzekamy na zla pogode...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwe życie pisze takie scenariusze, że niech sie wszystkie filmy hollywoodzkie schowają!Trudno w zyciu o happy end i sprawiedliwość. Póki się ono toczy wszystko jest możliwe.Na szczęście stare rany w sercu zabliźniają sie z czasem i tworzy sie miejsce na nowe nadzieje oraz rozczarowania.Jak to w życiu...

      Usuń
  3. Ukochane miejsca, które chcielibyśmy znów odwiedzić,
    ludzie, z którymi chcielibyśmy się znów spotkać
    i wiele inych pragnień i marzeń spoczywa, mniej lub bardziej
    spokojnie, gdzieś na serca dnie - wszystkie one ukołysane
    tęsknotą i nadzieją.

    "Całe życie składa się tylko z powitań i pożegnań" jak mawiała
    Ania z Zielonego Wzgórza, cytując panią Linde...

    Oleńko, Ty wiesz, życie nie raz nas zaskakuje, zatem wierzę,
    że pospacerujecie jeszcze kiedyś uliczkami Melbourne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zycie nas zaskakuje. Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, ale póki trwa wszystko jest mozliwe i trzeba mieć nadzieje, że wiecej bedzie tych dobrych dni i radosnych usmiechów niż niepogody i smutku.
      Póki kolejne lata policzki piegami nam złocą wszystko jeszcze być może!:-)

      Usuń
  4. Nie wiem co napisać - że życie jest smutne, że trzeba chwalić swój ogonek, bo nie wiadomo co jest gorsze- rak czy odrzucenie przez drugiego człowieka ?
    Chyba jednak to drugie .....
    Widzę, że brakuje Ci tych kobiet- były ważne w Twoim życiu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, były wazne w moim zyciu, bo pojawiły sie wówczas, gdy bardzo potrzebowałam takich siostrzanych, ciepłych dusz. Kobiety kobietom sa potrzebne, bo daja sobie zrozumienie, wrażliwośc, uwagę i wzajemną ufność. To jest, było i będzie dla mnie zawsze bezcenne.
      I tak, jak piszesz - czasem własne problemy maleją, gdy zetkną sie z ogromem cudzych problemów, przerastającymi nasze wyobrazenie i wytrzymałosc psychiczną.
      Życie jest smutne, ale bywa też radosne a wszystko to przeplata się, jak nitka w mroczno-świetlistym gobelininie...

      Usuń
  5. Dziękuje Olga za chwile wzruszenia...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesli wzruszyłaś sieSznupciu moimi opowieściami, to tak jakbyśmy przeżywały je razem, po siostrzanemu - dobrze, że jesteś i odczuwasz podobnie!:-)

      Usuń
  6. Smutek co nie wiadomo skąd, jak i dokąd ; czekanie z góry na dół i z dołu do góry; niewiara na całego i wiara na całego w to co przyjdzie lub w to co minie...
    Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie uczucia, wszystkie nadzieje i niepokoje, bezradne mysli,ataki bezsilnosci,zrywy entuzjazmu i szaleńczej wiary - to jest życie prawdziwe, codzienne, wyraziste i niepowtarzalne.
      Tylko jedno - nam własnie przeznaczone, do przezycia od początku do końca.
      Pozdrowienia zasyłam!:-)

      Usuń
  7. Jak pięknie piszesz o tych przyjaciółkach, które poznałaś w Australii. Zawsze kiedy czytam wspomnienia bardzo się wzruszam , i wyobrażam sobie Waszą radość i łzy. Masz dar opowiadania i przelewania tego slowem pisanym. Oleńko ściskam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle silnych uczuć doświadcza człowiek w zyciu i własnie uczucia pamięta najwyraźniej. Czasem wszystko staje przed oczami tak mocno, jakby wydarzyło sie wczoraj a tymczasem lata minęły...Ciepłe uśmiechy bliskich nam osób, wspólne łzy, głebokie spojrzenia, uściski, westchnienia, nić zrozumienia i wzajemnej szczerości - pozostają w nas na zawsze...

      Serdecznie pozdrawiam Alinko!:-)

      Usuń
  8. Upał się zrobił więc usiadłam i nadrobiłam zaległości:)Niesamowite kobiety, różne losy- prawie jak serial w odcinkach:)Różnica jednak kolosalna. Lepiej się czyta takie rzeczy niż ogląda.Pragnienia się spełniają. Być może i Wasze, dotyczące spotkania również się spełnią:)A może spotkacie się w Polsce? Podsyłam trochę ciepełka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaskółko! U mnie też upał, cięzko na dworze w ciągu dnia wytrzymać. Tylko poranki i wieczory są przyjemne i da się wtedy cos zrobic na dworze. A roboty przybywa i przybywa!
      A kobiety z moich opowieści też zapracowane, w kołowrotek swoich trudnych spraw uwikłane, szczęścia prostego i spokoju łaknące, a wciaz daleką drogę mające do niego.Podobne do siebie wszyskie jestesmy a podobieństwa przyciągają...
      Serdecznosci zasyłam!:-)

      Usuń
  9. Smutne historie i mąm nadzieję, że w dalekiej Australi żyje im się teraz znacznie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, lepiej. Ale człowiek rózne bóle nosi w sobie i gdzie by nie zamieszkał, siebie zabiera ze sobą...

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!