Często człowiek
podziwia to, co dalekie, egzotyczne, niedosiężne i przegapia piękno, które ma
blisko, na wyciągnięcie ręki, na rzut oka przez okno. Bywa, że umniejsza się znaczenie
tego, co swojskie i znane a przydaje wagi temu, co zagraniczne i dziwne. Wierzy
się w to, co gdzieś tam za morzami odkryją a nie dostrzega i nie poważa tego,
co tuż obok albo za miedzą wyrosło i wolną, nie mniej od tamtych oryginalną barwą
oraz myślą zakwitło.
Czy wiecie, jak
piękne potrafią być pąki lipy? Czy udało się Wam kiedy wyraźnie dostrzec jej
przeistoczenia wiosenne? Bo to, że każdy z nas widział i podziwiał zapach kwitnących
lip jest oczywistością, ale czy to samo dotyczy też narodzin jej niezwykłych
pączków listnych? Spróbujcie rozejrzeć się wokół siebie. Może gdzieś w Waszym
otoczeniu, szczególnie, jeśli mieszkacie nad morzem czy w górach, da się jeszcze
zauważyć lipy w fazie tuż przed rozwinięciem listków. Popatrzcie z daleka i z bliska.
Zauważcie tę misterną budowę i koloryt pączków lipowych. Ich wielowarstwowość. Ich
podobieństwo do pąków róży albo nawet jakichś orientalnych ptaków. Ich
delikatność, połysk, zapach. Czerwono-różową, zewnętrzną okrywę spod której wyłaniają się
powoli, niczym motyle z kokonów, płatki miękkich i wrażliwych niczym skóra
dziecka, jasnozielonych, osłonionych leciutkim puszkiem a potem szmaragdowych
listków.
Od kiedy zamieszkaliśmy
w domku pod lasem każdego roku zachwycamy się naszą stareńką ( bo prawie 300
letnią) lipą w każdej jej odsłonie. Wiele razy pokazywałam tu jej zdjęcia. Te
stare, gdy jej ogromne gałęzie zwieszały się jeszcze nisko i ocieniały prawie
całe podwórko. I te nowsze, gdy ogromna wichura nadłamała konary naszej
staruszki i trzeba było dokonać drastycznych cięć, by dać nowe życie temu
drzewu, tej strażniczki naszego spokoju, ostoi niezmienności i bezpieczeństwa,
znanemu na całą okolicę punktowi orientacyjnemu, według którego łatwo tu trafić
ewentualnym gościom oraz kurierom.
Kiedyś nawet
pokusiłam się o napisanie ballady o naszej lipie, o tym, czego świadkiem mogła
być przez kilka stuleci swego istnienia ( śpiewanka lipowa ). Bo to naprawdę niesamowite, gdy się pomyśli,
że tuż obok nas trwa od pokoleń żywa istota, która w stoickim milczeniu
obserwuje ogrom zmian zachodzących na świecie, w dziejach ludzkich, w modzie,
zwyczajach i zachowaniu. Może jednak mówi
coś do nas, może przed czymś ostrzega, tylko nam trudno wsłuchać się w jej łagodny
szept, trudno wyłowić to, co najistotniejsze? Wszak przeważnie tak jest, że
najłatwiej dociera do nas to, co głośne, bezczelnie coś narzucające, zagłuszające
przez to inne, nie mniej ważne i istotne dźwięki oraz wiadomości. A przecież
one są, na pewno są, trzeba je tylko wyłowić z chaosu, z szumu informacyjnego, wsłuchać się
sercem, odnaleźć odzew w rozumie i intuicji.
Lipie chyba
dobrze w jaworowym siedlisku, bo co roku nieomal zauważmy nowe jej siewki na
terenie naszego ogrodu. Dwie wyrastają na zboczach stawiku, tuż przy trześniach,
także samosiejkach. Kilka innych młodych lipek dobrze się ma przy płocie,
miedzy ligustrem. Jeszcze inne zdecydowały się zapuścić korzenie z północnej
strony ogrodu, tam, gdzie tylko dzikim bzom jest dobrze. Niech rosną. Niech
zadziwiają nas swoją siłą żywotną i urodą. Niech dają w lipcu schronienie i
pożywienie tysiącom pszczółek, os, baków, trzmieli i motyli uwijających się wśród
jej kwiatów z rozgłośnym buczeniem, podobnym do jakiegoś pierwotnego śpiewu
ziemi, murmurando będącego rękojmią powtarzalności i trwania.
Tyle lat już na
lipę naszą patrzymy, podziwiamy o każdej porze roku, ale chyba pierwszy raz zauważyliśmy jak
cudownie wygląda na wiosnę. Otworzyliśmy szerzej oczy, nastawiliśmy uszy na
jej delikatny śpiew…
Pozdrawiamy Was serdecznie z domu pod stareńką lipą!:-)