Strony

czwartek, 31 grudnia 2015

Życzenia od piesków polarnych i reszty jaworowej drużyny!:-))


 
    Nareszcie, po dziwnie jesiennym grudniu przyszła zima z siarczystym mrozem i śniegiem. Śniegu wprawdzie na razie niewiele, ale wystarczy by pomalować rzeczywistość w inne barwy. Coraz więcej czasu spędza się teraz w domu, coraz bardziej w piecach pali. Złaknieni ciepła, ubrani na cebulkę mościmy się w zaciszu domowym na dwór wychodząc tylko po drewno na opał, do obrządku kurzo-koziego oraz na spacery z psami. Bo nasze dwa pieski polarne  - Zuzia i Jacuś uwielbiają zimno i śnieg! Sierść mają gęstą a więc żadne mrozy im nie straszne. Wprost przepadają za bieganiem po pokrytych szronem czy też sniegiem okolicznych łąkach, paryjach i lasach. Zimowe spacery to ich upragniony żywioł. Wystarczy powiedzieć im magiczne słowo: "Idziemy" albo "Ajciu" i od razu biegną na wyścigi podskakując niczym piłeczki do naszych twarzy i składajac na nich radosne, psie pocałunki. I chociaż całe dnie spędzają w ogrodzie bawiąc się, tarmosząc, podgryzając i goniąc dookoła obejścia, to zawsze najmilszym momentem dnia jest wspólny spacer oraz możliwość szalonych biegów po pogórzańskich, malowniczych przestrzeniach.


   Dopiero po południu oba gagatki wygłodniałe i zmęczone ściągają do domu na ciepły posiłek oraz na głęboki sen w sypialnianych pieleszach.
   Wieczorem wyspane żądają ogromnej porcji pieszczot. Wówczas dajemy im z siebie, ile tylko się da. Klepiemy, głaszczemy, tulimy, tarmosimy, przewracamy się z nimi na kanapie i dywanie,  twarze dajemy do syta wylizywać a ręce obgryzać. Wreszcie wyczerpane psiska uspokajają się i ponownie zapadają w błogi sen kładąc się pokotem, gdzie bądź. A dla nas przychodzi wówczas czas tulenia kotów, pisania nowych opowieści czy wierszy, słuchania muzyki, filmów oglądania oraz podjadania smakołyków z lodówki, których resztki po świętach kończymy.



  Nocą, gdy już oboje z Cezarym ukokosimy się wreszcie pod kołdrami i zapadamy w pierwszy sen psiska budzą się i ziają rozgłośnie stając przy nas oraz natrętne nosy w uszy nam wciskając. Oj, stanowczo za gorąco im w nagrzanej sypialni! Mus wtedy wstać i wypuścić huncwoty w ciemną, mroźną nockę. Pieski polarne pełne energii biegną uradowane do ogrodu, który jest ich ulubionym, niepodzielnym królestwem. Co wówczas robią? Nie wiadomo! To ich wspólna, psia tajemnica. Księżyc oświetla świat błękitnym blaskiem. Pachnie mrozem i świeżością. Jest cicho i migotliwie. Trwa polarna, podkarpacka baśń...


   Wczesnym rankiem zastaję Zuzię i Jacusia śpiących smacznie w budach albo stojących pod płotem i ujadających na okoliczne sarny, dziki czy też zbłąkanych przechodniów. Nieraz też widzę, jak doczekać się nie mogą wejścia do domu i zaglądają niecierpliwie w okna naszej sypialni. Narzucam więc szybko na siebie ciepły sweter i wpuszczam stęsknione piesiunie do domu. I znów nadchodzi fala radosnych powitań oraz pieszczot. Wciskania zimnych nosów w nasze dłonie i uszy. Szalonych tańców i podskoków. Psich westchnień i wiernych spojrzeń...
   Wreszcie rozpalamy w piecu kuchennym. Czas na śniadanie. Zaczyna się nowy, zimowy dzień...


   A ponieważ już za chwilę zacznie się Nowy Rok nasze polarne pieski - Zuzia i Jacuś, Jawory oraz reszta jaworowej drużyny życzą Wam pięknej, baśniowej zimy, wielu dobrych zdarzeń, zdrowia, radości, bliskości, spokoju oraz nadziei.
   Szczęśliwego Nowego Roku!:-))***

środa, 30 grudnia 2015

Czas na bal…





   Gospoda powiększona magicznie przez wróżkę Konstancję, przyozdobiona zimowymi dekoracjami, pachnąca piernikami, pieczonymi pierogami z grzybami i chrupiącymi ziemniaczkami z ziołowym pieprzem gotowa była na przyjęcie wielu gości. Przygotowania do balu zajęły raptem parę dni i ze wszystkim zdążono na czas a stało się tak dzięki czarom obu wróżek oraz dobrym ludziom zaangażowanym w organizację zabawy. Andzia zdołała zaprosić najlepszą kapelę góralską i teraz w oczekiwaniu na przybycie gości z głównej izby gospody dobiegały dziarskie, wygrywane na skrzypkach, wprost zapraszające do tańca melodie.

   W związku z koniecznością uszycia stroju dla Pani Zimy, czyli mającej wystąpić w tej roli Hanny nawet jej przyjaciółka Barbara postanowiła wrócić wcześniej z sanatorium. Przecież nikt tak jak ona nie znał się w miasteczku na szyciu, nikt nie umiałby zrealizować najśmielszych wizji i marzeń o balowej kreacji. A gdy Hanna dzisiejszego wieczora stojąc przed lustrem w swej sypialni ubrała na siebie tę cudowną suknię wszystkie zgromadzone wokół niej kobiety aż jęknęły z zachwytu. Oto stała przed nimi prawdziwa królewna z zimowej baśni. Powiewne tiule mieszały się z atłasowymi wstawkami, z cekinowymi gwiazdeczkami oraz z diamentowymi łezkami. Szerokie rękawy wyglądały niczym motyle skrzydła a skrząca śnieżynkami siateczka i diadem na głowie Hanny dopełniały wspaniałej całości.

- Jak cię Jan zobaczy, to chyba padnie z zachwytu! Nigdy jeszcze nie byłaś taka piękna! – zawołała Eulalia i aż zacmokała z podziwu.

- Ty Eulalio też wyglądasz bardzo szykownie! – zaśmiała się uszczęśliwiona Gospodyni i ucałowała pachnące anyżowo policzki starej kobiety odzianej w falbaniastą, granatową jak nocne niebo suknię.

- A ja zachwycam się naszą Andzią! Spójrzcie tylko same! – szepnęła Basia i wypchnęła stojącą skromnie z tyłu jasnowłosą krasawicę ubraną w błękitną, prostą, lecz niezwykle podkreślającą jej harmonijne kształty sukienkę.

   Tamta zarumieniona i zawstydzona spuściła oczy by przyjaciółki nie dostrzegły w nich pewnego niezwykłego błysku, który od kilku dni oświetlał ją od wewnątrz ilekroć pomyślała o przystojnym kominiarzu Sewerynie. Wczorajszego wieczoru podczas ostatniej próby ich wspólnego występu mężczyzna spoglądał na nią z takim uwielbieniem, że raz po raz myliła się i za nic nie umiała wygrać na swym ukulele prostej melodii, skomponowanej przez niego piosenki. Ale on niczego nie zauważał. W olśnieniu i zapamiętaniu śpiewał o miłości, która jest największym darem i najwspanialszym czarem…

   Także i Basia Wu wyglądała dzisiaj niezwykle pięknie. Miała na sobie czerwoną, elegancką kreację a czarne włosy przy pomocy szpilek i pąsowych spinek w kształcie różyczek upięła w twarzowy, japoński kok. Była z siebie bardzo dumna, albowiem udało jej się upiec wielki jak koło młyńskie tort bezowy z migdałami i kokosem, przyozdobić gospodę wplecionymi między gałązki świerku najpiękniejszymi białymi storczykami i fiołkami oraz, co najważniejsze, przekonać do przyjścia na bal przyjaciółkę Hanny – panią Teresę. Na ten jeden, niezwykły wieczór mieszkanka domu z czerwonymi dachówkami z wycofanej, niechętnej wszelkim hucznym imprezom staruszki przedzierzgnęła się znów w ciekawą życia, dojrzałą kobietę. Stała teraz wśród nich, ubrana w nową, bordową garsonkę i pełna wzruszenia spoglądała na córkę swej dawnej przyjaciółki Hannę. Przyszła tu właśnie dla niej. Jakże mogłoby jej nie być w dniu wesela?
 - Jeszcze przecież zdążę nacieszyć się swą domową ciszą, niezmiennością i spokojem. Dobrze jest czasem pobyć między ludźmi nawet, gdy nie ma wśród nich najmilszej sercu osoby, zmarłego wiele lat temu mego męża Aleksandra. Gdyby tu był cieszyłby się szczęściem naszej Hanusi, cieszyłby się radością miasteczka! - rozmyślała pani Teresa i uśmiechając się do Gospodyni ukradkiem ocierała łzy.

   Basia Wu spoglądała na Teresę w dziwnym poczuciu wspólnoty i sympatii. Ona też nie mogła być teraz z tymi, za którymi tęskniło jej serce. Nie traciła jednak wiary, iż dzień odnalezienia córki i wnuka jest bliski. I znowu jej wzrok nie wiadomo, czemu pobiegł w stronę chatki drwala przycupniętej na skraju lasu, wyjątkowo dobrze oświetlonej teraz przez promienie zachodzącego słońca. Nie zdążyła wybrać się tam przed balem a czuła, bardzo wyraźnie czuła, iż tam może czekać na nią jakaś wskazówka. Trudno! Wybierze się doń jutro. Pozna jej mieszkańców. Wypyta o wszystko, co jej serce będzie podpowiadać.
  
- Drogie damy! Czas schodzić na dół! Sanie zajechały. Gości trzeba powitać! – oznajmiła podekscytowana wróżka ujrzawszy przez okno, że sznur sań i saneczek, dzwoniąc dzwoneczkami zatrzymał się właśnie przed drzwiami gospody. Konstancja popłynęła na dół pierwsza, unosząc się swoim zwyczajem jak bańka mydlana ponad ich głowami. Ona jedna pozostała przy swym zwykłym stroju – szerokich spódnicach i bluzce z wąskimi mankietami oraz bordowym szalem. Jedyną ekstrawagancją w jej wyglądzie były rozpuszczone, srebrzyste włosy, które otaczały twarzyczkę mglistą, wibrującą aureolą. Jak zawsze emanowała z wróżki świetlista siła oraz mocny zapach dzikiej mięty i jaśminu…

   U podnóży schodów stał Wędrowiec, który także postanowił się dzisiaj przebrać nieco baśniowo. Miał na sobie srebrzystą koszulę z szerokimi rękawami, niebieską czapkę z wielkim, białym pomponem oraz lśniące szarawary wpuszczone w świeżo wypastowane czarne oficerki. Na widok przystrojonych pięknie dam podkręcił wesoło wąsa i zaśmiał się wyobrażając już sobie jak wywija z nimi kolejne mazurki i oberki. Chwilę potem jednak śmiech zamarł mu na ustach i zastygł niczym słup soli. Oto ujrzał swoją żonę zstępującą majestatycznie ze schodów i wyglądającą jak najprawdziwsza Królowa Śniegu!

- I co tak się rozdziawiasz, Jaśku!? Uściskaj swoją ukochaną, bo wielki z ciebie szczęściarz, że taka piękna i dobra kobieta ci się trafiła! – zarządziła Eulalia a Jan ocknąwszy się z chwilowej niemocy upadł na kolana przed damą swego serca i jedyne, do czego był teraz zdolny, to złożenie pełnych uwielbienia pocałunków na jej dłoniach.

   Ona spłoniona i szczęśliwa popatrzyła z ogromną miłością w jego oczy. Potem przyciągnęła męża ku sobie i wtuliła głowę w jego ciepłe ramiona. Cały świat przestał teraz dla niej istnieć. Był tylko on i ona. I ich miłość, która nigdy się nie skończy. I ich dzieciątko, które zostawszy na razie w sypialni pod opieką Joasi smacznie sobie spało za nic mając wszelkie bale i gości. Kilka miesięcy temu na plaży, gdzie brali ślub Hanna czuła się podobnie. Ich świadkami byli wówczas niedawno poznani, egzotyczni bardzo ludzie – rudowłosy kapitan kutra rybackiego oraz maleńka, czarnoskóra wiedźma oceanu. Hanna ślubowała Janowi a on jej. Ich proste ślubowanie przyjmował niezmierzony ocean oraz błękit nieba nad nimi. A najcudowniejszym dla nich prezentem w tamtej chwili był noworodek, którego tulili w ramionach…

   Ale oto w gospodzie przyszedł czas powitania przybyłych ze wszystkich stron świata gości. Wędrowiec podał Gospodyni dłoń i poszli otworzyć drzwi, na których progu ujrzeli ze zdumieniem zziębniętą nieco, ubraną w gruby kożuszek wiedźmę oceanu oraz przystrojonego w czapę świętego Mikołaja kapitana rybackiego kutra!

- Witajcie! Drodzy goście! – Konstancja z miejsca pośpieszyła ku przybyłym, albowiem oboje Gospodarze na ich widok stanęli osłupiali i nie bardzo wiedzieli co mają w tej chwili powiedzieć.

- Gdybyście wiedzieli, jak trudno było zorganizować tak błyskawiczne przybycie świadków waszego ślubu i jak bardzo są oni zmęczeni daleką podróżą, to nie wlepialibyście teraz w nich oczu, ale czym prędzej do ciepłej izby wołali i w wygodnych fotelach przy kominku kazali siadać. No popatrzcie tylko na tę zmarzniętą biedaczkę! Toż nos jej zaraz odpadnie! – marudziła wróżka a wiedźma oceanu słysząc to roześmiała się serdecznie i bez zbędnych ceregieli uściskała Wędrowca i Hannę. A ledwie weszła do środka zaraz zaczęła rozdawać prezenty, których niezmierzoną ilość miała po kieszeniach pochowaną. Były to wspaniałe muszle, rozgwiazdy, kamyki, bursztyny i wyrzucone przez ocean skarby.

- A wam, kochani z okazji waszego wesela przywiozłam w darze zaczarowaną kulę. Ilekroć będziecie chcieli na powrót przeżyć wasze najpiękniejsze przygody zerknijcie w nią a wówczas moce oceanu przeniosą was w odległe strony bez konieczności ruszania się z miejsca! – oznajmiła wiedźma wręczając gospodarzom niepozorną, szklaną kulę, która początkowo zmętniała już po chwili pokryła się kolorowymi wirami i blaskami.

- Wesela…? Naszego wesela? – wyjąkała zdumiona Hanna i zdezorientowana spojrzała na męża chcąc znaleźć w jego twarzy jakąś odpowiedź. Jednak on był równie zaskoczony. Ale szybko się z tego otrząsnął i już po chwili widząc pełne napięcia twarze przyjaciół roześmiał się i zawołał:
- A to ci niespodziankę nam zrobili! I jakże tu was wszystkich nie kochać? Mamy zatem bal na powitanie zimy połączony z weselem. Weselmy się zatem! I cieszmy się razem z wszystkimi, którzy zechcieli przybyć tego wieczora do gospody!

   Hanna płacząc ze szczęścia przytuliła się do wróżki Konstancji i całym sercem dziękowała jej za zorganizowanie tak cudownej niespodzianki.

   Ale oto już nowi goście przybywali do gospody. Byli tam mieszkańcy miasteczka a wśród nich sam burmistrz, dalej piekarz z piekarzową, Karol z Łucją a także przystojny, poszukujący wzrokiem Andzi Pe kominiarz Seweryn. Z sań wysiadł następnie w towarzystwie Wojtka uwielbiany przez wszystkich cukiernik, pan Pierniczek, za nimi szli liczni goście z krainy mgły i pożegnań. Na ich przedzie wędrowała Zosia Samosia, Amelia oraz Nola. A na końcu pojawili się idąc piechotą od strony lasu nowi mieszkańcy chatki po drwalu: Anastazja wraz z synkiem Adasiem.
   Jak wielkie było zdumienie zebranych, gdy na widok tej młodej kobiety Basia Wu jęknęła i dygocząc niby w wielkiej gorączce zaczęła powtarzać: To ty, to naprawdę Ty córeczko?
   Anastazja dostrzegłszy nie widzianą od kilku lat matkę, matkę, co do której żywiła głęboką urazę i przykrość w pierwszej chwili znieruchomiała i zbladła niczym ściana. Potem chciała odwrócić się i wyjść. Jednak widząc ogromne wzruszenie na twarzy Basi Wu poczuła, że i w jej sercu zaczynają pękać lody. Wziąwszy więc za rękę synka podeszła do rozdygotanej biedaczki szepcząc cichutko: Mamo, mamusiu, zobacz, to jest twój wnuczek – Adaś….

   Tymczasem góralska kapela zagrała ognistego oberka. Ogień w kominku zatańczył, zachichotał. Wiry czasu i bezczasu zaszumiały a wszystkie zaklęte na fotografiach postaci wyskoczyły z ramek i od razu poszły w tany.
- Już dość się wynudziłem, wisząc na ścianie! – wołał dawny burmistrz prosząc do tańca babcię Adelajdę, znaną niegdyś jako wspaniała tancerka .
- Dokoluśka! Dokoluśka! – wykrzykiwał drwal Bartłomiej unosząc do góry lekką jak piórko, ubraną w suknię koloru śliwkowego Katarzynę Szydełko i kręcąc z nią szalone młynki śmiał się od ucha do ucha.
- Andziu, czy uczynisz mi ten zaszczyt i dasz się zaprosić do tańca? – wyszeptał Seweryn, gdy udało mu się przecisnąć przez tłum patrzących i uścisnąć dłoń wybranki swego serca.
- Bardzo chętnie, tylko wolałabym raczej coś wolnego! – odrzekła zarumieniona wdzięcznie Andzia Pe a wówczas kominiarz podszedł do skrzypka i coś mu szepnął na ucho. Tamten uśmiechnął się, pokiwał głową a po chwili jego skrzypce zagrały rzewnego, starodawnego walczyka.

   Wszystkie pary znieruchomiały na moment a potem tancerze chwycili się za ręce i utworzyli krąg, do środka którego zaprosili Wędrowca i Hannę. Ci wyszli lekko onieśmieleni, ale westchnąwszy głęboko spojrzeli w swoje oczy i ruszyli do walca. Przez moment zgromadzeni patrzyli na nich pełni wzruszenia oraz zachwytu a potem słodka melodia także ich porwała do tańca. I wirowali tak, wirowali bez końca a ponad wszystkimi, niczym kolorowe bańki mydlane unosiły się Konstancja z Eulalią i nuciły w rozmarzeniu piosenkę, napisaną niegdyś do owego walczyka:

Kiedy pada śnieg dokoła
Wtedy magia ciebie woła
Więc się nie bój i w nią wejdź
Jeśli tylko czujesz chęć
Tańcz walczyka, tańcz walczyka
Niech cię radość znów przenika
Niech się szczęście w krąg rozpyla
W płatkach śniegu, w dobrych chwilach
A miasteczka słodki blask
Niech na zawsze świeci w nas…

   We wnętrzu gospody przez całą noc trwał w najlepsze zimowy bal. Weselili się dobrzy, pełni szczerych, przyjaznych uczuć ludzie. Ciepło im było razem i swobodnie. Ci, którzy się zmęczyli przysiadali przy kominku i popijając grzańca albo pojadając pierożki albo pierniczki patrzyli w kolorowy taniec ogni i iskierek… Jedni tańczyli, drudzy śpiewali, inni deklamowali wiersze. Byli i tacy, co chcieli posłuchać bajek babki Eulalii. Mała Zosieńka siedząc na kolanach rudowłosego szypra z fascynacją wsłuchiwała się w szumy dalekiego oceanu zaklęte w wielkiej, migocącej tęczowo muszli. Szyper zaś spoglądał w rozmarzeniu na bawiącą się w pobliżu Anastazję i raz po raz podkręcał rudego wąsa!

    Tymczasem za oknem Pani Zima wirując w płatkach śniegu przyozdabiała świat w miliony srebrzystych diamentów i lodowych sukienek. Uśmiechała się serdecznie do uczestników balu oraz do czarnego kota Kalasantego, który z uniesionym wysoko ogonem w poszukiwaniu nowych przygód wędrował właśnie po promieniu zimowego księżyca…

Koniec!



   Czy są jeszcze takie miasteczka? Nie wiem, ale od czego marzenia, od czego wyobraźnia?!
   Wybaczcie, że przez cały miesiąc męczyłam Was tą baśniową opowieścią, ale co zaczęłam, chciałam skończyć. Próbowałam w ten sposób oderwać się od tego, co boli, niepokoi, obezwładnia. A poza tym myślę, iż skoro tak mało jest baśni w życiu, niechże chociaż w przestrzeni blogowej znajdzie się czasem dla niej miejsce!
Serdecznie dziękuję współtwórczyniom baśni - Andzi Pe oraz Basi Wu oraz wszystkim tym, co wytrwali ze mną do samego końca!:-))
A jutro na blogu ostatni tego roku, nie związany już z baśnią post!



wtorek, 29 grudnia 2015

Poranne zdarzenia...





   Następnego ranka Hanna schodząc po schodach z dzieckiem na rękach zastała taką oto scenę w głównej izbie gospody:
   Niemożliwie umorusana sadzami Basia usiłowała rozpalić w kominku. Kominek jednak odmawiał współpracy z uwagi na zapchany komin, którego Jan wciąż nie miał czasu porządnie wyczyścić. Biedna Basia dmuchała, grzebała pogrzebaczem i dokładała nowych gazet a Andzia otwierała na przestrzał drzwi i okna, by jakoś wywietrzyć zadymione pomieszczenie. Dzięki temu mroźny wiatr swobodnie szalał wewnątrz nawiewając śnieg i ostatnie, dębowe liście. Dostrzegając Gospodynię kobiety zawstydziły się i zaczęły wołać jedna przez drugą:

- Hanusiu! Chciałyśmy pomóc, rozgrzać izbę zanim wstaniecie a tylko narobiłyśmy bałaganu. Schowaj się na razie z dzieckiem, bo się jeszcze przeziębi. My tu postaramy się wszystko szybko ogarnąć i wtedy was zawołamy!

- Ależ zostawcie to, proszę! Zaraz przyjdzie tutaj mój mąż i rozpali! Nie kłopoczcie się tym, kochane! Chodźcie ze mną na górę, bo tu zamarzniecie na kość! I proszę, bez żadnych sprzeciwów!– odrzekła zdecydowanym głosem Gospodyni, lecz w jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia a na ustach błąkał się z trudem powstrzymywany uśmieszek. Zakłopotane wędrowniczki porzuciły z ulgą swe jałowe zajęcia i posłusznie poszły za Hanną. Na schodach minął je biegnący z rozwianym włosem Jan, któremu wstyd się zrobiło, że zaspał i naraził gości na problemy.

- Witajcie Andziu i Basiu! Czuję, że miałyście już do czynienia z naszym domowym potworem – kominkiem. Ileż ja się z nim już namęczyłem! Zawsze wszystko chcę zrobić sam, ale jak widać nie bardzo mi to wychodzi. Najlepiej wobec tego będzie, jeśli od razu polecę po kominiarza. Bo bez specjalnej, kominiarskiej szczotki wiele tutaj nie poradzę! – zawołał w przelocie i ubrawszy ciepłą kapotę oraz grube walonki wybiegł z gospody wydeptując w świeżym, nocnym śniegu głęboki ślad.

- I oto zostałyśmy w kobiecym towarzystwie! Janowi cała operacja zabierze pewnie parę godzin – odezwała się nagle wróżka Konstancja, która ocierając zaspane oczęta zeskoczyła ze swej fotografii i bezszelestnie dołączyła do reszty pań.
- Może to i dobrze, bo będziemy mogły sobie trochę poplotkować i parę ważnych rzeczy omówić! – zachichotała, puszczając oko do Andzi i Basi a następnie budząc w nich lekkie zdumienie niczym bańka mydlana uniosła się w powietrze i pierwsza weszła, czy raczej wpłynęła do saloniku na pięterku, ku któremu wiodła ich Hanna.

- Zaraz przyjdziemy do was, tylko najpierw musimy wstąpić do łazienki! Obie wyglądamy okropnie – zaśmiała się Andzia, dostrzegając po drodze swe umorusane odbicie w wiszącym w przedpokoju starym zwierciadle.

   Salonik! ( och, to stanowczo zbyt duże słowo na określenie tej małej, lecz przytulnej izdebki ) powitał ich przyjemnym ciepłem oraz zapachem sosny, z której wykonane były wszystkie stojące tam mebelki.  Zasłonki w różyczki upięte drewnianymi klamrami w kształcie liści ozdabiały oszronione okienka. Pod oknem stała komoda obok kredens a naprzeciw wygodna, wyściełana baranią skórą sofa, dwa zgrabne foteliki oraz przykryty kremowym obrusikiem stolik. Na ten widok Konstancja klasnęła w dłonie a wówczas kredens otworzył się i wyskoczyła z niego taca z samowarem babci Adelajdy oraz z jej ulubionymi filiżankami. Zaraz potem z szuflady wyfrunęły łyżeczki i puszka z pachnącymi anyżowo kruchymi ciasteczkami . Dołączyła do nich także salaterka pełna wiśniowych konfitur. Przez chwilę trwał ponad sofą i fotelami majestatyczny walc wszystkich naczyń i sztućców. A wreszcie na znak wróżki filiżanki niby kolorowe gołębie usiadły sobie na stoliczku i tam grzecznie znieruchomiały. Tylko łyżeczki wciąż cichutko podzwaniały jakąś starą melodyjkę a z samowara wydobywały się wonne, taneczne obłoczki pary.

- Wróżko, dziękuję Ci! Pomyślałaś o wszystkim! Przecież ja właśnie martwiłam się, czymże mam tu przyjąć gości! – wyszeptała Hanna na widok tych wszystkich cudów.

- Ty w ogóle lubisz, złociutka moja zamartwiać się i za mocno wszystko przeżywać, komplikować, rozpamiętywać. Niepotrzebnie! Przecież życie może być jasne i piękne, o ile popatrzy się na rzeczy prosto i ma się przy sobie dobrego anioła albo jak w Twoim przypadku - wróżkę!  - uśmiechnęła się Konstancja i ucałowawszy serdecznie Gospodynię wzięła od niej Zosieńkę, która bardzo chciała dotknąć srebrzystych loczków staruszki i od dłuższej już chwili mocno wyciągała w jej stronę rączki.

- Nalej nam wszystkim herbatki, bo mamy z Tobą do pogadania! – sapnęła, gdy tylko Basia i Andzia umyte i odświeżone wróciły z łazienki.

- No właśnie! Już wczoraj miałam zapytać, co to za dziwne sekrety, ale tak szybko pouciekałyście do spania, że nie zdążyłam! – Hanna podała swym gościom filiżanki z gorącym, bursztynowym płynem a potem podwijając pod siebie stopy usiadła wygodnie na sofie i spojrzała wyczekująco na tajemniczo uśmiechnięte kobiety.

- Otóż jakiś czas temu postanowiłyśmy z Eulalią tchnąć trochę nowej radości w miasteczko i sprawić by wszyscy przyjaciele oraz dobrzy znajomi mogli się spotkać w miłej atmosferze i pobawić w twojej gospodzie  – wyjaśniła uroczystym tonem wróżka, kiedy tylko zabawiająca się jej włosami Zosieńka skupiła się na srebrnych guzikach w kształcie gwiazdek, którymi przyozdobione były mankiety eleganckiej bluzki staruszki.

- Wymyśliłyśmy, że zorganizujemy wspaniały bal na powitanie zimy! A te oto uzdolnione wędrowniczki wyraziły gotowość pomocy w tym chwalebnym zamiarze! – dokończyła szybko Konstancja i lekko się stropiła, bowiem po usłyszeniu powyższej, jakże pogodnej wszakże nowiny mina Hanny była mocno nieodgadniona.

- Bal? – zmarszczyła brwi Hanna – Jakże to bal?! Przecież nie zdążyłam nawet do końca opłakać odejścia drwala Bartłomieja i mojej najlepszej przyjaciółki Katarzyny Szydełko, a tu mam się jak gdyby nigdy nic bawić? A przecież oni właśnie na naszym jesiennym balu się poznali i pokochali a teraz, teraz ich nie ma… –  w oczach Gospodyni zalśniły łzy, głos się załamał a nie znające tej miłosnej historii Andzia i Basia spojrzały na siebie zakłopotane i nie wiedziały, co mają ze sobą w tej sytuacji począć.

- No właśnie! To cała Ty, Hanusiu! Już pora przeboleć pewne sprawy. Stało się i nie odstanie. Życie toczy się dalej. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego ty po nich płaczesz, skoro tym dwojgu jest teraz tak dobrze, jak nigdy nie było! – odrzekła urażona nieco Konstancja i zamachała nerwowo stopą odzianą w trzewik z długim czubkiem.

- Andziu! Tyś z nas wszystkich najmłodsza i najsprawniejsza a ja, gdy się irytuję wyraźniej niż zazwyczaj czuję swój reumatyzm. Czy byłabyś taka uprzejma i pobiegła na dół, aby zdjąć ze ściany tę kolorową fotografię, na której widać urodziwą tancerkę z brodatym tancerzem? Przynieś nam ją tutaj, kochanieńka!  - poprosiła wróżka.
- Ta uparta jak osioł Hanka zmusza mnie do czegoś, czego wcale nie planowałam zrobić! – dodała, wzruszając ramionami i ciężko wzdychając.

Andzia o nic nie pytając pobiegła szybko niczym strzała i już po chwili lekko dysząc stanęła na progu saloniku dzierżąc przed sobą oprawioną w lipową ramkę wiadomą fotografię.

- Haniu! Proszę, weź tę fotografię i popatrz na nią uważnie. Nic nie mów, tylko patrz. Twoje serce odczyta w niej to, co jest ci do uspokojenia potrzebne! – nakazała staruszka a Gospodyni położyła sobie na kolanach obrazek przedstawiający roztańczonych Katarzynę i Bartłomieja i wpatrzyła się weń tak intensywnie, jak tylko potrafiła. 
 - Tyle razy już na nich patrzyłam przecież. Cóż takiego miałoby się teraz stać? – rozmyślała a wówczas łza żalu i tęsknoty potoczyła się po jej policzku a potem spadła na złączone na zdjęciu dłonie drwala i Kasi. I wówczas stało się coś dziwnego. Te dłonie wyciągnęły się ku niej, chwyciły ją za ręce i po chwili Hanna niczym listek na wodzie płynęła przez wiry kolorowych splotów bezczasu, mocno ciągnięta przez swych ukochanych przyjaciół. Zakręciło jej się od tego w głowie. Poczuła się jak na dziecięcej karuzeli. Prądy wspaniałych, nieznanych barw i ciepłych strumieni uczuć otaczały ją i kołysały niczym na wzburzonym oceanie. Zalękniona musiała czym prędzej wstrzymać oddech i przymknąć oczy.
   Jednak te dziwne, niepokojące stany trwały tylko przez chwilę. Kiedy rozejrzała się wokół zobaczyła letni, czerwcowy pejzaż ubranych w jaskrawozielone sukienki lasów bukowych. Na skraju brzozowego zagajnika stał znajomy,(choć wyglądający na nowszy niż był obecnie) drewniany domek drwala. Z komina unosił się dym.  Na progu chatki Hanna ujrzała nieżyjącego od dwóch lat psa drwala -  Rudego, który żył teraz i machał radośnie ogonem oraz jego pana, który patrząc z czułością na swego starego przyjaciela, siedząc na zydelku rzeźbił figurkę jakiegoś zwierzęcia. Z wnętrza chatki słychać było radosny, znajomy śpiew. I już po chwili wybiegła stamtąd zarumieniona Katarzyna, odziana w twarzowy, wydziergany na szydełku fartuszek i nucąc sobie wesoło zawołała wszystkich do środka na obiad.
- Chodź, Haniu! Zjesz z nami swoje ulubione pierogi z serem. Sprawdź, czy już gotowe, bo wiesz, że ja zawsze przegapiam najwłaściwszy moment, gdy trzeba odcedzić – poprosiła jak gdyby nigdy nic i cmoknęła serdecznie przyjaciółkę w policzek.
- A skwareczki są? – upomniał się Bartłomiej, wstając i przeciągając się z rozkoszą.
- Pewno, że są, mój Ty łakomczuchu!- roześmiała się dziewczyna. Cała góra skwarków. I kwaśne mleko też!
- Rudy, dla ciebie też pani przygotowała pierożki, ale musisz poczekać, bo gorące! – szepnęła pieszczotliwie do psiaka i czule wytarmosiła jego uszy.
- Ach, zobacz Bartusiu! Popatrz, Hanusiu! Mamy dziś na obiedzie dodatkowych gości. Spójrzcie, któż to zbliża się od gospody? Przywitajcie się i wchodźcie do izby a ja dodatkowe nakrycia tymczasem położę! – zawołała uradowana Katarzyna i niczym strzała zniknęła we wnętrzu chatki.
Hanna odwróciła się i przysłoniła oczy dłonią, bo zachodzące słońce oślepiało ją tak mocno, że zdołała dostrzec tylko jakieś migotliwe cienie zdążające w jej kierunku.
- Haneczko, córeczko kochana moja! – zawołała jej mama tuląc do ciepłych piersi oniemiałą ze wzruszenia miedzianowłosą kobietę.
- To cudownie, że tu jesteś. Pięknie wyglądasz dziecinko! Musisz wiedzieć, że bardzo cieszymy się Twoim szczęściem! – dodał tata i objął czułymi ramionami matkę i córkę.
- Nareszcie się doczekałaś, Hanusiu! Masz rodzinę. Masz przed sobą dobre, piękne życie – wyszeptała babunia Adelajda, która pojawiwszy się nie wiadomo skąd patrząc z miłością na Hannę ofiarowywała jej bukiet ulubionych kaczeńców i niezapominajek.

   Kobieta wtuliła weń twarz. Kwiaty pachniały tak mocno, że znowu zakręciło jej się w głowie. Kilka łez szczęścia stoczyło się po jej policzkach. Przymknęła oczy a wtedy znowu otoczyła ją kolorowa mgła i sploty bezczasu. Coś zaszumiało. Coś zanuciło. Coś zalśniło z oddali. A potem zrobiło się cicho i szaro. I tylko łąkowe kwiaty pachniały tak samo mocno….

- Popatrzcie jak mocno dzisiaj słonko świeci. A mróz tęgi trzyma! – usłyszała głos wróżki i Gospodyni ze zdumieniem spostrzegła, że znowu jest w swoim saloniku na piętrze. Naprzeciwko niej siedzi w fotelu Konstancja i tuli malutką Zosieńkę. Obok widać Andzię i Basię, które jak gdyby nigdy nic chrupią ze smakiem ciasteczka i spoglądają przez okno popijając gorącą herbatkę.

- Piękny dzień będzie! – westchnęła Basia a w jej czarnych włosach wesoły promień zalśnił niczym brylant.
- Tam pod lasem widzę jakąś śliczną chatkę. Chętnie bym poznała jej mieszkańców! – zawołała i zdziwiła się, bo z głębi jej serca zagrała jakaś przyzywająca ją ku owej chatce melodia.

- Tak! Trzeba będzie koniecznie pójść na spacer. Gospoda leży w urokliwym miejscu. Wokół pełno lasów, wzgórz i dolin. A i do miasteczka przecież niedaleko! Podobno przy rynku jest zaczarowana, spełniająca życzenia studnia. I cudowna fontanna - rozmarzyła się Andzia.

- Ale najpierw, drogie moje musimy zdecydować, co z balem! – rzekła stanowczo wróżka i zerknęła z nadzieją w zielone oczy Gospodyni!

- Tak! Będzie bal! Będzie piękny bal na powitanie zimy! Strasznie się na niego cieszę! – zawołała Hanna i odłożywszy na stolik fotografię, śmiejąc się przez łzy uścisnęła serdecznie wróżkę. Tamta pociągnąwszy kilkukrotnie nosem, odchrząknęła i zawołała gromko:
- No to bierzemy się do pracy, dziewczyny! Bo my tu gadu, gadu, a czas leci i jak widzę Jan z kominiarzem zdążył już do gospody dojść.

 - Ach, coś mi do głowy przyszło! Jeszcze nie wiecie, że nasz kominiarz to wspaniały pieśniarz! Może by go zatrudnić na balu? – poddała pomysł wróżka a wszystkie zgromadzone w izbie kobiety stłoczyły się przy oknie żeby przyjrzeć się lepiej interesującemu kominiarzowi. On chyba czując, że na niego patrzą spojrzał do góry i uśmiechnął się napotykając wzrok prześlicznej, płowowłosej dziewczyny. Andzia zarumieniła się jak pensjonarka i czym prędzej ukryła twarz za zasłonką. Kominiarskie serce zabiło mocno i młodzieniec od razu zapytał o tę nieznaną piękność Wędrowca. Wędrowiec zamachał dłonią do przylepionych do szyby twarzy spoglądających stamtąd ciekawskich kobiet a potem podkręcił wąsa i zaśmiał się wesoło tłumacząc coś kominiarzowi.

   Za oknem późnogrudniowe słońce wychyliło się z ogarniającej lasy mgły, uśmiechnęło się pogodnie, a potem zaśpiewało promienną pieśń na cześć nieśmiało spacerującej po sadzie Pani Zimy. Zima w odpowiedzi zatańczyła dookoła jabłoni, zakręciła się wokół wiśni a potem z całych sił dmuchnęła mrozem na nagie gałązki czereśni. Wówczas pokryły się one skrzącą, białą pierzynką szadzi. A rozsypane na dywanie w saloniku niezapominajki i kaczeńce nadal pachniały oszałamiająco tak jakby wiecznie trwało lato….


niedziela, 27 grudnia 2015

Nowa magia…





 - Nuże, Gospodarzu! Nalej i nam grzańca bośmy na kość przemarzły! – zarządziła natychmiast Eulalia ze śniegu się otrzepawszy i na ławie przy kominku skwapliwie zasiadłszy. A tam zaraz pomarszczone dłonie ku ogniu wyciągnąwszy intensywnie rozcierać je poczęła.

   Tymczasem Konstancja, której widocznie żadne chłody nie były straszne (wszak legendy głosiły, że i na biegun potrafi dolecieć a potem wrócić w try miga żadnego uszczerbku na zdrowiu nie ponosząc) nie tracąc wigoru podeszła do Hanny i Jana, uścisnęła ich serdecznie a potem coś im na ucho szepnęła. Ci lekko zdumieni tym, co od niej usłyszeli zaraz potem po schodach na pięterko zaczęli się wspinać spoglądając na siebie przy tym z mieszaniną rozbawienia i zmieszania. A wróżka nie tracąc czasu przysiadła się do Basi Wu i skinęła dłonią na Andzię Pe, by i ta usiadła blisko.

- Dobrze, że jesteście! Liczyłam, że docierając wcześniej, zdążycie na początek zimy, ale nic to! Co się odwlecze, to nie uciecze! – zawołała śmiejąc się i upinając srebrzyste kosmyki, które podczas szalonego lotu wymknęły się spod kapelusika i teraz tańczyły na jej skroniach niczym maleńkie komety. W oczach starej kobiety lśniły filuterne, fiołkowe iskierki a z pąsowego szala wróżki roznosił się zapach dzikiej mięty i jaśminu. Od tej niezwykłej woni obu wędrowniczkom aż zakręciło się w głowach. Andzia odłożywszy na bok ukulele podeszła ku dziwacznej staruszce siedzącej przy kominku i nalawszy kufelek grzańca podała go jej nieśmiało. Potem zbliżyła się do Konstancji i także podała jej kubek z gorącym napojem a następnie dygając przed nią niczym mała dziewczynka zapytała cichutko:

- A czy my się znamy? Pani wybaczy, ale jakoś nie pamiętam byśmy się kiedyś spotkały!

- Nie opowiadaj dziecko! Że też w twoim wieku już dopada człowieka skleroza, to się wprost w głowie nie mieści! – żachnęła się Konstancja i upiwszy spory łyk grzanego piwa wpatrzyła się intensywnie w oczy Andzi. Następnie przeniosła wzrok na twarz Basi. A obie kobiety od tego dziwnego patrzenia aż dreszcz przeszedł.

- Moja przyjaciółka dołożyła wszelkich starań byście w końcu dotarły do naszej ulubionej gospody. Pojawiała się wam w każdym śnie, kierunek właściwy podpowiadając. A i ja, nie chwaląc się, odwiedziłam was w onym obskurnym hoteliku, gdzieście poprzedniej nocy oka nie umiały zmrużyć, bo was stada pluskiew napadały – rzekła opuszczając swą ławę przy kominku Eulalia i zachichotawszy dodała :
- Wyznam wam jednak, iż dopiero uczę się trudnej sztuki przenikania w ludzkie sny i mogło się zdarzyć, że bardziej do ćmy czy cienia jestem w takich razach podobna, niż do siebie samej. Konstancja to moja niedościgniona mistrzyni! – zawołała cmokając raptem przyjaciółkę w rumiany policzek. Zadowolona z komplementu wróżka oddała pocałunek a potem uśmiechając się od ucha do ucha pociągnęła kolejnego łyka aromatycznego napitku.

- Panie wybaczą, ale ja nadal nic z tego nie rozumiem! – zdenerwowała się Andzia i zerknęła na Basię chcąc znaleźć w niej sprzymierzeńca. Wówczas jednak ze zdumieniem odkryła, iż twarz czarnowłosej kobiety jest zmieniona. Basia nie zwracając na przyjaciółkę uwagi, zapatrzona w jakiś niewidoczny dla innych punkt uśmiechała się i szeptała:

- Pamiętam! Śniło mi się, że siedzę na dachu a obok mnie jest jakaś malutka kobieta w kapelusiku i wskazuje mi w oddali pewien punkt. Promienie księżyca biegną w jego stronę a po jednym z tych promieni przechadza się piękny, czarny kot z wyprężonym do góry ogonem…

- Uff! Bardzo się cieszę, że co nieco jednak pamiętasz. To był mój kot Kalasanty. Zawsze zabieram go ze sobą w sny. On pasjami lubi spacerować po ścieżkach przeznaczenia! – roześmiała się Konstancja i poklepała familiarnie dłoń Basi.

- Mnie też się coś przypomniało! – pisnęła przejęta spływającą na nią nie wiadomo skąd wizją Andzia – To było coś takiego, że kiedyś obudziłam się w środku nocy i coś kazało mi wyjrzeć przez okno. I ujrzałam małego chłopczyka, który wędrując po oświetlonej pełnią księżyca, osnieżonej drodze grał na dziwnej fujarce. A kiedy dostrzegł w okienku moją twarz zrobił rączką taki gest, jakby mnie wołał, jakby za sobą przyzywał…
- I sama już nie wiem, czy to jawa była czy sen? – dokończyła zwierzenie młoda kobieta i popatrzyła z mieszaniną lęku i nadziei na wróżkę.

- Ależ moja droga! Czy to jest jakaś zasadnicza różnica? Wszak żyjemy i stale poszukujemy swego przeznaczenia w krainie dziania i w świecie śnienia. Wszystko to się przenika i dopowiada. A księga losu prędzej czy później otwiera się na właściwych stronach. Czasem tylko trzeba poprosić wiatr by przewrócił kilka kartek naraz… - wyszeptała Konstancja gładząc w zamyśleniu płowy warkocz Andzi.

- Ach! Kiedyś sobie jeszcze o tym wszystkim porozmawiamy i swoje ciekawe sny poprzypominamy, ale teraz kochane najwyższa pora by wytłumaczyć wam, dlaczego dobre wiatry skierowały was (rzecz jasna, z naszą drobną pomocą) akurat w te strony. Wszak Hanna z Janem nie mogą całego wieczoru na facjatce spędzić! – rzekła lekko niedorzecznie, zdaniem Andzi i Basi wróżka a Eulalia okręciła się na pięcie i powiewając falbaniastymi spódnicami zanuciła:

   Tak, już czas! Nadeszła wreszcie pora.
   By się miasteczko radowało
   Od rana do wieczora
   Żeby znaleźli się zgubieni a smutki by przepadły
   Niech nam się bajka ślicznie plecie
   A zima niechaj tańczy!

- Tak! Rację ma moja droga Eulalia! Przybyłyście tutaj, aby mógł się dopełnić wasz los a także po to żeby gospoda znowu wypełniła się radosnymi ludźmi, tak jak niegdyś to bywało! – rzekła uroczystym głosem Konstancja i zerknęła na wiszącą tuż za jej plecami starą fotografię przedstawiającą rodziców Hanny oraz jej babcię Adelajdę. Cała trójka uśmiechała się do wróżki i omal nie wyskakiwała z ramek doczekać się nie mogąc by nareszcie usłyszeć, jakąż to niespodziankę ma Konstancja w zanadrzu.

- Ty Andziu, jako specjalistka w tej dziedzinie zorganizujesz w gospodzie najbardziej huczne wesele, jakie kiedykolwiek miało miejsce w naszym miasteczku! Załatwisz najlepszych muzykantów. Zaprosisz gości.  Zajmiesz się dekoracjami. I tak dalej, i tak dalej! Wiem, że jesteś bardzo zdolną osobą i dasz z siebie wszystko, by młoda para oraz goście byli zadowoleni! – powiedziała Konstancja patrząc z ufnością w pełne zaskoczenia oczy Andzi. Młodej kobiecie aż dech zaparło z wrażenia. Skąd ta nieznajoma staruszka tyle o niej wiedziała?

- A Ty droga Basiu przygotujesz nam wszystko od strony kulinarnej. Wiemy, że masz spore osiągnięcia w tej dziedzinie. Nikt nie upiekłby takiego tortu weselnego, jak Ty. Może jeszcze i mój wnuk czegoś nowego się od ciebie nauczy? – wtrąciła się Eulalia i zachichotała przypominając sobie swego wnuka, wielce sędziwego Bazylego Pierniczka, którego umiejętności cukiernicze dawno już utknęły w martwym punkcie i gdyby nie jego mała przyjaciółka Joasia, całkiem by pieczenie ciast zarzucił i tylko książki po całych dniach czytał.

- Tak, dobrze mówi Eulalia! Uważam, iż także bukiet dla panny młodej powinien być dziełem twoich rąk, Basiu. No a poza tym zajmiesz się czasem małą Zosieńką, by jej rodzice mieli czas na przygotowania! – dokończyła Konstancja i mrugnęła porozumiewawczo do swej przyjaciółki, Eulalii.

- Nie wiem, co powiedzieć… Mam wrażenie, że mi się to wszystko śni! Uszczypnij mnie Basieńko, proszę! A może ja jestem po prostu pijana? – westchnęła Andzia i wysączywszy ostatni łyk ze swego kubka popatrzyła z nadzieją na swą towarzyszkę. Tamta jednak uśmiechnęła się pogodnie i w jakimś natchnieniu szepnęła:

- A nawet, jeśli to tylko się nam śni, to przecież niezwykle piękny sen! Śnijmy zatem dalej o tej gospodzie, o jej przemiłych gospodarzach i szalonych czarownicach, które wciągają nas w swoje dziwaczne plany.

- Otóż to! Sen nie sen! Najważniejsze, że wszyscy będą zadowoleni! – sapnęła Konstancja.
- W tworzeniu listy gości dopomożemy, oczywiście. Udzielimy wam także wszystkich niezbędnych informacji o miasteczku, przyjaciołach naszych gospodarzy i o ich marzeniach. Wiem, że sobie poradzicie! – zapewniła wróżka.

- Ale Basiu, Andziu! Chciałabym o jeszcze jedno was poprosić! – Konstancja zamilkła na moment a potem wyszeptała:
- Otóż proszę was byście wiadomość o weselu trzymały przed Hanną i Janem w tajemnicy. To ma być dla nich niespodzianka, bo to właśnie oni są tą młodą parą, dla której zorganizujemy to wszystko. Ślub wzięli jakiś czas temu daleko stąd na egzotycznej plaży, z dala od przyjaciół. I chociaż było to dla nich wielce romantyczne wydarzenie, to przecież wiem, że w gruncie rzeczy byli tam samotni a Hanna zawsze marzyła o prawdziwym weselu w gronie rodziny i bliskich. Także i Jan lubi się bawić w dobrym towarzystwie. Niezły z niego wodzirej – zaśmiała się wróżka i puściła oko do swej rozchichotanej przyjaciółki Eulalii.

- Ale pamiętajcie, moje kochane, że oficjalnie będziemy przygotowywać nie wesele a bal na powitanie zimy. To nikogo nie zdziwi, bowiem dwa lata temu mieliśmy w gospodzie wielce udany bal na powitanie jesieni. Do tej pory mieszkańcy miasteczka wspominają go z nostalgią…

- No właśnie! Ależ się wtedy wytańczyłam za wszystkie czasy! I smakołyków objadłam! I pośpiewałam aż do zdarcia gardła! – pogrążyła się w wesołych wspomnieniach Eulalia. Jej odziane w grube trzewiki stopy zastukały po modrzewiowej podłodze gospody i widać było, iż zażywna staruszka już teraz chętnie puściłaby się w zwariowane tany.

- Tak, moja miła Eulalio! Potrzeba nam trochę zabawy i oddechu po ostatnich wydarzeniach. Potrzebujemy pięknego balu, na którym wszyscy poczują się znowu młodzi, pełni sił i szczęścia. Bo wyznam wam, że i ja bawiłam się na owej jesiennej imprezie doskonale. Wędrowiec potrafi świetnie prowadzić w walcu! – westchnęła Konstancja a na jej policzkach wykwitł delikatny rumieniec.
- I jeszcze jedno, moje drogie!  - dodała po chwili - Na przygotowania nie macie wiele czasu. Chciałabym by wesele naszych przyjaciół odbyło się jeszcze przed Nowym Rokiem. Potem mnie oraz Eulalię czeka wspaniała wyprawa do krainy naszej młodości. Sploty czasu i pierścienie losu ułożą się wówczas w najlepszym dla nas położeniu. Planujemy tę przygodę od dawna. I nasze przyjaciółki z wielką niecierpliwością czekają… - szepnęła wróżka i roześmiawszy się potrząsnęła głową a wówczas burza srebrzystych loczków otoczyła jej drobną twarzyczkę a kilka wesołych piegów zatańczyło na policzkach staruszki. I prawdę mówiąc  wcale w tej chwili już na staruszkę nie wyglądała, ale raczej na młodą dziewczynę za starą kobietę dla niepoznaki tylko przebraną.

   Tymczasem śpiąca dotąd smacznie w kołysce Zosieńka zaczęła się wiercić, kręcić a wreszcie i stękać. Wiadome stało się dla wszystkich zgromadzonych, że dziewczynka pilnie potrzebuje przewinięcia. A i jej matka jakimś szóstym zmysłem chyba to wyczuła, gdyż w tej chwili właśnie pojawiła się na progu izby i podążając w kierunku córeczki zawiadamiała, iż wszystko już na górze przygotowane a Gospodarz tak mocno rozpalił tam w kominku, że za chwilę z krótkim rękawkiem będzie można tam siedzieć.

- To wspaniale! – zawołała Konstancja podnosząc się z ławy.
- Wasi goście są bardzo zmęczeni. Głęboki, długi sen dobrze im zrobi, bo od jutra czeka na nich sporo roboty! Ja też muszę sobie porządnie przed tym wszystkim odpocząć -  oznajmiła i zakasawszy szerokie spódnice lekko jak piórko wskoczyła na swoją ulubioną ostatnio fotografię przedstawiającą pełną dmuchawców łąkę i śpiące nad strumykiem dzieci. Tam ułożyła się wygodnie i wyszeptawszy zgromadzonym w gospodzie osobom cichutkie dobranoc zachrapała donośnie. Eulalia widząc to natychmiast ziewnęła szeroko a potem żegnając się ze wszystkimi otworzyła drzwi i wyszła z gospody pogrążając się w skrzącym milionami śnieżnych diamentów zmroku.

   Basię Wu i Andzię Pe przestało już dziwić cokolwiek. Chyba zaczynały przywykać do tego, iż ich życie wskoczyło nagle w nowe, nieprzewidywalne tory i odtąd toczyć się  będzie według zupełnie innych prawideł oraz zasad. Baśń ogarniała ich swoją czułą magią i spokojem a ciepły wieczór zapraszał  do porzucenia wszystkich wątpliwości i do poddania się jego czarowi. A ponieważ obie kobiety też poczuły się bardzo senne, zatem podziękowawszy za wszystko i uścisnąwszy serdecznie gospodarzy ziewając niczym smoki udały się na spoczynek do swej przytulnej izdebki na piętrze.

  W izbie na dole została Hanna, która przewinąwszy córeczkę usiadła w bujanym fotelu i karmiąc maleństwo spoglądała wyczekująco na męża, chcąc usłyszeć, co też on sądzi o tym bardzo dziwnym wieczorze i o wiszącej w powietrzu tajemnicy.
On też wyczuwał, że ich gospodę zaczyna przenikać jakaś nowa, serdeczna magia, ale ponieważ lubił ten nastrój radosnego oczekiwania, tej migotliwej, dziecięcej wiary w cuda nie chciał psuć jej żadnymi domysłami.

- Wszystko się prędzej czy później okaże, Hanusiu moja kochana! Najważniejsze, że jesteśmy razem a nad miasteczkiem, tak jak zawsze, czuwa nasza droga wróżka Konstancja  – mówiąc to uśmiechnął się pogodnie do zamyślonej żony a potem otoczywszy ją ramieniem pochylił się nad Zosieńką i przymykając oczy wwąchał z lubością w najcudowniejszy na świecie zapach główki niemowlęcia…