Powrót wędrowców
- Jaka jestem
dziwna! Cieszę się na ten powrót, ale jednocześnie im bliżej jesteśmy domu, tym
bardziej boję się wracać…- szepnęła Hanna przytulając się do miękkiego rękawa
jego flauszowej kapoty.
Szli przez żółto-rude przestrzenie
liściastych lasów. Oddalali się od pory bezkresnych wędrówek oraz szalonych przygód.
Przybliżali do czasu trwania i źródła tęsknoty. Wiedzieli, że kiedyś wrócą w te
strony. Ich serca stukotały im przecież o tym co dnia. I obce drzewa za oknem
szumiały przypominając, że gdzieś tam daleko czeka znana, swojska kraina. Tak
mocno zrośnięta z ich sercami, że bez niej czują się jakby kawałek ich wydarto
i na płocie niczym dziurawy garnek zostawiono. A jednak wędrowanie miało w
sobie ten rodzaj magii, nieskrępowanej niczym wolności, że trudno było się z
nią pożegnać. A osiadłszy na swoim na pewno, nie raz jeszcze za tym
nieskrępowaniem i szaleństwem zatęsknią. A zatęskniwszy tak boleśnie, iż już
niczym się tego bólu zagłuszyć nie da – wyruszą znowu…Tak myśleli, w ten sposób
szeptali opuszczając dalekie strony, gdzie ludzie żyli i czuli tak podobnie,
ale każdy z nich miał swoją historię. Pełni tych historii Hanna i Wędrowiec
obiecywali sobie, że opowiedzą je przyjaciołom, jeśli ci zechcą ich słuchać…
Zdmuchnął z jej kasztanowych włosów maleńki,
złoty listek brzozy. A ten ledwo się uniósł zaraz znowu opadł ozdabiając jej
niebieską czapeczkę i udając prawdziwą broszkę.
- A tam
tęskniłaś przecież, Hanuś…- odrzekł przekornie i musnął ustami opadający jej na czoło
miedziany kosmyk. Potem delikatnie poprawił niesione przez siebie nosidełko, bo
zdało mu się, że dziecku zrobiło się niewygodnie. Oboje zajrzeli z czułością we
wnętrze gniazdka uwitego z puszystego, rudego kocyka. Widać tam było czubek
odzianej w zieloną czapeczkę główki i taki sam, jak u matki ciemnozłoty loczek,
drgający w podmuchach jesiennego wiatru.
- Naszej małej
wędrowniczce należy się przecież odrobina spokoju – szepnęła, przypominając
sobie ostatnie wydarzenia i całując maleńką rączkę kilkumiesięcznej Zosieńki
schowała ją troskliwie w fałdach kocyka.
- Ale skoro
urodziła się w drodze, wiec pewnie wędrowanie będzie miała we krwi! – zaśmiał
się mężczyzna a oczy zalśniły mu wzruszeniem…Hanna wcisnęła dłoń do jego
przepastnej kieszeni i jeszcze mocniej wtuliła się w ramię ukochanego. Znowu
owładnęły nimi wspomnienia…
…Płynęli ku
wyspie, o której słyszeli tyle fantastycznych opowieści, że nie sposób było
ominąć jej w podróży. Mimo pogodnego, nieomal bezchmurnego nieba stary, rybacki
kuter kołysał się coraz silniej. Hannie od tego kołysania robiło się niedobrze.
Czuła się prawie tak jak w początkach ciąży, gdy pojawiające się znikąd
nudności utrudniały jej życie. Wówczas pomagało ssanie plasterków cytryny i
długie spacery. Tu mogła tylko przełykać ślinę i głęboko oddychać. Według jej
wyliczeń do rozwiązania brakowało jeszcze około miesiąca. Czuła się znakomicie.
Dlatego nie zawahała się nawet, gdy Wędrowiec zaproponował jej żeglugę ku
tajemniczej wyspie. Zresztą, niedługa to miała być żegluga – ot, zaledwie
dwugodzinna. Kuter mimo widocznego nadszarpnięcia zębem czasu prezentował się
solidnie a jego kapitan, rudowłosy, krzywonosy mężczyzna z nieodłączną fajką w zębach także
budził zaufanie. Dla umilenia podróży deklamował im co chwilę swoje wiersze i
podśpiewywał pełne humoru szanty.
Zwierzał się w swych pieśniach z licznych zawodów miłosnych i
niegasnącej nadziei, że gdzieś jednak czeka kobieta przeznaczona właśnie
dla niego...Śmiali
się trochę z romantycznego szypra, bo głos miał piskliwy i nie bardzo do śpiewu zdatny, ale
jednocześnie zachwycali pełnymi humoru tekstami jego autorstwa.
Zmierzali ku wyspie zamieszkałej przez znaną na całą okolicę wiedźmę. Mieszkała samotnie za
towarzystwo jeno mając małpy i rajskie ptaki a poza czarami oraz wróżbiarstwem
parała się również pleceniem nosidełek z rosnących tylko tutaj, niezwykle
wytrzymałych a jednocześnie miękkich traw. Widzieli niedawno jedno takie u
tubylców i zapragnęli dla ich mającej wkrótce przyjść na świat dzieciny…
Chcieli także ujrzeć samą wyspę, słynącą ze zmiany kształtów i kolorów w
zależności od pory roku. Właśnie teraz, wiosną rosły tam podobno nie występujące
nigdzie indziej błękitne, olbrzymie anemony. I bujne wodorosty wokół wyspy
mieniły się tysiącem barw. Widoczne były już tutaj spoza przeczystego turkusu
oceanu. Jednak w tym miejscu fale wybrzuszały się zbyt mocno by ujrzeć je w
całej krasie. Musieli dopłynąć do płycizny i przejść na drugą stronę wyspy, gdzie
podobno tworzyły fantastyczny kobierzec. Przede wszystkim jednak pragnęli spotkać
samą wiedźmę, władczynię tego miejsca i zasięgnąć u niej rady, co do dalszych
swych losów. Od jakiegoś bowiem czasu wahali się i zastanawiali, czy
kontynuować dłużej swą wędrówkę, czy może wrócić do miasteczka i osiąść na
dobre w mieszkanku usytuowanym na tyłach „Gospody pod złotym liściem”.
Niestety, mniej więcej w połowie drogi Hanną
owładnęły silne boleści. Aż zgięło ją wpół.
- To przecież za
wcześnie! To pewnie tylko jakiś nerwoból albo niestrawność! - pomyślała
przerażona i przylgnęła mocno do ramienia Wędrowca. Skrzywioną cierpieniem
twarz ukryła w pole jego szarej kapoty. Nie chciała go niepokoić. Nie chciała
przyjąć do wiadomości, że to może już… Ale on natychmiast wyczuł jej napięcie i
odgarnąwszy włosy z jej spoconego, mimo owiewającego ich chłodnego wiatru,
czoła zmartwiał widząc przepojone cierpieniem, zielone oczy swej ukochanej.
- Musimy wracać!
– prawie krzyknął do szypra, który zajęty wymyślaniem kolejnej pieśni patrzył
niewidzącym wzrokiem przed siebie a po jego ustach błądził natchniony
uśmieszek.
- Nie da rady!
- odparł tamten beztrosko nie odwracając
się nawet.
- Fale są teraz
zbyt silne. Pchają nas wręcz w stronę wyspy. Musimy płynąć na południe. To
pewnie sprawka tej starej czarownicy! – zachichotał kapitan i podparłszy się
pod boki zaśpiewał:
Moce wiedźmy zna ocean
Z nią marynarz szansy nie ma
Jeśli zechce to zatopi, jeśli zechce wyratuje
Bo wie wszystko, wszystko czuje
Pewnie śmieje się gdzieś z nas
W ten sztormowy, groźny czas
Hej ho! Hej ho! Chwyćmy szybko w dłonie szkło!
Hej ha! Hej ha! Śpiewa wkoło mgła…
I rzeczywiście w
tym samym momencie podróżnicy dostrzegli z przerażeniem, że otacza ich mleczna,
opalizująca błękitem mgła. A ocean nie daje za wygraną i huśta nimi coraz
mocniej!
- Jeśli to
sprawka tej wiedźmy, to najwidoczniej bawi się nami. Zamiast nam pomóc szkodzi!
A niech ją licho! – krzyknął Wędrowiec a Hanna jęknęła głucho i patrząc z
natężeniem w jego oczy wstrzymała oddech, chcąc zapanować nad kolejnym
paroksyzmem przeszywającego cierpienia.
- Zaraz się
zacznie…- wyszeptała, gdy tylko mogła wydusić z siebie głos.
- Będziesz musiał
sam… - przymknęła oczy, chcąc ukryć przed nim iskrę panicznego lęku i
zwierzęcego wręcz bólu. Pomyślała, że oto nadszedł nieodwołalny koniec jej
podróży ziemskiej. Widocznie los tak chce… Nie to było jednak dla niej w tej
chwili ważne, ale on, jej ukochany, jej odnalezione cudem szczęście. Jakże on
uniesie kolejne, tak tragiczne rozstanie? Jaki znajdzie jeszcze dla siebie
sens? Resztką sił przekręciła się na bok i wychrypiała błagalnie:
- Wiedźmo, dobra
wiedźmo z tajemniczej wyspy! I wy wszystkie ukryte w mgle duchy oceanu! I Ty,
kochana wróżko Konstancjo, jeśli zdołasz usłyszeć mnie z tak daleka… Niech
ktokolwiek z was pomoże, bo przecież on nie może znowu zostać sam…
I nic nie jest takie samo...
Doszli do domu tuż przed zmrokiem. Dokładnie wytarli ubłocone buty o słomianą wycieraczkę a potem zastukali pełni wiary, iż ktoś na nich czeka… Wszak tydzień temu Hanna wysłała depesze z ostatniego portu, że wracają i na miejscu będą na pewno pod koniec listopada czy też na początku grudnia. Wprawdzie dawno już nie miała wieści z miasteczka, ale przecież, kiedy tylko mogła pisywała listy do przyjaciół: do panny Szydełko i do pani Teresy a także do mamy Joasi, Barbary. Korespondencję od nich przyjmowała w skrzynkach na post restante. Zawsze z biciem serca otwierała pachnące różami albo jaśminem koperty. Choć cieszyła się wędrówką, to przecież bardzo tęskniła za ich twarzami, ciepłem, śmiechem, bliskością. Za rodzinnym miasteczkiem, w którym znała i kochała każdy kąt. Przyjaciółki pisały o wszystkim, co działo się w ich życiu, o swych radościach, nadziejach i obawach. Czekały na nią niecierpliwie a jednocześnie pragnęły, aby ta podróż była jak najdłuższa i jak najpiękniejsza. Należało się jej to przecież za całe samotne, przesiedziane w gospodzie życie. Należało, jako przedłużona podróż poślubna, będąca uwieńczeniem i baśniowym dopełnieniem historii Wędrowca i Hanny…
- Kapitanie!
Płyńże pan co sił! Teraz nie czas na śpiewy i żarty! – Wędrowiec wrzasnął, ile sił w płucach a
szyper w jednej chwili ogarnąwszy powagę sytuacji próbował zapanować nad
wzdętymi żaglami, dodać mocy charczącemu silnikowi i pomóc w ten sposób
walczącemu ze sztormem kutrowi.
Hanna zacisnęła mocno dłonie na nadgarstkach
Wędrowca. Poczerwieniała. Pisnęła cicho jak myszka i jej ciało zlała fala
zimnych potów. On całując jej dłonie drżał niczym w ataku febry. Chciał być
silny dla siebie i dla niej, starał się jak mógł, ale opanowywały go w tej
chwili mroczne przeczucia i straszne wspomnienia z czasów, gdy odeszła na
zawsze jego Janeczka i maleńki synek… Zacisnął zęby, chcąc opanować ich
dygot. Cały był teraz błaganiem. Wołaniem o nadzieję. Trwało to nieskończenie
długo a przynajmniej tym dwojgu tak się zdawało...
Aż raptem w jednej chwili wszystko się
uspokoiło. Nawet silnik kutra umilkł. Ich mały stateczek znów kołysał się
delikatnie a mgła wokół nich jeszcze bardziej zgęstniała. I wówczas spłynęła na
nieszczęsnych podróżników fala dobrotliwego, czarodziejskiego snu… Wędrowiec
natychmiast odpłynął w cichą krainę śnienia tuląc do siebie śpiącą równie
głęboko ukochaną. Szyper porzucił stery i skulony w pozie embrionalnej przy
burcie zachrapał donośnie…
- Nie bójcie się.
Już wszystko będzie dobrze… - szepnęła do nich na przebudzenie siedząca tuż
przy nich zasuszona, ciemnoskóra starowinka z twarzą małej dziewczynki oraz z
dwoma zawadiackimi warkoczykami sterczącymi jej na boki niczym baranie rogi.
Tuliła do piersi maleńkie zawiniątko zrobione z puszystego, rudego kocyka. Z
głębi owego zawiniątka dobiegało ciche kwilenie…
- Oto wasza
córeczka! Silna z niej istotka. I duża jak na ośmiomiesięczne niemowlę!
Zobaczcie zresztą sami! – zaśmiała się kładąc delikatnie na brzuch Hanny ciepły
tłumoczek a odgarniając troskliwie warstwy kocyka ukazała oszołomionym rodzicom
niebieskookie, rumiane maleństwo z rudym loczkiem na czubku słodkiej łepetynki…
Od tamtej pory minęło pół roku i oto teraz
Wędrowiec z Hanną oraz Zosieńką przemierzali bukowo-brzozowe wzgórza zbliżając
się do wytęsknionego domu, do widocznej już spoza drzew gospody. Zdało im się,
iż dostrzegają nawet delikatnie pełgające światełko w jednym z frontowych
okienek. Czy to wyczekująca ich powrotu Katarzyna Szydełko zapaliła świece na
powitanie? A może to jesienne słońce bawiło się w trzpiotne zajączki a tak
naprawdę nikt nie czekał…?
Zachód barwił rzeczywistość odcieniem starego
złota. Smugi granatu, błękitu i indygo tańczyły na pełnym wielkich okrętów niebie. Powietrze
pachniało ledwie wyczuwalnym zapachem jaśminu i mięty, ale także zapowiedzią
rychłej zimy. A oni szli trzymając się za ręce, spoglądając przy tym z mieszaniną lęku oraz nadziei w przyszłość…
I nic nie jest takie samo...
Doszli do domu tuż przed zmrokiem. Dokładnie wytarli ubłocone buty o słomianą wycieraczkę a potem zastukali pełni wiary, iż ktoś na nich czeka… Wszak tydzień temu Hanna wysłała depesze z ostatniego portu, że wracają i na miejscu będą na pewno pod koniec listopada czy też na początku grudnia. Wprawdzie dawno już nie miała wieści z miasteczka, ale przecież, kiedy tylko mogła pisywała listy do przyjaciół: do panny Szydełko i do pani Teresy a także do mamy Joasi, Barbary. Korespondencję od nich przyjmowała w skrzynkach na post restante. Zawsze z biciem serca otwierała pachnące różami albo jaśminem koperty. Choć cieszyła się wędrówką, to przecież bardzo tęskniła za ich twarzami, ciepłem, śmiechem, bliskością. Za rodzinnym miasteczkiem, w którym znała i kochała każdy kąt. Przyjaciółki pisały o wszystkim, co działo się w ich życiu, o swych radościach, nadziejach i obawach. Czekały na nią niecierpliwie a jednocześnie pragnęły, aby ta podróż była jak najdłuższa i jak najpiękniejsza. Należało się jej to przecież za całe samotne, przesiedziane w gospodzie życie. Należało, jako przedłużona podróż poślubna, będąca uwieńczeniem i baśniowym dopełnieniem historii Wędrowca i Hanny…
Z zachwytem i wzruszeniem przyjmowały jej
zdjęcia z ceremonii zaślubin, mającej miejsce na dalekiej plaży (na to
wspomnienie Hanna znowu rozmarzyła się i spojrzała z tkliwym uśmiechem na
szepczącego teraz coś cicho do Zosieńki męża…).Tak bardzo cieszyły się jej
szczęściem i rozkwitającą coraz bardziej miłością. Życzyły Hannie jak
najlepiej. Wiedziała o tym. Przecież tak samo było z nią. Wszystkie te kobiety
mieszkały w jej sercu – bliskie i niezastąpione, jak siostry. Chciała je
uściskać. Obdarować prezentami. Przygotować dla nich przyjęcie pełne zamorskich
smakołyków. A co najważniejsze - pokazać córeczkę, która tak rozumnie patrzyła
już na świat i taka była do taty podobna… O tym wszystkim myślała przedłużając
ponad miarę to wycieranie butów i coraz głośniej stukając. Niestety, odpowiadało
im tylko głuche echo. A gdzieś z tyłu gospody uniósł się w powietrze jakiś
głośny trzepot i dało się słyszeć ponure krakanie… Obojgu im przeleciał wtedy
po plecach zimny dreszcz klującej się obawy, ale czym prędzej ją w sobie zagłuszyli.
Wreszcie nie doczekawszy się otwarcia
Gospodyni chrząknęła zmieszana, wyciągnęła z przepastnej kieszeni kurtki stary,
mosiężny klucz i z biciem serca przekręciła go w zamku. Pokrywając uśmiechem
budzące się w jej sercu dziwne przeczucie popatrzyła na męża i córeczkę a potem
otwarła drzwi na oścież i gestem zapraszając ich do środka pierwsza weszła. Z
trudem namacała na ścianie kontakt i wcisnęła go z lekkim oporem. Gdzieś tam
podskórnie oczekiwała, że pragnąc zrobić im miłą niespodziankę przyjaciele wyskoczą nagle
z kątów na powitanie. Że będą śmiechy-chichy, a może nawet baloniki i szampan…
Tymczasem powitała ich kompletna ciemność i cisza.
Wędrowiec czym prędzej wyciągnął z kieszeni
zapałki i szybko zapalił jedną. Gospoda wyglądała tak samo, jak przed ich podróżą.
Przez ten krótki, rozjaśniony płomykiem zapałki czas nie dostrzegli wokół nic
podejrzanego. Jednak mimo wszystko odczuwali
swymi wrażliwymi zmysłami, iż w tym drogim sercu domu panowała
nieokreślona martwota a żadne z nich nie pamiętało by kiedykolwiek z tego
miejsca ziała tak dotkliwa pustka… Hanna nie chcąc się nad tym dłużej
zastanawiać złapała stojącą na kontuarze lampę naftową i po chwili znajoma
przestrzeń nabrała ciepłych odcieni…
- Widocznie
przyjaciele nie doczekali się nas dzisiaj i poszli do swoich domów. Dni teraz
takie krótkie… Nie martwmy się zatem, kochana!
- zawołał dziarskim głosem jej mąż.
- Jutro na pewno zobaczymy
się ze wszystkimi a dzisiaj trzeba rozpalić w piecu, bo zimnica tutaj okropna!
– dodał i dostrzegając z uśmiechem ulgi, stojącą pod oknem dębową kołyskę
ułożył w niej córeczkę, z powodu dotkliwego chłodu okrywając ją dodatkowo
własną kapotą.
- Widzisz,
zgodnie z tym, co pisała Katarzyna Szydełko Bartłomiej zrobił wspaniałą kołyskę
dla naszego dziecka. To prawdziwe cacko! Spójrz, jaka solidna a jednocześnie
misterna. Widzisz, tu po bokach są nawet piękne płaskorzeźby. Widzę tu fontannę,
studnię i dzikie róże! A tam chyba dostrzegam kapelusz wróżki Konstancji. A
może mi się wydaje…? – Wędrowiec pochylił się i z podziwem pogładził delikatną
fakturę kołyski.
- A widziałeś,
jaką pościel dla naszej dzieciny uszyła Barbara? Cała w delikatne różyczki,
zakładki i falbanki! To prawdziwe dzieło sztuki!
- A Katarzyna
wydziergała prześliczne firaneczki, także z motywem róż! Zosieńka ma łoże
niczym mała królewna – zaśmiała się uszczęśliwiona cudownymi niespodziankami Hanna
i jakoś lżej zrobiło się jej na sercu.
- Niczym są przeczucia, lęki
Wszystko
dobrze jest i będzie
Znów mam
nuty do piosenki
Dobre
czary żyją wszędzie… -
zanuciła tak, jak zazwyczaj, gdy wraz z Wędrowcem, radosną improwizacją i
wspólnym śpiewaniem skracali sobie nieraz monotonną drogę.
- Ach, jak
dobrze być u siebie!
Dom
oddycha znów spokojem
A ma miła
pewnie ni wie
Że jest
całym szczęściem mojem! –
odpowiedział na to śpiewnie zmierzający w stronę kominka Wędrowiec i
podkręcając sumiastego wąsa spoglądał z zadowoleniem na roześmianą zonę.
- Tylko ty nic
nie rób, moja złota ptaszynko! Ja szybciutko rozpalę a ty odpocznij. Mamy
dzisiaj w nogach ponad dwadzieścia kilometrów. Domyślam się, że jesteś
strasznie zmęczona…- sapnął widząc, że
jego żona zaczęła zakasywać rękawy i rozglądać się za jakowąś robotą.
- Właściwie to
masz rację, Jaśku… Wstawię tylko wodę na herbatę a potem usiądę sobie na chwilę
przy Zosieńce i nakarmię ją jak tylko otworzy oczka. Odetchnę troszkę a potem
zrobię nam jakąś kolację – westchnęła skwapliwie i umieściwszy imbryk na piecu,
usiadła na starym, bujanym fotelu i podwinąwszy pod siebie stopy zapatrzyła się
w gęstniejący coraz bardziej za oknem mrok. Już nie wydawał się on jej ponury
ani zwiastujący czegoś niedobrego. Uśmiechnęła się w myślach do wszystkich
znajomych i przyjaciół zgromadzonych teraz zapewne w swoich domach wokół
piecyków, kaloryferów i kominków a przy tym popijających gorącą herbatę, którą
przegryzali najlepszymi na świecie czekoladowymi ciastkami od Joasi i pana
Pierniczka…
Błogie te wizje zniknęły dopiero wtedy,
gdy w kilka minut potem obudziła się Zosieńka i rozejrzawszy wokół ciekawie,
stęknąwszy, poczerwieniawszy i natężywszy się ze wszystkich sił spróbowała
podnieść się i chwyciwszy boku kołyski samodzielnie usiąść. Hanna obserwując
wysiłki swej pociechy wstrzymała oddech z przejęcia a potem syczącym z emocji szeptem
szybko przywołała umorusanego sadzami męża. Rzucił wszystko i przybiegł chcąc
być przy swoich ukochanych istotach w tak przełomowym momencie. Ich dzieciątko
miało dopiero trzydzieści trzy tygodnie. Było to więc o wiele za wcześnie na
takie dorosłe „umiejętności”. Rodzice patrzyli w skupieniu i zachwycie, bo oto ich
maleńka już, już miała usiąść. I już jej tułów przybrał omalże pionową postawę,
gdy wtem dało się słyszeć gwałtowne łomotanie w drzwi. Na ten dźwięk dziecko
opadło z powrotem na poduszkę a jego twarzyczkę wykrzywił grymas płaczu. Matka
czym prędzej porwała córeczkę na ręce i utuliwszy pełna złych przeczuć zerknęła
struchlała na Wędrowca. Ten także zbladł nieco, zawahał się przez chwilę, ale
potem otrząsnął z przykrego wrażenia i wziąwszy lampę naftową poszedł w kierunku
drzwi…
- Kochani, po coście
wracali?! Wysłaliśmy wam depeszę, ale widocznie nie dotarła. Tymczasem tutaj nic
już nie jest tak samo. Jest bardzo źle! Trzeba uciekać! Ratować się! Coś bardzo
złego dzieje się z naszym miasteczkiem! – wydyszał stojący na progu Bartłomiej.
W świetle lampy widać było jego zbielałą ze zgrozy twarz. Lodowaty, silny wiatr
bezceremonialnie wepchnął drwala do wnętrza gospody. Natomiast na czarnym,
grudniowym niebie rozbłysła nagle wielka, jaskrawa błyskawica i lunął rzęsisty
deszcz…
- Ach, wchodź,
wchodź szybko przyjacielu, bo przemokniesz do suchej nitki! – zawołał zwany
zazwyczaj Wędrowcem Jan i usadziwszy drżącego z zimna drwala na fotelu stojącym
przy kominku dorzucił więcej drew do ognia. Następnie przysunął w jego pobliże
dębową ławę, okrył baranim futrem i usadowiwszy na nim żonę, otulił ją
dodatkowo ciepłym pledem, bo także dygotała teraz niczym w gorączce. Wróciły
wszystkie złe przeczucia. Miała tylko słabą nadzieję, że to jakiś koszmarny sen.
Zaraz się przecież obudzi w kajucie statku płynącego przez ocean a potem
wyruszą z Janem w drogę powrotną do domu, do zanurzonego jak zawsze w mgle bezpiecznej
nieprzemijalności i spokoju miasteczka…
Jednak mimo tego, iż ukradkiem szczypała się
w dłoń zły sen nie mijał. Nadal tkwiła w swojej dziwnie ponurej gospodzie i
miała przed sobą krańcowo przerażonego człowieka. Nigdy jeszcze nie widziała
Bartłomieja w tak okropnym stanie. Przecież był to zawsze potężny, mocarny
wręcz mężczyzna dający innym oparcie i siłę. Tymczasem teraz zamiast chłopa na
schwał siedział z nimi roztrzęsiony starzec. Hanna chciała zapytać, co z
Katarzyną Szydełko, narzeczoną drwala, ale jakoś nie potrafiła wydusić z siebie
słowa. Najzwyczajniej w świecie bała się odpowiedzi… Natomiast mała Zosia uspokoiła
się, łezki na jej policzkach szybko wyschły i spoglądała na drwala z pełnym
ufności uśmiechem na swej rumianej, bezzębnej jeszcze buzi. Ufnie wyciągała w
jego stronę rączki chcąc koniecznie dotknąć rosochatej, siwej brody…
- Słodka
dziecina…- szepnął Bartłomiej, uśmiechając się do Zosieńki i na moment
zapominając o strasznej nowinie, którą miał przekazać jej rodzicom.
- Chrońcie ją!
Chrońcie ponad wszystko! – załkał raptem – Jakaś straszna pustka zagarnia nasz
ukochany zakątek! Miasteczko zdaje się kurczyć w sobie i zanikać. Wyschła
studnia przy rynku. Z zaczarowanej fontanny też nic nie kapie. Kilkoro
mieszkańców przepadło bez wieści. A co gorsza zniknęła też wróżka Konstancja! I
kto nam teraz pomoże?!Kto wie, co jeszcze może się zdarzyć?!
Wędrowiec nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Jak to? Trzy filary, na których opierało się
bezpieczeństwo miasteczka przepadły? Fontanna
w rynku miasteczka mająca moc
budzenia marzeń i snów, potrafiąca także przywracać porządek poplątanym
myślom.
Spełniająca życzenia studnia! I ukochana przez wszystkich stara wróżka
Konstancja,
sprawiedliwa i mądra, trzymająca nad wszystkim pieczę i pomagająca w
przełomowych chwilach mieszkańcom… Czymże będzie miasteczko bez tych
opok? Jaka
zła siła wtargnęła w tutejsze tak zawsze serdeczne, baśniowe życie i
zrujnowała
spokój…? Gdzie to wszystko zniknęło…? – mężczyzna zastanawiając się nad
tym podkręcał nerwowo wąsa i spoglądał w niedowierzaniu na rozdygotanego
drwala.
– A może
Bartłomiej zwariował? Może się upił i bredzi? Ach, pewnie wystarczy dać mu gorącej,
ziołowej herbaty z imbirem i jakoś wróci do normy! – Jan wstał i w wielkim,
fajansowym kubku umieścił garść dziurawca a potem drżącymi dłońmi z ledwością
nalał do pełna wrzątku. Trochę wody rozlało się i pociekło po kontuarze, skapnęło
na modrzewiową podłogę i płynęło w stronę Hanny, niczym niepowstrzymany strumień
łez…
Wówczas obezwładniająca słabość ogarnęła
Hannę, albowiem słuchając wieści drwala i śledząc biegnący w jej kierunku
strumyk ni stąd ni zowąd zerknęła na ścianę poza kontuarem i w nadzwyczaj
wyrazistym nagle płomyku naftowej lampy ujrzała, że wszystkie
ramki starych fotografii wiszących z tyłu są kompletnie puste! Gdzieś przepadli
uwiecznieni na nich, ustawieni w swobodnych czy też eleganckich pozach dawni
mieszkańcy miasteczka. I nie wyzierała spoza nich jak zwykle łobuzerska twarz
maleńkiej wróżki, ubranej w wesoły, słomkowy kapelusz i szeroką, falbaniastą
spódnicę. Brudnoszare tła wszystkich obrazków wyglądały teraz jak gdyby jakiś
pejzażysta zmieszał wszystkie farby i w ataku ciężkiej depresji kilkoma
maźnięciami zamalował burą nicością całą kolorową do niedawna rzeczywistość
miasteczka odnalezionych myśli…
Baśń niczym drzewo, czyli dwie wersje dalszego ciągu
Dziecko, największy dar – autor Basia Wójcik
Cóż bardziej wzruszającego nad widok maleńkiej Dzieciny smaganej zimnym
wiatrem? Wzruszył się, zatem stary dąb i rozpoczął swą opowieść.
Baśń niczym drzewo, czyli dwie wersje dalszego ciągu
Dziecko, największy dar – autor Basia Wójcik
Hanna stała nieruchomo przed zamazaną fotografią. Wydawało się jej, że
stare ramki wykrzywiły się w bolesnym grymasie. Próbowała sobie przypomnieć, co
przedstawiała niegdyś ta fotografia.
- Już wiem! - wykrzyknęła.
Na tym zdjęciu rozpromienioną szczęściem Kasię, obejmował jej
narzeczony. Stała urzeczona tym obrazem. I wówczas ciszę przerwał cichy płacz
Zosieńki, która nie mogła się już doczekać karmienia. Ów płacz zwiastował coś
innego. Hanna oderwała głowę od fotografii, a gdy na powrót zerknęła w jej
stronę, widok szczęśliwej pary zniknął, a pozostał tylko bolesny grymas ramki.
- Jak ja mogłam nie domyślić się, że w miasteczku stało się coś strasznego,
co musiało dotknąć tę szczęśliwą parę!
Odkąd w życiu Hanny pojawiła się Zosia, matka czuła, że to dziecko ma w
sobie wyjątkową moc. Szybko otuliła Dziecię, sama zarzuciła okrycie, pogłaskała
drzemiącego przy ogniu Jaśka i pobiegła w stronę lasu.
Las mruczał jakąś ponurą kołysankę, a każde drzewo boleśnie rozkładało
ramiona. Hanna znała tam wyjątkowe miejsce. Była nim polanka otoczona krzakami
dzikiej róży i głogu, pośród których królował stary dąb.
- Stary, wierny dębie, ty znasz wszystkie tajemnice tego świata, błagam,
opowiedz, co stało się w miasteczku?
Dąb zaszumiał, ale nie dał
głosu.
- Błagam cię dębie, przez wzgląd na tę Dziecinę, powiedz!
- Całe miasteczko znało historię miłości Katarzyny i Drwala, wydawać by
się mogło, że żaden wicher, żadna zawierucha nie są w stanie zniszczyć tej
nieśmiertelnej miłości. A jednak...W miasteczku pojawił się pewien piękny
nieznajomy. Krążył, wypytywał, podpatrywał. Był to
zły czarodziej, który mieszkał w odległych, skalistych Górach Życiowych
Rozczarowań i od dawna ścierpieć tego nie mógł, iż jego władza ni sięga
w głąb tętniącego dobrem i spokojem miasteczka. Przyglądał się z
daleka, zastanawiał, knuł...Aż wreszcie wpadł na szatański pomysł. Oto
przybrał postać przystojnego, uwodzicielskiego poety i przywędrował na
rynek przystrojonego w jesienne barwy miasteczka. Upatrzył tam sobie
Katarzynę.
Wiedział, iż to istota pełna kompleksów i ukrytych pragnień, że łatwo mu
będzie ją otumanić, zawładnąć jej sercem.
Dziewczyna nie chciała z nim rozmawiać, ale on nie dawał za wygraną, pisał
sonety, śpiewał pieśni o wschodzie słońca, snuł się przed jej domem, gdy słońce
barwiło niebo na zachodzie. W końcu Katarzyna zaczęła zwracać ku niemu swoje
myśli. Powoli, powoli, jej serce oddalało się od Drwala a lgnęło ku
nieznajomemu.
Aż w końcu przyszedł ten sądny dzień, gdy spakowała kilka rzeczy w
tobołek i nie oglądając się za siebie, podążyła śladami swojej nowej miłości.
Gdy Drwal powrócił z lasu, zastał otwarte drzwi, a u rygla przywiązany
na kawału sznurka zaręczynowy pierścionek. Zasmucił się bardzo, zapłakał, a
jego serce powoli zamierało, aż przestało bić dla świata. I w tym momencie
wyschło źródełko, zamilkła fontanna, a Konstancja zamieniła się w sarenkę,
która pobiegła swe łzy wypłakać pod dębem- królem lasu.
Hanna oniemiała. Cóż ona biedna może zaradzić na takie nieszczęście?
- Powiedz, królu puszczy, czy da się uratować to wszystko, co
straciliśmy przez niewierną miłość?
Dąb długo milczał, a gdy
Zosieńka zakwiliła, spojrzał na nią i odrzekł, że tylko dzieci mają moc
uzdrawiania świata i zamilkł.
Hanna wróciła do domu i opowiedziała całą historię Wędrowcowi. Ten się
zasmucił, zabrał siekierę i poszedł rąbać drwa by dać upust swojemu wzburzeniu.
Ułożona obok córeczki Hanna nie mogła długo zasnąć. Gdy umęczona w końcu
bólem, co rozsadzał jej serce, popadła w płytki sen, czy to we śnie czy na
jawie zobaczyła wędrującą wśród pobliskiej głuszy Katarzynę, która nie
wyglądała na szczęśliwą kochankę.
Miała potargane włosy, liche ubranie ledwie okrywało wychudzoną postać, a błędny wzrok nie wróżył nic dobrego.
Miała potargane włosy, liche ubranie ledwie okrywało wychudzoną postać, a błędny wzrok nie wróżył nic dobrego.
Hanna wylękniona zerwała się prędko i przytuliwszy Dziecię do siebie, pognała
do lasu. Zosia spała spokojnie jakby łomot serca matki dodawał jej tylko smaku
błogiego snu.
Kobieta przedzierała się przez gęste knieje dotąd, aż zrozumiała, że zgubiła się w gąszczu.
Kobieta przedzierała się przez gęste knieje dotąd, aż zrozumiała, że zgubiła się w gąszczu.
- Cóż ja teraz pocznę?- zapłakała gorzko, bo przecież nie zdążyła
wyjawić Wędrowcowi swego snu i swych zamiarów.
Zbudzona ze snu Zosieńka wyciągnęła rączkę w kierunku matczynej twarzy i
bezwiednie otarła łzę, a wtedy zza drzew wyłoniła się sylwetka sarenki
jaśniejącej księżycową poświatą. Hanna powoli podeszła do niej, a kiedy
Dzieciątko wyciągnęło rączkę mokrą od matczynych łez i dotknęło zwierzęcego
pyszczka, stał się cud. Las zamigotał srebrem, a ponad drzewami zawisła tęcza.
Zrobiło się tak jasno, że matka i córka zamknęły z przerażenia oczy. Gdy je
otwarły, las stał nieruchomo, świecił zwyczajny księżyc, a w miejscu sarenki
stała wróżka Konstancja.
- Konstancjo- krzyknęła Hanna - jak dobrze, że jesteś, bo tylko ty
możesz nam pomóc uratować miasteczko.
-Daj Dziecię w moje ręce-
rzekła wróżka - Bo tylko czyste serduszko dziecka zdoła mi przywrócić moc i
wiarę w drugiego człowieka.
Wzruszona matka wtuliła Zosię w dobrotliwe objęcia wróżki i tak ruszyły
przed siebie. Po kilku godzinach wędrówki, w oddali zamajaczyła sylwetka
przypominająca człowieka. Podeszły bliżej. Spod leżącej na ziemi twarzy
przysypanej liśćmi wypływał życiodajny strumień. Hanna delikatnym ruchem ręki obmyła leżącą postać i wówczas kobiety rozpoznały w niej...Katarzynę!
- Kasiu! - szepnęła Konstancja - Wstań i chodź z nami.
Wylękniona dziewczyna błagalnym wzrokiem prosiła by ją zostawić pośród liści i zimnej ziemi zawodząc gorzko o krzywdzie jaka za jej przyczyną stała się udziałem całego miasteczka. I na nic się zdały prośby i zapewnienia o przebaczeniu. Katarzyna nie chciała już żyć.
- Kasiu! - szepnęła Konstancja - Wstań i chodź z nami.
Wylękniona dziewczyna błagalnym wzrokiem prosiła by ją zostawić pośród liści i zimnej ziemi zawodząc gorzko o krzywdzie jaka za jej przyczyną stała się udziałem całego miasteczka. I na nic się zdały prośby i zapewnienia o przebaczeniu. Katarzyna nie chciała już żyć.
I wtedy stał się kolejny cud. Zosieńka wyciągnąwszy swoje maleńkie
różowe rączęta otarła kolejne łzy z oczu kolejnej kobiety. Jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, dziewczyna wstała i odmieniona poszła przodem, a przed
nią sączył się strumyk, który zawiódł kobiety do miasta.
Świtało już, właśnie pękało niebo, by wylać z siebie bezmiar różanego
błogosławieństwa.
Na to piękno przebiegające po nieboskłonie obudziło się źródełko i ożyła
fontanna, a ludzie, ci sami, co dawniej wychodzili nie wiadomo skąd
rozpromienieni i szczęśliwi.
Kasia upadła na kolana w oczekiwaniu na słowa potępienia. Teraz była
skłonna przyjąć wszystkie razy, by tylko w miasteczku zapanował spokój.
Ale, o dziwo, nikt nie krzyknął, nikt nie potępił, a cały orszak ludzi
przytulał dziewczynę do serca.
Nagle ktoś krzyknął - Popatrzcie na niebo!
Czy to obłoki, czy gra
kolorów, do dziś nie pamiętam, utworzyły na niebie sylwetkę Drwala, który
wyciągnął w miłosnym geście ręce i uniósł wpatrzoną w niego Katarzynę wprost do
nieba.
Nikt ze stojących nie śmiał powiedzieć ni słowa, ciszę przerwał jedynie
radosny śmiech Zosieńki, który przetoczył się nad głowami, a odbity echem od
starych drzew, którym przewodził dostojny dąb, zabrzmiał:
-" Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy, wiara może zdziałać cuda,
a wy wszyscy, którzy staliście się jako dzieci, poruszyliście wszystkie moce
niebieskie. Bo największym darem jest Dziecko i nie ma większej bieli nad biel
jego serca."
Minęło wiele chwil zanim donośny głos Wędrowca oznajmił:
- Wracajmy bracia do domów,
wszak słońce wysoko na niebie i tyle przed nami pracy. Niech nikt nie będzie
samotny, a gdyby był, nasza chata ma zawsze otwarte drzwi, a w niej Zosieńka
uśmiecha się promiennie do każdego skołatanego serca...
A co stało sie ze złym czarodziejem? Obserwując to wszystko zmalał, zszarzał, zgarbił się i jak niepyszny, niezauważony przez nikogo odszedł w swoje strony. Tam wlazł w najgłębszą z jaskiń i zasnął w nadziei, że jeszcze kiedyś uda mu się zniszczyć miasteczko a przynajmniej skutecznie coś w nim zepsuć...
Kozie dziecko - autor Andzia P.
Kozie dziecko - autor Andzia P.
- Wróciła, wróciła! - Bartłomiej
biegł przez miasteczko głosząc radosną wieść. Mieszkańcy wychylali się z okien
a inni dołączali i biegli dalej razem z drwalem. W końcu zebrała się cała
gromada i tak wszyscy dobiegli do gospody Pod złotym liściem. Hanna i Wędrowiec
wybiegli przestraszeni hałasem - Cóż się stało , skąd ta wrzawa ?
- Wróżka Konstancja wróciła. Zaraz tu będzie - krzyczał uradowany tłum
mieszkańców.
Wszyscy czekali z niecierpliwością na Wróżkę. Co też ma do opowiedzenia,
gdzie była, skąd wraca ???
Tyle pytań cisnęło się na usta i wszyscy chcieli zapytać o to samo.
Kiedy wreszcie Wróżka przybyła wszyscy umilkli wystraszeni jej
zmienionym wyglądem. Widać było, że przeszła długą drogę a i twarz i cała
postać skurczyła się jakby i wyblakła.
- Mów, mów wreszcie co się stało,
gdzie byłaś, dlaczego zniknęłaś ???
Konstancja usiadła, napiła się wody i wreszcie przemówiła.
- Nie mam dobrych wieści - zaczęła z wysiłkiem.
-Ale zacznę od początku. Pewnego
dnia, gdy jak zwykle siadłam przy naszej cudownej fontannie, nagle krople wody
zaczęły ciemnieć, aż nabrały czarnego koloru. Krople zaczęły się układać w
linie a linie w litery. Gdy ujrzałam słowa zamarłam:
Przeczytałam, przeraziłam się ...
- Co, co przeczytałaś?! -
zakrzyknęli wszyscy przerażeni opowieścią Wróżki.
- Powiem wam. Krople ułożyły się w napis:
„Świat już niedługo pogrąży się w mroku. I wy mieszkańcy tego miasteczka
razem z nim. Uratować świat może tylko kozie dziecko , które zagra melodię na
instrumencie z drzewa wyrosłego na szczycie najwyższej skały za sprawą czarnego
ptaka. Szukajcie...a nie znajdziecie...”
I rozległ się złowieszczy chichot, a czarne krople opadły na bruk i
zniknęły. Fontanna wyschła.
Wszyscy zamarli, a w końcu ktoś zapytał:
- Dlaczego nie powiedziałaś nam
o tym wcześniej ?
Wróżka podparła głowę i zapłakała. A potem powiedziała:
- Kiedy tylko zobaczyłam ten złowieszczy napis natychmiast wyruszyłam w
drogę. Wydawało mi się, że gdy przejdę cały świat, zapukam do wszystkich drzwi
to znajdę kozie dziecko i drzewo i czarnego ptaka.
- Ale na nic moja wędrówka. Nie udało się. Małe kózki przecież nie umieją
grać. Drzewa nie rosną na wysokiej skale, a czarny ptak? Nie wiem jak
mógłby sprawić, aby tak wysoko rosło drzewo.
W gospodzie zapadła cisza.
Wszyscy milczeli. W końcu Wędrowiec powiedział:
- Przecież musi być jakiś sposób. Gdzieś na pewno znajdziemy kozie
dziecko.
- Czarny ptak zaprowadzi nas do drzewa na skale. Musimy uratować nasze
miasteczko.
- Ale jak to zrobić ?
- Podzielmy się na grupy, wtedy łatwiej będzie wędrować. Kiedy po określonym
czasie zgromadzimy się tutaj powiemy co znaleźliśmy i razem wymyślimy
rozwiązanie! - I tak zrobili.
Wyruszyli w drogę i zaraz okazało się, że w grupie poszukującej koziego
dziecka jest pewien starzec, który słyszał o samotnej kobiecie mieszkającej w
lesie, która podobno miała kozę. Wróżka wędrując ominęła to miejsce zaszyte daleko od
wszelkich dróg.
Ruszyli więc na poszukiwania.
I znaleźli przycupniętą za rozległymi bagnami, schowaną w głębokich śniegach maleńką, rozwalającą się chatkę , w której mieszkała matka z synkiem oraz koza z koźlęciem. Chłopiec bawił się z koźlęciem a wszyscy ze
zdziwieniem ujrzeli że pije mleko z koziego wymienia. Ach, to jest kozie dziecko
!
Wówczas z chatki wyłoniła się kobieta - matka chłopczyka i opowiedziała im jak to, gdy syn był mały
zachorowała i nie mogła się ruszać. Wtedy ostatkiem sił pokazała dziecku, że może pić
razem z koźlątkiem. Potem na długie godziny zaniemogła, a gdy się ocknęła
okazało się, że synek jest zdrowy i najedzony. I tak to sama nazywała czasem
swego synka " kozim dzieckiem"
I dalej pozwalała mu pić z koziego wymienia.
- Ach! Więc mamy kozie dziecko! - uradowali się mieszkańcy
miasteczka.
- Chodźcie z nami! Bez was nie uratujemy miasteczka!
I wyruszyli razem w drogę: Kobieta, Kozie dziecko, koza i koźlątko.
W tym samym czasie druga grupa namyślała się jak odnaleźć drzewo i czarnego
ptaka. Gdy tak głowili się nad tą zagadką jeden z mieszkańców przypomniał sobie
opowieść o krukach, które niosąc przez góry orzecha czasem upuszczały je w
locie. To pewnie z orzecha wyrosło drzewo. I takie drzewo trzeba odnaleźć.
Ruszyli śladami kruka, który zaprowadził ich w niedostępne góry. Znalazł
się jeden śmiałek, który odnalazł drzewo - orzech rosnący na niedostępnej
skale.
I tak oto grupa odnalazła drzewo rosnące na skale za sprawą czarnego
ptaka.
Jakiś śmiały młodzieniec poprosił drzewo o ratunek. Orzech upuścił jedną
gałąź, która upadając roztrzaskała się na dwa kawałki. A jeden z nich aż prosił
się o to, aby wystrugać z niego fujarkę.
Uradowani wrócili do gospody, gdzie już czekała reszta mieszkańców.
Wędrowiec czym prędzej wziął dłutko i drżącymi z przejęcia dłońmi
wyrzeźbił maleńki instrument. Wszysy zgromadzeni wstrzymali oddech w
napięciu. Syn Kobiety z bagien popatrzył na mieszkańców miasteczka, na
swoją przejętą tym wszystkim matkę a wreszcie na kozy, swych zwierzęcych
przyjaciół. One spogladając mu wiernie w oczy zameczały, jak gdyby
chciałby dodać chłopcu wiary i sił.
Widząc to Kozie dziecko usmiechnęło sie promiennie a potem zagrało najpiękniejszą melodię na zaczarowanej fujarce...
Wtedy
powiał tajemniczy, radosny wiatr. Przez otwarte okno gospody wpadły do
wewnątrz kolorowe, wesołe liscie.Zakręciły młynka u powały a potem
szeleszcząc i świszcząc niczym klucz wielobarwnych ptaków wyfrunęły na
zewnątrz. Zdało się, iż zapraszają wszystkich by pobiegły za nimi. Kto
żyw wybiegł więc z gospody. Wróżka Konstancja uniosła się
w powietrze i łopocząc długą spódnicą poleciała na rynek miasteczka.
Dotarła tam pierwsza. I płacząc ze wzruszenia ujrzała, że z fontanny
znowu tryskają kaskady magicznej wody a w studni perlą się kropelki
dobrych życzeń. Wokół fontanny trzymając sie za ręce tańczyli zaginieni
do niedawna mieszkańcy. A na to wszystko z nieba spływały ogromne
gwiazdeczki śniegu...
Pewnego grudniowego wieczoru
Po tych wszystkich dziwnych, oszałamiających swą intensywnością baśniowych wydarzeniach, jakie ostatnio miały miejsce w miasteczku odnalezionych myśli przez jakiś czas jego mieszkańcy żyli w stanie niedowierzania i ekscytacji. Co i rusz ktoś biegł na rynek by sprawdzić, czy naprawdę fontanna znowu tryska radośnie i czy w zaczarowanej studni lśni srebrzyście lustro wody. Wszystko było jak gdyby nigdy nic. Jakby się te cuda z czarodziejską fujarką i z przełamaniem przez dziecko Hanny i Wędrowca złej klątwy tylko ludziom przyśniły.
Pewnego grudniowego wieczoru
Po tych wszystkich dziwnych, oszałamiających swą intensywnością baśniowych wydarzeniach, jakie ostatnio miały miejsce w miasteczku odnalezionych myśli przez jakiś czas jego mieszkańcy żyli w stanie niedowierzania i ekscytacji. Co i rusz ktoś biegł na rynek by sprawdzić, czy naprawdę fontanna znowu tryska radośnie i czy w zaczarowanej studni lśni srebrzyście lustro wody. Wszystko było jak gdyby nigdy nic. Jakby się te cuda z czarodziejską fujarką i z przełamaniem przez dziecko Hanny i Wędrowca złej klątwy tylko ludziom przyśniły.
Któregoś wczesnego wieczora Gospodyni siedziała w
gospodzie przy kołysce i delikatnie nią poruszając, zerkała na uśpioną głęboko
Zosieńkę. Przypatrywała
się też wesołym
ognikom tańczącym w kominku. W izbie było ciepło i przytulnie, chociaż
za oknem
śnieg coraz grubszą pierzynką otulał ziemię a mróz wraz z wiatrem
wywijał już
swe swawolne tańce.Właśnie kończył się spektakl różowo - złotego zachodu
słońca. Cały świat udawał się na zasłużony odpoczynek...
Jednak z przydomowej drewutni raz po raz dobiegał do niej
dźwięk łupania drewna. To jej ukochany Jasiek szykował opał na zimę. Wprawdzie
mieli trochę zapasów sprzed dwóch lat, ale mogły do wiosny nie wystarczyć.
Wczoraj Jan cały dzień spędził w lesie. Ciął i rąbał pracowicie a pod wieczór
przywiózł wielką furę grubych kloców. Hanna przygotowywała dzisiaj na jego powrót gorący żurek
z kiełbasą i prawdziwkami. Intensywny
zapach jego ulubionej zupy na pewno już wkrótce przywoła Wędrowca – drwala do
domu…
Kobieta uśmiechnęła się na myśl o swym rumianym niczym święty Mikołaj
mężu a potem z westchnieniem przeniosła wzrok na wiszące na ścianach obrazki.
Ze starych fotografii i z portretów tak, jak niegdyś spoglądali na nią
serdecznie przyjaciele, dalecy i bliscy członkowie rodziny, dawni mieszkańcy
miasteczka. Na zawsze młoda mama i tata… To zdjęcie zrobił im miejscowy
fotograf w kilka dni przed ich wypadkiem samochodowym. A tam widać babunię
Adelajdę. Taką samą, jak wówczas, gdy opowiadała małej Hanusi jej ulubione
baśnie i śpiewała wymyślone przez siebie kołysanki. Wróżki Konstancji znów nie
było widać wśród postaci na fotografiach.
- Znowu ją gdzieś
poniosło. Najprawdopodobniej od kilku już godzin siedziała w cukierni pana
Pierniczka i tam oddawała się swej ulubionej grze w szachy. Jej przyjaciółka,
babka Eulalia doczekać się przecież nie mogła tych ich wieczornych seansów. Ostatnio
wciąż tylko przesyłała wróżce liście brzozy z wezwaniami do stawienia się w
cukierni. Zatem kiedy tylko wróżka odpoczęła po ostatnich przeżyciach natychmiast
wróciła do swych ulubionych zajęć. Jak gdyby nigdy nic… - szepnęła do siebie
Gospodyni i podniosła z modrzewiowej podłogi jeden z takich złotych listków.
Potem znowu zapatrzyła się na przyozdobione fotografiami ściany gospody. Chwilę
szukała wzrokiem a wreszcie zobaczyła to, co chciała. Aż zakłuło ją w sercu.
Było tam bowiem zdjęcie, które nabrało teraz
dla Hanny nowego znaczenia. Przedstawiało ono roześmianego od ucha do ucha
drwala Bartłomieja tańczącego walca z wpatrzoną w jego oczy, odzianą w
fioletową, balową suknię Katarzyną. Ta fotografia stała się teraz jedynym
dowodem i drogą sercu pamiątką, że kiedyś tych dwoje było tu i cieszyło się
obietnicami wspólnej przyszłości…
- Każdy ma swoje
sprawy, swoje życie, albo „nieżycie”, gdzieś tam w krainie wiecznej mgły… Ja
także jestem już inna. Coś się we mnie skończyło, coś zaczęło. Poszłam swoją
drogą. Mam nareszcie rodzinę… -
pomyślała gładząc z czułością brzoskwiniowy policzek córeczki. Chwilę potem
jednak ciężko westchnęła. Pomimo szczęścia rodzinnego, pomimo odzyskanego w
miasteczku spokoju i stabilizacji napadały ją fale nie gojącego się żalu, że
nigdy więcej panna Szydełko nie zasiądzie w kącie gospody i nie będzie dziergać
tam w skupieniu swych ślicznych, szydełkowych robótek. Nie zwierzą się sobie,
jako najlepsze przyjaciółki, nie zaczytają w wierszach wędrownych poetów. I nigdy już drwal Bartłomiej nie przysiądzie
się do Katarzyny Szydełko i nie będzie wpatrywał z uwielbieniem w jej dłonie i
twarz. Nie będzie przynosił jej w prezencie kolejnych figurek drewnianych zwierząt,
które z takim zapałem dla niej z lipowego drewna wydłubywał. To wszystko już było historią…
I chociaż w miasteczku odnalezionych myśli wszystko
było jak przedtem, to jednak wiele się zmieniło. Matka „koziego dziecka” –
Anastazja zamieszkała wraz z synkiem Adasiem w domku po drwalu. W przyległej
doń obórce znalazło się miejsce dla kóz. Oboje z Wędrowcem namówili Anastazję
do tych przenosin. Nie chcieli by dom przyjaciela zmarniał stojąc pusty. A
wiedzieli, że Anastazja i Adaś nie przetrwaliby zimy w swojej lichej chatynce
na bagnach. Tutaj, blisko ludzi, zawsze mogli liczyć na jakąś pomoc. Chłopczyk
od kilku dni chodził do przedszkola a jego mama wzięła się za szycie. Sprzedawała
też kozie mleko, robiła sery i dzięki temu skrzętnie gospodarząc zapewniała im skromny
byt. A zamówień na usługi krawieckie było teraz sporo, ponieważ krawcowa
Barbara, mama Joasi wyjechała do sanatorium i zamierzała spędzić tam jeszcze
parę miesięcy z uwagi na problemy z płucami.
Pani Teresa, mieszkanka domu z czerwonymi
dachówkami mocno się postarzała i prawie wcale nie opuszczała swego zacisznego gniazdka.
Już nie chciało jej się śpiewać ani występować na lokalnych imprezach. Jesienną
i zimową porą, otulona w ciepłą kołdrę, z wiernym kotem na kolanach całymi
dniami czytała wiersze swego zmarłego męża, słuchała muzyki ze starego patefonu
i coraz bardziej tęskniła za ukochanym Aleksandrem...
Tak, Hanna nie zastała tu takiego świata, za
jakim tęskniła.
- Czas nie stoi w miejscu i dla każdego coś
zmienia, chociaż my chcielibyśmy by wszystko zastygło tak jak niegdyś, by nam było
jak najlepiej, jak najwygodniej, bezpiecznie i swojsko...
Wtem smętne rozważania Hanny przerwało
stukanie do drzwi. Najpierw drgnęła gwałtownie, przestraszywszy się kolejnych, złych
nowin. Wszak od czasu ostatniej wizyty drwala Bartłomieja kobiecie takie nagłe
wizyty nie kojarzyły się najlepiej. Potem jednak szybko uspokoiła strwożone
serce i popatrzywszy na śpiącą nadal córeczkę wstała i poszła by otworzyć.
W
progu stały dwie opatulone w grube chusty,
nieznane jej kobiety. Na plecach niosły pokaźne, pokryte śniegiem
tobołki. Widać było, iż biedaczki straszliwie są zziębnięte. Z czubków
ich
poczerwieniałych nosów wisiały małe sopelki. I nawet rzęsy miały
oszronione.
- Wchodźcie, proszę! Wchodźcie szybko, bo
zimno mi do izby wieje a tam małe dziecko śpi! – zawołała na ich widok
Gospodyni a zamknąwszy szczelnie drzwi pomogła kobietom rozwinąć się z ich
chust i wyplątać z grubych przyodziewków.
Niewiasty były
tak przemarznięte, że nie umiały nawet jednego słowa wyartykułować swymi
skostniałymi szczękami. Spoglądały tylko z wdzięcznością na Hannę i uśmiechały
się nieśmiało. Gospodyni z życzliwą ciekawością spojrzała w ich zarumienione
twarze. Starsza z kobiet, czarnowłosa i drobna miała piwne, głęboko osadzone,
pogodne oczy. Ubrana w ciepły, czerwony
kubraczek wyglądała niczym pani Mikołajowa. Młodsza, jasnowłosa odziana w błękitny,
ciepły sweter i zieloną spódnicę spoglądała w oczy Hanny szmaragdowym, ufnym,
anielskim nieledwie spojrzeniem. Obu im dobrze z oczu patrzyło a więc Gospodyni
odetchnęła głęboko i zakręciwszy się na pięcie zawołała:
- Zaraz mi
kochane opowiecie, skąd przychodzicie i kim jesteście, ale najpierw
odpocznijcie sobie, rozgrzejcie się przy ogniu. A ja Wam szybciutko coś gorącego
do przekąszenia przyniosę! – mówiąc to usadowiła swych gości na ławie w pobliżu
kominka a potem pobiegła do kuchni by doprawić ostatecznie żurek i poczęstować nim
zziębnięte wędrowniczki.
W tym czasie kobiety rozglądały się ciekawie
po wnętrzu gospody. Cieszył je starodawny, pełen ciepłych barw wystrój
pomieszczenia. Podziwiały rzeźbione misternie detale na ławach, stołach i
półeczkach, gliniane, malowane w kwiatki wazony, pełne pachnących, suszonych ziół,
kolorowe makatki i szydełkowe serwetki ozdabiające ściany, małe rzeźby zwierząt
wykonane z taką precyzją i miłością, że zdało im się, iż zaraz ożyją. Zafascynowane
przypatrywały się zawieszonym na ścianach pastelowym rysunkom przedstawiającym
dziką prerię, czerwonoskórych ludzi, mustangi i kojoty. Przyglądały się też starym
fotografiom w sepii. Zauważyły wśród nich zupełnie nowe, kolorowe zdjęcie,
przedstawiające roześmianą, roztańczoną parę. Była tam przepiękna dziewczyna w
sukni w kolorze dojrzałej śliwki oraz wysoki, barczysty mężczyzna ze srebrną brodą i
ciemnymi jak węgiel, błyszczącymi oczami… Zapatrzyły się z zachwytem. Tyle było
miłości i żaru w spojrzeniach tych dwojga…
Następnie pogładziwszy z nabożeństwem haftowany w maleńkie różyczki lniany obrusik, którym nakryty był stół przed nimi skubnęły trochę prażonych orzeszków laskowych z drewnianej miseczki stojącej nieopodal. Wstydliwym chichotem zagłuszały donośne burczenie w brzuchach, które rozlegało się w odpowiedzi na upojną woń żurku dobiegającą cały czas z kuchni…
Następnie pogładziwszy z nabożeństwem haftowany w maleńkie różyczki lniany obrusik, którym nakryty był stół przed nimi skubnęły trochę prażonych orzeszków laskowych z drewnianej miseczki stojącej nieopodal. Wstydliwym chichotem zagłuszały donośne burczenie w brzuchach, które rozlegało się w odpowiedzi na upojną woń żurku dobiegającą cały czas z kuchni…
Wtem dostrzegły otuloną w prześliczne
firanki, stojącą przy starym, bujanym fotelu rozhuśtaną delikatnie dębową kołyskę.
Kobiety aż westchnęły z zachwytu. I choć bardzo były drogą zmęczone to, aby nie
budzić dzieciątka podeszły cichutko, na palcach i zajrzały do wnętrza kołyski. Widząc rudowłose, niewinne maleństwo, popatrzyły
na siebie wzruszone a w ich oczach zalśniły łzy… Zosieńka właśnie się obudziła
i spoglądając z ciekawością na wędrowniczki zagruchała serdecznie a potem
wyswobodziwszy się z kocyka wyciągnęła w ich stronę ufne ramionka, prosząc by
ją wzięły na ręce. Wówczas do izby wraz z wazą parującej strawy weszła uśmiechnięta
optymistycznie Gospodyni. Oto doprawiając przed momentem zupę cieszyła się, że
do jej gospody znowu zaczynają docierać wędrowcy. Poczuła, że to miejsce żyje i
będzie żyć wbrew wszelkim zewnętrznym przemianom. Będzie istnieć póki komuś
jest potrzebne, póki ona może przygotować dla kogoś ciepły posiłek i póki ktoś
zechce opowiedzieć jej swoją historię…
Jednak na widok stojących tuż przy kołysce
obcych kobiet Gospodyni od razu zrzedła mina a nawet obleciał ją nagły strach,
bo przecież nie znała ich zamiarów. Nie wiedziała, kim są i czego tu właściwie
szukają w ten zimowy, mroźny wieczór. A różne straszne historie się przecież w
świecie słyszało. Hanna szybko postawiła na stole wazę, która odpowiedziała jej
oburzonym, mocnym chlupotem a odrobina zupy rozlała się na obrusie w różyczki.
Matka, nie zwracając na to najmniejszej uwagi, w ataku niepowstrzymanej paniki,
czym prędzej podbiegła do swej bezbronnej córeczki.
- Proszę się nie
bać! Nie mamy żadnych złych zamiarów! – widząc jej wzburzoną twarz pośpieszyła
z uspokojeniem starsza z kobiet.
- Niech pani
wybaczy, że tak bez pozwolenia się tej słodkiej dziecinie przypatrujemy! Ale
dawno już żaden widok tak nie poruszył naszych serc. Po świecie wędrujemy,
różnych ludzi spotykamy a coraz mniej w nich prawdy, coraz mniej serca
dostrzegamy. Dopiero tu, w tej gospodzie zdało się nam, żeśmy do jakiejś
zagubionej krainy dzieciństwa trafiły. Nie myślałyśmy, że są jeszcze takie
miejsca…
- Poczułyśmy się
tu jak w dawno utraconym domu. A to dziecko, to śliczne dziecko niezmiernie nas
rozczuliło. Jakaś taka niezwykła słodycz płynie od pani dzieciny! I tyle
dobrych rzeczy się na jej widok przypomina – dodała ta młodsza i znowu kilka
łez spłynęło po jej policzkach.
- No dobrze,
dobrze! Już rozumiem! Przepraszam za mój niepokój, ale tyle dziwnych rzeczy się
ostatnio w miasteczku zdarzyło, że mogę się teraz wszystkiego spodziewać! –
westchnęła Gospodyni i przytuliwszy do siebie córeczkę z powrotem podążyła w
stronę kuchni.
- Będę musiała
obsłużyć gości jedną ręką. Zosieńka rozbudziła się na dobre i na pewno
nie będzie chciała wrócić do kołyski – myślała, opierając sobie gaworzące
maleństwo na ramieniu a przy tym wyjmując z szafki talerze oraz gmerając w
szufladzie w poszukiwaniu sztućców.
- Ależ droga
pani! Proszę się nie kłopotać! My
pomożemy! Proszę tylko powiedzieć, co gdzie jest. Nakryjemy do stołu i same się
obsłużymy! – odezwała się spoza jej pleców ta młodsza, podobna do anielicy
kobieta i wziąwszy od Hanny wszystko, co trzeba podążyła z powrotem do izby,
gdzie nad parującą wazą z zupą stała jej starsza towarzyszka i nie mogąc się
już doczekać właśnie zamierzała upić trochę gęstego, gorącego płynu wprost z chochli.
Na ten widok
Hanna nie mogła opanować chichotu:
- Proszę, proszę
się częstować i jeść do woli! Bez krępacji! Zupy jest
dużo. Nagotowałam jej jak za starych, dobrych czasów. Nawkładałam do środka białej
kiełbasy, boczku i grzybów. Dodałam chrzanu. I jest do tego chrupiący chleb
razowy. I świeże masło. I biały ser. Tylko trzeba ze spiżarki to wszystko przynieść.
Czy mogę panią o to prosić? – zwróciła się do tej młodszej, która rozkładała
teraz na stole talerze i łyżki.
- Ależ
oczywiście! Proszę tylko by mówiła mi pani po imieniu! Nazywam się Anna Pe, ale
wszyscy zawsze wołali na mnie Andzia. A to jest moja przyjaciółka Basia Wu.
Będziemy wdzięczne, jeśli tak będzie się do nas pani zwracać! – odparła z
uśmiechem jasnowłosa kobieta i nie czekając nawet na odpowiedź pobiegła z
powrotem w stronę kuchni.
- Miło mi
poznać! - zawołała za nią zaskoczona
nieco jej szybkością miedzianowłosa Gospodyni.
- A ja jestem
Hanna!
- Cieszymy się
bardzo Haniu, że dane nam było trafić w tak przyjazne miejsce. Od dawna już
wędrujemy. Nocowałyśmy dotąd w jakichś obskurnych hotelikach, gdzie z menu do
wyboru miałyśmy śmierdzące hamburgery i ociekające starym olejem frytki. Chętnie
opowiemy Ci potem o naszych dziejach – rzekła czarnowłosa kobieta w czerwonym
kubraczku i uśmiechnąwszy się radośnie sapnęła:
- Och! Jakaż
to ulga trafić w tak wspaniałe, jak to miejsce! – a następnie, nie
zastanawiając się wiele uściskała serdecznie Gospodynię. Musnęła też ustami
czoło małej Zosieńki a potem znowu zachichotała, bo z jej trzewi rozniosło się
tak potężne burczenie, iż niedźwiedzia by pewnie ze snu zimowego obudziło!
- Już proszę siadać
i zajadać! Póki gorące! – zachęciła rozpromieniona Hanna.
- Och, słyszę, że
wraca mój mąż! To i my z paniami zjemy!
– dodała po chwili i podbiegła do rumianego od mrozu Wędrowca, który pojawiwszy
się w progu izby, otrzepał śnieg z kapoty, dał żonie gorącego całusa a na widok gości roześmiał się wesoło
i zawołał:
- Głodny jestem
jak wilk! Co tu tak bosko pachnie? Czy i dla mnie tej pychoty starczy?
Dwie opowieści
Wszyscy spożywali pyszny żurek z takim apetytem, że aż im się uszy trzęsły. Andzia Pe aż dwa razy musiała do kuchni biegać i opróżnioną przez czworo żarłoków wazę napełniać! Jedząc spoglądali na siebie wszyscy z uśmiechem i ogromnym zadowoleniem, bo nie ma nic przyjemniejszego niż zajadać razem w miłym towarzystwie, siedząc w ciepłej izbie przy pięknie nakrytym stole, podczas gdy za oknem szaleje śnieżyca z siostrą wichrzycą…
Nowa magia
Poranne zdarzenia
Następnego ranka Hanna schodząc po schodach z dzieckiem na rękach zastała taką oto scenę w głównej izbie gospody:
Czas na bal
Gospoda powiększona magicznie przez wróżkę Konstancję, przyozdobiona zimowymi dekoracjami, pachnąca piernikami, pieczonymi pierogami z grzybami i chrupiącymi ziemniaczkami z ziołowym pieprzem gotowa była na przyjęcie wielu gości. Przygotowania do balu zajęły raptem parę dni i ze wszystkim zdążono na czas a stało się tak dzięki czarom obu wróżek oraz dobrym ludziom zaangażowanym w organizację zabawy. Andzia zdołała zaprosić najlepszą kapelę góralską i teraz w oczekiwaniu na przybycie gości z głównej izby gospody dobiegały dziarskie, wygrywane na skrzypkach, wprost zapraszające do tańca melodie.
Dwie opowieści
Wszyscy spożywali pyszny żurek z takim apetytem, że aż im się uszy trzęsły. Andzia Pe aż dwa razy musiała do kuchni biegać i opróżnioną przez czworo żarłoków wazę napełniać! Jedząc spoglądali na siebie wszyscy z uśmiechem i ogromnym zadowoleniem, bo nie ma nic przyjemniejszego niż zajadać razem w miłym towarzystwie, siedząc w ciepłej izbie przy pięknie nakrytym stole, podczas gdy za oknem szaleje śnieżyca z siostrą wichrzycą…
Malutka Zosia posadzona została przez ojca na
wielkiej, baraniej skórze rozłożonej obok stóp matki. Tam bawiła się
drewnianymi figurkami autorstwa drwala Bartłomieja. Konikowi na biegunach oraz słoniowi z wesoło
uniesioną trąbą swym dziecięcym językiem opowiadała serdeczne bajanki,
które zrozumieć mogły tylko zabawki. Wszak dorośli dawno już zapomnieli
znaczenia tych pierwszych, niewinnych słów. Wraz z dorosłością brama tego
rozumienia została zamknięta na zawsze. Jednak patrząc teraz na
pochłoniętą tajemniczymi opowieściami dziewczyneczkę zgromadzeni wokół stołu
dorośli zatęsknili mocno za wielobarwnym ogrodem mieszczącym się za ową bramą. Tam wszystko
było jasne i proste. Nic nie bolało. Nie istniał wstyd, smutek, żal i lęk. Żadne
przykre wspomnienie duszy nie dręczyło. A świat jawił się jako pełen obietnic,
radości i piękna… Kilka głębokich westchnień popłynęło zatem ku Zosieńce a w
oczach wędrowniczek znowu zalśniły łzy…
- Pięknie za królewski
posiłek i gościnę wspaniałą dziękujemy! – przerwawszy wreszcie zbyt długo
przeciągającą się ciszę rzekła ochrypłym ze wzruszenia głosem Basia Wu.
- Cudem chyba
żeśmy do państwa gospody trafiły a może jakie dobre czary nas tu doprowadziły?
Lepszego miejsca na odpoczynek nie znalazłybyśmy na pewno!
- I dlatego
prośbę gorącą do gospodarzy mamy! Czy dałoby się wynająć u Was jakąś małą
izdebkę? Zostałybyśmy tutaj do końca grudnia a potem znowu powędrowałybyśmy dalej, gdzie
nas nogi i oczy poniosą – zapytała czarnowłosa niewiasta i zawstydziwszy się
nieco swej śmiałości zaczerwieniła się i popatrzyła wyczekująco na swą milczącą
dotąd towarzyszkę.
- I ja przyłączam
się do podziękowań oraz do gorącej prośby mej przyjaciółki. Zmęczone już wielce
jesteśmy długą wędrówką. A zostawszy tutaj nabrałybyśmy sił by iść dalej i
szukać swego miejsca… - głos Andzi załamał się raptem i nie mogąc wydusić już z
siebie ani słowa wyciągnęła zza pazuchy wielką kraciastą chustkę i głośno wysiąkała
w nią nos.
Wędrowiec i
Gospodyni popatrzyli na siebie ze zdumieniem i konsternacją. Mogli się
spodziewać ze strony wędrowniczek takiej prośby. Dziwiła ich jednak żałość w
ich spojrzeniach. Zastanawiał nieznany cel ich podróży. I choć nie znali tych
kobiet, ale przecież dobrze czuli się w ich towarzystwie i za nic by ich
przecież w tę grudniową, mroźną noc z domu nie wygonili. Widząc w oczach męża
podobne do swoich odczucia Gospodyni uśmiechnęła się serdecznie i zawołała:
- Mamy na górze
kilka pokoi gościnnych. Od dawna nikt tam nie mieszkał. Tak się bowiem złożyło,
iż nasza gospoda ponad dwa lata stała pusta. Myśmy też wędrowali z mężem po
świecie. Jednak wreszcie zatęskniwszy za domem wróciliśmy tutaj. Bo gdzież by
nam było lepiej niż w naszym ciepłym gniazdku! – Hanna przerwała na chwilę swą
przemowę zmieszana, że może niechcący jakąś przykrość sprawiła wędrowniczkom o własnym
domu opowiadając. Wszak te dwie biedaczki na bezdomne wyglądały. I nie wiadomo
było, jaki zły los kazał im po świecie się błąkać i nie wiadomo czego szukać.
- Dlatego chętnie
wynajmiemy paniom którąś z naszych skromnych izdebek na piętrze. Tylko zaraz
tam polecę i w kominku zapalę, bo tam nie grzane było i lodownia istna panuje –
włączył się do rozmowy Wędrowiec i już chciał wstawać by pokój dla gości
szykować, gdy wtem starsza z kobiet przytrzymała jego rękaw i spoglądając nań
pełnym wdzięczności i ulgi wzrokiem poprosiła:
- Myślę, iż
powinnyśmy jednak opowiedzieć co nieco o sobie zanim państwo podejmą ostateczną
decyzję o naszym pobycie w państwa domu. Powinniście poznać naszą historię. A
właściwie nasze historie, bowiem są to dwie różne opowieści…
- Bardzo chętnie
posłuchamy pań, ale cokolwiek byście nie opowiedziały i tak zapraszamy
serdecznie w gościnę u nas. Wszak to gospoda – przyjazne, otwarte dla
wszystkich miejsce, w którym wielu obcych ludzi już nocowało. Nigdy jednak
żadna z mieszkających tu osób nie sprawiła nam żadnego kłopotu ani przykrości.
Wręcz przeciwnie. Dzięki nim gospoda tętniła życiem i ciepłem. I napełniała się
kolejnymi opowieściami z wielkiego świata. A opowieści te zostały tutaj zaklęte
w tych starych fotografiach i w obrazkach, w księdze gości od ponad stu lat w
tym samym miejscu na kontuarze rozłożonej, we wspomnieniach moich rodziców i
babci Adelajdy – odrzekła Hanna i jak zwykle westchnęła znów obudziwszy w sercu
tęsknotę za swymi bliskimi.
-
Ale zanim
zaczniecie panie swą opowieść pozwólcie, że grzańca dobrego uszykuję.
Mamy tu robiony na słońcu amarantowy sok malinowy. I ciemne, mocne piwo
korzenne przez moją ukochaną
dawno temu uwarzone. Przygotuję nam taki napój, jakiego jeszcze nigdy
żeście nie
próbowały! I zrobi się nam wszystkim miło i wesoło! Nie masz to jak
rozgrzać
zimową porą tęskne serce i zmarznięte ciało magicznym, słodkim
napitkiem! –
roześmiał się Jan i podszedł do kontuaru, z którego wziął kilka
omszałych
gąsiorków oraz żeliwny kociołek i zmieszawszy ze sobą parę trunków oraz
tajemniczych,
wonnych ingrediencji zawiesił ów kociołek nad paleniskiem kominka. Już
po
chwili do nozdrzy zgromadzonych w izbie kobiet zaczął dochodzić upojny
aromat
owocowo – kwiatowo - korzenny.
Gospodyni widząc jak wielki zachwyt i ogromną
błogość ów zapach w wędrowniczkach wywołuje uśmiechnęła się radośnie i niczym
mała, psotna dziewczynka zachichotała a podskakując na jednej nodze zbliżyła
się do dębowego kredensu. Z jego czeluści wydobyła wielką puszkę, z
której wsypała do malowanej w niebieskie kwiatki glinianej patery mnóstwo
korzennych, lukrowanych pierniczków upieczonych przez najlepszego w miasteczku
cukiernika – sędziwego pana Pierniczka.
- Czym chata
bogata, tym rada! – wołał roześmiany od ucha do ucha Jan na drewnianej tacy
niosąc do stołu dzbanek z grzańcem i wielkimi, fajansowymi kubkami.
- Pijmy na
zdrowie i częstujmy się słodkościami! Niech ten wieczór będzie dobrze przez nas
wszystkich zapamiętany, jako serdeczny, magiczny czas! A więc za zdrowie naszych miłych
gości! – Wędrowiec wznosząc toast podniósł wysoko swój kubek a potem stuknąwszy nim serdecznie
o kubki żony i wędrowniczek z głośnym siorbaniem popił gorącego napoju i oblizał z zadowoleniem wąsy. Kobiety
poszły za jego przykładem i takoż upiły tęgiego łyka. Tylko Hanna spojrzała z lekkim
żalem na stojący przed nią słodki napitek. Wszak nadal karmiła Zosieńkę. Nie
mogła więc na razie raczyć się alkoholowymi trunkami.
- Hanuś! Nie
martw się! Dla Ciebie przyrządziłem tylko sok malinowy z cynamonem i goździkami.
Smakuje prawie tak samo jak grzaniec. Pamiętam przecież, że nie wolno Ci teraz
takich dorosłych mieszanek kosztować… - pośpieszył z wyjaśnieniem Wędrowiec dostrzegłszy
konsternację Gospodyni.
- Kochany bardzo
jesteś! O wszystkim zawsze pamiętasz! – pełna wdzięczności Hanna serdecznie
cmoknęła swego Jaśka w policzek a potem już bez żadnych obaw napiła się
gorącego soku z przyprawami. Następnie wzięła w ramiona córeczkę, która
najwidoczniej zrobiwszy się śpiąca zaczęła już marudzić a utuliwszy maleństwo
spojrzała wyczekująco w rumiane twarze siedzących przed nią kobiet. Tak, teraz
właśnie był najlepszy czas na ich historie.
…Wszystko zaczęło
się pięć lat temu – zaczęła swą opowieść starsza z kobiet, czarnowłosa Basia –
Mieszkaliśmy z mężem i córką w dwupiętrowym domu w jednej z bogatych wsi.
Niczego nam do szczęścia nie brakowało. Gospodarstwo przynosiło coraz większe
zyski. Rasowe krowy dawały wspaniałe mleko, na które był duży zbyt. Świnie
tuczyliśmy na ekologicznej paszy i poprzez zaprzyjaźnionych pośredników
sprzedawaliśmy do najlepszych sklepów. Dobrze się nam działo. W zgodzie,
zdrowiu i w poszanowaniu tradycji żyliśmy. I myśleliśmy, że nigdy się to nie
zmieni a każdy rok będzie coraz lepszy. Nagle jednak…- i tu na moment kobieta
umilkła a jej wzrok dziwnie stwardniał – Nagle okazało się, iż nasza córka
spodziewa się dziecka. Kto miał być jego ojcem? O tym ani słowem pisnąć nie
chciała. Mój mąż słysząc to wściekł się. Jakiż to wstyd przed całą wioską będzie?
Jaki dyshonor i pośmiewisko! Takich rzeczy nigdy w naszej rodzinie nie bywało.
- Nie bywało i nie będzie! – krzyczał.
Nie
namyślając się długo dał córce sakiewkę pełną złotych monet i kazał coś z tym
problemem jak najszybciej zrobić. Bo jak nie, to ma się w domu nie pokazywać. Ja
byłam zawsze we wszystkim mężowi posłuszna i chociaż serce mnie bolało ani
słowa sprzeciwu z siebie nie wydusiłam tylko umówiłam córeczce wizytę u
najsławniejszej na całą okolicę doświadczonej znachorki. A córcia popatrzyła
nam głęboko w oczy, parę rzeczy do plecaka spakowała i nic nie mówiąc
wyszła. Myśleliśmy naiwnie, że do owej
staruchy poszła. Ale gdzież tam! Zniknęła. Przepadła jak kamień w wodę. Po
kilku dniach czekania zaczęliśmy się naprawdę o nią bać.
Zreflektowaliśmy się, żeśmy źle uczynili z domu biedaczkę odsyłając. Mąż konie
zaprzągł i jeździł od wioski do wioski wszędzie naszej dziewczynki szukając.
Nie znalazł. Nikt niczego nie wiedział, o niczym nie słyszał. Czas mijał. W
domu naszym tak dotąd spokojnym i szczęśliwym smutek się zalągł, gorycz i
dotkliwe wyrzuty sumienia. Mąż w kilka tygodni po owym zdarzeniu na serce
poważnie się rozchorował i rychło zmarł. Ja sama zostawszy nijak ogarnąć
gospodarstwa nie umiałam. Co mogłam więc sprzedawałam albo wydzierżawiłam i w
świat wyruszyłam, córuni mojej szukając.
Tak już cztery lata wędruję. Każdego o
nią wypytując, błądząc od wsi do wsi, w twarze młodych kobiet zaglądając. Ta
oto Andzia Pe bardzo do mojego dziecka jest podobna. Spojrzenie ma tak samo
dobre i ufne a los też ją ciężko doświadczył. Zaraz Wam pewnie wszystko sama
opowie. Ja tylko dodam jeszcze od siebie, że w drodze wielu się zajęć imałam, mnóstwa
pożytecznych rzeczy nauczyłam, na swoje utrzymanie uczciwie zarabiałam. Ciasta i torty umiem wspaniałe piec. Wełnę owczą prząść i z niej cieplutkie swetry
robić. Koszyki wyplatać. Wieńce i bukiety na każdą okazję układać. Dzieci małe
bawić. Ubranka im szyć. A z pieniędzy, co je po sprzedaży gospodarstwa
odłożyłam ani grosza ni uszczknęłam. Wszystko to trzymam dla mojej córki
zaginionej i jej dziecka. Bo nadal wierzę, że ich odnajdę, że dam im to
wszystko, co mam, że mi przebaczą…
Kobieta
skończywszy swe niełatwe zwierzenie popatrzyła
z rozpaczą na śpiącą słodko na kolanach matki Zosieńkę a potem ukryła
twarz w
dłoniach i gorzko zaszlochała. Jej towarzyszka natychmiast ją do siebie
przytuliła i zaszeptała coś tkliwie do ucha, co słysząc tamta szybko
otarła łzy
i smętnie zwiesiwszy głowę popatrzyła w zmieszaniu na Gospodarzy. Ci
sami nie
wiedzieli, co mają na to wszystko rzec. Też radzi by biedaczkę pocieszyć
jakoś
i wesprzeć, ale nic im teraz do głowy nie przychodziło poza dolaniem jej
kolejnej porcji grzańca. Widok tych dwóch, tak bliskich sobie kobiet
skojarzył się im z widzianymi niedawno w pobliskim lesie dwoma
niezwykłymi drzewami. Brzoza i osika rosły tuż przy sobie i splatały się
czule ramionami, odpierając dzielnie podmuchy potężnego wiatru i
dodając sobie wzajem sił...
- Teraz moja
kolej! – westchnęła młodsza z kobiet. Odchrząknęła i nabrała tak potężnego haustu powietrza jakby zaraz zanurzyć
się miała w toń głęboką i mroczną.
...Wybaczcie, ale
moja opowieść też, niestety, nie będzie wesoła. Ja żyłam sobie beztrosko w
wielkim mieście. Byłam specjalistką od organizowania wielkich imprez
kulturalnych. Dzięki temu znałam najbardziej poważane osobistości. Obracałam
się w gronie pięknych, sławnych i bogatych. I mój mąż także był jednym z nich.
Zawsze wszystko mu się w życiu udawało i wszystko miał na wyciągnięcie ręki. Zapragnął
mnie i miał. Kochałam go bez pamięci a on – tak mi się zdawało – równie mocno
kochał mnie. Uwielbialiśmy się bawić. Chodziliśmy na wspaniałe przyjęcia. Ubieraliśmy się u najlepszych
projektantów mody. Jeździliśmy na zagraniczne wczasy. Zawsze razem. Zawsze w
dobrych humorach. Niczym książęta z bajki. Ale kiedy po dwóch latach naszego
wspaniałego małżeństwa nadal nie mogliśmy doczekać się potomka coś zaczęło się
miedzy nami psuć. Leczyłam się, ale to nic nie pomagało. Mąż zaczął coraz
częściej wyjeżdżać i coraz później wracać. I zdarzało mu się nawet czasem
tracić do mnie cierpliwość. Bo raptem
taka się zrobiłam rozmemłana, szara, nieatrakcyjna. Wcale się mu więc nie
dziwię, że czasami… - tu dziewczyna umilkła, jakby coś ostrego utknęło jej w
gardle i kuląc się w sobie wyglądała teraz niczym zbity pies.
- Aż wreszcie
odszedł zupełnie. Jakież to banalne! Znalazł lepszą, ładniejszą, weselszą a co
ważniejsze, zdolną urodzić mu dziecko. Rozwiedliśmy się za porozumieniem stron.
Nie chciałam mu niczego utrudniać. Czułam się przecież winna, że to wszystko
przeze mnie. Dopiero spotkana rok temu Basia wytłumaczyła mi wszystko i
uświadomiła, jak podle ze mną postąpił…
- I co było ze
mną dalej? Och, nie chciałam zostać dłużej w tamtym mieście. Czułam się
upokorzona i zdawało mi się, iż każdy jest po jego stronie. Zatem rzuciłam moją
wspaniałą posadę i ruszyłam w świat szukać swego miejsca na ziemi. Byłam w tak
wielu miastach i wsiach, że większości ich nazw nie pamiętam. Poznałam mnóstwo
dobrych, ale tak samo dużo niezbyt dobrych ludzi. Przemierzyłam góry, lasy,
doliny i rzeki. Po drodze, tak jak Basia pracowałam w różnych miejscach i
nauczyłam się paru nowych rzeczy. Jak na przykład grania na ukulele! Noszę
zresztą ten instrument ze sobą i zdarza mi się występować na wiejskich
potańcówkach i weselach. Nawet nieźle tam płacą... – dziwnie zawstydzona Andzia uśmiechnęła
się, kończąc swą opowieść a potem wstała by wydobyć ze swego plecaka wspomniany
instrument i zaprezentować go zebranym.
I znowu Hanna i Jan nie wiedzieli, co
powiedzieć. Przykro im było, że tyle nieszczęść się na świecie zdarza. Tyle okropnych
niesprawiedliwości. Ale jednocześnie
cieszyli się, iż te dwie nieszczęsne kobiety trafiły do ich miasteczka. Oboje
czuli jakimś szóstym zmysłem, że nie trafiły tu bez powodu. I pewnie wkrótce
okaże się, w jakim celu los do ich gospody obie wędrowniczki sprowadził.
Nie wiedzieli tylko, że to wszystko okaże
się tak szybko! Bo już w kilka minut potem, gdy Andzia siedząc przy kominku
stroiła swoje ukulele w kominie coś dziwnie zaszumiało i zadźwięczało, w oknie
zamigotało, na dachu zatupało a okienko w rogu izby gwałtownie otworzyło się i
oto do wnętrza gospody z szeleszczącym poszumem spódnic wleciały dwie zwariowane, uśmiechnięte
tajemniczo staruszki. Oto wróżka Konstancja i jej przyjaciółka Eulalia uznały
wreszcie za stosowne by wkroczyć w tę opowieść i popchnąć ją na właściwe tory…
Nowa magia
- Nuże, Gospodarzu! Nalej i nam grzańca bośmy
na kość przemarzły! – zarządziła natychmiast Eulalia ze śniegu się otrzepawszy
i na ławie przy kominku skwapliwie zasiadłszy. A tam zaraz pomarszczone dłonie
ku ogniu wyciągnąwszy intensywnie rozcierać je poczęła.
Tymczasem Konstancja, której widocznie żadne
chłody nie były straszne (wszak legendy głosiły, że i na biegun potrafi
dolecieć a potem wrócić w try miga żadnego uszczerbku na zdrowiu nie ponosząc)
nie tracąc wigoru podeszła do Hanny i Jana, uścisnęła ich serdecznie a potem
coś im na ucho szepnęła. Ci lekko zdumieni tym, co od niej usłyszeli zaraz
potem po schodach na pięterko zaczęli się wspinać spoglądając na siebie przy
tym z mieszaniną rozbawienia i zmieszania. A wróżka nie tracąc czasu przysiadła
się do Basi Wu i skinęła dłonią na Andzię Pe, by i ta usiadła blisko.
- Dobrze, że
jesteście! Liczyłam, że docierając wcześniej, zdążycie na początek zimy, ale
nic to! Co się odwlecze, to nie uciecze! – zawołała śmiejąc się i upinając
srebrzyste kosmyki, które podczas szalonego lotu wymknęły się spod
kapelusika i teraz tańczyły na jej skroniach niczym maleńkie komety. W oczach starej
kobiety lśniły filuterne, fiołkowe iskierki a z pąsowego szala wróżki roznosił
się zapach dzikiej mięty i jaśminu. Od tej niezwykłej woni obu wędrowniczkom aż
zakręciło się w głowach. Andzia odłożywszy na bok ukulele podeszła ku
dziwacznej staruszce siedzącej przy kominku i nalawszy kufelek grzańca podała
go jej nieśmiało. Potem zbliżyła się do Konstancji i także podała jej kubek z
gorącym napojem a następnie dygając przed nią niczym mała dziewczynka zapytała
cichutko:
- A czy my się
znamy? Pani wybaczy, ale jakoś nie pamiętam byśmy się kiedyś spotkały!
- Nie opowiadaj dziecko!
Że też w twoim wieku już dopada człowieka skleroza, to się wprost w głowie nie
mieści! – żachnęła się Konstancja i upiwszy spory łyk grzanego piwa wpatrzyła
się intensywnie w oczy Andzi. Następnie przeniosła wzrok na twarz Basi. A obie
kobiety od tego dziwnego patrzenia aż dreszcz przeszedł.
- Moja
przyjaciółka dołożyła wszelkich starań byście w końcu dotarły do naszej ulubionej
gospody. Pojawiała się wam w każdym śnie, kierunek właściwy podpowiadając. A i
ja, nie chwaląc się, odwiedziłam was w onym obskurnym hoteliku, gdzieście
poprzedniej nocy oka nie umiały zmrużyć, bo was stada pluskiew napadały –
rzekła opuszczając swą ławę przy kominku Eulalia i zachichotawszy dodała :
- Wyznam wam
jednak, iż dopiero uczę się trudnej sztuki przenikania w ludzkie sny i mogło
się zdarzyć, że bardziej do ćmy czy cienia jestem w takich razach podobna, niż
do siebie samej. Konstancja to moja niedościgniona mistrzyni! – zawołała
cmokając raptem przyjaciółkę w rumiany policzek. Zadowolona z komplementu
wróżka oddała pocałunek a potem uśmiechając się od ucha do ucha pociągnęła kolejnego
łyka aromatycznego napitku.
- Panie wybaczą,
ale ja nadal nic z tego nie rozumiem! – zdenerwowała się Andzia i zerknęła na
Basię chcąc znaleźć w niej sprzymierzeńca. Wówczas jednak ze zdumieniem
odkryła, iż twarz czarnowłosej kobiety jest zmieniona. Basia nie zwracając na
przyjaciółkę uwagi, zapatrzona w jakiś niewidoczny dla innych punkt uśmiechała
się i szeptała:
- Pamiętam! Śniło
mi się, że siedzę na dachu a obok mnie jest jakaś malutka kobieta w kapelusiku i
wskazuje mi w oddali pewien punkt. Promienie księżyca biegną w jego stronę a po
jednym z tych promieni przechadza się piękny, czarny kot z wyprężonym do góry
ogonem…
- Uff! Bardzo się
cieszę, że co nieco jednak pamiętasz. To był mój kot Kalasanty. Zawsze zabieram
go ze sobą w sny. On pasjami lubi spacerować po ścieżkach przeznaczenia! –
roześmiała się Konstancja i poklepała familiarnie dłoń Basi.
- Mnie też się
coś przypomniało! – pisnęła przejęta spływającą na nią nie wiadomo skąd wizją Andzia
– To było coś takiego, że kiedyś obudziłam się w środku nocy i coś kazało mi
wyjrzeć przez okno. I ujrzałam małego chłopczyka, który wędrując po oświetlonej
pełnią księżyca, osnieżonej drodze grał na dziwnej fujarce. A kiedy dostrzegł w okienku moją twarz zrobił
rączką taki gest, jakby mnie wołał, jakby za sobą przyzywał…
- I sama już nie
wiem, czy to jawa była czy sen? – dokończyła zwierzenie młoda kobieta i popatrzyła
z mieszaniną lęku i nadziei na wróżkę.
- Ależ moja
droga! Czy to jest jakaś zasadnicza różnica? Wszak żyjemy i stale poszukujemy
swego przeznaczenia w krainie dziania i w świecie śnienia. Wszystko to się przenika
i dopowiada. A księga losu prędzej czy później otwiera się na właściwych
stronach. Czasem tylko trzeba poprosić wiatr by przewrócił kilka kartek naraz…
- wyszeptała Konstancja gładząc w zamyśleniu płowy warkocz Andzi.
- Ach! Kiedyś
sobie jeszcze o tym wszystkim porozmawiamy i swoje ciekawe sny poprzypominamy,
ale teraz kochane najwyższa pora by wytłumaczyć wam, dlaczego dobre wiatry
skierowały was (rzecz jasna, z naszą drobną pomocą) akurat w te strony. Wszak
Hanna z Janem nie mogą całego wieczoru na facjatce spędzić! – rzekła lekko
niedorzecznie, zdaniem Andzi i Basi wróżka a Eulalia okręciła się na pięcie i
powiewając falbaniastymi spódnicami zanuciła:
Tak, już czas! Nadeszła wreszcie pora.
By się
miasteczko radowało
Od rana
do wieczora
Żeby
znaleźli się zgubieni a smutki by przepadły
Niech nam
się bajka ślicznie plecie
A zima
niechaj tańczy!
- Tak! Rację ma
moja droga Eulalia! Przybyłyście tutaj, aby mógł się dopełnić wasz los a także
po to żeby gospoda znowu wypełniła się radosnymi ludźmi, tak jak niegdyś to
bywało! – rzekła uroczystym głosem Konstancja i zerknęła na wiszącą tuż za jej plecami
starą fotografię przedstawiającą rodziców Hanny oraz jej babcię Adelajdę. Cała
trójka uśmiechała się do wróżki i omal nie wyskakiwała z ramek doczekać się nie
mogąc by nareszcie usłyszeć, jakąż to niespodziankę ma Konstancja w zanadrzu.
- Ty Andziu, jako
specjalistka w tej dziedzinie zorganizujesz w gospodzie najbardziej huczne
wesele, jakie kiedykolwiek miało miejsce w naszym miasteczku! Załatwisz
najlepszych muzykantów. Zaprosisz gości.
Zajmiesz się dekoracjami. I tak dalej, i tak dalej! Wiem, że jesteś
bardzo zdolną osobą i dasz z siebie wszystko, by młoda para oraz goście byli
zadowoleni! – powiedziała Konstancja patrząc z ufnością w pełne zaskoczenia
oczy Andzi. Młodej kobiecie aż dech zaparło z wrażenia. Skąd ta nieznajoma
staruszka tyle o niej wiedziała?
- A Ty droga
Basiu przygotujesz nam wszystko od strony kulinarnej. Wiemy, że masz spore
osiągnięcia w tej dziedzinie. Nikt nie upiekłby takiego tortu weselnego, jak
Ty. Może jeszcze i mój wnuk czegoś nowego się od ciebie nauczy? – wtrąciła się
Eulalia i zachichotała przypominając sobie swego wnuka, wielce sędziwego
Bazylego Pierniczka, którego umiejętności cukiernicze dawno już utknęły w
martwym punkcie i gdyby nie jego mała przyjaciółka Joasia, całkiem by pieczenie
ciast zarzucił i tylko książki po całych dniach czytał.
- Tak, dobrze
mówi Eulalia! Uważam, iż także bukiet dla panny młodej powinien być dziełem
twoich rąk, Basiu. No a poza tym zajmiesz się czasem małą Zosieńką, by jej
rodzice mieli czas na przygotowania! – dokończyła Konstancja i mrugnęła
porozumiewawczo do swej przyjaciółki, Eulalii.
- Nie wiem, co
powiedzieć… Mam wrażenie, że mi się to wszystko śni! Uszczypnij mnie Basieńko,
proszę! A może ja jestem po prostu pijana? – westchnęła Andzia i wysączywszy
ostatni łyk ze swego kubka popatrzyła z nadzieją na swą towarzyszkę. Tamta jednak
uśmiechnęła się pogodnie i w jakimś natchnieniu szepnęła:
- A nawet, jeśli
to tylko się nam śni, to przecież niezwykle piękny sen! Śnijmy zatem dalej o
tej gospodzie, o jej przemiłych gospodarzach i szalonych czarownicach, które
wciągają nas w swoje dziwaczne plany.
- Otóż to! Sen
nie sen! Najważniejsze, że wszyscy będą zadowoleni! – sapnęła Konstancja.
- W tworzeniu
listy gości dopomożemy, oczywiście. Udzielimy wam także wszystkich niezbędnych
informacji o miasteczku, przyjaciołach naszych gospodarzy i o ich marzeniach.
Wiem, że sobie poradzicie! – zapewniła wróżka.
- Ale Basiu,
Andziu! Chciałabym o jeszcze jedno was poprosić! – Konstancja zamilkła na moment
a potem wyszeptała:
- Otóż proszę was
byście wiadomość o weselu trzymały przed Hanną i Janem w tajemnicy. To ma być
dla nich niespodzianka, bo to właśnie oni są tą młodą parą, dla której
zorganizujemy to wszystko. Ślub wzięli jakiś czas temu daleko stąd na egzotycznej
plaży, z dala od przyjaciół. I chociaż było to dla nich wielce romantyczne
wydarzenie, to przecież wiem, że w gruncie rzeczy byli tam samotni a Hanna
zawsze marzyła o prawdziwym weselu w gronie rodziny i bliskich. Także i Jan
lubi się bawić w dobrym towarzystwie. Niezły z niego wodzirej – zaśmiała się wróżka i puściła oko do
swej rozchichotanej przyjaciółki Eulalii.
- Ale
pamiętajcie, moje kochane, że oficjalnie będziemy przygotowywać nie wesele a bal
na powitanie zimy. To nikogo nie zdziwi, bowiem dwa lata temu mieliśmy w
gospodzie wielce udany bal na powitanie jesieni. Do tej pory mieszkańcy
miasteczka wspominają go z nostalgią…
- No właśnie!
Ależ się wtedy wytańczyłam za wszystkie czasy! I smakołyków objadłam! I
pośpiewałam aż do zdarcia gardła! – pogrążyła się w wesołych wspomnieniach
Eulalia. Jej odziane w grube trzewiki stopy zastukały po modrzewiowej podłodze
gospody i widać było, iż zażywna staruszka już teraz chętnie puściłaby się w
zwariowane tany.
- Tak, moja miła Eulalio! Potrzeba
nam trochę zabawy i oddechu po ostatnich wydarzeniach. Potrzebujemy pięknego
balu, na którym wszyscy poczują się znowu młodzi, pełni sił i szczęścia. Bo
wyznam wam, że i ja bawiłam się na owej jesiennej imprezie doskonale. Wędrowiec
potrafi świetnie prowadzić w walcu! – westchnęła Konstancja a na jej policzkach
wykwitł delikatny rumieniec.
- I jeszcze jedno,
moje drogie! - dodała po chwili - Na
przygotowania nie macie wiele czasu. Chciałabym by wesele naszych przyjaciół odbyło
się jeszcze przed Nowym Rokiem. Potem mnie oraz Eulalię czeka wspaniała wyprawa do
krainy naszej młodości. Sploty czasu i pierścienie losu ułożą się wówczas w
najlepszym dla nas położeniu. Planujemy tę przygodę od dawna. I nasze
przyjaciółki z wielką niecierpliwością czekają… - szepnęła wróżka i roześmiawszy
się potrząsnęła głową a wówczas burza srebrzystych loczków otoczyła jej drobną
twarzyczkę a kilka wesołych piegów zatańczyło na policzkach staruszki. I prawdę
mówiąc wcale w tej chwili już na staruszkę nie wyglądała, ale raczej na młodą
dziewczynę za starą kobietę dla niepoznaki tylko przebraną.
Tymczasem
śpiąca dotąd smacznie w kołysce Zosieńka zaczęła się wiercić, kręcić a wreszcie
i stękać. Wiadome stało się dla wszystkich zgromadzonych, że dziewczynka pilnie
potrzebuje przewinięcia. A i jej matka jakimś szóstym zmysłem chyba to wyczuła,
gdyż w tej chwili właśnie pojawiła się na progu izby i podążając w kierunku
córeczki zawiadamiała, iż wszystko już na górze przygotowane a Gospodarz tak
mocno rozpalił tam w kominku, że za chwilę z krótkim rękawkiem będzie można tam
siedzieć.
- To wspaniale! –
zawołała Konstancja podnosząc się z ławy.
- Wasi goście są
bardzo zmęczeni. Głęboki, długi sen dobrze im zrobi, bo od jutra czeka na nich
sporo roboty! Ja też muszę sobie porządnie przed tym wszystkim odpocząć - oznajmiła i zakasawszy szerokie spódnice
lekko jak piórko wskoczyła na swoją ulubioną ostatnio fotografię
przedstawiającą pełną dmuchawców łąkę i śpiące nad strumykiem dzieci. Tam
ułożyła się wygodnie i wyszeptawszy zgromadzonym w gospodzie osobom cichutkie
dobranoc zachrapała donośnie. Eulalia widząc to natychmiast ziewnęła szeroko a
potem żegnając się ze wszystkimi otworzyła drzwi i wyszła z gospody pogrążając
się w skrzącym milionami śnieżnych diamentów zmroku.
Basię Wu i Andzię Pe przestało już dziwić
cokolwiek. Chyba zaczynały przywykać do tego, iż ich życie wskoczyło nagle w
nowe, nieprzewidywalne tory i odtąd toczyć się będzie według zupełnie innych prawideł oraz
zasad. Baśń ogarniała ich swoją czułą magią i spokojem a ciepły wieczór
zapraszał do porzucenia wszystkich wątpliwości
i do poddania się jego czarowi. A ponieważ obie kobiety też poczuły się bardzo
senne, zatem podziękowawszy za wszystko i uścisnąwszy serdecznie gospodarzy ziewając
niczym smoki udały się na spoczynek do swej przytulnej izdebki na piętrze.
W izbie na dole została Hanna, która przewinąwszy córeczkę usiadła
w bujanym fotelu i karmiąc maleństwo spoglądała wyczekująco na męża, chcąc
usłyszeć, co też on sądzi o tym bardzo dziwnym wieczorze i o wiszącej w powietrzu
tajemnicy.
On też wyczuwał,
że ich gospodę zaczyna przenikać jakaś nowa, serdeczna magia, ale ponieważ
lubił ten nastrój radosnego oczekiwania, tej migotliwej, dziecięcej wiary w
cuda nie chciał psuć jej żadnymi domysłami.
- Wszystko się
prędzej czy później okaże, Hanusiu moja kochana! Najważniejsze, że jesteśmy
razem a nad miasteczkiem, tak jak zawsze, czuwa nasza droga wróżka Konstancja
– mówiąc to uśmiechnął się pogodnie do
zamyślonej żony a potem otoczywszy ją ramieniem pochylił się nad Zosieńką i
przymykając oczy wwąchał z lubością w najcudowniejszy na świecie zapach
główki niemowlęcia…
Poranne zdarzenia
Następnego ranka Hanna schodząc po schodach z dzieckiem na rękach zastała taką oto scenę w głównej izbie gospody:
Niemożliwie umorusana sadzami Basia
usiłowała rozpalić w kominku. Kominek jednak odmawiał współpracy z uwagi na
zapchany komin, którego Jan wciąż nie miał czasu porządnie wyczyścić. Biedna
Basia dmuchała, grzebała pogrzebaczem i dokładała nowych gazet a Andzia otwierała
na przestrzał drzwi i okna, by jakoś wywietrzyć zadymione pomieszczenie. Dzięki
temu mroźny wiatr swobodnie szalał wewnątrz nawiewając śnieg i ostatnie, dębowe
liście. Dostrzegając Gospodynię kobiety zawstydziły się i zaczęły wołać jedna
przez drugą:
- Hanusiu!
Chciałyśmy pomóc, rozgrzać izbę zanim wstaniecie a tylko narobiłyśmy bałaganu. Schowaj
się na razie z dzieckiem, bo się jeszcze przeziębi. My tu postaramy się
wszystko szybko ogarnąć i wtedy was zawołamy!
- Ależ zostawcie to,
proszę! Zaraz przyjdzie tutaj mój mąż i rozpali! Nie kłopoczcie się tym,
kochane! Chodźcie ze mną na górę, bo tu zamarzniecie na kość! I proszę, bez
żadnych sprzeciwów!– odrzekła zdecydowanym głosem Gospodyni, lecz w jej oczach
tańczyły iskierki rozbawienia a na ustach błąkał się z trudem powstrzymywany
uśmieszek. Zakłopotane wędrowniczki porzuciły z ulgą swe jałowe zajęcia i
posłusznie poszły za Hanną. Na schodach minął je biegnący z rozwianym włosem
Jan, któremu wstyd się zrobiło, że zaspał i naraził gości na problemy.
- Witajcie Andziu
i Basiu! Czuję, że miałyście już do czynienia z naszym domowym potworem –
kominkiem. Ileż ja się z nim już namęczyłem! Zawsze wszystko chcę zrobić sam,
ale jak widać nie bardzo mi to wychodzi. Najlepiej wobec tego będzie, jeśli od
razu polecę po kominiarza. Bo bez specjalnej, kominiarskiej szczotki wiele
tutaj nie poradzę! – zawołał w przelocie i ubrawszy ciepłą kapotę oraz grube
walonki wybiegł z gospody wydeptując w świeżym, nocnym śniegu głęboki ślad.
- I oto
zostałyśmy w kobiecym towarzystwie! Janowi cała operacja zabierze pewnie parę
godzin – odezwała się nagle wróżka Konstancja, która ocierając zaspane oczęta
zeskoczyła ze swej fotografii i bezszelestnie dołączyła do reszty pań.
- Może to i
dobrze, bo będziemy mogły sobie trochę poplotkować i parę ważnych rzeczy omówić!
– zachichotała, puszczając oko do Andzi i Basi a następnie budząc w nich lekkie
zdumienie niczym bańka mydlana uniosła się w powietrze i pierwsza weszła, czy
raczej wpłynęła do saloniku na pięterku, ku któremu wiodła ich Hanna.
- Zaraz
przyjdziemy do was, tylko najpierw musimy wstąpić do łazienki! Obie wyglądamy
okropnie – zaśmiała się Andzia, dostrzegając po drodze swe umorusane odbicie w
wiszącym w przedpokoju starym zwierciadle.
Salonik!
( och, to stanowczo zbyt duże słowo na określenie tej małej, lecz przytulnej
izdebki ) powitał ich przyjemnym ciepłem oraz zapachem sosny, z której wykonane
były wszystkie stojące tam mebelki. Zasłonki
w różyczki upięte drewnianymi klamrami w kształcie liści ozdabiały oszronione
okienka. Pod oknem stała komoda obok kredens a naprzeciw wygodna, wyściełana
baranią skórą sofa, dwa zgrabne foteliki oraz przykryty kremowym obrusikiem
stolik. Na ten widok Konstancja klasnęła w dłonie a wówczas kredens otworzył
się i wyskoczyła z niego taca z samowarem babci Adelajdy oraz z jej ulubionymi
filiżankami. Zaraz potem z szuflady wyfrunęły łyżeczki i puszka z pachnącymi
anyżowo kruchymi ciasteczkami . Dołączyła do nich także salaterka pełna
wiśniowych konfitur. Przez chwilę trwał ponad sofą i fotelami majestatyczny
walc wszystkich naczyń i sztućców. A wreszcie na znak wróżki filiżanki niby
kolorowe gołębie usiadły sobie na stoliczku i tam grzecznie znieruchomiały.
Tylko łyżeczki wciąż cichutko podzwaniały jakąś starą melodyjkę a z samowara
wydobywały się wonne, taneczne obłoczki pary.
- Wróżko,
dziękuję Ci! Pomyślałaś o wszystkim! Przecież ja właśnie martwiłam się, czymże
mam tu przyjąć gości! – wyszeptała Hanna na widok tych wszystkich cudów.
- Ty w ogóle
lubisz, złociutka moja zamartwiać się i za mocno wszystko przeżywać,
komplikować, rozpamiętywać. Niepotrzebnie! Przecież życie może być jasne i
piękne, o ile popatrzy się na rzeczy prosto i ma się przy sobie dobrego anioła
albo jak w Twoim przypadku - wróżkę! -
uśmiechnęła się Konstancja i ucałowawszy serdecznie Gospodynię wzięła od niej
Zosieńkę, która bardzo chciała dotknąć srebrzystych loczków staruszki i od
dłuższej już chwili mocno wyciągała w jej stronę rączki.
- Nalej nam
wszystkim herbatki, bo mamy z Tobą do pogadania! – sapnęła, gdy tylko Basia i
Andzia umyte i odświeżone wróciły z łazienki.
- No właśnie! Już
wczoraj miałam zapytać, co to za dziwne sekrety, ale tak szybko pouciekałyście
do spania, że nie zdążyłam! – Hanna podała swym gościom filiżanki z gorącym,
bursztynowym płynem a potem podwijając pod siebie stopy usiadła wygodnie na sofie
i spojrzała wyczekująco na tajemniczo uśmiechnięte kobiety.
- Otóż jakiś czas
temu postanowiłyśmy z Eulalią tchnąć trochę nowej radości w miasteczko i sprawić
by wszyscy przyjaciele oraz dobrzy znajomi mogli się spotkać w miłej atmosferze
i pobawić w twojej gospodzie – wyjaśniła
uroczystym tonem wróżka, kiedy tylko zabawiająca się jej włosami Zosieńka
skupiła się na srebrnych guzikach w kształcie gwiazdek, którymi przyozdobione
były mankiety eleganckiej bluzki staruszki.
- Wymyśliłyśmy, że
zorganizujemy wspaniały bal na powitanie zimy! A te oto uzdolnione wędrowniczki
wyraziły gotowość pomocy w tym chwalebnym zamiarze! – dokończyła szybko
Konstancja i lekko się stropiła, bowiem po usłyszeniu powyższej, jakże pogodnej
wszakże nowiny mina Hanny była mocno nieodgadniona.
- Bal? –
zmarszczyła brwi Hanna – Jakże to bal?! Przecież nie zdążyłam nawet do końca
opłakać odejścia drwala Bartłomieja i mojej najlepszej przyjaciółki Katarzyny
Szydełko, a tu mam się jak gdyby nigdy nic bawić? A przecież oni właśnie na
naszym jesiennym balu się poznali i pokochali a teraz, teraz ich nie ma… – w oczach Gospodyni zalśniły łzy, głos się
załamał a nie znające tej miłosnej historii Andzia i Basia spojrzały na siebie
zakłopotane i nie wiedziały, co mają ze sobą w tej sytuacji począć.
- No właśnie! To
cała Ty, Hanusiu! Już pora przeboleć pewne sprawy. Stało się i nie odstanie. Życie
toczy się dalej. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego ty po nich płaczesz, skoro
tym dwojgu jest teraz tak dobrze, jak nigdy nie było! – odrzekła urażona nieco
Konstancja i zamachała nerwowo stopą odzianą w trzewik z długim czubkiem.
- Andziu! Tyś z
nas wszystkich najmłodsza i najsprawniejsza a ja, gdy się irytuję wyraźniej niż
zazwyczaj czuję swój reumatyzm. Czy byłabyś taka uprzejma i pobiegła na dół,
aby zdjąć ze ściany tę kolorową fotografię, na której widać urodziwą tancerkę z
brodatym tancerzem? Przynieś nam ją tutaj, kochanieńka! - poprosiła wróżka.
- Ta uparta jak
osioł Hanka zmusza mnie do czegoś, czego wcale nie planowałam zrobić! – dodała,
wzruszając ramionami i ciężko wzdychając.
Andzia o nic nie
pytając pobiegła szybko niczym strzała i już po chwili lekko dysząc stanęła na
progu saloniku dzierżąc przed sobą oprawioną w lipową ramkę wiadomą fotografię.
- Haniu! Proszę,
weź tę fotografię i popatrz na nią uważnie. Nic nie mów, tylko patrz. Twoje
serce odczyta w niej to, co jest ci do uspokojenia potrzebne! – nakazała
staruszka a Gospodyni położyła sobie na kolanach obrazek przedstawiający
roztańczonych Katarzynę i Bartłomieja i wpatrzyła się weń tak intensywnie, jak
tylko potrafiła.
- Tyle razy już na nich patrzyłam przecież.
Cóż takiego miałoby się teraz stać? – rozmyślała a wówczas łza żalu i tęsknoty
potoczyła się po jej policzku a potem spadła na złączone na zdjęciu dłonie
drwala i Kasi. I wówczas stało się coś dziwnego. Te dłonie wyciągnęły się ku
niej, chwyciły ją za ręce i po chwili Hanna niczym listek na wodzie płynęła
przez wiry kolorowych splotów bezczasu, mocno ciągnięta przez swych ukochanych
przyjaciół. Zakręciło jej się od tego w głowie. Poczuła się jak na dziecięcej karuzeli.
Prądy wspaniałych, nieznanych barw i ciepłych strumieni uczuć otaczały ją i
kołysały niczym na wzburzonym oceanie. Zalękniona musiała czym prędzej
wstrzymać oddech i przymknąć oczy.
Jednak te dziwne, niepokojące stany trwały
tylko przez chwilę. Kiedy rozejrzała się wokół zobaczyła letni, czerwcowy
pejzaż ubranych w jaskrawozielone sukienki lasów bukowych. Na skraju brzozowego
zagajnika stał znajomy,(choć wyglądający na nowszy niż był obecnie) drewniany
domek drwala. Z komina unosił się dym.
Na progu chatki Hanna ujrzała nieżyjącego od dwóch lat psa drwala - Rudego, który żył teraz i machał radośnie
ogonem oraz jego pana, który patrząc z czułością na swego starego przyjaciela,
siedząc na zydelku rzeźbił figurkę jakiegoś zwierzęcia. Z wnętrza chatki
słychać było radosny, znajomy śpiew. I już po chwili wybiegła stamtąd zarumieniona
Katarzyna, odziana w twarzowy, wydziergany na szydełku fartuszek i nucąc sobie
wesoło zawołała wszystkich do środka na obiad.
- Chodź, Haniu!
Zjesz z nami swoje ulubione pierogi z serem. Sprawdź, czy już gotowe, bo wiesz,
że ja zawsze przegapiam najwłaściwszy moment, gdy trzeba odcedzić – poprosiła
jak gdyby nigdy nic i cmoknęła serdecznie przyjaciółkę w policzek.
- A skwareczki
są? – upomniał się Bartłomiej, wstając i przeciągając się z rozkoszą.
- Pewno, że są,
mój Ty łakomczuchu!- roześmiała się dziewczyna. Cała góra skwarków. I kwaśne
mleko też!
- Rudy, dla
ciebie też pani przygotowała pierożki, ale musisz poczekać, bo gorące! –
szepnęła pieszczotliwie do psiaka i czule wytarmosiła jego uszy.
- Ach, zobacz
Bartusiu! Popatrz, Hanusiu! Mamy dziś na obiedzie dodatkowych gości. Spójrzcie,
któż to zbliża się od gospody? Przywitajcie się i wchodźcie do izby a ja
dodatkowe nakrycia tymczasem położę! – zawołała uradowana Katarzyna i niczym
strzała zniknęła we wnętrzu chatki.
Hanna odwróciła
się i przysłoniła oczy dłonią, bo zachodzące słońce oślepiało ją tak mocno, że
zdołała dostrzec tylko jakieś migotliwe cienie zdążające w jej kierunku.
- Haneczko,
córeczko kochana moja! – zawołała jej mama tuląc do ciepłych piersi oniemiałą
ze wzruszenia miedzianowłosą kobietę.
- To cudownie, że
tu jesteś. Pięknie wyglądasz dziecinko! Musisz wiedzieć, że bardzo cieszymy się
Twoim szczęściem! – dodał tata i objął czułymi ramionami matkę i córkę.
- Nareszcie się
doczekałaś, Hanusiu! Masz rodzinę. Masz przed sobą dobre, piękne życie –
wyszeptała babunia Adelajda, która pojawiwszy się nie wiadomo skąd patrząc z
miłością na Hannę ofiarowywała jej bukiet ulubionych kaczeńców i
niezapominajek.
Kobieta wtuliła weń twarz. Kwiaty pachniały
tak mocno, że znowu zakręciło jej się w głowie. Kilka łez szczęścia stoczyło
się po jej policzkach. Przymknęła oczy a wtedy znowu otoczyła ją kolorowa mgła
i sploty bezczasu. Coś zaszumiało. Coś zanuciło. Coś zalśniło z oddali. A potem
zrobiło się cicho i szaro. I tylko łąkowe kwiaty pachniały tak samo mocno….
- Popatrzcie jak
mocno dzisiaj słonko świeci. A mróz tęgi trzyma! – usłyszała głos wróżki i
Gospodyni ze zdumieniem spostrzegła, że znowu jest w swoim saloniku na piętrze.
Naprzeciwko niej siedzi w fotelu Konstancja i tuli malutką Zosieńkę. Obok widać
Andzię i Basię, które jak gdyby nigdy nic chrupią ze smakiem ciasteczka i
spoglądają przez okno popijając gorącą herbatkę.
- Piękny dzień
będzie! – westchnęła Basia a w jej czarnych włosach wesoły promień zalśnił
niczym brylant.
- Tam pod lasem
widzę jakąś śliczną chatkę. Chętnie bym poznała jej mieszkańców! – zawołała i
zdziwiła się, bo z głębi jej serca zagrała jakaś przyzywająca ją ku owej chatce
melodia.
- Tak! Trzeba
będzie koniecznie pójść na spacer. Gospoda leży w urokliwym miejscu. Wokół
pełno lasów, wzgórz i dolin. A i do miasteczka przecież niedaleko! Podobno przy
rynku jest zaczarowana, spełniająca życzenia studnia. I cudowna fontanna -
rozmarzyła się Andzia.
- Ale najpierw,
drogie moje musimy zdecydować, co z balem! – rzekła stanowczo wróżka i zerknęła
z nadzieją w zielone oczy Gospodyni!
- Tak! Będzie
bal! Będzie piękny bal na powitanie zimy! Strasznie się na niego cieszę! –
zawołała Hanna i odłożywszy na stolik fotografię, śmiejąc się przez łzy uścisnęła
serdecznie wróżkę. Tamta pociągnąwszy kilkukrotnie nosem, odchrząknęła i
zawołała gromko:
- No to bierzemy
się do pracy, dziewczyny! Bo my tu gadu, gadu, a czas leci i jak widzę Jan z
kominiarzem zdążył już do gospody dojść.
- Ach, coś mi do głowy przyszło! Jeszcze nie
wiecie, że nasz kominiarz to wspaniały pieśniarz! Może by go zatrudnić na balu?
– poddała pomysł wróżka a wszystkie zgromadzone w izbie kobiety stłoczyły się
przy oknie żeby przyjrzeć się lepiej interesującemu kominiarzowi. On chyba
czując, że na niego patrzą spojrzał do góry i uśmiechnął się napotykając wzrok
prześlicznej, płowowłosej dziewczyny. Andzia zarumieniła się jak pensjonarka i
czym prędzej ukryła twarz za zasłonką. Kominiarskie serce zabiło mocno i
młodzieniec od razu zapytał o tę nieznaną piękność Wędrowca. Wędrowiec zamachał
dłonią do przylepionych do szyby twarzy spoglądających stamtąd ciekawskich
kobiet a potem podkręcił wąsa i zaśmiał się wesoło tłumacząc coś kominiarzowi.
Za oknem późnogrudniowe słońce wychyliło się
z ogarniającej lasy mgły, uśmiechnęło się pogodnie, a potem zaśpiewało promienną
pieśń na cześć nieśmiało spacerującej po sadzie Pani Zimy. Zima w odpowiedzi
zatańczyła dookoła jabłoni, zakręciła się wokół wiśni a potem z całych sił dmuchnęła
mrozem na nagie gałązki czereśni. Wówczas pokryły się one skrzącą, białą pierzynką
szadzi. A rozsypane na dywanie w saloniku niezapominajki i kaczeńce nadal
pachniały oszałamiająco tak jakby wiecznie trwało lato….
Czas na bal
Gospoda powiększona magicznie przez wróżkę Konstancję, przyozdobiona zimowymi dekoracjami, pachnąca piernikami, pieczonymi pierogami z grzybami i chrupiącymi ziemniaczkami z ziołowym pieprzem gotowa była na przyjęcie wielu gości. Przygotowania do balu zajęły raptem parę dni i ze wszystkim zdążono na czas a stało się tak dzięki czarom obu wróżek oraz dobrym ludziom zaangażowanym w organizację zabawy. Andzia zdołała zaprosić najlepszą kapelę góralską i teraz w oczekiwaniu na przybycie gości z głównej izby gospody dobiegały dziarskie, wygrywane na skrzypkach, wprost zapraszające do tańca melodie.
W związku z koniecznością uszycia stroju dla
Pani Zimy, czyli mającej wystąpić w tej roli Hanny nawet jej przyjaciółka
Barbara postanowiła wrócić wcześniej z sanatorium. Przecież nikt tak jak ona
nie znał się w miasteczku na szyciu, nikt nie umiałby zrealizować najśmielszych
wizji i marzeń o balowej kreacji. A gdy Hanna dzisiejszego wieczora stojąc
przed lustrem w swej sypialni ubrała na siebie tę cudowną suknię wszystkie
zgromadzone wokół niej kobiety aż jęknęły z zachwytu. Oto stała przed nimi prawdziwa
królewna z zimowej baśni. Powiewne tiule mieszały się z atłasowymi wstawkami, z
cekinowymi gwiazdeczkami oraz z diamentowymi łezkami. Szerokie rękawy wyglądały
niczym motyle skrzydła a skrząca śnieżynkami siateczka i diadem na głowie Hanny
dopełniały wspaniałej całości.
- Jak cię Jan
zobaczy, to chyba padnie z zachwytu! Nigdy jeszcze nie byłaś taka piękna! –
zawołała Eulalia i aż zacmokała z podziwu.
- Ty Eulalio też
wyglądasz bardzo szykownie! – zaśmiała się uszczęśliwiona Gospodyni i ucałowała
pachnące anyżowo policzki starej kobiety odzianej w falbaniastą, granatową jak
nocne niebo suknię.
- A ja zachwycam
się naszą Andzią! Spójrzcie tylko same! – szepnęła Basia i wypchnęła stojącą
skromnie z tyłu jasnowłosą krasawicę ubraną w błękitną, prostą, lecz niezwykle
podkreślającą jej harmonijne kształty sukienkę.
Tamta zarumieniona i zawstydzona spuściła
oczy by przyjaciółki nie dostrzegły w nich pewnego niezwykłego błysku, który od
kilku dni oświetlał ją od wewnątrz ilekroć pomyślała o przystojnym kominiarzu Sewerynie.
Wczorajszego wieczoru podczas ostatniej próby ich wspólnego występu mężczyzna
spoglądał na nią z takim uwielbieniem, że raz po raz myliła się i za nic nie
umiała wygrać na swym ukulele prostej melodii, skomponowanej przez niego
piosenki. Ale on niczego nie zauważał. W olśnieniu i zapamiętaniu śpiewał o
miłości, która jest największym darem i najwspanialszym czarem…
Także i Basia Wu wyglądała dzisiaj niezwykle
pięknie. Miała na sobie czerwoną, elegancką kreację a czarne włosy przy pomocy
szpilek i pąsowych spinek w kształcie różyczek upięła w twarzowy, japoński kok.
Była z siebie bardzo dumna, albowiem udało jej się upiec wielki jak koło
młyńskie tort bezowy z migdałami i kokosem, przyozdobić gospodę wplecionymi
między gałązki świerku najpiękniejszymi białymi storczykami i fiołkami oraz, co
najważniejsze, przekonać do przyjścia na bal przyjaciółkę Hanny – panią Teresę.
Na ten jeden, niezwykły wieczór mieszkanka domu z czerwonymi dachówkami z wycofanej,
niechętnej wszelkim hucznym imprezom staruszki przedzierzgnęła się znów w
ciekawą życia, dojrzałą kobietę. Stała teraz wśród nich, ubrana w nową, bordową
garsonkę i pełna wzruszenia spoglądała na córkę swej dawnej przyjaciółki Hannę.
Przyszła tu właśnie dla niej. Jakże mogłoby jej nie być w dniu wesela?
- Jeszcze przecież zdążę nacieszyć się swą
domową ciszą, niezmiennością i spokojem. Dobrze jest czasem pobyć między ludźmi
nawet, gdy nie ma wśród nich najmilszej sercu osoby, zmarłego wiele lat temu
mego męża Aleksandra. Gdyby tu był cieszyłby się szczęściem naszej Hanusi,
cieszyłby się radością miasteczka! - rozmyślała pani Teresa i uśmiechając się
do Gospodyni ukradkiem ocierała łzy.
Basia Wu spoglądała na Teresę w dziwnym
poczuciu wspólnoty i sympatii. Ona też nie mogła być teraz z tymi, za którymi
tęskniło jej serce. Nie traciła jednak wiary, iż dzień odnalezienia córki i
wnuka jest bliski. I znowu jej wzrok nie wiadomo, czemu pobiegł w stronę chatki
drwala przycupniętej na skraju lasu, wyjątkowo dobrze oświetlonej teraz przez
promienie zachodzącego słońca. Nie zdążyła wybrać się tam przed balem a czuła,
bardzo wyraźnie czuła, iż tam może czekać na nią jakaś wskazówka. Trudno!
Wybierze się doń jutro. Pozna jej mieszkańców. Wypyta o wszystko, co jej serce
będzie podpowiadać.
- Drogie damy!
Czas schodzić na dół! Sanie zajechały. Gości trzeba powitać! – oznajmiła
podekscytowana wróżka ujrzawszy przez okno, że sznur sań i saneczek, dzwoniąc
dzwoneczkami zatrzymał się właśnie przed drzwiami gospody. Konstancja popłynęła
na dół pierwsza, unosząc się swoim zwyczajem jak bańka mydlana ponad ich
głowami. Ona jedna pozostała przy swym zwykłym stroju – szerokich spódnicach i
bluzce z wąskimi mankietami oraz bordowym szalem. Jedyną ekstrawagancją w jej
wyglądzie były rozpuszczone, srebrzyste włosy, które otaczały twarzyczkę mglistą,
wibrującą aureolą. Jak zawsze emanowała z wróżki świetlista siła oraz mocny
zapach dzikiej mięty i jaśminu…
U podnóży schodów stał Wędrowiec, który
także postanowił się dzisiaj przebrać nieco baśniowo. Miał na sobie srebrzystą
koszulę z szerokimi rękawami, niebieską czapkę z wielkim, białym pomponem oraz
lśniące szarawary wpuszczone w świeżo wypastowane czarne oficerki. Na widok
przystrojonych pięknie dam podkręcił wesoło wąsa i zaśmiał się wyobrażając już
sobie jak wywija z nimi kolejne mazurki i oberki. Chwilę potem jednak śmiech
zamarł mu na ustach i zastygł niczym słup soli. Oto ujrzał swoją żonę
zstępującą majestatycznie ze schodów i wyglądającą jak najprawdziwsza Królowa
Śniegu!
- I co tak się
rozdziawiasz, Jaśku!? Uściskaj swoją ukochaną, bo wielki z ciebie szczęściarz,
że taka piękna i dobra kobieta ci się trafiła! – zarządziła Eulalia a Jan
ocknąwszy się z chwilowej niemocy upadł na kolana przed damą swego serca i jedyne,
do czego był teraz zdolny, to złożenie pełnych uwielbienia pocałunków na jej
dłoniach.
Ona spłoniona i szczęśliwa popatrzyła z
ogromną miłością w jego oczy. Potem przyciągnęła męża ku sobie i wtuliła głowę
w jego ciepłe ramiona. Cały świat przestał teraz dla niej istnieć. Był tylko on
i ona. I ich miłość, która nigdy się nie skończy. I ich dzieciątko, które
zostawszy na razie w sypialni pod opieką Joasi smacznie sobie spało za nic
mając wszelkie bale i gości. Kilka miesięcy temu na plaży, gdzie brali ślub Hanna
czuła się podobnie. Ich świadkami byli wówczas niedawno poznani, egzotyczni
bardzo ludzie – rudowłosy kapitan kutra rybackiego oraz maleńka, czarnoskóra
wiedźma oceanu. Hanna ślubowała Janowi a on jej. Ich proste ślubowanie
przyjmował niezmierzony ocean oraz błękit nieba nad nimi. A najcudowniejszym
dla nich prezentem w tamtej chwili był noworodek, którego tulili w ramionach…
Ale oto w gospodzie przyszedł czas powitania
przybyłych ze wszystkich stron świata gości. Wędrowiec podał Gospodyni dłoń i
poszli otworzyć drzwi, na których progu ujrzeli ze zdumieniem zziębniętą nieco,
ubraną w gruby kożuszek wiedźmę oceanu oraz przystrojonego w czapę świętego Mikołaja
kapitana rybackiego kutra!
- Witajcie!
Drodzy goście! – Konstancja z miejsca pośpieszyła ku przybyłym, albowiem oboje
Gospodarze na ich widok stanęli osłupiali i nie bardzo wiedzieli co mają w tej
chwili powiedzieć.
- Gdybyście
wiedzieli, jak trudno było zorganizować tak błyskawiczne przybycie świadków
waszego ślubu i jak bardzo są oni zmęczeni daleką podróżą, to nie
wlepialibyście teraz w nich oczu, ale czym prędzej do ciepłej izby wołali i w
wygodnych fotelach przy kominku kazali siadać. No popatrzcie tylko na tę zmarzniętą
biedaczkę! Toż nos jej zaraz odpadnie! – marudziła wróżka a wiedźma oceanu
słysząc to roześmiała się serdecznie i bez zbędnych ceregieli uściskała
Wędrowca i Hannę. A ledwie weszła do środka zaraz zaczęła rozdawać prezenty,
których niezmierzoną ilość miała po kieszeniach pochowaną. Były to wspaniałe
muszle, rozgwiazdy, kamyki, bursztyny i wyrzucone przez ocean skarby.
- A wam, kochani
z okazji waszego wesela przywiozłam w darze zaczarowaną kulę. Ilekroć będziecie
chcieli na powrót przeżyć wasze najpiękniejsze przygody zerknijcie w nią a
wówczas moce oceanu przeniosą was w odległe strony bez konieczności ruszania
się z miejsca! – oznajmiła wiedźma wręczając gospodarzom niepozorną, szklaną
kulę, która początkowo zmętniała już po chwili pokryła się kolorowymi wirami i
blaskami.
- Wesela…?
Naszego wesela? – wyjąkała zdumiona Hanna i zdezorientowana spojrzała na męża
chcąc znaleźć w jego twarzy jakąś odpowiedź. Jednak on był równie zaskoczony.
Ale szybko się z tego otrząsnął i już po chwili widząc pełne napięcia twarze
przyjaciół roześmiał się i zawołał:
- A to ci
niespodziankę nam zrobili! I jakże tu was wszystkich nie kochać? Mamy zatem bal
na powitanie zimy połączony z weselem. Weselmy się zatem! I cieszmy się razem z
wszystkimi, którzy zechcieli przybyć tego wieczora do gospody!
Hanna płacząc ze szczęścia przytuliła się do
wróżki Konstancji i całym sercem dziękowała jej za zorganizowanie tak cudownej niespodzianki.
Ale oto już nowi goście przybywali do
gospody. Byli tam mieszkańcy miasteczka a wśród nich sam burmistrz, dalej
piekarz z piekarzową, Karol z Łucją a także przystojny, poszukujący wzrokiem
Andzi Pe kominiarz Seweryn. Z sań wysiadł następnie w towarzystwie Wojtka uwielbiany
przez wszystkich cukiernik, pan Pierniczek, za nimi szli liczni goście z krainy
mgły i pożegnań. Na ich przedzie wędrowała Zosia Samosia, Amelia oraz Nola. A
na końcu pojawili się idąc piechotą od strony lasu nowi mieszkańcy chatki po
drwalu: Anastazja wraz z synkiem Adasiem.
Jak wielkie było zdumienie zebranych, gdy na
widok tej młodej kobiety Basia Wu jęknęła i dygocząc niby w wielkiej gorączce
zaczęła powtarzać: To ty, to naprawdę Ty córeczko?
Anastazja dostrzegłszy nie widzianą od kilku
lat matkę, matkę, co do której żywiła głęboką urazę i przykrość w pierwszej
chwili znieruchomiała i zbladła niczym ściana. Potem chciała odwrócić się i
wyjść. Jednak widząc ogromne wzruszenie na twarzy Basi Wu poczuła, że i w jej
sercu zaczynają pękać lody. Wziąwszy więc za rękę synka podeszła do
rozdygotanej biedaczki szepcząc cichutko: Mamo, mamusiu, zobacz, to jest twój
wnuczek – Adaś….
Tymczasem góralska kapela zagrała ognistego
oberka. Ogień w kominku zatańczył, zachichotał. Wiry czasu i bezczasu
zaszumiały a wszystkie zaklęte na fotografiach postaci wyskoczyły z ramek i od
razu poszły w tany.
- Już dość się
wynudziłem, wisząc na ścianie! – wołał dawny burmistrz prosząc do tańca babcię
Adelajdę, znaną niegdyś jako wspaniała tancerka .
- Dokoluśka!
Dokoluśka! – wykrzykiwał drwal Bartłomiej unosząc do góry lekką jak piórko,
ubraną w suknię koloru śliwkowego Katarzynę Szydełko i kręcąc z nią szalone
młynki śmiał się od ucha do ucha.
- Andziu, czy
uczynisz mi ten zaszczyt i dasz się zaprosić do tańca? – wyszeptał Seweryn, gdy
udało mu się przecisnąć przez tłum patrzących i uścisnąć dłoń wybranki swego
serca.
- Bardzo chętnie,
tylko wolałabym raczej coś wolnego! – odrzekła zarumieniona wdzięcznie Andzia
Pe a wówczas kominiarz podszedł do skrzypka i coś mu szepnął na ucho. Tamten
uśmiechnął się, pokiwał głową a po chwili jego skrzypce zagrały rzewnego,
starodawnego walczyka.
Wszystkie pary znieruchomiały na moment a
potem tancerze chwycili się za ręce i utworzyli krąg, do środka którego
zaprosili Wędrowca i Hannę. Ci wyszli lekko onieśmieleni, ale westchnąwszy
głęboko spojrzeli w swoje oczy i ruszyli do walca. Przez moment zgromadzeni patrzyli
na nich pełni wzruszenia oraz zachwytu a potem słodka melodia także ich porwała
do tańca. I wirowali tak, wirowali bez końca a ponad wszystkimi, niczym
kolorowe bańki mydlane unosiły się Konstancja z Eulalią i nuciły w rozmarzeniu
piosenkę, napisaną niegdyś do owego walczyka:
Kiedy pada śnieg dokoła
Wtedy magia ciebie woła
Więc się nie bój i w nią wejdź
Jeśli tylko czujesz chęć
Tańcz walczyka, tańcz walczyka
Niech cię radość znów przenika
Niech się szczęście w krąg rozpyla
W płatkach śniegu, w dobrych chwilach
A miasteczka słodki blask
Niech na zawsze świeci w nas…
We wnętrzu gospody przez całą noc trwał w
najlepsze zimowy bal. Weselili się dobrzy, pełni szczerych, przyjaznych uczuć
ludzie. Ciepło im było razem i swobodnie. Ci, którzy się zmęczyli przysiadali
przy kominku i popijając grzańca albo pojadając pierożki albo pierniczki
patrzyli w kolorowy taniec ogni i iskierek… Jedni tańczyli, drudzy śpiewali,
inni deklamowali wiersze. Byli i tacy, co chcieli posłuchać bajek babki
Eulalii. Mała Zosieńka siedząc na kolanach rudowłosego szypra z fascynacją
wsłuchiwała się w szumy dalekiego oceanu zaklęte w wielkiej, migocącej tęczowo
muszli. Szyper zaś spoglądał w rozmarzeniu na bawiącą się w pobliżu Anastazję i
raz po raz podkręcał rudego wąsa!
Tymczasem za oknem Pani Zima wirując w
płatkach śniegu przyozdabiała świat w miliony srebrzystych diamentów i lodowych sukienek.
Uśmiechała się serdecznie do uczestników balu oraz do czarnego kota
Kalasantego, który z uniesionym wysoko ogonem w poszukiwaniu nowych przygód
wędrował właśnie po promieniu zimowego księżyca…
Koniec!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!