Za oknem widok zmienia się nieustannie, ale ostatnie przemiany, które mogłam zaobserwować w ciągu paru zaledwie dni są wręcz spektakularne. Słoneczny początek listopada wraz z niesamowitą wyrazistością i nasyceniem kolorów liści, nieba, spowitego światłem ogrodu oraz okolicznych łąk ustąpił na rzecz porannych mgieł a potem całkowitego zachmurzenia.
Tak było jednak tylko przez chwilę, bo oto dzisiejszy poranek zdecydował się okryć świat szronem i srebrzystą mgłą. Pokazało się minus cztery na termometrze i na dworze od razu mróz wziął we władanie rzeczywistość. Nie mogłam zatem nie chwycić aparatu fotograficznego i nie wybiec w ten wczesno poranny świat. Śpieszyłam się wiedząc, iż wschodzące słońce szybko nabierze mocy i sprawi, iż wszystkie te biało-srebrno-złote zjawiska znikną tak szybko, jakby ich nigdy nie było.
I tak
się stało. W chwili, gdy piszę ten tekst za oknem już prawie całkiem nie ma
śladu po szronie. Ulotniła się gdzieś tajemnica sennych wzgórz, schowanych w
opalizujących mgłach i lśniących drobinkach lodu. Robi się zwyczajnie, choć
nadal pięknie. Jeszcze widać na brzozach mieniące się złoto listeczki, jeszcze
na jeżynach rumieni się odporne na mróz listowie a krzewuszki, berberysy i
tawuły pokazują wciąż jeszcze barwy złota, pąsu i ostatniej zieleni. Napawam
się tym wszystkim wiedząc, że zaraz i to zniknie. Jednak ukaże się coś nowego,
coś co zaskoczy, zachwyci, wzbudzi podziw, wzruszenie i uczucie uczestniczenia
w misterium natury. Misterium, którego moc nigdy się nie kończy.
Listopad nie jest ani lepszy ani gorszy, niż reszta miesięcy. To tylko następny,
konieczny etap by przygotować się do zimowej odsłony rzeczywistości. A to, jak się
na listopadowy świat patrzy, w głównej mierze zależy od człowieka, od jego
nastawienia i umiejętności dostrzegania wartych zauważenia rzeczy…Mógłby ktoś powiedzieć,
iż istnieją przemiany na dobre, ale i na złe. To jednak bardzo subiektywne
stwierdzenia. Dla każdego inne. A tymczasem natura po prostu robi swoje, nie oglądając
się na nasze oczekiwania i przyzwyczajenia. Ma swoje własne plany i działa tak,
jak działać powinna. Natomiast intencje, preferencje i życzenia człowieka
niewiele tu mają do rzeczy. Jesteśmy zbyt maleńcy, zbyt mało znaczący, by
natura przejmowała się naszymi działaniami i zamierzeniami. Choć ostatnimi
czasy wielu niestety odzywa się takich, co wmawiają reszcie jakobyśmy my,
ludzie w znaczący sposób wpływali na klimat i ogólnie przyszłość środowiska
naturalnego. A mnie takie stwierdzenia wyglądają na jakąś śmieszną manię wielkości
albo na groźną propagandę mającą na celu podporządkowanie ludzkości określonej
ideologii, na zrujnowanie gospodarki i wyssanie z niej nie tylko coraz bardziej
topniejących zasobów finansowych, ale i sił żywotnych. Nie wolno się temu
poddawać. Trzeba mieć nadzieję, że ten ideologiczno-propagandowy pęd ku
autodestrukcji sam się wypali i pęknie jak prędzej czy później pęka wszystko,
co sztucznie rozdęte, kłamliwe a przede wszystkim podszyte chęcią zysku i
totalnej kontroli człowieka. Słychać już, że nowo wybrany prezydent Ameryki ma w
planach odejście od rujnującej jego gospodarkę polityki klimatyzmu. Może więc i
reszta świata pójdzie po rozum do głowy?
Czekam na to z utęsknieniem i coraz bardziej w to wierzę, widząc, iż
nawet zajadli do tej pory obrońcy Zielonego Bezładu zaczynają dostrzegać jego
absurdy i zabójczy wpływ na dobrobyt obywateli Europy.
Listopad
nastraja mnie życzliwie do świata. Wlewa mi w duszę tak potrzebny spokój i delikatną
nadzieję. Każdego poranka rozpalam w kuchennym piecu, co daje nam tak potrzebne
o tej porze ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Spoglądam z lubością w tańczące
płomyki, w tlące się na żółto i karminowo węgielki. Cieszę się, że znowu udało się
nam zgromadzić spory zapas drewna. Nie wyobrażam sobie tego, by nie wolno mi
było dołożyć do pieca kolejnej szczapki, by ktoś autorytatywnie mógł mi zakazać
tego, co od zawsze było czymś najnaturalniejszym i najnormalniejszym, od początków
istnienia ludzkości nierozerwalnie z nią związanym. Mocy ognia, potężnej energii, na której opiera
się życie, dzięki której można przetrwać wszelkie chłody i mrozy. A przecież już teraz wielu ludzi marznie,
uwierzywszy w rządowe obietnice, iż tylko inwestując w odnawialne źródła
energii spowolni ocieplenie klimatyczne a przy okazji pomoże i sobie. Brzmi to jednak nieco fałszywie. Co komu po
wielkich inwestycjach, skoro zwyczajnie jest mu zimno a do tego nie stać go na comiesięczne
opłaty?
Ech! Wszystko w
naturze toczy się tak, jak toczyć się powinno. Może więc i w świecie ludzi
sprawy wrócą na tor normalności i już wkrótce przestaniemy się zamartwiać o
wysokie rachunki za energię elektryczną, gaz i opał, o bankructwa kolejnych
firm, o rosnące bezrobocie i zadłużenie państwa?
„Niech no tylko
zakwitną jabłonie”, tak brzmiał tytuł spektaklu do słów Agnieszki Osieckiej. A
może nie trzeba będzie czekać na wiosenne przemiany? Może one powolutku dzieją się
już teraz? I nawet listopad, ten przez wielu tak nielubiany miesiąc tętni
podskórnym życiem nowych, bardziej racjonalnych nurtów myślowych, pozytywnych zamysłów a przede wszystkim sposobów wyjścia z labiryntu niemocy? Bo przemiany dzieją się cały czas. Nawet wówczas, gdy
ich nie dostrzegamy, nawet, gdy zdaje się nam, że nic optymistycznego, godnego
nabrania haustu wiary nie zachodzi. Ale to nieprawda. Dzieje się wciąż i wciąż…Opadają
złote listki, ale przecież na ich miejscu pojawia się srebrzysta koronka
szronu. A coraz bardziej nagie drzewa i krzewy nabierają w spokoju sił przed
kolejnym dzianiem…