Strony

niedziela, 17 września 2017

Ostatnie i pierwsze...




Ostatnie kwiaty, liście, owoce

Kolory, tchnienia, wizje, sny

Lato już plecie chłodne noce

Zabiera z sobą ciepłe dni



Gdzieś je zanosi, w cieniu składa

Bogactwu nie da się zmarnować

Bajki serdeczne opowiada

Płynie piosenka nowa



Odchodzi z czułą obietnicą

Spotkamy się za rok

Słyszą to drzewa, łąki słyszą

I malinowy sok



I wino bzowe co dojrzewa

Aż przyjdzie pora słoty

Kiszonki, dżemy, marynaty

Przeciery i kompoty



Ostatnie dni babiego lata

Taniec ostatnich ciem

Wszystko się zmienia, przeistacza

Mapa wewnętrznych nieb



Ostatnie zwykle są pierwszymi

Więc smutek zamień w moc

Niech razem z dniami jesiennymi

Popłynie nowy głos…



   Tak, ostatnie to już dni lata. To widać, słychać i czuć. Ale nic to! Wszystko się powtarza i nic się nie kończy. Kręcimy się w tym zaczarowanym kołowrotku nocy i dni i najważniejsze byśmy sami umieli wyznaczyć sobie właściwe dla nas cele,  tempo, rytm i nastrój. Słotne, chłodne dni otwierają bramę do nowych refleksji, do tworzenia albo poznawania tego, na co latem miejsca i czasu nie było, do czytania nowych książek i do powrotu do dawno temu przeczytanych (między różnymi pracami podczytuję sobie "Marię i Magdalenę" Magdaleny Samozwaniec, wracam też do poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej).
   Nadchodząca jesień kończy czas intensywnych, często męczących fizycznie działań. Otwiera pole dla ducha, dla czegoś zupełnie nowego…Zawsze przecież możemy zrobić coś co raz pierwszy. Wystarczy się tylko odważyć.Wystarczy chcieć.  Ja na przykład co roku eksperymentuję z przetworami na zimę. Nigdy nie korzystam z gotowych przepisów. Lubię ten powiew swobody, lubię wariackie, ale zupełnie niegroźne, kuchenne eksperymenty. Ot, zamarynowałam w tym roku po raz pierwszy pieczarki. Z czym? Z lubczykiem! Popijamy teraz z Cezarym z lubością sok z kiszonych buraków z dodatkiem dużej ilości lubczyku i kminku. Mówię Wam - pycha! A od kilku tygodni macerują mi się w słojach jabłka z mego sadu. Powinien z nich powstać świetny ocet jabłkowy - ponoć bardzo zdrowy i na odchudzanie dobry!:-)


   Wrzesień przyniósł nam niebagatelną zmianę. Otóż po siedmiu latach zamieszkiwania w naszym podkarpackim, dalekim od gwaru świata przysiółku doczekaliśmy się nareszcie asfaltowej drogi, która wiodąc od naszej bramy doprowadzi nas aż do miasteczka. Cieszy nas ta zmiana, bo na pewno wygodniej nam teraz będzie jeździć, bo mniej będzie w pochmurne dni błota a w pogodne kurzu, bo samochód nie będzie się tak męczył i zużywał na wybojach i w koleinach, bo pewnie zimą skuteczniej odśnieżą nam przejazd.... Wszystko to dobrze, ale jednocześnie i trochę smutno, bo uświadamiamy sobie po raz już któryś, że jesteśmy częścią machiny cywilizacji i chcąc nie chcąc musimy jej ulegać, że przed zmianami nie da się uciec...Dlatego tym bardziej trzeba nam działać po swojemu, zgodnie z rytmem natury i pogodą. Przeciw temu dusza się nie buntuje. Koi ją świadomość tego, że jednak natura jest ponad wszystko a wszelkie ludzkie działania, choć tak ważnymi i absorbującymi się zdają właściwie nie znaczą wiele…Jednak to z tych działań składa się nasze życie. Mrówczych, powtarzalnych, zawłaszczających i odciągających myśli od lęku przed tym, na co nie mamy wpływu, od poczucia bezradności i niemożności...





  Ostatni tydzień nieomal w całości poświęciliśmy na pocięcie i ułożenie w składziku trzech wielkich wiązek drewna na rozpałkę. Oj, było z tym roboty! Aż się nam charcząca i wyjąca coraz głośniej piła cyrkularka krztusiła i odmawiała współpracy. Aż po całym dniu monotonnego rżnięcia ze zmęczenia Cezary czubek palca sobie obciął! Aż ja w nocy spać nie mogłam tak ramiona i krzyże bolały z przemęczenia. A deszcz za nic mając sobie nasze wysiłki i pragnienie by drewienka porządnie przeschły wciąż polewał ich rosnący stos i nasze zgrzane głowy. A wicher świstał i pył z wiórami w oczy wdmuchiwał. Nareszcie to już za nami. Ostatnia w tym roku tytaniczna praca z drewnem. Teraz pozostaje już tylko spokojnie je spalać i mieć nadzieję, że zgromadzone zapasy starczą nam na tę i być może nawet na następną zimę.Cóż! Taka masa drewna, tyle pracy tylko po to by było nam jako tako ciepło, by ostatecznie obróciło się to wszystko w popiół…





   


    A jednak czasem i o rzeczach ostatecznych warto pomyśleć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ten kołowrót się zatrzyma. Nie ze wszystkim się zdąży, nie do wszystkiego da się radę przygotować. Przeczytałam niedawno skłaniający do namysłu tekst pt. „5 najważniejszych rzeczy w życiu. To ich najbardziej żałujemy przed śmiercią”. Tekst ów powstał w oparciu o bloga i książkę australijskiej pielęgniarki Bronnie Ware, która pracując w szpitalu na oddziale chorych terminalnie wysłuchała zwierzeń i refleksji umierających tam osób. Te ostatnie ich myśli powinny być podpowiedzią dla nas, żyjących jeszcze pełnią życia, co jest najważniejsze, czego nie wolno w nieskończoność odkładać, bo można po prostu nie zdążyć zrobić tego, co naprawdę najważniejsze.

A jakie to pięć najważniejszych rzeczy?

1.       Nie miałam czasu na spotkania z przyjaciółmi.

2.       Szkoda, że nie miałam odwagi wyrażać swoich uczuć.

3.       Nie miałam odwagi żyć, jak chciałam.

4.       Żałuję, że pracowałam tak ciężko.

5.       Nie umiałam być szczęśliwa.

   Zachęcam do zapoznania się z całym tekstem.  Zdaje mi się on ważny i godzień przemyślenia. Jakże inny niż morze bylejakości, wtórności i pustosłowia wszechobecne w środkach masowego przekazu. Oto link do tego artykułu: http://mamadu.pl/131595,5-rzeczy-czego-zalujemy-przed-smiercia



   A żeby nie pozostawiać Was w przytłaczająco-minorowym tonie pokażę Wam kilka pogodnych, wrześnowych zdjeć. Kwitną u nas teraz bujnie ostatnie kwiatki, owocują pięknie maliny i kaliny, malowniczo przebarwiają się liście winobluszczu ofiarowanego nam kilka lat temu przez Pellegrinę, czyli Krystynkę w Podróży!:-))


  

    I na koniec jeszcze zwierzę się Wam z moich ostatnich fascynacji muzycznych. Pierwsza to piosenki Sławy Przybylskiej, która w tym roku kończy już 85 (?) lat! Niczym do zaczarowanego skarbca sięgam do ogromnego zbioru jej piosenek. Przypominam sobie pocztówki dźwiękowe, które za czasów mego dzieciństwa grały na adapterze w moim domu. „Słodkie fijołki”, „Gdzie są kwiaty z tamtych lat”, „Suliko”, „Pamiętasz, była jesień”, „Tbiliso” i wiele, wiele innych nastrojowych, śpiewanych ciepłym głosem, z wyrazistą dykcją i uczuciem pieśni Sławy. I moja ulubiona – „Kuglarze”. Śpiewała mi ją kiedyś Mama. I ja śpiewałam ją mojej córce…



   A drugą moją, wrześniową fascynacją muzyczną są stare, przedwojenne melodie i piosenki odnalezione na stronie : https://staremelodie.pl/
   Ach, czegóż tam nie ma?  Znaleźć tam można teksty informacje o kabaretach, rewiach i unikalnych, muzycznych wydawnictwach, pieśni, fotografie okładek zniszczonych, ale bezcennych płyt, trzeszczące bo odtwarzane ze starych płyt winylowych utwory w wykonaniu Aleksandra Żabczyńskiego, Toli Mankiewiczówny, Eugeniusza Bodo i wielu, wielu innych artystów oraz chórów…Pamiętacie dawny,  telewizyjny cykl programów „W starym kinie”? Pamiętacie z jakim znawstwem opowiadał o przedwojennych filmach, aktorach i pieśniarzach elegancki pan w czarnych okularach Stanisław Janicki? Uwielbiałam te opowieści i stareńkie, nieme oraz udźwiękowione już filmy. Do dzisiaj często nucę pochodzące z nich melodyjne piosenki. Na przykład urzeka mnie wciąż„Ta ostatnia niedziela”w wykonaniu Mieczysława Fogga…



Kochani! Dziękujemy za Wasze odwiedziny i za życzliwą pamięć. Pozdrawiamy Was serdecznie!:-))

środa, 6 września 2017

Czas rozpalić piec…





…To tytuł piosenki z tekstem Jana Wołka do muzyki Włodzimierza Nahornego, piosenki która oczarowała mnie i od kilku dni nie odstępuje. Deszczowo-mglista aura za oknem bardzo do niej pasuje a pełne wrażliwości głosy Łucji Prus i Janusza Strobla wykonujących ten utwór ocieplają takie jesienne dni lepiej niż rozgrzany kaloryfer czy kubek gorącej herbaty…

CZAS ROZPALIĆ PIEC
muzyka: Włodzimierz Nahorny 
wykonawcy: Łucja Prus (w duecie z Januszem Stroblem);

Mrok jak kosmaty pies 
Patrz - wrzesień wlazł
Czas rozpalić piec 
Posmutniało w ogrodzie i nagle postarzało się 
Miałeś przecież być, autobus twój szedł 
Tak, jest już późno 
Wróć w lampy ciepły krąg 
Do szafy płaszcz
Jabłkami pachnie dom 
Przemoczony poeto, siądź, skończ ten swój niezwykły wiersz 
Pusta kartka i tylko znów ogarek świecy 
Dla ciebie dziś kupiłam ten zielony pled 
Ostatnie jabłka z drzew postrącał wiatr, a miałeś zerwać 
Zbyt mało ciebie mam
Kilka mądrych zdań
To wszystko 
 
Mrok jak kosmaty pies 
Patrz, wrzesień wlazł, a w domu huczy piec 
Pewnie smutno w ogrodzie, cóż... postarzało nagle się 
Miałeś przecież być, autobus mój szedł 
Tak, jest już późno, tak, lampy ciepły krąg 
Znów twoja twarz
Jabłkami pachnie dom 
Powiesz pewnie, poeto siądź, skończ ten swój niezwykły wiersz 
Pusta kartka i tylko znów ogarek świecy  
Dla ciebie dziś kupiłam tych chryzantem pęk 
A tutaj jabłka z drzew postrącał wiatr
A miałeś zerwać 
Tak mało ze mnie masz, zatroskana twarz...
Przepraszam cię 
Przepraszasz mnie? 
Cóż, przepraszam cię 
Znów przepraszasz... 
Mhm... tak... 
Tak


…Słuchając tej i innych piosenek w wykonaniu Łucji Prus oraz nucąc je sobie spokojnie przechodzę przez pierwszy tydzień września, zamykając do słoików sok z czarnego bzu, bzowe konfitury oraz szykując ulubione wino bzowe. Trudno już wyobrazić nam sobie z Cezarym jesienno-zimowe miesiące bez tej bordowo-amarantowej poezji smaku zaklętej w słojach, butelkach i wielkim gąsiorze. To takie małe, niewinne przyjemności, nadające życiu kolorytu i ciepła, gdy za oknem ziąb i nie chce się z domu nawet nosa wychylić…


  Deszczowa aura sprawiła, iż odrodziła się nadzieja na pojawienie się grzybów w naszym lesie. Jednakże kilka wspólnych z psiakami wypraw rozczarowało nas jeśli idzie o grzyby, zaowocowało natomiast ogromnym ożywieniem zaschniętych do tej pory kleszczy, które żarłocznie rzuciły się nie tylko na czworonogi, ale i na nas. Wczoraj wyciągnęłam sobie trzy pajęczaki, żerujące na mnie z apetytem. Także i Cezary nie ustrzegł się przed tymi wampirzymi intruzami. Och, jak swędzą teraz te miejsca po ugryzieniach…Na jakiś czas darujemy więc chyba sobie te wyprawy, tym bardziej, że w lesie jest tak mokro, iż krążenie po nim w przemakających ubraniach nie należy do przyjemności. No chyba, że przestanie padać i tęsknota za przestrzenią, wonnym powietrzem, kolorami oraz słońcem okaże się tak silna, że przemoże wszelkie obawy…No chyba, że znudzone niepogodą psy zatańczą wokół nas w żywiołowych podskokach i namówią na chociażby krótką przechadzkę. Bo tyle jest teraz wszędzie lśniących, głębokich kałuż, w których można się do woli taplać. Bo mnóstwo leży na zboczach liści, na których tak dobrze jest móc się wytarzać. Bo zachęcająco pachną tropy dzików, saren i zajęcy. Bo przecież właśnie teraz kwitną wrzosy, których niewiele jest w naszych stronach, ale nawet niewielkie ich kępy cieszą oczy…Bo przecież właśnie teraz zaczynają się delikatnie przebarwiać liście na drzewach i krzewach a na łąkach królują wszystkie odcienie fioletu…Bo można zrobić tyle nowych zdjęć. Bo ważna jest każda chwila, żadna się nie powtórzy a od naszego stosunku do niej zależy głownie to, jaka ona jest i jak będzie kiedyś wspominana…



   W kartce z kalendarza na dziś przeczytałam kolejną trafiającą mi do serca sentencję:
Odkryłem, że jeśli kochasz życie, życie ci tę miłość odwzajemni” – Arthur Rubinstein

…Cóż, kochać życie w każdym jego przejawie, w każdej tonacji i odsłonie to trudne zadanie. Tak wiele w człowieku trosk, bólu, smutnych wspomnień, lęków i niepokojów potrafiących zaburzyć mu tę radość egzystencji, prostą miłość do życia. Ale jeśli tylko potrafi się te przykre uczucia na jakiś czas odrzucić i dojrzeć istotę rzeczy ogarnia człowieka spokój i cudowne odczucie pełni. Zdanie sobie sprawy , że tak naprawdę człowiek ma bardzo wiele, że może wiele, niezwykle wyostrza zmysły, dodaje siły i wiary w siebie oraz w pozytywne moce otaczającego nas świata. Można obserwować wschody i zachody słońca, ulewy i mgły, blaski słoneczne w kroplach deszczu na liściach i kwiatach, taniec gałęzi drzew miotanych wrześniowym wiatrem, dojrzewające na krzewach owoce czarnego bzu i szyszeczki chmielu. Można słuchać muzyki, czytać poezję, oglądać wzruszające filmy, spotykać się z budzącymi naszą sympatię ludźmi…Można pielęgnować stare pasje albo znaleźć sobie nowe, o czymś marzyć, coś planować i robić wszystko, co w naszej mocy by się to spełniło. Można wstać i iść przed siebie, zdrowo się zmęczyć i spocić, poczuć zapachy, widzieć barwy, dotykać i odwzajemniać dotyk, obdarzać uczuciami, zrobić coś, co przyniesie choćby maleńką satysfakcję. Ot, chociażby zamknąć barwy i smaki lata w słoiku…A przecież nic nie jest dane raz na zawsze. O tym przekonuję się ilekroć pomyślę o bliskich osobach, których już nie ma albo o tych, które dotknięte ciężką chorobą, złożone niemocą ciała i duszy zdane są tylko na własne wspomnienia…


   Dlatego póki się da rozpalajmy w piecu, patrzmy w ogień i bądźmy wdzięczni, że wciąż płonie on i w nas…