Przesieki w głogowych, bolesnych owocach
Lato nam się chowa, znika jak przed rokiem
Znów się skrada jesień, jesień wszechmogąca
Zastukały drzewa gałęźną perkusją
Idzie czas spacerów, jesiennych namysłów
I wspomnień, planów, wizji za senną żaluzją
Płynie melancholia z posmakiem goryczy
Coś minęło... Czy wróci, gdy czas się przetoczy?
Teraz nowe barwy, chłód wieczornej ciszy
A ciepłe marzenia otwierają oczy...
Podnoszę kamienie i badam ich dotyk
Znów gładzę ich gładką, idealną bryłę
Przeczesuję trawy, bo takie pieszczoty
Dają mi wciąż życie i zwracają siłę
Niczym grzybek, paproć, bluszczyk kurdybanek
Potem wstaję lekko, w wiosennym kolorze
Przestrzeń wokół pełna dobrych niespodzianek
Liście uskrzydlone pląsają we włosach
Pajęczyny magii drżą na mglistych kłosach
Pieszcząc stopy, dłonie, proste, ufne myśli
To jest smak wolności, woń wiatru i biegu
Czas zawraca nagle, znowu mocniej czuję
Powraca i wzrusza tak, jak dawna miłość
Jak pierwszych dotyków cudowna poświata
I we mnie to wszystko, w najtajniejszym cieniu
W dziwnym przypomnieniu, w przytrzymanej chwilce
Ochładzam policzki pełną znaczeń ciszą
Z blaskiem w oczach wracam w swoją rzeczywistość...
***
Skrawek nieba
Gdy się zgubisz w tłumie, jak w lawinie kamień
Gdy ten chaos, tumult wciska się do wnętrza
Ty zrób krok do tyłu - nie musisz być pierwsza
Szłaś sobie malutka a świat wokół wieczny
Wtedy był jak ogród jasny i bajeczny
Obdarte kolana, niebieska sukienka
Szedł mały wędrowiec, przed nim droga piękna
Wtedy znów zgiełk myśli, daremne starania
Męczą podróżnika, co się patrzeć wzbrania
Babiniec wieloloistny
Rzucimy precz kozaczki
Będziemy mogli znów odetchnąć
Młodości złapać blaski
I czuć gdzieś w sercu dziwną wolność
Zapomnieć stare smutki
Chętnie pozbawiasz się rozsądku
I frunąć chcesz jak motyl
Nareszcie kochasz świat i siebie
Aż ziemia się rusza z posad
A wtedy pojmiesz, że znów możesz
Otworzyć ze snu oczy...
******
***
Mój pies, ja i cisza i nasza przestrzeń święta...
***
Piosenka o kwiecie paproci
Do wiosny tej idę, do lata
***
***
Potworzyca
***
Ballada o zimowym tańcu
***
Lis i Książę
***
***
W świątyni Asklepiosa dobre sny mieszkają.
***
Jesienny wiersz
***
Przy kominie...
Przy kominie, o szarej godzinie
***
To jest po prostu dzika zabawa
Na dzikich polach jesiennych...
***
***
***
Umieć się odwrócić
Ballada parkowa
Żyły związane zawsze ze sobą
Szara topola i biała jemioła
Jedna dla drugiej była ostoją
Wplecione w swą ciszę i słowa
Bujna jemioła w wiecznym rozkwicie
Topola w łagodnych szeptach
Wiatr je łagodnie pieścił i słońce
I nie trwożyła osobność
I łka bezradnie a dusza boli
Ach, gdzież jest jej jemioła?!
Jeszcze zielone bije serce
Świeże jagody się złocą
Niebo buchnęło ulewnym deszczem
Rozpaczą park cały woła
Z błota jagody wszystkie wybrały
Z dziobków im spadły okruszki
Na świeżo wzrosłych pędach topoli
Wzmocnionej cięciem na wiosnę
Wkrótce odrodzi się znów jemioła
By nowe życie z nią przeżyć
Które przynosi odrodzenie
Nadzieją taką życ warto!
***
Pastelowa ballada
Z pieskiem, kotkiem, papugą i żółwikiem sporym
Całe dnie malowała, szkicowała a czasem
Wyruszała do miasta sprzedać swe wytwory
Żółw leniwie drzemał w kieszeni fartucha
Sztalugi i szkice dźwigała na plecach
Przy nich kotka -śpioszka ślicznie układała
I jeszcze pieseczka, by tam trwał na straży
Bo miła panna Janka życzenia spełniała
I za kilka grosików tworzyła coś pięknie
A przy tym pogodny rozświetlał ją nastrój
I chętnie rozdawała uśmiech, dobre słowo
I wszystkim prawie darmo zdjęcia napstrykała
To dawni wielbiciele porzucili Jankę
Ale z fotografią gdzieżby tam wygrała
Więc już z tej zgryzoty załamała ręce
Usiadł blisko Janki, wianek jej poprawił
W serce jej wprost spojrzał i wierszem zagadał
Że rzeka tam szumi piosenkę radosną
A w każdej plamce farby ukryte jest piękno
Gdzie stała nad rzeką maleńka, nieśmiała
A oczy jej błyszczały tęczowym zamyśleniem
A ona tam siedziała zdumiona bez granic
Zawstydzona cała, przejęta tym wierszem
Od poety chciał każdy słowo mieć tak czułe
Więc malarka wraz z bardem utworzyli duet
To był palec losu, to był znak od życia
Więc poeta z malarką zamarli wzruszeni
Więc pojęli, że odtąd czas im razem upłynie
I wzięli się za ręce nie marnując czasu
A papuga skrzeczy: Niech Janka wraz z Janem
Na zawsze przetrwają złączeni tym wierszem!
***
Po zmierzchu
Świeca płonie na stole tym, gdzie wiersze piszę
Przepływają myśli, czas skupienia witam
Pachnie chłód wieczorny, cisza mnie kołysze
Wprost na ucztę zmierzają w mą stronę
Te wampirki w conocnym zapale
Wyprawiają szalone swe bale...
Lekki chłód-czarodziej pieści tęskne ciało
Kot zielonym okiem odpływa w świat marzeń
A świerszcz stroi skrzypce, by grac nockę całą
Gwiazdy-obietnice migocą wspaniale
I błyszczą dojrzałe, pełne soku wiśnie
A ja odpoczywam po dziennym upale
Te wampirki w conocnym zapale
Wyprawiają szalone swe bale...
Odurza swym zapachem i łagodnie śpiewa
Przenosi w dawne lipce, opowieści niesie
O czasach, co odeszły, o młodości drzewa
A sierpy księżycem wśród kłosów błyszczały
Cepy i młocarnie stukały w stodołach
A chochoły czujnie wiosek pilnowały
Modlitwy dziękczynne za łaskawe słońce
A lipy i kasztany łagodnie szumiały
Grając ludziom do snu spokojności koncert
A pod lipą siadały babunie sędziwe
Modlitwy szeptały i bajki dla wnuków
Błogosławiły żniwom, wędrowcom i niwie
Gdy pod cieniem lipy wianki z chabrów wiły
A przy tym w głos śpiewały na calutką wioskę
O Zosi, co ją wiedźmy w drzewko przemieniły
A zamiast czarowania wolała robotę
Teraz jako lipka tęskni do miłego
I czeka wciąż na niego w pogodę i słotę
Uśmiechnął się do dzieci, rzucił im miedziaki
Dały mu naręcze kwiecia lipowego
A potem się rozpierzchły jak radosne ptaki
Lecz nadal tętni życiem lipa dobrotliwa
Strzeże cichych wspomnień, delikatnych wzruszeń
Światu się przygląda mądra i cierpliwa
I spogląda w serca ludziom, co przechodzą
Przetrwa srogie zimy, wichury i burze
I powita wiersze, co się tu narodzą…
Na łące czasu
Odcienie fioletu
Wziął mnie we władanie fiolet lawendowy
Jagodowy odcień, gdzie indziej wrzosowy
Koniczynka główkę schyla nad potokiem
W cieniu trwają, w głębi, w myśleniu o wszystkim
Co się snuje stale, dojrzewa, odmienia
I płynie ponad światem mgła liliowa, wonna
A dzikie jagody ze wzruszenia płaczą
Wnet w kuchni z cebulą różową zatańczy
A modra kapusta rozsiada się pewnie
Bo na pustych grządkach wiele teraz znaczy
Wędrują do słojów, butelek, do okien
By na nich też malować wspomnienia kropelki
A w bezsenne noce drżą pod powiekami
Albo rozszeptane, jak kwiaty łąkowe
Koją dziwne lęki, barw szalonych koncert
Agresji kolorem świat wkoło się syci
Tam stan zagrożenia, zapowiedzi mroku
A ja na swej wyspie snuję mgiełki, nici
W lila pajęczynie odnajduję spokój
Oblizuję palce, cierpkość winną łowię
Dziki bez obrywam na zimowe śnienia…
Zaszumiał wiatr różom, wiśniom
Nie bójcie się deszczu i chłodu
Zaśpiewam waszym myślom
I z rumem wypiję herbatę
O świecie poopowiadam
Uparte tam świeci wciąż słońce
I parno jest wciąż - choć dmuchałem
Lecz nikt tam mych pieśni nie słyszy
Papugi mnie zakrzykują
Bo przecież tu przy Was się czuję
Znajomo i swojsko jak w domu
Zaśpiewam deszczowe marzenia
Lasowi mglistemu i łące
A potem przywiodę Wam zimę
Na śnieżnolodowy koncert
Nucę tę wietrzną piosenkę
I w serca ciekawie Wam zerkam
By potem się cicho zamyślić
I przysiąść na skraju wzruszenia...
Sarna i chłopiec
***
Jazzujący świerszcz
Śpiewać mu do ucha
Jazz świerszczowy nocą
Biada mu - bo kotek
Bacha lubił słuchać
I nie cierpiał jak mu
Pod bokiem jazgocą
A więc w pewien wieczór
Leniwy, gorący
Przymrużywszy oczy
Niby w słodkim śnie
Nagle trzepnął łapką
Przerywając koncert
Odtąd mały jazzman
Nie gra w noce, dnie
Jaki morał płynie z tej smutnej cykanki?
Bacha słuchaj w słuchawkach
Jazz graj w blade ranki
Zakochana muszka
Mniejsza, lżejsza od okruszka
Wciąż fruwała w swych marzeniach
Uwielbiała miejsce zmieniać
Przycupnęła na kamyczku
Albo na ogonkach byczków
Aż przysiadła gdzieś na plaży
By o muszku swym pomarzyć
Który słodkie ma oczęta
Skrzydła, brzuszek i nóżęta
I cudownie fruwać umie
A w ogromnym swym rozumie
Ją - swą muszkę - też pomieści
Nie obrazi, nie zbezcześci
I jej mężem zostać może
Nagle muszka wpadła w morze
Płacze, krzyczy, woła S.O.S
Lecz, niestety, smutny los
Tak to kończy ten, panowie
Kto ma tylko miłość w głowie
Zarozumiały chrabąszcz
Pewien chrabąszcz z wioski
Myśląc, że jest boski
Przeglądał się stale
W kałuży na górce
Nie mylił się wcale
Tak, miał wiele zalet
I przypadł do gustu
Łakomej jaszczurce
Jakie z tego wnioski?
Bądź więc sobie boski
Ale ukryj w cieniu
Swych wdzięków paletę
Zgarb się, skurcz, rób miny
Byś nie stał się dla innych
Najzwyklejszym fast foodem
Z mikrofali kotletem
***
Czas na start
Koła ratunkowe
Upiory zwątpienia tańczą dookoła
Chłód się wkrada w serce, czarne myśli kraczą
I nie ma już gdzie uciec, przed zmęczeniem schować
Są koła ratunkowe, co na podorędziu
Czekają, by szepnąć o świecie, o szczęściu
Wino, książka, rozmowa, jakiś wiersz z szuflady
Telefon do kogoś, kto samotnie czeka
Czyjeś ciepłe słowa, czyjeś dobre rady
I jakaś melodia, płynąca z daleka
A do tego mrówki, które wiedzą więcej
I ciągle od nowa budują mrowisko
Znowu biorą trawkę, niosąc ją czym prędzej
Nie myśląc o nodze, która zgniecie wszystko
I jest to, co teraz - przecież to wciąż nasze
Nie zbrukane żalem, nieznośną goryczą
Nie myśleć co potem - potem będzie zawsze
Sycić się na zapas zielenią i ciszą...
***
W cieniu kwitnącej czereśni
Szach perski? Och, znany to bajarz!
W cieniu kwitnącej czereśni
Historia toczy się stara...
A w wieży był czarodziej, co słowa pięknie splatał
I na tę właśnie magię księżniczkę piękną złapał
A teraz siedzą w wieży - on mówi, ona słucha
I chyba są szczęśliwi a wiatr na trąbce dmucha
Tworzą się nowe obrazy...
Aż wreszcie spoczął skurzony w małej, przydrożnej gospodzie
I tkwi tam nad kielichem, zapomniał o swej przygodzie
A dżin się nudzi biedny, bo miłe mu wszak pogonie
A teraz tylko nuda, chrapanie, mucha uparta i koniec
Malutka czarodziejka
Składa dla niego wiersze
Lecz wierszy by nie było
Gdyby nie jego historie
I tak się wszystko splata
Tak toczy się cudownie
A gdy ktoś z boku spojrzy
Niczego zobaczyć nie zdoła
Bo oni niewidzialni
W sobie umieją się schować...
***
Oto cała radość nasza
Podjeść świeżej trawy pysznej
Przegryźć jeszcze jakimś listkiem
Skakać, stukać rogiem w róg
Popaść w ten pijany cug
Gdy się pędzi w dal szalenie
W wolność, dzikość i przestrzenie
Oto kozie przyjemności
Dobrze wszystko jest uprościć
I z kozami za pan brat
Biec przed siebie w cudny świat
Bo on dobry bywa przecie
Gdy na duszy nic nie gniecie
Albo, gdy się zapomina…
Brykniem kozy?! Goni psina!
***
***
Dyktatura dobrych manier
Dyktatura dobrych manier, poprawności politycznej
***
Co to - wiosna?
Potem biegną jak szalone
Żeby się nacieszyć wszystkim
Tą swobodą, odrodzeniem
Szepczą się pogodne baśnie
Hen wesołe rwą strumienie
Swe marzenia i tęsknoty
Tak, jak zawsze wczesną wiosną
Mają w gniazdach huk roboty
***
Śnieżne bezdroża
Dalekie bezdroża, ciche poematy
Bliskosci codzienne, oswojone światy
Lodem odmienione, bielą utulone
I przed wielkim dzianiem tą zimą uśpione
Kiedyś zaśpiewają kwietniem, lipcem, wrześniem
Zakwitną kolorem, pełnym trudu szczęściem
Ale teraz w spokój mrozu przyodziane
Przedmioty i wiersze trwaniem przysypane
Dziwny stan skupienia rzeczy, duszy, cienia
I uśmiech, pozdrowienie słońca i kamienia...
***
Niekiedy nastaje ta pora bez wiersza
Ale to nie pustka, lecz pełni aksamit
Bo między słowami życie się umieszcza
Oddycha głęboko prozą, uczuciami
Nie dla igrzysk wszystko a więc milczą wiersze
I grzeją się w milczeniu, które im ostoją
Dreptanie codzienne nie łaknie nazwania
A życie się toczy tak proste i zwykłe
I wsłuchuję w myśli łagodne bębnienie
W chmury się wpatruję, w uczuć falowanie
Oddycham pełną piersią i idę przed siebie...
***
Prosto
Tak, jak uczyła mnie mama
To można a tego nie wolno
Lecz zawsze trzeba się starać
Spokoju, co rzadkim jest kwiatem
A siebie doceniać i lubić
By w zgodzie żyć z losem i światem
A przy tym szanować i deszcze
I duszę mieć wolną i młodą
A życiu wciąż wołać: jeszcze!
(Wędrówką też męczy się tramp)
Popatrzeć za siebie bez smutku
Tak prosto, jak Forrest Gump
Bo po coś je przywiał tu wiatr
I znowu się świtem zachwycić
Tak prosto, jak Forrest Gump...
***
Tak mu dratwa śmiga, jakby szła na tańce
Tak buciki szyje, jak mu w duszy śpiewa
Potem ktoś je wdzieje, jak kawałek nieba
Cieszy się ten Szewczyk, że tak dużo umie
Lecz chce jeszcze więcej, w sercu i w rozumie
Że w rękach wykrzesze marzenie niezwykłe
Ten Szewczyk, co staraniem rzeźbi każdą chwilkę
Ciągle trzeba działać, los marzeniem szyć
Wtedy się wysnuje w świat cudowna nić
***
Drzewo
Gdy wszystkie sny wyśnią i pieśni wynucą
Gdy już nic nowego nie zaiskrzy, nie dotknie, nie zrani…
Będę drzewem, które swobodnie frunie ponad łąką
I nie uschnę nagle, nie zniknę, nie spłonę
Będę poruszać łagodnie gałęziami i klaskać ich dłońmi
W zgodny rytm melodii ziemi i nieba
Z murmurandem nagich korzeni do wtóru
Z lekkim uderzeniem ich stóp o fale dymu z jesiennych ognisk
O marzenia niczym nie tłumione
Zaszeleszczę radosnymi, znów zielonymi liśćmi
Zagwiżdżę głosami ptaków, które wiernie trwają
Zaświecę poświatą, której nie będę zaćmiewać lękiem
Nad drogą do nikąd
Z mgłą każdą gałązką splecione
Uwolnione i szalone
Nieokiełznane
Prawdą najprawdziwszą napędzane
Rozświetlone blaskiem deszczu
Rozświergotane chichotem łątek-jednodniówek
Roześmiane iskrami śniegu...
Gdy wszystkie sny wyśnią i pieśni wynucą…
Wiatry mną nie miotają, wrosłam w senny pejzaż
Patrzę w kroplę wody i w niej widzę wszystko
Nie łaknę odmiany, lubię swoją mglistość
Tych, których nie trwożą obce słowa, święta
Serce w nich szalone, wola nieugięta
Blasków jest tam tysiąc, kolorów papuzich
Cudownych zachodów, w nieznane podróży
Zbieram kartki pocztowe, o tych światach wiedzę
Podziwiam ich tęcze, przeżycia cudowne
Będę tu czekała w mej mglistej przystani
Przy piecyku małym, w odblasku płomienia...
Serdeczne spotkania, gesty, słowa, cisze
Na dobry początek dnia
Codzienny rytuał, przebudzenie dnia
Piję ją powoli, tuż przed wschodem słońca
Nigdzie się nie śpieszę, żyję, patrzę, trwam
Sroczki - przyjaciółki toczą spór codzienny
Ja promienie słońca ze spokojem łowię
Popijając kawę przy oknie kuchennym
Graj mi dniu niezmiennie
Nie każ memu sercu
Gnać w lęku pod wiatr
Graj mi dniu przyjemnie
Kołysz delikatnie
Niech serce spokojne
Chłonie dobry świat...
Dom świszcząc z komina, budzi się ze snu
Psom się świecą oczy, bo chcą iść na spacer
Przeciągam się, wstaję, szepcząc - witaj dniu...
Graj mi dniu łagodnie
Graj mi dniu niezmiennie
Nie każ memu sercu
Gnać w lęku pod wiatr
Graj mi dniu przyjemnie
Kołysz delikatnie
Niech serce spokojne
Chłonie dobry świat...
Światło
Od nadziei do nadziei
Wciąż krążymy w strefie cienia
Blasku słońca tak stęsknieni
W labiryncie wszystkich uczuć
I pytamy, znów pytamy
Czy się doczekamy cudu?
Świeci w oczy nam lampeczką
Lecz my ślepi chyba zgoła
Wciąż bezradnie brniemy w ciemność
Przymknąć oczy i odetchnąć
Żeby znaleźć w swoim sercu
Swoją jasność, swoją wieczność
A znalazłszy - nie zagubić!
Z ćmy przemienić się w motyla
Odczarować los, odkupić
Teraz? Teraz jest ta chwila!
Kolory duszy
Gdy jestem radosna, świecę na zielono
Ostatnie i pierwsze
Swojskie grzańce…
Ręce pachną mi piecem, właśnie zatańczył ogień
Zaraz się dom rozgrzeje i ja poczuję żar w sobie
Już czuję, to smalec z pieprzem i czosnek nań szczodrze kroję
Ty obok tak samo czosnkowy, w bambosze odziany jak moje
Parują wspomnienia w sercach, a w kubkach lśni grzaniec bzowy
Na zewnątrz drzewa sczerniałe, wieczór mroźnie zimowy
W domowe ciepło wtuleni, na bakier zupełnie z czasem
W chrapanie psów zasłuchani zjadamy chlebek ze smalcem
I wszystko się zdaje jak dawniej, od zła oddzielone, bezpieczne
Wystarczy drewna dołożyć, snuć wspólne myśli serdeczne
A ręce nam pachną piecem, popiołem zmieszanym z pragnieniem
By trwała ta dobra chwila, nasze spokojne istnienie…
Tu i teraz…
Liczy się tu i teraz a teraz jest mroźnie i śnieg
Błękitne niebo spoziera słonecznym okiem zza drzew
Nieważne jest to, co przedtem, nie liczy się jutra mgła
Oddychaj zimnym powietrzem, wtapiaj się w barwy tła
Liczy się tu i teraz a teraz jest spokój i blask
To tworzy jedyny stelaż, na którym plecie się czas
Nie liczy się to, co było, nie trwoży zapowiedź zmian
Trwasz tu, choć stale płyniesz jak rzeka co mknie w dal
Choć jesteś częścią nurtu i mijasz kolejny brzeg
To twoje „teraz” buduje jutrzejszy rzeki bieg
Ta chwila jest tą siłą, co wiedzie istnienie w tan
Maleńka kropla, śnieżynka, zwyczajny życia gram
Liczy się tu i teraz a teraz wciąż trwa biały czar
Oddychasz, wchłaniasz w siebie niewinnej zimy dar
A krople z sopli skapują, a lśnienie po łąkach gra
Liczy się tu i teraz, bądź częścią dnia, który trwa...
Z ptasim odlotem…
Lecą żurawie – już jesień prawie
Lecz prawie czyni różnicę
Bo choć kumkanie ucichło w stawie
Otwarte wciąż okiennice
I chłoną lato, chciwie, do końca
Dom chce się barwą rozjarzyć
Napić się każdym promieniem słońca
Roztańczyć się jeszcze, rozmarzyć
Lecą już gęsi, lecą daleko
Choć chciałyby zostać dłużej
Gdzie łany mięty kwitną nad rzeką
Gdzie dziki bez trwa w purpurze
Wołają głośno, że jeszcze wrócą
Gdy przyjdą wiosenne świtania
Niech się ci w dole bardzo nie smucą
Na chwilę to pożegnania
Co przez tą chwilę zdarzyć się może?
Jakie sny dom nasz prześni?
Co los przyniesie w przyszłej porze?
Jakie tu zabrzmią pieśni?
Zadzieram głowę - patrzę za nimi
Tyle jest pytań przed nami
Ludzkie uczucia fruną z ptasimi
Obawy wraz z nadziejami…
Chwile…
Czarowne światło poranka władzę przejęło swym pięknem
Srebrem musnęło dróg nitki, perłowym ornamentem
Rubinem rozbłysło wśród klonów, poświaty obłokom dodało
Bursztynem zakwitło po lasach, platyną sad malowało
A to był tylko moment króciutki niemal jak mgnienie
Można go było przegapić, jak każde inne olśnienie
Gdzieś między wstaniem z łózka a pójściem w dal ospale
Przechodzą takie chwile jakby nie było ich wcale
Choć chciały świat pocieszyć, pokazać mu magii iskrę
To na nic wszelkie starania, ten wielobarwny występ
Polecą chwile gdzie indziej, bo może tam znajdą kogo
Komu roztętnią serce, nadzieję ożywią nową
Obudzą dusze swym blaskiem, uparcie nie przeminą
Rozjaśnią labirynt myśli i ścieżkę wskażą ku czynom
Bo po to właśnie istnieją, bo po to się pojawiają
A gdy ich nikt nie dostrzega – znikają, jak zawsze znikają…
Póki…
Póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę
O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni
Póki nadal w sercu tony brzmią radosne
Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni
Póki wstajesz rano z nadzieją wciąż nową
Że ten dzień przyniesie rzeczy dobrych dużo
Póki masz dla bliskich uśmiech, dobre słowo
Póty się nie poddasz najgroźniejszym burzom
I chociaż pioruny błyskają za płotem
Choć bywa, truchlejesz, gdy grzmot huknie blisko
To wiesz, że to minie jak zawsze a potem
Będzie świecić słońce, co odmienia wszystko
Znowu tak jak lubisz schronisz się w milczeniu
Albo prosto z serca zanucisz do nieba
Pobiegniesz, zatańczysz w świetle albo w cieniu
Ze smakiem się wgryziesz w zwykłą kromkę chleba
Zapatrzysz się daleko hen, w balet obłoków
Zasłuchasz w znane trele świerszcza i słowika
Znów odnajdziesz w sobie zagubiony spokój
I będziesz strzec go pilnie, aby nie znikał
Poświęcisz się pracy zwyczajnej, codziennej
Dasz zajęcie dłoniom, duszy cierpliwości
To sposób by nie ulec żadnej mocy ciemnej
Truciźnie coraz gorszych zewsząd wiadomości
Niechaj świat się kręci tak jak zawsze lubił
Niechaj bezrozumnie pożera swój ogon
Ale Ty gdzieś z boku trwaj, by nie zagubić
Tego co pozwala nadal zostać sobą
Bo póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę
O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni
Póki jeszcze w sercu tony brzmią radosne
Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni…
Nie jesteśmy sami
Nie jesteśmy sami - świat nas nadal karmi
Światłem i miłością, prawdą i nadzieją
Trzeba nam to odczuć by nie utknąć w matni
Własnych zwątpień, lęków co w sercu szaleją
Nie jesteśmy sami, jesteśmy całością
Świat nam podpowiada, wciąż dobrze nam radzi
Uczy nas istnienia, patrzenia z ufnością
Poprzez warstwy mroku, co nas chcą porazić
Nie jesteśmy sami, światło nas obroni
Co tańczy i śpiewa w najmniejszej iskierce
Ono przetrwa wszystko, dobrem nas osłoni
Tylko patrzmy, czujmy, postrzegajmy sercem…
Malinowa balladka
Entliczek – pętliczek, kuchenny stoliczek
A na tym stoliczku pełniutki koszyczek
W nim świeżo zebrane kłębią się maliny
A muszki-owocówki wirują nad nimi
Wprawia je w ekstazę upojny aromat
Coraz więcej w kuchni ich upartych gromad
Skąd się one biorą? Jak się dowiadują?
Jak zombie co wstają, gdy żywą krew czują
Wczoraj ich nie było, dziś zachłanna masa
Głodna i uparta - nic jej nie odstrasza
Owocowy skarbiec bierze we władanie
I trwa w krąg obłędny, malinowy taniec
Lecz wtem ta euforia raptem się urwała
Wsypał ktoś maliny do wielkiego gara
Miesza je, paruje, tłoczy soku strużki
Nic tu po nas – bzyczą i znikają muszki
Jeszcze tu wrócimy! - straszą na odlocie!
Myli się, kto sądzi, że już po kłopocie
Niech no jakiś owoc trafi na stoliczek
Znowu się rozpocznie muszy koncert życzeń
Niechże dżem, sok, ciasto nam zapachnie cudnie
Zaraz się zlecimy by ucztować tłumnie
By chóralnie śpiewać balladki bzyczące
O życiu, co choć krótkie, lecz przecież nęcące
Entliczek-pętliczek, kuchenny stoliczek
A na tym stoliczku, no sami widzicie…
Zima nocą, zima dniem…
Zima nocą, zima dniem
Idą Święta…
Wiem, wiem, wiem
Idą, pędzą jak co roku
Lecz nie zrównam z nimi kroku
Niechże suną swoim tempem
Wraz z pośpiechem i zamętem
Wolę się zagłębić w las
Gdzie inaczej płynie czas
Tam zaklęte w śnieżnym świecie
Swoje baśnie cisza plecie
A na białych pól bezkresie
Szept wieczności w dal się niesie
Hen, gdzie mgły jak srebrne morza
Diamentowo lśnią bezdroża
Pada, skrzypi, prószy śnieg
Przemijania zwalnia bieg
Zima nocą, zima dniem
Idą Święta?
Wiem, wiem, wiem
Niechaj przejdą sobie bokiem
By się spotkać z Nowym Rokiem
Uśmiech im wysyłam w darze
Lecz nie idę z nimi w parze
Wchodzę w biel, by gdzieś w oddali
Spokój serca swój ocalić
Wkraczam w las by wśród choinek
Spotkać cichą, piękną zimę…
Przed burzą…
Uwielbiam ten czas przed burzą
Gdy chmury się srożą i burzą
Gdy podmuch przetacza się gniewny
Po łąkach dotąd tak sennych
***
W krąg wzgórza otuchą zadrżały
Dość mając bezsilnej niemoty
Bo grzmot skądś je doszedł wspaniały
Zapowiedź przerwania spiekoty
Nad cichą kapliczką tej wioski
Niebiosa poczęły swe granie
Natury to głos albo boski?
Odpowiedź na modlitw błaganie?
I w życiu po chwilach milczenia
Po dniach beznadziei upartych
Nadchodzi czas przesilenia
Odwaga się budzi z martwych
Pieśń serca ożywa znów mocą
Do wtóru chce nucić obłokom
I skrzydła już nowe łopocą
I chce się polecieć wysoko
Bo prawda się pragnie wykrzyczeć
Bo zło ma się z dobrem zmierzyć
To burzy są obietnice
I bardzo się chce jej uwierzyć
***
Uwielbiam ten czas przed burzą
Gdy chmury się srożą i burzą
Gdy podmuch przetacza się gniewny
Po łąkach dotąd tak sennych…
Pieśń natury
Ziemia napojona oddycha z łatwością
Dzieli się z naturą wodą i miłością
Sypie w krąg skarbami, co z jej serca płyną
Jak matka, co nie skąpi niczego dziecinom
Nucą żaby w stawie jej pochwalne pieśni
Wtórują im dzięcioły, szpaki na czereśni
Wiatr świszcze w gałęziach, łąki grają w chórze
Śpiewają coś cichutko nawet pnące róże
W diamentowym lśnieniu do twarzy jest listkom
Pod ciężarem kropel kłaniają się nisko
Łubiny, bzy, malwy, lilie i tawuły
Niesie się dokoła szept ich wdzięczny, czuły
Mruczą coś ochoczo pomidorów krzewy
Od strony ogórków także płyną śpiewy
Łączą się z sałaty pieniami i groszku
Brzmią hymny, ballady – wszystkiego po troszku
Ślimaki spontanicznie układają wiersze
W euforię je wprawiają te codzienne deszcze
Komary radośnie swe melodie bzyczą
Bo na wielkie uczty w tej wilgoci liczą
Grzyby, mchy, poziomki szepczą leśne baśnie
O cudzie odrodzenia, co je zbudził właśnie
Drzewa łączą nad nimi przyjaźnie ramiona
Zielona dąbrowa mżawką roztańczona
A człowiek? On jak zawsze marudzi, narzeka
Wszak to jest specjalność każdego człowieka
Trudno zadowolić tę dziwną istotę
Dla której deszcz i słońce są tylko kłopotem
W kole niedosytu - przesytu zaklęta
Zmęczona codziennością a znudzona w święta
Nigdy w sam raz dobra, nigdy w sam raz szczęścia
Miast widzieć sukcesy, dostrzega potknięcia
Miast zaśpiewać w deszczu wraz z całą naturą
W domu tkwi istota, gdzie z miną ponurą
Wspomina, co było, tęskni za odmianą
Odgradza się od życia grubą taflą szklaną
A ziemia napojona razem z niebem szczodrym
Patrzą w ludzkie serca
swym spojrzeniem modrym
I szepczą – bierz co dają i na nic nie czekaj
Jak myślisz, czy ich prośby dotrą do człowieka…?
Po nitce do…
Ach! Znaleźć wreszcie nitkę – czegoś się uchwycić
Nie być jak listeczek bujany na falach
I dojrzeć gdzieś horyzont idąc tropem nici
Miejsce, gdzie się prawda i przeczucie scala
Po nitce do kłębka – bo gdzieś czeka kłębek
Choćby się zdawało, że nić ta bez kresu
To wciąż chcesz jej dotknąć, podążać za pięknem
Które jest pociechą samotnego rejsu
Ach! Nitko, niteczko! Cudowny promieniu
Który rozbitkowi jawisz się i znikasz
Daj mu więcej siebie aby w zrozumieniu
Płynąć mógł bez trwogi, swobodniej oddychać
***
Czasem dotyk nici jak skrzydło motyle
Muśnie Cię leciutko, jednak da nadzieję
Nie przegap tych muśnięć, bo to ważne chwile
A każda ziarno SENSU w Twej duszy zasieje…
Znudzeni
Są ludzie znudzeni wciąż wszystkim
Nie cieszą się listkiem złocistym
A gryząc miętowe cud - dropsy
Ach, nudzą się, nudzą jak mopsy
Zmęczeni są życiem od razu
W ich twarzy nie znajdziesz wyrazu
Najmniejszej choć ciekawości
Marudzą w duchowej nicości:
Na łące? Nic poza łąką
Raz znika, raz świeci tam słonko
Raz sucha, raz mokra jest ziemia
Poza tym nic się nie zmienia
A w lesie? Nic poza lasem
Są liście i nie ma ich czasem
Polana wyłania się z cienia
Poza tym nic się nie zmienia
A w górach? Są tylko góry
Uparcie się pną prosto w chmury
Raz cisza, raz szmer tam strumienia
Poza tym nic się nie zmienia
A ogród? Znów o tym ogrodzie!
To samo w nim widać wszak co dzień
Wciąż ogrom roboty, zmęczenia
Poza tym nic się nie zmienia
Nad morzem? Nic poza morzem
Raz w szarym, raz w burym kolorze
I po cóż te wiersze i pienia?
Od dawna się nic tam nie zmienia
***
Zdarzają się tacy i będą
Co zawsze im jest wszystko jedno
Mgła nudy utkwiła w ich oku
I ślepi są na to, co wokół
Lecz marzą, że kiedyś w przestrzeni
Przygody ich świat opromieni
Ogarnie zabawa beztroska
A póki co – gryzą dropsa…