W marcu jak w garncu! – Chciałoby się zakrzyknąć nie raz. No bo tegoroczny marzec rzeczywiście pokazuje całą paletę swych możliwości. Od śnieżnych zawiei aż po osiemnaście stopni na plusie. Od lodowatych poświstów wiatru, po chóralne, radosne śpiewy ptasie o poranku. Od kompletnego brudnoszarego zachmurzenia wraz z deszczem i mgłą aż po błękitne, optymistyczne niebo oraz jaskrawość barw wszelakich.
Wiosna robi swoje. Nie ogląda się na nasze ludzkie sprawy. Ma swój plan i się go trzyma. Bo tylko jeden marzec jest w roku a po nim jeden kwiecień i maj. Czas nie poczeka. Trzeba iść za głosem odradzającej się natury. Cieszyć się wszystkim, co ona daje. Doceniać każdą chwilę. I tę pochmurną i tę słoneczną. I wykorzystywać każdy moment istnienia na życie po prostu. Innego przecież nie będzie. A co najważniejsze - ono umyka tak szybko, że ani się spostrzeżemy, jak nastanie lato, potem jesień i znowu zima. I wcale może nie nadejść to, na co czekamy, czego wypatrujemy. Nadal najwięcej zależy od nas samych. Od tego, co czujemy, czego chcemy, jacy tak naprawdę jesteśmy. Jak patrzymy na rzeczywistość. Czy mamy skłonności do jej zachmurzania czy rozpogadzania. Czy potrafimy wyłuskać z niej to, co najważniejsze i nie przegapiać, nie marnotrawić chwili obecnej...
Wiosna dopomina się o działanie. A zatem wczoraj po raz pierwszy tej wiosny przez cały dzień pracowaliśmy z Cezarym w ogrodzie. Nareszcie zrobiło się na tyle ciepło, że nie groziło nam przeziębienie. Ptaki śpiewały radośnie. Psy wylegiwały się na słonecznych plamach. A pierwsze zielone roślinki odważnie wystawiały łebki spod ziemi i wołały: dzień dobry, gospodarze! A gospodarze tak zawzięcie po zimie sprzątali, że dzisiaj daje im o sobie znać prawie każda kostka i każdy mięsień! Ha! Czują, że żyją!:-) A przy tym zadowoleni z siebie bardzo, bo kawał ważnej roboty za nimi i mogą już planować następne prace. Poprawienie uszkodzonej przez śniegi wiaty na drewno. Przesadzanie zbyt gęsto rosnących krzewów berberysów, tawuł oraz hibiskusów. Przekopywanie grządek i pierwsze wysiewy warzyw. Sadzenie pnących róż w przygotowanym dla nich jesienią miejscu pod oknami kuchni i przyległego do niej pokoju. Zrobienie dla różanych krzewów płotków, które choć trochę ograniczą destrukcyjne zapędy naszych czterech psisk. Cięcie schnącego od jesieni stosu drewna i przewożenie go do wysprzątanej pięknie drewutni. I co tam jeszcze przyjdzie na bieżąco zdziałać. Wszak wiosna dopiero się zaczęła. A zatem dopiero się rozkręcamy. Ale nie tylko robota nam w głowie. Spoglądamy z tęsknotą na nasze zakurzone rowery i marzą nam się przejażdżki po okolicach. Tyle tu ciekawych, niezbadanych jeszcze dróg, schowanych za lasami przysiółków i wiosek. Tyle pięknych widoków do podziwiania i fotografowania. Na wszystko przyjdzie pora. Byle siły były, zdrowie i optymizm w duszy. Byle się chciało chcieć!:-)
A póki co znowu wołam, że w marcu jak w garncu! Nocą bowiem fala opadów przeszła przez nasze Pogórze i mocno się oziębiło. Nie przeszkodziło to jednak ptaszętom w entuzjastycznych, porannych świergotach i migotliwych przelotach między drzewami owocowymi. Nie przeszkodziło też mnie w wyjściu na krótki spacer i obfotografowaniu ogrodu oraz najbliższych okolic. Po deszczu wszystko zrobiło się mokre i lśniące. Powietrze krystaliczne i pachnące mieszanką arbuza z cynamonem oraz dodatkiem anyżu i paru jeszcze innych tajemniczych, typowo wiosennych ingrediencji. Pączki bzów nabrzmiały obiecująco a gdzieniegdzie trawa nabrała bardziej niż wczoraj soczystego koloru. Nawet suche badyle i stare chaszcze na łąkach zezłociły się i wypiękniały. A na wierzbach i leszczynach bazie, pączki i gałązki ustroiły się w leciutką, seledynową woalkę. Przemiany następują bezustannie. A nam pozostaje tylko patrzeć i podziwiać. Oddychać głęboko i swobodnie. Nie dręczyć się tym, co się na świecie wyprawia i w tym nie uczestniczyć. Do miasteczek oraz miast jak najrzadziej z naszego siedliska się ruszać, bo tu u nas jak w górskim uzdrowisku a tam, nie dość, że smrodliwe wyziewy z kominów, to jeszcze podobno zarazić się czymś łatwo można (na szczęście w naszych stronach ludzie mniej tym wszystkim zestresowani, z większą rezerwą na obecne sprawy patrzący). Po drugie w tych maskach bardzo człowiekowi niewygodnie a po trzecie na inne zamaskowane istoty aż przykro patrzeć. Tutaj na naszej górce pod lasem rzeczywistość całkiem inna, niż w dużych skupiskach ludzkich, niż na dramatycznych obrazkach, które pokazują media. Tutaj pora zwyczajnie wiosenna. Prosta i bezpieczna. Uśmiechnięta ufnie. Niczym nie zakryta. W oczy bez lęku patrząca. Normalna. Taka jaką była zawsze. I oby taką właśnie pozostała.
Zbliżają się święta, ale nie będziemy ich z Cezarym jakoś szczególnie obchodzić (ciekawie mówi też na ten temat Graszka na swoim wideoblogu - klik). Z każdym rokiem bowiem coraz mniejszą czujemy potrzebę świętowania. Nie pociągają nas święta ani religijnie ani towarzysko ani nawet jako odmiana w monotonii dni, bo żadnej monotonii nigdy tu nie odczuwamy. Ucieszymy się natomiast dobrą pogodą, jeśli wiośnie zechce się nas nią obdarzyć. Ucieszymy się pójściem na spacer albo przejażdżką rowerową. Widokiem odradzającej się przyrody. Psimi zabawami. Baletem obłoków na niebie. Ptasimi trelami. Powrotem bocianów w nasze strony. A jeśli pogoda nie dopisze znajdziemy sobie zajęcia czy rozrywki w domu. I też będzie dobrze. Dostroimy się do tego, co nas otacza. I czy to w chmurach, czy to w słońcu będziemy sobą. Bylebyśmy mogli żyć jak dotąd – razem, blisko natury, w jako takim zdrowiu. I żeby wszystkich naszych bliskich choroby omijały. Więcej nam chyba nie trzeba.
I jeszcze na koniec do posłuchania piosenka grupy Dżem – "Do kołyski" (Żyj z całych sił), która była dla mnie inspiracją do napisania powyższego posta.
Oboje z Cezarym pozdrawiamy Was serdecznie i wszystkiego dobrego na ten wiosenny czas życzymy!:-)