… Jedyną
pewnością dla każdego z nas wydaje się być śmierć. Ale ta pewność mało kogo
wzmacnia i uspokaja, mało komu wlewa w serce sens, mało komu się do jej
realizacji śpieszy. No chyba, że jest się już krańcowo zmęczonym życiem, bardzo
się cierpi albo jest się ciężko, nieuleczalnie chorym i śmierć jawi się wówczas
jako wytchnienie, upragnione wybawienie lub też ostatnia deska ratunku, gdy owo
cierpienie fizyczne bądź psychiczne staje się nie do wytrzymania. Zapewne dla
wielu samobójców odebranie sobie życia jest właśnie takim ostatecznym aktem
uwolnienia się od bólu istnienia. Jedynym, co można jeszcze dla siebie samego
zrobić. Ostatnią możliwością wyrażenia swej wolnej woli.
Żyjemy w takich
czasach, że prawo do godnej, medycznie wspomaganej śmierci zwanej eutanazją w
wielu krajach staje się coraz powszechniejsze. Wstrząsnął mną niedawno artykuł,
z którego dowiedziałam się, że w Kanadzie eutanazja stała się piątą w
kolejności przyczyną śmierci w tym państwie ( wynika z tego, że co dwudziesta
osoba w Kanadzie umiera dzięki eutanazji). Od 2016 roku, od kiedy
zalegalizowano w Kanadzie eutanazję liczba tego typu odejść stale rośnie.
Dlaczego? Co takiego dzieje się z ludźmi, że coraz liczniej decydują się na
śmierć? Czy zanika w nich instynkt samozachowawczy? Czy takie odejścia są aktem
odwagi czy tchórzostwa? Jakiż to nowotwór toczy tamtejsze społeczeństwo? Od
dawna wiadomo, iż sytuacja kanadyjskich Indian a zwłaszcza ich kondycja
psychiczna jest kiepska. Wielu z nich nie potrafi odnaleźć się we współczesnym
świecie. Potomkowie Pierwotnych Narodów borykają się z traumami z przeszłości,
gdy ich przodkowie byli niszczeni, gnębieni i wyzyskiwani przez aparat
państwowy. Obecnie mimo kilku rządowych programów mających pomóc tej ludności,
zrównać jej szanse, odnaleźć się w społeczeństwie wciąż szerzą się wśród Indian
przemoc, alkoholizm i narkomania. A także silna jest skłonność do alienacji i autodestrukcji.
Jednak to wcale nie oni są głównymi beneficjentami państwowej pomocy medycznej
w umieraniu. W tej kwestii Indianie radzą sobie przeważnie sami. Jednak co z
resztą ludności kanadyjskiej? Ta także jak się okazuje ma ze sobą spore
problemy. Nieuleczalne choroby, depresje, zmęczenie życiem, rozczarowanie co do
polityki prowadzonej przez to państwo coraz bardziej zmierzającej w stronę
komunizmu i totalitaryzmu…A przecież jeszcze niedawno Kanada była symbolem
wolności, wielkich możliwości i bogactwa. Na myśl o niej oczy się uśmiechały a
głębokie westchnienia wyrażały tęsknotę za tak cudowną krainą. Nawet w
Auschwitz Kanada do tego stopnia pozytywnie się kojarzyła, że „Kanadą” nazywano
baraki, w których sortowano odzież, bagaże i wszystkie rzeczy osobiste po
spalonych w krematoriach nieszczęśnikach. Każdy z więźniów zrobiłby niemal
wszystko by się do pracy do owej „Kanady” w Oświęcimiu dostać i bezpiecznie
dotrwać tam aż do końca wojny.
Kanada, to
ogromne, północnoamerykańskie państwo, od dawna była upragnionym celem
emigracji. Dla wielu kraj klonowego liścia nadal chyba takim marzeniem jest. W
Internecie często pojawiają się natrętne reklamy sposobów, w jaki Polacy
mogliby dostać się do tej cudownej krainy szczęśliwości i starać się o
kanadyjskie obywatelstwo. Czyżby jednak ten wspaniały świat wcale nie był taki
wspaniały jak się powszechnie uważa? Skąd w nim taka ilość eutanazji? Czy
promuje się tam cywilizację życia czy może raczej śmierci? Dlaczego zamiast
skupić się na powrocie do idei humanizmu a przede wszystkim realnej i
skutecznej pomocy swym obywatelom, zamiast walczyć o ich godne istnienie Kanada
woli wprowadzać u siebie cenzurę, dyktat poprawności politycznej, ograniczanie
wolności obywatelskiej ( pamiętacie zamykanie kont bankowych truckerom
odważającym się protestować przeciwko covidowemu zamordyzmowi”?)promocję
nowoczesnych, lecz szkodliwych ideologii (np. klimatyzmu, wokeizmu i gender) a
w końcu nazbyt skwapliwie ułatwiać
Kanadyjczykom przejście na drugą stronę tęczy?
Samobójstwo
wspomagane tłumaczy się prawem do wolnego wyboru człowieka. Jednak to prawo
rozszerza się coraz bardziej i coraz łatwiej je uzyskać. Najpierw przyznano je
ludziom śmiertelnie, potem już także nieuleczalnie chorym. Obecnie zamierza się
je przyznać także osobom chorym psychicznie. Czy jednak osoba chora psychicznie
jest w stanie podjąć świadomą decyzję? A może ktoś jej w tym decydowaniu chętnie
dopomoże? Co więcej – w przeprowadzanych sondażach jedna trzecia kanadyjskich
obywateli wypowiedziała się za prawem do eutanazji dla osób bezdomnych oraz
skrajnie ubogich. Po co biedacy i pozbawieni domów mają się męczyć ?(a do tego
dręczyć swym niewesołym widokiem szczęśliwych Kanadyjczyków?). Lepiej wszak
skrócić ich męki i usunąć z pola widzenia. Może więc i do tego punktu
doprowadzi wkrótce pełen współczucia, kanadyjski postęp cywilizacyjny? Niepokojące
sytuacje mają podobno miejsce w domach opieki i seniora. Roznoszą się pogłoski
o tym, iż coraz częściej pomaga się tam w odejściu starszym, bezbronnym ludziom.
Chodzą słuchy, że osobom bezradnym i nie wyrażającym świadomej zgody, podaje
się w tych miejscach leki uspokajające albo uśmierzające ból czasem w zbyt
dużych dawkach. I szybko usypia się po nich na zawsze…System najwidoczniej decyduje,
że nadszedł już czas dla podopiecznych owych domów na ostateczne przejście na drugą
stronę. A opiekunowie zdanych na ich łaskę i niełaskę starców wykonują wolę owego
systemu a niekiedy nawet samowolnie decydują o tym, kto powinien już umrzeć. Jakże
to według niektórych humanitarne, jakże rozsądne i pożyteczne! Wszak
społeczeństwo się starzeje i zaczyna brakować miejsca w domach opieki. Coś
trzeba zrobić zatem by to miejsce zwolnić, nie marnować funduszy na zajmowanie
się ludźmi nie rokującymi żadnych nadziei na wyzdrowienie i usamodzielnienie
się…Nic dziwnego więc, iż wielu staruszków zaczyna się bać o swoje życie, że
lękają się umieszczenia w takich domach czy nawet w szpitalach. A mnie od razu
przypominają się przy tej okazji historie o eugenicznych morderstwach
popełnianych w hitlerowskich Niemczech na niepełnosprawnych fizycznie i
psychicznie ludziach. O segregacji na obozowej rampie w Oświęcimiu. Ci zdatni
do pracy na jedną stronę a starzy, chorzy i dzieci do pieca…Czy ku temu właśnie
zmierza współczesny świat?
Ale wróćmy do
zagadnienia samobójstwa. Czy człowiek nie ma do niego prawa? Czy pozbawianie
siebie życia to zło i niewybaczalny grzech? Nie, moim zdaniem nie można nikomu
tego prawa odbierać ani oceniać i potępiać nikogo za tak desperacki, wykonany
przez samego siebie czyn. Nie wiemy bowiem w jakiej sytuacji, w jakiej kondycji
sami być jeszcze możemy i gdzie skończą się granice naszej własnej
wytrzymałości, rozpaczy i niemożliwego do zniesienia cierpienia. Ja sama nie
wykluczam, że kiedyś i ja zapragnę udzielenia pomocy w odejściu tam, skąd się już
nie wraca. Czasem wszak wystarczy odłączenie aparatury podtrzymującej funkcje
życiowej u osoby, która już bardziej jest warzywem, niż człowiekiem. Tylko kto
ma o tym zdecydować? Rodzina? Lekarz neurolog, który stwierdzi, że nastąpiła
śmierć mózgu? A przecież zdarza się, że ludzie w bardzo ciężkim stanie
zdrowieli jednak – jeśli nie zupełnie, to na tyle by móc egzystować dalej a
nawet cieszyć się tą egzystencją. Przeraża mnie jednak, że procedury, które z
założenia powinny być wykonywane rzadko i tylko w wyjątkowych sytuacjach stają
się coraz łatwiej dostępne, banalnie wręcz proste a przez to często
wykorzystywane, że bez przeszkód prawnych i wahań moralnych wynaturza się idea
świętości i nienaruszalności życia, że aparat państwowy tak łatwo, zbyt łatwo
przyznaje prawo do tego rodzaju śmierci. Bardzo często owa łatwość medycznego
uśmiercania wiąże się też z zapotrzebowaniem na organy wewnętrzne. Wszak
transplantologia rozwija się wspaniale a do tego nielegalny handel organami
ludzkimi kwitnie…
Pamiętać jednak
należy, iż wiele osób wyrażających chęć śmierci, pragnienie skrócenia swej
męki, gdy już dochodzi do tego ostatecznego momentu jednak zmienia zdanie. Wycofuje
się. Chce mimo wszystko żyć. Jeśli nie dla siebie, to dla swoich bliskich.
Zdarzają się też sytuacje, że właśnie nie chcąc być ciężarem dla bliskich
niektórzy rezygnują z walki o życie, wiedząc iż nie ma żadnych szans na
wyzdrowienie, że chyba tylko cud mógłby im pomóc. A cuda przecież tak rzadko
się zdarzają…
Bywało, iż
doprowadzeni do ostateczności więźniowie obozów koncentracyjnych rzucali się na
druty pod wysokim napięciem. Śmierć ta była straszna, ale pewna i
natychmiastowa a świadomość tego, iż dla tkwiących w obozowym koszmarze
uwięzionych tak łatwo dostępna stanowiła w ich położeniu jakąś pewność, pociechę
oraz oparcie.
Nie znam
statystyk co do ilości samobójczych śmierci w obozach koncentracyjnych (nie
wiem nawet czy takie statystyki były prowadzone). O takich rzeczach dowiedzieć
się można raczej ze wspomnień byłych więźniów, czy też z relacji strażników.
Ile tego było tak naprawdę? Można się tylko domyślać. Nie były to jednak
samobójstwa masowe czy też codzienne.
Mimo wszystkich potworności, których stale doświadczali tam więźniowie.
Co zatem dawało im siłę w tak strasznych okolicznościach? Czy była to wiara w
Boga, czy może tęsknota za najbliższymi, za starym, normalnym życiem? A może
owo codzienne trwanie i nietarganie się na swoje życie wywołane było tylko
stanem totalnej apatii, zobojętnienia na wszystko co działo się wokół,
automatyzmem powtarzanych stale czynności…?
Myślę jednak, iż
u większości uwięzionych wola przeżycia była tą decydującą sprawą. Dla wielu z
nich samo to przeżycie było aktem zwycięstwa nad oprawcami, którzy przecież
robili wszystko by ludziom odechciewało się istnieć. Przeżyć, móc się jeszcze
kiedyś życiem ucieszyć a także dać świadectwo tego, czego musieli w obozowych
piekłach doświadczyć. To był ich cel i źródło nadludzkiej wytrzymałości.
Mówi się, że
dobre czasy tworzą słabych ludzi a czasy złe – silnych. Nam, współczesnym
społeczeństwom przez wiele lat dane było żyć w relatywnie dobrych, pełnych
dobrobytu, spokoju i poczucia bezpieczeństwa latach. Przyzwyczailiśmy się do
nich i uwierzyliśmy, iż zawsze tak już będzie. Jednak teraz dostrzegamy, że
zewsząd coraz więcej pojawia się zagrożeń, zwiastunów tego, że będzie coraz
gorzej, nie potrafimy sobie radzić z trudnościami dnia codziennego. A jakby
problemów i obaw było mało zapowiada się nam kolejne pandemie, klimatyczny
Armagedon, wojny, niemożliwy do powstrzymania napływ emigrantów i uchodźców.
Plajtuje coraz więcej przedsiębiorstw i firm. Rodzi się coraz mniej dzieci.
Rośnie liczba depresji, zwiększa się ilość bankrutów i bezrobotnych, osób nie
potrafiących już wykrzesać z siebie optymizmu i siły przetrwania. Dlatego coraz
więcej jest ludzi, które widząc co się dzieje planują wyjazd z kraju. Najlepiej
gdzieś daleko od Europy. Tam, gdzie gospodarki nadal się rozwijają, także
dzięki temu, iż nie wdraża się tam
nowych, modnych i coraz bardziej zawłaszczających rzeczywistość ideologii,
cenzury i nakazów poprawności politycznej oraz totalnej, cyfrowej kontroli
wszystkich jednostek. Jeszcze istnieje na świecie kilka takich miejsc (nie jest
nim niestety Kanada), ale przecież wszyscy nie mogą wyjechać. A poza tym znane
porzekadło wcale nie kłamie głosząc, iż wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Trudno dzisiaj znaleźć naprawdę realny raj na ziemi.
Odnoszę
wrażenie, że ludzie są coraz słabsi, a do tego coraz bardziej zobojętniali na
to, co się dzieje. Poddają się i biernie
czekają na to, co się stanie, bo nie wierzą, że sami mogliby mieć jakiś wpływ
na przyszłość swoją i swych dzieci. Bywa, iż
z lęku przez spojrzeniem w oczy rzeczywistości takiej, jaka ona w
istocie jest, odwracają się od niej. Tworzą sobie jakieś fantasmagorie,
idealistyczne Kanady na własny użytek. Snują pełne przyjemności i uspakajających
tematów sielankowe opowieści, w których zanurzeni udają, iż to jedyna i
prawdziwa rzeczywistość. I aby zachować pozory niezmienności oraz szczęścia
wystarczy nie dostrzegać tamtej, tej która przeraża, udając przed sobą samym
jakoby jej wcale nie było. Śnić i dobrze się mieć w owym dającym namiastkę
ukojenia śnie. Dostrzegam, iż wiele ludzi wycofuje się, ucieka w jakąś formę
ułudy, w pozorny optymizm i w udawaną obojętność wobec przeżartego chaosem i destrukcją
świata. To prawie tak jakby tych osób już nie było. Jakby sami skazywali się na
nieistnienie. Jakby byli tylko ludzikami w jakiejś komputerowej grze a nie
realnymi, czującymi mocno istotami…No chyba, że naprawdę jesteśmy takimi ludzikami
a wszystko, co nas otacza jest tworzoną przez kogoś fikcją, rodzajem wirtualnej
zabawy. Łatwo, bez żalu i wyrzutów sumienia można zatem kliknąć i sprawić by to
wszystko zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Eutanazja jest wszak rodzajem takiego
kliknięcia…
A świat, ten realny? Jest taka możliwość, iż może
jednak jakiś świat rzeczywiście istnieje. Co z nim? Och! Z nami czy bez nas
jakoś przecież będzie się toczył. Da sobie radę. A poza tym wszak prędzej czy
później i tak trzeba będzie umrzeć… Mało kto się jednak nad tym zastanawia póki
jest w miarę zdrowy i sprawny. Lecz przykład Kanady mówi, że życie ludzkie ma
coraz mniejszą wartość. A ponieważ postępująca globalizacja sprawia, że kraje
na całym świecie mocno się do siebie w wielu kwestiach upodobniają, nie jest
wykluczone, że i u nas wkrótce ktoś szybko i bezboleśnie chętnie nam w odejściu
na tamtą stronę pomoże, zwłaszcza jeśli będziemy w czymś wadzić systemowi…