Strony

niedziela, 26 kwietnia 2015

Pora kwitnienia






   Pora kwitnienia śliw i wiśni 
Biało-różowych przedstawień
Dzień się urodą czereśni pyszni
Magią wiosennych objawień

Ukryte sensy na jaw wychodzą
Tak, jak motyle z kokonów
Jeszcze się ranną umyją rosą
I wzlecą do nieboskłonu

Gdy płatki myśli wiatr rozwieje
Na drżących spełnieniem drzewach
Nowe zawiążą się nadzieje
I letnia się pieśń rozśpiewa

Wszak wszystko kwitnie z pewną myślą
A cel się objawi latem
Czerwień owoców - dojrzała miłość
Stanie się całym światem

Bo naderamnie się nic nie dzieje
Czas zmienia wiśni sukienki
Ufnie więc idźmy w przeznaczenie 
Odziani w nieba błękit...

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Chłód





  Czasem przychodzi napływ chłodu 
Okrutna, silna fala
Która chce zdusić promień wschodu
Zgryzotą duszę zalać

Ten chłód na wiosnę ufną spada
I ścina mrozem listki
Przez noce rządzi, w brzask się wkrada
Bolesne śląc uściski

Ale to tylko już wspomnienie
Tej zimy, co minęła
Ostatni atak, słabe tchnienie
Przeszłości, której nie ma

 Jest złudą przecież wszelkie "teraz"
Choć zdaje się trwać bez końca
Coś się odradza, coś umiera
W wędrówce wokół słońca 

 Zwykły wnet wróci śpiew zieleni
Rozkwitnie ciepły ranek
Serce zmartwiałe opromieni
Blask dobrych niespodzianek


środa, 15 kwietnia 2015

Nauka


                                                      
            Co dzień się bardziej uczę siebie 
         Kolejna cegiełka przybywa
      Tutaj odważna jestem do końca
            A tam, jak dawniej, lękliwa

Co dzień się bardziej siebie uczę
Schowki spostrzegam nowe
Znajduję bramy, zamki, klucze
I schodki tak strasznie pionowe

Co dzień sie bardziej uczę siebie
Stale przesuwam granice
Zerkam do lustra na swe cienie
Jak rzeźbią mnie i życie

 Co dzień się bardziej siebie uczę
Ludzie dołożą swoje
Otworzą oczy, ścisną duszę
Wzruszeniem, niepokojem

Co dzień się bardziej uczę siebie
Przede mną kolejne fale
Mocno się łódka ma kolebie 
Nadzieja pcha mnie dalej

Co dzień się bardziej siebie uczę
W wędrówce jest wszystko po coś
Nawet  posuchy, mrozy, burze
I myśli bezsenną nocą 

Co dzień się bardziej siebie uczę
Wciąż rzeczy są nie do przejścia
Raz jestem w dole, raz na górze
Po drodze znajduję szczęścia...


niedziela, 12 kwietnia 2015

Pasterka i muchy...



  

   Pasę kozy. Jest ciepło i przyjemnie. Siedzę na składanym, rybackim krzesełku (Madziu S. dzięki za przypomnienie o nim). Ustawiłam je sobie na łące, tuż przy ogrodzeniu wybiegu dla kur. Nogi swe uszanować w końcu muszę. Dość już tego stania czy też przechadzania w tę i we wtę. Może to i zdrowe dla nóg, ale jakże męczące. Tym bardziej, że będę jeszcze potrzebowała dzisiaj sporo siły i wytrwałości do biegania po obejściu.
No to siedzę. Nade mną fruwa parę niewinnych, wiosennych muszek. Och! Jest też jeden cytrynowy motyl. Wiosna, wiosna, panie dziejku!
   Mam przy sobie zeszyt i długopis, bo wymyśliłam sobie, że przez te kilka godzin poza przypatrywaniem się kozom oraz obłokom mogę spróbować coś napisać. Ach, może czas na jakiś nowy wiersz, czy cokolwiek…? Łapię rozbiegane myśli a one jak żywa rtęć, znowu umykają niepochwytnie. Tymczasem skowronek zaczął swój beztroski trel. Słucham go w skupieniu i wzruszeniu. Sto lat temu łąka brzmiała takim samym ptaszęcym śpiewem. I dwieście lat. I drzewiej. Tak samo będzie śpiewał jakiś skowronek, gdy już moje prochy wiatr rozwieje. Nic się nie zmienia a pozornie zmienia tak wiele…

   Co i rusz jakaś koza podchodzi by zajrzeć mi przez ramię i sprawdzić, co ja tam piszę. Czy prawdę, aby? Dostrzega same gryzmoły, kwiateczki i niezidentyfikowane esy-floresy. Słowem – nudziarstwo! No to może warto zeszytu spróbować? Pewnie dobre toto. Pani przegania.
- Sio! Sio, kozy! -  niedobra pani! 
 Za chwilę znowu przybiegają. W oczy zagląda mi zwłaszcza mój ulubieniec – Tofik, synek Popiołki. Ciekawski i ufny. Na kolana by się chętnie władował. Na pieszczotki. Na zaczepki. Skupić chce na sobie moją uwagę choćby na chwilę. Zeszyt bodzeniem z kolan zrzucić. Długopis w trawę wrzucić. Niech pani szuka! Przy okazji można jej kitkę poogryzać. Na plecy wskoczyć niczym na pochyłe drzewo. Bodnąć w wypięte cztery litery!Buch!


- Koziołki! Huncwoty jedne! Zostawcie mnie w spokoju! – wstając z klęczek śmieję się i opędzajam od natrętnych maluchów. One okrążają mnie w podskokach. Potem z nagła tracą zainteresowanie, bo coś je tam w rowie zafascynowało. Och, żabka skacze! Gdzie ona jest? Szukajmy!


   A ja, samej sobie znowu zostawiona, rozkładam ponownie zeszyt. Brwi w skupieniu marszczę…Wiersz gdzieś mi się maleńki kluje…Och te muchy! Całe roje mnie okrążają. Macham rękami. Czapkę z daszkiem mocniej na czoło nasuwam. Uparłam się, że coś jednak napiszę. Skowronek milknie. Zmęczył się biedaczek…? Już, już pierwszy wers usiadł ponętnie na czubku moich wiosennych myśli, gdy wtem słyszę nad głową charakterystyczny, ostry, ptasi krzyk. To jastrząb krąży w pobliżu. Oj, porwałby sobie chętnie którąś z moich kurek! Ale nie odważy się atakować, gdy ja tu siedzę, gdy kozy pasą się w pobliżu. Tylko pokrzyczy, postraszy i poleci. Na szczęście! Patrzę z zachwytem na jego szeroko rozpięte skrzydła. Na połyskujące w słońcu pióra. Drapieżnik majestatycznie zatacza pod niebem kilka kół  a w końcu znika za lasem.
  Wiatr nagły się zrywa. Czapkę z głowy mi zwiewa. Kartkami zeszytu mota. W ucho dmucha. Włosy do oczu nawiewa. Biegnę żeby czapkę czym prędzej złapać. Kozy są szybsze. Porywają mi ją a potem skaczą uradowane wyrywając sobie wzajemnie trofeum. Wreszcie mam. Złapałam. Uciekam gagatkom. Zziajałam się. Wracam na swoje krzesełko. Zuzia układa się u moich stóp. Ma tam odrobinę cienia. Chętnie by pospała. Ale gdzie tam?! Łobuz Kurdybanek zaczepia ją do zabawy. Psina nie ma na to najmniejszej ochoty. Odbiega na bezpieczną odległość i układa się wygodnie w zeszłorocznych, suchych trawach.
  Otwieram zeszyt po raz któryś. Muchy bzyczą coraz natrętniej. Czy ja coś w ogóle dzisiaj napiszę? – myślę rozbawiona, bo pamięć podsuwa scenkę jakże podobną, do mojej obecnej. Marek Kondrat jako Adaś Miauczyński w filmie „Dzień świra” usiłuje napisać wiekopomny poemat o królu i królowej. Już nawet wizualizuje sobie bardzo wyraźnie tę dostojną parę, gdy nagle błogie wizje zakłóca mu dźwięk młota pneumatycznego…
Muszki uwzięły się teraz na moje czoło. Swędzi okropnie. Widzę, że roje atakują także kozy. Rozeźlone kozule strzygą uszami, kręcą młynki ogonkami, podskakują niczym w obłędnym tańcu świętego Wita. Bodą się wzajemnie żeby rozładować swoją frustrację. Ja także pogryziona i zirytowana mam już potąd tego siedzenia.

- A miało być tak pięknie! – mamroczę, zbierając manatki i szykując się do ucieczki z tego utrapionego miejsca.
- Kózki, idziemy do lasu! – daję w końcu sygnał do wymarszu. Kozy biegną uszczęśliwione. Zagłębiamy się w młode brzózki. Skowronek znowu śpiewa...


środa, 8 kwietnia 2015

Dobre chwile...



    Jakie były ostatnio najbardziej pamiętne chwile na naszym podkarpackim końcu świata? Pośród zmiennej pogody obfitującej w burze, gradobicia, śnieżyce, nagle ulewy, tęcze i i złociste igraszki słońca na obmytej przez deszcze ziemi zdarzało nam się wyjść z domu tylko po to by zachwycić się chwilą. Złapać ją migawką obiektywu. Pójść na łąkę czy do lasu z kozami i Zuzią. Obserwować z przyjemnością szalone zabawy koźląt i pełne czujnego skupienia miny naszej psiny, węszącej w leśnej gęstwinie jakieś dzikie zwierzęta.



  Cudownie było przyjąć wiosennych gości, tych dobrze już znanych i tych, którzy pierwszy raz odwiedzili nas w naszym Jaworowym przysiółku - przemiłą, podkarpacką sąsiadkę, Krystynkę w podróży (http://kopianieba.blogspot.com/ ) wraz z jej przyjaciółką, równie sympatyczną Krysią oraz bliską nam od dawna, kochaną Zofijannę ( http://zrakiemwtle-zofijanna.blogspot.com.)
Cieszylismy się mogąc otwierać szeroko przed tymi dobrymi ludźmi nasz dom i serca. Zamyślać się wspólnie nad tym, co nieubieralne w słowa. Pokazywać nasze okolice i radować się, że pogórzańskie strony przypadły im do gustu.


   A potem już nadszedł czas by wejść w okres świąt. Udało się nam to zrobić tym razem bez stresu i szaleństwa porządkowych oraz zakupowych przygotowań. Dane nam było zjeść proste, pyszne śniadanie wielkanocne w towarzystwie członków bliskiej rodziny. Zwierzać się sobie wzajemnie siedząc przy stole w naszej ciepłej kuchni. Oglądać ich pełne artystycznej urody fotografie zrobione w tak zaskakujących miejscach, jak stare fabryki, opuszczone domy, zniszczone klatki schodowe. Częstować ich nalewką z pigwy oraz czarnego bzu i puchnąć z dumy słysząc, iż nigdy jeszcze nie pili czegoś tak wspaniałego! Pójść na spacer pośród sypiącego z nieba, podobnego do ryżu śniegu. W naszych paryjach tonąć w błocie i wzajemnie się z niego wyciągać pękajac przy tym ze śmiechu. Ścinać dla kóz pełne świeżych soków gałęzie ich ulubionej wierzby. Karmić je i słuchać z radością ich chrupania, przeżuwania, mlaskania. Podglądać kury, wyjadające z ziemi pierwsze listki. Zauważać nieśmiałe pąki naszego ukochanego, czarnego bzu. Znajdować listki czosnku niedźwiedziego. Z zapartym tchem fotografować widoczne przez okno naszego domu bażanty i sarny. Śledzić na niebie przeloty dzikich gęsi oraz kormoranów i słuchać ich klangorów.Wpatrywać się w jasnozieloną mgiełkę świeżego listowia brzóz albo podziwiać płynące szybko po niebie fantastyczne obłoki. Witać złote świty i zachody słońca...


Dziękujemy Ci wiosno za te dobre, piękne chwile...

czwartek, 2 kwietnia 2015

Wiosenne Święta...?





  Święta idą! Święta! 
Wiosnę z sobą wiodą
Chłodną, lecz promienną
I jak zawsze młodą
A jeszcze prowadzą
Wytęsknionych gości
Śpiew ptaków
Woń kwiatów
Tchnienie zieloności
Nadzieję, co w duszy
Znów się zakorzenia
Że zwycięży dobro
Życia pełna ziemia
Na ten widok w sercach
Coś dzwoni radośnie
Witajcie nam Święta!
Wiwat! Wiwat wiośnie!



    Powyższy, naiwno-optymistyczny wierszyk popełniłam wiele lat temu, gdy marzec tętnił ciepłem i zielenią a chwilowe zmiany pogody nie były tak drastyczne jak te obecne. Gdzież tam wtedy myslało się o wichurach, burzach, snieżycach  i mrozie? Wszystko było jak należy. A przynajmniej tak wydaje mi się z perspektywy czasu. Człowiek zresztą przeważnie ma tendencję do pamiętania tego, co dobre, ładne i miłe. Resztę zazwyczaj wypiera się jako zbędny bagaż.

   W tamtych czasach nie w głowie mi były takie, jak teraz zmartwienia związane z gospodarstwem, troską o byt i zdrowie naszych bliskich, nas i  zwierząt, które mamy pod opieką a także lęki przed tym, co przyniesie niepewne jutro. Ot, po prostu cieszyłam się świętami, jako synonimem odrodzenia życia i początkiem prawdziwej wiosny. Potrafiłam się tak radować niczego jeszcze właściwie o prawdziwym życiu nie wiedząc. Dzisiaj już bym chyba takiego wierszyka nie napisała bo choć nadal zdarza mi się cieszyć byle czym a moja sielska rzeczywistość jest tym, co mi najbliższe i nie marzę o zamienieniu jej na wygodny, miejski żywot, to niestety, z tyłu czaszki coraz głośniej i częściej dźwięczą jakieś pesymistyczne nutki. Patrzę na swoją twarz i poza wciąż licznymi piegami widzę cienie goryczy i zmarszczki bezradności, które są jak mapa moich życiowych doświadczeń, przeżyć oraz stale kłębiących się w duszy uczuć. Jakże daleką przeszłam drogę od tamtych lat prostego, szczenięcego szczęścia! Jak wiele się nauczyłam, jak wiele zapomniałam. Jak podobna, ale jednocześnie inna dzisiaj jestem.

   A więc znalazłam po latach ów wiosenny wierszyk i przeczytałam go dziwiąc się samej sobie, że tak prosto kiedyś na wszystko patrzyłam. I tak mi z tym było dobrze. I nie miałam wewnętrznych oporów by o tym pisać. Teraz w głowie panoszy się coraz bardziej i wszystkiego surowo pilnuje wierna zgraja osobistych sępów: bezlitosny cenzor, ironiczny krytyk, dyżurny malkontent, znudzony obserwator, etatowy szyderca.

- Co zrobić z tym dziecinnym wierszykiem? Wyprzeć się go? Schować i niech nigdy już światła dziennego nie ogląda? - szepnęłam zrazu, przeczytawszy go z lekkim przekąsem i wzruszeniem ramion. Ale potem przypłynęły z odsieczą inne myśli.

- Wierszyk, jak wierszyk. Ani lepszy ani gorszy. Z ciebie prawdziwej zrodzony. Nadal potrafisz widzieć świat w jasnych kolorach. Umiesz cieszyć się tym, co masz! Nie wywołuj wilka z lasu tymi swoimi wiecznymi obawami i troskami. Doceniaj każdą chwilę. Nawet te wichury, deszcze i  śniegi kwietniowe. Nawet to skrzypienie kości i obolałość mięśni, gdy wstajesz rano. Nawet ten ogrom roboty, z którym zmierzyć się musisz co dnia. Wciąż jeszcze masz siły i ochotę by robić swoje. I tego sie trzymaj!

 -  Przecież wiesz, iż niektórzy ludzie po naprawdę ciężkich przejściach osobistych, po chorobach, po walce z nowotworem (a nawet w jej trakcie) potrafią szanować i kochać egzystencję taką, jaka ona jest. Nie wybiegać myślami zanadto w przyszłość. Nie dręczyć się tym, co przemijalne albo tym, na co nie ma się wpływu. Celebrować każdą chwilę i uśmiechać się do samego siebie oraz do bliźnich. Tego nauczył ich dotyk śmierci, doznanie makabrycznego bólu, ostatecznego strachu i bezgranicznej samotności.
 -  Na pewno w umiejętności doceniania życia w każdym jego wymiarze pomaga wyznawana filozofia czy też głęboka wiara. Wystarczy, że wspomnę sobie mądrość, spokój, zgodę na wszystkie wyroki Opatrzności i ciepły blask, jaki do samego końca bił od ś.p. siostry Judyty, od razu wstyd mi za moje niewielkie przecież zmartwienia, bóle i obawy dotyczące przyszłości. Śmieszny i żałosny wydaje się wówczas ogarniający mnie od czasu do czasu pesymizm i niemoc. Przecież żyję.  Przecież kocham i jestem kochana. Przecież mogę oglądać kolejną wiosnę. Zauważać i podziwiać jej barwy, zapachy, nastroje oraz niezwykłe szaleństwa pogodowe.
  - Dlaczego więc nazwałam powyższy wierszyk naiwnym? Czy pogoda serca oraz ufność w dobro i w sens życia jest czymś głupim i niestosownym a nawet mocno irytującym? Czy z tego powinno się wyrosnąć i raz na zawsze porzucić jak stare, niemodne zabawki?

  - Mała Oleńko, co siedzisz tam we mnie i czasem nie masz śmiałości się odezwać, widząc jak niekiedy smętnie zwieszam głowę, jak wzdycham i trę zaczerwienione oczy, jak chętnie narzekam w chórze innych narzekaczy - Oleńko, weź mnie proszę za rękę i zaprowadź raz jeszcze w swoją wiosnę. Pokaż, jak cieszyć się znów świętami, jak biegać swobodnie razem z wiatrem, jak śmiać się bez bólu w sercu, jak pisać proste, radosne wiersze i nie wstydzić się ich wcale!


    Drodzy czytelnicy tego bloga! Oboje z Cezarym życzymy Wam odnalezienia w sobie ufności i prostej radości życia, spokojnego czasu dla siebie nawzajem, chęci na wspólne, wiosenne spacery. Choćby w śniegu i w deszczu! I także, a jakże:
                                           Wesołych Świąt!:-)))