Strony

wtorek, 25 kwietnia 2023

O piosenkach, rumaku i wiośnie…

 


 

…Na zmianę dzisiaj pada, leje potężnie albo siąpi i mży delikatnie. Rośliny z zapałem piją tę wodę prosto z nieba i wręcz rosną w oczach. W związku z mokrą i chłodną aurą siedzimy z Cezarym, psami i kotem w domu odpoczywając, gotując zupę jarzynową ze spora ilością natki pietruszki i słuchając piosenek z wielce popularnych w latach dziewięćdziesiątych gal piosenek biesiadnych. Ach! Jak ludzie potrafili się wtedy razem bawić, jak wiele w nich było nieudawanej radości i młodzieńczego optymizmu. Czy i dzisiaj potrafili by tak się cieszyć, śpiewać wspólnie, podrygiwać i tańcować spontanicznie, zapominając o wszelkich podziałach między nimi a co ważniejsze, o tym, co na co dzień niepokoi i dręczy? Czasy się zmieniły i ludzie się zmienili. A może tylko tak mi się wydaje, bo i ja się zmieniłam a co ważniejsze odmienne jest moje patrzenie na rzeczywistość? Tak czy siak, gdy deszcz monotonnie stuka w parapety okien miło jest przypomnieć sobie stare, dobre piosenki i po prostu zanucić nostalgicznie uśmiechając się do wspomnień…



   Wiedząc o tym, że pogoda zmieni się diametralnie postaraliśmy się wczoraj z Cezarym uprzątnąć grządki, przeorać je, nawieźć i przygotować pod zasiew różnych warzyw. Mamy na terenie ogrodu dwa ogrodzone warzywniki, które choć niewielkie, to i tak coroczne przekopanie ich i odchwaszczenie na wiosnę było dla nas zawsze sporym wyzwaniem. Dlatego w tym roku wpadliśmy na pomysł by kupić małą glebogryzarkę spalinową, czyli kultywatorek i nieco ułatwić sobie robotę. I oto wczoraj nareszcie poszła ona w ruch i od razu nie bez przyczyny nazwana została przez nas wielce narowistym rumakiem.




   Tenże rumak  lśniąc nowością stał dotąd w swojej stajni, czyli w budynku gospodarczym,  gdzie przycupnięty obok kosiarek, podkaszarek, pił i łuparki cierpliwie czekał na dzień swej chwały. Choć to, czy okaże się on godzien pochwały, czy wręcz przeciwnie – porażki nie było wiadome. Już raz bowiem, kilka tygodni temu próbnie użyliśmy owej glebogryzarki , ale nie byliśmy wtedy zachwyceni jej pracą. Okazało się, że po pierwsze gleba, na której pracuje taki kultywatorek powinna być porządnie podeschnięta, a do tego uprzątnięta z liści i większych chwastów. Jeśli bowiem jest za mokro to  ziemia przykleja się do kopiąco-tnących łopatek glebogryzarki, co powoduje jej zwolnienie i wymuszony przestój albo wręcz przeciwnie, rwące szarpnięcie, zaskakująco silne i szybkie ruszenie z miejsca, gdy grudy mokrej ziemi  i poplątane korzenie chwastów oraz kłęby liści nagle zdecydują się z niej odpaść.



    Do tego jasne stało się dla nas, że to nie jest lekka praca. Do utrzymania bowiem w rękach kierownicy tego ustrojstwa, do zapanowania nad jego narowami potrzeba sporej siły fizycznej. Dlatego też operatorem owej wymagającej machiny na razie jest u nas Cezary a ja tylko obserwuję z podziwem jego poczynania i tęsknie wzdycham sobie, że może kiedyś i mnie uda się spróbować okiełznać tego szalonego rumaka. A będę jeszcze miała okazję by się tego nauczyć, bowiem na obróbkę czeka niewielki kawałek pola za naszym ogrodem.  Najpierw jednak musimy go trochę powiększyć, wycinając stamtąd płaty gęstej trawy i perzu, pobieżnie chociaż wypielić a potem przeorać i wytyczyć nowe grządki. Będą tam rosły cukinie, dynie, fasolka szparagowa, pomidory i może coś jeszcze, jeśli się tylko zmieści.



   Wiem, że niektórych spośród Was zainteresuje nasza opinia o pracy glebogryzarki. Powiem Wam, że pominąwszy wszelkie początkowe trudności  oraz towarzyszące im złorzeczenia, to raczej jesteśmy z niej zadowoleni. W ciągu mniej więcej godziny porządnie przekopała i rozdrobniła ziemię w dwóch warzywnikach. Gdyby chcieć to  samo zrobić przy użyciu łopat i motyk trzeba by poświęcić na to pewnie kilka dni. A nie muszę chyba mówić jak bardzo uciążliwa jest dla ogrodników w pewnym wieku taka robota.  A czy obsługa glebogryzarki nie jest męcząca? Cezary mówi, że niestety jest, ale to zupełnie inny rodzaj wysiłku i inne mięśnie przy tym pracują. Niech się przy tym narowistym rumaczku schowają wszystkie wymyślne urządzenia w siłowniach!  No, ale przecież ćwiczenia na siłowni nie wiążą się raczej z żadnym pożytecznym działaniem a tylko z pracą nad swoją sylwetką i wagą. Tymczasem obcowanie z gryzącym glebę żelaznym konikiem to same korzyści dla ciała, ducha oraz co najważniejsze dla ziemi w ogrodzie oraz rosnących tam w przyszłości roślin. No, może tylko biedne dżdżownice nie były zadowolone z tego co działo się z należącym dotąd tylko do nich terenem. Pewnie zginęły biedaczki na polu chwały i przemielone zamieniły się w użyźniający, naturalny nawóz.



   A jeszcze co do glebogryzarki, to podczas gdy urządzenie jedzie do przodu, nie trzeba go pchać, bo maszyna po włączeniu napędu sama jedzie przed siebie. Do człowieka należy utrzymanie w ryzach oraz zniesienie jego mocno wibrujących drgań. Znacznie bardziej wymagające jest ciągnięcie kultywatorka do tyłu, ponieważ  maszyna jest dość ciężka a do tego zagłębiając się cały czas w ziemię niekiedy wjedzie za głęboko i trzeba szybko wyciągnąć ją z dołka żeby błyskawicznie nie przekopała się na drugą połowę kuli ziemskiej!:-)


   Wiosna w naszym pogórzańskim przysiółku z każdym dniem poczyna sobie coraz śmielej. Co rano wychodzimy do ogrodu żeby rzucić gospodarskim okiem na to, co jest do zrobienia, by zobaczyć jak przyjmują się posadzone niedawno roślinki albo czy już wychodzą na światło dzienne te nowo posiane. Jednak przede wszystkim spacerujemy po to by odetchnąć świeżym powietrzem i zachwycić się nowymi odcieniami zieleni na drzewach i krzewach, na kwietnikach i w warzywnikach, zauważyć co nowego pojawiło się na okolicznych polach, łąkach i w pobliskim lesie.  Szmaragdowa, soczysta trawa rośnie na potęgę, więc za mną już pierwsze koszenie. Uff! To dla mnie nie lada wysiłek, ale zawsze to pierwsze, wiosenne koszenie jest najcięższe, bo człowiek jeszcze nie rozruszał dostatecznie mięśni, nie przywykł do wielogodzinnego pchania albo ciągnięcia terkoczącej monotonnie, ciężkiej maszyny. Jednak satysfakcja z dobrze wykonanej pracy wynagradza wszelki wysiłek. A poza tym przecież także podczas koszenia obcować można z cudem pełnej życia przyrody. Na biało i różowo kwitną już wiśnie, śliwy, brzoskwinie i czereśnie.  A niemal zakończyła już kwitnienie posadzona kilka lat temu mirabelka. W warzywnikach zieleni się lubczyk, rukola, natka pietruszki i czosnek niedźwiedzi. Pełno już wszędzie motyli, biedronek, mrówek i trzmieli. A do tego wiosenne niebo co dnia przebiera się w kolejne błękitno-białe, zwiewne sukienki.





   Przed nami kilka chłodniejszych, pochmurnych dni. To dobrze dla ogrodu, całej przyrody i dla nas też. Odpoczniemy sobie z Cezarym, poplanujemy co będziemy robić potem, gdy znowu się wypogodzi. Posłuchamy też starych piosenek, pośpiewamy a jak nas najdzie ochota, to może i potańczymy przez chwilę, pokręcimy się trochę po kuchni, bo nogi same się ruszają, gdy słyszy się takie przeboje jak: Sobota w Michałkowicach, Nie płacz, kiedy odjadę, Wando bando, Obozowe tango, Kupujcie bubliczki i wiele, wiele innych…

Tutaj link do tekstow piosenek biesiadnych  https://piosenki.biesiadne.com/

 A ponizej Gala piosenki biesiadnej z 1998 r.

  


środa, 19 kwietnia 2023

Fragment kwietniowego życia...

 


 


   Kwiecień. Godziny przedpołudniowe.  Błotnista łąka pod lasem. Jakaś korpulentna i rozczochrana od wiatru istota ubrana w dresowe spodnie, stary sweter oraz zielone gumiaki biega w tę i we w tę. Znosi naręcza suchych gałęzi do ogniska.(*) Dorzuca je i migiem rusza po następne. Z błyskiem w oczach, z bojową pieśnią na ustach. Jej piegowatą twarz zdobią liczne, rozmazane sadze a rozwiana grzywka zdążyła się od bliskości ognia nadpalić tu i ówdzie. Ale nic to. Ruchliwa owa istota niestrudzenie, bez żadnego marudzenia nadal taszczy kolejne stosy gałęzi. I tak przez kilka godzin. Pod koniec roboty czuje wyraźnie, że kończy się jej już zapas energii. Bolą nogi i kręgosłup. Pot leje się po plecach. Zwalnia więc i przystaje częściej. Zamyśla się. W niebo albo w ziemię na chwilę zapatrza.  Tam zawsze przecież coś ciekawego można zobaczyć. A to śliczny kawałek błękitu jaśniejący pośród gęstych chmur a to jakąś młodą roślinkę przebijającą się dzielnie spośród twardych grud gliniastej ziemi. Uśmiecha się na ten widok, cieknący nos rękawem ociera i znowu do roboty rusza. Trzeba wszak skończyć to, co się zaczęło. Przy całym tym utrudzeniu jest zadowolona z siebie, bo zrobiła to, co sobie założyła. A tak właśnie lubi – coś zacząć i skończyć za jednym zamachem a nie rozwlekać się z robotą przez kilka dni. Wszak jutro czekają kolejne wyzwania, do których też będzie potrzebować nowego zapasu energii.



   Dopiero po powrocie do domu czuje jak jest zmęczona. Drżącymi dłońmi wyjmuje z szafki szklankę i łapczywie wypija sporo zimnej wody z kranu. Strasznie jej gorąco, wiec rozbiera się do podkoszulka. Siada przy kuchennym stole i raptem nie ma już siły na nic. Jakby ktoś wyłączył jej wtyczkę z kontaktu. Odpoczywa, próbując znaleźć dla siebie jakąś wygodną pozycję, co nie jest łatwe, bo w każdej coś ją boli albo uwiera. Mogłaby się położyć, ale wie, że gdy to zrobi, to nie da rady już dziś wstać. Rozleniwi się całkiem, rozbije na kawałki a obolałe mięśnie i stawy gwałtownie zaprotestują, gdy będzie zmuszała je do jakiejkolwiek aktywności. Siedzi więc, cierpliwie ładuje swoją wewnętrzną baterię i tępo spogląda przed siebie, lewą ręką podpierając głowę a drugą machinalnie głaszcząc ufnie podtykającego swój grzbiet białego psa.  Ledwo przestanie głaskać już czuje łapę psa namolnie przypominającą jej o pożądanej pieszczocie. Jaskrawozielone, kupione onegdaj na ciuchach dresowe spodnie upstrzone są w malownicze, błotniste plamy a brudna psia łapa jeszcze dopełnia dzieła zostawiając na nich kolejne bure smugi. Przychodzi drugi pies. I trzeci. Wciskają się pod stół i zazdrośnie odpychają tamtego. Teraz już dwie ręce mają zajęcie, bo przecież całej trójce tak samo należą się pieszczoty. W końcu usatysfakcjonowane psiska pokotem pokładają się wokół i zapadają w sen. Także ją ogarnia coś w rodzaju chwilowej drzemki. Opada jej głowa, więc budzi się gwałtownie i spogląda wokół nie bardzo wiedząc czy to nadal sen, czy już jawa.  Przeczesuje palcami sztywne, posklejane od potu i nadpalenia włosy.



- Ależ ja muszę wyglądać! – parska śmiechem i mimowolnie zerka w stronę stojącego naprzeciw na kuchennym blacie lusterka. Dostrzega w nim fragment swojego odbicia. Spogląda stamtąd pogodna, rumiana jak jabłuszko krótkowłosa i siwowłosa istota w nieokreślonym wieku. Wokół ust ma siateczkę zmarszczek a po nosem i na policzku ciemne smugi od popiołu z ogniska. Zaparowane okulary nie pokazują wyraźnie innych szczegółów.



- Może to i dobrze.  Wszak w pewnym wieku ważniejsza jest uroda duszy, niż ciała! – pociesza samą siebie a potem poczuwszy, że już jej lepiej wstaje z głośnym stęknięciem i rozpalanie w piecu kuchennym a zaraz potem za obieranie ziemniaków się bierze. Wszak najwyższa pora jakiś obiad uwarzyć!

 


 (* )( A skąd te gałęzie? Z wycinki, której dokonał jesienią ubiegłego roku okoliczny tartak. Zatrudnieni tam drwale przez ponad miesiąc wycinali w pobliskim lesie ogromne ilości srebrzystych buków a potem na owej łące obrabiali je, obcinając gałęzie a w końcu cięli pnie na metrowe kawałki,  żeby zabrać do tartaku tylko gołe, gotowe do sprzedaży albo dalszego przerobu drewno. I właśnie po ich robocie na owej straszliwie zrytej przez ich traktory i ciężarówki łące zostało mnóstwo niepotrzebnych im gałęzi.  Grubych, średnich i całkiem cienkich. Zalegało to wszystko w ogromnych stosach a robotnicy odjechali nie troszcząc się o to, co się dalej z nimi stanie a pewnie licząc na to, że z czasem gałęzie owe  zbutwieją, rozpadną się albo zarosną chaszczami. A tymczasem sporo z owych gałęzi nadawało się jeszcze do użytku, więc szkoda było je tak zostawić na zmarnowanie. Wymagały tylko przesortowania, poodcinania z nich najcieńszych gałązek a potem zwiezienia na podwórze i przy pomocy piły stołowej pocięcia ich na zgrabne, nadające się do pieca kawałki.)

czwartek, 13 kwietnia 2023

Teatr krzyżowców i biczowników…

 

                                                 


   Minęły jako zwykle szybko przemijają święta wielkanocne. Za nami już krótkie i błogie chwile oderwania od codzienności oraz zwrócenia się ku innym, niż na co dzień, bardziej wzniosłym sprawom i ponadczasowym wartościom. I znowu w medialnym szumie wokół pojawiają się popularne, niby zgrane, ale wciąż niestety groźne słowa a tuż obok nowe, ale równie męczące i przykre tematy. Ten ogromny rój os bezustannie roi się i roi. Latają wokół nas i buczą w nieustępliwym, złowieszczym amoku wyrazy takie jak: wybory, przeciwnicy polityczni, demokracja, wojna, masakry, demonstracje, inflacja, depresja, ocieplenie klimatu, pedofilia kleru, pedofilia Dalajlamy, chat GPT, eksplozje, certyfikaty energetyczne, pożar auta elektrycznego, zboże techniczne, piąta dawka szczepionki i wreszcie najgorsze a ukazujące się codziennie na portalach internetowych suche  i niestety pozbawione dociekliwych pytań o przyczyny informacje, iż znowu ktoś młody „umarł nagle”…

    Czy i Wam się zdaje, że ten świat staje na głowie?  Pewnie nie pierwszy to raz i nie ostatni w historii jego istnienia. Dzieje się tak wiele upiornych i absurdalnych rzeczy jakby to nie rzeczywistość była, ale sen wariata lub też groteskowe przedstawienie teatralne, w którym wszyscy zmuszeni jesteśmy brać udział. A co gorsza jeszcze się jedne z tych koszmarów nie skończyły a już zaczęły się następne. I przeplatają się wszystkie w nieznośnym, paranoicznym performansie strasznych wieści, dziwacznych zdarzeń, bezczelnych kłamstw albo celowych przemilczeń oraz groteskowych decyzji polityków.  Nie dziwota więc, iż ma się uczucie, że wzbiera wokół coraz większy chaos i obłęd, coraz silniejszy lęk i niepewność co do przyszłości a przede wszystkim wszechogarniający większość z nas bezwład.

       Od kiedy istnieje ludzkość bezwolnie dawała się wodzić za nos spryciarzom przekonanym o swojej władzy i wiedzy, wszelkiej maści uzurpatorom, dyktatorom, cynikom i szarlatanom. Sztandarowym przykładem takiego oszustwa na dużą skalę były przewidywane ongiś przez kapłanów egipskich zaćmienia słońca, które dla prostego ludu wydawały się złowieszczym znakiem z nieba a co za tym idzie stawały się świetnym sposobem na podporządkowanie sobie przestraszonych obywateli państwa faraonów. Ale i średniowiecze nie przedstawia się pod tym względem inaczej. Pojawiły się wówczas tak  ciekawe instytucje i byty jak święta inkwizycja,  krzyżowcy czy też biczownicy. Towarzyszyło im owładnięcie religijną misją, chęcią odkupienia przeżartego grzechem świata i zmiany go na lepsze. Ale tak to tylko wyglądało na zewnątrz dla zwykłej gawiedzi, bowiem jak zawsze chodziło o utrzymanie i rozszerzenie władzy oraz powiększenie fortun ówczesnych hegemonów – królów, cesarzy, możnowładców oraz namiestników kościoła. Krzyżowcy robili to przy użyciu mieczy, z całą bezwzględnością  zbrojnie napadając na „pogańskie” kraje aby siłą wprowadzić u nich jedynie słuszną religię. Główną metodą działania owych „ szlachetnych wojów” był straszliwy terror, łupiestwo i zbrodnie. Ale o to już mniejsza. Liczyły się przecież wyższe cele, o które wolno było walczyć w każdy możliwy sposób. Przy tej okazji wielu dorobiło się niebotycznych fortun a i liczne złodziejaszki, mordercy i oszuści mieli się znakomicie. Zawsze wszak gdy ktoś ginie, cierpi albo popada w biedę, ktoś inny zyskuje krocie. Do tego wszelkiej maści pątnicy i biczownicy, czując się odpowiedzialni za ów przeżarty złem świat i nie mogąc znieść swej bezczynności wyruszali na wędrówkę w ponurych, masochistycznych pochodach, pokazując się jako cierpiący za owe grzechy i pragnąc je swoim bólem odkupić. A gdzieś w tym wszystkim usiłowali żyć i przeżyć jakoś zwyczajni ludzie, dla których liczyły się takie wartości jak rodzina, dom, miłość, zgoda między bliźnimi. I oni właśnie stawali się ofiarami owych wojen, bitew, przerażających procesji cierpiętników i zbójeckich, okrutnych wypraw rycerskich. To przez ich uprawiane w znoju poletka przetaczały się wojny, znacząc je zniszczeniem i pożogą. Kto dziś o tamtych ludziach pamięta? Byli a jakby ich nie było.  Historia o nich milczy a choćby nawet nie milczała, to cóż by im było po tym? Wypełnili swoją rolę rozedrganej, plastycznej masy ludzkiej, bezbarwnego tła dla ważnych, wyrazistych wydarzeń. I stali się prochem tej ziemi…

    Dzisiaj na tamtych owładniętych religijnym powołaniem inkwizytorów, rycerzy i biczowników patrzymy jak na osoby dziwne, straszne, a nawet szalone. I cieszymy się, że tamte ciemne wieki już za nami, że myśmy mądrzejsi i bardziej świadomi tego, co się dzieje i że mamy na to jakiś wpływ. Ale czy na pewno? Czy i dzisiaj nie zachowujemy się właśnie tak samo jak nasi przodkowie w średniowieczu? Ktoś bogaci się albo bawi naszym kosztem, ktoś inny eksperymentuje na nas i bada, jak dużo jesteśmy w stanie znieść, gdzie jest granica wytrzymałości ludzkiej. No i przecież nie brak i dziś współczesnych krzyżowców – tropiących wszędzie zabójczy ślad węglowy klimatystów czy ekologistów przyklejających się do jezdni albo oblewających zupą pomidorową obrazy muzealne. Nie brak zawziętych kapłanów covidianizmu usiłujących naznaczać i dyskryminować wszystkich tych, którzy nie zgadzają się na dogmaty ich religii, a co najważniejsze, sprzeciwiają się przyjęciu  cudownego preparatu, „świętego znaku” nowej wiary. Nie brak wyznawców nowej poprawności politycznej, w myśl której istnieją nie dwie, ale kilkadziesiąt płci a takie przestarzałe słowa jak „matka” i „ojciec” są wysoce niewskazane i zastępowane coraz częściej przez pojęcie „rodzic” albo opiekun. Nie brak polityków o wiele bardziej dbających o interesy sąsiadującej z nami i walczącej z innym naszym sąsiadem krainy, niż o nasze własne. Lista tych współczesnych złowieszczych dziwactw i zagrożeń nie ma końca. A do tego wszystkiego nie brak kupionych przez polityków mediów usuwających z przestrzeni publicznej wszystkie niewygodne dla siebie informacje.  I jeszcze na górę tych wszelkich uprzykrzających życie spraw pojawia się strach przed szybko rozwijającą się sztuczną inteligencją, przed tym jak wiele już potrafi i jak bardzo zmieni naszą przyszłość. Czy w tym nowym, wspaniałym świecie wystarczy nam miejsca i możliwości na zwyczajne, proste życie?  Ani wiedza ani postęp nauki i techniki nie potrafią nam tego zapewnić. Polepszyć naszego bytu. Uspokoić, że w dobrą stronę się ta machina toczy. A wręcz przeciwnie. Na miejsce jednej opresji pojawia się zaraz następna, tyle, że ubrana w modny płaszczyk naukowego światopoglądu i jedynie słusznej drogi, którą nie pytając o nic niczym stado bezmyślnych baranów powinna podążać uległa ludzkość.



   Przerażeni złowieszczymi wiadomościami atakującymi nas zewsząd, udręczeni krzykliwością i zajadłością współczesnych krzyżowców, znudzeni namolnością nowych biczowników próbujemy  bronić się przed nimi, puszczać mimo uszu ich wrzaski i jęki. Usiłujemy wyszarpać dla siebie z życia tyle, ile się tylko da, aby ocalić choć odrobinę swojej normalności. Bo wciąż mamy świadomość, że przeminiemy jako i inni przeminęli. Bo mgnieniem jest tylko ten nasz ludzki byt. Zaledwie pyłkiem w kosmosie. O nas, zwyczajnych ludziach historia jak zawsze będzie milczeć. Cóż więc znaczymy? A przecież to my tworząc miliardy owych kosmicznych pyłków żyjemy tak naprawdę i przekazujemy to życie oraz jego najważniejsze wartości dalej i dalej. To my, pracowici, uczciwi ludzie jesteśmy zasadniczą osnową i prawdziwym sensem istnienia. Natomiast owi żałośni inkwizytorzy, krzyżowcy i biczownicy bez wytchnienia odgrywają przed nami uparcie swój kuglarski spektakl, próbując zaburzyć i zohydzić naszą codzienność. No tak, ale przecież my wcale nie musimy na to ich marne przedstawienie patrzeć ani wierzyć w sens sypiących się jak z rękawa kolejnych sztuk i sztuczek. Wszak każdy teatr bez widzów prędzej czy później plajtuje. No chyba, że ma mocarnych sponsorów, którzy dysponując ogromnymi finansami sprawią, że ten szalony spektakl będzie trwał w nieskończoność obfitując w kolejne ponure, przyciągające naszą uwagę atrakcje. A do tego owi sponsorzy mając ogromną władzę, siłą i podstępem zapędzą widzów do dusznej, klaustrofobicznej teatralnej sali zwanej dla niepoznaki naszą rzeczywistością.

   A tymczasem słońce świeci jak gdyby nigdy nic i serdecznie zaprasza kolorową wiosnę do naszych parków, lasów i ogrodów…

 


piątek, 7 kwietnia 2023

Ukryta moc…

 


 

   Zima wiosną nie nastraja człowieka najlepiej. Chciałby już cieszyć oczy wyrazistymi kolorami a tu tymczasem wkoło tylko biel i czerń. Czy to kwiecień, czy to grudzień? Czy to święta Wielkiej Nocy czy Bożego Narodzenia? Coś się tej przyrodzie chyba pomyliło. Gdzie te młode trawki, listki i kwiatki? Gdzież podziały się te żabki, co to już skrzek zdążyły w stawie złożyć? No gdzie to wszystko, co tak entuzjastycznie do życia się rwało i owym entuzjazmem zarażało? 



   Biedny człek przez kilka dni dał się omamić wiosennym powiewom i słońcu, naiwnie myśląc, że tak już zostanie. A omamiony przeciążył się, przepracował, poległ i teraz kwęka, bo go korzonki rwą boleśnie i ledwo po domu łazi. I to nie jeden człek a dwa człeki w osobach Olgi i Cezarego. Ha! Nie pierwszy to raz i nie ostatni, gdy dopada nas rwa kulszowa, ale nigdy jeszcze nie dopadło nas to jednocześnie! Oj, za szybko na wiosenny wiaterek się te nasze korzonki wystawiły i takie teraz są tego następstwa.  Smarujemy się wzajemnie czym się da, plastrami rozgrzewającymi albo domową maścią żywokostową obkładamy, skarpetki sobie nawzajem ubieramy i wyręczamy się w najcięższych pracach, typu przynoszenie drewna i rozpalanie w piecu. Wierzymy, że jeszcze parę dni i będzie lepiej. W tym czasie nasze korzonki nerwowe oraz korzenie wszystkich wiosennych roślin wzmocnią się w magicznej krainie Walhalli, w miejscu dla wszystkich strudzonych wojowników, gdzie nabiera się sił  przed kolejnymi bitwami a potem rusza do boju.  Pogoda też przez ten czas się unormuje i wreszcie stanie się to, co ma się stać, czyli PRAWDZIWA WIOSNA! I będzie się działo! Tarcze, szable, dzidy i topory pójdą w ruch i rozgrzeją się do czerwoności. Tfu! Łopaty, grabie, piły, łuparka oraz świeżo nabyta glebogryzarka zaświszczą, zaterkotają, zahuczą i zajęczą. A wokół do wtóru ćwierkać będą radośnie ptaszęta i bzyczeć bzykadła wszelakie!



   Póki co wszystko schowało się pod śniegiem a nawet lodem (marznąca mżawka robi swoje!). Tam sobie przetrwa i dotrwa do lepszych czasów. Może nawet nowych sił nabierze i gdy przyjdzie właściwa pora pokaże na co stać tę przytłumioną na chwilę siłę natury? Bo drzemie w niej wszak potężna, ukryta moc. Tak wielka, że niczym jest dla niej kilkudniowy mróz i śnieżyca. Niewidzialna dla naszych oczu wciąż tli się tam pod spodem, w ciszy, chłodzie i ciemności. Da sobie radę, bo wie, że w końcu, i to już wkrótce przyjdzie ZMIANA. Oczywiście zdarzy się, że parę roślinek, zwłaszcza młodych albo wyjątkowo delikatnych nie przetrzyma tej przejściowej zimnicy. Ale tak to już jest. Zawsze coś umiera a coś się rodzi, zawsze jakiś ciernisty smutek po sercu się kołacze a tuż obok bezczelnie zakwita radość – wiosna nie jest tu żadnym wyjątkiem. Jednak to właśnie wiosna ma w sobie olbrzymi potencjał odrodzenia i waleczności. Tak więc pewne jest, iż spod ubiegłorocznych liści, spod zmarzniętych grud ziemi wylezą znowu zielone łebki drzemiących tam roślin. A wylazłszy westchną głęboko, rozprostują się i ruszą śmiało na wędrówkę ku nowemu życiu, ku słońcu i swemu przeznaczeniu.  I żaden mróz nie będzie im straszny. Zwyciężą wszelkie przeciwności losu. Jako i my, ludzie, wygramy wreszcie z bólem, chorobą oraz złem, co to na świecie zbyt swobodnie się pleni.



   Patrzę co dzień na moje siewki pomidorów, co tak ładnie zielenią mi się na oknie i już nawet mają zalążki trzecich i czwartych listeczków. Pewnie schowane w ziemi ich bieluśkie korzonki grubieją i kłębią się gotowe już wkrótce na przesadzenie do większych pojemników. Młode roślinki przechylają się uparcie ku życiodajnemu światłu i łapczywie czerpią z niego moc. Uśmiecham się na ich widok, bo cokolwiek by się za oknem nie działo, to ja mam tu ten kawałek swojej wiosny w domu. Wiosny, która jest i będzie. Tak!



Oboje z Cezarym pozdrawiamy Was serdecznie i wszystkiego dobrego a szczególnie odrodzenia nowych sił życzymy!

    A na koniec jeszcze proponuję Wam wysłuchanie wspaniałej pieśni wikingów o Walhalli, mitycznej krainie poległych wojowników, gdzie nadal ćwiczą, walczą, ucztują by u boku Thora nabrać sił przed ostateczną bitwą ze złem. Bardzo lubimy z Cezarym tę i inne pieśni wikingów. Mamy wrażenie, że w przedziwny sposób wzmacniają one ducha i ciało. Budzą w człowieku pierwiastek waleczności i uporu. A swym patosem, epickim nastrojem dodają energii i nadziei bardziej, niż wszelkie zwyczajne piosenki o wiośnie. Aż chce się wstać i iść do boju. Cicho tam już,  korzonki uparte! Ech! Wszak Walhalla wzywa mnie!:-))

Link do bojowej pieśni wikingów:  Walhalla calling me