Strony

środa, 17 kwietnia 2019

Wciąż o tym samym…




- Lepiej nie pisz o tym! Ludzie pomyślą, że masz obsesję na tym punkcie! Za często poruszasz  ten temat! – powiedział Cezary, gdy zapytałam co myśli o temacie następnego, ewentualnego posta.
- Obsesję? – powtórzyłam i umilkłam stropiona. Popatrzyłam na drzewa za oknem okryte leciuteńką, seledynową mgiełką. Zerknęłam na zieleniejące soczystą trawką podwórko i na jabłonie szykujące się do ukazania ogromnej bujności pąków kwiatowych. No tak – wiosna, panie sierżancie! Trzeba się cieszyć i intensywnie działać a nie popadać w głębokie zamyślenie na tematy wcale nieradosne…
- Ale zdaje mi się, że na blogu powinno się pisać o tym, co człowieka obchodzi, co naprawdę porusza, co mu nie pozwala przejść obojętnie. Dzielić się uczuciami – jakiekolwiek by one nie były a nie ubierać maskę wesołka, idealisty czy pogodnego marzyciela, bo ludzie się do tego przyzwyczaili i takie są oczekiwania, bo przecież idą święta! – powiedziałam bardziej do siebie samej, niż do Cezarego, który zajął się oglądaniem aparatów fotograficznych w Internecie i nie bardzo chyba miał chęć na omawianie tego typu kwestii.
- A z drugiej strony…Ludzie mają tyle zgryzot, tyle problemów osobistych, że pragną chociaż w strefie blogowej odpocząć od nich, zapomnieć, zresetować się. Czy wobec tego powinnam wciskać się w tę strefę ze swoją powagą i smutkiem…? Psuć czytelnikom humor? Może lepiej milczeć, przeczekać te swoje słotne chwile, uporać się z nimi w cichości i nie dzielić się nimi z nikim? – monologowałam bez żadnego odzewu ze strony męża.
- Oj, Oluś! Zrobisz, co będziesz chciała. Zrobisz, jak czujesz! Jak zawsze zresztą… –  Cezary westchnął w końcu z rezygnacją i znowu spojrzał w swój monitor przenosząc się w rzeczywistość pełną najnowszych cudów techniki w dziedzinie fotografii. Zrobiło mi się głupio. Poczułam się bowiem jak Barbara Niechcic, która stale obarczała biednego Bogumiła swoimi wątpliwościami, ambiwalentnymi uczuciami i histeriami. Niełatwo żyć z taką Barbarą…
   Zamyśliłam się na długo. Cezary jest zawsze pierwszym i najważniejszym czytelnikiem moich postów. Bardzo liczę się z jego zdaniem, bo wiem, że on chce dla mnie jak najlepiej. Jeśli jego męczą już pewne tematy, to pewnie i inni czują podobnie. Może więc ma rację, próbując powstrzymać mnie przed pisaniem o …śmierci?


  
    Piszę jednak, bo mimo wiosny ten temat nie znika, a wręcz przeciwnie, jest jeszcze wyrazistszy, gdyż tworzy bolesny dysonans na tle ogólnego  rozświergotania, buchającej zewsząd siły odrodzenia i rozkwitającej, jak co roku o tej porze, nadziei na lepsze. Niestety, tak już jest ten świat urządzony, że podczas gdy jedni się cieszą i mają wiosenny przypływ energii, inni chorują i gasną. I nie ma tu znaczenia, czy trwa akurat wiosna, czy jakakolwiek inna pora roku…



   Do niedawna żyły w naszym gospodarstwie cztery kury i kogut. Było to maleńkie, bardzo zżyte ze sobą stadko. Kogut troszczył się jak umiał o wszystkie swoje żony, będące w wieku emerytalnym zielononóżki kuropatwiane. Wskazywał im miejsca wśród trawy, gdzie można było skosztować robaczków i innych kurzych smakołyków. Zachęcał do jedzenia. Krzykiem ostrzegał przed drapieżnikami nadlatującymi z nieba. Wyprowadzał je rano z kurnika a wieczorem dawał sygnał do powrotu w domowe pielesze. Tak było co dnia. Sielankowa powtarzalność. Jednakże przedwczoraj w ich pogodnym zazwyczaj żywocie zaczęło się coś psuć. Jakiś kawałek układanki nie chciał wejść na swoje miejsce. Oto jedna z kur od kilku godzin tkwiła nieruchomo w kurzym wigwamie i nie zainteresował jej nawet makaron - kolanka (ulubiony przez mój drób smakołyk), który wyniosłam im do ogrodu po południu. Nie reagowała na ponaglenia koguta, ani na kłótnie swych kurzych towarzyszek, jak zwykle zazdrosnych o najlepsze kęski i wyrywające je sobie wzajemnie. Leżała zupełnie nieruchomo. Grzebyczek kurki, tak zwykle czerwony i pogodnie sterczący opadł jej na bok i zbladł.  Kucnęłam przy niej, żeby przyjrzeć się uważniej, żeby zrozumieć, co się z nią dzieje.  Po chwili nie miałam żadnych wątpliwości. Przyszedł jej czas. Kiedyś przecież musiał przyjść a ten słoneczny, kwietniowy dzień nadawał się do tego tak dobrze, jak każdy inny. Ale żal mi było kurzej starowinki, która przeżyła w naszym gospodarstwie kilka szczęśliwych lat, która przetrzymała zimowe miesiące zamknięcia w kurniku i oto teraz, gdy wszystko się zieleniło a promienie słońca tak przyjemnie ogrzewały ogród, gdy można by się nareszcie tym cieszyć, jej przyszło umierać…Żal mi też było koguta, może nawet bardziej od kurki, bo widziałam jak mocno przeżywa dziwne osowienie oraz nieruchomość swej żony i wiedziałam jak smutno mu będzie potem...


   Biedna zielononóżka leżała stale w tej samej pozycji a jej zaniepokojony, pierzasty mąż przychodził wciąż do niej, przyglądał się biedaczce, potrząsał bezradnie łebkiem, coś mówił w kurzym języku, do czegoś usilnie namawiał. Kura próbowała wstać, przejść choć parę kroczków, ale nie miała na to siły i znowu opadała bezwładnie na trociny, którymi wysłane jest wnętrze wigwamu.  Oczy umierającej były coraz bardziej mgliste i nieobecne…


   Mijały godziny i słońce zaczęło powoli zachodzić. Zbliżał się też czas powrotu kur do kurnika. Ale tylko trzy z nich były do tego gotowe. Kogut tkwił cały czas przy swojej czwartej żonie i najwidoczniej nie chciał opuścić jej w biedzie. Wobec tego pozostałe trzy zielononóżki także weszły do wigwamu i solidarnie z kogutem przycupnęły tam zmartwione. Ich sylwetki wyrażały przygnębienie, bezradność i żal.  Dla nich także konanie jednej z nich było małym końcem świata, bo choć często kłóciły się i dziobały, to jednak lubiły się wzajemnie, bo każda z nich była ważna dla pozostałych.


   Wieczorne zimno zaczęło ogarniać już ogród. Płatki stokrotek stuliły się a przez cały dzień urzędujące na jabłoniach sikorki gdzieś się pochowały.  Pozbieraliśmy i pochowaliśmy z Cezarym wszystkie narzędzia ogrodnicze, których używaliśmy przy oczyszczaniu warzywnika z chwastów i przekopywaniu ziemi. Nanieśliśmy do domu drewna do rozpalenia w piecu, bo nocą wciąż zdarzają się u nas przymrozki i byliśmy gotowi do zakończenia kolejnego, pracowitego dnia.  Trzeba było jeszcze zamknąć kurnik, ale jak tu go zamknąć, skoro zielononóżki wraz z kogutem nadal tkwiły nieruchomo w wigwamie i najwidoczniej zamierzały tam zostać na noc? Musiałam wobec tego pomóc podjąć im decyzję i zagonić kurze towarzystwo do budynku gospodarczego. Kogut po raz ostatni spojrzał na nieruchomą kurkę a potem dając sygnał do wymarszu smętnie powędrował w stronę kurnika. Za nim gęsiego kroczyły trzy wierne żony. 



   Zamknęłam za nimi drzwiczki i przez chwilę nasłuchiwałam odgłosów z wewnątrz. Zazwyczaj kury długo dyskutowały o czymś przed snem, zmieniały pozycję na grzędzie i gdakaniem ogłaszały to całemu światu. Tym razem panowała w środku zupełna cisza. Westchnęłam ciężko i poszłam po ledwo już żywą kurkę, spoczywającą w rogu wigwamu. Wzięłam ją na ręce. Pogłaskałam delikatnie. Nawet nie otworzyła oczu. Oddech miała ciężki, chrapliwy i świszczący. Zaniosłam ją do kurnika i ułożyłam w zacisznym zakątku na miękkim sianie. Pogładziłam jej mięciutkie piórka na grzbiecie. I wyszłam. Nic więcej nie mogłam dla niej zrobić. Odkąd mieszkam na wsi nie raz już widziałam kury w takim stanie. Nie było dla niej nadziei. 


   
   Nazajutrz wraz z Cezarym pochowaliśmy w głębokim dołku jej zimne, sztywne ciało. Ileż już takich ciał skrywa ziemia naszego ogrodu? Ileż tego typu, smutnych chwil przeplatało materię naszej tutejszej codzienności? A przecież takie rzeczy są czymś zupełnie zwyczajnym i dość częstym na wsi. Tu i życie i śmierć odczuwa się wyraziściej. Wiele rzeczy widzi się w całej ich drastyczności, do której trzeba przywyknąć, pogodzić się bo…takie jest życie.


   Po śmierci czwartej żony kogut i pozostałe jego małżonki cały dzień spędziły w wigwamie, w tej samej pozycji, co poprzedniego dnia. Nie widziałam nawet by coś jadły i piły. Nie wydawały też z siebie żadnych głosów. Były smutne i zgaszone. Głęboko przeżywały utratę towarzyszki, swą kurzą żałobę.  A mówi się, że kury to istoty głupie i bezmyślne…


   Na szczęście miną kolejne dni i kury powoli zapomną o tej, której już z nimi nie było. I ponownie będą cieszyć się słońcem, robaczkami, makaronem i szmaragdową trawą. Aż do następnego razu, gdy znów na którąś z nich przyjdzie jej czas…


   Myślicie pewnie – to przecież tylko kura. Po co ten tekst? Ileż kur ginie codziennie, ileż z nich ląduje na talerzach w postaci pieczonych udek i skrzydełek i nikt się nad nimi nie roztkliwia? Czy nie lepiej spojrzeć na ludzi, na ich tragedie? A mnie przyszło do głowy, że jeśli w niebie jest jakiś Wyższy Byt, to patrzy na ludzi, kury i inne zwierzęta tak samo. I sprawiedliwie nie robi rozróżnienia czyje życie albo śmierć ważniejsza. W każdym żywocie widzi wartość i sens, bo każdy jest kroplą tworzącą rzekę istnienia. Rzekę, którą wszyscy razem płyniemy do jednego, wspólnego dla wszystkich morza.



   Napisałam kiedyś wiersz o tym, że „W tej samej chwili na tej samej ziemi, ktoś krzyczy ze szczęścia a inny z żałości. I tak będzie zawsze. I to się nie zmieni. Radość i udręka – dwoje pewnych gości…” I nie ma znaczenia, czy te uczucia dotyczą ludzi, czy zwierząt. Myślę, że wszystkie żywe istoty przeżywają takie stany podobnie…Komuś właśnie teraz umiera najbliższa istota – człowiek, pies, kot, ktokolwiek, cokolwiek. I jest to dla niego jakiś koniec świata.
   Trwa odwieczny krąg życia i śmierci. Księżyc zamienia się miejscami ze słońcem. Coś rozkwita a coś przekwita. Podobno nic nie znika na zawsze. Podobno jedno przekształca się w drugie. Jest w tym jakaś pociecha i nadzieja…



72 komentarze:

  1. My też pożegnaliśmy juz sporo kurek, każda z nich była niepowtarzalna. Teraz kur już nie mamy, często wyjeżdżamy i zawsze był kłopot, bo ktoś musiał się nimi zająć. Te które zostały, oddaliśmy do adopcji dobrym ludziom i mamy od czasu do czasu jajeczka. Smutna historia... tak to już jest, że nic nie trwa wiecznie, nas też kiedyś nie będzie. Takich smutnych chwil nie pamiętam z naszego kurnika, natomiast pamiętam " integracyjne noce" , kiedy przybywały nowe kurki i żyła jeszcze nasza sarenka, która w kurniku mieszkała. " Imprezy " były ostre, ale rano, oprócz mnóstwa piór - unoszących się wszędzie, żadnych ofiar nie było. Wszyscy grzecznie " gęsiego" a raczej " kurzego" , wędrowali do ogrodu. Pomimo wszystko Oleńko, życzę Wam pogodnego czasu, życie tak szybko ucieka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, każda kura ma inny charakter, upodobania i nawyki. Łączą je w stadzie przyjaźnie i animozje. Przeżywają swoje dramaty i swoje radości. Ale to wszystko można zaobserwować tylko, gdy ma się takie stadko w swoim ogrodzie, gdy chce się spojrzeć uważniej i zastanowić nad ich życiem. Szkoda mi kur spędzających swe krótkie życie w megakurnikach, gdzie są uprzedmiotowiane, gdzie są tylko chodzącym mięsem i nikt nie szanuje ich żywota, gdzie nigdy nie są szczęśliwe a przecież zasługują na to jak każda inna żywa istota. Czasem sobie myślę, czy my ludzie też nie żyjemy czasem w takim wielkim kurniku, gdzie ktoś nas hoduje dla sobie tylko wiadomych celów i tak samo nie przejmuje się naszymi uczuciami jak właściciele wielkich, kurzych ferm nie zwracają uwagi na uczucia i potrzeby kur… Och, dziwny i trudny do pojęcia jest ten świat, Gabrysiu...
      Ściskam Cię serdecznie i pięknych chwil wiosennych życzę.

      Usuń
  2. Olu, dziękuję. My tak wszyscy boimy się śmierci. Nie chcemy jej. A to naturalny porządek na tej planecie. Kury też to wiedzą. Znają prawa rządzące tym światem. Lepiej niż my. Po prostu płyną z Życiem. Bez śmierci, nie poznamy Drugiej Strony, nie wrócimy tam, gdzie może być nasz prawdziwy Dom. Tu może być tylko jeden z przystanków naszej podróży.
    Barbara miała zaletę, kontaktowała się ze swoimi uczuciami. To było trudne dla otoczenia, ale jej służyło. A Bogumił tłumił wszystko i serce wysiadło. Nic nie jest tu takie oczywiste :-)Pozdrów Cezarego i powiedz mu że, to jeden z cudowniejszych postów jakie napisałaś :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narodziny i śmierć to dwa momenty, które łączą wszystkie istoty na tej ziemi. Jeden jest uważany za początek drogi a drugi za koniec a być może wcale nie jest to takie oczywiste. Może ta droga jest nieskończona i idziemy po niej by się czegoś nauczyć, by umieć pójść dalej i dalej, osiągać kolejne wzniesienia, pokonywać zakręty i pojąć to, co przed zakrętem było nie do pojęcia…?
      Myślę, że wiele kobiet mogłoby się przejrzeć w emocjonalnej Barbarze jak w lustrze a wiele mężczyzn znaleźć swe odbicie w cichym Bogumile. Dwa przyciągające się i odpychające światy. Barbara potrafiła być irytująca dla otoczenia, ale tak – potrafiła mówić o swoich uczuciach, zastanawiała się nad wszystkim, mówiła na głos to, co myśli, wciąż szukała sensu w powtarzających się nocach i dniach. Tak jak my, Aniu…
      Dziękuję Ci za wspierające, życzliwe słowa. Cezary cieszy, że mylił się co do zasadności pisania tego posta. Wszak życzy mi jak najlepiej!:-)

      Usuń
  3. Dobrze, ze o tym napisalas. Wszyscy idziemy przez zycie, zostawiajac na swojej drodze duze i male nagrobki, naszych najblizszych krewnych, ktorzy odchodza od nas jeden po drugim, naszych przyjaciol czworonoznych i pierzastych, a na koncu drogi bedzie nasz wlasny nagrobek. Nie wszyscy tak maja, ale moja zaloba po ludziach nie rozni sie od tej po zwierzetach, moze nawet ta po zwierzetach jest bolesniejsza, bo one byly od nas tak bardzo zalezne i zawsze czlowiek zastanawia sie w takiej chwili, czy zrobil wszystko, zeby zapobiec. Kazda smierc jest czyms ostatecznym i nieodwracalnym, co czyni ja tym okrutniejsza. Nie boje sie wlasnej smierci, jestem na nia wlasciwie przygotowana, ale nigdy nie bede gotowa na smierc najblizszych, dwu i czworonoznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Im jesteśmy starsze, tym więcej bolesnych strat musimy przeżyć. Inni odchodzą, a my zostajemy. Jeszcze zostajemy. Być świadkiem tych ostatecznych odejść, to czuć bezradność, smutek, tęsknotę, lęk, ból, żal, gniew…Póki żyjemy – czujemy. I nie ma co wstydzić się i wypierać tych uczuć. Mamy do nich prawo bez rozróżnienia czy śmierć dotyczy ludzi, czy zwierząt. Ktoś był częścią naszego życia a teraz go nie ma. To jak dostać obuchem w głowę i nie umieć się z tego otrząsnąć a nawet po długim czasie widzieć w sobie skutki tego uderzenia. Zmieniamy się, czas i ogrom trudnych zdarzeń rzeźbią w nas swe surowe piętno.. Zmierzamy wszyscy w tę samą stronę. Za tę samą bramę, spoza której nikt jeszcze nie wrócił. A co za nią jest? Ostateczny koniec wszystkiego, czy jakiś nowy początek?
      Przekonamy się o tym prędzej czy później, albo i nie, jeśli okaże się, że to po prostu wielka nicość…

      Usuń
  4. Płaczę, łzy same się leją. Ten piękny tekst otworzył świeże rany. 6 kwietnia zmarła moja siostra.
    Życzę Wam samych dobrych chwil.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci współczuję, Reginko. I przytulam Cię mocno do serca, choć tylko wirtualnie, to jednak bardzo prawdziwie.

      Usuń
  5. Tak ładnie opisałaś Oluś odejście tej kurki. Tyle serca* Widziałam na YT filmik o przyjaźni kogutka z kotkiem. Kogutek podskubywał kotka w łebek, w szyję, a kotek znosił to wyjątkowo cierpliwie jak na kota:-) Potem czule się o siebie oparli, dotykając się łebkami. Zwierzęta nie tłumią uczuć ani emocji, przeżywają je, jeśli je mają. To ludzie więźniowie własnego rozumu tłumią to co płynie z serca. Duży jest nasz lęk przed ośmieszeniem.
    Utrata zawsze boli.
    Też czytałam czy słyszałam o tym, że nic nie ginie tylko transmutuje. I albo przechodzi jako energia do innego wymiaru albo zmienia postać.
    Rozczuliło mnie to Wasze kurze stadko.
    Pierwsza trawa jest zawsze taka szmaragdowa...
    Uściski serdeczne posyłam:-)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjaźń kogutka i kotka? Piękne. Zwierzęta naprawdę potrafią nas bardzo pozytywnie zaskakiwać, porozumiewać się ponad gatunkowymi podziałami. Tak mi przyszło do głowy, że może ma to związek z reinkarnacją? Może ten kotek był kiedyś kogutkiem a kogutek kotkiem i stąd ta niezwykła bliskość miedzy nimi?
      Od kiedy mieszkam na wsi mam możność obserwowania natury z bardzo bliska. Uczestniczę we wszystkich jej przemianach, dostrzegam blaski i cienie i coraz wyraźniej widzę, jak bardzo świat ludzi i zwierząt jest do siebie podobny, jak wiele uczuć przeżywamy w taki sam sposób. Rozmawialiśmy wczoraj z mężem na temat naszego maleńkiego stadka kur. I znowu mam ambiwalentne uczucia, jak na Olę-Barbarę przystało. Bo z jednej strony jakiś czas temu już zdecydowałam, że nie chcę już powiększać tego stadka, że poczekam aż kury naturalnie wyginą i zamknę ten kurzy rozdział na zawsze. A z drugiej strony zastanawiam się, czy jednak nie dokupić kilku kur. Tak żal mi koguta i jego trzech kur (bo one nadal są bardzo smutne), że martwię się, co będzie jak zostanie na koniec tylko jedna kura albo sam kogut? To przecież będzie dla nich taka rozpacz i depresja, że nic tylko popełnić kurze harakiri, bo jak tu żyć zupełnie samotnie na tym świecie i po co? Biję się z myślami, bo chciałabym jakoś ulżyć ich doli, odwlec jak najdalej ten czas ostatecznego końca a jednocześnie wiem, że przecież kiedyś musi w końcu przyjść ten ostateczny moment, i dla nas i dla kur…
      Pogoda tymczasem prześliczna, trawa szmaragdowa, niebo cudownie błękitne. Och! Dobrze jest żyć!
      Ściskam Cię serdecznie, droga Marytko!***

      Usuń
    2. Olu i Cezary ☺ Wpadłam na chwilę żeby Was świątecznie uściskać i wszystkiego co dobre na te Święta Wam życzyć ☺***

      Usuń
    3. Z całego serca dziękujemy Marytko za Twą życzliwą pamięć, serdeczność i życzenia!:-)
      Oboje gorące usciski Ci zasyłamy i życzenia pięknych, pogodnych Świąt zasyłamy!:-)***☺

      Usuń
    4. Dzień dobry, Oleńko:-)* Właśnie skończyłam czytanie ksiązki "Sztuka słyszenia bicia serca" autor Jan-Philipp Sendker, wydanej w tym roku przez Filię. Ta książka przyszła do mnie jak odpowiedź na pytanie mojej duszy, czy mężczyźni potrafią kochać. Ci, których spotkałam w życiu z pewnością nie, innych nie dane było mi poznać. Książka jest piękna? To nie tak, to coś więcej, jeszcze brzmią w mojej głowie jej ostatnie zapisy, jeszcze nie potrafię jej nazwać, ocenić, chyba nigdy nie dam rady. Odpowiedziała na wiele moich pytań a właściwie przywołała z zakamarków mojej duszy, z wnętrza serca to, co dawno już tam było, wiedzę,którą miałam, a zgubiłam w drodze zwanej życiem.
      Jeśli ją czytałaś Olu, zrozumiesz. Jeśli nie przeczytaj, nie zawiedziesz się:-)
      Pozdrawiam Was oboje serdecznie, poświątecznie:-)*

      Usuń
    5. No i poranna, niedospana gapa ze mnie☺ Tak chciałam Ci napisać cytat z zakładki ksiązki i zapomniałam. Już się poprawiam:
      ~ Życie to dar, którym nie wolno nam wzgardzić. Dar pełen zagadek, gdzie cierpienie nierozerwalnie splata się ze szczęściem, i wszelkie usiłowania, aby mieć jedno bez drugiego, są skazane na niepowodzenie.~
      ☺***

      Usuń
    6. Dzień dobry, Marytko! Nie, nie czytałam polecanej przez Ciebie ksiązki. Napisałaś jednak o niej tak ciekawie i od serca, że chetnie bym ją przeczytała. Może więc kiedyś przeczytam...Sam jej temat bliski jest chyba sercu każdej kobiety i mężczyzny chyba też. Silne uczucia - szczęście i cierpienie są nierozłączne. Kto kocha, ten cierpi, gdy utraci miłość. Kto nie kochał, ten cierpi , bo brak mu tej istotności, która dodaje mu koloru i smaku.Uniesienia i zapaści, radosci i smutki. Szukanie drogi porozumienia i pełni w związkach. Kobiet i mężczyzna - dwa rózne światy, dalekie sobie i bliskie, przycigajace i odpychające. Każda z nas ma tyle przemyśleń na ten temat. U każdej budzą sie inne wspomnienia, ozywają inne drzazgi w sercu i inne gwiazdy rozbłyskują na nieboskłonie wspomnień...
      Ciekawe jak autor podszedł do tego tematu. Skoro lektura tej ksiazki tak Cie poruszyła na pewno warta jest przeczytania - droga, wrażliwa dziewczyno.Dziękuję za jej polecenie.
      Pozdrawiamy Cię oboje serdecznie z deszczowej dzisiaj wioski podkarpackiej.Bardzo juz ten deszcz był potrzebny. Dobrej niedzieli, Marytko! ***

      Usuń
  6. Przyznam, nie znam się na kurach, ale je lubię, tak samo jak gołębie, które są tak w miastach nienawidzone i tępione.
    Przykro mi ze względu na Twoje niefajne emocje, bo to zawsze dołujące. Ja ryczałam i byłam w dole przed tydzień po nornicy, którą opiekowałam się - tydzień.
    Nie masz obsesji, piszesz co widzisz i co cię poruszyło to jest prawdziwe.
    Uczestniczyłam w eutanazji rannego gołębia, krwawiącego, na środku głównej ulicy spacerowej mojego miasta. Nie dało mu się pomóc, wrona mu wydziobała kawałek płuca, a potem porzuciła, albo bała się ludzi, a on siedział na krzesełku przy pączkarni. Zabrałam do weta i podzieliliśmy koszt zastrzyku na pół. Gołąb odszedł bez bólu a ja czułam że mu ulżyłam.
    Wrażliwość na takie rzeczy wyróżnia ludzi z sercem z masy tych bez serca, co to widza tylko kasę i własne wygody.
    Pogłaskaj ode mnie swoje kurki, fajne są. A Ciebie i Cezarego pozdrawiam i mocno ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nie trzeba się znać na zwierzętach, żeby umieć wczuć się w ich uczucia. Wystarczy mieć serce i wiedzieć, że wszystkie żyjące istoty podobnie odczuwają wszystko. Przecież nawet ryby, choć głosu nie mają mocno cierpią mocno, gdy ktoś je rani, gdy sprawia im ból. Mnóstwo jest cierpienia, znieczulicy oraz wzajemnego niezrozumienia na tym świecie. Czy to cierpienie czemuś służy? Ta specyficzna nadwrażliwość na cudzy ból jest jednocześnie darem i przekleństwem, bo tak dużo cudzego cierpienia bierze się na siebie a przecież całego świata się nie uratuje, te nasze starania o uratowanie czyjegoś życia czy zmniejszenie jego bólu, to jakaś kropla w morzu. A to morze zdaje się z każdym dniem coraz większe…A z drugiej strony każdy z nas jest odpowiedzialny za to, jaki jest ten świat. Ogrom ten odpowiedzialności nieraz aż przygniata, dobija bezradność w tak wielu kwestiach. Możemy zrobić niewiele, ale róbmy chociaż to. To i tak dużo. Kropla do kropli…
      Oboje z Cezarym pozdrawiamy Cię bardzo serdecznie, Luno.

      Usuń
  7. Takie prawdziwe słowa Twojego wiersza. Wiosna powinna nastrajać optymistycznie... Każda strata boli... U mnie też dni radosne przeplatają się ze smutnymi, ale nie mam śmiałości o tym pisać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej samej chwili dzieje się tak wiele – dla ludzi i dla zwierząt. I uczucia nas wszystkich jakże są podobne! Każdy żyje swoim życiem, próbuje budować jakieś poczucie bezpieczeństwa i spokoju, ale przychodzi moment, że ta budowa okazuje się domkiem z kart. Bo nie ma żadnej stałości ani pewności. Trzeba być na to przygotowanym, że dobra pogoda nie będzie trwała wiecznie. W końcu się zachmurzy i lunie jak z cebra. Ale potem znowu przyjdzie słońce, bo zawsze w końcu przychodzi. I to jest w jakiś sposób pocieszające…

      Usuń
  8. Piękny wpis, Olu ... Mają te kury raj u Was, bo mogą dożyć swoich dni i pokazać Wam swoje prawdziwe zachowanie, które nie jest dane wielu ich siostrom, o braciach nie wspominając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Lidko. Napisałam o kurach, lecz przecież te same stany, zjawiska i uczucia dotykają wszystkich istot żywych. Każda istota pragnie żyć, ale na każdą w końcu przychodzi koniec i przeważnie zawsze jest ktoś, kto mocno boleje nad tą utratą. Tak jest, niestety, skonstruowany ten świat.
      Od ośmiu lat hodujemy kury, przeżyły u nas wiele dobrych, ale i wiele smutnych chwil (ataki jastrzębi, lisów i psów, choroby, śmierci współtowarzyszek). Naprawdę dużo się o nich nauczyłam, mocno wiele momentów z nimi przeżyłam i nadal będę przeżywać, póki choć jedna z nich się ostanie (gdy sobie wyobrażę samotność tej ostatniej kury, to aż mnie w gardle ściska).

      Usuń
  9. Wszyscy umieramy każdego dnia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Basiu. Właściwie umieramy od momentu narodzin, bo każda chwila zbliża nas do śmierci. Wszyscy wędrujemy w tę samą stronę. I tak naprawdę nie wiadomo, czy ta droga ma jakiś koniec …

      Usuń
  10. Olu, nie miałam pojęcia, że kury, lekceważone przeze mnie stworzenia, mają uczucia i potrafią je wyrażać. Pochylamy się z zachwytem nad słoniami, że jak ludzie, że odczuwają żałobę i smutek, a tu okazuje się, że każdy gatunek potrafi wyczuć śmierć, odejście ze stada. Co z tego rozumieją, nie wiadomo, pewnie nie więcej niż my.
    To zabawne, że Twój mąż odradzał Ci pisanie z powodu posądzenia o obsesję (a jest ktoś, kto nie ma obsesji na punkcie śmierci? Niektórzy doskonale tylko ją wypierają). Jak to dobrze, że kierujesz się własnym sercem, bo to jeden z najbardziej przejmujących tekstów. Jesteś taak wrażliwa i czuła na krzywdę zwierząt.
    Jak pięknie Twój kogut troszczy się o swoje żony, a one w grupie nigdy nie poczują się samotne. O podobnej tematyce wysłałam Ci książkę Anny Fryczkowskiej. Nie ma jednej miary dla wszystkich ani mniej czy bardziej odpowiednich tematów. Tych oczywistych nie ma powodu poruszać. Uściski przesyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Marylko – kury nie są w niczym gorsze od słoni. Tak samo głęboko potrafią przeżywać różne stany i momenty. Łączą je głębokie i skomplikowane więzi. Zdaje mi się, że z tymi kurami i słoniami jest trochę chyba tak jak z podróżami po świecie. Czasem myślimy, że gdzieś tam daleko jest lepiej i piękniej, niż u nas. Ale chyba tak naprawdę wszędzie jest podobnie. Przecież cały ten świat skonstruowała jedna ręka, ten obraz namalował ten sam malarz. Dlatego wszędzie można dostrzec ten sam styl, znaleźć te same uczucia. Nawet nie ruszając się nigdzie, a tylko zaglądając w kroplę wody albo w samą siebie…Ale poza tym zdaje mi się, że jeśli umiemy patrzeć i mocno czuć– to zobaczymy to piękno, jakiś kawałek niepowtarzalnej prawdy wszędzie i odczujemy równie mocno, jak gdzieś tam na końcu świata.
      I wzruszający jest ten moment, gdy dzielimy się z kimś swoimi odczuciami, a ten ktoś mówi, że czuje podobnie, że nasze uczucia docierają głęboko do czegoś w jego sercu i że nawet o tych bolesnych warto pisać, nie bać się ich, nie ukrywać, bo nie jest się jakimś wyjątkiem, bo wszyscy ludzie przeżywają różne chwile. I dobrze jest poczuć wspólnotę tego przeżywania, dobrze jest móc o czymś bolesnym powiedzieć głośno i zmniejszyć tym choć trochę ten ból albo pozwolić mu wypłynąć z siebie. Właśnie takie wzruszenie poczułam czytając wszystkie komentarze. I ulgę, bo po raz kolejny przekonuję się, że warto zaufać swemu sercu.
      A książkę Fryczkowskiej musze w końcu przeczytać. Czekam tylko na jakieś zachmurzenie, bo póki co wciąż słonce wygania mnie do ogrodu!:-)
      Serdecznie Cię pozdrawiam, Marylko!*

      Usuń
  11. ... Podobno jedno przekształca się w drugie ... zdałam sobie sprawę, że będziemy żyć w drzewach, trawach, krążyć w powietrzu, wodzie, przecież na ziemi to zamknięty obieg materii, i tylko nasz duch znajdzie gdzieś swoje miejsce, nie może zmarnować się tyle dobrej energii:-) pozdrowienia ślę serdeczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jakoś czuję, tak widzę, obserwując przeistoczenia przyrody, że naprawdę nic nie znika całkiem. Jedno powstaje z drugiego. Koniec jest jednocześnie początkiem czegoś nowego. Widziałam wczoraj na Fokusie ciekawy program o tym, czy dusza może żyć poza ciałem. Okazuje się, że są na ten temat prowadzone poważne badania naukowe i kilka z nich potwierdza właśnie tę teorię, że nasze dusze są rodzajem energii, która nie znika, która po śmierci ciała dołącza do jakiejś wielkiej puli energii a potem znowu wciela się w kolejne ciało. I wszystko jest po coś, wszystko jest ważne a mądry wszechświat nie pozwala na zmarnowanie żadnej energii…Oby tak właśnie było!
      Marysiu! I ja pozdrawiam Cię serdecznie z mojej strony naszej pięknej, podkarpackiej rzeki.

      Usuń
  12. Hmm, Olu jak ja Ciebie rozumie. Teraz kiedy mieszkam od trzech lat na wsi jeszcze bardziej.

    Rozpatruję mieć kury. Często z Wojtkiem rozmawiamy na ten temat. -Tylko nie nadawaj im imion, mówi Wojtek, bo pamiętasz jak przeżywałaś śmierć Edwarda. Tylko wspomnienie tamtych przeżyć powstrzymuje mnie od decyzji.

    A Noce i Dnie, oglądnęliśmy z Wojtkiem całkiem niedawno :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieszkając na wsi jest się bliżej natury w każdym jej aspekcie – i tym radosnym i tym smutnym. Nie da się ich od siebie oddzielić, trzeba być tego świadomym i podejmować odpowiedzialne decyzje. Nie da się jednak wszystkiego przewidzieć. Nieraz przecież sami siebie zaskakujemy. W życiu tak już jest, że niesie ze sobą dobro i zło, ból i ulgę. Tak jest i być musi. Nie zbudujemy żadnego klosza nad sobą. Nie wyjałowimy serca z uczuć. Nie tu, to tam cos nas dotknie, mocno zaboli. Nie tu, to tam, coś nas ucieszy, zachwyci i wzruszy. A propos kur, to sama też bije się teraz z myślami, czy ostatecznie kończyć ich hodowlę, czy może dokupić parę kurek, nie dla jajek, ale żeby kogutowi i jego żonom nie było tak smutno, jak jest teraz i żeby oddalić ten moment, gdy kiedyś kogut czy jakakolwiek inna kura zostanie sama. Ale wiem, że na zawsze tego nie oddalę. Wcześniej czy później to się skończy. Może wiec lepiej już mieć to za sobą? Takie to dylematy!
      A „Noce i dnie” uwielbiam. Mogłabym ten serial oglądać na okrągło. Do książki Dąbrowskiej sięgam przynajmniej raz na rok i wcale mi się to nie znudziło!:-)

      Usuń
  13. We wtorek rano ostatni raz pogłaskałam moją piętnastoletnią sunię. Gdy wróciłam do domu, już jej nie było... Lekarz skrócił jej cierpienie. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piętnastoletnia sunia… Szmat czasu z nią spędzony. Tyle uczuć, wspomnień, zdarzeń, chwil. Wyobrażam sobie, wiem jak Ci teraz smutno i pusto. Bardzo Ci współczuję, Andziu. I przytulam Cię tkliwie!*

      Usuń
  14. Wcale nie piszesz o tym samym Olu, najczęściej piszesz o drobnych, codziennych radościach. o urokach zwyczajnych dni.
    Bardzo potrzebny ten Twój post Oleńko. I chociaż on może i smutny to jednak dający nadzieję, że nie ze wszystkim odchodzimy. Życie i śmierć jednako ważne jest, życie tylko trwa dłużej i dlatego zdaje się ważniejsze. Ale każdego to czeka czyś człek czy zwierz, czyś drzewo czy rzeka ... Odchodzimy by wrócić w innej postaci Energi bo wszystkim jesteśmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Krystynko – nawet gdy nie piszę wprost o sprawach ostatecznych, to zawsze jest to gdzieś w międzysłowiu, wciąż mam te myśli o śmierci o głowie. Przyzwyczaiłam się do tego. Jest to częścią mnie. Chyba w ten sposób oswajam trochę tę grozę. Wciąż też próbuję znaleźć jakieś światełko nadziei. I coraz częściej mam w sobie to wrażenie, że nic nie kończy się ostatecznie, że jedna forma płynnie przechodzi w drugą, że wszechświat nie pozwala na marnowanie energii, że wszyscy jesteśmy jednością i wiecznie ku tej jedności zmierzamy.
      Inną sprawą są uczucia, z jakimi trzeba się uporać po stracie kogoś bliskiego. Są trudne i bolesne. Ale to po prostu trzeba przeżyć bo nie da się przed tym uciec. Póki żyjemy wciąż będziemy doświadczać jakiejś utraty, ale i nadziei, że to nie na zawsze

      Usuń
  15. Życie jak Sama piszesz nie składa się tylko z radości, uśmiechów. Żal i ból to druga część naszego bytu tu i teraz. Świat ma funkcjonować w harmonii i w tym celu są ludzie zwierzęta i rośliny. To tak jak Trójca. Wszystko co żyje odczuwa radość smutek i ból. I my ludzie powinniśmy o tym pamiętać. A niestety bardzo często jest inaczej. Wiecznie poszukujemy w sobie jakieś nie zrozumiałej wyższości. Olu bardzo sugestywnie opisałaś jedną z faz naszego bytu.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację Oleńko. Ten świat funkcjonuje i powinien funkcjonować w jakiejś harmonii. Jedno powinno dopełniać drugie. Nic nie powinno być nadaremno. We wszystkim powinien być jakiś sens.
      I pewnie tak jest, tylko my, ludzie, często nie potrafimy dostrzec tego sensu. Gubimy się w uczuciach, lękach, domysłach. Wiele rzeczy dostrzec nie chcemy, wiele nie potrafimy, bo czasem łatwiej jest po prostu nie widzieć, wtedy nie czuje się tak mocno, a zbyt mocne uczucia potrafią przecież boleć.
      Ludzie, zwierzęta, rośliny – jesteśmy i będziemy jednością. Nikt nie jest lepszy ani gorszy. Każdy na cos jest potrzebny. Tak więc zarówno narodziny i śmierć każdego czemuś służą, po coś są. I nic nie znika zupełnie a tylko przemienia się w cos innego…Chcę wierzyć, że tak właśnie jest.
      Pozdrawiam cię ciepło.

      Usuń
  16. piękny masz dar, przełożysz na zrozumiały język to obok czego wielu przeszło by obojętnie...
    bardzo praktyczna rada: dobrze jest zakopywać pod drzewami lub krzewami owocowymi. Dzięki tej metodzie (niezywy drób lub odpady po nich)mój Tato nasze drzewka w bardzo szybkim czasie podhodował do największych na ulicy. A winogrono, to uwielbiało takie zasilanie. Oddzięczało się spora ilością pięknych owoców. do tych celów było przeznaczone również taki sito blaszane oraz najcięższy betonowy pustak. Żaden pies czy kot już tego nie wykopał. Bardzo pożyteczne są również odpady z ryb. też potrafią uratować słabe drzewko lub krzew.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stale samej sobie próbuję tłumaczyc ten dziwny świat. Ale nadal nie wiem, czy widzę świat takim, jakim on jest naprawdę? Moze nie ma o nim żadnej jednoznacznej prawdy? Moze tych prawd jest mnóstwo a kawałek każdej z nich jest w naszych sercach? Ja patrzę sercem, wczuwam się inne żywe istoty, pewnie też przelewam swoje własne uczucia na nie, może widzę to, co chcę widzieć? Nie wiem...
      A co do zakopywania trucheł w ogrodzie, to dziękuje za radę. Tak sie domyślałam, że roślinom jakos służy to zwierzęce białko w ziemi. Kiedyś dowiedziałam się, że nawet krew po myciu mięsa dolana do doniczki poprawia kondycję kwiatków.Kiedys w sklepach miesnych rosły najdorodniejsze fiskusy - pewnie właśnie dlatego.
      Poza tym, że w naszym ogrodzie zakopujemy rózne odpadki organiczne mamy też spory kompostownik, do którego wrzucamy chwasty i wszelkie odpadki kuchenne. Dosypujemy tam pożytecznych bakterii(w postaci granulatu)i tworzy sie z tego po jakims czasie świetny nawóz na grządki albo właśnie pod drzewka i krzewy.
      Pozdrowienia serdeczne zasyłam Ci, Alis!:-)

      Usuń
    2. Był okres, ze przez nasze podwórko przewijał się sporo ludzi, a winogron mało... kazdy skubnął i nieraz nawet nie posmakowaliśmy.... podlewałam też tą wodą białkową. Któregoś roku nawet specjalnie dokupiłam drobiowych korpusów. Teraz budzi podziw wszystkich, w sezonie do najedzenia dosyć, do soków i ostatni po przemrożeniu na wino zabierają (ten kto zamówi wcześniej) Zawsze staram się przy balkonie część gałązek zostawić bo wielki to przysmak zimujących ptaków. :)
      pozdrowienia przygarniam...

      Usuń
    3. Właśnie posadziliśmy w tym roku kilka dodatkowych krzewów winogron - trzeba by je czymś wzmocnić i popędzic do wzrostu. Moze właśnie korpusami kurzymi ze sklepu?! Skoro to działa, to czemu nie!:-)
      Fajnie, że możemy sobie tu na blogu mówić o takich przydatnych ciekawostkach!:-)
      Pogodnych, zdrowych świat, życzymy Ci Alis!:-)

      Usuń
  17. A mnie mimo wszystko żal się zrobiło tej czwartej kurki. Zresztą jak pozostałych trzech oraz koguta... Tak jakoś... Olgo i Cezary, życzę Wam wszystkiego co najlepsze na te święta. Pokoju, miłości i może spokoju. Pozdrawiam świątecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PO kilku dniach żałoby moje kurki i kogut nareszcie doszły do siebie i znowu cieszą sie swym kurzym zywotem. Aż miło popatrzeć jak sobie chodzą po ogrodzie i wygrzebuja z ziemi dżdżownice!:-)
      Dziękujemy Ci Karolinko za życzenia i Tobie także życzymy dobrych, spokojnych, rodzinnych Świąt!:-)

      Usuń
    2. Piękny tekst. Wzruszyłam się, czytając historię kurzej rodziny. Jednocześnie poczułam się mniej samotna na świecie. Od zawsze patrzono na mnie jak na dziwadło. Nazywano kurzą mamą. Od najmłodszych lat, mieszkając na wsi, miałam kontakt z różnymi zwierzętami hodowlanymi. Zawsze bardzo przeżywałam zabijanie ich. Cielęta, króliki, kury... Oplakiwałam je i czułam głęboki żal do ludzi. I tak jest do dziś. Wiem, że tak już jest na świecie, ale w duchu nie potrafię przejść obok tego obojętnie. Mam dziś 32 lata, męża i synka, jestem dorosłą kobietą, a potrafię przepaść na długo w kurzej zagrodzie. Kury należą do dziadków, ale doglądam ich, bo jestem szczęśliwa wśród tych ptaków. Przychodzę do nich, mówię, głaszczę, przynoszę smakołyki i obserwuję. Dla innych to nierozgarnięte stworzenia, a dla mnie przyjaciele. Potrafią okazywać emocje. Rozpoznają mnie z daleka, podchodzą, łaszą się jak koty, chodzą krok w krok. Lubią siedzieć na kolanach, głaskane po łebkach, zasypiają ufnie, gaworząc. Jeden kogucik zawsze podchodzi od tyłu gdy kucam i delikatnie dziobie mi plecy. To znak, że chce się przytulać. Wskakuje na kolana i chowa łepek pod moją pachę. I tak sobie siedzimy. Każda z kur w inny sposób okazuje sympatię i potrzebę bliskości. Ale każda taką posiada. Jeśli zaufa, szuka towarzystwa i jest oddana jak psi przyjaciel. Ile już chorych Kurek doglądałam-nie zaliczę. Jedne udało mi się wyleczyć, inne odeszły. Każda stratę bardzo przeżywam. Bo przecież to żywe istoty, może mniej złożone od innych, ale dobre, ciepłe i ufne. Traktowane przedmiotów, okrutnie. Staram się żeby te nasze kurki miały odrobinę lepszy los. Żeby czuły moją sympatię i troskę. I choć ktoś może nie wierzyć, potrafią się odwdzięczyć. Ale żeby to zauważyć trzeba się na chwilę zatrzymać i okazać odrobinę człowieczeństwa. Kiedy czytam o fermach, robi mi się niedobrze. Sama myśl o cierpieniu jakiegokolwiek zwierzęcia dobija mnie. Ale co można zrobić. Na dużą skalę niewiele. Na mniejszą naprawdę dużo. Dlatego ignoruję drwiące uwagi i spędzam z nimi czas tak jakbym go spędzał z psem czy kotem. Jakby to nie były tylko maszynki do znoszenia jaj i magazyn mięsa. Czasami czuję się bardzo samotna i głupia-bo tak myślą inni. Dziwna, kurzą mama. Trochę pokręcona. Tak już jest ale nie zamierzam się zmieniać. Nagrodą jest chwila kiedy idę z synkiem na wybieg, a kurki biegną do nas i kręcą się dookoła czekając na dłonie, które będą je głaskać. I to słodkie gaworzenie, kiedy gromadka siedzi już wieczorem w kurniku i przygotowuje się do snu❤️

      Usuń
    3. A ja dziękuję za wzruszający, obszerny komentarz. Myslę, iż podobne jesteśmy do siebie w rodzaju wrażliwosci i sposobie patrzenia na świat...Przepraszam, że odpisuje z opóźnieniem, ale gościłam u siebie moją ukochaną przyjaciółkę i nie miałam czasu na bloga.
      Zwierzęta to żywe, czujące istoty. Nasi wierni, bezinteresowni i szczerzy, codzienni towarzysze. Jesli tylko poświecimy im wiecej uwagi, jesli otworzymy dla nich serce wtedy stają sie nam bardzo bliskie. A wówczas będziemy czuć mocno zarówno i ch radosci, jak i smutki, przezywać narodziny i smierci.Nie wyobrażam sobie życia bez jakichś zwierząt wokół. Kur już nie mam. Lis i jastrzębie zrobiły swoje. Zostały mi psy i koty, które tu na wsi, przy mnie i mezu, zyją sobie szczęsliwie i beztrosko, w otoczeniu miłości z naszej strony oraz bliskości natury. Oby zdrowia starczyło nam na jak najdłużej i oby takie własnie proste, dobre zycie mogło sie toczyć u nas jeszcze przez wiele, wiele lat.Tobie takze zycze tego samego. Z całego serca!
      Zasyłam gorące pozdrowienia!:-)♥

      Usuń
  18. Weszolych Swiat kochani- sciskam lapki p.Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy z całęgo serca, Gosiu! Tobie także życzymy wesołych, zdrowych Świat!:-)

      Usuń
  19. Spokojnych świąt Życzymy
    🐣🐥🐇🐰🐑🐏🐤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy i również spokojnych, sympatycznie spędzonych Świat życzymy!:-)*☺♥

      Usuń
  20. Życzę Wam Oleńko spokojnych Świąt :)
    i same serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za Twoje życzenia, Mirko!:-) Tobie także życzę udanych, pięknych Świąt i w ogóle wszystkiego dobrego!:-)☺

      Usuń
  21. Po śmierci naszego koguta, kurki kilka dni były smutne. A żałoby starego psa po tragicznej śmieci młodej kotki nie da się opisać! Pies gasł nam w oczach aż pewnego dnia starowinka, który nie ruszał się już sprzed domu, wyszedł, poszedł w łaki i już nie wrócił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwierzęta potrafią odczuwać wszystko równie mocno jak ludzie - a czasem nawet bardziej, a na pewno w wielu sytuacjach szczerzej. Nie wyrażają tego słowami, przez to ludziom często wygodniej jest nie zauważać ich cierpienia, smutku żalu.A tym co potrafią dostrzec i odczuć to, co czuje zwierzę serce sie kroi ze współczucia.Taka historia, jak ta opowiedziana przez Ciebie - o piesku co gasł w oczach po śmierci kotki, ogromnie wzrusza i raz jeszcze udowadnia jak bardzo zwierzęta wszystko przeżywają, jak życ nie chcą z żalu nad kimś bliskim, kto odszedł...
      Dziękuję za Twój komentarz, Anno.

      Usuń
  22. Współczuję straty - brzmi to bardzo płytko, ale co mogę więcej napisać... Śmierć własnego zwierzęcia zawsze boli mniej czy bardziej. One wszystkie mają własny charakter, upodobania, sympatie - aż nagle pewnego dnia znikają bezpowrotnie. Ta świadomość, że już nigdy nie będą mogły spojrzeć znów na słońce, cieszyć się z tego, co dla nich ważne, zwyczajnie dobija. Ja pożegnałam dużo ptaków, psa - i nadal je pamiętam. Niektóre lepiej, niektóre gorzej - ale pamiętam, wiem jak każde z nich wyjątkowe było. A przy tym mam świadomość, że ich istota nie istnieje już, tak jakby w ogóle nigdy nie powstała. To bolesne...
    Słyszałam o kurach, które po stracie towarzysza nawet przez tygodnie zachowywały się inaczej. Nie mam pojęcia, czy można nazwać to żałobą i na czym ona polega, ale szanuję to bardzo - bo taka reakcja na śmierć jest najlepszym dowodem na to, że zwierzęta są czymś więcej, niż nieświadomymi niczego organizmami. Być może czymś więcej, niż ktokolwiek podejrzewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie każdego z nas składa sie z powitań i pożegnań, ale im jesteśmy starsi tym niestety pożegnań jest coraz wiecej. A im mocniej sie do kogoś przywiązujemy, im bardziej kochamy, tym boleśniej odczuwamy tę stratę.Ktoś, coś było częścią naszej rzeczywistości, rękojmią spokoju, bezpiecznej powtarzalnosci, niezmienności a potem nagle znika, odchodzi. A świat toczy sie po dawnemu, i mało kto zauważa tę stratę.A potem przychodzi nowe dzianie, nowe radosci i smutki i ból w sercu spowodowany czyjąc śmiercią nie jest już tak dotkliwy. Ale nie znika całkiem. Jest częścia nas. Usmiechamy sie na wspomnienie jakiegoś psa, kota, kurki czy innego zwierzęcia, które było nam bliskie. Mamy w oczach jego zabawne miny, śmieszne zachowania, wesołe igraszki gdy było jeszcze pełne zycia i sił. A potem uśmiech gaśnie, bo przypominamy sobie ostatnie chwile. Starość, choroby, ból, gasnięcie, na które nie mamy wpływu. I żeby sie nie pogrążać w tym smutku zwracamy oczy i serce na kolejną istotę, która rozświetla nasze życie. Jest z nami właśnie teraz. Trwa to dobre "teraz". Niech trwa jak najdłużej.
      Dziękuję za Twój komentarz, Patrycjo.

      Usuń
  23. Jak lubię zdjęcia wsi, od razu mam w głowie swoich dziadków.
    Mój dziadek zawsze się przywiązywał do psów i czasami jak gdzieś poleciał na kilka dni to od razu nie był w humorze w takim jak zawsze, więc się domyślam co oznacza do Ciebie ta strata.. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta strata oznaczała mój smutek i współczucie dla pozostałych przy życiu kur i koguta. Im mniej kur zyje u mnie, tym mocniej są do siebie przywiązane i tym wyraźniej odczuwają stratę swoich towarzyszek. Wszystkie są już stare i niewiele im już zostało zycia.Każda śmierć - czy to zwierzęcia czy bliskiego mi człowieka jest dla mnie bolesna. Każda śmierć dokłada sie do poprzednich i o nich przypomina.

      Usuń
  24. Piekny post Olu,,nie ma tematów nie ważnych, nie ma tematów nie na bloga, blogi są nasze i owszem mamy wszyscy sami na codzień różne bolączki ale samo słodzenie prowadzi do przesłodzenia:) Musi byc równowaga i temat śmierci , od którego tak uciekamy też jest nam wszystkim bliski..A Ty tak pięknie to opisałaś..ja uważam,ze nie ma na Ziemi tzw.bezmyślnych stworzeń, każdy ma swój rozum i każdy ma swoje życie..i obyśmy wszyscy [my i jak to mowią, bracia mniejsi) umieli żyć obok siebie w poszanowaniu...Ściskam Olu..niestety nie wyświetla mi się informacja o Twoich nowych postach:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nie ma tematów nieważnych. Śmierć dotyczy każdego z nas. Odpychamy myśli o tym, ale one i tak przychodzą. I trzeba się mierzyc z tym, co boli, smuci, przeraża.Szukać sensu w bezsensie. Próbować życ dalej - mimo wszystko - i starać się cieszyc tym życiem, jedynym jakie mamy przecież. Niekiedy potrzeba bardzo dużo czasu na to by znowu w ciemności dojrzeć promień. Wymilczeć swój ból albo wypłakać albo próbować ubrać go w jakieś słowa albo oddalic od siebie jakimś działaniem.Kazdy musi to zrobic po swojemu, w swoim tempie.
      I ja sciskam Cie serdecznie, Pati.

      Usuń
  25. Olu, coś cicho...Jak tam w Hobbitowie? Wszystko Ok?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, żyjemy, żyjemy, tylko chęć do pisania jakoś odeszła.

      Usuń
  26. Też się troszkę niepokoję o Was ale rozumiem, że tyle pracy wiosną i wena usunęła się na bok.
    Pozdrawiam Was, majowo i konwaliowo, tam na górze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Krystynko - pracy, jak zawsze o tej porze ogrom. A z weną posucha - w przeciwieństwie do tego, co dzieje sie w zamoknietym do imentu, buchającym zielenią ogrodzie.
      I my pozdrawiamy Cię serdecznie, za pamieć i troskę wdzięczni!:-)

      Usuń
    2. szedł sobie Anioł , spacerował, zastanawiał sie dokąd to zostałęm posłany?? Ide i idę a tu nikogo ..nogi bolą , usiądę, odpocznę...i siadł Anioł..Patrzy ,zapachem traw, pół, łąk sie zachwyca, słucha brzęzczenia pszczół, śpiewu ptaków...i tak siedział i zasnął...Nagle słyszy gdzieś śpiew z daleka, już sam nie wie czy mu to się śni czy na jawie?? Piękny głos duszy wewnętrzenej...I Anioł tak mysli..czyżby to drugi Anioł??:): Tak pięknie śpiewa dusza tej Osoby..tak pięknie...Anioł wstał , rozglądnął się i zawołał..Olu, Olu czego Ci dziś trzeba??? Twój głos wie najlepiej:):):

      Usuń
    3. Ściskam Oleńko...
      wena odpocznie i wróci:)::):):)

      Usuń
    4. Pati droga, piękna jest Twoja opowiastka o aniele. Dziękuję z całego serca!Bardzo sie wzruszyłam!:-))♥

      Usuń
    5. :):):)):):):Ściskam

      Usuń
  27. Oleńko, jak chęć do pisania odeszła to może chociaż kilka zdjęć :)
    Serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm...Pomyslę o tym, Mirko. Mam sporo majowych zdjęc w komputerze.
      Pozdrowienia gorące Ci zasyłam!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!