Jądro
A w jej okularach odbija się błękit.
Cień światła
Cali w rozradowaniu
Centrum dla siebie stanowiąc
I skutek i przyczynę
Stoją tak w pełnym blasku
W miłosnym swym skupieniu
Tworząc dla siebie z serca
Własną, odległą wyspę
I tacy nieprzytomni
Niczego już nie pragną
Prócz swego ognia w sobie
I pewni, że świat stanął
W bezczasie zawieszeni
Nie widzą nic ponadto
Mają do tego prawo
A poza tym ich światłem
Dzień zwykły też się toczy
I biegną stare smutki
Do domu samotności
Gdzie nigdy nie jest jasno
Gdzie cisza wciąż ta sama
I tylko cienie pełzną
Po sercach i po ścianach...
Bezdomny
Gdy kogoś z nas ubywa
Jaki ma sens to nasze pisanie?
Czy ono jest tylko zabawą?
Serca spowiedzią, obnażaniem?
Publiczno-intymną sprawą?
I kiedyś każdy z nas odleci
***
Są także blogi, które trwają
Choć dawno już nie ma autora
Bo odchodzimy stąd i stamtąd
Tak samo, gdy przyjdzie pora...
***
Wiosenne wspomnienie
Dom, żona, rodzina, ogród, las i pola
Lecz on niespełniony, więcej mu się chciało
Ale czego więcej? Odpowiedź zamglona
Pragnął docenienia a czuł, że nim gardzą
I że nic od niego wciąż nie zależało
Nazbyt dużo myśli, za mało działania
Oczy rozjaśnione blaskiem ciepłej magii
Lecz niewiara w siebie - daremne starania
Spać pod gołym niebem, pośród chłodnej nocy
Budził się zmarznięty, życiem osaczony
Miotał się i szukał, to wątpił, to marzył
Zmęczony sam sobą poddał się zupełnie
Pies merda ogonem, trawa się zieleni
A on się rozsypał, nie ma już człowieka
A on odszedł cicho i ból przepadł trwały
Wiatr mu tylko nuci łagodną piosenkę…
Może się uśmiechasz bez żalu i obaw?
Pory roku przeszły, spotkania bez Ciebie
Pamiętam i tęsknię - dla Ciebie te słowa
Czarownica
Dziewczynka, która płacze
I na cóż to wszystko dokoła?
Trzy samotności
Eurykleja
Na codzień tkwią w niebycie
Nieważni, przeźroczyści
Spędzają tak swe życie
Coś robią i coś mówią
Są bardziej tłem niż treścią
Wydają się, jak proza
A inni są poezją
Lecz czasem jest ich chwila
Z niebytu głos przemawia
Są świadkiem i są słowem
Co zmienia zdarzeń bieg
Jak skromna Eurykleja*
Odysa znak poznawszy
Dała mu prawo istnienia
I ukoiła lęk
Każdego czeka moment
Gdy z chóru, jak solista
Wystąpi i wyśpiewa
Własny, odmienny ton
A potem wróci w mglistość
I tylko ciszę muśnie
Cichnących wspomnień dzwon…
*Eurykleja - stara piastunka Odyseusza
Pani z portretu
***
Na wichrowych wzgórzach
Bezdomna wędruje miłość
Wieczorem z mgły się wynurza
Tu jestem! Przemarzłam na wietrze
Bo już od stuleci się błąkam
Gdzie jesteś Heathcliffie? Wciąż wierzę
Że skończy się nasza rozłąka
Dmie w okna wicher okrutny
A z zamku już tylko ruina
Nad światem księżyc trwa smutny
I północ się rozpoczyna
A wówczas, w godzinie tej jednej
Ożywa znów dwór jak przed laty
Dziewczyna w sukience odświętnej
Otwiera drzwi, okna, kraty
Z komnaty wybiega młodzieniec
Znów bliski swym ciepłym oddechem
A oczy się jarzą uśmiechem
Wirować chcą w tańcu upojnym
Zniknęły gdzieś lata cierpienia
Są młodzi, radośni i wolni
W życzliwych księżyca promieniach
Tak pragną wpaść w swe ramiona
Od wieków za sobą stęsknieni
Lecz dobry czas się dokonał
A klątwy moc wszystko zmieni
I błądzi znów Katarzyna
Szukając światełka nadziei
I mgła znów gęstnieć zaczyna
Na wzgórzach pokutnych cieni…
***
A w tej samej chwili, na tej samej ziemi
***
Piosenka o perle
Otoczona ciemnością, szeptami cierpienia
Szuka swego sensu, swego przeznaczenia
Nie wie nic o świecie, o swej promienności
Zamknięta w łez domu, nie znając wolności
Dzień do dnia zbliżony, wciąż warstwa na warstwie
Szepty nasilone, ciągłych ran i zmartwień
Trudno już to pojąć, trudno wytrwać więcej
Krzyczy jej samotność, łka w ciasnocie serce
Wreszcie skurcz ostatni, muszla się otwiera
Wokół świat nieznany, żyć czy umrzeć teraz?
Lecz na ciepłej dłoni, w zachwycie, w miłości
Perła ma odwagę migotać w ufności
Liczy się ta chwila, nie wie, co ją czeka
Promień ją dopieszcza i dotyk człowieka
I trwają w symbiozie, wokół świt łagodny
Minął ból ciemności, świeci blask spokojny...
***
Basia
Spotka tyle dzieci, pobawią się razem
Idzie z wielką tytą, dłonie ma spocone
Ale to nieważne, w sercu tyle marzeń!
Może między nimi wróżka się obudzi
I o małej Basi powie dzisiaj wszystkim?
Fruwać jak motyle, między liśćmi szaleć
Szukać koniczynek, zbierać razem kwiaty
Potem w ich usteczka swoje myśli wkładać
I przygody co dzień wymyślać im nowe
Nagle Basia słyszy głosik nieznajomy:
- Hej! Śpiąca królewno, może szukasz pary?
Basia dłoń jej dała z radosnym okrzykiem
-Będziesz moją parą? Cieszę się okropnie!
Tamta się wyrwała, mówiąc z obrzydzeniem
- Puszczaj mnie! Nie czujesz? Pocą ci się palce!
A Basia posmutniała, spojrzawszy na szkołę
W dal gdzieś odpływały dawnych marzeń statki
Potem się zawstydził, bo się nagle zsikał
A klonowa wróżka zniknęła w oddali…
***
***
Cienie
Człowiek napotkany przemknął przez nasze dzianie
***
Gdy się gdzieś tam błąka – bezradny jak dziecko
Szuka się w tym wszystkim nadziei i winy
Zaraz się obudzisz… Nie da się odetchnąć
Zabawki porzucone walają się wszędzie
I biegniesz do okna – może się pokaże?
I płaczesz i tęsknisz, a serce w obłędzie
(A kogut jak zwykle dobry dzień obwieszcza)
Biegniesz znów do furtki nasłuchujesz, wołasz
Może nagle wróci jak pan słowik z wiersza?
Bezradność i marzenie żeby czas odwrócić
W tej ciszy się kłębi szansa, co nie prysła
Że jest całkiem blisko i czeka na ludzi
W których oczach znajdzie ciepłe zrozumienie
I przyjdą, by w ramionach go tulić z miłością
A koszmar odejdzie wraz z tkliwym mruczeniem…
Obfitość przeogromna, nieskończoność bogata
Darów tego świata
Serdeczne spojrzenia
Bąbelki szampana
Ale wewnątrz cisza
Ale wewnątrz pustka...
Wiersze skargi
Dziki krzyk się wzmaga, już go w trzewiach słyszysz
Ale jeszcze stąpasz, choć się topisz prawie
Ale jeszcze wierzysz, że serce uciszysz
Oto wiersz przed tobą - jak płonący sztandar
Albo cię ocali albo puści z dymem
***
Gołębiarka
Dreptała sobie szara, ulotna
Ta przyjaciółka wiewiórek, ptaków
Wróżka zamglona, postać bezdomna
Na park spojrzała bezludny, cichy
I niebo także objęła wzrokiem
Stamtąd, jak zwykle, ptaki przybyły
Okruszków chleba, ciasta z wigilii
Pierniczków, które z kosza wyjęła
Szepnęła: chodźcie, sfruńcie tu mili
Gołębie, sroczki, sikorki trzpiotne
Z nieba na dłonie szczodre spłynęły
I ucieszyły serce samotne
Nikt nie zobaczył cudu poranka
Tego ptasiego dzisiaj śniadania
Które wyczarowała gołębiarka
Gdzieś tam choinki, gwiazdeczki, okna
Postać niewinna, szara i mała
Wiatrem miotana wróżka samotna…
Koszty szczerości
Czasem mówimy za dużo, czasem piszemy zbyt szczerze
I nieraz żałujemy, bo nic nie zmaże słów
Lecz byliśmy prawdziwi, przecież w najlepszej wierze
Ujawniliśmy siebie, swą ścieżkę, wiarę, ból
Lecz ludziom jest bezpieczniej zamknąć się w swoich ramach
Nie wgłębiać się w te tonie, nie dotknąć ran i win!
Albo mówimy za dużo, zamiast posłuchać raczej
Słowotok z nas się toczy, wodospad uczuć gna
A ten ktoś nie ma siły, nad własną dolą płacze
I czeka żeby uciec, ocalić skrawek dnia
A jeszcze czasem bywa wszystko przeinaczone
W niezrozumieniu zastygł czyjegoś serca dzwon
Znów nikt niczego nie pojął i poszedł w swoją stronę
W lęk zwykły się skrywając, w obcości głuchy ton...
***
(Czasem mówimy za dużo, nieraz piszemy za szczerze...
- Bez sensu to oceniać, w autocenzurze tkwić!
W tej naszej opowieści, w milczeniu, krzyku, szepcie
Do końca bądźmy sobą, odważnie snując nić! )
Smutny grudzień
A staruszka w Katowicach z psem na spacer wyszła z rana
Park przy domu cichy, senny i choinka w lampkach cała
Nagle znikła ta sceneria, bo ktoś z nożem wyszedł z cienia
Pies na plamie krwi przysiada - gdzie jest pani? Pani nie ma...
A tymczasem chór rosyjski w górze pieśni gromkie śpiewał
Tak wysokie tony wznosił, że zawitał wprost do nieba
Tam ujrzawszy świata nędzę, pustkę, lęk i zagubienie
Tęskną dumką opłakuje matkę naszą - biedną ziemię!
* * *
Zima szczodrze sypie, sypie swą posypką słodką
Grudniu, grudniu nie drżyj więcej i zwróć wiarę w dobro...
Złudzenia
Słowa, słowa, słowa, argumentów armia
Wszystko to niepewne, wszystko to ulotne
Wymyślone zamiast wyjrzeć teraz oknem
Za prawdziwym oknem zapomniane sprawy
Właśnie ktoś tam płacze, ktoś pragnie zabawy
W tle para staruszków wciąż w siebie wpatrzonych
Sąsiedzi zerkają, drżą lekko zasłony
Dzieciak lepi kulę, którą toczy w biegu
Dalej idzie człowiek, co grzebie w śmietnikach
Dzień się właśnie kończy i światło zanika
Właśnie gwizd czajnika głośno przypomina
Wstawaj! Zrób herbatę i życie zaczynaj....
Myśli dzienne, myśli nocne
Jastrzębie
Magdzie z 27 strony
Nadal jest
Łopotu skrzydeł
Między kroplami deszczu
W serdecznej ciszy
I ciepłym wspomnieniu
Gdzieś ta dwudziesta siódma strona jest
Bo Ty tam jesteś
Magdo...
***
Nadmiar i niedobór
Zabawka
Pełzniesz duszną ziemią, czujesz ją boleśnie
A jeszcze wczoraj wysoko fruwałeś nad lasem
A chwilę temu powietrze niosło Cię jak we śnie
I znowu lecisz w światło, znowu świt jest słodki
Nie chcesz już pamiętać wczorajszego bólu
Promień daje siłę a cień falę smutku
Ciebie – żuczka, pszczołę, czy Losu zabawkę
Nic to, że dziś boli. Jutro będzie cudem
I znowu ran niepomny pofruniesz do nieba…
Teraz nie pora jest na baśnie
Czy kiedyś będzie na nie pora?
No, może kiedy pożar zgaśnie
Ucichnie ryk korona stwora
Gdy się uwolnią ludzkie dusze
Od lęku, smutku, niepewności
I więcej będzie natchnień, wzruszeń
W krainie wszelkiej pomyślności
I wszyscy znajdą swoje miejsce
Na łódce, co gna hen, do celu
Którym jest zwykłe, proste szczęście
Co w końcu dane będzie wielu
Kiedyś, gdy przejdą burze, sztormy
Gdy znów horyzont się wyłoni
I gdy się zbudzi dzionek dobry
A tępy ból zaniknie w skroni
Baśnie z niebytu tłumnie wstaną
I załopoczą skrzydła weny
Lecz kiedy czasy te nastaną
I czy my do tego dożyjemy…?
Iluzje
W cudze okna spoglądamy
Żeby oddech tam pochwycić
Lecz widzimy fragment ściany
Kłębek tropów, dziwnych nici
Byle opić się tym miodem
(choćby i wywołał mdłości)
Lecz choć taką mieć osłodę
Swej goryczy niemożności
Byle wejść na tamtą ziemię
I odetchnąć obcą dolą
Byle uciec przed swym cierniem
W mocną barwę, w super odlot
Lecz to znowu są odpryski
Marne resztki i okruchy
Nie zajrzymy w dusze wszystkim
Ni pociechy, ni otuchy
Dla każdego podglądacza
Smutna płynie stąd konkluzja
Próżno oczy swe wypatrza
To, co widział to iluzja
Krzywych luster tafla mętna
Maska przylepiona stale
Dobra co dzień i od święta
W wiecznym życia karnawale
Skończył się kolejny spektakl
Pokazano to, co chciano
Prawda znowu gdzieś uciekła
W międzysłowiu ją schowano
W przemilczeniach albo w cieniach
W kolcu w sercu, w tiku w oku
A na zewnątrz tylko scena
A na pokaz sztuczny spokój
Znów dla ego przedstawienie
Świat szczerości nie odnajdzie
Bo najtrudniej ujrzeć siebie
I się zmierzyć z sobą w prawdzie…
Rozmyślania hobbita…
Nie da się siłą świata zbawić
Skoro nie łaknie on zbawienia
Błędów milionów w mig naprawić
I wyrwać bliźnich z macek cienia
Cień się rozpełza jak mrok nocy
Zabija zdolność rozumienia
Nie wyrwie się spod jego mocy
Nikt, kto sam nie chce uwolnienia
Żadna drużyna się nie zjawi
Z magią pierścienia wszechmocnego
Na nic czekanie, że ktoś zdławi
Siły Mordoru złowrogiego
Rozmyśla hobbit jedząc żurek:
- Poważę się na tę wyprawę
To mnie wyśmieją, nazwą szurem
Albo przemilczą całą sprawę
Siedzi więc Frodo w swej ziemiance
I okopuje się przed zimą
Słoje powideł, smalcu garnce
To jego bronią jest jedyną
Może go Mordor nie dostrzeże
W jego pochodzie, w czarnej fali?
I schron ten da mu przeżyć w wierze
Że można wolność swą ocalić
Niech leży w szafie złoty krążek
Jak wiele innych dziwnych śmieci
Lepiej w Netflixa znowu spojrzeć
Film tam ciekawy jakiś leci…
Stare i nowe śmieci
Całe życie trwa sprzątanie
Ta robota syzyfowa
Nowych śmieci płyną armie
Mus wymiatać je od nowa
Stare drzazgi tkwią jak tkwiły
W zwojach lęków i wymówek
I odkurzacz nie ma siły
By je wyssać z tych kryjówek
Może kiedyś wyjdą same
Kiedy pora przyjdzie na nie
A na razie nowy ranek
Trzeba podjąć zwykły taniec...
Uczciwość
Jest taka cecha
Wstydliwa i rzadka
Miewają ją biedni
Wierni do ostatka
Donikąd nie doszli
Nikogo nie znają
Schowani pod korcem
Okruszki dostają
Lecz pomimo tego
W momentach wyborów
Nie widzą innej ścieżki
Tylko według wzoru:
Dwa i dwa to cztery
Dobro to nie zło
Nieważne ordery
Prezenty, blask, tło
Tylko to, co w środku
Busola wytrwała
Odwieczna i pewna
Uczciwość jak skała
***
A czasy nadeszły
Gdy prosta uczciwość
Znów mniejszą ma rangę
Niż hucpa i chciwość
Każdy po swojemu sobie dziś tłumaczy
Ku czemu świat zmierza
Co to wszystko znaczy
Jak tu żyć z godnością
Myśl ta dręczy ziemię
Co jest uczciwością
Co jej zaprzeczeniem…?
Huzia na Józia
Znów huzia na Józia – mediom wszem na żer
Rzucono gawiedzi ochłap – niech się gryzą
Ty się nie dołączaj, trzymaj myśli ster
Ocal swój rozsądek i własny horyzont
Niechaj Cię nie wepchną na fałszywe tory
To pociąg donikąd, to jest cyrk dla mas
Oddal się czym prędzej, to nie Twoje spory
Wycisz swe emocje, szanuj własny czas
Niechaj gromkie racje znowu Cię nie zwiodą
Gromadnym jazgotem nie daj im się zwabić
Bo po wszystkim niesmak będzie Twą nagrodą
Uczucie, że w butelkę znów się dałeś nabić
Naiwny ludziku, w cudze gry włożony
W marne przedstawienie, w tę zasłonę dymną
Zrobiłeś, co chcieli, jak zawsze wkręcony
Oszukany zgrabnie sztuczką wielce sprytną
A za kulisami jady nowe wymyślono
W wielkim kotle warzą trucizny smrodliwe
Lecz tego nie czujesz, bo węch Ci stępiono
I w przeciwną stronę odwracasz swą głowę
Znów huzia na Józia - zastępcze tematy
I grają melodię, co umysł zagłusza
Tańczysz jak zagrali, choćby do zatraty
A tłum podniecony w pląs obłędny rusza…
Ciasteczka z niespodzianką
Czas nie próżnuje – wciąż wypieka
Swe z niespodzianką ciasteczka
Dlatego nie wie nikt, co go czeka
Jakiego tam znajdzie orzeszka
Czy będzie słodki, gorzki, nijaki
Czy stanie się zmian zwiastunem
Jakie czas daje rady i znaki
I które są ważne, które?
To ciastko nęci, tamto kusi
To zaś odpycha – spalone
Czas stale szepcze – wybrać musisz
A potem iść w swoją stronę
Czas nie ma czasu - robi swoje
Zagadki w ciasteczkach zamyka
Daje nadzieje, niepokoje
A potem nagle znika, znika…
Ptaszek na gałęzi
Przysiadam sobie z boku, ja - ptaszek na gałęzi
Nie ruszam się, nie ćwierkam, spoglądam co się święci
Kto dziś odwiedza karmnik? A kto się czai z dala?
Kto jeszcze stroszy piórka a kto się przeżyć stara?
Jak sobie radzą inni, gdy śnieży, mrozi, wieje?
Skąd czerpią pewność siebie, swój upór i nadzieję?
A może głowy w śnieżek puszysty pochowali?
Bo lepiej nic nie wiedzieć? Niejedni tak przetrwali…
***
Znów gile, choć na chwilę zlatują się gromadnie
Nie dają szans bogatkom, zjadają co popadnie
Nikogo nie obchodzi brak wróbli w okolicy
Tak, były lecz zniknęły – dzisiejszy dzień się liczy
Czmychają kowaliki – wolą się nie narażać
Modraszki przybywają, czy nic im nie zagraża?
Dzięcioły skrzeczą głośno, wszak w stadzie mają rację
Nikt nie śmie pisnąć nawet, zagłuszyć ich narrację
Na słupie siedzi jastrząb i kot się czai w krzewach
A sójki – rozbójniczki już krążą z prawa, z lewa
Od rana aż do zmroku trwa ptasie poruszenie
Codziennie się powtarza ta walka o istnienie
Choć mógłby ktoś ją nazwać beztroską grą, zabawą
To rządzą tu sprytniejsi a siła znaczy prawo…
***
Ja cenię mą osobność, niewinne incognito
Choć wiem, że ci tam z dołu się dziwią: po co ci to?
Nie lepiej być w karmniku, gdzie sypią pyszne ziarno?
Bezpieczniej wszak jest w tłumie, najciemniej pod latarnią
I chociaż mnie tam mają co najmniej za dziwaka
To jest na świecie miejsce i dla takiego ptaka
Co w dali chce posiedzieć, popatrzeć na świat wokół
Nie śpiewać tak jak inni, odnaleźć w sercu spokój
Ja – ptaszek na gałęzi, tak myślę trwając w ciszy
W gałęzi splot schowany, gdzie nikt mnie nie usłyszy
Aż wreszcie głód – dyktator dumania me ukróci
I każe mi w pokorze do ptasiej braci wrócić…
Bańki mydlane
Jak bańki mydlane lecimy wysoko
Z marzeniem tęczowym, ku złudzeń obłokom
Jak bańki mydlane zmiennymi barwami
Karmimy się stale, w naiwności trwamy
Że nam dane będzie fruwać długo jeszcze
Że nas wiatr nie zwieje, nie rozpuszczą deszcze
I że przeznaczenie znowu nas ominie
A czas, że znów zapomni, że i dla nas płynie…
Choć jak wszystkie bańki tyle planów mamy
To co dnia, bez śladu, po prostu znikamy
A te wszystkie barwy, marzenia i cele
Odpływają w niebyt, jak przed nimi wiele
Lecz oto baniek mydlanych nowe pokolenia
Już się rodzą stadnie, chcą się wyrwać z cienia
I rwą się do lotu z ufnością niezłomną
Że pofruną wyżej, że im więcej wolno…
I tak się to powtarza od stworzenia świata
Nikogo wszak nie dziwi losu nieuchronność
A jednak nadal bólem przejmuje nas strata
I kolejnej bańki zupełna bezbronność…