Strony

niedziela, 30 stycznia 2022

Na wszystko śnieg…

 




 

Śniegiem w krąg zawiało

Kontury zatarte

Przeznaczenie białą

Zapisuje kartę

 


Nic w miejscu nie staje

Chwila chwilę goni

Kolejne rozstaje

Coś boli, coś koi

 


Na coś się wciąż czeka

Coś się znów przegapia

Nadzieja ucieka

Następna się zjawia

 


Śnieżyca się wzmaga

Zamieć i zawieja

Szczypie, kąsa, smaga

Przegania strapienia

 


Człowiek jest marnością

Wobec tych żywiołów

Wszystkie jego sprawy

Niczym są pospołu

 


Cichną myśli, słowa

Przemija codzienność

Lecz rodzi się nowa

Otacza ją zmienność

 


A na to, co było

Co będzie, co jest

Ze wzmożoną siłą

Pada, sypie śnieg

 



I szczęścia okruchy

Znów serce muskają

Dodają otuchy

Odżyć pomagają…































wtorek, 18 stycznia 2022

Ona jest z nami…

 



 

   Nazajutrz po śmierci Zuzi napisałam, że nie ma jej już z nami. Jednak każdy dzień, każda chwila uświadamia nam, że jest wręcz przeciwnie. Ona z nami jest w każdym jej braku. W skojarzeniach, wspomnieniach, codziennych rytuałach, w zwyczajnej codzienności, która bez żywej obecności tej suni stała się dziwna i niepełna, obca jakby. To rozdziera serce i wciąż wywołuje łzy w oczach. A płakać już nie możemy, nie powinniśmy, bo oczy mamy czerwone jak króliki a powieki spuchnięte i piekące.

   Zuzia była ważnym członkiem naszej rodziny, przyjaciółką, dziecinką, bezgranicznie oddaną nam, rozumną i pełną empatii istotą, zatem ból po jej stracie nie różni się niczym od bólu po śmierci bliskiej osoby. Może to, co właśnie napisałam zda się niektórym z Was obrazoburcze, przesadne, niestosowne, bo pies, to pies a człowiek, to człowiek. Jednak my z Cezarym nie potrafimy i nie chcemy robić takich sztucznych rozróżnień. Kochaliśmy Zuzię całym sercem a ona kochała nas. I nic więcej się nie liczy.

   Rozmawiamy o tej słodkiej psinie codziennie. Wspominamy te dobre i te ostatnie, już bardzo smutne chwile. Milczymy i tylko spoglądamy na siebie wiedząc, że wciąż myślami jesteśmy z Zuzieńką. Mamy w komputerach tysiące jej zdjęć, ale na razie nie możemy nawet zerknąć w stare foldery. To za bardzo jeszcze boli. Ogromnie za nią tęsknimy, my i nasze trzy psy…

 


   Zuzia była z nami od samego początku naszego osiedlenia się tutaj. Oboje z Cezarym dobrze pamiętamy ten wrześniowy dzień, gdy w wielkim, kartonowym pudle na targu w sąsiedniej wiosce zobaczyliśmy tę grubą, piszczącą bezradnie szaro beżową kuleczkę. Pięknego, puszystego psiaka, który od razu skradł nasze serca. Krążyliśmy wówczas z godzinę po targu próbując ochłonąć z wrażenia. Przekonując samych siebie, że chęć przygarnięcia tej suni jest tylko nic nieznaczącą fanaberią. Ale nie. To nie była żadna chwilowa zachcianka, lecz mocna, nie dająca się zagłuszyć potrzeba.  Przeczucie, iż ten piesek jest nam pisany. Miłość od pierwszego wejrzenia. I absolutnie nieważne było, iż sporo trzeba było za szczeniaczka zapłacić. Liczyło się tylko to, by była nasza, by była z nami. Zdecydowawszy o jej losie, o tym, że stanie się częścią naszej rodziny już wkrótce  pięliśmy się autkiem stromą drogą w stronę naszego domu na górce. Trzymałam to piszczące maleństwo na rękach a ono wymiotowało raz po raz, co było objawem stresu, ale i choroby lokomocyjnej, z którą psinka zmagała się przez niemal całe swoje późniejsze, dorosłe życie.

   Przez pięć następnych lat (nie licząc kotów) Zuzia była w naszym domu rozpieszczoną jedynaczką. Spała z nami w łóżku. Szarpała nasze kapcie, buty i papierowe worki do odkurzaczy. Radośnie witała przy bramie wszystkich sąsiadów i gości. Podskakiwała wysoko aby każdego polizać po twarzy. Dla zabawy, bez śladu agresji ganiała koty po podwórku. Przyjaźniła się z odważnym, mądrym kocim rudzielcem Tureckim. Pomagała nam szukać po ogrodzie albo po polu naszych kurek zielononóżek kuropatwianych a znalazłszy, nie robiąc im najmniejszej krzywdy przyciskała je do ziemi łapą i cierpliwie czekała aż podejdziemy i wyjmiemy spod jej kurateli kolejną, pierzastą uciekinierkę. Z ochotą wyżerała kurzą karmę. A znajdując w swojej budzie jajka składane tam uparcie przez jedną z zielononóżek brała je ostrożnie do pyska i wynosiła składając na naszych dłoniach. I robiła tak mimo, iż uwielbiała chłeptać surowe jajka. Jednak nauczyła się je brać tylko od nas. W swojej białej miseczce. Zaprzyjaźniła się z kozami a najbardziej z capkiem Łobuzem. Ścigała się z nim i bawiła jak z psem. Radosna, wesoła, beztroska, szelmowsko uśmiechnięta, pełna poczucia humoru, ufności i dobroci.

   Początkowo nieufnie i niechętnie przyjęła pojawienie się w naszym domu lawendowego pieska Jacusia. Obrażona na nas wrogo łypała na tego znienawidzonego intruza Jacka. Zazdrosna o wszystko co i rusz pokazywała mu, gdzie jego miejsce. Ustawiała go, musztrowała i odsuwała od nas, gdy tylko zdało się psinie, że Jacuś na zbyt wiele sobie pozwala. Po jakimś czasie ku naszej uldze zaczęły pojawiać się między tymi psiakami dobre chwile, gdy Zuzia decydowała się zakopać topór wojenny, kiedy znikała w niej zazdrość i napięcie. Wówczas aż miło było patrzeć jak bawili się oboje, podgryzając się, przewracając na trawniku w ogrodzie, goniąc wokół wiaty na drewno a potem ziając zgodnie położywszy się obok siebie łeb w łeb. Jednak to dzisiejsze zbratanie i wzajemna akceptacja w niczym nie przeszkadzały by na drugi dzień Zuzia zapominała o niedawnych zabawach i znowu zabierała się za surowe musztrowanie i bezlitosne stawianie do pionu biednego Jacka. (O pojawieniu się w Jaworowie Jacusia opowiada post z 2015 r. pt. " Towarzysz dla Zuzi")

   Życie Zuzi i Jacusia zmieniło się, gdy na świat przyszły ich dzieci.  Odmieniły się też ostatecznie na lepsze stosunki między nimi. Zniknęły zmienne nastroje Zuzi. Odtąd Jacuś stał się w pełni jej partnerem i towarzyszem a oboje opiekuńczymi, serdecznymi rodzicami (co rzecz jasna nie wykluczało kontynuacji wesołych zabaw i beztroskich gonitw). Ale w centrum zainteresowania tej pary stały teraz ich córeczki: niewidoma Misia i podobna z ubarwienia do swej mamy Hipcia.

   Dzieci Zuzi i Jacusia dorastały, nie wiedząc nawet jakimi są szczęściarzami mając oboje rodziców przy sobie i mogąc zawsze na nich liczyć. Dla Misi i Hipci to było po prostu oczywiste i zwyczajne, że jest ich czworo, że są zawsze razem tworząc zgodne przeważnie stado, wspólnie bawiąc się, jedząc, chodząc na spacery, śpiąc na domowych legowiskach albo pokładając się w ulubionych, cienistych miejscach ogrodu.

   Zuzia przez pięć lat bycia matką przejawiała ogromną czułość i troskę względem swych córeczek. Po powrocie z leśnych chaszczy zawsze czyściła im futerka, wyciągając z nich zębami wszelkie rzepy i kolce, przeczesując je cierpliwie w poszukiwaniu kleszczy, wylizując im najmniejsze choćby skaleczenia i rany.  Pozwalała swym dzieciom na głowę sobie wchodzić, prawie nigdy na nie warcząc i nie odpędzając od siebie. A do tego jak cudownie się z nimi bawiła na podwórku! Porzuciwszy wszelkie nawyki wynikające z wieku i dostojeństwa szalała w radosnych gonitwach i podgryzaniach. A jej oczy, wyraz jej pyska wskazywał na to, że jest po prostu bezgranicznie szczęśliwa.  I my Z Cezarym byliśmy częścią tego szczęścia. Zanurzeni w nim ufnie, nie chcieliśmy pamiętać o tym, że wszystko kiedyś się skończy, że takie wspaniałe chwile nie mogą niestety trwać wiecznie…

  

   Zuzia z nami jest w jej dotkliwym, bolesnym braku. W każdym momencie, który z nią się kojarzy. A kojarzy się nam nieomalże wszystko. Bo przecież była we wszystkim.

 

   Szykuję jedzenie dla Jacusia, Hipci oraz Misi i wyciągam tylko trzy a nie cztery miski. Biała miska Zuzi stoi samotnie na półce w spiżarni. Niepotrzebne już naczynie.

 


   Wychodzimy z psami na spacer. I nie ma już jej intensywnego, wszystkowiedzącego patrzenia w oczy. I nie ma żywiołowej reakcji na hasło: idziemy do lasu. Nie ma nieokiełznanej radości Zuzi. Jej szalonych skoków i entuzjastycznych tańców. Ani swobodnego biegania po znajomych dąbrowach, łąkach, wykrotach i paryjach. Brodzenia w strumykach. Chłeptania wody z kałuży. Tarzania się w suchych liściach. I tylko  na szafce na ganku leży bezużytecznie Zuzina obroża oraz smycz.


 

 Hipcia przesypia teraz prawie całe dnie na dawnym miejscu Zuzi. Ona jedna przełamała opór co do legowiska swej mamy. Och, tak bardzo jest z umaszczenia do Zuzi podobna, że gdyby nie inny kształt jej pyska, inny kolor oczu i rodzaj spojrzenia można by ją z Zuzią pomylić. Zuzia jednak miała spojrzenie pełne słodyczy, łagodności, mądrości, ciepła i bezbrzeżnego zaufania. Hipcia natomiast ma we wzroku mieszaninę uważności i roztargnienia a także Jacusiowej, nieco wilczej ostrości. Jednak widać, iż rozumie, czuje dużo i przeżywa głęboko czas żałoby. Ostatnio w  zastępstwie swojej matki przejęła troskliwą opiekę nad swoją siostrzyczką Misią. I zaczęła ją czule iskać tak, jak to do niedawna robiła w stosunku do swych córeczek Zuzia.

  

  Misia codziennie wącha z mieszaniną nieufności, smutku i lęku legowisko Zuzi. Kiedyś uwielbiała się na nim kłaść i tylko czekała na moment, gdy Zuzia położy się gdzie indziej. Teraz to dla niej ziemia zakazana. Tak, jakby ktoś postawił tam zakaz wjazdu i ona czuje go ze wszystkich psów najmocniej. Cała jej postawa, pyszczek, ułożenie uszu wszystko to wyraża głęboki smutek i bezradność. Wskakuje na kanapę i rozkłada nóżki żeby gładzic ją po brzuszku (jakże to w niej podobne do Zuzi, obie gustowały zawsze w tego rodzaju pieszczotach). Ona oraz reszta psów potrzebują teraz znacznie więcej pieszczot, naszej bliskości, niż za życia Zuzi.

 

   Wciąż śledzi nas spojrzenie smutnego Jacusia, jej przyjaciela, wyrażające tęsknotę, przygnębienie, zagubienie. I nadzieję, że ta bolesna, niezrozumiała dziwność w naszym domu minie jak zły sen. I znowu będzie wszystko normalnie. Był i nadal jest wiernym towarzyszem Zuzi. I ciężko mu bez niej, ciężko. Co dzień szuka ten biały psiak w naszych oczach odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Szuka też  jakiejś iskry otuchy. Pieścimy go, przemawiamy czule, próbujemy się uśmiechać, ale on czuje, że w naszych sercach tkwi drzazga. Taka sama jak w jego serduszku. W końcu, w poszukiwaniu Zuzi idzie biedny Jacuś do ogrodu. Zagląda w każdy kąt...

 


   To, że nie da się uratować Zuzi stało się dla nas jasne kilka dni przed jej odejściem. Cierpiała a środki przeciwbólowe niewiele już pomagały. Biedulka przez kilka tygodni swojej choroby schudła ponad dziesięć kilo.  I nie dziwota, przecież  prawie nic nie jadła i nie piła. Trzeba było dożywiać ją kroplówkami a i to niewiele dawało. Jakąś ulgę w bólu przynosiło Zuzi leżenie na mrozie, na śniegu. Dlatego po wielekroć każdej nocy prosiła o wypuszczenie do ogrodu.  Przynosiliśmy ją stamtąd z Cezarym na rękach bo pod koniec już nawet nie miała sił chodzić.W planie była rychła operacja, ale czuliśmy, że Zuzia jej nie doczeka, a nawet gdyby, to jej nie przetrzyma. Sam weterynarz zakomunikował nam, iż może być tak, że gdy po otwarciu brzucha Zuzi stwierdzi, że to nieoperowalny nowotwór, trzeba będzie zdecydować, czy wybudzać psinę z narkozy, czy też nie...

 



   Tego styczniowego, czwartkowego wieczoru, gdy zbliżała się jej śmierć podczołgała się resztką sił do swego legowiska pod balkonem. Zaczęła ciężko oddychać. Drżeć. Próbowała się podnieść. W końcu dała za wygraną. Ułożyła się na boku i tylko unosiła główkę, spoglądając na nas gasnącym wzrokiem. Zdawszy sobie sprawę, iż to ostatnie jej chwile szlochając leżeliśmy przy niej na podłodze, głaskaliśmy ją i przemawialiśmy do niej czule. Wreszcie przez ciało Zuzieńki przeszła fala gwałtownych konwulsji i psinka oddała ducha. (...)


   W kilka dni po śmierci Zuzi miałam sen, który przyniósł mi chwilową ulgę. Otóż śniło mi się, że razem z Cezarym szukaliśmy po wielkim osiedlu naszych psów. Byliśmy już bardzo zmęczeni tym chodzeniem i wołaniem, przerażeni ich zaginięciem. Aż w końcu jakieś dwie napotkane przypadkowo kobiety, niosące na rękach swego chorego pieska powiedziały nam, że niedawno widziały chmarę psiaków w dolinie pod lasem. Natychmiast tam pobiegliśmy. I oto ujrzeliśmy w tejże dolinie mnóstwo przeróżnych piesków. Niektóre z nich natychmiast rozpoznaliśmy jako nasze a inne zdawały nam się tylko skądś znajome. Zawołaliśmy je do siebie. I przybiegły wszystkie otaczając nas radosnym, entuzjastycznym stadem. A na czele tego stada była nasza Zuzia…

 


 P.S.

Oboje z Cezarym serdecznie dziękujemy za wszystkie komentarze pod poprzednim postem.